Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tartak Leśna Osada - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tartak Leśna Osada - ebook

W Leśnej Osadzie dobrze jest żyć, a jeszcze lepiej umierać

Koniec XIX wieku. Tytułowa wioska doświadcza skutków dziwacznej zarazy. Jej mieszkańcy żyją kulturą śmierci, która co roku robi się coraz bardziej niepokojąca dla przyjezdnych. Wdowy z tasakami pilnują kostnicy nad jeziorem, wioskowy znachor koty karmi mlekiem, a diabły solą i podkowami, zakonnik codziennie wraca nad jezioro, którego woda w samo południe barwi się na czerwono, a klątwa ciążąca nad bliźniakiem jest ciężka jak jego wyrzuty sumienia. Nocami zaś coraz częściej widać świetliki krążące w ciemności w parach i odbijające blask światła jak kocie ślepia…

Mieszko powraca do rodzinnego domu po dwudziestu pięciu latach nieobecności, by pogodzić się z rodziną i zacząć wszystko od nowa. Nie jest jednak jedynym echem przeszłości, które tego lata odwiedzi wioskę.

Paulina Stępień – ukończyła specjalności kryminologia i kryminalistyka. Pasjonatka literatury, wielbicielka grozy, zawsze na bieżąco z horrorami i podcastami kryminalnymi. Interesują ją zamknięte społeczności i ich patologie, do których odnosi się w swojej twórczości. W grozie szczególnie ceni sobie budowanie atmosfery niepokoju i izolacji. Pochodzi z Zagłębia, a na co dzień porusza się trasami śląskich Wampirów, których historię zgłębiała na studiach, a którzy wciąż są dla niej niewyczerpanym źródłem inspiracji. O seryjnych mordercach może opowiadać tak długo, jak o swoich ulubionych horrorach – w nieskończoność.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66899-89-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Wszystkie drzwi w starej chatce rybackiej były pootwierane na oścież. Powietrze wpadające do środka niosło ze sobą zapach ryb, glonów i ziół, który mieszał się ze słodkim odorem śmierci, tworząc połączenie, od którego kręciło się w głowach. Cicha, tajemnicza martwota jeziora współgrała z nastrojami żałobników, którzy powoli, jeden po drugim, zbliżali się do swoich bliskich, zmieniali ich pośmiertne całuny, szmatkami nasączonymi olejami zapachowymi przecierali suche, twarde twarze i poświęcali tych kilka minut wydartych z wieczności na ostatnią modlitwę przed pochowaniem ich we wspólnej mogile.

Skryty w rogu chatki Mieszko mierzył wzrokiem ojca, który raz po raz zerkał w jego stronę, jakby chciał go skontrolować, sprawdzić, upewnić się, że nie uroni ani jednej łzy, że kącik ust ani razu mu nie drgnie. Najstarszy syn musiał być silny. Silny ciałem i duchem, odporny na dramaty dnia codziennego, niewzruszony, zawsze pogodzony z faktem, że oto roztacza się przed nim krąg życia, który dla jednych otwiera się, dla drugich zamyka.

Najstarszy syn musiał być taki, jak jego ojciec. Jednak trudno mu było zachować niewzruszoną minę i suche oczy, kiedy jego spojrzenie, zupełnie niezależnie od woli, wciąż spływało z posępnej wąsatej twarzy ojca w dół, na małe ciałko spoczywające w białym całunie, namaszczone olejami, nieruchome i cuchnące rozkładem, zgnilizną, przywodziło na myśl martwego królika rozszarpanego przez psy albo pisklę, które spadło z gniazda, zanim nauczyło się latać. Trudno mu było pozostać niewzruszonym, kiedy widział ból matki wykrzywiający jej pulchną twarz.

Wiatr wtargnął do chatki, gorący, duszny. Tafla jeziora rozświetlona złotymi promieniami słońca poruszyła się i zmarszczyła, zniekształcając odbicie zaciągniętego obłokami nieba. Gorąco i smród oblepiły twarz Mieszka, wdarły się do żołądka i wywołały nieprzyjemny, szarpiący skurcz. Ojciec wychwycił grymas na jego twarzy. Spojrzał krytycznie, i samo to spojrzenie wystarczyło, by chłopak na powrót wyprostował się jak struna, przywdział na twarz bladą maskę obojętności. Ojciec skinął głową i przejechał palcami po długich, sumiastych wąsach, które ciągnęły się od nosa aż po kołnierz koszuli, przyglądając się, jak jego zapłakana żona naciera olejami martwe ciało swojego siedmioletniego syna, co rusz przytykając czoło do cuchnącej skóry i zamierając z bezsilności i rozpaczy.

