- W empik go
Tatarzy w Sandomierzu: Dwie legendy wierszem opowiedziane - ebook
Tatarzy w Sandomierzu: Dwie legendy wierszem opowiedziane - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 212 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zygmunta Kolasińskiego z portretem poety i sześcioma ilustracyami w tekście
Wydanie Drugie
Kraków nakładem Komitetu Obywatelskiego w Tarnobrzegu
1912
Bladzi nędzarze przy cudzym warsztacie,
Co zasypiają pod snów ciężką strażą,
I ci, co wloką dni w zapadłej chacie –
Czy oni marzą?
(Marya Konopnicka).
A jeśli marzą, to o czem? Czy się im kiedy śni ojczyzna? Czy miłość ku niej, wiara w nią, ofiara dla niej zawsze będą czemś obcem i obojętnem dla tych milionów?
To pytanie od lat stu – i więcej, bo od czasów Kościuszki – zadawały sobie wszystkie przewodnie duchy narodu:
Mickiewicz za te, śpiące naówczas, miliony "kochał i cierpiał katusze";
Słowacki zaklinał "niech żywi nie tracą nadziei i przed narodem niosą oświaty kaganiec";
Krasiński w duchu przeczuwał, że kiedyś przecie spełni się "cudów cud… "
A za tymi trzema poszła nie tylko myśl, nie tylko pragnienie – lecz praca wytrwała i płodna całych pokoleń, by śpiących rycerzy zbudzić i uczynić z nich świadome celu hufce prawdziwych Polaków.
I ziarno rzucone wzeszło, bo padło nie na opokę, lecz na szlachetne serce i zdrowy rozum naszego ludu – a dzisiaj widać już plon bogaty: poczucie obywatelskie najszerszych warstw, które stają się w oczach naszych tem, czem dawno być powinny, olbrzymim i niezłomnym fundamentem narodowej przyszłości.Że lud polski ocknął się z wiekowego letargu, że wchodzi na drogę wskazaną przez Kościuszkę i przez Trzech Poetów – tego dowodem jest nasze życie publiczne, w którem siermiężne tłumy pospołu z innymi stanami dzielnie podtrzymują sztandar narodowy.
I nigdzie, w żadnym z trzech zaborów, podszepty, wzywające do waśni społecznej, nie znajdują oddźwięku pod strzechą włościańską. Przeciwnie, właśnie z pod tej strzechy podnoszą się głosy, na które zadrgnąć musi radością i nadzieją każde serce polskie, głosy chłopskich poetów, którzy w prostych i gorących pieśniach dają wyraz nie tylko własnym swoim uczuciom, ale widno uczuciom całego włościaństwa:
Hej Wisło!… Iak nic w biegu twej wody nie wstrzyma,
Nie wstrzyma też nic ludu polskiego – olbrzyma!
A jako ty starego trzymać się chcesz łoża,
Tak i my Polski – wolnej od morza do morza!
Czyliż ręka, która te słowa pisała, nie jest godna racławickiej kosy i uścisku dłoni Naczelnika? A jakie w tej głębokiej duszy jasne zrozumienie, że tylko "jednością silni" możemy się dobić odrodzenia:
Hej! odżyje Polska młoda,
Gdy zakwitnie bratnia zgoda
Między nami
Polakami
W całym kraju het!…
Skądże to błogosławione ocknienie się ducha i ta pełnia świadomości narodowej? Skądże "cud cudów" marzony w Przedświcie za dni naszych wciela się żywcem w piosnkę nieuczoną wiejskiego śpiewaka?
Bo coraz częściej zagląda w chaty
Anioł, co nosi miano oświaty,
I wznosi ludzi w słoneczny świat,
A objaśniając z górnej wyżyny
Straszna, niewolę polskiej krainy,
Wskazuje w przyszłość niedługich lat…
Któż jest ów śpiewak wiejski, co takie uczucia, takie myśli dobywa z siebie i pomiędzy ludem głosi?
Ferdynand Kuraś, prosty samouk, twórca kilku zbiorków równie szczerych i rzewnych piosnek, zrodził się w zagrodzie chłopskiej, nad Wisłą, w Tarnobrzegu, tam, gdzie teraz twarzą ku Sandomierzowi zwrócony stoi pomnik Bartosza,
Z wdowiego ludu wzniesiony grosza.
Tam, do dziś dnia – ubogi, bezrolny poeta ludowy pracą wyrobniczą musi krwawo zarabiać na powszedni chleb dla siebie i rodziny:
Jak tułacz, wiodąc życie wśród cierpień niedoli,
Bez piędzi użyźnionej potem dziadów roli…
Walka o byt pochłania najlepsze jego siły, gnębi w nim dar pieśni, on zaś, potomek rolników zrodzony do pługa, schnie z tęsknoty za własnym zagonem, o którym nawet marzyć nie może.
A ziemia, ziemia – taka urodzajna,
Taka pszeniczna – taka chlebodajna,
Że bez trudności jeden taki mały
Powiat, wyżywić zdołałby kraj cały!(1)
Na widok, jak w twardym znoju targa się i marnuje talent od Boga samego dany mu na pożytek społeczeństwa – powstała wśród szerokich kół włościaństwa powiatu tarnobrzeskiego myśl, by ze składek, zbieranych w całej Polsce, zakupić dla poety kilkumorgowa zagrodę włościańską.
Celem urzeczywistnienia myśli tej, zawiązał się w Tarnobrzegu, pod protektoratem prof. Stanisława hr. Tarnowskiego, prezesa Akademii Umiejętności w Krakowie, Komitet, który zajął się zbielaniem funduszów, a obecnie, celem przysporzenia tychże, wydaje nakładem swoim niniejszą książeczkę – dziełko poety. Cały dochód z wydawnictwa przeznacza Komitet na fundusz powyższy.
"Niechajże poeta, który głosi zgodę i miłość – (1) Przytoczone tu urywki wierszy poety pochodzą ze zbiorku zat.: "Z pod chłopskiej strzechyw. Zbiorek poezyi chłopa z nad Wisły Ferdynanda Kurasia. Wydawnictwo imienia Tadeusza Kościuszki. Nr. 50. Kraków. Nakładem Księgarni Ludowej Kaspra Wojnara. 1905.
wszystkich stanów – od wszystkich stanów otrzyma zaszczytną nagrodę; niechaj spłacheć własnej ziemi orze ten śpiewak ludowy, który ukochał całą ziemię polską "od morza do morza" (1 ).
* * *
Nazwisko Ferdynanda Kurasia nie obcem jest dzisiaj ogółowi czytającemu w Polsce. Znają je czytelnicy pism ludowych, które do niedawna przeważnie jego żyły poezyą, znają je czytelnicy coraz więcej rozpowszechnianych kalendarzy polskich wydawców, nie obcem wreszcie nazwisko poety czytelnikom pism miejskich, które często, wyłowiwszy prawdziwe perły pośród powodzi wierszy jego, zamieszczają je na łamach swoich.
Przed czterema laty, zebrano staraniem przyjaciół poety rozrzucone po czasopismach utwory i wydano w pokaźnym zbiorku, zatytułowanym "Z pod chłopskiej strzechy". Zbiorek ten był pierwszym przeglądem dotychczasowego dorobku poety, który też po raz pierwszy stanął przed oceną publiczną.
Sąd o zbiorku wypadł jak najpomyślniej – jednogłośnie uznano autora jego za poetę z Bożej łaski, posiadającego niezwykłą, jak na wiejskiego samouka, kulturę literacką, wyposażonego w szczerość i podniosłość uczuć. Biły bowiem z tych strof, – (1) Z odezwy Komitetu obywatelskiego dla sprawy Ferdynanda Kurasia. Skład Komitetu podany na końcu niniejszej książeczki.
skreślonych twardą ręką wiejskiego pracownika, myśli podniosłe i promienne, jaśniała bezgraniczna miłość ziemi ojczystej, wielka, niczem niezachwiana wiara i wielka nadzieja.
To sympatyczne nad wyraz przyjęcie postawiło Kurasia na czele szeregu polskich poetów – włościan.
Odtąd minęło lat kilka – ciężkich i szarych dla chłopskiego lirnika, który upośledzony na słuchu, obarczony liczną rodziną, z zawistnym losem borykać się musi. Upłynęły lata – a Kuraś, mimo rozpaczliwej walki z życiem lutni nie zarzuca, lecz przeciwnie, z myślą o lepszem jutrze, na coraz ją pełniejszy ton nadziei nastraja. Mówi o tem cały dorobek poety z tego czasu (1 ), świadczący dobitnie, że talent jego rozwija się i na coraz wyższe szczyty twórczości się wznosi.
Jak dawniej, tak i teraz korzysta poeta z każdej sposobności, z każdego obchodu, z każdej rocznicy, by zwrócić się do swej najbliższej braci i w porywających a szczerych słowach przypomnieć jej potęgę uśpioną w jej szeregach i obowiązki wobec ziemi ojczystej:
O Ludu polski! Aza ty wiesz o tem,
Jaka olbrzymia w Tobie drzemie siła?
O Ludu polski, zlany pracy potem, – (1) "Wiązanka z chłopskiej niwy". Poezyę chłopa znad Wisły Ferdynanda Kurasia. Biblioteka Macierzy Polskiej Nr. 51. Lwów. Nakładem Macierzy Polskiej. 1909. – Poeta posiada obecnie w tece materyał na kilka zbiorków.
Aza wiesz o tem, że Ojczyzna miła,
Odkąd niewoli brzemię pierś jej tłoczy,
Ku Tobie, Ludu, zwraca łzawe oczy… (1)
Żyjąc zaś na sandomierskiem Powiślu, o dziejach zamierzchłych, pełnych chwil smutnych i krwawych, to znowu jaśniejących chwałą i bohaterstwem, pragnie w rymowanej mowie opowiadać braciom o tej wielkiej przeszłości naszej, by rozpamiętując jej bieg, znajdowali w niej ukojenie i pociechę w obecnej niedoli.
Leży oto przed Tobą, Czytelniku, książeczka poety, zawierająca dwie legendy z czasów pierwszych napadów hord tatarskich na ziemię polską. Zanim pokrótce opowiemy dla wiejskiego Czytelnika bieg opisanych w niej wypadków, pragniemy – w myśl życzenia poety – odmalować wygląd, obyczaje i sposób prowadzenia walki przez Tatarów, ściśle według tego, co nam o nich jeden z historyków podaje.
* * *
Z głębi Azyi, aż hen! z nad granicy Chin, wyruszyły na Zachód, jeszcze za panowania Leszka Białego, koczownicze plemiona mongolskie (śmiałe) czyli tatarskie, których wódz Dżingis-chan (wielki władca) zdoławszy zjednoczyć mieczem wszystkie plemiona i podbiwszy wiele sąsiadujących z niemi ludów azyatyckich, zamarzył o zajęciu Europy.
–- (1) Urywek z wiersza p… t. "Do ludu polskiego", zamieszczonego w "Wiązance z chłopskiej niwy".
W ten sposób zapoczątkowane zostały straszne zagony plemion tatarskich, które rozlewając się rok rocznie coraz to dalej i dalej, przez szereg wieków zagrażały cywilizacyi i kulturze wschodnioeuropejskich krajów.
Nawałnicy tatarskiej ulegli najpierw powinowaci jej Połowcy, otwierając drogę zwycięskiej dziczy ku wycieńczonej bratobójczemi walkami Rusi. I kraj ten, mimo rozpaczliwej obrony, runął u stóp przemocy.
Droga do Polski stała otworem. Tatarzy jednak, dokonawszy tyle zniszczenia, cofnęli się do swoich siedzib i dopiero w kilkanaście lat później, pod wodzą chana Batu, ruszyli na Zachód.
W podzielonym i bezsilnym kraju naszym panował podówczas Bolesław Wstydliwy. Zniszczywszy do szczętu starożytną stolicę Rusi, Kijów, stanęli Tatarzy u granic Polski.
* * *
Tatarzy byli nie wielkiego wzrostu, ale barczyści i silni. Na szerokiej, śniadej i zgrubiałą skórą pokrytej twarzy posiadali spłaszczony nos, ukośne oczy i kości policzkowe silnie wystające. Zahartowani w życiu koczowniczem, żywili się lada czem, cierpliwie w potrzebie pościli, pili tylko wodę, za zbytek zaś uważali sztukę mięsa kobylego, uprażonego pod siodłem lub napój, zwany "kumysem", przyrządzany z mleka kobylego. Ubiorem była dla nich skóra barania, łożem ziemia a namiotem obłok niebieski. Rzeki największe wpław przebywali, a każdy manowiec był dla nich drogą.
Przy tych korzyściach odznaczali się tem jeszcze, że wszyscy od dzieciństwa, kobiet nie wyłączając, sposobieni byli do wojennego rzemiosła, jeździli konno, strzelali z łuku, a kilkadziesiąt lat ciągłych zwycięstw w głębi Azyi napoiły ich najwyższą pogardą dla innych ludów.
Prócz tego rabunek był dla nich żołdem, a karnością przechodzili wszystkie przykłady. Tak bowiem byli włożeni do nieograniczonego posłuszeństwa dla chana, który był im wodzem, prawodawcą i prorokiem, że jak wyrażał to chan przy obejmowaniu władzy "słowo jego było mieczem". Podzielone na dziesiątki, sta, tysiące, odpowiadały szyki jeden za drugiego – skoro w dziesiątku jeden nie dotrzymał pola, przepłacał to śmiercią dziesiątek cały, jeśli uciekł dziesiątek, tracono całą setnie, do której należał. Podobnie którykolwiek zawołał naprzód! – surun! – pociągał za sobą swój dziesiątek a za dziesiątkiem iść musiała setnia, tysiące za setniami – zawsze pod karą niechybnej śmierci. Tak też odpowiadali całemi szykami, za każdego pojmanego w niewolę.
Nie było więc trudnego dla Tatarów przedsięwzięcia. Jedna noc wystarczała im do opasania się wysokim okopem. Nie potrzeba im było wiele czasu do odwrócenia biegu rzeki, na osuszenie lub zalanie miejsc obronnych; podkopywali się pod ziemię, jeśli od bramy twierdza stawiała im nieprzełamany opór; szybkością napadu uprzedzali najskorsze o swoim ruchu doniesienia.
* * *
Na wojnę ruszali Tatarzy w olbrzymiej mnogości, na małych, chudych lecz szybkich i wytrwałych koniach, obronni od przodu skórzaną zbroją, uzbrojeni w piki, krzywe pałasze, które przeszywały europejską zbroję. Przed sobą pędzili szyki zawojowanych ludów, którymi się zasłaniali. Każdy Tatar wiódł za sobą drugiego konia, na którego przesiadał się w biegu; koniom, dla których wystarczała pasza rosnąca pod nogami, przecinali nozdrza, aby łatwiej w pędzie oddychały. Walczyli zaś nie tylko męstwem ale także zdradą i chytrością, truli, gdzie oręż ich nie przemógł.
Bitwę prowadzili w sposób następujący. Po zasypaniu nieprzyjaciela strzałami, uderzali na niego całą siłą i pędem pioruna. Jeśli od razu nie zwyciężyli, rozsypywali się z równą szybkością, aby wywieść go do pogoni i podzielenia sił, które szybkim zwrotem łatwiej pokonywali. Pokonanego nieprzyjaciela ścigali dniem i nocą, tak urządzając swoje szyki, aby jedne po drugich bez przerwy następowały.
Okropny był stan ziemi polskiej po pierwszym napadzie Tatarów. Miasta i włości zrównali z ziemią, wedle przysłowia nie została trawa gdzie przeszli. Padł pod ich mieczem, ktokolwiek zdolny do broni – a żywi, mówią kroniki – zazdrościli umarłym grobowego spokoju. Zdaniem bowiem Dżingis-chana, miłosierdzie było przymiotem słabych; surowość sama zapewniała posłuszeństwo pokonanego nieprzyjaciela, którego nienawiści ku zwycięzcy – jak mówił – łaskawość nigdy nie łagodzi.
* * *
W dwadzieścia lat po pierwszym napadzie, Tatarzy znowu powrócili, ale ten nowy najazd był jeszcze straszniejszy od pierwszego. Wypadki, jakie się podówczas w murach Sandomierza rozegrały, posłużyły poecie za temat do skreślenia pierwszego poematu, zatytułowanego "Zdrada tatarska".
Wpadli wówczas do Polski Tatarzy – opowiada pierwszy nasz historyk Długosz – zaraz po uroczystości św. Jędrzeja, a byli pod wodzami
Nogajem i Telebugiem. Podstąpili pod Sandomierz, spalili miasto i wnet ścisnęli oblężeniem zamek, do którego schronili się mieszkańcy całej okolicy z żonami, dziećmi i majątkami. Tatarzy – po trzech dniach oblężenia, wywabiwszy zdradziecko dowódcę zamku Piotra z Krepy, i jego brata Zbigniewa, zabili ich u siebie w obozie; potem gwałtownie rzucili się na zamek i zdobywszy go, sprawili w nim rzeź okrutną. Tyle wtedy – mówi dalej Długosz – pod mieczem barbarzyńców wylało się krwi chrześcijańskiej, że ze wzgórza, na którem zamek jest zbudowany, do Wisły, co podle zamku płynie, krew ciekła jakby potokiem i woda Wisły krwią się zabarwiła.
Piotr z Krępy, zanim opuścił mury zaniku, jakby śmierć swą przewidując, przywołał wiernego sługę swego, burgrabiego Boguchwała i powierzył mu opiekę nad swoją córeczką. Poszedł wojewoda Piotr, a Boguchwał wziąwszy małą Halinę na ręce i osłoniwszy ją płaszczem, uniósł skrytymi lochami do kościoła św. Jakóba i ukrył na jego wieży. Spełniły się smutne przewidywania – lud i kapłani zostali wymordowani, ale Halina ocalała.