Tata w budowie. Felietony o tym, jak być ojcem i zwariować (ze szczęścia) - ebook
Tata w budowie. Felietony o tym, jak być ojcem i zwariować (ze szczęścia) - ebook
Ilustracje do książki wykonała Maria Apoleika z kultowego bloga Psie Sucharki!
"Wierzę, że wolny przepływ myśli, doświadczeń i refleksji działa wpierająco, ośmiela i utwierdza w przekonaniu, że warto walczyć o świadome, pełne rodzicielstwo. Staram się pisać o tym, jak wiele daje ojcu kontakt z dzieckiem, jak kluczowy jest w tym kontakcie wspólny czas, dlaczego warto atakować każdy front. Będąc ojcem, warto świadomie wkraczać na każde terytorium, od pieluch, przez codzienną pielęgnację, po wspólne spacery. Dlaczego? Ponieważ prozaiczne sytuacje budują kontakt, więź i pewność siebie. Nie ma sensu bać sie własnego dziecka. Rodzicielstwo zapewnia dostęp do pełnej skali emocji – od radości do frustracji i zniecierpliwienia. Dlatego warto do sprawy podejść z odpowiednim dystansem do siebie, zahaczającym o autoironię".
Tomasz Bułhak - autor popularnego bloga "Tata w budowie", w programie "Pytanie na śniadanie" opowiadał o pełnych emocji zmaganiach świeżo upieczonego taty z atrakcjami, jakich dostarcza obcowanie z niemowlakiem oraz o nieustannym odkrywaniu nowych perspektyw i punktów widzenia na sytuacje, które trzeba redefiniować, bo pojawił się nowy aktor.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7985-308-3 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Już chwilę po urodzeniu się Zu pojawił się pomysł: może zacząć pisać bloga…
Po co? Jeśli coś mnie zachwyca, muszę się tym podzielić. Ale spokojnie – to nie będzie cukierek o tym, jakim cudem jest ojcostwo. Będzie o nieustannym odkrywaniu nowych perspektyw i o życiowych sytuacjach, które trzeba redefiniować, bo na scenie pojawił się nowy aktor – dziecko. Dla kogo? Tata w budowie to rzecz dla tych, którzy walczą na podobnym froncie albo taką walkę w najbliższym czasie przewidują. Dla tych, których ciekawi subiektywny męski punkt widzenia w temacie nieopierzonego rodzicielstwa.
TOMASZ BUŁHAK
Długoletni student dziennikarstwa, który porzucił swój wyuczony zawód jeszcze na studiach. Były pracownik międzynarodowych firm, który teraz sprawdza, czy istnieje życie pozakorporacyjne, i współprowadzi niewielkie bistro w Warszawie. Zawsze chciał pisać, lecz nie wiedział o czym – dopóki nie urodziła mu się córka, Zu. Ojciec amator, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
MARIA APOLEIKA
Robi ilustracje dla dzieci i dorosłych, a także wyłącznie dla dorosłych. Codziennie rysuje kilka tysięcy kresek. To ona tworzy Psie Sucharki, komiksy internetowe, które w ciągu roku polubiło 100 000 osób. Interesuje się prawie wszystkim, ludźmi, zwierzętami, roślinami i zdarzeniami.PO CO TO WSZYSTKO, CZYLI POCZĄTEK
Już chwilę po urodzeniu się Zu pojawił się pomysł, aby zacząć pisać.
Jest dużo tekstów rodzicielskich, jest dużo tekstów mam, za to niewiele takich, które opisują rodzicielstwo z punktu widzenia taty. Dlatego powołałem do życia Tatę w budowie.
Mój cel to opis tak subiektywny, jak się da – nie robię testów piętnastu przewijaków. Opisuję, jak się spisał ten konkretny, na stacji benzynowej w Skarżysku, o ile oczywiście jest sens o tym pisać. Chodzi mi o to, aby oddać klimat rzeczy dla mnie najważniejszych w procesie „taty w budowie”, czyli emocji, odczuć, frustracji i radości związanych z pojawieniem się na świecie Zu.