Rybacka chatka pełna była cierpiących matek, żon, ojców i braci, tak jak pełna była sinych, suchych trupów rozciągniętych na przyniesionych z domostw stołach i warsztatach. I tylko Cyrus – mały, siedmioletni Cyrus – zajmował tyle miejsca co kot napłakał, zawinięty w kawałek chusty i ułożony na stoliku, na którym niegdyś stały kwiaty w świątyni.

Na pewien chory i nieprzyzwoity sposób było coś pocieszającego w tym, że nieopodal, na ławce, ze splecionymi palcami i wyprostowanymi plecami siedziało doskonałe, żywe odbicie Cyrusa. Chyba nawet matka odczuwała ulgę, kiedy jej spojrzenie odwracało się od odsłoniętych dziąseł, wąskich warg zamarłych w upiornym uśmiechu i potwornie posiniałych powiek, a potem spoczywało na takich samych wargach, takich samych powiekach, takich samych policzkach i takich samych oczach, które były jednak żywe, kolorowe i naturalne.

Brat bliźniak Cyrusa, Eryk, stał się ich maskotką. I żadne z nich by tego nie przyznało, żadne z nich by się nie odważyło, żadne z nich nie zmierzyłoby się z mocą wypowiedzianych na głos słów, ale w ostatnim czasie mieli do niego szczególny żal, że nie jest równie żywiołowy co Cyrus, że nie jest tak samo roześmiany, że nie żartuje w ten sam sposób i tak samo nie biega bez celu po domu, nie wypełnia go gwarem, hałasem i radością. Może dzięki temu żałoba byłaby lżejsza, a ból nie tak łamiący.

Ale Eryk różnił się od Cyrusa w sposób, w jaki różnić się mogą tylko bliźniaki. Ojciec twierdził, że był słaby – słaby i żałosny – ale to nie była prawda i Mieszko nigdy by się z tym nie zgodził. Eryk był silny, ale nie tak, jak silny był on czy ojciec. Miał w sobie pewne opanowanie właściwe królom i generałom, cierpliwość, która mogła być wystawiana na najcięższe próby, łagodność, która wiele była w stanie znieść, ale nie dało się jej pomylić z naiwnością. Eryk był cichy i trwały jak głaz, który będzie bronił wioskę przed powodzią, spowalniając prąd rzeki i którego nie rozłupie żaden człowiek ani żywioł. Właśnie w taki sposób Eryk był silny. Silniejszy niż którykolwiek z nich.

Ojciec akceptował jednak tylko jeden rodzaj siły, a matka akceptowała tylko jeden rodzaj miłości. Dlatego Eryk siedział w oddali, nieruchomy, spokojny, starał się nie rzucać w oczy rodzicom. I – co trochę dziwiło Mieszka – chyba nie był pogrążony w żałobie.

Choć Eryk i Cyrus nie byli tacy sami, byli też przecież bliźniakami – dwiema połowami jednej rozszczepionej na dwa ciała duszy – i kochali się miłością niezrozumiałą dla nikogo prócz bliźniąt. Mieszko wiedział, że nigdy nie wejdzie między nich. Był ich starszym bratem, ale stanowił osobne ogniwo. Członka rodziny, krew z krwi, element całości, lecz nie trzecią część jednej duszy. Bliźniąt nie dało się klasyfikować tak, jak innych dzieci i nie dało się ich rozdzielić. Dlatego niewzruszona mina Eryka i jego blady uśmiech sprawiały co najmniej upiorne wrażenie.

Mieszko drgnął w miejscu. Chciał już iść do brata, ale musiał jeszcze raz, kontrolnie, spojrzeć na ojca, który teraz był jednak w całości pochłonięty podtrzymywaniem ramion zmarłego chłopca, by matka mogła mu natrzeć plecy. Umknął więc ukradkiem, przecisnął się przez tłum żałobników pielęgnujących zmarłych bliskich, zdusił w sobie odruch wymiotny w reakcji na słodkawe opary rozkładu unoszące się w powietrzu, a potem wyminął kratownicę obwieszoną przynętami do ryb i wsunął się na ławkę obok Eryka.

Chłopiec uniósł głowę i posłał mu przyjazny uśmiech. O ile Cyrus zawsze zdawał się Mieszkowi bardzo mały, dziecinny i uroczo nieporadny, o tyle mądre, rozumne oczy Eryka i jego stateczna twarz wywoływały w nim dreszcz niepokoju. Nie po raz pierwszy i nie bez wstydu pomyślał sobie, że zmarł niewłaściwy brat.

