- W empik go
Tatry w dwudziestu czterech obrazach skreślone piórem i rylcem - ebook
Tatry w dwudziestu czterech obrazach skreślone piórem i rylcem - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 343 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Dzieło ozdobione 80 rysunkami, przez autora z natury zdiętemi i rylcem na kamieniu wykonanemi.
Tamto już początek tych szczytnych karpackich widoków, nigdy dość nie podziwianych, nigdy nie głoszonych dosyć – za które to milczenie szczery mam żal do mych rodaków .
Łucyja z książąt Gedrojców Rautenstrauch.
Niech ktokolwiek pracując bądź w jakim zakresie
Do wspólnego ogniska swą iskrę przyniesie.
J. U. Niemcewicz
Kraków.
Nakładem księgarni i wydawnictwa dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
1860.
Wytłoczone i odciśnione w zakładzie "Czasu."
Wielmożnemu
Lucyanowi Siemieńskiemu
w piśmiennictwie narodowem
wielce zasłużonemu
w hołdzie wysokiego szacunku
poświęca
Autor.PRZEDMOWA WYDAWCY.
Gdy w wielu dzisiaj literackich i artystycznych dziełach wytworność kształtu sili się pokryć jałowość natchnienia, przeto sądziłem być pożytecznem podać tu publiczności skromną pracę Autora, która jakby w przeciwnym rozwinięta kierunku, zaleca się… bogactwem gorącego i zamiłowanego w ziemi ojczystej ducha, chociaż w formę nie ujętego i rozhasanego nieraz po za granicami językowych prawideł.
Autora tego dzieła porównaćby można do natchnionego w muzyce artysty, który chociaż nót nie zna i koncertów nie głosi, ale pieśń narodową, gra z takiem uczuciem i z taką rzewnością, iż mu się chętnie przebaczy hybioną miarę i brak udoskonalenia w sztuce, dla owego wdzięku jaki na nas wywiera swojska piosenka.
Szczególną zaś autora zasługą jest owo niezmordowane i żarliwe poświęcenie się w zbieraniu krajowych widoków, oraz badanie historyczne dziejów ziemi naszej i ludowych o niej podań. – Autor pozbawiony niezbędnych do podróżowania środków, przeszedł jednak o chłodzie i o głodzie wszerz i wzdłuż część Polski Galicyą zwanej, a nietylko piórem ją opisał ale i wierne zdjął z jej okolic rysunki. – Pod zimę zaś wracając do domu ze wzbogaconą krajobrazami i opisami taką, skrzętnie znowu pracował i ciężkiemu oddawał się zarobkowi… aby z wiosną mieć o czem zwiedzać najdroższe mu rodzinnej ziemi okolice. – Tak szlachetna i tyle budująca miłość kraju przebija się we wszystkich jego opisach, a chociaż mu często do oddania piękności widoków, właściwych braknie wyrażeń, to je zastępuje nawałem wielostronnych pochwał, które malują całą moc jego zachwytu. – Wreszcie czytelnik tem chętniej wybaczy Autorowi usterki w polskiej pisowni, gdy zważy, iż on należy do owej części rodaków, którzy nie pobierają nauk w oj czystym języku.
Osiemdziesiąt rysunków igiełką na kamieniu litograficznym wykonanych, podając obraz najcelniejszych widoków tatrzańskich, obeznają publiczność z tą uroczą kraju naszego okolicą. – Jeżeli zaś słabsze wykończenie tych krajobrazów artystycznej nie wytrzyma krytyki, to jednak nikt tej pracy nie zaprzeczy sumiennej w rysunku wierności i zręcznego natury naśladownictwa. – Wreszcie pod tym względem biorę za autora zupełną odpowiedzialność, albowiem (pomimo słusznej jego obawy) nakłoniłem go do podjęcia pracy (rytowania) zupełnie mu obcej, i której poraz pierwszy dopiero próbował.
W każdym razie, dzieło które tu podaję publiczności, będzie zapewne przez nią łaskawie przyjęte, bo jeśli portret ojca lub matki drogą jest dla rodziny pamiątką, to obraz kraju rodzinnego i ziemi ojczystej równie jest drogim nabytkiem dla dzieci, powszechną matkę miłujących.
Kraków 1860.
Walery Wielogłowski,WIADOMOŚĆ O AUTORZE
przez
Pana Andrzeja Edwarda Koźmiana (z "Czasu" krakowskiego).
Chill penury represed the noble rage
And froze the genial current of the soul
Full many a gem of purest ray serene
The dark unfathomed caves of ocean bear,
Full many a flower is born to blush unseen,.
And waste its sweeteness in the desert sir.
Thomas Gray a Country Charchyard.
I zimna nędza zapał szlachetny stłumiła,
Zmroziwszy potok płynący w ich duszy,
Jasnego blasku perła nie jedna ukryta
W ciemnych bezdennych głębiach oceany ginie,
Nie jeden kwiat rozkoszy samotnie okwita,
Wonie swe wylewając wśród dziką pustynię.
