- W empik go
Tarło. Tom 3 - ebook
Tarło. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MNICH.
Prócz tego wypadku odbyła się cala podróż lcz żadnej przygody. Familia królewska przybyła do Poznania w pierwszych dniach września i tamże z oznakami powszechnej przychylności przyjętą została. Tarło tak hliskiem pokrewieństwem z królową połączony, był jej domownikiem i przyjacielem, zwłaszcza od chwili uratowania córki. Znalazł on u niej i u matki królewskiej te troskliwe względy, które mu przychylność własnej matki przypominały. Jeżeli smutek przez wspomnienie dawnych nieszczęść wzbudzony na jego malował się twarzy, badano go o przyczynę onegoż, zachęcano do przyjacielskiego powierzenia zgryzoty i starano się przynieść ulgę strapionemu. Nieraz już wynurzył był Tarło żale swoje przed królową, i nie tylko że zawsze najszczerszy udział w własnej niedoli wzbudził, ale znalazł nawet pomoc w usiłowaniach, które czynił dla powzięcia wiadomości o Helenie. Królowa sama pisała w tej okoliczności do króla i wierny
Paweł z listem do nieco, do matki Tarły i do ojca Ambrożego wyprawiony, wyszedł wprawdzie z najlepszą chęcią służenia swemu panu z Poznania, lecz wcale już nic powrócił. Sama tylko przychylność i dobroć królowej zdołała osłodzić smutny los Tarły; w jej towarzystwie zapominał ono przedziale, który był między nim a małżonką królewską, i poczytywał się za syna domu i za tego szczerze kochanego przyjaciela, którego sic losem najmocniej zajmowano.
Oddział któremu dowodził, bardzo sobie podobał pobyt w Poznaniu, gdzie dobre przyjęcie i sowite opatrzenie wszelkich nawet wygód pożycia znalazł. Spoczynek i swobodne życie, stały się początkiem rozpusty i Zuchwałości. Nieraz przybierała szlachta powagę zwyclęzkiego żołnierza, w podbiłem mieście przebywającego i zapominała o stosunkach braterskich z mieszkańcami do tego stopnia, iż Tarło poskramiać musiał często jej zarozumiałość i bądżlo łagodnemi sposobami, bądź tez surowszenii środkami, zatargi przez podwładnych swoich w mieście wszczynane załatwiać.
Niedługo trwała wszelakoż ta ich rozpustna nicczynność, bo w końcu miesiąca września podstąpiły wojska saskie, pod dowództwem jenerała Brandta i Patkula pod Poznań, którego załoga składała się oprócz szlachty pod dowództwem Tarły będącej, z kilku oddziałów żołnierzy zamkowych wielkopolskich panów, na obronę familii królewskiej przysłanych, i ze zbieraniny mieszkań
ców miasta, „a predce dla d plerwsze„0 odporu uzbrojonych… p-rwszego
Te tak niedostateczne siły nie byłyby wstrzv mały napadu bitnego i licznego wojska, które się podI miastem rozłożyło, gdyby obroty wojska szwedzkiego nie były zmusiły Augusta do ścią-gmenia i skoncentrowania sił swoich nad brzegami Wisły. Gdy on bowiem w dniu 2 września Warszawę opanował; jenerała Horna z garstką Szwedów w niewolę zabrał i o użyciu środków ustalenia swej potęgi zamyślał, Leszczyński w towarzystwie księcia Alexandra Sobieskiego z 6,000 koronnego wojska przeszedł Wisłę, obrócił się ku południowym województwom, złączył się z Karolem, dzielił jego zwycięztwa przy zdobyciu Lwowa i nie mając w tych okolicach nieprzyjaciół do zwyciężenia, wraz z mężnym i groźnym sprzymierzeńcem swoim, śpiesznie ku stolicy zmierzał. Ten obrót działań wojennych ocalił Poznań i familią królewską, bo wojska które to miasto oblegać miały, odstąpiły od łatwego zdobycia, aby zmocnie siły zagrożonego króla swego.
Tarło z swojej strony poczynił był wszelkie przygotowania do obrony miasta, lecz widząc niepodobieństwo oparcia się przemagajacej sile, postanowił ułudzie nieprzyjaciela wszelkiemi pozorami chęci bronienia się, a nocną porą uprowadzić rodzinę królewską na zamek którego pana, ukryć ją tam, lub w ostatecznym razie dostać się z nią na Pomorze.
W dniu do wykonania lego zamiaru przeznaczonym, gdy królowa potajemnie wszelkie do odjazdu czyniła przygotowania, dano znać Tarle, ii cale wojsko saskie jest w poruszeniu. Pewnym będąc, ze nadeszła cliwila rozstrzygnienie losu Poznania, pospieszy! na wały, aby przez czas niejaki przynajmniej nieprzyjaciela napad wstrzymać i przez to królowej dać czas do uskutecznienia zamierzonej ucieczki. Jakież było zadziwienie jego gdy spostrzegł, iż obóz saski już był zwinięty, i że wojska nieprzyjacielskie, zamiast postępowania pod mury miasta, zdawały się odstępować od zdobycia oncgoż. Uspokoiwszy przez wysłanego dworzanina królowę, wykomcndcrował Tarło dwa mocne oddziały, które miały wyjść z miasta dla zasięgnicnia języka o obrotach wojsk nieprzyjacielskich. Jednemu przewodzi! Ordęga, drugiemu namiestnik konfederatów wielkopolskich. Rozkaz był dany obudwom rotom, przebiedz każda osobną drogę i zwiedzić dokładnie okolicę; poczem miały się zebrać obiedwie w jednym punkcie, to jest w pewnej karczmie o milę od miasta odległej. Wyprawiwszy tę wycieczkę j kazał Tarło podwoić czujności na wałach, a sam pośpieszył do królowej, aby ją zupełnie o oddaleniu niebezpieczeństwa przekonać.
Po kilku godzinach oczekiwania wróciła wyprawa z wycieczki bezskutecznie odbytej, gdyż wojska saskie cofnęły się były przed świtem w porządnym szyku, i Tarło już tylko zdaleka tylne ich straże z obozu wychodzące widział.
ByJ on właśnie u królowej, gdy ujrzał przez okno wracających rycerzy. Ich miny zamaszyste, znużenie kom, kurz który ich suknie pokrywał, wszystko to dawało im postać śmieszną dla tego', kto wiedział bezskuteczność ich wyprawy. Lecz między nimi spostrzeżono osobę w duchownym ubiorze na koniu; co wszystkich w zadziwienie wprawiło. Cały oddział uszykował się na ulicy przed mieszkaniem królowej; szlachta sandomierska na jednej, a konfederacy wielkopolscy na elrugiej stronie. Widziano że niezgoda między dwoma oddziałami panowała, poznać to można było po minach dowódzców, którzy każdy przed swoim stojąc szeregiem, żywą z sobą rozmowę toczyli. Między nimi stal ów mnich na koniu, i był, ile się zdawało, przedmiotem kłótni, gdyż nakoniec skoczyło z obojej strony po kilku towarzyszów, którzy konia z mnichem każdy w swoje stronę ciągnęli, i o to już walkę rozpocząć mieli, do którego oddziału on miał należeć. Tarło pomimo śmiechu, który ta scena w pokojach królowej wzbudziła, uznał wszelakoż potrzebę pogodzenia rozdwojonych umysłów, dla zagrodzenia krwawym zatargom i w tym celu wybiegi na ulicę.
„Nie dajcie go bracia Sandomierzanie” wołał z jednej strony Ordęga,– „On nasz jest” wołali konfederacy z drugiej strony.
„A kto go kazał schwytać, co?” zapytał Ordęga namiestnika drugiej partyi „gdyby me ja… tobyścic go byli przepuścili.”
„A kto go pierwszy dognał i przytrzymał, jeżeU nie ludzie nasi?” odparł tenże „wszakże on jeszcze na naszym koniu siedzi.”
„Weźcie sobie konia, a zostawcie nam mnicha” wołali Sandomierzanie.
„Me, my ani konia ani mnicha nie fopn-ścim” odpowiedzieli Wielkopolanie, i z obojej strony porwano się do kordów, gdy Tarło stanąwszy w ich kole o przyczynę kłótni i o znaczenie mnicha na koniu zapytał.
„Oto tak” odpowiedzieli dwaj dowódzcy razem. „Czekajcie, ja będę mówił” krzyknął jeden – Nie, ja pierwszy muszę gadać" odparł drugi.
„Po kolei, panowie bracia i po starszeństwie” zawołał Tarło „mówcie, panie Ordęgo, o cóżto chodzi.”
„Oto” rzekł Ordęga kiedyśmy na próżno gonili za uciekającym przed nami Sasem, gdyśmy już widzieli że nie było z kim wojować, kiedy takie tchórze, postanowiliśmy posilić się troche i dać spoczynek koniom w wiosce o milę ztąd blisko. Tam wszedłszy do karczmy, zastaliśmy tego braciszka, siedzącego sobie niby pokornie za stołem. Gadaliśmy o tem i owem, a mój braciszek, species kwestarza, przysłuchiwał się pilnie wszystkiemu: i gdyśmy w rozmowie nazwisko pana wojewodzica spomnieb:, bardziej jak kiedykolwiek zaostrzył ucha; wstał z miejsca, poczęstował tego i owego tabaką i zręcznie się wypytywać zaczął, o jakim my Tarle gadamy? czyby to nie był syn wojewody smoleńskiego? gdzieby on sic tez znajdował? co my za jedni? i co tam w Poznaniu słychać Spostrzegłszy ja to pomyślałem sobie-czyto me diabeł w mniszym kapturze? i pomnąc na owego dziada z przyprawną brodą w lesie zacząłem na niego z boku patrzeć i nakoniec zbliżywszy się do niego zacząłem badać: zkądby był braciszek? co tu robi? i dlaczego się tak o pana wojewodzica wypytuje? Zmiesza! się ptaszek na moje zapytania, zapomniał o konwencie, do którego należał i spomniał o takim klasztorze w okolicy, którego wszystkich księży i braciszków jeden z braci konfederatów tutejszych znał dokładnie. Ja też niewiele myśląc chciałem się zabrać koło niego, ale gdym się obejrzał po postronki, tak mi się zręcznie wymknął za drzwi, żeśmy tego wszyscy nic postrzegli. Tym większa snspicya, że to szpieg, a zatem na koń i dalej za nim w pogoń, rozbiegliśmy się na wszystkie strony i nigdzie widać go nie było; aż go przecież któryś z tamtej partyi znalazł stulonego pod krzakiem; przyskoczyliśmy wszyscy, wsadzili na konia i przyprowadzili tutaj, ale o tośmy certowali teraz, czyim on jest jeńcem?"
Gdy skończył, zbliżył się Tarło ku mnichowi, na którego twarzy radość się malowała, i gdy go właśnie zaczął strofować o to, że podłe rzemiosło pod świętą suknią wykonywa; dobył braciszek szkaplerzy, rozpruł je, wyjął z nich papier i rzekł do niego: „Jeżeliś ty jest Michał Tarło, wojewodzie smoleński, to nie tylko mi złorzeczyć nie będziesz, ale mnie w krótce twoim wiernym przyjacielem nazwiesz. Bogu chwała, żem cię po tylu trudach znalazł przecię. To mówiąc oddał list Tarle, który gdy na niego spojrzał, wydał okrzyk radości, kazał oswobodzić braciszka i z nim do mieszkania swego jiośpieszył.
List odebrany był następującej osnowy: „Drogi nad życie Michale! Ta nieszczęśliwa, która tak okrutnie z rąk twoich porwaną została, dozgonnie tobie wierna Helena, raz jeszcze do ciebie pisać może. Pocieszający promień nadziei zajaśniał dla niej na chwilę; może wątła tylko cieszy ją dzisiaj otucha, już ciebie zapewne nigdy widzieć nie będzie, ale ty przynajmniej będziesz się mogł dowiedzie, że twoja Helena żyje i że do grobu spomnicnie twojej miłości z sobą poniesie.”
„Niestety! jakże mnie nieszczęście moje obłą-kało! jak mało mam mocy nad sobą! gdy nadużywam swobody, której chwile są naprzód policzone! Więzień na wolność wypuszczony na oślep w przepaść pobiegnie, byleby wróconej sobie wolności mogł użyć, i ja nie umiem się miarkować w szczęściu rozmawiania z tobą listownie; chciałabym nieskończenie pismo moje długiem uczynić, wynurzyć się przed tobą ze wszystkiemi uczuciami, które serce moje przepełniają, a przytem zapomnieć może o głównym przedmiocie tego listu, zapomnieć o tem, że za pół godziny już będzie zapóźno, Kochany Michale, ituj sie nad obłąkaną! przenieś się w myśli do ciasnej i okopconej celi, w. której te wyrazy kreślę; wystaw sobie, jeżeli możesz, twoje Helenę wybladłą i pozbawioną tego znikomego wdzięku, który niegdy oczy twoje bawit; wystaw ją sobie w Prubei sierimędze, boz wszelkiej powierzchownej ozdoby, poświęconą pomimo woli usłudze Boga, występną w ten moment, dla tego że śmie do swego narzeczonego pisać! Acb wystaw ją sobie lękającą się upłynienia kilku tylko tygodni, po których okropne wyrzec ma śluby, wieczny rozbrat ze światem i z tobą uczynić!”
„Lecz już wybił jeden kwadrans na klasztornym zegarze, a ja ci nic jeszcze nie doniosłam. Krótko już, krótko wszystko ci powiem. Jestem w nowicyacie u panien Domiiiikanek we Lwowie. Strzegą mnie jako najpilniej, z nikiem mi mówić niewolno. Dziś, tak, dzisiaj tydzień, widziałam przez kratę klasztorną ojca Ambrożego… odprawiającego mszę świętą w naszym kościele, w zastępstwie naszego proboszcza chorobą złożonego. Jest on teraz właśnie w naszym klasztorze. Dal mi znak, abym nic wydala że go znam, ja drżałam jak liść od trwogi i radości zarazem. On znalazł porę dogodną aby mi powiedzieć -.„Jutro odjeżdżam do Warszawy, tam on jest: półgodziny masz czasu, donieś mu O sobie i żądaj aby cię wybawił. Ja tutaj na list twój poczekam.” Michale czy już dopełniłam jego rozkazu? czy wiesz już wszystko? Zegar zaczyna bić umówioną godzinę…..Ach zlituj się nad twoją Heleną."
Trząsł się papier w drzącem ręku Tarły, oko suche szukało po nim mocniejszych dowodów cierpień Heleny, jak gdyby jej wyrazom wiary I. Tarło II. i III, dać nic należało; przeczyta! raz, i drugi raz czyta – zaczyna i stoi niewzruszony, a najżywsze uczucia sercem jego miotają….. Nakoniec puściły się ulgę niosące Izy po licach, rzuci! się na krzesło i twarz w obiedwie dłonie schował… „Kilka tygodni, we mnie cala nadzieja…. a ja tutaj, tu przykuty do miejsca rozkazem królewskim!”
Niedługo jakby ocucony myślą i nadzieją, która mu zajaśniała, spojrzał raptownie na kleryka, który z wyrazem litości na niego poglądal. „Dobry przyjacielu” rzekł do niego, „powiedz, jak się ten list do rąk twoich dostał? jak dawno przyniesiony jest ze Lwowa?”
„Ojciec Ambroży” odpowiedział duchowny, „przybył ze Lwowa do naszego konwentu w Warszawie w poniedziałek po Stej Rozalii, a W wigilią Wniebowzięcia matki boskiej wyjechał ze Lwowa, a zatem dziś już sześć tygodni.”