Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Targowisko próżności (ekskluzywna edycja) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Targowisko próżności (ekskluzywna edycja) - ebook

W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone

Losy dwóch młodych dziewcząt: Rebeki Sharp - sprytnej, ambitnej, pozbawionej skrupułów córki francuskiej tancerki i podrzędnego malarza, oraz Amelii Sedley - ujmującej, naiwnej panienki z dobrego domu, ukazują dowcipny i przenikliwy obraz społeczeństwa angielskiego u schyłku czasów napoleońskich. W przewrotny sposób kapryśne uwodzicielki, bezwzględne intrygantki i rozwiązłe ladacznice budzą większe zainteresowanie niż urocze, cnotliwe i szlachetne dziewczątka. Być może dlatego, że złożoność ludzkiej natury jest zawsze bardziej intrygująca niż przewidywalna prostota.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-646-6
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. CHI­SWICK MALL

I

Chi­swick Mall

W sło­neczny czerw­cowy ranek, kiedy nasz wiek liczył nie wię­cej niż lat dzie­sięć, przed oka­załą żela­zną bramę pen­sji dla dziew­cząt z dobrych domów, pro­wa­dzo­nej przez pannę Pin­ker­ton, a poło­żo­nej przy ulicy Mall w Chi­swick, zaje­chała z szyb­ko­ścią czte­rech mil na godzinę ciężka kolasa fami­lijna. Kolasę cią­gnęły dwa tłu­ste konie w lśnią­cej uprzęży, na koźle zaś sie­dział tłu­sty stan­gret w peruce i trój­gra­nia­stym kape­lu­szu. Gdy ekwi­paż zatrzy­mał się przed błysz­czą­cym mosięż­nym szyl­dzi­kiem panny Pin­ker­ton, czarny lokaj, który drze­mał obok stan­greta, roz­pro­sto­wał kabłą­ko­wate nogi, a kiedy pocią­gnął za dzwo­nek, co naj­mniej dwa­dzie­ścia głów ozdo­biło wąskie okna sta­rej, sza­cow­nej budowli z czer­wo­nej cegły. Ba! Uważny obser­wa­tor mógłby zoba­czyć nawet per­katy, czer­wony nosek panny Jemimy Pin­ker­ton ster­czący nad donicz­kami pelar­go­nii w oknie pry­wat­nego salonu pani prze­ło­żo­nej.

– Kareta pani Sedley, pro­szę sio­stry – oznaj­miła panna Jemima. – Sambo, czarny lokaj, zadzwo­nił wła­śnie, a stan­gret ma nową, pąsową kami­zelkę.

– Czy ukoń­czy­łaś, Jemimo, wszel­kie przy­go­to­wa­nia zwią­zane z wyjaz­dem panny Sedley? – zapy­tała star­sza panna Pin­ker­ton, maje­sta­tyczna dama, owa Semi­ra­mida Ham­mer­smith, zaprzy­jaź­niona z dok­to­rem John­so­nem i kore­spon­dentka samej pani Cha­pone.

– Poko­jowe, pro­szę sio­stry, wstały dziś o czwar­tej. Kufry panny Sedley już spa­ko­wane – odrze­kła panna Jemima. – Zro­bi­ły­śmy też wią­zankę kwia­tów…

– Mówi się bukiet, Jemimo. To bar­dziej wykwint­nie.

– A więc, pro­szę sio­stry, bukiet pra­wie taki jak stóg siana. Do sepetu Ame­lii wło­ży­łam dwie fla­szeczki wody goź­dzi­ko­wej dla pani Sedley, a także prze­pis na tę wodę.

– Mam nadzieję, Jemimo, że nie zapo­mnia­łaś o rachunku panny Sedley. Aha! Oto kopia. Bar­dzo dobrze. Dzie­więć­dzie­siąt trzy funty, cztery szy­lingi. Bar­dzo dobrze. Bądź łaskawa zaadre­so­wać: Wiel­możny Pan John Sedley. Zapie­czę­tuj też mój liścik do jego mał­żonki.

Dla panny Jemimy odręczny list jej sio­stry, panny Pin­ker­ton, zasłu­gi­wał na sza­cu­nek nie mniej­szy niż auto­graf monar­chy. Jak wia­domo, sama pani prze­ło­żona pisy­wała oso­bi­ście do rodzi­ców wycho­wa­nek tylko w przy­pad­kach, kiedy wycho­wanki te opusz­czały pen­sję albo wybie­rały się za mąż, i raz jeden, gdy biedna panna Birch zmarła na szkar­la­tynę. Panna Jemima była prze­ko­nana, że jeśli cokol­wiek zdo­ła­łoby pocie­szyć panią Birch po stra­cie córki, to chyba wymowne i pobożne arcy­dzieło, w któ­rym panna Pin­ker­ton dono­siła o smut­nym wyda­rze­niu.

W danym przy­padku „bile­cik” panny Pin­ker­ton brzmiał, jak nastę­puje:

_Chi­swick 15 czerwca 18.. r._

_Wielce Sza­nowna Pani!_

_Po sze­ściu latach zwra­cam Jej Rodzi­com Pannę Ame­lię Sedley jako młodą damę godną zająć sto­sowne miej­sce w wyso­kich i wykwint­nych kołach towa­rzy­skich, do któ­rych słusz­nie przy­na­leży. Oczy­wi­ście nie potrze­buję zapew­niać Wielce Sza­now­nej Pani, iż uwa­żam to sobie za nie­wąt­pliwą przy­jem­ność i praw­dziwy zaszczyt. Cnót cha­rak­te­ry­stycz­nych dla mło­dych Angie­lek z dobrych domów oraz wykształ­ce­nia odpo­wia­da­ją­cego jej uro­dze­niu i pozy­cji na pewno nie brak­nie prze­mi­łej Pan­nie Sedley, któ­rej pil­ność i posłu­szeń­stwo zyskały serca wycho­waw­ców, a wro­dzony wdzięk i nie­zwy­kła łagod­ność uspo­so­bie­nia ocza­ro­wały wszyst­kie kole­żanki – star­sze i młod­sze._

_Co do muzyki, tańca, orto­gra­fii oraz wsze­la­kich haftów i robó­tek nie­wie­ścich Panna Ame­lia speł­niła naj­go­ręt­sze pra­gnie­nia życz­li­wych jej osób. Geo­gra­fia nato­miast zosta­wia jesz­cze wiele do życze­nia, ponadto zaś pozwa­lam sobie zale­cić na naj­bliż­sze trzy lata regu­larne sto­so­wa­nie (przez cztery godziny dnia każ­dego) deski do pro­sto­wa­nia ple­ców, bez któ­rej uży­cia nikt nie zdoła opa­no­wać tej wdzięcz­nej god­no­ści ruchów i postawy, tak nie­odzow­nej każ­dej wykwint­nej damie._

_Poboż­ność i zasady moralne Panny Sedley osią­gnęły nie­wąt­pli­wie poziom godny zakładu nauko­wego, który bywał zaszczy­cany wizy­tami Wiel­kiego Twórcy Słow­nika i znaj­do­wał się pod łaska­wym patro­na­tem Pani Cha­pone._

_Opusz­cza­jąc moją szkołę, Panna Ame­lia Sedley uwozi ze sobą serca kole­ża­nek oraz życz­liwe względy prze­ło­żo­nej, która ma zaszczyt kre­ślić się uni­żoną sługą Wielce Sza­now­nej Pani._

_Bar­bara Pin­ker­ton_

_PS. Pan­nie Sedley towa­rzy­szy panna Sharp. Uprzej­mie pro­szę, aby jej wizyta na Rus­sell Squ­are nie prze­cią­gnęła się ponad okres dzie­się­cio­dniowy, gdyż ary­sto­kra­tyczna rodzina, która zaan­ga­żo­wała pannę Sharp, życzy sobie roz­po­cząć korzy­sta­nie z jej usług w ter­mi­nie moż­li­wie naj­wcze­śniej­szym._

Zakoń­czyw­szy ową epi­stołę, panna Pin­ker­ton napi­sała imię i nazwi­sko panny Sedley oraz swoje wła­sne na kar­cie tytu­ło­wej _Słow­nika_ John­sona, któ­rym to wybit­nym dzie­łem obda­rzała z reguły roz­sta­jące się z jej pen­sją wycho­wanki. Na okładce książki przy­le­piony był kar­ton z kopią „Kilku słów do Mło­dej Damy opusz­cza­ją­cej pen­sję panny Pin­ker­ton przy ulicy Mail w Chi­swick – pióra nie­od­ża­ło­wa­nej pamięci Wie­leb­nego Dok­tora Samu­ela John­sona”. Prawdę rze­kł­szy, panna Pin­ker­ton miała usta­wicz­nie na ustach nazwi­sko autora _Słow­nika_, jako że jedy­nej jego wizy­cie zawdzię­czała repu­ta­cję i mają­tek.

Otrzy­maw­szy od star­szej sio­stry roz­kaz wydo­by­cia _Słow­nika_ ze schowka, panna Jemima przy­nio­sła dwa egzem­pla­rze, kiedy zaś maje­sta­tyczna dama opa­trzyła auto­gra­fem pierw­szy, Jemima z nie­wy­raźną i zalęk­nioną miną pod­su­nęła jej drugi.

– Dla kogóż to, Jemimo? – zapy­tała panna Pin­ker­ton tonem mro­żą­cego chłodu.

Potulna nie­wia­sta odwró­ciła się ple­cami do panny Pin­ker­ton i zadrżała, a gorący rumie­niec oblał jej zwię­dłą twarz i szyję.

– Dla Becky Sharp, pro­szę sio­stry – bąk­nęła. – Dla Becky Sharp. Prze­cież i ona wyjeż­dża.

– Jemimo! – zawo­łała maje­sta­tycz­nie dama takim tonem, jak gdyby to imię wypi­sy­wała dużymi dru­ko­wa­nymi lite­rami. – Jemimo! Czy postra­da­łaś zmy­sły? Odłóż egzem­plarz do schowka i na przy­szłość nie pozwa­laj sobie, pro­szę, na tego rodzaju wybryki.

– Pro­szę sio­stry, to kosz­tuje tylko dwa szy­lingi i dzie­więć pen­sów, a biedna Becky będzie okrop­nie zawie­dziona, jak nic nie dosta­nie.

– Pro­szę mi zaraz przy­słać pannę Sedley – zako­men­de­ro­wała prze­ło­żona, a jej sio­stra, nie odwa­żyw­szy się powie­dzieć już ni słowa, wyszła drob­nym krocz­kiem z salonu, bar­dzo zmar­twiona i zde­ner­wo­wana.

Cóż, panna Sedley była córką zamoż­nego lon­dyń­skiego kupca, a Becky Sharp bez­płatną prak­ty­kantką, a zatem (zda­niem panny Pin­ker­ton) dość już dostała i sta­now­czo mogła się obejść bez zaszczyt­nego obda­ro­wa­nia _Słow­ni­kiem_ na poże­gna­nie.

Na ogół bio­rąc, podobne listy wła­ści­cieli żeń­skich i męskich zakła­dów nauko­wych zasłu­gują na wiarę nie bar­dziej niż cmen­tarne epi­ta­fia. Zda­rza się jed­nak nie­kiedy, iż osoba, co poże­gnała nasz padół, miała zalety cha­rak­teru i chrze­ści­jań­skie cnoty uwiecz­nione nad jej kośćmi kamie­niar­skim dłu­tem. Mógł to naprawdę być dobry ojciec, mąż czy syn lub dobra matka, żona albo córka – i rodzina pogrą­żona w rze­czy­wi­ście nie­utu­lo­nym żalu mogła szcze­rze opła­ki­wać nie­bosz­czyka lub nie­boszczkę. Podob­nie w szko­łach wycho­wa­nek lub wycho­wanka może cza­sami zaro­bić rze­tel­nie na pochwały sza­fo­wane tak hoj­nie przez bez­in­te­re­sow­nych pre­cep­to­rów. Otóż Ame­lia Sedley nale­żała do panie­nek szcze­gól­nego pokroju, nie tylko bowiem zasłu­gi­wała w pełni na wyrazy uzna­nia zamiesz­czone w liście prze­ło­żo­nej, lecz zdo­biły ją ponadto liczne, pełne uroku cechy, któ­rych maje­sta­tyczna Minerwa nie potra­fiła dostrzec ze względu na znaczne róż­nice wieku i pozy­cji.

Otóż panna Sedley nie tylko śpie­wała niczym skow­ro­nek albo pani Bil­ling­ton, nie tylko tań­czyła niczym Hil­lis­berg albo Pari­sot, nie tylko hafto­wała prze­pięk­nie, a z orto­gra­fią radziła sobie nie gorzej niż sam _Słow­nik._ Miała także tkliwe, zacne, rado­sne, szla­chetne ser­duszko i dzięki niemu zyski­wała miłość każ­dego, kto się do niej zbli­żył – od samej suro­wej Minerwy do zahu­ka­nej dziewki kre­den­so­wej czy jed­no­okiej sprze­daw­czyni cia­stek, któ­rej raz w tygo­dniu zezwa­lano je dostar­czać mło­dym damom z reno­mo­wa­nej pen­sji. Pośród dwu­dzie­stu czte­rech tych mło­dych dam panna Sedley liczyła co naj­mniej dwa­na­ście naj­bliż­szych przy­ja­ció­łek od serca. Nawet zazdro­sna panna Briggs ni­gdy się o niej uszczy­pli­wie nie wyra­żała. Wynio­sła i kostyczna panna Sal­tire (wnuczka lorda Dextera) przy­zna­wała łaska­wie, że Ame­lia ma piękną figurę. Panna Swartz pocho­dząca z St Kitt, bar­dzo bogata Mulatka o weł­ni­stych wło­sach, tak roz­sz­lo­chała się w dniu odjazdu przy­ja­ciółki, że trzeba było wezwać dok­tora Flossa i solami trzeź­wią­cymi z lekka odu­rzyć bie­daczkę. Spo­kojna god­ność cecho­wała oczy­wi­ście zacho­wa­nie panny Pin­ker­ton, damy na eks­po­no­wa­nym sta­no­wi­sku i obda­rzo­nej wypró­bo­wa­nymi cno­tami, ale panna Jemima pochli­py­wała od czasu do czasu na myśl o roz­sta­niu z fawo­rytką i gdyby nie strach przed sio­strą, dosta­łaby zapewne ataku histe­rycz­nego, jak bogaczka z St Kitt, która pła­ciła podwój­nie za naukę i pen­sjo­nat. Ale na tak zbyt­kowne objawy żalu mogą sobie pozwo­lić jedy­nie pen­sjo­narki zasia­da­jące przy stole pani prze­ło­żo­nej. Tym­cza­sem biedna Jemima miała na gło­wie rachunki, pra­nie, wszel­kie repe­ra­cje, desery, sre­bra sto­łowe, por­ce­lanę i usta­wiczne dozo­ro­wa­nie służby. Czy warto wszakże mówić o pan­nie Jemi­mie? Czy­tel­nik nie usły­szy o niej zapewne do dnia Sądu Osta­tecz­nego i kiedy zostawi ją za ażu­rową żela­zną bramą pen­sji przy ulicy Mail, ona i jej zło­wroga sio­stra ni­gdy już nie prze­kro­czą gra­nic szczu­płego światka naszej opo­wie­ści.

Ponie­waż jed­nak z Ame­lią będziemy mieć do czy­nie­nia długo i czę­sto, wypada wspo­mnieć w zara­niu zna­jo­mo­ści, że jest to prze­miła i uro­cza osóbka. Wia­do­mość, iż czeka nas usta­wiczne towa­rzy­stwo istoty nie­win­nej i poczci­wej, może nie­wąt­pli­wie dodać otu­chy zarówno w życiu, jak i przy czy­ta­niu powie­ści, gdyż życie i lite­ra­tura (zwłasz­cza ta ostat­nia) obfi­tują na ogół w czarne cha­rak­tery naj­po­dlej­szego gatunku. Ame­lia Sedley nie będzie hero­iną romansu, nie ma więc potrzeby opi­sy­wać jej wdzię­ków. Oba­wiam się nawet, że jej nosek jest zbyt krótki, a policzki o wiele za czer­stwe i puco­ło­wate – zwłasz­cza dla hero­iny romansu. Atoli jej przy­jemna twarz pro­mie­niuje zdrową cerą, świeże usta ujmu­ją­cym uśmie­chem, a piękne oczy rado­ścią i nie­zło­śli­wym humo­rem, jeżeli oczy­wi­ście nie prze­peł­niają ich łzy, co, nie­stety, zda­rza się nader czę­sto. Bo nie­mą­dra panienka ma zwy­czaj pła­kać nad zde­chłym kanar­kiem albo nad myszką pochwy­coną przez zwin­nego kota, albo nad smut­nym zakoń­cze­niem naj­głup­szej nawet powie­ści. A jeśliby się zna­lazł ktoś dość bez­względny, by ode­zwać się do niej szorstko… no to miałby się z pyszna! Nawet panna Pin­ker­ton – dama wyma­ga­jąca i podobna antycz­nym bogi­niom – prze­stała łajać Ame­lię. Spró­bo­wała to zro­bić raz jeden i cho­ciaż na wraż­li­wo­ści uczuć znała się nie lepiej niż na alge­brze, naka­zała nauczy­ciel­kom i metrom, by pannę Sedley trak­to­wali szcze­gól­nie wyro­zu­miale, ponie­waż wszelka suro­wość rani bole­śnie tę deli­katną młodą damę.

Jako się rze­kło, Ame­lia miała zwy­czaj albo śmiać się, albo pła­kać, kiedy więc wresz­cie nad­szedł dzień odjazdu, sta­nęła wobec trud­nego wyboru. Cie­szyła się ser­decz­nie, iż wraca do domu, zara­zem jed­nak cier­piała dotkli­wie z racji roz­sta­nia z pen­sją. Od trzech dni mała Laura Mar­tin, sie­rota, drep­tała za nią nie­ustan­nie niby wierny pie­sek. Ame­lia musiała ofia­ro­wać i przy­jąć przy­naj­mniej czter­na­ście pre­zen­tów, zło­żyć przy­naj­mniej czter­na­ście uro­czy­stych przy­rze­czeń, że będzie pisy­wać co tydzień.

– Listy do mnie możesz prze­sy­łać pod adre­sem mojego dzia­du­nia, hra­biego Dextera – powie­działa panna Sal­tire (nawia­sem mówiąc, młoda dama aż nazbyt skrom­nie ubrana).

– Nie martw się, ile wydam na porto! Wszystko jedno! Droga, naj­droż­sza! Pisuj codzien­nie! – wołała raz po raz weł­ni­sto­głowa panna Swartz, osóbka popę­dliwa, lecz uczu­ciowa i hojna.

Mała Laura Mar­tin, sie­rota, która zaczy­nała wła­śnie uczyć się pisa­nia ron­dem, ujęła rękę star­szej kole­żanki i nie­śmiało spo­glą­da­jąc jej w oczy, szep­nęła:

– Ame­lio, czy pozwo­lisz, że w listach będę cię nazy­wać mateczką?

Jestem prze­ko­nany, że Jones, który otwo­rzy tę książkę w swoim klu­bie, uzna wyżej przy­to­czone szcze­góły za idio­tyczne, try­wialne, dzie­cięco naiwne i okrut­nie sen­ty­men­talne. Widzę nawet, jak ów Jones (nieco zaczer­wie­niony po zje­dze­niu łopatki bara­niej i wypi­ciu pół butelki wina) wydo­bywa ołó­wek, pod­kre­śla wyrazy „idio­tyczne, try­wialne”, następ­nie zaś dodaje jako wła­sne zda­nie: „cał­kiem słusz­nie”. Cóż, Jones – osob­nik wyż­szy, o nie­prze­cięt­nym umy­śle – uznaje w życiu i powie­ści tylko to, co wiel­kie i boha­ter­skie. Nie­chaj więc lepiej z góry otrzyma prze­strogę i zain­te­re­so­wa­nie zwróci w inną stronę.

Ale do rze­czy! Kwiaty, upo­minki, kufry i pudła na kape­lu­sze panny Sedley zna­la­zły się we wnę­trzu i na dachu kolasy, a ich śla­dem powę­dro­wała bar­dzo mała i bar­dzo stara walizka z woło­wej skóry opa­trzona sta­ran­nie przy­mo­co­wa­nym bile­tem wizy­to­wym panny Sharp. Sambo z iro­nicz­nym uśmie­chem podał ów bagaż stan­gre­towi, stan­gret zaś z odpo­wied­nio drwiącą miną ulo­ko­wał go w sto­sow­nym miej­scu. Nade­szła chwila roz­sta­nia, któ­rego gorycz znacz­nie zła­go­dziła pod­nio­sła ora­cja wygło­szona do wycho­wanki przez pannę Pin­ker­ton. Prze­mó­wie­nie to nie natchnęło wpraw­dzie Ame­lii duchem filo­zo­ficz­nego spo­koju, było jed­nak nie­po­rów­na­nie nudne, napu­szone i roz­wle­kłe, a że uczen­nica nie otrzą­snęła się jesz­cze ze stra­chu przed maje­sta­tyczną damą, nie ważyła się w jej obec­no­ści dać upu­stu czy­sto oso­bi­stym wzru­sze­niom. Podob­nie jak przy uro­czy­stych oka­zjach odwie­dzin rodzi­ciel­skich, podano w salo­nie butelkę wina i kru­che cia­steczka, a po tym skrom­nym poczę­stunku panna Sedley mogła swo­bod­nie odje­chać.

– Idź na górę, Becky. Poże­gnaj pannę Pin­ker­ton – dora­dziła poczciwa Jemima mło­dej osóbce, która nie zwra­ca­jąc niczy­jej uwagi, scho­dziła po scho­dach z małą torbą podróżną w ręku.

– Trzeba będzie – odparła zagad­nięta ze spo­ko­jem, który wyda­wał się dziwny nawet dla sio­stry samej pani prze­ło­żo­nej.

Kiedy panna Jemima zastu­kała do drzwi i otrzy­mała pozwo­le­nie wej­ścia, Becky wkro­czyła do salonu pew­nym kro­kiem i wyrze­kła po fran­cu­sku gło­śno i z nie­na­gan­nym akcen­tem:

– _Made­mo­iselle, je viens vous faire mes adieux_¹_._

Panna Pin­ker­ton nie rozu­miała po fran­cu­sku, rzą­dziła jedy­nie tymi, któ­rzy znali ów język. Przy­gry­zła więc wargi, zadarła dum­nie w górę rzym­ski nos i dostojną głowę przy­stro­joną nader oka­za­łym tur­ba­nem i odpo­wie­działa:

– Panno Sharp, życzę powo­dze­nia.

Z tymi słowy mach­nęła ręką, aby przy oka­zji zwy­kłego gestu poże­gna­nia dać Becky spo­sob­ność uści­śnię­cia jed­nego ze swo­ich pal­ców, spe­cjal­nie w tym celu wysu­nię­tego. Ale panna Sharp nie sko­rzy­stała ze spo­sob­no­ści, lecz skrzy­żo­wała ramiona na piersi i z lodo­wa­tym uśmie­chem zło­żyła ukłon, który Semi­ra­mida z Ham­mer­smith pokwi­to­wała dostoj­nym a gniew­nym ruchem tur­bana. Oczy­wi­ście było to pod­jaz­dowe star­cie mię­dzy damą młodą i starą, w któ­rym ta ostat­nia doznała porażki.

– Nie­chaj cię Bóg ma w swo­jej pie­czy, dro­gie dzie­cię – rze­kła, ści­ska­jąc Ame­lię i nad jej ramie­niem mie­rząc zabój­czym spoj­rze­niem pannę Sharp.

– Chodź ze mną, Becky – szep­nęła panna Jemima i spiesz­nie wypro­wa­dziła z salonu młodą osobę, za którą drzwi salonu zamknęły się raz na zawsze.

Potem nastą­piło burz­liwe poże­gna­nie w sieni i przed domem. Brała w nim udział cała służba i wszyst­kie naj­lep­sze przy­ja­ciółki, i wszyst­kie inne młode damy, i nawet przy­były w danym momen­cie metr tańca. Uści­sków, poca­łun­ków, okrzy­ków, wybu­chów pła­czu i histe­rycz­nego wycia doby­wa­ją­cego się z pokoju panny Swartz (pen­sjo­narki zasia­da­ją­cej u stołu pani prze­ło­żo­nej) nie zdoła opi­sać żadne pióro i żadne tkliwe serce nie potrafi znieść spo­koj­nie. Ale zawie­ru­cha minęła wresz­cie i nastą­piło osta­teczne roz­sta­nie – to zna­czy Ame­lia Sedley roz­stała się z przy­ja­ciół­kami. Panna Sharp od kilku minut sie­działa już skrom­nie w kola­sie i z racji jej odjazdu nikt nie zale­wał się łzami.

Sambo – wła­ści­ciel pary kabłą­ko­wa­tych nóg – zatrza­snął już drzwiczki pojazdu za pła­czącą jaśnie panienką i zwin­nie wspiął się na kozioł, gdy panna Jemima z paczką w ręku pod­bie­gła żywo do otwar­tej bramy.

– Stój, stój! – zawo­łała i zatrzy­maw­szy się koło kolasy, dodała ciszej: – Droga Ame­lio, oto parę kana­pek. Możesz być głodna w podróży. A dla cie­bie, Becky… panno Sharp… książka, którą moja sio­stra… albo raczej ja… Wiesz już, to _Słow­nik_ John­sona. Nie możesz prze­cież odje­chać bez upo­minku. No, do widze­nia… Żegnaj. Jazda, stan­gre­cie! Niech was obie Bóg bło­go­sławi!

Zacna nie­wia­sta, drżąc ze wzru­sze­nia, ucie­kła do ogrodu. Lecz co się stało? W chwili gdy konie ruszały, panna Sharp wychy­liła bladą twarz z okna kolasy i rzu­ciła, naprawdę rzu­ciła książkę w kie­runku bramy!

Panna Jemima omal nie zemdlała z prze­ra­że­nia.

– Jak żyję, nie widzia­łam… – wyją­kała. – Co za nie­by­wała… – Wzbu­rze­nie nie pozwo­liło jej dokoń­czyć ani jed­nego, ani dru­giego z roz­po­czę­tych zdań.

Kolasa odjeż­dża szparko. Z trza­skiem zamyka się żela­zna brama. Dzwo­nek wzywa na lek­cję tańca.

Świat staje otwo­rem przed dwoma panien­kami, my zaś żegnamy na dobre Chi­swick.II. W KTÓ­RYM PANNA SHARP I PANNA SEDLEY SPO­SO­BIĄ SIĘ DO BATA­LII

II

W któ­rym panna Sharp i panna Sedley spo­so­bią się do bata­lii

Kiedy panna Sharp speł­niała opi­sany w poprzed­nim roz­dziale czyn boha­ter­ski i rzu­ciw­szy _Słow­nik_ na bru­ko­waną ścieżkę, patrzyła, jak padał u stóp zdu­mio­nej panny Jemimy, z jej twa­rzy znik­nął wyraz zacię­tej nie­na­wi­ści, poja­wił się nato­miast pra­wie rów­nie nie­przy­jemny uśmiech. Młoda dama cof­nęła się w głąb kolasy, zasia­dła wygod­nie i wielce widać kon­tenta z sie­bie rze­kła:

– _Słow­nik_ zała­twiony. No i, chwała Bogu, wydo­sta­łam się z Chi­swick.

Ame­lia była nie­mal rów­nie zgor­szona jak sio­stra pani prze­ło­żo­nej, należy jed­nak pamię­tać, że szkołę opu­ściła zale­d­wie przed minutą, a zbyt to krótki okres, by zatrzeć sze­ścio­let­nie wra­że­nia. Ba! U nie­któ­rych osób strach poczęty w mło­do­ści trwa do końca życia. Na przy­kład mój zna­jomy – pan liczący sobie lat sześć­dzie­siąt osiem – powie­dział mi pew­nego ranka przy śnia­da­niu: „Śniło mi się, że bra­łem w skórę od dok­tora Raine’a”. Twarz miał przy tym wzbu­rzoną, gdyż w ciągu tej nocy wyobraź­nia cof­nęła go o pięć­dzie­siąt pięć lat. W głębi serca bał się dok­tora Raine’a i jego rózgi tak samo, gdy miał lat sześć­dzie­siąt osiem, jak nie­gdyś jako trzy­na­sto­letni urwis. Gdyby nawet w wieku lat sześć­dzie­się­ciu ośmiu ujrzał swo­jego wycho­wawcę w całej oka­za­ło­ści i uzbro­jo­nego w wielką rózgę, gdyby usły­szał sakra­men­talne: „Spuść spodnie, chłop­cze!”, wów­czas… Zresztą, mniej­sza o to! Tak czy ina­czej, panna Sedley była wstrzą­śnięta rażą­cym obja­wem nie­sub­or­dy­na­cji.

– Jak mogłaś, Rebecco? – ode­zwała się po dłu­giej pau­zie.

– Myślisz, że panna Pin­ker­ton wyłoni się ze swej jaskini, zawróci mnie i każe pójść do kozy? – roze­śmiała się panna Sharp.

– Nie… Ale…

– Nie cier­pię tego domu – cią­gnęła zbun­to­wana panna, ule­ga­jąc coraz gwał­tow­niej­szej zło­ści. – Mam nadzieję, że nie zoba­czę go póki życia. Niech­by się zapadł na dno Tamizy! A gdyby panna Pin­ker­ton też się tam dostała, nie zro­bi­ła­bym nic, abso­lut­nie nic, aby ją wycią­gnąć. Możesz być pewna! Ach, cóż by to była za frajda patrzeć, jak się ta jędza pławi ze swoim tur­ba­nem, tre­nem i wszyst­kim! Cha, cha, cha! Jej nos ster­czałby nad wodą niczym dziób łódki!

– Daj spo­kój! – obru­szyła się panna Sedley.

– Dla­czego? Czy twój czarny fagas narobi plo­tek? – wybuch­nęła śmie­chem ziry­to­wana młoda dama. – Wolna droga! Niech wróci. Niech powie pan­nie Pin­ker­ton, że nie­na­wi­dzę jej z całej duszy. Chcia­ła­bym, żeby wró­cił. Chcia­ła­bym zna­leźć oka­zję, żeby dowieść swo­jej nie­na­wi­ści. Rozu­miesz? Przez dwa lata spo­ty­kały mnie same znie­wagi i obe­lgi. Byłam trak­to­wana gorzej niż ostat­nia pomy­waczka kuchenna. Ni­gdy nie mia­łam przy­ja­ció­łek i od nikogo, prócz cie­bie, Ame­lio, nie sły­sza­łam dobrego słowa. Musia­łam opie­ko­wać się smar­ka­tymi z niż­szych klas i ze star­szymi panien­kami gadać po fran­cu­sku, aż zbrzydł mi wresz­cie język macie­rzy­sty. Jedną mia­łam satys­fak­cję: roz­mówki fran­cu­skie z panną Pin­ker­ton! To była kapi­talna zabawa. Jędza nie rozu­mie ni słowa, a jest zbyt dumna, by się do tego przy­znać. Myślę, że to jeden z powo­dów, dla któ­rych chęt­nie się mnie pozbyła. Hura! Dzię­kuję Bogu za swoją ojczy­znę. _Vive la France! Vive l’Empe­reur! Vive Bona­parte!_

– Ach, Rebecco! Wstyd! Doprawdy wstyd! – zawo­łała panna Sedley, gdyż jej przy­ja­ciółka wyrze­kła potworne bluź­nier­stwo. W owe lata w Anglii okrzyk: „Niech żyje Bona­parte!” był chyba gor­szy niż: „Niech żyje Lucy­per!” – Jak możesz, jak śmiesz wyra­żać tak grzeszne, mściwe myśli?

– Cóż, zemsta może być grzeszna, ale w grun­cie rze­czy jest zupeł­nie natu­ralna. Daleko mi do anioła!

Ostat­nie zda­nie panny Sharp zawie­rało bez­sprzecz­nie znaczną dozę prawdy. Mło­dej damie daleko było do anioła. W ciągu przy­to­czo­nej roz­mowy dwu­krot­nie dzię­ko­wała Bogu, lecz po raz pierw­szy z racji uwol­nie­nia się od nie­mi­łej sobie osoby, a po raz wtóry dla­tego, że miała moż­ność poni­że­nia czy zawsty­dze­nia nie­przy­ja­ciółki. Oba te motywy nie sta­no­wią wyrazu chrze­ści­jań­skich uczuć i są raczej sprzeczne z oby­cza­jami nie­wiast o miłym i łagod­nym cha­rak­te­rze. Tak! Becky Sharp nie była łagodna ani miła. Młoda mizan­tropka zwy­kła twier­dzić, że świat źle się z nią obszedł, a nie ulega wąt­pli­wo­ści, że ludzie surowo przez cały świat trak­to­wani na los taki w pełni zasłu­gują. Świat to zwier­cia­dło uka­zu­jące każ­demu odbi­cie jego wła­snej twa­rzy. Zrób nadą­saną minę, a świat odpo­wie ci posęp­nym, nie­życz­li­wym wzro­kiem. Śmiej się do niego i z nim razem, a okaże się przy­jem­nym, weso­łym kom­pa­nem. Mło­dzież ma wolną wolę i swo­bodny wybór! Jeżeli nawet świat trak­to­wał po maco­szemu pannę Sharp, to i panna Sharp nie przy­słu­żyła się ni­gdy i nikomu żad­nym dobrym uczyn­kiem, nie mogła więc wyma­gać, by wszyst­kie młode damy pobie­ra­jące nauki w Chi­swick były rów­nie deli­katne i sub­telne jak nasza boha­terka, by miały aniel­ski cha­rak­ter Ame­lii i na jej wzór sta­rały się uśmie­chem i dobrym sło­wem łago­dzić nie­chęć Rebeki Sharp wobec rodzaju ludz­kiego. Dla tych wła­śnie powo­dów i dla takich przy­mio­tów cha­rak­teru wybra­li­śmy pannę Sedley na boha­terkę powie­ści, gdyż w odmien­nym przy­padku nic nie mogłoby nam prze­szko­dzić w posta­wie­niu na jej miej­scu panny Swartz albo Crump, albo Hop­kins.

Ojciec Rebeki był mala­rzem i w swoim cza­sie nauczy­cie­lem rysun­ków w szkole panny Pin­ker­ton. Czło­wiek inte­li­gentny i przy­jemny kom­pan, żywił nie­chęć do grun­tow­nych stu­diów i obok skłon­no­ści do popa­da­nia w długi miał wybitne zami­ło­wa­nie do knajpy. Po pija­nemu bijał żonę i córkę, a następ­nego dnia rano cier­piał na migrenę, urą­gał więc ludz­ko­ści, zapo­zna­ją­cej jego geniusz, oraz z wro­dzoną inte­li­gen­cją i czę­sto z zupełną słusz­no­ścią lżył tych durni, kole­gów po pędzlu. Na utrzy­ma­nie zara­biał z nie­sły­cha­nym tru­dem, że zaś w kawa­ler­skich cza­sach winien był pie­nią­dze wszyst­kim w pro­mie­niu mili od Soho (gdzie zamiesz­ki­wał), przy­szło mu na myśl, iż polep­szy swoją sytu­ację, żeniąc się z młodą Fran­cuzką, która pra­co­wała jako ope­rowa sta­tystka. Panna Rebecca Sharp nie mówiła ni­gdy o skrom­nym zawo­dzie swo­jej rodzi­cielki, lecz twier­dziła, że ród Entre­chat zaj­mo­wał pocze­sne miej­sce wśród gaskoń­skiej szlachty, i była bar­dzo dumna z takiego pocho­dze­nia. I – rzecz szcze­gólna – im bar­dziej młoda dama posu­wała się w latach, tym wię­cej jej przod­ko­wie po kądzieli zyski­wali majątku i splen­do­rów.

Sta­tystka ope­rowa zdo­była gdzieś jakie takie wykształ­ce­nie, toteż jej córka mówiła po fran­cu­sku bie­gle, z czy­sto pary­skim akcen­tem i dzięki tej rzad­kiej w owe lata umie­jęt­no­ści zna­la­zła miej­sce u wyma­ga­ją­cej panny Pin­ker­ton. Matkę pocho­wała wcze­śnie, a ojciec, utra­ciw­szy wszelką nadzieję na odzy­ska­nie zdro­wia, po trze­cim ataku _deli­rium tre­mens_ napi­sał do panny Pin­ker­ton męski i pate­tyczny list i opiece jej pole­cił osie­ro­cone dzie­cię. Doko­naw­szy tego dzieła, wyzio­nął ducha i po kłótni dwóch komor­ni­ków nad zwło­kami został zło­żony do grobu.

Panna Sharp liczyła sie­dem­na­ście lat, kiedy przy­była do Chi­swick jako uboga pen­sjo­narka. Jak nam już wia­domo, obo­wiąz­kiem jej była kon­wer­sa­cja fran­cu­ska, w zamian za co korzy­stała z miesz­ka­nia i wyży­wie­nia, otrzy­my­wała kilka gwi­nei rocz­nie oraz miała prawo zbie­rać okru­chy wie­dzy sza­fo­wane przez pro­fe­so­rów wykła­da­ją­cych w szkole panny Pin­ker­ton.

Rebecca była drobna, szczu­pła, blada, jasno­włosa i oczy miała zazwy­czaj skrom­nie spusz­czone. Kiedy jed­nak unio­sła je i otwo­rzyła sze­roko, były bar­dzo duże, dziwne i nie­po­ko­jące – tak nie­po­ko­jące, że spoj­rze­nia ich, wystrze­li­wane przez całą dłu­gość kościoła w Chi­swick (od ławki szkol­nej do pul­pitu kazno­dziei), prze­szyły na wskroś serce przy­by­łego pro­sto z Oks­fordu wie­leb­nego Cri­spa, wika­rego przy pro­bosz­czu Chi­swick, wie­leb­nym Flo­wer­dew. Ów młody czło­wiek, przed­sta­wiony w swoim cza­sie przez mamu­się pan­nie Pin­ker­ton, bywał nie­kiedy na her­batce w szkole przy ulicy Mail, kiedy więc zako­chał się w pan­nie Sharp, pra­wie się jej oświad­czył w nie­śmia­łym liściku, który miał być dorę­czony przez jed­no­oką han­dlarkę sło­dy­czy, na nie­szczę­ście jed­nak został prze­jęty. Pani Crisp wezwana nagląco z Buxton wywio­zła z Chi­swick naj­droż­szego chłopca, lecz serce panny Pin­ker­ton trze­po­tało nie­spo­koj­nie na samą myśl, iż choćby takiej miary uwo­dzi­ciel tra­fił do jej gołęb­nika. Cno­tliwa panna prze­pę­dzi­łaby nie­bez­pieczną pupilkę, gdyby nie czuła się wobec niej zobo­wią­zana, ale nie mogła uwie­rzyć solen­nym zapew­nie­niom, że panna Sharp nie zamie­niła słowa z wika­rym, nie licząc dwóch oka­zji, gdy ten ostatni skła­dał wizyty pan­nie Pin­ker­ton.

W porów­na­niu z nie­jedną wysoką i tęgą pen­sjo­narką z zakładu nauko­wego panny Pin­ker­ton, Rebecca Sharp wyglą­dała jak małe dziecko. Posia­dała jed­nak żało­sną mądrość nędzy. Wielu komor­ni­ków potra­fiła prze­gnać chy­trze i odpę­dzić od drzwi swo­jego ojca. Wielu kup­ców potra­fiła wpro­wa­dzić w dobry humor, ugła­skać i skło­nić do udzie­le­nia kre­dytu wystar­cza­ją­cego na jeden wię­cej posi­łek. Czę­sto sia­dy­wała u boku ojca (który pysz­nił się inte­li­gen­cją i dow­ci­pem córki) i słu­chała roz­mów jego roz­pa­sa­nych przy­ja­ciół – roz­mów bar­dzo nie­od­po­wied­nich dla panień­skiego ucha. Ale Becky ni­gdy nie była panienką. Sama zwy­kła mawiać, że w dzie­wią­tym roku życia czuła się doj­rzałą kobietą. Ach, cze­muż panna Pin­ker­ton wpu­ściła do swo­jej klatki tak nie­bez­piecz­nego ptaszka?

Zagadkę tę nie­trudno wyja­śnić. Panna Pin­ker­ton była prze­ko­nana, że ma do czy­nie­nia z naj­skrom­niej­szą pod słoń­cem dziew­czyną, gdyż Rebecca potra­fiła wybor­nie grać rolę naiw­nej, kiedy ojciec przy­pro­wa­dzał ją do szkoły w Chi­swick. Wystar­czy powie­dzieć, że na rok przed jej przy­ję­ciem do zakładu, kiedy panna Sharp liczyła szes­na­ście lat, pani prze­ło­żona uro­czy­ście i z krótką mówką oko­licz­no­ściową poda­ro­wała jej lalkę – nawia­sem mówiąc, skon­fi­sko­waną pan­nie Swin­dle, która niań­czyła fawo­rytkę pod­czas lek­cji! Ojciec i córka pękali ze śmie­chu, wra­ca­jąc pie­szo z przy­ję­cia wyda­nego w szkole z oka­zji roz­da­wa­nia nagród, a uświet­nio­nego obec­no­ścią wszyst­kich pro­fe­so­rów. Jakże wście­ka­łaby się panna Pin­ker­ton, gdyby mogła zoba­czyć wła­sną kary­ka­turę uczy­nioną póź­niej z lalki przez tę małą kome­diantkę Becky! Młoda osóbka chęt­nie pro­wa­dziła dia­logi ze swoim dzie­łem, czym wielce bawiła miesz­kań­ców New­man Street, Gerard Street i innych uli­czek w dziel­nicy mala­rzy. Mło­dzi arty­ści, przy­cho­dząc na dżin z wodą do sie­dziby swo­jego star­szego kolegi – jowial­nego i dow­cip­nego lenia, pana Sharpa – zwy­kli pytać Rebeccę, czy panna Pin­ker­ton jest w domu. Bie­dacy znali tę damę nie gorzej niż pana Law­rence’a² lub Ben­ja­mina Westa³, pre­zesa Aka­de­mii Kró­lew­skiej.

Pew­nego razu Becky miała zaszczyt spę­dzić kilka dni w Chi­swick i z tej wizyty przy­wio­zła drugą lalkę, którą nazwała Jemimą i na swój spo­sób upodob­niła do sio­stry pani prze­ło­żo­nej. Wpraw­dzie zacna nie­wia­sta przy­rzą­dzała gala­retki owo­cowe i pie­kła ciastka, które dawała pan­nie Sharp w ilo­ściach wystar­cza­ją­cych dla trójki łako­mych dzieci, a na poże­gna­nie wrę­czyła jej aż sie­dem szy­lin­gów, lecz swa­wolna dziew­czyna miała wię­cej poczu­cia komi­zmu niż wdzięcz­no­ści i pannę Jemimę paro­dio­wała rów­nie bez­li­to­śnie jak jej sio­strę.

Potem przy­szła kata­strofa. Becky została spro­wa­dzona do Chi­swick i szkoła stała się jej domem. Dła­wiła ją bez­duszna rutyna tego zakładu, nie­zno­śnie drę­czyły modli­twy, posiłki, lek­cje, spa­cery odby­wane zgod­nie z usta­lo­nym raz na zawsze rytu­ałem. Biedna dziew­czyna tęsk­niła tak bar­dzo do swo­body i nędzy obskur­nej pra­cowni w Soho, że wszy­scy, nie wyłą­cza­jąc jej samej, uwie­rzyli, iż pożera ją roz­pacz po stra­cie ojca. Zaj­mo­wała małą izdebkę na pod­da­szu i słu­żące sły­szały nie­raz w nocy, że cho­dzi tam z kąta w kąt i szlo­cha. Ale Becky pła­kała ze zło­ści, nie z żalu. Prawdę mówiąc, nie była obłudna, póki samot­ność nie nauczyła jej sztuki uda­wa­nia. Ni­gdy dotych­czas nie prze­by­wała w towa­rzy­stwie kobiet, a jej ojciec, choć nic­poń, był czło­wie­kiem uta­len­to­wa­nym i roz­mowy z nim były tysiąc razy cie­kaw­sze niż papla­nina tego rodzaju osób płci żeń­skiej, z jakimi panna Sharp zetknęła się ostat­nio. Nudziła ją zarówno pom­pa­tyczna próż­ność pani prze­ło­żo­nej czy idio­tyczna pogoda ducha jej sio­stry, jak lodo­wata popraw­ność guwer­nan­tek albo głu­pie plotki i świń­stewka star­szych pen­sjo­na­rek. Bie­daczka nie posia­dała tkli­wego, macie­rzyń­skiego serca, nie mógł więc uła­go­dzić jej i pojed­nać z życiem szcze­biot naj­młod­szych pen­sjo­na­rek, tak czę­sto powie­rza­nych jej opiece. W szkole spę­dziła dwa lata, lecz ani jedna z małych dziew­czy­nek nie zmar­twiła się w dniu jej odjazdu. Dopiero pod koniec pobytu w Chi­swick Becky przy­wią­zała się do dobrej, obda­rzo­nej gołę­bim ser­cem Ame­lii Sedley. Któż jed­nak potra­fiłby nie przy­wią­zać się do Ame­lii?

Szczę­ście czy też przy­wi­leje będące udzia­łem panie­nek z jej oto­cze­nia spra­wiały Rebece nie­zno­śne męki zazdro­ści.

– Ale ta się nadyma i zadziera nosa! Dla­czego? Bo ma dziadka hra­biego! – mawiała o jed­nej z pen­sjo­na­rek. „Wszyst­kie głu­pie gęsi płasz­czą się i umi­zgają do tej Kre­olki albo raczej do jej stu tysięcy fun­tów! Ja jestem tysiąc razy mądrzej­sza i bar­dziej ujmu­jąca mimo wszyst­kich jej bogactw. Jestem rów­nie dobrze wycho­wana jak wnuczka hra­biego mimo całego jej ary­sto­kra­tycz­nego pocho­dze­nia. A prze­cież ludzie mijają mnie tutaj, jak gdy­bym była powie­trzem. Daw­niej, u ojca, ina­czej to wyglą­dało. Nie­je­den męż­czy­zna rezy­gno­wał chęt­nie z balu lub weso­łej zabawy po to, by ze mną spę­dzić wie­czór”.

Tak czy ina­czej, Rebecca posta­no­wiła wyzwo­lić się z wię­zie­nia i snu­jąc po raz pierw­szy świa­dome plany na przy­szłość, zaczęła samo­dziel­nie zmie­rzać do celu.

Pil­nie korzy­stała z nada­rza­ją­cej się oka­zji naby­wa­nia wie­dzy, a że była muzy­kalna i bie­gle mówiła po fran­cu­sku, szybko prze­brnęła skromny zakres nauk potrzebny, ówcze­snym zda­niem, damom z towa­rzy­stwa. Grę na for­te­pia­nie ćwi­czyła wytrwale i pew­nego dnia, gdy pen­sjo­narki udały się na prze­chadzkę, ona zaś została w domu, Minerwa pod­słu­chała jej nader poprawne wyko­na­nie jakie­goś utworu i pomy­ślała roz­sąd­nie, że mogłaby oszczę­dzić wydatku na nauczy­cielkę muzyki dla młod­szych wycho­wa­nek. Wobec tego oznaj­miła pan­nie Sharp, iż w przy­szło­ści ona będzie udzie­lać lek­cji małym dziew­czyn­kom. Ku nie­opi­sa­nemu zdu­mie­niu dostoj­nej pani prze­ło­żo­nej śmiała dziew­czyna odmó­wiła.

– Jestem tu po to, żeby roz­ma­wiać z dziećmi po fran­cu­sku, nie by uczyć muzyki – wybuch­nęła gwał­tow­nie. – Na mnie nie zaosz­czę­dzi pani pie­nię­dzy. Pro­szę mi pła­cić, a będę dawać lek­cje.

Minerwa musiała ustą­pić i oczy­wi­ście znie­na­wi­dziła Becky od tej pory.

– Od trzy­dzie­stu pię­ciu lat – odrze­kła nie bez znacz­nej dozy słusz­no­ści – nie spo­tka­łam nikogo, kto ważyłby się kwe­stio­no­wać mój auto­ry­tet w moim domu. Na wła­snym łonie wyho­do­wa­łam żmiję.