Gdy zaczynam pisać, Zu ma już ładnych parę miesięcy. Trochę czasu minęło, trochę ważnych rzeczy się zdarzyło, więc raz po raz będę retrospektywnie nurkował w czasy minione, bo przez te miesiące działo się dużo. Mimo sporej pokusy nie opiszę samego porodu, bo to temat, który po spisaniu zamknąłem w szufladzie – i tam jego miejsce. Zu, kiedy dorośnie, przeczyta.
Dla kogo to moje pisanie? Dla tych, którzy walczą na podobnym froncie albo taką walkę w najbliższym czasie przewidują. Dla tych, których ciekawi męski punkt widzenia w temacie nieopierzonego rodzicielstwa. Dla każdego, kto znajdzie motywację, aby tu czasem zajrzeć. W końcu dla mnie – wreszcie mogę sobie bezkarnie popisać.NIESPODZIANKI, CZYLI CO MOŻNA ZNALEŹĆ W ODZIENIU
Dla młodego ojca wyjście z dzieckiem na miasto to ogromna przyjemność. Co tu dużo mówić – jest duma, że można tak samodzielnie, że człowiek daje radę. Gdy dodać odrobinę próżności („Ogarniam tę jakże skomplikowaną sytuację!”), efektem jest pełna satysfakcja i czoło w górze. Życie jednak nie lubi kozaków. Ostatnio, będąc w Krakowie, właśnie upajałem się tą swoją samowystarczalnością. Podczas gdy G. była na zajęciach, my z Zu szaleliśmy po mieście – od kawiarni do kawiarni przez MOCAK, Kazimierz, Błonia. Zu wcinała z butelki jak w zegarku, co 3 godziny, po karmieniu rytualne odbicie, do wózka i dalej. W kazimierskich knajpach już nas znają.
Na pewnym etapie naszej wyprawy poczułem niepokojącą woń. W dodatku mała zrobiła się jakaś marudna. Wącham ją – w normie. Wącham siebie (może usiadłem na czymś niefajnym?) – też. But lewy, but prawy, nic. Gdziekolwiek się ruszę, ten zapach wciąż wbija mi się w nos. Śledztwo, jak to mawiają specjaliści, utknęło w martwym punkcie. Uznałem, że to jeden z moich omamów.
Zagadka rozwiązała się wraz z postępującym ochłodzeniem. Wracaliśmy z Błoni na Kazimierz, zawiało, więc zapakowałem Zu w kokon, a sam szybkim ruchem narzuciłem na głowę kaptur. Na czole wylądowała mi jego nieoczekiwana zawartość w postaci treści żołądka mojej córki sprzed kilku godzin. Zła wiadomość – źle się funkcjonuje z pawiem na czole, w środku obcego miasta, bez dostępu do łazienki. Dobra informacja – nie mam omamów. Zu była marudna, ponieważ po tym, jak zwróciła wszystko wprost w moją garderobę, chwycił ją głód.
I wszystko jasne.UBIERANIE NIEMOWLAKA, CZYLI USTĄP, ABY ZWYCIĘŻYĆ
Nietrudno się domyślić, że Zu tuż po narodzinach wywołała w nas lekki paraliż zadaniowy. Tak chyba zazwyczaj jest, szczególnie przy pierwszym dziecku. Każde zadanie związane z obsługą niemowlaka wywołuje stres. Pamiętam pierwsze przewijanie w szpitalu: ręce nam szalały jak u deliryka, wylaliśmy wiadra potu. Podobny cyrk był – i czasem jest – z ubieraniem Zu.