Z Cyrusem można było się wygłupiać, ganiać gęsi i wspinać po drzewach. Cyrus słuchał jego przyśpiewek, pomagał mu ćwiczyć układane w tajemnicy przed ojcem tańce i recytował jego wierszyki, kiedy zdawało mu się, że nikt nie słucha, co napełniało serce starszego brata pęczniejącą dumą.

Eryk natomiast był chłodny, odizolowany, otaczał się murem, którego nikt ani nic nie było w stanie przebić. Dyscyplina i pracowitość chroniły go przed ciężką ręką – było nie było, sprawiedliwego – ojca, ale nie przed nadmiernym strachem matki i opinią dziwaka u brata.

Jednak kochał go. Naprawdę go kochał. Nie na tyle, by nie wymienić go na Cyrusa, gdyby dostał taką szansę od Boga, ale na tyle, by w chatce rybackiej przerobionej na trupiarnię objąć go ramieniem i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.

– Wszystko jest dobrze – poprawił go Eryk.

No i masz ci los, przemknęło Mieszkowi przez myśl w asyście dziwnego, gorzkiego wyrzutu.

– Nie jest ci przykro, że twój brat zmarł? – spytał, po raz pierwszy w sposób tak bezpośredni. Odchylił się przy tym trochę, by spojrzeć Erykowi prosto w oczy i zaraz tego pożałował. W spojrzeniu chłopca nie było ani odrobiny żalu, była w nim za to jakaś obca nieświadomość, mgiełka zaciętości oraz promieniująca niemal wesołość, która wywołała w Mieszku ukłucie złości.

– Mój brat nie zmarł – oznajmił Eryk z całą pewnością siedmioletniego dziecka stwierdzającego niepodważalny fakt. – Rozmawiałem z nim parę godzin temu. Zanim wstało słońce. Nie widzisz, że on udaje? – spytał, wskazując podbródkiem w stronę stołu na kwiaty.

Mieszko na krótką chwilę stracił rezon. Mimowolnie spojrzał w stronę martwego brata, rodziców, stołu, wyłowił ich wzrokiem ze zbiorowiska innych głów, zwłok i stołów. Zobaczył plecy matki i siną, trochę obrzękniętą głowę Cyrusa zawieszoną podbródkiem na jej ramieniu. Matka szorowała mu plecy, zdawało jej się chyba, że plamy opadowe to plamy krwi albo jakiś czarny nalot, ojciec natomiast czesał mu włosy drewnianym grzebieniem.

To było dziwne. To było najdziwniejsze uczucie, jakiego Mieszko doświadczył w ciągu całego swojego życia. Bowiem jego serce nagle zaczęło walić jak młotem, na czoło wstąpił pot niemający nic wspólnego z upałem, a kark i plecy oblało przytłaczające, duszne gorąco. Przez ten jeden, krótki moment, przez dosłownie parę sekund był tak bardzo pewny tego, że Cyrus otworzy oczy i spojrzy na niego, że zgłupiał, bo zdawało mu się, że to już się stało. Wizja tak mocno wżarła mu się w pamięć, że zatarła granicę między snem i jawą. I w tej rzeczywistości Cyrus naprawdę otworzył oczy, naprawdę spojrzał na niego – wciąż zawieszony bezradnie na ramieniu matki – i uśmiechnął się zawadiacko samym kącikiem ust.

Jakby mu rzucał wyzwanie.

A potem jego plecy uniosły się w oddechu. I Mieszko zdał sobie sprawę, że jeszcze ani razu – pochylając się nad Cyrusem, całując jego czoło, smarując skórę, szepcząc modlitwę – nie czuł odoru, który unosił się nad każdym innym stołem.

Chłopak potrząsnął głową i trochę zbyt szybko zabrał ramię, które do tej pory otaczało drobną sylwetkę Eryka. Chłopiec spojrzał na brata bez wyrzutu, ale z zaciekawieniem.

Matka nadal nacierała bezwładne zwłoki Cyrusa olejem zapachowym, a ojciec nadal czesał jego przydługie włosy, które wypadały z rozmiękłej skóry na czaszce i zostawały na grzebieniu. Plecy chłopca nie unosiły się w oddechu, a jego skóra cuchnęła. Oczywiście, że cuchnęła. Był przecież martwy, a pod jego stołem zbierała się taka sama kałuża różnych substancji wymieszanych z wodą i mydlinami, jak pod każdym innym stołem.