– Żmiję! Dobre sobie! – zawo­łała Becky, a star­sza dama zdzi­wiła się tak bar­dzo, że omal nie zemdlała. – Przy­jęła mnie pani tylko dla­tego, że mogłam się przy­dać. Mię­dzy nami nie ma mowy o wdzięcz­no­ści. Nie cier­pię tego domu. Pra­gnę się stąd wydo­stać. Nie będę robić nic, co nie należy do moich obo­wiąz­ków.

Darem­nie maje­sta­tyczna dama pytała Becky, czy zdaje sobie sprawę, iż roz­ma­wia z panną Pin­ker­ton. Krnąbrna dziew­czyna roze­śmiała się jej w nos tak bez­czel­nie i drwiąco, że pani prze­ło­żo­nej gro­ził atak histe­ryczny.

– Może mi pani dać jakąś okrą­głą sumkę i raz na zawsze odcze­pić się ode mnie – powie­działa Becky. – Albo jeżeli pani woli, pro­szę mi zna­leźć dobre miej­sce guwer­nantki w ary­sto­kra­tycz­nym domu. To nic trud­nego, jeśli tylko pani zechce.

Do takiego roz­wią­za­nia panna Sharp powra­cała wytrwale we wszyst­kich póź­niej­szych spo­rach.

– Niech mi pani znaj­dzie posadę – mówiła. – Nie­na­wi­dzimy się wza­jem­nie, a ja gotowa jestem odejść w każ­dej chwili.

Sza­cowna panna Pin­ker­ton miała rzym­ski nos, tur­ban, wzrost gre­na­diera i od dawna przy­wy­kła do nie­ogra­ni­czo­nej wła­dzy udziel­nej księż­nej. Ale cha­rak­te­rem i siłą woli nie dorów­ny­wała swo­jej wycho­wance i pro­wa­dząc walkę, darem­nie pró­bo­wała prze­jąć ją grozą i poskro­mić. Pew­nego razu zaczęła stro­fo­wać ją publicz­nie, lecz Rebecca zasto­so­wała wów­czas wspo­mnianą już metodę odpo­wia­da­nia po fran­cu­sku, czym z kre­te­sem pognę­biła star­szą damę. Dla utrzy­ma­nia powagi we wła­snej szkole nale­żało pozbyć się rebe­lianta, potwora, węża, zarze­wia buntu, ponie­waż zaś Minerwa usły­szała wła­śnie, że nie­jaki sir Pitt Craw­ley szuka guwer­nantki, bez skru­pu­łów zare­ko­men­do­wała pannę Sharp, choć ta ostat­nia była zarze­wiem buntu i wężem.

Bez wąt­pie­nia – rozu­mo­wała – nie mogę jej zarzu­cić nic, z wyjąt­kiem postę­po­wa­nia wobec mojej osoby. Muszę też przy­znać, że jej wykształ­ce­nie i uzdol­nie­nia kwa­li­fi­kują ją wysoko, bar­dzo wysoko. Tak! Panna Sharp ma głowę nie od parady i przy­naj­mniej pod tym wzglę­dem zrobi dobrą renomę sys­te­mowi nauko­wemu sto­so­wa­nemu w moim zakła­dzie.

W taki spo­sób pani prze­ło­żona pogo­dziła reko­men­da­cję z wła­snym sumie­niem, umowa z Becky została roz­wią­zana i młoda osóbka odzy­skała wyma­rzoną wol­ność dzięki bata­lii, która trwała kilka mie­sięcy, cho­ciaż została tutaj opi­sana w nie­wielu zda­niach. W tym cza­sie panna Sedley koń­czyła sie­dem­na­sty rok życia i miała opu­ścić szkołę, że zaś przy­jaź­niła się z Becky (Pod tym jed­nym wzglę­dem – myślała Minerwa – wycho­waw­czyni może być nie­za­do­wo­lona z postę­po­wa­nia poczci­wej Ame­lii), upro­siła przy­ja­ciółkę, by przed obję­ciem sta­no­wi­ska guwer­nantki w ary­sto­kra­tycz­nej rodzi­nie spę­dziła tydzień w jej domu.

Dzięki takiemu zbie­gowi oko­licz­no­ści panienki jed­no­cze­śnie wcho­dziły w świat. Dla Ame­lii był to świat nowy, olśnie­wa­jący, spo­wity we wszyst­kie wdzięki świe­żo­ści. Dla Rebeki krył, być może, mniej zaga­dek, jeżeli bowiem wyznać całą prawdę o spra­wie z wie­leb­nym Cri­spem, wypada wspo­mnieć, że han­dlarka sło­dy­czy szep­nęła komuś, a ten ktoś powtó­rzył komuś innemu, iż nie wszystko, co się tyczy panny Sharp i wie­leb­nego Cri­spa, prze­nik­nęło do publicz­nej wia­do­mo­ści, gdyż jego list nie sta­no­wił początku, lecz ciąg dal­szy i był odpo­wie­dzią. Ale któż roze­zna całą prawdę w takich spra­wach? Tak czy ina­czej, Rebecca nie wcho­dziła może w świat po raz pierw­szy, lecz w każ­dym razie wcho­dziła weń od nowa.

Zanim panienki prze­je­chały rogatkę ken­sing­toń­ską, panna Sedley nie zapo­mniała wpraw­dzie o przy­ja­ciół­kach, lecz zdą­żyła już osu­szyć oczy, a jakiś młody ofi­cer gwar­dii, który mija­jąc konno karetę, wypa­trzył w niej panienkę i powie­dział gło­śno: „Pie­kiel­nie ładna dzie­wuszka!”, wywo­łał gorący rumie­niec na lica Ame­lii i spra­wił jej wiele przy­jem­no­ści. Po dro­dze na Rus­sell Squ­are przy­ja­ciółki wiele mówiły o dwo­rze kró­lew­skim. Zasta­na­wiały się, czy debiu­tantki noszą pod­czas pre­zen­ta­cji kry­no­liny i pudro­wane peruki i czy ten zaszczyt spo­tka Ame­lię, która wie­działa już, oczy­wi­ście, że wystąpi na balu wyda­nym przez lorda majora.

Kiedy wresz­cie kareta sta­nęła przed jej domem rodzin­nym, panna Sedley wsparła się na ramie­niu Sambo i z ekwi­pażu wysko­czyła tak rado­sna i roze­śmiana, że w całym Lon­dy­nie trudno by było zna­leźć ład­niej­szą i wesel­szą dziew­czynę. Takiego przy­naj­mniej zda­nia był czarny lokaj i stan­gret, a także ojciec i matka oraz cała służba, która zgro­ma­dziła się w hallu, aby ukło­nem, miłym sło­wem i uśmie­chem witać młodą panią.

Oczy­wi­ście, Ame­lia opro­wa­dziła zaraz przy­ja­ciółkę po całym domu i poka­zała jej zawar­tość wszyst­kich swo­ich szaf i szu­flad, a także wszyst­kie swoje książki, stroje i broszki, i naszyj­niki, i koronki, i dro­bia­zgi, i natu­ral­nie for­te­pian. Przy spo­sob­no­ści zmu­siła Rebeccę do przy­ję­cia naszyj­nika z bia­łych krwaw­ni­ków, pier­ścionka z tur­ku­sem oraz prze­ślicz­nej sukienki z tiulu w deli­katny rzu­cik, zbyt cia­snej wpraw­dzie dla wła­ści­cielki, lecz dosko­nale leżą­cej na jej przy­ja­ciółce. Ponadto zade­cy­do­wała, iż poprosi matkę o pozwo­le­nie ofia­ro­wa­nia Becky bia­łego kasz­mi­ro­wego szala. Prze­cież bez tego szala mogła się dosko­nale obejść, bo brat Joseph przy­wiózł jej ostat­nio z Indii aż dwa nowe!

Kiedy Rebecca zoba­czyła owe dwa wspa­niałe kasz­mir­skie szale, przy­wie­zione dla sio­stry przez Jose­pha Sedleya, powie­działa zupeł­nie szcze­rze, iż „to musi być cudow­nie mieć brata”. Dzięki temu łatwo zyskała współ­czu­cie obda­rzo­nej tkli­wym ser­cem Ame­lii, przy­po­mi­na­jąc dys­kret­nie, że jest sama na świe­cie – sie­rota bez krew­nych ni przy­ja­ciół.

– Ty nie jesteś prze­cież sama, Rebecco – powie­działa Ame­lia. – Widzisz, ja zawsze będę twoją przy­ja­ciółką i będę cię kochała jak sio­strę. Nie wąt­pisz chyba?

– Tak… Natu­ral­nie. Ale to zupeł­nie coś innego mieć takich jak ty rodzi­ców, dobrych, tkli­wych, ser­decz­nych, któ­rzy dają ci wszystko, o co popro­sisz, a przede wszyst­kim swoją miłość, skarb naj­cen­niej­szy. Mój biedny papa nie mógł mi dać niczego i ni­gdy nie mia­łam wię­cej niż dwie sukienki. A na doda­tek mieć brata, dro­giego brata! Ach, jak go musisz kochać, Ame­lio!

Panna Sedley wybuch­nęła śmie­chem.

– Co? – zdzi­wiła się Rebecca. – Nie kochasz brata?! Ty, tak skora do miło­ści do wszyst­kich i wszyst­kiego?

– Tak… Oczy­wi­ście… Kocham go, ale…

– Ale co?

– Ale Joseph mało, zdaje się, dba o to, czy go kocham, czy nie kocham. Jak wró­cił do kraju po dzie­się­ciu latach, ledwo mi podał dwa palce. Jest bar­dzo miły i dobry, ale pra­wie się do mnie nie odzywa i o swoją fajkę dba chyba znacz­nie bar­dziej niż… – urwała, gdyż nie chciała mówić źle o wła­snym bra­cie. – Był dla mnie bar­dzo dobry, jak byłam mała – dorzu­ciła żywo. – Widzisz, mia­łam pięć lat, kiedy wyje­chał.

– Musi być boga­czem – pod­jęła panna Sharp. – Sły­sza­łam, że wszy­scy indyj­scy naba­bo­wie są nie­sły­cha­nie bogaci.

– Jak mi się zdaje, Joseph ma znaczne dochody.

– A twoja bra­towa? Czy to przy­jemna, ładna pani?

– Cha, cha, cha! – roze­śmiała się znowu Ame­lia. – Prze­cież Joseph jest kawa­le­rem!

Być może Ame­lia mówiła już o tym, lecz Becky zupeł­nie zapo­mniała i była raczej prze­ko­nana, że brat Ame­lii ma żonę, a Ame­lia sporą gro­madkę bra­tan­ków i bra­ta­nic. Jaka szkoda, że pan Sedley jest kawa­le­rem! Rebecca sądziła, iż od przy­ja­ciółki sły­szała coś prze­ciw­nego. Ona tak prze­cież uwiel­bia małe dzieci!

– Czyżby? Zda­wało mi się, że w Chi­swick mia­łaś ich zupeł­nie dosyć – powie­działa panna Sedley, zdzi­wiona nie­ocze­ki­waną tkli­wo­ścią przy­ja­ciółki.

Prawdę rze­kł­szy, w nie­da­le­kiej przy­szło­ści panna Sharp ni­gdy nie wypo­wie­dzia­łaby zda­nia, któ­rego nie­szcze­rość tak wyraź­nie rzuca się w oczy. Należy jed­nak pamię­tać, że biedna, naiwna dziew­czyna miała dopiero dzie­więt­na­ście lat i kunsztu uda­wa­nia musiała się uczyć wła­snym kosz­tem.

Sens przy­to­czo­nej ostat­nio wymiany zdań kształ­to­wał się w sercu owej mło­dej damy w nastę­pu­jący pro­sty spo­sób: „Jeżeli pan Joseph Sedley jest bogaty i wolny, dla­czego ja nie mia­ła­bym się za niego wydać? Mam przed sobą tylko dwa tygo­dnie, ale popró­bo­wać nie zawa­dzi”. Wobec tego Rebecca posta­no­wiła wsz­cząć wła­ściwe kroki i na począ­tek zdwo­iła czu­łość wobec przy­ja­ciółki. Nakła­da­jąc naszyj­nik z bia­łych krwaw­ni­ków, uca­ło­wała go tkli­wie i oznaj­miła, że ni­gdy, przeni­gdy się z nim nie roz­sta­nie. Kiedy zaś ode­zwał się dzwon na obiad, zeszła po scho­dach, ota­cza­jąc ramie­niem kibić kole­żanki, jak to panienki mają w zwy­czaju. Przed drzwiami salonu opa­no­wało ją takie wzru­sze­nie, że oba­wiała się tknąć klamki.

– Dotknij mojego serca – szep­nęła przy­ja­ciółce. – Prawda, jak bije?

– Cał­kiem zwy­czaj­nie – odpo­wie­działa Ame­lia. – Chodź, nie bój się. Papa na pewno nie zrobi ci krzywdy.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Przy­szłam się z panią poże­gnać (fr.).

2. Tho­mas Law­rence (1769–1830) – słynny por­tre­ci­sta angiel­ski.

3. Ben­ja­min West (1738–1820) – angiel­ski malarz histo­ryczny pocho­dze­nia ame­ry­kań­skiego. Jeden z zało­ży­cieli Aka­de­mii Kró­lew­skiej i od 1792 r. jej pre­zes.

4. Wil­liam Guth­rie (1708–1770) – bar­dzo nie­gdyś poczytny histo­ryk i geo­graf angiel­ski.

5. Alna­schar – postać z Baśni z tysiąca i jed­nej nocy – szewc, który odzie­dzi­czył pięć­dzie­siąt sztuk sre­bra i marzył, ile dobrego przy­nie­sie mu ten mają­tek.

6. Geo­rge Bryan Brum­mel (1778–1840) – słynny ele­gant i hulaka zwany „pięk­nym Brum­melem”.

7. Syko­raksa – cza­row­nica, postać z Burzy Szek­spira.

8. Ka1iban – syn Syko­raksy, odra­ża­jąco brzydki dziki czło­wiek.

9. Tęsk­nota do miło­ści (niem.).

10. Łzy, wes­tchnie­nia, szczę­ście (wł.).

11. Sir Wil­liam Fran­cis Patrick Napier (1785–1860) – gene­rał angiel­ski, autor Histo­rii wojny w Hisz­pa­nii.

12. Pismo reda­go­wane przez Pierce’a Egana (1772–1849) i poświę­cone zagad­nie­niom sportu.

13. Tele­mak (Les Aven­tu­res de Télémaque) – opo­wieść epiczna prozą, o cha­rak­te­rze dydak­tycz­nym, pióra Fénélona (1669).

14. Valen­tine et Orson – powieść fran­cu­ska z XV w., prze­ro­biona z pie­śni rycer­skiej z XIII w.

15. Ach, mój piękny panie (fr.).

16. Piękna Roza­munda (?–1176) – kochanka Hen­ryka II, boha­terka bal­lady Delo­neya (1549–1600) i innych utwo­rów lite­rac­kich.

17. John Lem­priere (17657–1824) – angiel­ski uczony.

18. Man­sion House – sie­dziba lorda mera Lon­dynu.

19. John Shep­pard, popu­lar­nie zwany Jack Shep­pard (1702–1724) – znany roz­bój­nik, angiel­ski Rinaldo Rinal­dini, boha­ter wielu bal­lad, opo­wia­dań, a nawet powie­ści Ain­swor­tha.

20. Black Bess (Czarna Elż­bietka) – klacz innego słyn­nego roz­bój­nika, Ryszarda Tur­pina (1706–1739), uwiecz­nio­nego rów­nież przez legendę i pieśń Ain­swor­tha.

21. Cecy­lia, czyli Pamięt­nik posaż­nej panny – powieść Fran­ces Bumey (1752–1840).

22. Lord Orville– boha­ter innej powie­ści tejże autorki, pt. Ewe­lina.

23. Tajem­nice zamku Udolfo – gło­śna w swoim cza­sie powieść Ann Radc­liffe (1764–1823).

24. Bara­nina z bru­kwią (fr.).

25. Rosół z bara­niny po szkocku (fr.).

26. Kar­to­fle i kala­fiory z wody (fr.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: