Tarabanie w Barbakanie - ebook
Tarabanie w Barbakanie - ebook
Autobiografia Papcia Chmiela, twórcy komiksowej serii przygód Tytusa, Romka i A’Tomka.
Papcio Chmiel nareszcie dowcipnie i ironicznie o sobie samym. „Autobiochichichiczne rewelacje” – jak sam określa je autor – to odmalowana na tle życia przedwojennej i wojennej Warszawy opowieść o dzieciństwie i młodości nestora polskiego komiksu. Na kolejnych księgach przygód Tytusa, Romka i A’Tomka wychowują się już następne pokolenia. Ale dopiero teraz Henryk Chmielewski opowie o długiej i krętej drodze do kariery rysownika. W końcu o mało nie zostałby elektrykiem! Jak sam mówi: „Cud, że się tak nie stało. Do prezydenta od elektryka – krótka droga pomyka”.
Henryk Jerzy Chmielewski to najpopularniejszy autor komiksów w Polsce, grafik, rysownik i publicysta, nestor i mistrz polskich twórców komiksów. Urodził się 7 czerwca 1923 roku w Warszawie. Był uczestnikiem Powstania Warszawskiego (ps. powstańczy Jupiter). Karierę graficzną rozpoczął w 1947 roku jako rysownik w „Świecie Przygód”, a następnie w „Świecie Młodych”. Największą popularność przyniosła mu ukazująca się od 1957 roku seria komiksów „Tytus, Romek i A'Tomek”, która wyznaczyła poziom komiksowej narracji, warsztatu i humoru w twórczości dla młodszych czytelników. W 2012 roku Tytus obchodził 55. urodziny! Henryk Jerzy Chmielewski był wielokrotnie nagradzany za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej oraz za osiągnięcia w działalności na rzecz rozwoju polskiej kultury; został odznaczony m.in. Warszawskim Krzyżem Powstańczym, Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2007), Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (w 2009 roku podczas uroczystości z okazji 65. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego). Jest Kawalerem Orderu Uśmiechu. Nadal mieszka i pracuje w Warszawie. Czytelnicy, którzy wychowali się na jego twórczości, z nostalgią witają dzisiaj wznowienia znanych książeczek, kupują je swoim dzieciom i niecierpliwie czekają na nowe przygody ulubionych bohaterów dzieciństwa. Mimo swojego wieku jest on nadal aktywnym twórcą. W 2009 roku Henryk Chmielewski opublikował album historyczny o przygodach Tytusa, Romka i A'Tomka pt. „Tytus, Romek i A'Tomek jako warszawscy Powstańcy 1944, z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani”. Dziś ma już na swoim koncie pięć takich projektów wydawniczych i właśnie pracuje nad kolejnym.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7961-544-5 |
Rozmiar pliku: | 23 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na melodię „Na Starym Mieście koło fontanny”
Rybak Wars łowił na Wiśle karpie,
Mieszkał zaś z żoną Sawą na skarpie.
A że rodzinkę mieli zbyt duże,
To założyli gród na tej górze.
Zanim wyrosły mury obronne,
Książę z Mazowsza miał tu swą donnę.
A donna pazia, paź siusiumajtkę,
Kochał ją bystro na patatajkę.
Powstał Barbakan, baszty i brama,
By nie wtranżolił się ktoś na chama.
Zwodzone mosty zwodził Barnaba,
Tu gdzie dziś zwodzi cinkciarz Araba.
Trzysta lat nazad, pod murem, w fosie,
Szwed w hajdawerach zbezcześcił Zosię.
Dziś w volvo prawnuk chciał Zosi wnuczkę,
Dostał jak praszczur srogą nauczkę.
Jasio Kiliński nie był frajerem,
Wolał być szewcem niż oficerem.
Ale gdy trzeba, to walczył z carem,
Tu gdzie dziś stoi dom z mlecznem barem.
Stracił Barbakan na swem znaczeniu,
Więc rozebrano go w okamgnieniu.