Problemy z brakiem doświadczenia w obsłudze noworodka wyzwalają w człowieku głęboko skrywane zasoby kreatywności. Motywacja jest konkretna – nic tak nie paraliżuje jak nieopanowany płacz niemowlaka, dlatego też rodzic amator jest w stanie zrobić wszystko, aby nie dopuścić do takiego kryzysu. Mnie pomogła obserwacja jeszcze na etapie szpitalnym. Podczas gdy my braliśmy dłoń Zu w dwa drżące palce, zastanawiając się, czy rzeczone palce nie zmiażdżą jej mikrołapek, pielęgniarki przy okazji badań przewijały i przebierały ją jedną ręką, wykonując kilka żołnierskich, konkretnych ruchów. Zero pitu-pitu. Zauważyłem, że te malce w większości przypadków były zadowolone z takiego traktowania. Czyli pierwsza zasada – zdecydowane, ale czułe i delikatne ruchy, brak niepotrzebnych przestojów.
Im niemowlak starszy, tym silniejszy – i stawia opór. Tu potrzeba innego patentu. Uwaga! Będzie dygresja.
Gdy miałem jakieś dziesięć lat, chodziłem z przyjacielem M. na judo. Byłem dość marnym judoką, M. należał do tych ambitniejszych. Na zajęcia chodził z nami niejaki Kotlet, który charakteryzował się dominującym wzrostem i byciem niepokonanym. Lał wszystkich bez wyjątku. Któregoś dnia M. doznał olśnienia i walcząc z Kotletem, wprowadził w życie maksymę naszego Mistrza – Instruktora: „Ustąp, aby zwyciężyć”. M. wykorzystał impet szarżującego Kotleta i powalił go jego własną siłą.
„Ustąp, aby zwyciężyć” – to niezawodna zasada ubierania niemowlaka. Dziecko nie lubi być ubierane, więc się zwija, obraca (kiedy już potrafi) i robi wszystko, aby ten proces utrudnić. Dlatego trzeba wykorzystać jego sprężystość – wtedy nieświadomie współpracuje. Gdy z całej siły wyciąga ramiona, trzeba trafić rękawem – wtedy szybkim ruchem rękaw wypełnia się wkurzoną ręką. Tak samo z drugą, tak samo z nogami. I Zu już gotowa do spania.
DLACZEGO PODGRZEWACZ DO BUTELEK JEST BEZ SENSU?
Pamiętam moment pierwszego samodzielnego karmienia Zu butelką. Był stres, co tu dużo mówić. Przeczytałem, że mleko powinno mieć trzydzieści osiem stopni. Chyba trzeba będzie termometr zanurzyć i mierzyć, przecież jest ryzyko, że Zu się oparzy albo przeziębi. Pożyczyliśmy od znajomych podgrzewacz. Pomyślałem sobie, że jednak z cywilizacją człowiekowi raźniej – taki podgrzewacz tylko do prądu włączyć, a całą resztę zrobi sam – podgrzeje, ustawi temperaturę i ją podtrzyma.
Użyłem go raz.
oparzenie /
efekt mentosa
Czas to przy małym dziecku towar deficytowy, więc odruchowo staram się eliminować zbędne sytuacje. Co ma do tego podgrzewacz? Ma! Trzeba wyjąć go z pudła, włączyć do prądu, napełnić wodą, ustawić temperaturę, opróżnić, schować do pudła, znaleźć dla niego miejsce. Czas.
Taką samą funkcję pełni duży kubek na herbatę, który kiedyś nabyłem w Coffee Heaven. Napełniam go gorącą wodą, wrzucam butelkę i po sprawie. A te 38 stopni? Wychodzę z założenia, że, podobnie jak moja córka, jestem człowiekiem i odczucia mam zbliżone, dlatego po wylaniu paru kropel na skórę jestem w stanie w miarę kompetentnie stwierdzić, czy nie grozi jej wypalenie podniebienia albo efekt mentosa, czyli zamarznięcie.
Ustaliliśmy z G., że postawimy się szalejącemu konsumpcjonizmowi i mamy zamiar wywalać z domu wszystko, co nie jest niezbędne do obsługi dziecka. Zobaczymy, czy się uda. Najlepszym sojusznikiem w tej walce jest brak pokusy w postaci zapasu wolnej gotówki, którą można beztrosko przepuścić.
Podgrzewacz poszedł na pierwszy ogień. Zu wygląda na zadowoloną.