W tych to czułych wierszach Gray na cmętarzu wiejskim użalał się nad losem tych którzy wyższemi darami bożemi uposażeni, lecz utopieni w tłumie, bez środków rozwinięcia i wykształcenia swoich zdolności, bez możności wynurzenia się z głębi, krepowani nędzą, przechodzą po tej ziemi smutni, niepostrzeżeni, bez wsparcia otuchy i jakby pospolici ludzie żadnego odgłosu, żadnego śladu po sobie nie zostawują. O zaprawdę! ludzi takich pielgrzymka ziemska musie być tylko ciągłą męczarnią. Musi być męczarnią czuć się obdarowanym szczególną łaską, a nie módz z niej korzystać; czuć w sobie pewne usposobienie, zdolność, natchnienie, a widzieć się skazanym na zajęcia im przeciwne. Smutny jest ptak w klatce, lecz smutniejszy byłby jeszcze wśród wolności, gdyby był ze związanemi skrzydłami puszczony na ziemię. – Otóż tacy ludzie smutni, nieszczęśliwi, bo czują że mają skrzydła, a wznieść się nie mogą nad ziemię. – A że zwykle ci, którzy istotnie wyższe dary natury posiadają, łączą z niemi nieśmiałość skromności, więc się nie narzucają z niemi ludziom, i giną niepoznani jak perła w morzu, jak kwiat na pustyni. – Dla ludzi tego rodzaju w niższym urodzonych stanie, dla których i zupełne wykształcenie i zawód inny od tego, na który ich urodzenie skazało staje się niepodobnym, a przynajmniej trudnym, uczucie silne piękności, natchnienie poetyczne jest ze wszystkich darów przyrodzonych najzgubniejszem. – Poeta człowiek czucia, zapału i wyobraźni wśród zimnej rzeczywistości tego świata, jakże trudno jest szczęśliwym, jakże łatwo nieszczęśliwym się staje, ten, który będąc poetą, ciągle pod przemocą tej rzeczywistości uginać się musi. Człowiek taki widzi się zawsze otoczonym ludźmi, którzy go nie rozumieją, nie pojmują, szydzą z niego. On mimowolnie kocha, zachwyca się, tęskni i marzy, chce się wznieść nad poziom, a żelazny konieczność przykuwa go do poziomu. – Sam tylko szczęśliwy przypadek jaki może go z tłumy wyrwać i dać go poznać światu a na szczęśliwy przypadek jakże czekać długo! Jeżeli jeszcze człowiek taki urodził się w wieku jakim jest obecny, w wieku rachuby, cyfr, poniewierki ducha, w którym tylko to cenione i sam duch o tyle tylko ceniony o ile korzyść materyalną przynosi, o jakże on nieszczęśliwy! Dary przyrodzone, które go zdobią, stają się dla niego nie dobrodziejstwem lecz szkodą, odrywając go od obowiązków i zajęć jego stanu, któremu chleb powszedni dają, za temi darami przychodzi często niedostatek, nędza, zwątpienie, przyszłaby i rozpacz, gdyby święta wiara i pokora niepokrzepiały jego duszy.
O jednym z takich ludzi, chcę dziś kilka słów powiedzieć. Nazwisko jego jako autora dzieła, które przed kilkoma laty wyszło na widok publiczny, nie jest obce powszechności krajowej, lecz się już zapewne w jej pamięci zatarło. Chcę tu mówić o Boguszu Stęczyńskim autorze "Okolic Galicyi" które to dzieło w 4ce wraz z litografow nemi widokami, przez niego wykonanemi, ukazało się w r. 1847 u p. Kajet. Jabłońskiego księgarza we Lwowie.
Bogusz Zygmunt Stęczyński urodził się Hermanowicach, z Wojciecha i Agaty z Zawadzkich, w Przemyślskim cyrkule r. 1814. Początkowe w Krośnie pod profesorami Królikowskim, Wołaszczakiem, Fedenowiczem, katechetami Wesołowskim i Serafinem odbywszy nauki, dla braku funduszów dalszego wykształcenia zaniechać musiał, tego wykształcenia jednak pragnął, poszukiwał, czując w sobie o najmłodszych lat przyrodzony pociąg do poezyi i sztuk pięknych. Rysunku uczył się najpierw w Krośnie u malarza p. Marynowskiego, gdzie w ścisłej przyjaźni spędzał wolne chwile z Janem Leńkiewiczem, równie młodym a szlachetnie myślącym, teraz kupiłem w temże starożytnem a historyczno – malowniczem mieści – nakoniec u malarza nadwornego XX. towarzystwa Jezusowego śp. Lud. Papużyńskiego. Następnie sam własną pracą i usilnością wyrabiał wrodzoną zdolność. Podobnie czynił niegdyś sławny Erazm z Roterdama, najznakomitszy potem rysownik i poeta niemiecki. Obdarzony tkliwem czuciem, pojęciem tego co jest pięknem, rozkochany w naturze, doznawał potrzeby wyjawiania swoich wrażeń i myśli, i wylewał je w prozie i wierszach. Nikt go jednak w sztuce pisania nie oświecił, nikt go radą nie wsparł, nikt nie wskazał jak pisać należy. Jeden tylko zamożny obywatel śp… pan Gwalbert Pawlikowski, widząc w Stęczyńskim piękne serce i zapał niepospolity, otworzywszy mu w Medyce swoją świątynię sztuk pięknych, wspierał go meteryalnie. – Chciwy nauki czytał wiele, zwłaszcza dzieła rzeczami ojczystemi zajmujące, a to co czytał zachowywał w pamięci.
Rozmiłowanie w naturze i tem wszystkiem co jest naszem rodzinnem, zachęciło go do odbycia pieszej wędrówki po kraju; zwiedził całą Galicyę, a zachwycony wspaniałością, pięknością, wdziękiem obrazów jakie poznał, to nawyżynach Tatrów, to wśród dolin karpackich, to na żyznych brzegach Dniestru, powziął myśl odbicia ich dwojakiego i w piśmie i w rysunku ołówkiem. Ztąd powstało dość obszerne dzieło, o którem wspomnieliśmy. Marząc zapewne słynność, a może i korzyści materyalnej spodziewając się, zebrał fundusz jedyny na jaki go stać było i zajął się wydaniem tego dzieła dość kosztownego, gdyż mieszczącego w sobie 80 kamieniorytów (litografii) wyobrażających celniejsze widoki Galicyi, do których opisy prozą przyłączył, a w nich zebrane wiadomości historyczne o każdem przedstawionem miejscu objął. Rysunki jego własną ręką na kamieniu wykonane, byłyby zupełnie piękne, gdyby litografia lwowska zdatnych miała drukarzy, którzyby tyle nadawając farby ile rysunek wymagał, nie przyczyniliby się byli do zmartwienia autora, który po wytłoczeniu drukarskiem, nie mogąc poznać się ze swoją podług zasad optyki i cieniów natury wykonaną pracą, dzieło to we 20 tomach wyjść mające, zaprzestać i stolicę kraju już to z owej przyczyny, już z rady lekarzy dla słabości zdrowia opuścić musiał, do czego przyczyniła się także hałaśliwa gorączka kraju w roku następnym 1848 i odbyt na to dzieło wstrzymała. Nie tylko więc żadnej korzyści z niego nie osięgnął, ale zaledwie część kosztów poniesionych mając wróconą, postradał całe mienie swoje! Niesyty dawniej odbytych przechadzek i podróży pełnych trudów i nieprzyjemności po karczmach i chatach wiejskich dla noclegów i słoty, znowu odbywał dalsze piesze podróże, zwiedził powtórnie Karpaty galicyjsie i węgierskie, uważając obyczaje, charakter, wyobrażenia ludu, wśród którego przebywał, zbierając pieśni, podania, legendy. – Zaszedł potem i do gór szląskich, zawsze pisząc i rysując. Gdy przecięż ostatnie wyczerpały się zasoby, widział się przymuszonym przyjąć służbę prywatną. Jak sam twierdzi, aby się nie oderwać od natury: z nią żyć zawsze, przyjął obowiązki leśniczego u jednego z obywateli w cyrkule jasielskim.
Od czasu wydania okolic Galicyi, wygotował kilka prac prozą i wierszem, jako to: "Feronija z podróży po Spiżu, Węgrzech, Sławonii i t… d… czyli bluszcze B. Z. Stę.; następnie: "Ziewonija czyli pieśni i dumania o dawnych zamkach, rozwalinach, klasztorach, świątyniach, kaplicach, pałacach, ogrodach, górach, lasach, skałach, źródłach, wodospadach, z dodatkiem o Doboszu, Janosiku, Podgórskim, Kerarze i Waligórskim, wielkich bandytach polskich, pisane w podróżach po Galicyi od r. 1833 do 1856.
Najwięcej wartości mającym otworem, jest jego poemat "Tatry" w 24ch pieśniach. – Nie chcę ja bynajmniej uwodzić publiczności przedstawiając naszego autora jako wielkiego poetę i znakomitego pisarza, lecz mniemam, że w każdem piśmie jego objawia się tkliwie rodzinne czucie, silna miłość natury, ujmująca prostota, a czasem uderzają cię takie błyski natchnienia, taki obrazy niektóre wdzięczne, inne wspaniałe, takie wyrażenia szczęśliwe, iż przyznać musisz, że ten wierszopis jest poetą i w duszy. – Istotną zaś wartość tej pracy stanowi to, że jest zbiorem tak wszystkich wiadomości historycznych, jak podań, legend tatrowych, opisów obyczajów ludu góralskiego i obrazów tamtejszej natury. – Nikt bowiem w kraju niezna dokładniej pasma karpackich gór od naszego autora! Jakby góralem się urodził, zna każdej góry szczyt, każdą skałę, każdą przepaść, każdy potok, jest on jakby przybranem dziecięciem Karpat.
Aby usprawiedliwić powyższe twierdzenie o poetyckiem usposobieniu Stęczyńskiego, przytoczę kilka ustępów z jego poematu: np. Autor mówiąc o nagłej wieści, która się wśród jednego z miast w górach rozeszła, o bliskim napadzie nieprzyjaciela, tak się wyraże:
Rozbiegła się wieść straszna od domu do domu,
Jak cicha błyskawica, poprzedniczka gromu… i t… d.
albo powitanie najwyższego szczytu tatrzańskiego:
Witaj z morza granitów wybiegła Łomnico! i t… d.
Pytam czyli w tych wierszach nie zdradza się silne wrażenie duszy poetycznej. Temi obrazami i temi wierszami najcelniejszy nie wzgardziłby poeta.
Albo zakończenie poematu, które jest pełne wdzięcznej prostoty:
Rozstroiła się lira, więc śpiewać przestaję i t d.
Może zanadto przeciągnąłem mowę o naszym podróżo-śpiewaku, lecz jakże niema obudzić ujęcia człowiek uposażony darami natury, z twardym łamiący się losem, który dziś nawet gdyby znalazł wsparcie i zdrową radę, mógł by się odznaczyć w piśmiennictwie krajowym. Człowiek który z wrodzonemi zdolnościami łączy bogobojność, skromnosć, a uczciwie i ciężko pracując, żadną nie odzywa się skargą na swą dolę.
Jeźli to zajęcie przelać potrafiłem choć w niektórych czytelników, jeźli do współczucia wznieconego kiedyś ze skutkiem będzie się mógł nasz Stęczyński odwołać, powinszuję sobie że wzmianką o nim umieszczoną, jak jednej strony przyłożyłem się do upowszechnienia wiadomości o nim, i może do utlenia jego niedoli, tak z drugiej podałem sposobność do spełnienia dobrego uczynku.
A. E. Koźmian.WSTĘP.
Jeżelim się omylił, jeżelim w czemś przesadził, to upraszam współziomków moich, aby zwilżywszy na czysty zamiar, darowali błędy.
Władysław Xże Sanguszko (1848).
Chcąc Opiewać przyrodę czyliż nam potrzeba
Poznań obce Narody i Ziemie i Nieba?
Znać odmiany powietrza i odmiany lata
Jakie czyni natura w pięciu częściach świata;
Przywyknąwszy do mrozów i upałów słońca,
I od Wschodu na Zachód szukać ziemi końca?
Szczęśliwy! kto tak wielkim celem się obarczy,
A sił mu nie zabraknie i życia wystarczył!!!
Szczęśliwszy! kto w swym kraju mając myśli czyste,
Oględuje wesoły piękności ojczyste;
Bo i nasza kraina ze szczegółów słynie,
W niej pszenica się rodzi, miód i mleko płynie;
Posiada sól i kruszce, dziwa rozmaite,
Okazałe i piękne i niepospolite!….
Więc opisać Tatry dla mnie było przyjemnością,
A nawet zdało mi się świętą powinnością;
Tylko się obawiałem krytyki złośliwej,
Pojawu publicznego dla mnie nieżyczliwej;
Bo tylko z własnej chęci w nauk polu miłem,
Jak Ambroży Grabowski sam siebie kształciłem;
Bo dziadek mój choć ziemski majątek utracił,
Jeszcze nieszczęściu swemu długu nie wypłacił;
Postępując dzierżawców śliskim szczęścia śladem,
Był dotknięty okropnym pożarem i gradem,
A straciwszy z swem mieniem ostatnią nadzieję,
Musiał smutny tułactwa przechodzić koleje!….
A ja…. bogacąc umysł, powoli z latami,
Przeplatałem nauki moje rysunkami;
Naśladując naturę uważnem wejrzeniem,
Coraz lepiej i lepiej, potem z powodzeniem.
Poźniej zaś gdym w podróżach podjął wiele trudu
Uwielbiając przyrodę i zwyczaje ludu:
Poznawałem kraj drogi, spokoiwszy siebie,
Artystycznym zawodem o wodzie i chlebie;
Schnąc i moknąc, a nieraz nieschmurzywszy czoło,
Do chatki czy pałacu wstąpiłem wesoło.
Tym sposobem pielgrzymka naturą się stała,
Co do nowych wycieczek wciąż mię pociągała;
A zapał nieodstępny dodając natchnienia,
Przymuszał mnie bym kreślił chociaż słabe pienia,
Z któremi do was idąc szanowni Rodacy,
Proszę: gdy dostrzeżecie niedokładność w pracy:
Miejcie to na uwadze, że pomimo chwały,
Cnót i zasług człowieka – nikt niedoskonały!"I.
Witaj z góry Zabełcza podtatrzański grodzie
Który stopy swe kąpiesz w potrójnej swej wodzie:
Bo siadłszy na pagórku nad trzema rzekami,
Pysznisz się wysmukłemi twych światyń wieżami,
Na których znak zbawienia jaśniejąc wysoko,
Lśni się w słoika promieniach i uderza oko.
Otaczają cię w koło wzgórza i gaiki,
Życia twojego świadki, ducha powierniki,
A z ogrodów Pomony wystające chatki,
Tulisz do swego łona jak ojciec swe dziatki;
Czoło twoje sędziwe łąki zdobią kwiatem,
A Cerera zbożami ubogaca latem;
I Dąbrówka i Chełmiec (1) na równinie zdrowej,
Wypasa bujną trawą mlekodojne krowy;
Za któremi pasterze chodząc nucą pieśni,
Jak niegdyś Satyrowie, lub Fauni leśni.
–- (1) Chełmiec wieś naprzeciwko miasta Nowego Są za na drugim brzegu Dunajca położona, sięga czubów odległych Już w r. 1280 należała innemi wsiami do klasztoru Zakonnie w Starym-Sączu, zapisana tamże przez króla Leszka Czarnego. Tę wieś zdobi koścołek drewniany, wystawiony r. 1686 jak potwierdz napis na belce w środku kościoła Napis taki: "Ten kościoł nakładem Jej Mości a przewielebnej Panny Marchockiej na ten "czasz Xiężnicy Starosądeckiej zakonu Ś Klary na cześć P. B. y wysłowienie ś. Patronki wystawiony r. 1686" – na cmętarzu grób murowany rodziny Wittyków, mieści w sobie zwłoki dwóch w kwiecie młodości zgasłych dziewic. Na końcu wioski pokazuje lud na stromym pagórku, miejece potężnego niegdyś grodu.
Dalej góry piętrzące lasami porosłe
Ciemną barwą i swoją postacią wyniosłe,
Stoją jako przedmurza, a za niemi śliczne
Rysują się w przestworzu Tatry niebotyczne,
Jakby wiecznych granitów dalekie szeregi,
Których czoła i piersi posrebrzają śniegi.
Do cudów, które tu wźrok podziwia zdumiały,
Przyczynia się nie mało Dunajec wspaniały
U stóp miasta płynący, który w swem korycie
Kamienicy z Popradem wydzierając życie,
Choć zwycięzko ucieka falą zasilony
Gniewa się bez przestanku ze jest przymuszony
Dźwigać na swym szerokim, niespokojnym grzbiecie,
O dziewiętnastu łukach most który go gniecie.
Jeszcześmy z oddalenia do Sącza nie przyśli
Już się w nas budzą nowe uczucia i myśli:
Że król Wacław panując w Lechitów krainie,
Pierwszy wzniósł mury jego i pierwszą świątynię;
Król zaś Ludwik siostrzeniec Kazmierza Wielkiego,
Przyprowadził to miasto do stanu lepszego
I zakwitnęło życiem, a wedle zwyczaju,
Podniesione do rzędu pierwszych w całym kraju,
Miało prawa i swoją wykonawczą władzę,
Przy której sprawiedliwość była na uwadze,
A handel dla mieszkańców przynosząc zasoby,
Rozszerzał ludne miasto, przysparzał ozdoby.
Króla Ludwika matka gdy tu przyjechała,
W imieniu jego wodze rządu odebrała;
A Władysław Jagiełło gdy gościnnie bawił,
Witolda do Cesarza Zygmunta wyprawił,
O utrzymanie zgody, i tutaj spokojnie
Naradzał się z Cesarzem o koniecznej wojnie
Przeciw Turcyi, co wtenczas brocząc nam zagony
Rozlewała krew Chrześcijan i niszczyła plony!
Tu Kaźmierz Jagieloriczyk przyjemnie się bawił,
I syna Kazmierza (świętego) wyprawił
Za prośbą posłów na tron Węgrzynów walecznych,
Dla powagi swej własnej i celów koniecznych.
Tu mieszkali Tęczyńscy, Tarnowscy, Kmitowie,
Bonery i Stadniccy, Wilczki i Tarłowie;
Którzy się swej krainie dobrze zasłużyli,
A imiona potomkom chlubne zostawili!
Tu urodził się sławny Jan ze Sącza zwany,
Drukarz, co z bibliografii zaszczytnie był znany.
Tu Sędziwój, alchemik, odebrawszy życie,
Stanął chlubnie na nauk swych najwyższym szczycie;
Poznał świat umysłowy, poznał i fizyczny,
I wynalazł tak zwany: czyn-trójcy-chemicznej.
Tu wielki Jan Śniadecki ujrzał światło dzienne,
Co słynął przez wymowę i dzieła piśmienne,
I tu Jan Januszowski długi czas przebywał,
Drukował i wymową oświatę rozlewał.
Tu był zwyczaj dziwactwem swojem osobliwy:
Kto miał dwadzieścia cztery lat, niebył szczęśliwy;
Bo musiał opłacać się do skarbu miejskiego,
I wstydzić się w obliczu męża żonatego,
Słuchać różnych przymówek chociaż był bogatym –
Dotąd cierpiał, dopóki nie został żonatym;
Dopiero był od wszystkich poczciwie widziany,
Szanowany, ceniony, a nawet kochany.
Póniej Scibór z Węgrami najazdu przywarem,.
Zniszczył miasto wśród nocy okropnym pożarem;
I złupiwszy je, uszedł w swe strony zuchwałe
Lecz wkrótce z swoich gruzów piękniejsze powstało;
Otoczone w około wzniosłymi murami,
Przy których były rowy z mocnemi wałami.
Później Szwedzi potężną obiegli załogą,
A trapiąc niedostatkiem i głodem i trwogą:
Przedsięwzięli koniecznie morderczym żelazem
Zdobyć je, a mieszkańców wszystkich wyciąć razem!
Domy oddać na pastwę srogiemu płomieniu,
Aby z miasta nie został kamień na kamieniu.
Lecz wypadło inaczej. – Szwed jednę dziewczynę
Kochał, i smutku swego odkrył jej przyczynę,
Zaklinając, by miasto śpiesznie opuściła,
A nikomu ucieczki swej nie wyjawiła;
Dziewczyna mu przysięgła. Lecz serce jej tkliwe
Nie dało taić aby miasto nieszczęśliwe,
Znajomi, przyjaciele i rodzina bliska,
Była pastwą płomieni, świadkiem widowiska:
Pośpieszyła do domu i opowiedziała
Co od swego żołnierza tajemnie słyszała.
Rozbiegła się wieść straszna od domu do domu,
Jak cicha błyskawica, poprzedniczka gromu;
Mieszczanie zasmuceni, że ich krew ma płynąć,
Uradzili bronić się, zwyciężyć lub zginąć.
Zaraz do Nawojowy tajemnie znać dali,
By włościanie do miasta spiesznie przybywali,
Opatrzeni w siekiery, cepy, widły, kosy,
Ratować zagrożonych nieszczęsnemi losy.
Chociaż miasto Szwedami opasane było,
I strzeżone wewnętrznie zbrojną wrogów siła:
Włościanie po drabinach wszedłszy, jednej chwili
Nieprzyjaciół w mgle nocy na miejscu wybili!
Nazajutrz całe miasto u Ołtarzy progu,
Składało za zwycięztwo dziękczynienia Bogu,
I braterskie wybawcom podawając dłonie,
Polnym bluszczem wieńczyli odważne ich skronie:
Imie zaś tej dziewczyny, co siebie zaparła,
Mimo badawczych starań, ćma wieków zatarła;
Tylko czyn jej szlachetny jaśniejąc zaszczytnie,
Żyje w ustach mieszkańców i w historyi kwitnie.
Stojąca przeciw zamku w małem oddaleniu,
Wabi piękna świątynia niegdyś ku schronieniu
Franciszka pustelnika synom wystawiona –
Dzisiaj stawszy się zborem luterskiego grona.
Mieści przy swoim progu z marmuru rycerza,
Który widokiem swoim przechodnia uderza,
Tulący się do białej na podwórzu ściany,
Janem Dobkiem z Łowczowa bywa nazywany:
Ów to, co dawszy dowód cnót i męztwa swego,
Był hetmanem przy wojsku Zygmunta Trzeciego;
Do Turcyi i Moskwy i Szwecyi posłował,
Dla króla i narodu rzecz docrze sprawował;
Był znajomy u świata od ziomków kochany,
A teraz jego pomnik leży zapomniany;
Gryf przy nim umieszczony, on odziany w zbroje,
Odpoczywa, boleśnie rozbity na dwoje;
I ze zrębu pomnika wyrzucony nisko,
Służy dzisiaj dla czerni na urągowisko!
Gdy zaś o tej świątyni ludu czerpiesz zdanie,
Takie o niej ciekawe usłyszysz podanie:
"Tu przed czasy dawnemi, jeden z możnych panów,
Wysyłając do Węgier z swych podolskich łanów
Przemienienia-Pańskiego obraz malowany;
Gdy noc posłów zapadła, w pustelnika ściany
Schronili się, by spocząć po swem zmordowaniu,
A jutro w dalszą podróż ruszyć o świtaniu:
Ale się zadziwili stanąwszy jak z głazu,
Gdy woły ruszyć z miejsca nie mogły obrazu.
Więc gdy ich taka trudna przycisnęła sprawa,
Udali się po radę do króla Wacława;
Król źdiwiony tą wieścią, poznał wolę Boga,
Że laska państwo jego spotkała tak błoga,
Odwdzięczając pociechę jakiej w cudzie dożył,
Przyjął obraz i klasztor w tem mieście założył."
Zwiedzając piękną nawę u świętego Ducha,
Gdzie każdy kącik milczy, każda ściana słucha:
Rozrzewnia nas wspomnieniem rozmaitych czynów,
Słynnych po wszystkie czasy tam Benedyktynów;
Którzy skarby potrzebnych nauk rozszerzali,
Uczyli dziejów świata, i dzieje pisali.
Wejdźmy z uszanowaniem i ze czcią prawdziwą.
Jaka tylko poruszyć może duszę tkliwą,
Widzieć obraz Jagiełły w właściwej wielkości,
Szanowny z pędzla swego i starożytności:
Król w pancerzu stalowym, sobolem okryty,
Piastuje świat i berło, władzy swej zaszczyty;
Miecz zawisł mu przy boku, korona na głowie,
A w twarzy się przebija i męztwo i zdrowie;
Postawę jego zdobi szlachetna uroda,
A powagi dodaje ciemnowłosa broda.
Kościół farny jest dziełem piętnastego wieku,
Błogie budząc wspomnienia w myślącym człowieku:
Pokazuje na murze wieży z prawej strony,
Pomnik herbów narodu z głazu wyżłobiony,
Który chociaż ma dłuto i rysunek słaby,
Oddecha z dawnem życiem dawnemi powaby.
Ten kościół pod nazwaniem świętej Małgorzaty,
Wzniósł Zbigniew Oleśnicki swym kosztem przed laty,
Uposażył go hojnie by brzmiał bożą chwałą.
A przy nim kanoników dwunastu mieszkało.
Wewnątrz pyszna obszerność wyniosłej świątyni.
Z licznymi ołtarzami urok widzom czyni,
Wszystkie złotem jaśnieją, pięknemi rzeźbami,
Wspaniałością budowy i malowaniami.
Ratusz na środku miasta murami sędziwy,
Przechowuje w swej izbie za skarb osobliwy
Oba katowskie miecze, którymi tracono
Tych, których za występki na śmierć osądzono!
I wiele przywilejów od królów nadanych,
Ze zbiorem dziejów miasta starannie pisanych:
Wiele zaś pargaminów dawnych z pieczęciami,
Użyto na oprawy książek z modlitwami.
A pieczęcie doznały nieuszanowania:
Stopiono je na tłustość do skór smarowania!
I chorągwie welecznie na Szwedach zdobyte,
Zostały na gorsety mieszczanek użyte.
I inne, tym podobne pamiątki nam drogie,
Zniszczyła niewiadomość lub zamieszki srogie!
Które zaś od zniszczenia czas jeszcze zachował,
Światły Józef Maroński je uporządkował;
A teraz oglądane od ciekawych ziomków,
Dostarczają do dziejów szczególnych ułomków.
Minęły dawne czasy – a przecież ubiory
Uderzają tu wzrok nasz mocnemi kolory:
Z materyj kosztownych poważnego kroju,
Tylko do świątecznego należące stroju:
Dostatnia po kolana z taśmami sukmana,
Pas czerwony, a czapka z siwego barana,
Który wierzch aksamitem zielonym jaśnieje,
A koszula ze szpinką na szyi bieleje,
Spodnie zaś drelichowe w kratę albo w pasy,
Kamizelka wyszyta sznurkami z kutasy;
Buty safianowe – w ręku gruba trzcina
Oprawna w kość, stanowi przybór mieszczanina.
Kobiety miały duże korki u trzewików.
Jubki podbite białym futerkiem z królików;
Z kosztownych adamaszków bywały robione
Gorsety i spodnice kwiatami zdobione;
A na głowach kornety z szlarką i wstążkami.
Szyje lśniły perłami albo koralami;
A zamiast rękawiczek, zarękawki były,
Które w czasie dni zimnych do wyjścia służyły.
Te ubiory poważne już zapominane,
Od starych tylko ludzi czasem używane,
Przyćmione cudzoziemskich wymysłów nowością;
Miłośnikom przeszłości są osobliwością.
Starzy ludzie szczątkami są dawnego bytu,
Dawnej okazałości i szczęścia przekwitu,
Są to przechowywacze pieśni i powieści,
Rozmaitych przysłowiów i bajecznych treści.
Klasztor księży Pijarów hojnie założyła
Gryffina, wdowa Leszka Czarnego, bo była
Miłośniczka i nauk i sztuk wyzwolonych,
Już w jej czasie po kraju powszechnie lubionych.
Teraz niema tych mnichów, tylko ich budowy
Zamieniono na szkoły i Rząd Obwodowy;
Dalej był do niedawna z ozdobnemi ściany,
Kościół kształtnej budowy Świętym-Krzyżern zwany;
Już go nie ma – lecz dowiesz się z gminnego echa,
Że przyjmował w swej nawie świętego Wojciecha,
Który z czeskiej krainy wyszedł, (zapoznany)
Był w Gnieźnie na biskupa polskiego obrany;
Wiódł życie świątobliwe – pięknymi przykłady
Rozszerzał światło nauk, święte dawał rady;
Przechodził z krzyżem w ręku od kraju do kraju,
I oduczał przesadów wszelkiego rodzaju;
W języku naszych ojców odprawiał ofiary,
I ziemię naszą cenił, a w niej Boże dary.
Z Krosna idąc przez Jasło, tu kilka dni bawi),
I zbawiennych swych nauk pamiątkę zostawił.
Aż Prusacy, w głębokiej zostając ciemności,
Rozjątrzeni odgłosem nowych wiadomości
Spotkali go przy Lochstedt wśród gęstego boru,
Gdzie kapłan bez żadnego z swój strony oporu
Przywitał ich uprzejmie zbawienia połyskiem.
Lecz srogi Wajdelota (1) żelaznym pociskiem
Uderzywszy go w piersi, na ziemię powalił –
A tłum za nim idący tem bardziej zapalił,
Który wrzeszcząc, zamachem swojego oręża,
Zamordował niewinnie cnotliwego męża!
Stary zamek niszczejąc, wygląda litości,
By mógł jeszcze dalekiej dotrwać potomności.
Jest on drogą pamiątką naszych przodków bytu,
Uczciwości i męztwa, oświaty rozkwitu,
A jako u Egipcyjan starożytne imie
We czci jest, i szanują budowy olbrzymie;
Jak Włochy starożytną zwiedzając Pompeję,
Podziwia, a jej gruzy, jej przeszłe koleje:
Tak i my oglądajmy z szacunkiem te szczątki,
Godne pędzla i lutni i dziejów pamiątki.
–- (1) Nazwisko Wajdalotów wywodzą od słowa Wajdin (wiedzy), zkąd niezawodnie pierwszego ich króla Wajdewuta nazwisko. Kapłani Wajdelotami zwani – byli ludzie rozumni, w rzeczach do czci bogów należących biegli. Pomiędzy Wajdelotami byli nie tylko kapłani, ale i kapłanki wszyscy żyli w bezżeństwie, a kto był przekonany o popełnieniu sprosności, karano go śmiercią.
Witajcie drogie mury!… Tu przemieszkiwali
Mężowie, którzy światło nauk rozszerzali;
Którzy cnotę i pracę uczyli szanować,
I wspólnie pospolitą-rzeczą się zajmować.
Tu Kalimach z Długoszem złączywszy się razem.
Byli życia swojego wzorowym obrazem;
Pewni swojej powagi, nauczali ziomków,
Jak życie wieśdź należy z sławą dla potomków:
Pod nimi Aleksander, Olbracht, Zygmunt miody,
Poznali trudne życia swojego zawody;
Bez różnicy godności, jak drudzy uczniowie,
Chociaż byli dorośli królewscy synowie,
Tu biorąc wychowanie, tu w ostrem ćwiczeniu,
W sukniach grubych, o prostem byli pożywieniu;
Przywykli do niewygód życia i skromności,
Linieli potem znosić na tronie przykrości;
Umieli kochać ziemię, walczyć z przygodami,
I zasłaniać ją mężnie, własnemi piersiami! –
Teraz w zamku ząb-czasu, niechęci zuchwałość,
A razem zaniedbanie, wilgoć i spleśniałość
Niszczy dłuta i pędzla wspaniałe ozdoby,
A przepadły bez śladu bogactwa zasoby!
Smutno pusto, i głucho – acz w wiekach swej chwały,
Kwitnął życiem i siłą słynął okazały;
Świadczą o tem strzelnice i wązkie chodniki,
Po której czujnej straży przechadzały szyki;
Dziedziniec zarósł trawą, poniszczały ganki,
Z których goście patrzyli gdy wjeżdżali w szranki
Rycerze zawołani na waleczne sprawy,
Uświetnić uroczyście doroczne zabawy,
I odbyć ulubione tak zwane turnieje,
I pokazać zręczności swej piękne koleje,
Gdzie wiele zgromadzonych Panów i Pań było –
A komu dzielniej męztwo i szczęście służyło.
Pozyskał króla względy – potem na dożynki
Miłych uciech, odbierał znaczne upominki.
Teraz tu obojętność swe wpływy wywiera,
Wszystko niszczy i ślady wszystkiego zaciera:
A przecięż nie jest wstanie – mimo swojej chęci,
Zniszczyć dziejów potęgę i siłę pamięci;
I nie zdoła na świecie ich bytu zaprzeczyć,
Bo pióro z pędzlem może Bóg tylko zniweczyć!II.
Do pięknej Nawojowej gościniec wprowadza,
Kędy po skwarze słońca cień drzew nas ochładza:
Na pagórku zaś zamek wzniosłemi ścianami
Uderza, połyskując licznemi oknami;
Tara na wieży zamkowej chorągiew powiewa –
Gdy znów układ ogrodu wszędzie wdzięk rozlewa,
J kwiaty woniejące wśród zimy i lata,
Zgromadzone starannie z wszystkich części świata,
Rozmaitych swych liści i kwiatów barwami
Przywitają cię mile i uczczą woniami.
W zamku piękne pokoje i sprzęty spaniałe,
Dawną domu Stadnickich przywodzą ci chwałę.
Chociaż osobliwości pędzla; ani dłuta
Nie ma tam, ale za to brzmi krajowa nóta:
Kołomyjki rzewliwe, wesołe mazury:
I olśnią cię bogactwa złota i purpury.
Opuściwszy to miejsce i jego świątynię,
Stoimy zamyśleni na górze w Słotwinie,
Gdzie parowy, zrębiska, zniża i ubocze,
Czynią przez rozmaitość widoki urocze,
Gdzie droga na dwie części przed nami się dzieli:
Jedna zda się nad drugą prowadzić weselej.
A wieśniak nam powiada: "Tą, co w lewo wiedzie
Do Bardyjowa zwykle przez Tylicz się jedzie
Tylicz małe miasteczko, nieliczne domami,
Ale za to wsławione Konfederatami,
Co to, jak mówią dzieje, przeciwko królowi
Podnieśli broń, bo zgubę miał knuć narodowi;
Ale owi rycerze choć dzielnie się bili,
Upadli i dobrego nic nie przysporzyli!"
Więc udajmy się w prawa, do wioski Krynicy,
Wsławionej kąpielami w górnej okolicy;
Tam spocznijmy przy źródle pod altaną chińską,
Nim góral nas powiedzie drożyną-słotwińską,
Gdzie woda z różnych ścieków wśród pniaków nieładu
Zbiera się i przedstawia widok wodospadu;
I dalej manowcami między góry płynie,
Przekrada się przez łąki i w Muszynce ginie.
Altana blisko domów w ładnem miejscu stoi,
A wąż około strzały na dachu się roi,
Jabky nie cierpiał z źródła wychodzącej pary,
Chce zsunąć się na ziemię i ujść w bliskie jary.
Tu jakoby duch jaki siedział niespokojny,
I ze źródłem na spodzie ciągłe toczył wojny;
Ono kipi gwałtownie i pianami pryska,
A schody w dół prowadzą patrzyć na nią z bliska;
Jest to woda tęgością swą uderzająca,
Gorzko-słona i zimna a uzdrawiająca,
Której skutki zbawienne uczeni poznali,
A każdy co wyzdrowiał, ceni ją i chwali.
Komisarz Styks-Saubergen jadąc do Muszyny,
Natychmiast ten grunt kupił wśród gęstej krzewiny;
Poznawszy się na źródle jakie tam istniało,
Wystawił mały domek i obwieścił chwałą,
Lecz gdy został na inne miejsce powołany,
Odstąpił więc Rządowi ów skarb zawołany.
Dopiero zajęto się jego urządzeniem,
I dla uprzyjemnienia gości upięknieniem;
Uczyniono łazienki wygodne i czyste,
I posadzono wkoło drzewa rozłożyste.
Przez wąwozy, zarośla, strugi i doliny.
Mimy zwiedzić na wierzchu góry Jaworyny,
Wielkie dzieło natury pyszne i zuchwałe,
Gdzie skała na swej szyi ciężką dźwiga skałę:
Jestto "Kamień-diabelski'' piaskowiec ogromny,
Co tysiące lat przetrwał i przetrwa niezłomny!
Opowie ci, jeżeli spytasz się wieśniaka,
Zkąd wzięła się w tem miejscu osobliwość taka:
"Szatan w zemście na zamek w Pławcu niedaleki,
Którego nie zdołały zniszczyć nawet wieki,
Niósł tę skałę aby nią ów zamek zawalił,
I zniszczył z właścicielem, lecz go los ocalił:
Już było na świtaniu, gdy całe działanie
Przerwało szatanowi koguta zapianie;
Natychmiast opuściły go potężne siły,