Stanęła w miejscu tem kamienica,
Zwana na co dzień „Gdańska Piwnica”.
Miała numerek równe dwadzieścia,
Wewnątrz kąpiele były u teścia.
Mogłeś się kąpać u boku Anny,
Nie nalewając wody do wanny.
Z frontu śledziarnia i sodowiarnia,
Koszerna jatka, na schadzki chatka,
Przed bramą ciecio, z harmonią Miecio
Zwany lebiega, bez nóg, a biega.
Przyjezdnych robi w trzy karty paka,
Gdy idzie władza, dają drapaka.
– Starzyznę kupię! – woła handełe,
świeże bułeczki, chałki, bajgełe.
Na koźle dryndy „sałata” kima,
Andzia dziś także klienta ni ma.
Panna Halinka, córeczka praczki,
W kącie sprzedaje cukierki raczki.
I nagle wojna, potem powstanie,
Z „Gdańskiej Piwnicy” nic nie zostanie.
Ni ma już ciecia, z harmonią Miecia,
Dorożek konnych, starozakonnych...
Ale nadeszła władza ludowa,
Stary Barbakan postrojon od nowa.
Znowu muzyczka gra na wesoło,
I kłąb turystów szwenda się w koło.
Napisana z okazji zrekonstruowania Barbakanu. Warszawa 1960. H.CH.Rozdział pierwszy
w którym autora jeszcze nie ma na świecie
I pewnie jeszcze długo nie będzie, bo żeby autor mógł się urodzić w Barbakanie, musi być najpierw wybudowany ten warszawski rondel. Chodzi oczywiście nie o ten dekoracyjny Barbakan zrekonstruowany w 1954 roku ku uciesze turystów, chłopców bawiących się w wojnę i dla podniesienia dumy narodowej, lecz o ten prawdziwy, wybudowany w 1548 roku przez Jana Baptystę z Wenecji.
I tu przyłapujemy autora na łgarstwie. Nie mógł się przecież urodzić w czymś, czego nie było. W roku 1923 (przyjście Papcia Chmiela na świat) nie istniał już stary Barbakan, a nowy jeszcze nie powstał.
Przepraszam, może trochę przesadzam z tym urodzeniem się w Barbakanie, ale to po to, żeby wszystko zabrzmiało bardziej sensacyjnie. Sami się zresztą przekonacie, czytając te autobiochichichiczne rewelacje, że jest w nim źdźbło prawdy, a może nawet cała słomka czy patyk. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, musimy jednak sięgnąć do czasów powstania tej obronnej budowli. W poszukiwaniu prawdy zajrzyjmy do Archiwum Akt Dawnych przy Krzywym Kole 7. W bibliotece archiwum można spędzić resztę życia, zanim człek dokopie się do interesującego go tematu przez stare księgi i dokumenty.
Nawet przedszkolak wie, że przed wiekami w miejscu dzisiejszej Warszawy nie było nic.
Co to znaczy „nic”?
Nic to znaczy, że nie było cywilizacji, tylko przyroda. Na wysokiej skarpie rósł las i krzaki, w których buszowały dziki, kicały zające i kotłowała się inna gadzina. Dołem płynęła rzeka, nie wiedząc jeszcze, że nazywa się Wisła. Przy okazji pozwolę sobie wyjaśnić, że słowo „buszować” pochodzi prawdopodobnie od nazwiska prezydenta George’a Busha, które po angielsku znaczy „krzak”.
W szerokich, popowodziowych rozlewiskach tarły się w erotycznych pieszczotach złote rybki, a pszczółka Maja wesoło bzykała, przygotowując się do występu w telewizji za 10 000 lat.
Korzystając z bezpiecznego miejsca na skarpie, czystej źródlanej wody z Wąskiego Dunaju i obfitości darów natury (dziś powiedzielibyśmy: darów bożych), zaczęły się osiedlać plemiona ssaków dwunożnych – wyprostowanych i nazywających siebie ludźmi. Przybyli oni okrężną drogą z raju, zmieniając po drodze czarne kudły na blond i rozjaśniając karnację.
Rozumiem ludzi, którzy osiedlali się w ciepełku nad Morzem Śródziemnym, ale co strzeliło naszym praojcom do prymitywnego łba, aby zamieszkać nad Wisłą? Żyć w szarugach, deszczach i padającym śniegu przez pół roku. Może cieszyło ich dzwonienie zębami z zimna, kiedy nie znali jeszcze innej muzyki? Mnożyli się jak grzyby po deszczu. Z jednej samicy ludzkiej przychodziło na świat nawet dwadzieścioro ludziąt. Mimo to nigdy ich nie było za dużo na kilometr kwadratowy, tak żeby przyroda nie mogła ich wyżywić. Nie były potrzebne konferencje kairskie w sprawie ograniczenia przyrostu ludzkiej populacji ani środki antykoncepcyjne. Jeżeli nawet w rodzinie urodziło się piętnaścioro ludziąt, i tak przeżyło najwyżej dwoje, troje. Dlaczego? Bo a to któreś zabłądziło w kniei bez mapy, a to utonęło na niezmeliorowanych bagnach, a to zatruło się muchomorem sromotnikowym, nie mając „Poradnika grzybiarza” przygotowanego przez prof. W. Wojewodę, a to zmarło na tyfus, cholerę, ospę bądź czerwonkę. Nie znano jeszcze przecież szczepionek. Zresztą kiedy dzieciaki podrosły, same siebie wykańczały maczugami w walce o barć miodu, kacze jaja lub przywództwo w radzie plemienia.
Ten rysunek, jak i następne z narodzin Barbakanu, sprytny Papcio wydrukował najpierw w siódmej księdze przygód Tytusa, Romka i A’Tomka (wyd. z roku 1990, str. 32).
Dopiero kiedy na skarpie zamieszkał światły rybak Wars ze swoją połowicą Sawą, popsuli tę naturalną równowagę bytowania. Proszę zwrócić uwagę, że użyłem określenia „połowica”, a nie „żona”. Otóż w tym czasie nie istniał jeszcze kościół ani urząd stanu cywilnego, Warsowie nie mogli więc zawrzeć związku małżeńskiego. Ludzie łączyli się wtedy w pary na zasadzie przyciągania rozrodczego; dziś nazywamy to miłością.
Żadne wszakże z dzieci Warsa nie utonęło, bo ojciec porobił im pływaki z sitowia. Żadne nie zabłąkało się w kniei, bo mądra matka cięgiem paliła w chacie sosnowe igliwie i dym wskazywał dzieciom powrotną drogę do domu z grzybobrania. Żadne pacholę nie zatruło się grzybami, bo mać, nim nakarmiła pociechy, próbowała zupę grzybową na szczurach. Żadne nie zmarło przedwcześnie na gruźlicę, bo matka karmiła je tłustym kozim mlekiem, a naparami z ziół leczyła wszystkie choroby. Dziecięce łebki zaś nacierała końskim moczem, to i żadne wszy, pchły i kleszcze bakterionośne ich się nie imały.
Do tego Wars nie palił tytoniu, nie pił samogonu i piwa, więc plemniki miał zdrowe a jurne. Toteż nie minęło pół wieku, a skarpa zaroiła się od Warsawczaków. Nie stało miejsca na nowe chaty i trzeba było ciągle wypalać lasy i karczować, budować nowe łodzie, a stajnie, a obory, a chlewiki… I tak się zaczęło. Rodzinka Warsów tak się do naszych czasów rozpleniła, że mieszkań nawet w blokach, zwanych mrówkowcami, brakuje. Już nie wspominając o autostradach, lotniskach, fabrykach i supersamach, nazwanych na cześć naszych ukochanych protoplastów Wars i Sawa.
Rzeki podtruliśmy, lasy wycięliśmy; rybki pozdychały, dziki same się wyniosły na Mazury, mając w ryju metro, Pałac Kultury i Nauki, sejm i obchody 400-lecia stołeczności Warszawy.
Ale ten czas leci! Nie wiadomo kiedy i już jest wiek XIII. Nie tylko najstarsi górale, ale i najstarsi Papcie Chmiele nie pamiętają tych czasów. Na szczęście mimo licznych wojen zostało trochę dokumentów. Dodając do nich własną wyobraźnię możemy odtworzyć owe czasy.
Książęta mazowieccy budują nowy zamek, 40 km na północ od starej siedziby w Czersku. Niesforna Wisła odsunęła się od skarpy, na której stał czerski gród. Zmniejszyło to rzecz jasna jego obronność i znaczenie handlowe. Kupcy przewozili wszak swoje towary wodą, a flisacy w czasie spławiania tratw do Gdańska zatrzymywali się w Czersku na piwko i dziewki. A może książętom zrobiło się za daleko na wiślaną plażę? W każdym razie książę Janusz I w roku 1406 przeniósł swą siedzibę do nowo wzniesionego grodu, położonego na terenie dzisiejszego Zamku Królewskiego. W 1526 roku zmarł 24-letni książę Janusz III, ostatni z rodu. Po wygaśnięciu dynastii książąt mazowieckich Mazowsze przeszło pod władzę Korony.
W onych czasach ludzie osiedlali się przy grodziszczach, aby w razie napaści móc schronić się za mury zamku. Tak prawdopodobnie było i z Warszawą. W 1339 roku istnieje już czworoboczny zamek, a Warszawa jest przylegającą doń wioską.
W 1376 roku uzyskała ta wiocha przywilej miasta. Powierzchnia jego miała około 12 hektarów. Pomyślcie, całe miasto wielkości gospodarstwa rolnego. By zabezpieczyć się przed nieproszonymi gośćmi, miasto otoczono wałem ziemnym, naszpikowanym ostro ciosanymi palami. Przed tą palisadą wykopano jeszcze fosę. Prymitywny wał miał ceglane wieże z bramami wjazdowymi, zamykanymi na noc. Nad fosą przejeżdżało się po zwodzonym moście.
Okazuje się, że od średniowiecza tak naprawdę nic się nie zmieniło. Rzezimieszkowie, bandziory i rozbójnicy przetrwali do naszych czasów. Budujemy otoczone murem osiedla, wjazdy chronione przez ochroniarzy. Zakładamy domofony, alarmy i zaopatrujemy się już nie w kuszę, a w pistolet gazowy. O przestępców za to bardzo dbamy. Nie wrzucamy do loszków, nie przywiązujemy na rynku do pręgierza, nie obcinamy złodziejskiej łapy. Umieszczamy w celi z centralnym ogrzewaniem, telewizorem i elektrycznym oświetleniem. Spacery, odwiedziny, literatura i… amnestia. Do siedemnastego roku życia nie jest się bandziorem, tylko zbłąkanym dziecięciem.
W roku 1379 książę Janusz Mazowiecki wydaje nakaz budowania murów. W przywileju, a raczej układzie z obywatelami, mówi się o istniejących już wieżach i dawniejszych murach. Miały być one uzupełnione i wzniesione na wzór poprzednich.
Rozdział drugi
w którym w dalszym ciągu nie ma autora na świecie, ale jest już Barbakan
Tak więc miasto zostało otoczone ceglanym murem z blankami i otworami strzelniczymi. Mur ma 8,6 m wysokości i 1,2 m szerokości. Zbudowany jest z „wiśniówki”, cegły gotyckiej, większej od dzisiejszej – tzw. dwuręcznej. Nazwa pochodzi stąd, że naszemu murarzowi ciężko ją jedną ręką układać; może średniowieczni muratorzy mieli mocniejszą łapę?
Od strony miasta wzdłuż murów pobudowano drewniane pomosty, zwane gankami. Na ganku mogła się zmieścić większa liczba obrońców i sprzętu obronnego niż na samym murze.
Blanki, czyli wycinanki u szczytu muru, miały służyć do wylewania na atakujących gorącej kaszy, pomyj, gnojówki, rzucania kamieni i wiązanek słownych w stylu:
– Ty Szwabie za pludry szarpany, podejdź bliżej, jak ci ten ryży łeb ukropem poleję, to ci te skołtunione kudły wylezą jak ze świńskiego ogona po uboju!
Napastnikami byli raczej cudzoziemcy, nie rozumiejący polskiej mowy, chyba że wiąchy leciały po łacinie. Odwzajemniali się więc wiązankami w swoim języku, co dla ułatwienia podaję od razu w tłumaczeniu na nasze:
– Ej, wy tam, Polaki, na murze! Wyleliście cały zapas kaszy i teraz z głodu wykitujecie. Nam od murów odprawić się nie spieszno. Zamiast, sobacze syny, szarpać se nerwy, złóżcie okup w twardej walucie, i cześć! Jak zapłacicie haracz, to jeszcze weźmiem wasze restauracje pod ochronę przed innymi bandziorami…
Jeżeli pyskówki nie przestraszały obrońców, napastnicy przystępowali do szturmu. Najpierw nocą podbiegali pod mury i zasypywali fosę snopami zboża i gałęziami. Następnie, gdy procarze i łucznicy starali się ogniem ciągłym przepędzić z blanków i ganków obrońców, inni przystawiali drabiny i pięli się na mury. (Zapewne wtedy narodził się skok o tyczce).
W miarę upływu czasu mieszczanie bogacili się, a równocześnie technika oblężnicza się polepszała i jedna linia murów nie zabezpieczała już skutecznie grodu. Wobec tego pod koniec XIV wieku otoczono Warszawę drugą linią murów, w odległości 12 m od pierwszej. Powstało międzymurze. Nowy mur był niższy od wewnętrznego, aby umożliwić obrońcom prowadzenie obstrzału z obu równocześnie. Mur poprzedzielano półokrągłymi basztami i wieżami.
Różnica między basztą a wieżą jest taka, że baszta ma tę samą wysokość co mur albo niewiele wyższą, i urządzona jest do obrony tylko na zewnątrz. Wieża zaś, podniesiona na kilka pięter, panuje nad znaczniejszą przestrzenią i zbrojna jest na wszystkie strony. Jeśli miała bramę, to była też zaopatrzona w most zwodzony nad fosą, wrota i żelazną kratę, którą się spuszczało na dół. W bramie, na piętrze, znajdowało się pomieszczenie dla straży. Na szczycie wieży czuwał wartownik, którego zadaniem było ostrzeganie mieszkańców przed nadciągającym wrogiem, a niewiernych żon przed powracającymi z dalekich wojaży mężami. Do jego obowiązków należało nadto wypatrywanie pożarów i ogłaszanie godzin mową wiązaną:
Już dziewiąta na zegarze,
Gaście światła, gospodarze,
Strzeżcie ognia i złodzieja,
Chwalcie Boga Dobrodzieja.
Przed nowym murem wykopano fosę. Rowu tego nie można było napełnić wodą, bo spłynęłaby z wysokiej skarpy do Wisły. Z ziemi wyrzuconej z wykopów sypano wzdłuż murów wały. Może stąd wzięła się nazwa dzisiejszej ulicy Podwale? Jest to bardziej prawdopodobne niż utworzenie nazwy od czasownika „podwalać się”. Chociaż ponoć już w owych czasach mówiono: „Barnaba podwala się do Kunegundy”.
Ale nie ma na to przekazu wizualnego w postaci gryzmołów na murach. Mimo że mury obronne nie były jeszcze wtedy zabytkami, szanowano je, a wandali za niszczenie zakuwano w kunę na rynku.
Na skutek wybudowania zewnętrznych murów i wykopania fosy musiano też odpowiednio przebudować bramę wjazdową. Przed Bramą Północną, znajdującą się w wieży, wybudowano przedbramie. W 1548 roku na wyciągniętej szyjce pobudowano potężną, półokrągłą basztę, zwieńczoną zębatą attyką. Połączono ją z wieżą dwuprzęsłowym mostem, a na jego filarach, po obu stronach budowli, ustawiono dwie pary mniejszych baszt. Tak powstała oryginalna budowla – warszawski Barbakan. Jego nazwa wywodzi się prawdopodobnie z języka łacińskiego – barbacana – lub z arabskiego – bab (brama) i perskiego – chana (dom).
Zadaniem Barbakanu było utrudnianie sforsowania bramy oraz rażenie bocznym ogniem wspinających się na mury przeciwników. Ciekawe jest usytuowanie bramy. Nie leży ona wcale na osi środkowej Barbakanu, lecz nieco z boku. Za niesymetrycznym usytuowaniem bramy przemawiały względy obronne. Ówcześni rycerze walczyli mieczem, tasakiem lub jakimś innym dużym szpikulcem, trzymanym w prawej ręce, w lewej zaś dzierżyli tarczę. Jeżeli napastnikom udało się wyważyć bramę i wedrzeć do szyjki Barbakanu, byli wystawieni na strzały obrońców prawym bokiem, nieosłoniętym tarczą. Chyba że agresor był nie w ciemię bity i zwerbował do szturmu samych mańkutów. Również w razie użycia tarana napastnicy, po rozbiciu bramy nie idąc po osi budowli, nie mogli go użyć do wyważenia następnej bramy lub podniesionego mostu. Po wdarciu się do wnętrza Barbakanu napastnicy byli rażeni z górnych otworów strzelniczych wewnętrznego ganku. Wysokość Barbakanu liczona od dna fosy wynosi 11 m, a od mostu – 6 m i jest identyczna z wysokością Barbakanu krakowskiego.
Klawo, tylko co to wszystko ma wspólnego z moją autobiografią, zapytacie. Czyżby autor pisał rozprawę doktorską pt. „Znaczenie rondli w średniowiecznej doktrynie obronnej”, a nie curriculum vitae?
– Prosimy o trochę umiaru w podawaniu danych technicznych.
Niech nie narzekają, niech się cieszą, że nie podaję parametrów w łokciach ani liczby cegieł użytych do budowy rondla w mendlach i kopach.
Z upływem lat ciasno się robiło mieszczanom w obrębie murów. Nie było miejsca na nowe domy. Na rynku, na którego środku na dodatek stał ratusz, nie było miejsca na coraz liczniejsze wozy chłopskie i kupieckie. Na północ od Barbakanu powstało więc około 1408 roku drugie osiedle, nazwane Nowym Miastem. Od tej pory ulicę prowadzącą z rynku do Barbakanu nazywano Nowomiejską; wcześniej zwała się prawdopodobnie Gołębią. Istniał nawet wierszyk:
Na Gołębiej ulicy
mieszkają miłośnicy.
Z Wierzbowej nam wieści dają,
gdzie tańcują albo grają…
W 1573 roku otwarto pierwszy stały – drewniany – most na Wiśle. Z miasta wyjeżdżało się nań przez Barbakan i drogą w dół, zwaną dziś ulicą Mostową.
O świetności i ważności Bramy Nowomiejskiej może świadczyć fakt, że miała ona zegar. Oto fragment z księgi rachunkowej szafarza Łukasza Bussera z 1626 roku:
2 Octobris. Przyjęliśmy do nakręcenia obydwóch zegarów (bo P. Jan siła kosztował) Augustina Braufelda, mam mu dać za rok fl. 60, na co zadał mu P. Drewno fl. 4 y na oliwę do obydwóch zegarów, bo ten na bramie bardzo zaplugawiony był – gr. 16.