Biedne dziecko, pomyślał Mieszko, patrząc na siedzącego obok brata. Nie zdaje sobie sprawy z tego, co się stało. Wyparł z siebie prawdę.

Nagle zrobiło mu się go bezgranicznie żal. Stracił jedyną ostoję normalności w swoim dziwnym, cichym życiu. Jedyną pokrewną duszę, która rozumiała go bez słów.

Wszystko stało się zbyt szybko. Najpierw pochorowało się parę osób we wsi. Jeden staruszek zmarł, ale to jeszcze nie była tragedia. Na gorączkę zapadał co drugi parobek, który się skaleczył przy pracy w polu. Ale z czasem zaczęli chorować także ci, którzy nie pracowali w polu. Dwie, trzy osoby. Z każdym kolejnym miesiącem przybywało chorych.

Mieszko widział, jak ta choroba bierze we władanie również jego brata, ale do końca udawał, że nic się nie dzieje. Każdy pracujący ciężko, uczący się, biegający dzieciak bywał kiedyś zmęczony i każdy w końcu musiał odpocząć. To, że Cyrus musiał odpoczywać więcej niż do tej pory, też nie było niczym dziwnym, bo i więcej pracował, a przy tym nadchodziło wyjątkowo gorące lato i upał każdemu dawał się we znaki. Matka przesadzała, pojąc go ziółkami i smarując maściami z sadła świstaka – nawet ojciec powtarzał jej ciągle, że małemu nic nie jest, że to ból mięśni po rąbaniu drwa. Ot, przesadził, zabrał się do takiego, które przerosło jego możliwości.

Matki jednak wiedzą więcej niż ojcowie i starsi bracia. A bliźniacy zawsze wiedzą więcej niż matki.

To Eryk pierwszy zaczął się martwić. Nie mógł spać nocami, jakby coś przeczuwał, jakby potrafił zobaczyć śmierć krążącą nad posłaniem jego brata. Bredził coś o cieniach, o krokach, o duchocie. Przy śniadaniu wpatrywał się w okno wychodzące na las i niewiele jadł, bo jedzenie nie chciało mu przechodzić przez gardło. Czuwał przy posłaniu brata w każdej wolnej chwili, na równi z matką, ale nie obmywał mu czoła i nie zmieniał przepoconych ubrań – zamiast tego brał długi kij, który służył zmarłemu przed laty dziadkowi do podpierania się, siadał przed oknem i wypatrując czegoś na horyzoncie, pełnił wartę.

Dziwne to były noce i dziwne to były dni. Gorączka zjadała Cyrusa od wewnątrz, choć nie dolegało mu nic poza nią. Było tak, jakby coś wysączało z niego energię i życie – jakby coś przyssało się do jego szpiku i porywało go kawałek po kawałku na oczach zrozpaczonej, bezradnej rodziny. Choć nikt nigdy nie spuścił z niego krwi, nagle jakby jej zabrakło i jego serce gwałtownie spowolniło, więc Cyrus – do tej pory niemożebnie rozpalony gorączką – zrobił się upiornie zimny i nieruchomy, a jego klatka piersiowa unosiła się płytko, ledwo przepuszczając przez siebie powietrze.

Nie miał już siły, by wstawać i mówić, podobnie jak paru innych mieszkańców wsi. Choroba była jak zaraza, ale nie zgarniała wielkiego żniwa – pochorowało się ledwo dwadzieścia pięć osób, w dodatku mieszkających najbliższej lasu, jakby pradawni bogowie stali się spragnieni świeżej krwi. Gdy pierwsi z nich zaczęli umierać, matka wpadła w histerię i posłała po szeptuchę.

Rozbijała jajka, zakopywała czarne żółtka w kątach izby, skrapiała chłopca kurzą krwią, pocierała go kalesonami, owijała chustą namoczoną w śmietanie, ale na nic się to zdało. Cyrus po prostu leżał nieruchomo, z wywiniętymi do góry oczami, rozwartymi ustami i piąstkami zaciśniętymi na przepoconym kocu, a przy nim niezmiennie trwał Eryk.

Któregoś dnia na podwórku – ni stąd, ni zowąd – przy pięknej, bezwietrznej pogodzie pękła jabłoń, na której chłopcy przesiadywali letnimi wieczorami, a Eryk – do tej pory rysujący coś kamieniem w uklepanej ziemi – nagle wstał, spojrzał w stronę okien ich wspólnej izby, a potem krzyknął – raz, krótko – po czym padł nieprzytomny na ziemię. Mieszko pomyślał sobie, że właśnie zmarł ich brat, a myśl wydała mu się tak oczywista i prosta, że w pierwszym odruchu się roześmiał.

Głupio. Bez najmniejszego sensu.

A potem zaczął płakać, nie mając nawet sił, by wstać i podnieść nieprzytomnego Eryka z ziemi. Nie musiał wcale sprawdzać, nie musiał nawet iść do tamtego pokoju, nie musiał nasłuchiwać oddechu Cyrusa, by wiedzieć, że już nie żyje. Było to dla niego tak oczywiste, że nie zdziwił się nawet, kiedy spokojną ciszę wyjątkowo upalnego, pachnącego wiśnią i mlekiem poranka przerwał nieludzki skowyt ich matki.

– O Boże, o Boże – powtarzał tylko jak mantrę, modląc się, by ojciec nie znalazł go w tym stanie.

To było trzy dni wcześniej. Wstał właśnie kolejny poranek, niemal tak samo upalny, pachnący tym razem paskudnymi, perfumowanymi olejami, słodkawym aromatem padliny i rybną wonią ciągnącą od jeziora. Powietrze prześwietlone było złotymi łunami słońca, które świętokradzko wpadały do rybackiej chatki przerobionej na trupiarnię – jedynego miejsca, które było na tyle daleko, by smród nie dotarł do wioski.

Przez pierwsze dwa dni po śmierci brata Eryk był skryty, przygnębiony i nieobecny. A teraz siedział na tej małej ławeczce za kratownicą obwieszoną przynętami, wyglądał jak nowo narodzony, uśmiechał się nawet, i twierdził, że Cyrus żyje.

– To był tylko paskudny sen – powiedział Mieszko łagodnie, nie chcąc go rozczarować. – Czasem się takie zdarzają. Paskudny, okrutnie bolesny sen.

Chciał na powrót objąć brata, ale ten odsunął się, zatrzymał jego wyciągnięte ręce i wstał. Spojrzał na Mieszka z góry, a w jego spojrzeniu było wyzwanie, bunt, odrobina pobłażania, jakby chciał mu powiedzieć: jesteś za głupi, by to zrozumieć. Uśmiechnął się raz jeszcze, nie mówiąc nic, a potem odwrócił na pięcie i wyszedł z rybackiej chatki.

A Mieszko po raz pierwszy w życiu pomyślał na poważnie o czymś zupełnie absurdalnym – że jeśli już któryś z bliźniaków miał opuścić tę chatkę, lepiej, by był to Eryk narażający się na gniew ojca, niż Cyrus narażający się na gniew Boga.

To, co się wydarzyło, miało swoje uzasadnienia i nie było przecież niczym nienaturalnym. Chłopiec miał osiem lat, bardzo bujną wyobraźnię i małe problemy z przystosowaniem się do otaczającej go rzeczywistości. W brutalny sposób pozbawiono go czegoś, co znał i kochał, dlatego trudno mu było zaakceptować rzeczywistość. Mieszko nie takie rzeczy już widział. Raz jeden z sąsiadów próbował pozszywać nicią rozgniecione na miazgę zwłoki pierworodnego syna, na którego zawalił się sufit w domu. Tak właśnie działał straumatyzowany umysł – ludzie próbowali zaklinać rzeczywistość i prawa rządzące światem, by poradzić sobie ze stratą.

Zdziwił się jednak, kiedy podczas pogrzebu młodziutka żona jednego ze zmarłych przecisnęła się przez tłum w desperackiej walce z czasem i podczas zasypywania wspólnej mogiły wrzuciła do środka – gdzieś między zwłoki – porządną, nową łopatę. Łopaty nie udało się wydostać, bo nie przystoi, by ktoś na oczach rodzin właził między ciała, zasypali ją więc, a wdówkę zdzielili po pysku dla oprzytomnienia.

Mieszko obserwował ją z oddali. I zdawało mu się, że w zaduchu wypełnionym wonią padliny, wiśni i wysuszonej na wiór ziemi czuje jej zwierzęcą adrenalinę. Zapach potu drapieżnika gotowego bronić swojego stada.

Było w tym coś naiwnego i smutnego zarazem. Wielka wiara godna podziwu i wielki ból godny pożałowania.

Jednak tej samej nocy, kiedy Mieszko leżał na posłaniu i nie mógł zasnąć, usłyszał drapanie w okno. A zaraz potem cichą, wesołą przyśpiewkę, którą wymyślił przed miesiącem:

Ptaszki śpią w lesie, wiły śpią w lesie

A chłopiec nie śpi, jako wieść niesie

A przyjdą wiły po chłopca z lasu

I będą z nim tańczyć, aż po kres czasu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: