Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tatry w dwudziestu czterech obrazach skreślone piórem i rylcem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tatry w dwudziestu czterech obrazach skreślone piórem i rylcem - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 343 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W dwu­dzie­stu czte­rech ob­ra­zach skre­ślo­ne pió­rem i ryl­cem przez

Bo­gu­sza Zyg­mun­ta Stę­czyń­skie­go.

Dzie­ło ozdo­bio­ne 80 ry­sun­ka­mi, przez au­to­ra z na­tu­ry zdię­te­mi i ryl­cem na ka­mie­niu wy­ko­na­ne­mi.

Tam­to już po­czą­tek tych szczyt­nych kar­pac­kich wi­do­ków, nig­dy dość nie po­dzi­wia­nych, nig­dy nie gło­szo­nych do­syć – za któ­re to mil­cze­nie szcze­ry mam żal do mych ro­da­ków .

Łu­cy­ja z ksią­żąt Ge­droj­ców Rau­ten­strauch.

Niech kto­kol­wiek pra­cu­jąc bądź w ja­kim za­kre­sie

Do wspól­ne­go ogni­ska swą iskrę przy­nie­sie.

J. U. Niem­ce­wicz

Kra­ków.

Na­kła­dem księ­gar­ni i wy­daw­nic­twa dzieł ka­to­lic­kich, na­uko­wych i rol­ni­czych.

1860.

Wy­tło­czo­ne i od­ci­śnio­ne w za­kła­dzie "Cza­su."

Wiel­moż­ne­mu

Lu­cy­ano­wi Sie­mień­skie­mu

w pi­śmien­nic­twie na­ro­do­wem

wiel­ce za­słu­żo­ne­mu

w hoł­dzie wy­so­kie­go sza­cun­ku

po­świę­ca

Au­tor.PRZED­MO­WA WY­DAW­CY.

Gdy w wie­lu dzi­siaj li­te­rac­kich i ar­ty­stycz­nych dzie­łach wy­twor­ność kształ­tu sili się po­kryć ja­ło­wość na­tchnie­nia, prze­to są­dzi­łem być po­ży­tecz­nem po­dać tu pu­blicz­no­ści skrom­ną pra­cę Au­to­ra, któ­ra jak­by w prze­ciw­nym roz­wi­nię­ta kie­run­ku, za­le­ca się… bo­gac­twem go­rą­ce­go i za­mi­ło­wa­ne­go w zie­mi oj­czy­stej du­cha, cho­ciaż w for­mę nie uję­te­go i roz­ha­sa­ne­go nie­raz po za gra­ni­ca­mi ję­zy­ko­wych pra­wi­deł.

Au­to­ra tego dzie­ła po­rów­nać­by moż­na do na­tchnio­ne­go w mu­zy­ce ar­ty­sty, któ­ry cho­ciaż nót nie zna i kon­cer­tów nie gło­si, ale pieśń na­ro­do­wą, gra z ta­kiem uczu­ciem i z taką rzew­no­ścią, iż mu się chęt­nie prze­ba­czy hy­bio­ną mia­rę i brak udo­sko­na­le­nia w sztu­ce, dla owe­go wdzię­ku jaki na nas wy­wie­ra swoj­ska pio­sen­ka.

Szcze­gól­ną zaś au­to­ra za­słu­gą jest owo nie­zmor­do­wa­ne i żar­li­we po­świę­ce­nie się w zbie­ra­niu kra­jo­wych wi­do­ków, oraz ba­da­nie hi­sto­rycz­ne dzie­jów zie­mi na­szej i lu­do­wych o niej po­dań. – Au­tor po­zba­wio­ny nie­zbęd­nych do po­dró­żo­wa­nia środ­ków, prze­szedł jed­nak o chło­dzie i o gło­dzie wszerz i wzdłuż część Pol­ski Ga­li­cyą zwa­nej, a nie­tyl­ko pió­rem ją opi­sał ale i wier­ne zdjął z jej oko­lic ry­sun­ki. – Pod zimę zaś wra­ca­jąc do domu ze wzbo­ga­co­ną kra­jo­bra­za­mi i opi­sa­mi taką, skrzęt­nie zno­wu pra­co­wał i cięż­kie­mu od­da­wał się za­rob­ko­wi… aby z wio­sną mieć o czem zwie­dzać naj­droż­sze mu ro­dzin­nej zie­mi oko­li­ce. – Tak szla­chet­na i tyle bu­du­ją­ca mi­łość kra­ju prze­bi­ja się we wszyst­kich jego opi­sach, a cho­ciaż mu czę­sto do od­da­nia pięk­no­ści wi­do­ków, wła­ści­wych brak­nie wy­ra­żeń, to je za­stę­pu­je na­wa­łem wie­lo­stron­nych po­chwał, któ­re ma­lu­ją całą moc jego za­chwy­tu. – Wresz­cie czy­tel­nik tem chęt­niej wy­ba­czy Au­to­ro­wi uster­ki w pol­skiej pi­sow­ni, gdy zwa­ży, iż on na­le­ży do owej czę­ści ro­da­ków, któ­rzy nie po­bie­ra­ją nauk w oj czy­stym ję­zy­ku.

Osiem­dzie­siąt ry­sun­ków igieł­ką na ka­mie­niu li­to­gra­ficz­nym wy­ko­na­nych, po­da­jąc ob­raz naj­cel­niej­szych wi­do­ków ta­trzań­skich, obe­zna­ją pu­blicz­ność z tą uro­czą kra­ju na­sze­go oko­li­cą. – Je­że­li zaś słab­sze wy­koń­cze­nie tych kra­jo­bra­zów ar­ty­stycz­nej nie wy­trzy­ma kry­ty­ki, to jed­nak nikt tej pra­cy nie za­prze­czy su­mien­nej w ry­sun­ku wier­no­ści i zręcz­ne­go na­tu­ry na­śla­dow­nic­twa. – Wresz­cie pod tym wzglę­dem bio­rę za au­to­ra zu­peł­ną od­po­wie­dzial­ność, al­bo­wiem (po­mi­mo słusz­nej jego oba­wy) na­kło­ni­łem go do pod­ję­cia pra­cy (ry­to­wa­nia) zu­peł­nie mu ob­cej, i któ­rej po­raz pierw­szy do­pie­ro pró­bo­wał.

W każ­dym ra­zie, dzie­ło któ­re tu po­da­ję pu­blicz­no­ści, bę­dzie za­pew­ne przez nią ła­ska­wie przy­ję­te, bo je­śli por­tret ojca lub mat­ki dro­gą jest dla ro­dzi­ny pa­miąt­ką, to ob­raz kra­ju ro­dzin­ne­go i zie­mi oj­czy­stej rów­nie jest dro­gim na­byt­kiem dla dzie­ci, po­wszech­ną mat­kę mi­łu­ją­cych.

Kra­ków 1860.

Wa­le­ry Wie­lo­głow­ski,WIA­DO­MOŚĆ O AU­TO­RZE

przez

Pana An­drze­ja Edwar­da Koź­mia­na (z "Cza­su" kra­kow­skie­go).

Chill pe­nu­ry re­pre­sed the no­ble rage

And fro­ze the ge­nial cur­rent of the soul

Full many a gem of pu­rest ray se­re­ne

The dark unfa­tho­med ca­ves of oce­an bear,

Full many a flo­wer is born to blush unse­en,.

And wa­ste its swe­ete­ness in the de­sert sir.

Tho­mas Gray a Co­un­try Char­chy­ard.

I zim­na nę­dza za­pał szla­chet­ny stłu­mi­ła,

Zmro­ziw­szy po­tok pły­ną­cy w ich du­szy,

Ja­sne­go bla­sku per­ła nie jed­na ukry­ta

W ciem­nych bez­den­nych głę­biach oce­any gi­nie,

Nie je­den kwiat roz­ko­szy sa­mot­nie okwi­ta,

Wo­nie swe wy­le­wa­jąc wśród dzi­ką pu­sty­nię.

W tych to czu­łych wier­szach Gray na cmę­ta­rzu wiej­skim uża­lał się nad lo­sem tych któ­rzy wyż­sze­mi da­ra­mi bo­że­mi upo­sa­że­ni, lecz uto­pie­ni w tłu­mie, bez środ­ków roz­wi­nię­cia i wy­kształ­ce­nia swo­ich zdol­no­ści, bez moż­no­ści wy­nu­rze­nia się z głę­bi, kre­po­wa­ni nę­dzą, prze­cho­dzą po tej zie­mi smut­ni, nie­po­strze­że­ni, bez wspar­cia otu­chy i jak­by po­spo­li­ci lu­dzie żad­ne­go od­gło­su, żad­ne­go śla­du po so­bie nie zo­sta­wu­ją. O za­praw­dę! lu­dzi ta­kich piel­grzym­ka ziem­ska mu­sie być tyl­ko cią­głą mę­czar­nią. Musi być mę­czar­nią czuć się ob­da­ro­wa­nym szcze­gól­ną ła­ską, a nie módz z niej ko­rzy­stać; czuć w so­bie pew­ne uspo­so­bie­nie, zdol­ność, na­tchnie­nie, a wi­dzieć się ska­za­nym na za­ję­cia im prze­ciw­ne. Smut­ny jest ptak w klat­ce, lecz smut­niej­szy był­by jesz­cze wśród wol­no­ści, gdy­by był ze zwią­za­ne­mi skrzy­dła­mi pusz­czo­ny na zie­mię. – Otóż tacy lu­dzie smut­ni, nie­szczę­śli­wi, bo czu­ją że mają skrzy­dła, a wznieść się nie mogą nad zie­mię. – A że zwy­kle ci, któ­rzy istot­nie wyż­sze dary na­tu­ry po­sia­da­ją, łą­czą z nie­mi nie­śmia­łość skrom­no­ści, więc się nie na­rzu­ca­ją z nie­mi lu­dziom, i giną nie­po­zna­ni jak per­ła w mo­rzu, jak kwiat na pu­sty­ni. – Dla lu­dzi tego ro­dza­ju w niż­szym uro­dzo­nych sta­nie, dla któ­rych i zu­peł­ne wy­kształ­ce­nie i za­wód inny od tego, na któ­ry ich uro­dze­nie ska­za­ło sta­je się nie­po­dob­nym, a przy­najm­niej trud­nym, uczu­cie sil­ne pięk­no­ści, na­tchnie­nie po­etycz­ne jest ze wszyst­kich da­rów przy­ro­dzo­nych naj­zgub­niej­szem. – Po­eta czło­wiek czu­cia, za­pa­łu i wy­obraź­ni wśród zim­nej rze­czy­wi­sto­ści tego świa­ta, jak­że trud­no jest szczę­śli­wym, jak­że ła­two nie­szczę­śli­wym się sta­je, ten, któ­ry bę­dąc po­etą, cią­gle pod prze­mo­cą tej rze­czy­wi­sto­ści ugi­nać się musi. Czło­wiek taki wi­dzi się za­wsze oto­czo­nym ludź­mi, któ­rzy go nie ro­zu­mie­ją, nie poj­mu­ją, szy­dzą z nie­go. On mi­mo­wol­nie ko­cha, za­chwy­ca się, tę­sk­ni i ma­rzy, chce się wznieść nad po­ziom, a że­la­zny ko­niecz­ność przy­ku­wa go do po­zio­mu. – Sam tyl­ko szczę­śli­wy przy­pa­dek jaki może go z tłu­my wy­rwać i dać go po­znać świa­tu a na szczę­śli­wy przy­pa­dek jak­że cze­kać dłu­go! Je­że­li jesz­cze czło­wiek taki uro­dził się w wie­ku ja­kim jest obec­ny, w wie­ku ra­chu­by, cyfr, po­nie­wier­ki du­cha, w któ­rym tyl­ko to ce­nio­ne i sam duch o tyle tyl­ko ce­nio­ny o ile ko­rzyść ma­te­ry­al­ną przy­no­si, o jak­że on nie­szczę­śli­wy! Dary przy­ro­dzo­ne, któ­re go zdo­bią, sta­ją się dla nie­go nie do­bro­dziej­stwem lecz szko­dą, od­ry­wa­jąc go od obo­wiąz­ków i za­jęć jego sta­nu, któ­re­mu chleb po­wsze­dni dają, za temi da­ra­mi przy­cho­dzi czę­sto nie­do­sta­tek, nę­dza, zwąt­pie­nie, przy­szła­by i roz­pacz, gdy­by świę­ta wia­ra i po­ko­ra nie­po­krze­pia­ły jego du­szy.

O jed­nym z ta­kich lu­dzi, chcę dziś kil­ka słów po­wie­dzieć. Na­zwi­sko jego jako au­to­ra dzie­ła, któ­re przed kil­ko­ma laty wy­szło na wi­dok pu­blicz­ny, nie jest obce po­wszech­no­ści kra­jo­wej, lecz się już za­pew­ne w jej pa­mię­ci za­tar­ło. Chcę tu mó­wić o Bo­gu­szu Stę­czyń­skim au­to­rze "Oko­lic Ga­li­cyi" któ­re to dzie­ło w 4ce wraz z li­to­gra­fow nemi wi­do­ka­mi, przez nie­go wy­ko­na­ne­mi, uka­za­ło się w r. 1847 u p. Ka­jet. Ja­błoń­skie­go księ­ga­rza we Lwo­wie.

Bo­gusz Zyg­munt Stę­czyń­ski uro­dził się Her­ma­no­wi­cach, z Woj­cie­cha i Aga­ty z Za­wadz­kich, w Prze­my­śl­skim cyr­ku­le r. 1814. Po­cząt­ko­we w Kro­śnie pod pro­fe­so­ra­mi Kró­li­kow­skim, Wo­łasz­cza­kiem, Fe­de­no­wi­czem, ka­te­che­ta­mi We­so­łow­skim i Se­ra­fi­nem od­byw­szy na­uki, dla bra­ku fun­du­szów dal­sze­go wy­kształ­ce­nia za­nie­chać mu­siał, tego wy­kształ­ce­nia jed­nak pra­gnął, po­szu­ki­wał, czu­jąc w so­bie o naj­młod­szych lat przy­ro­dzo­ny po­ciąg do po­ezyi i sztuk pięk­nych. Ry­sun­ku uczył się naj­pierw w Kro­śnie u ma­la­rza p. Ma­ry­now­skie­go, gdzie w ści­słej przy­jaź­ni spę­dzał wol­ne chwi­le z Ja­nem Leń­kie­wi­czem, rów­nie mło­dym a szla­chet­nie my­ślą­cym, te­raz ku­pi­łem w tem­że sta­ro­żyt­nem a hi­sto­rycz­no – ma­low­ni­czem mie­ści – na­ko­niec u ma­la­rza na­dwor­ne­go XX. to­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go śp. Lud. Pa­pu­żyń­skie­go. Na­stęp­nie sam wła­sną pra­cą i usil­no­ścią wy­ra­biał wro­dzo­ną zdol­ność. Po­dob­nie czy­nił nie­gdyś sław­ny Erazm z Ro­ter­da­ma, naj­zna­ko­mit­szy po­tem ry­sow­nik i po­eta nie­miec­ki. Ob­da­rzo­ny tkli­wem czu­ciem, po­ję­ciem tego co jest pięk­nem, roz­ko­cha­ny w na­tu­rze, do­zna­wał po­trze­by wy­ja­wia­nia swo­ich wra­żeń i my­śli, i wy­le­wał je w pro­zie i wier­szach. Nikt go jed­nak w sztu­ce pi­sa­nia nie oświe­cił, nikt go radą nie wsparł, nikt nie wska­zał jak pi­sać na­le­ży. Je­den tyl­ko za­moż­ny oby­wa­tel śp… pan Gwal­bert Paw­li­kow­ski, wi­dząc w Stę­czyń­skim pięk­ne ser­ce i za­pał nie­po­spo­li­ty, otwo­rzyw­szy mu w Me­dy­ce swo­ją świą­ty­nię sztuk pięk­nych, wspie­rał go me­te­ry­al­nie. – Chci­wy na­uki czy­tał wie­le, zwłasz­cza dzie­ła rze­cza­mi oj­czy­ste­mi zaj­mu­ją­ce, a to co czy­tał za­cho­wy­wał w pa­mię­ci.

Roz­mi­ło­wa­nie w na­tu­rze i tem wszyst­kiem co jest na­szem ro­dzin­nem, za­chę­ci­ło go do od­by­cia pie­szej wę­drów­ki po kra­ju; zwie­dził całą Ga­li­cyę, a za­chwy­co­ny wspa­nia­ło­ścią, pięk­no­ścią, wdzię­kiem ob­ra­zów ja­kie po­znał, to na­wy­ży­nach Ta­trów, to wśród do­lin kar­pac­kich, to na ży­znych brze­gach Dnie­stru, po­wziął myśl od­bi­cia ich dwo­ja­kie­go i w pi­śmie i w ry­sun­ku ołów­kiem. Ztąd po­wsta­ło dość ob­szer­ne dzie­ło, o któ­rem wspo­mnie­li­śmy. Ma­rząc za­pew­ne słyn­ność, a może i ko­rzy­ści ma­te­ry­al­nej spo­dzie­wa­jąc się, ze­brał fun­dusz je­dy­ny na jaki go stać było i za­jął się wy­da­niem tego dzie­ła dość kosz­tow­ne­go, gdyż miesz­czą­ce­go w so­bie 80 ka­mie­nio­ry­tów (li­to­gra­fii) wy­obra­ża­ją­cych cel­niej­sze wi­do­ki Ga­li­cyi, do któ­rych opi­sy pro­zą przy­łą­czył, a w nich ze­bra­ne wia­do­mo­ści hi­sto­rycz­ne o każ­dem przed­sta­wio­nem miej­scu ob­jął. Ry­sun­ki jego wła­sną ręką na ka­mie­niu wy­ko­na­ne, by­ły­by zu­peł­nie pięk­ne, gdy­by li­to­gra­fia lwow­ska zdat­nych mia­ła dru­ka­rzy, któ­rzy­by tyle nada­wa­jąc far­by ile ry­su­nek wy­ma­gał, nie przy­czy­ni­li­by się byli do zmar­twie­nia au­to­ra, któ­ry po wy­tło­cze­niu dru­kar­skiem, nie mo­gąc po­znać się ze swo­ją po­dług za­sad opty­ki i cie­niów na­tu­ry wy­ko­na­ną pra­cą, dzie­ło to we 20 to­mach wyjść ma­ją­ce, za­prze­stać i sto­li­cę kra­ju już to z owej przy­czy­ny, już z rady le­ka­rzy dla sła­bo­ści zdro­wia opu­ścić mu­siał, do cze­go przy­czy­ni­ła się tak­że ha­ła­śli­wa go­rącz­ka kra­ju w roku na­stęp­nym 1848 i od­byt na to dzie­ło wstrzy­ma­ła. Nie tyl­ko więc żad­nej ko­rzy­ści z nie­go nie osię­gnął, ale za­le­d­wie część kosz­tów po­nie­sio­nych ma­jąc wró­co­ną, po­stra­dał całe mie­nie swo­je! Nie­sy­ty daw­niej od­by­tych prze­cha­dzek i po­dró­ży peł­nych tru­dów i nie­przy­jem­no­ści po karcz­mach i cha­tach wiej­skich dla noc­le­gów i sło­ty, zno­wu od­by­wał dal­sze pie­sze po­dró­że, zwie­dził po­wtór­nie Kar­pa­ty ga­li­cyj­sie i wę­gier­skie, uwa­ża­jąc oby­cza­je, cha­rak­ter, wy­obra­że­nia ludu, wśród któ­re­go prze­by­wał, zbie­ra­jąc pie­śni, po­da­nia, le­gen­dy. – Za­szedł po­tem i do gór szlą­skich, za­wsze pi­sząc i ry­su­jąc. Gdy prze­cięż ostat­nie wy­czer­pa­ły się za­so­by, wi­dział się przy­mu­szo­nym przy­jąć służ­bę pry­wat­ną. Jak sam twier­dzi, aby się nie ode­rwać od na­tu­ry: z nią żyć za­wsze, przy­jął obo­wiąz­ki le­śni­cze­go u jed­ne­go z oby­wa­te­li w cyr­ku­le ja­siel­skim.

Od cza­su wy­da­nia oko­lic Ga­li­cyi, wy­go­to­wał kil­ka prac pro­zą i wier­szem, jako to: "Fe­ro­ni­ja z po­dró­ży po Spi­żu, Wę­grzech, Sła­wo­nii i t… d… czy­li blusz­cze B. Z. Stę.; na­stęp­nie: "Zie­wo­ni­ja czy­li pie­śni i du­ma­nia o daw­nych zam­kach, roz­wa­li­nach, klasz­to­rach, świą­ty­niach, ka­pli­cach, pa­ła­cach, ogro­dach, gó­rach, la­sach, ska­łach, źró­dłach, wo­do­spa­dach, z do­dat­kiem o Do­bo­szu, Ja­no­si­ku, Pod­gór­skim, Ke­ra­rze i Wa­li­gór­skim, wiel­kich ban­dy­tach pol­skich, pi­sa­ne w po­dró­żach po Ga­li­cyi od r. 1833 do 1856.

Naj­wię­cej war­to­ści ma­ją­cym otwo­rem, jest jego po­emat "Ta­try" w 24ch pie­śniach. – Nie chcę ja by­najm­niej uwo­dzić pu­blicz­no­ści przed­sta­wia­jąc na­sze­go au­to­ra jako wiel­kie­go po­etę i zna­ko­mi­te­go pi­sa­rza, lecz mnie­mam, że w każ­dem pi­śmie jego ob­ja­wia się tkli­wie ro­dzin­ne czu­cie, sil­na mi­łość na­tu­ry, uj­mu­ją­ca pro­sto­ta, a cza­sem ude­rza­ją cię ta­kie bły­ski na­tchnie­nia, taki ob­ra­zy nie­któ­re wdzięcz­ne, inne wspa­nia­łe, ta­kie wy­ra­że­nia szczę­śli­we, iż przy­znać mu­sisz, że ten wier­szo­pis jest po­etą i w du­szy. – Istot­ną zaś war­tość tej pra­cy sta­no­wi to, że jest zbio­rem tak wszyst­kich wia­do­mo­ści hi­sto­rycz­nych, jak po­dań, le­gend ta­tro­wych, opi­sów oby­cza­jów ludu gó­ral­skie­go i ob­ra­zów tam­tej­szej na­tu­ry. – Nikt bo­wiem w kra­ju nie­zna do­kład­niej pa­sma kar­pac­kich gór od na­sze­go au­to­ra! Jak­by gó­ra­lem się uro­dził, zna każ­dej góry szczyt, każ­dą ska­łę, każ­dą prze­paść, każ­dy po­tok, jest on jak­by przy­bra­nem dzie­cię­ciem Kar­pat.

Aby uspra­wie­dli­wić po­wyż­sze twier­dze­nie o po­etyc­kiem uspo­so­bie­niu Stę­czyń­skie­go, przy­to­czę kil­ka ustę­pów z jego po­ema­tu: np. Au­tor mó­wiąc o na­głej wie­ści, któ­ra się wśród jed­ne­go z miast w gó­rach ro­ze­szła, o bli­skim na­pa­dzie nie­przy­ja­cie­la, tak się wy­ra­że:

Roz­bie­gła się wieść strasz­na od domu do domu,

Jak ci­cha bły­ska­wi­ca, po­przed­nicz­ka gro­mu… i t… d.

albo po­wi­ta­nie naj­wyż­sze­go szczy­tu ta­trzań­skie­go:

Wi­taj z mo­rza gra­ni­tów wy­bie­gła Łom­ni­co! i t… d.

Py­tam czy­li w tych wier­szach nie zdra­dza się sil­ne wra­że­nie du­szy po­etycz­nej. Temi ob­ra­za­mi i temi wier­sza­mi naj­cel­niej­szy nie wzgar­dził­by po­eta.

Albo za­koń­cze­nie po­ema­tu, któ­re jest peł­ne wdzięcz­nej pro­sto­ty:

Roz­stro­iła się lira, więc śpie­wać prze­sta­ję i t d.

Może za­nad­to prze­cią­gną­łem mowę o na­szym po­dró­żo-śpie­wa­ku, lecz jak­że nie­ma obu­dzić uję­cia czło­wiek upo­sa­żo­ny da­ra­mi na­tu­ry, z twar­dym ła­mią­cy się lo­sem, któ­ry dziś na­wet gdy­by zna­lazł wspar­cie i zdro­wą radę, mógł by się od­zna­czyć w pi­śmien­nic­twie kra­jo­wym. Czło­wiek któ­ry z wro­dzo­ne­mi zdol­no­ścia­mi łą­czy bo­go­boj­ność, skrom­nosć, a uczci­wie i cięż­ko pra­cu­jąc, żad­ną nie od­zy­wa się skar­gą na swą dolę.

Jeź­li to za­ję­cie prze­lać po­tra­fi­łem choć w nie­któ­rych czy­tel­ni­ków, jeź­li do współ­czu­cia wznie­co­ne­go kie­dyś ze skut­kiem bę­dzie się mógł nasz Stę­czyń­ski od­wo­łać, po­win­szu­ję so­bie że wzmian­ką o nim umiesz­czo­ną, jak jed­nej stro­ny przy­ło­ży­łem się do upo­wszech­nie­nia wia­do­mo­ści o nim, i może do utle­nia jego nie­do­li, tak z dru­giej po­da­łem spo­sob­ność do speł­nie­nia do­bre­go uczyn­ku.

A. E. Koź­mian.WSTĘP.

Je­że­lim się omy­lił, je­że­lim w czemś prze­sa­dził, to upra­szam współ­ziom­ków mo­ich, aby zwil­żyw­szy na czy­sty za­miar, da­ro­wa­li błę­dy.

Wła­dy­sław Xże San­gusz­ko (1848).

Chcąc Opie­wać przy­ro­dę czy­liż nam po­trze­ba

Po­znań obce Na­ro­dy i Zie­mie i Nie­ba?

Znać od­mia­ny po­wie­trza i od­mia­ny lata

Ja­kie czy­ni na­tu­ra w pię­ciu czę­ściach świa­ta;

Przy­wyk­nąw­szy do mro­zów i upa­łów słoń­ca,

I od Wscho­du na Za­chód szu­kać zie­mi koń­ca?

Szczę­śli­wy! kto tak wiel­kim ce­lem się obar­czy,

A sił mu nie za­brak­nie i ży­cia wy­star­czył!!!

Szczę­śliw­szy! kto w swym kra­ju ma­jąc my­śli czy­ste,

Oglę­du­je we­so­ły pięk­no­ści oj­czy­ste;

Bo i na­sza kra­ina ze szcze­gó­łów sły­nie,

W niej psze­ni­ca się ro­dzi, miód i mle­ko pły­nie;

Po­sia­da sól i krusz­ce, dzi­wa roz­ma­ite,

Oka­za­łe i pięk­ne i nie­po­spo­li­te!….

Więc opi­sać Ta­try dla mnie było przy­jem­no­ścią,

A na­wet zda­ło mi się świę­tą po­win­no­ścią;

Tyl­ko się oba­wia­łem kry­ty­ki zło­śli­wej,

Po­ja­wu pu­blicz­ne­go dla mnie nie­życz­li­wej;

Bo tyl­ko z wła­snej chę­ci w nauk polu mi­łem,

Jak Am­bro­ży Gra­bow­ski sam sie­bie kształ­ci­łem;

Bo dzia­dek mój choć ziem­ski ma­ją­tek utra­cił,

Jesz­cze nie­szczę­ściu swe­mu dłu­gu nie wy­pła­cił;

Po­stę­pu­jąc dzier­żaw­ców śli­skim szczę­ścia śla­dem,

Był do­tknię­ty okrop­nym po­ża­rem i gra­dem,

A stra­ciw­szy z swem mie­niem ostat­nią na­dzie­ję,

Mu­siał smut­ny tu­łac­twa prze­cho­dzić ko­le­je!….

A ja…. bo­ga­cąc umysł, po­wo­li z la­ta­mi,

Prze­pla­ta­łem na­uki moje ry­sun­ka­mi;

Na­śla­du­jąc na­tu­rę uważ­nem wej­rze­niem,

Co­raz le­piej i le­piej, po­tem z po­wo­dze­niem.

Po­źniej zaś gdym w po­dró­żach pod­jął wie­le tru­du

Uwiel­bia­jąc przy­ro­dę i zwy­cza­je ludu:

Po­zna­wa­łem kraj dro­gi, spo­ko­iw­szy sie­bie,

Ar­ty­stycz­nym za­wo­dem o wo­dzie i chle­bie;

Schnąc i mok­nąc, a nie­raz nie­sch­mu­rzyw­szy czo­ło,

Do chat­ki czy pa­ła­cu wstą­pi­łem we­so­ło.

Tym spo­so­bem piel­grzym­ka na­tu­rą się sta­ła,

Co do no­wych wy­cie­czek wciąż mię po­cią­ga­ła;

A za­pał nie­od­stęp­ny do­da­jąc na­tchnie­nia,

Przy­mu­szał mnie bym kre­ślił cho­ciaż sła­be pie­nia,

Z któ­re­mi do was idąc sza­now­ni Ro­da­cy,

Pro­szę: gdy do­strze­że­cie nie­do­kład­ność w pra­cy:

Miej­cie to na uwa­dze, że po­mi­mo chwa­ły,

Cnót i za­sług czło­wie­ka – nikt nie­do­sko­na­ły!"I.

Wi­taj z góry Za­beł­cza pod­ta­trzań­ski gro­dzie

Któ­ry sto­py swe ką­piesz w po­trój­nej swej wo­dzie:

Bo siadł­szy na pa­gór­ku nad trze­ma rze­ka­mi,

Pysz­nisz się wy­smu­kłe­mi twych świa­tyń wie­ża­mi,

Na któ­rych znak zba­wie­nia ja­śnie­jąc wy­so­ko,

Lśni się w sło­ika pro­mie­niach i ude­rza oko.

Ota­cza­ją cię w koło wzgó­rza i ga­iki,

Ży­cia two­je­go świad­ki, du­cha po­wier­ni­ki,

A z ogro­dów Po­mo­ny wy­sta­ją­ce chat­ki,

Tu­lisz do swe­go łona jak oj­ciec swe dziat­ki;

Czo­ło two­je sę­dzi­we łąki zdo­bią kwia­tem,

A Ce­re­ra zbo­ża­mi ubo­ga­ca la­tem;

I Dą­brów­ka i Cheł­miec (1) na rów­ni­nie zdro­wej,

Wy­pa­sa buj­ną tra­wą mle­ko­doj­ne kro­wy;

Za któ­re­mi pa­ste­rze cho­dząc nucą pie­śni,

Jak nie­gdyś Sa­ty­ro­wie, lub Fau­ni le­śni.

–- (1) Cheł­miec wieś na­prze­ciw­ko mia­sta No­we­go Są za na dru­gim brze­gu Du­naj­ca po­ło­żo­na, się­ga czu­bów od­le­głych Już w r. 1280 na­le­ża­ła in­ne­mi wsia­mi do klasz­to­ru Za­kon­nie w Sta­rym-Są­czu, za­pi­sa­na tam­że przez kró­la Lesz­ka Czar­ne­go. Tę wieś zdo­bi ko­ś­co­łek drew­nia­ny, wy­sta­wio­ny r. 1686 jak po­twierdz na­pis na bel­ce w środ­ku ko­ścio­ła Na­pis taki: "Ten ko­ścioł na­kła­dem Jej Mo­ści a prze­wie­leb­nej Pan­ny Mar­choc­kiej na ten "czasz Xięż­ni­cy Sta­ro­są­dec­kiej za­ko­nu Ś Kla­ry na cześć P. B. y wy­sło­wie­nie ś. Pa­tron­ki wy­sta­wio­ny r. 1686" – na cmę­ta­rzu grób mu­ro­wa­ny ro­dzi­ny Wit­ty­ków, mie­ści w so­bie zwło­ki dwóch w kwie­cie mło­do­ści zga­słych dzie­wic. Na koń­cu wio­ski po­ka­zu­je lud na stro­mym pa­gór­ku, mie­je­ce po­tęż­ne­go nie­gdyś gro­du.

Da­lej góry pię­trzą­ce la­sa­mi po­ro­słe

Ciem­ną bar­wą i swo­ją po­sta­cią wy­nio­słe,

Sto­ją jako przed­mu­rza, a za nie­mi ślicz­ne

Ry­su­ją się w prze­stwo­rzu Ta­try nie­bo­tycz­ne,

Jak­by wiecz­nych gra­ni­tów da­le­kie sze­re­gi,

Któ­rych czo­ła i pier­si po­sre­brza­ją śnie­gi.

Do cu­dów, któ­re tu wźrok po­dzi­wia zdu­mia­ły,

Przy­czy­nia się nie mało Du­na­jec wspa­nia­ły

U stóp mia­sta pły­ną­cy, któ­ry w swem ko­ry­cie

Ka­mie­ni­cy z Po­pra­dem wy­dzie­ra­jąc ży­cie,

Choć zwy­cięz­ko ucie­ka falą za­si­lo­ny

Gnie­wa się bez prze­stan­ku ze jest przy­mu­szo­ny

Dźwi­gać na swym sze­ro­kim, nie­spo­koj­nym grzbie­cie,

O dzie­więt­na­stu łu­kach most któ­ry go gnie­cie.

Jesz­cze­śmy z od­da­le­nia do Są­cza nie przy­śli

Już się w nas bu­dzą nowe uczu­cia i my­śli:

Że król Wa­cław pa­nu­jąc w Le­chi­tów kra­inie,

Pierw­szy wzniósł mury jego i pierw­szą świą­ty­nię;

Król zaś Lu­dwik sio­strze­niec Ka­zmie­rza Wiel­kie­go,

Przy­pro­wa­dził to mia­sto do sta­nu lep­sze­go

I za­kwit­nę­ło ży­ciem, a we­dle zwy­cza­ju,

Pod­nie­sio­ne do rzę­du pierw­szych w ca­łym kra­ju,

Mia­ło pra­wa i swo­ją wy­ko­naw­czą wła­dzę,

Przy któ­rej spra­wie­dli­wość była na uwa­dze,

A han­del dla miesz­kań­ców przy­no­sząc za­so­by,

Roz­sze­rzał lud­ne mia­sto, przy­spa­rzał ozdo­by.

Kró­la Lu­dwi­ka mat­ka gdy tu przy­je­cha­ła,

W imie­niu jego wo­dze rzą­du ode­bra­ła;

A Wła­dy­sław Ja­gieł­ło gdy go­ścin­nie ba­wił,

Wi­tol­da do Ce­sa­rza Zyg­mun­ta wy­pra­wił,

O utrzy­ma­nie zgo­dy, i tu­taj spo­koj­nie

Na­ra­dzał się z Ce­sa­rzem o ko­niecz­nej woj­nie

Prze­ciw Tur­cyi, co wten­czas bro­cząc nam za­go­ny

Roz­le­wa­ła krew Chrze­ści­jan i nisz­czy­ła plo­ny!

Tu Kaź­mierz Ja­gie­lo­ri­czyk przy­jem­nie się ba­wił,

I syna Ka­zmie­rza (świę­te­go) wy­pra­wił

Za proś­bą po­słów na tron Wę­grzy­nów wa­lecz­nych,

Dla po­wa­gi swej wła­snej i ce­lów ko­niecz­nych.

Tu miesz­ka­li Tę­czyń­scy, Tar­now­scy, Kmi­to­wie,

Bo­ne­ry i Stad­nic­cy, Wilcz­ki i Tar­ło­wie;

Któ­rzy się swej kra­inie do­brze za­słu­ży­li,

A imio­na po­tom­kom chlub­ne zo­sta­wi­li!

Tu uro­dził się sław­ny Jan ze Są­cza zwa­ny,

Dru­karz, co z bi­blio­gra­fii za­szczyt­nie był zna­ny.

Tu Sę­dzi­wój, al­che­mik, ode­braw­szy ży­cie,

Sta­nął chlub­nie na nauk swych naj­wyż­szym szczy­cie;

Po­znał świat umy­sło­wy, po­znał i fi­zycz­ny,

I wy­na­lazł tak zwa­ny: czyn-trój­cy-che­micz­nej.

Tu wiel­ki Jan Śnia­dec­ki uj­rzał świa­tło dzien­ne,

Co sły­nął przez wy­mo­wę i dzie­ła pi­śmien­ne,

I tu Jan Ja­nu­szow­ski dłu­gi czas prze­by­wał,

Dru­ko­wał i wy­mo­wą oświa­tę roz­le­wał.

Tu był zwy­czaj dzi­wac­twem swo­jem oso­bli­wy:

Kto miał dwa­dzie­ścia czte­ry lat, nie­był szczę­śli­wy;

Bo mu­siał opła­cać się do skar­bu miej­skie­go,

I wsty­dzić się w ob­li­czu męża żo­na­te­go,

Słu­chać róż­nych przy­mó­wek cho­ciaż był bo­ga­tym –

Do­tąd cier­piał, do­pó­ki nie zo­stał żo­na­tym;

Do­pie­ro był od wszyst­kich po­czci­wie wi­dzia­ny,

Sza­no­wa­ny, ce­nio­ny, a na­wet ko­cha­ny.

Pó­niej Sci­bór z Wę­gra­mi na­jaz­du przy­wa­rem,.

Znisz­czył mia­sto wśród nocy okrop­nym po­ża­rem;

I złu­piw­szy je, uszedł w swe stro­ny zu­chwa­łe

Lecz wkrót­ce z swo­ich gru­zów pięk­niej­sze po­wsta­ło;

Oto­czo­ne w oko­ło wznio­sły­mi mu­ra­mi,

Przy któ­rych były rowy z moc­ne­mi wa­ła­mi.

Póź­niej Szwe­dzi po­tęż­ną obie­gli za­ło­gą,

A tra­piąc nie­do­stat­kiem i gło­dem i trwo­gą:

Przed­się­wzię­li ko­niecz­nie mor­der­czym że­la­zem

Zdo­być je, a miesz­kań­ców wszyst­kich wy­ciąć ra­zem!

Domy od­dać na pa­stwę sro­gie­mu pło­mie­niu,

Aby z mia­sta nie zo­stał ka­mień na ka­mie­niu.

Lecz wy­pa­dło in­a­czej. – Szwed jed­nę dziew­czy­nę

Ko­chał, i smut­ku swe­go od­krył jej przy­czy­nę,

Za­kli­na­jąc, by mia­sto śpiesz­nie opu­ści­ła,

A ni­ko­mu uciecz­ki swej nie wy­ja­wi­ła;

Dziew­czy­na mu przy­się­gła. Lecz ser­ce jej tkli­we

Nie dało taić aby mia­sto nie­szczę­śli­we,

Zna­jo­mi, przy­ja­cie­le i ro­dzi­na bli­ska,

Była pa­stwą pło­mie­ni, świad­kiem wi­do­wi­ska:

Po­śpie­szy­ła do domu i opo­wie­dzia­ła

Co od swe­go żoł­nie­rza ta­jem­nie sły­sza­ła.

Roz­bie­gła się wieść strasz­na od domu do domu,

Jak ci­cha bły­ska­wi­ca, po­przed­nicz­ka gro­mu;

Miesz­cza­nie za­smu­ce­ni, że ich krew ma pły­nąć,

Ura­dzi­li bro­nić się, zwy­cię­żyć lub zgi­nąć.

Za­raz do Na­wo­jo­wy ta­jem­nie znać dali,

By wło­ścia­nie do mia­sta spiesz­nie przy­by­wa­li,

Opa­trze­ni w sie­kie­ry, cepy, wi­dły, kosy,

Ra­to­wać za­gro­żo­nych nie­szczę­sne­mi losy.

Cho­ciaż mia­sto Szwe­da­mi opa­sa­ne było,

I strze­żo­ne we­wnętrz­nie zbroj­ną wro­gów siła:

Wło­ścia­nie po dra­bi­nach wszedł­szy, jed­nej chwi­li

Nie­przy­ja­ciół w mgle nocy na miej­scu wy­bi­li!

Na­za­jutrz całe mia­sto u Oł­ta­rzy pro­gu,

Skła­da­ło za zwy­cięz­two dzięk­czy­nie­nia Bogu,

I bra­ter­skie wy­baw­com po­da­wa­jąc dło­nie,

Po­lnym blusz­czem wień­czy­li od­waż­ne ich skro­nie:

Imie zaś tej dziew­czy­ny, co sie­bie za­par­ła,

Mimo ba­daw­czych sta­rań, ćma wie­ków za­tar­ła;

Tyl­ko czyn jej szla­chet­ny ja­śnie­jąc za­szczyt­nie,

Żyje w ustach miesz­kań­ców i w hi­sto­ryi kwit­nie.

Sto­ją­ca prze­ciw zam­ku w ma­łem od­da­le­niu,

Wabi pięk­na świą­ty­nia nie­gdyś ku schro­nie­niu

Fran­cisz­ka pu­stel­ni­ka sy­nom wy­sta­wio­na –

Dzi­siaj staw­szy się zbo­rem lu­ter­skie­go gro­na.

Mie­ści przy swo­im pro­gu z mar­mu­ru ry­ce­rza,

Któ­ry wi­do­kiem swo­im prze­chod­nia ude­rza,

Tu­lą­cy się do bia­łej na po­dwó­rzu ścia­ny,

Ja­nem Do­bkiem z Łow­czo­wa bywa na­zy­wa­ny:

Ów to, co daw­szy do­wód cnót i męz­twa swe­go,

Był het­ma­nem przy woj­sku Zyg­mun­ta Trze­cie­go;

Do Tur­cyi i Mo­skwy i Szwe­cyi po­sło­wał,

Dla kró­la i na­ro­du rzecz do­crze spra­wo­wał;

Był zna­jo­my u świa­ta od ziom­ków ko­cha­ny,

A te­raz jego po­mnik leży za­po­mnia­ny;

Gryf przy nim umiesz­czo­ny, on odzia­ny w zbro­je,

Od­po­czy­wa, bo­le­śnie roz­bi­ty na dwo­je;

I ze zrę­bu po­mni­ka wy­rzu­co­ny ni­sko,

Słu­ży dzi­siaj dla czer­ni na urą­go­wi­sko!

Gdy zaś o tej świą­ty­ni ludu czer­piesz zda­nie,

Ta­kie o niej cie­ka­we usły­szysz po­da­nie:

"Tu przed cza­sy daw­ne­mi, je­den z moż­nych pa­nów,

Wy­sy­ła­jąc do Wę­gier z swych po­dol­skich ła­nów

Prze­mie­nie­nia-Pań­skie­go ob­raz ma­lo­wa­ny;

Gdy noc po­słów za­pa­dła, w pu­stel­ni­ka ścia­ny

Schro­ni­li się, by spo­cząć po swem zmor­do­wa­niu,

A ju­tro w dal­szą po­dróż ru­szyć o świ­ta­niu:

Ale się za­dzi­wi­li sta­nąw­szy jak z gła­zu,

Gdy woły ru­szyć z miej­sca nie mo­gły ob­ra­zu.

Więc gdy ich taka trud­na przy­ci­snę­ła spra­wa,

Uda­li się po radę do kró­la Wa­cła­wa;

Król źdi­wio­ny tą wie­ścią, po­znał wolę Boga,

Że la­ska pań­stwo jego spo­tka­ła tak bło­ga,

Od­wdzię­cza­jąc po­cie­chę ja­kiej w cu­dzie do­żył,

Przy­jął ob­raz i klasz­tor w tem mie­ście za­ło­żył."

Zwie­dza­jąc pięk­ną nawę u świę­te­go Du­cha,

Gdzie każ­dy ką­cik mil­czy, każ­da ścia­na słu­cha:

Roz­rzew­nia nas wspo­mnie­niem roz­ma­itych czy­nów,

Słyn­nych po wszyst­kie cza­sy tam Be­ne­dyk­ty­nów;

Któ­rzy skar­by po­trzeb­nych nauk roz­sze­rza­li,

Uczy­li dzie­jów świa­ta, i dzie­je pi­sa­li.

Wejdź­my z usza­no­wa­niem i ze czcią praw­dzi­wą.

Jaka tyl­ko po­ru­szyć może du­szę tkli­wą,

Wi­dzieć ob­raz Ja­gieł­ły w wła­ści­wej wiel­ko­ści,

Sza­now­ny z pędz­la swe­go i sta­ro­żyt­no­ści:

Król w pan­ce­rzu sta­lo­wym, so­bo­lem okry­ty,

Pia­stu­je świat i ber­ło, wła­dzy swej za­szczy­ty;

Miecz za­wisł mu przy boku, ko­ro­na na gło­wie,

A w twa­rzy się prze­bi­ja i męz­two i zdro­wie;

Po­sta­wę jego zdo­bi szla­chet­na uro­da,

A po­wa­gi do­da­je ciem­no­wło­sa bro­da.

Ko­ściół far­ny jest dzie­łem pięt­na­ste­go wie­ku,

Bło­gie bu­dząc wspo­mnie­nia w my­ślą­cym czło­wie­ku:

Po­ka­zu­je na mu­rze wie­ży z pra­wej stro­ny,

Po­mnik her­bów na­ro­du z gła­zu wy­żło­bio­ny,

Któ­ry cho­ciaż ma dłu­to i ry­su­nek sła­by,

Od­de­cha z daw­nem ży­ciem daw­ne­mi po­wa­by.

Ten ko­ściół pod na­zwa­niem świę­tej Mał­go­rza­ty,

Wzniósł Zbi­gniew Ole­śnic­ki swym kosz­tem przed laty,

Upo­sa­żył go hoj­nie by brzmiał bożą chwa­łą.

A przy nim ka­no­ni­ków dwu­na­stu miesz­ka­ło.

We­wnątrz pysz­na ob­szer­ność wy­nio­słej świą­ty­ni.

Z licz­ny­mi oł­ta­rza­mi urok wi­dzom czy­ni,

Wszyst­kie zło­tem ja­śnie­ją, pięk­ne­mi rzeź­ba­mi,

Wspa­nia­ło­ścią bu­do­wy i ma­lo­wa­nia­mi.

Ra­tusz na środ­ku mia­sta mu­ra­mi sę­dzi­wy,

Prze­cho­wu­je w swej izbie za skarb oso­bli­wy

Oba ka­tow­skie mie­cze, któ­ry­mi tra­co­no

Tych, któ­rych za wy­stęp­ki na śmierć osą­dzo­no!

I wie­le przy­wi­le­jów od kró­lów nada­nych,

Ze zbio­rem dzie­jów mia­sta sta­ran­nie pi­sa­nych:

Wie­le zaś par­ga­mi­nów daw­nych z pie­czę­cia­mi,

Uży­to na opra­wy ksią­żek z mo­dli­twa­mi.

A pie­czę­cie do­zna­ły nie­usza­no­wa­nia:

Sto­pio­no je na tłu­stość do skór sma­ro­wa­nia!

I cho­rą­gwie we­lecz­nie na Szwe­dach zdo­by­te,

Zo­sta­ły na gor­se­ty miesz­cza­nek uży­te.

I inne, tym po­dob­ne pa­miąt­ki nam dro­gie,

Znisz­czy­ła nie­wia­do­mość lub za­miesz­ki sro­gie!

Któ­re zaś od znisz­cze­nia czas jesz­cze za­cho­wał,

Świa­tły Jó­zef Ma­roń­ski je upo­rząd­ko­wał;

A te­raz oglą­da­ne od cie­ka­wych ziom­ków,

Do­star­cza­ją do dzie­jów szcze­gól­nych ułom­ków.

Mi­nę­ły daw­ne cza­sy – a prze­cież ubio­ry

Ude­rza­ją tu wzrok nasz moc­ne­mi ko­lo­ry:

Z ma­te­ryj kosz­tow­nych po­waż­ne­go kro­ju,

Tyl­ko do świą­tecz­ne­go na­le­żą­ce stro­ju:

Do­stat­nia po ko­la­na z ta­śma­mi suk­ma­na,

Pas czer­wo­ny, a czap­ka z si­we­go ba­ra­na,

Któ­ry wierzch ak­sa­mi­tem zie­lo­nym ja­śnie­je,

A ko­szu­la ze szpin­ką na szyi bie­le­je,

Spodnie zaś dre­li­cho­we w kra­tę albo w pasy,

Ka­mi­zel­ka wy­szy­ta sznur­ka­mi z ku­ta­sy;

Buty sa­fia­no­we – w ręku gru­ba trzci­na

Opraw­na w kość, sta­no­wi przy­bór miesz­cza­ni­na.

Ko­bie­ty mia­ły duże kor­ki u trze­wi­ków.

Jub­ki pod­bi­te bia­łym fu­ter­kiem z kró­li­ków;

Z kosz­tow­nych ada­masz­ków by­wa­ły ro­bio­ne

Gor­se­ty i spodni­ce kwia­ta­mi zdo­bio­ne;

A na gło­wach kor­ne­ty z szlar­ką i wstąż­ka­mi.

Szy­je lśni­ły per­ła­mi albo ko­ra­la­mi;

A za­miast rę­ka­wi­czek, za­rę­kaw­ki były,

Któ­re w cza­sie dni zim­nych do wyj­ścia słu­ży­ły.

Te ubio­ry po­waż­ne już za­po­mi­na­ne,

Od sta­rych tyl­ko lu­dzi cza­sem uży­wa­ne,

Przy­ćmio­ne cu­dzo­ziem­skich wy­my­słów no­wo­ścią;

Mi­ło­śni­kom prze­szło­ści są oso­bli­wo­ścią.

Sta­rzy lu­dzie szcząt­ka­mi są daw­ne­go bytu,

Daw­nej oka­za­ło­ści i szczę­ścia prze­kwi­tu,

Są to prze­cho­wy­wa­cze pie­śni i po­wie­ści,

Roz­ma­itych przy­sło­wiów i ba­jecz­nych tre­ści.

Klasz­tor księ­ży Pi­ja­rów hoj­nie za­ło­ży­ła

Gryf­fi­na, wdo­wa Lesz­ka Czar­ne­go, bo była

Mi­ło­śnicz­ka i nauk i sztuk wy­zwo­lo­nych,

Już w jej cza­sie po kra­ju po­wszech­nie lu­bio­nych.

Te­raz nie­ma tych mni­chów, tyl­ko ich bu­do­wy

Za­mie­nio­no na szko­ły i Rząd Ob­wo­do­wy;

Da­lej był do nie­daw­na z ozdob­ne­mi ścia­ny,

Ko­ściół kształt­nej bu­do­wy Świę­tym-Krzy­żern zwa­ny;

Już go nie ma – lecz do­wiesz się z gmin­ne­go echa,

Że przyj­mo­wał w swej na­wie świę­te­go Woj­cie­cha,

Któ­ry z cze­skiej kra­iny wy­szedł, (za­po­zna­ny)

Był w Gnieź­nie na bi­sku­pa pol­skie­go ob­ra­ny;

Wiódł ży­cie świą­to­bli­we – pięk­ny­mi przy­kła­dy

Roz­sze­rzał świa­tło nauk, świę­te da­wał rady;

Prze­cho­dził z krzy­żem w ręku od kra­ju do kra­ju,

I od­uczał prze­sa­dów wszel­kie­go ro­dza­ju;

W ję­zy­ku na­szych oj­ców od­pra­wiał ofia­ry,

I zie­mię na­szą ce­nił, a w niej Boże dary.

Z Kro­sna idąc przez Ja­sło, tu kil­ka dni bawi),

I zba­wien­nych swych nauk pa­miąt­kę zo­sta­wił.

Aż Pru­sa­cy, w głę­bo­kiej zo­sta­jąc ciem­no­ści,

Roz­ją­trze­ni od­gło­sem no­wych wia­do­mo­ści

Spo­tka­li go przy Loch­stedt wśród gę­ste­go boru,

Gdzie ka­płan bez żad­ne­go z swój stro­ny opo­ru

Przy­wi­tał ich uprzej­mie zba­wie­nia po­ły­skiem.

Lecz sro­gi Waj­de­lo­ta (1) że­la­znym po­ci­skiem

Ude­rzyw­szy go w pier­si, na zie­mię po­wa­lił –

A tłum za nim idą­cy tem bar­dziej za­pa­lił,

Któ­ry wrzesz­cząc, za­ma­chem swo­je­go orę­ża,

Za­mor­do­wał nie­win­nie cno­tli­we­go męża!

Sta­ry za­mek nisz­cze­jąc, wy­glą­da li­to­ści,

By mógł jesz­cze da­le­kiej do­trwać po­tom­no­ści.

Jest on dro­gą pa­miąt­ką na­szych przod­ków bytu,

Uczci­wo­ści i męz­twa, oświa­ty roz­kwi­tu,

A jako u Egip­cy­jan sta­ro­żyt­ne imie

We czci jest, i sza­nu­ją bu­do­wy ol­brzy­mie;

Jak Wło­chy sta­ro­żyt­ną zwie­dza­jąc Pom­pe­ję,

Po­dzi­wia, a jej gru­zy, jej prze­szłe ko­le­je:

Tak i my oglą­daj­my z sza­cun­kiem te szcząt­ki,

God­ne pędz­la i lut­ni i dzie­jów pa­miąt­ki.

–- (1) Na­zwi­sko Waj­da­lo­tów wy­wo­dzą od sło­wa Waj­din (wie­dzy), zkąd nie­za­wod­nie pierw­sze­go ich kró­la Waj­de­wu­ta na­zwi­sko. Ka­pła­ni Waj­de­lo­ta­mi zwa­ni – byli lu­dzie ro­zum­ni, w rze­czach do czci bo­gów na­le­żą­cych bie­gli. Po­mię­dzy Waj­de­lo­ta­mi byli nie tyl­ko ka­pła­ni, ale i ka­płan­ki wszy­scy żyli w bez­żeń­stwie, a kto był prze­ko­na­ny o po­peł­nie­niu spro­sno­ści, ka­ra­no go śmier­cią.

Wi­taj­cie dro­gie mury!… Tu prze­miesz­ki­wa­li

Mę­żo­wie, któ­rzy świa­tło nauk roz­sze­rza­li;

Któ­rzy cno­tę i pra­cę uczy­li sza­no­wać,

I wspól­nie po­spo­li­tą-rze­czą się zaj­mo­wać.

Tu Ka­li­mach z Dłu­go­szem złą­czyw­szy się ra­zem.

Byli ży­cia swo­je­go wzo­ro­wym ob­ra­zem;

Pew­ni swo­jej po­wa­gi, na­ucza­li ziom­ków,

Jak ży­cie wieśdź na­le­ży z sła­wą dla po­tom­ków:

Pod nimi Alek­san­der, Ol­bracht, Zyg­munt mio­dy,

Po­zna­li trud­ne ży­cia swo­je­go za­wo­dy;

Bez róż­ni­cy god­no­ści, jak dru­dzy ucznio­wie,

Cho­ciaż byli do­ro­śli kró­lew­scy sy­no­wie,

Tu bio­rąc wy­cho­wa­nie, tu w ostrem ćwi­cze­niu,

W suk­niach gru­bych, o pro­stem byli po­ży­wie­niu;

Przy­wy­kli do nie­wy­gód ży­cia i skrom­no­ści,

Li­nie­li po­tem zno­sić na tro­nie przy­kro­ści;

Umie­li ko­chać zie­mię, wal­czyć z przy­go­da­mi,

I za­sła­niać ją męż­nie, wła­sne­mi pier­sia­mi! –

Te­raz w zam­ku ząb-cza­su, nie­chę­ci zu­chwa­łość,

A ra­zem za­nie­dba­nie, wil­goć i sple­śnia­łość

Nisz­czy dłu­ta i pędz­la wspa­nia­łe ozdo­by,

A prze­pa­dły bez śla­du bo­gac­twa za­so­by!

Smut­no pu­sto, i głu­cho – acz w wie­kach swej chwa­ły,

Kwit­nął ży­ciem i siłą sły­nął oka­za­ły;

Świad­czą o tem strzel­ni­ce i wąz­kie chod­ni­ki,

Po któ­rej czuj­nej stra­ży prze­cha­dza­ły szy­ki;

Dzie­dzi­niec za­rósł tra­wą, po­nisz­cza­ły gan­ki,

Z któ­rych go­ście pa­trzy­li gdy wjeż­dża­li w szran­ki

Ry­ce­rze za­wo­ła­ni na wa­lecz­ne spra­wy,

Uświet­nić uro­czy­ście do­rocz­ne za­ba­wy,

I od­być ulu­bio­ne tak zwa­ne tur­nie­je,

I po­ka­zać zręcz­no­ści swej pięk­ne ko­le­je,

Gdzie wie­le zgro­ma­dzo­nych Pa­nów i Pań było –

A komu dziel­niej męz­two i szczę­ście słu­ży­ło.

Po­zy­skał kró­la wzglę­dy – po­tem na do­żyn­ki

Mi­łych uciech, od­bie­rał znacz­ne upo­min­ki.

Te­raz tu obo­jęt­ność swe wpły­wy wy­wie­ra,

Wszyst­ko nisz­czy i śla­dy wszyst­kie­go za­cie­ra:

A prze­cięż nie jest wsta­nie – mimo swo­jej chę­ci,

Znisz­czyć dzie­jów po­tę­gę i siłę pa­mię­ci;

I nie zdo­ła na świe­cie ich bytu za­prze­czyć,

Bo pió­ro z pędz­lem może Bóg tyl­ko zni­we­czyć!II.

Do pięk­nej Na­wo­jo­wej go­ści­niec wpro­wa­dza,

Kędy po skwa­rze słoń­ca cień drzew nas ochła­dza:

Na pa­gór­ku zaś za­mek wznio­słe­mi ścia­na­mi

Ude­rza, po­ły­sku­jąc licz­ne­mi okna­mi;

Tara na wie­ży zam­ko­wej cho­rą­giew po­wie­wa –

Gdy znów układ ogro­du wszę­dzie wdzięk roz­le­wa,

J kwia­ty wo­nie­ją­ce wśród zimy i lata,

Zgro­ma­dzo­ne sta­ran­nie z wszyst­kich czę­ści świa­ta,

Roz­ma­itych swych li­ści i kwia­tów bar­wa­mi

Przy­wi­ta­ją cię mile i uczczą wo­nia­mi.

W zam­ku pięk­ne po­ko­je i sprzę­ty spa­nia­łe,

Daw­ną domu Stad­nic­kich przy­wo­dzą ci chwa­łę.

Cho­ciaż oso­bli­wo­ści pędz­la; ani dłu­ta

Nie ma tam, ale za to brzmi kra­jo­wa nóta:

Ko­ło­myj­ki rzew­li­we, we­so­łe ma­zu­ry:

I olśnią cię bo­gac­twa zło­ta i pur­pu­ry.

Opu­ściw­szy to miej­sce i jego świą­ty­nię,

Sto­imy za­my­śle­ni na gó­rze w Sło­twi­nie,

Gdzie pa­ro­wy, zrę­bi­ska, zni­ża i ubo­cze,

Czy­nią przez roz­ma­itość wi­do­ki uro­cze,

Gdzie dro­ga na dwie czę­ści przed nami się dzie­li:

Jed­na zda się nad dru­gą pro­wa­dzić we­se­lej.

A wie­śniak nam po­wia­da: "Tą, co w lewo wie­dzie

Do Bar­dy­jo­wa zwy­kle przez Ty­licz się je­dzie

Ty­licz małe mia­stecz­ko, nie­licz­ne do­ma­mi,

Ale za to wsła­wio­ne Kon­fe­de­ra­ta­mi,

Co to, jak mó­wią dzie­je, prze­ciw­ko kró­lo­wi

Pod­nie­śli broń, bo zgu­bę miał knuć na­ro­do­wi;

Ale owi ry­ce­rze choć dziel­nie się bili,

Upa­dli i do­bre­go nic nie przy­spo­rzy­li!"

Więc udaj­my się w pra­wa, do wio­ski Kry­ni­cy,

Wsła­wio­nej ką­pie­la­mi w gór­nej oko­li­cy;

Tam spo­cznij­my przy źró­dle pod al­ta­ną chiń­ską,

Nim gó­ral nas po­wie­dzie dro­ży­ną-sło­twiń­ską,

Gdzie woda z róż­nych ście­ków wśród pnia­ków nie­ła­du

Zbie­ra się i przed­sta­wia wi­dok wo­do­spa­du;

I da­lej ma­now­ca­mi mię­dzy góry pły­nie,

Prze­kra­da się przez łąki i w Mu­szyn­ce gi­nie.

Al­ta­na bli­sko do­mów w ład­nem miej­scu stoi,

A wąż oko­ło strza­ły na da­chu się roi,

Jab­ky nie cier­piał z źró­dła wy­cho­dzą­cej pary,

Chce zsu­nąć się na zie­mię i ujść w bli­skie jary.

Tu ja­ko­by duch jaki sie­dział nie­spo­koj­ny,

I ze źró­dłem na spo­dzie cią­głe to­czył woj­ny;

Ono kipi gwał­tow­nie i pia­na­mi pry­ska,

A scho­dy w dół pro­wa­dzą pa­trzyć na nią z bli­ska;

Jest to woda tę­go­ścią swą ude­rza­ją­ca,

Gorz­ko-sło­na i zim­na a uzdra­wia­ją­ca,

Któ­rej skut­ki zba­wien­ne ucze­ni po­zna­li,

A każ­dy co wy­zdro­wiał, ceni ją i chwa­li.

Ko­mi­sarz Styks-Sau­ber­gen ja­dąc do Mu­szy­ny,

Na­tych­miast ten grunt ku­pił wśród gę­stej krze­wi­ny;

Po­znaw­szy się na źró­dle ja­kie tam ist­nia­ło,

Wy­sta­wił mały do­mek i ob­wie­ścił chwa­łą,

Lecz gdy zo­stał na inne miej­sce po­wo­ła­ny,

Od­stą­pił więc Rzą­do­wi ów skarb za­wo­ła­ny.

Do­pie­ro za­ję­to się jego urzą­dze­niem,

I dla uprzy­jem­nie­nia go­ści upięk­nie­niem;

Uczy­nio­no ła­zien­ki wy­god­ne i czy­ste,

I po­sa­dzo­no wko­ło drze­wa roz­ło­ży­ste.

Przez wą­wo­zy, za­ro­śla, stru­gi i do­li­ny.

Mimy zwie­dzić na wierz­chu góry Ja­wo­ry­ny,

Wiel­kie dzie­ło na­tu­ry pysz­ne i zu­chwa­łe,

Gdzie ska­ła na swej szyi cięż­ką dźwi­ga ska­łę:

Je­st­to "Ka­mień-dia­bel­ski'' pia­sko­wiec ogrom­ny,

Co ty­sią­ce lat prze­trwał i prze­trwa nie­złom­ny!

Opo­wie ci, je­że­li spy­tasz się wie­śnia­ka,

Zkąd wzię­ła się w tem miej­scu oso­bli­wość taka:

"Sza­tan w ze­mście na za­mek w Pław­cu nie­da­le­ki,

Któ­re­go nie zdo­ła­ły znisz­czyć na­wet wie­ki,

Niósł tę ska­łę aby nią ów za­mek za­wa­lił,

I znisz­czył z wła­ści­cie­lem, lecz go los oca­lił:

Już było na świ­ta­niu, gdy całe dzia­ła­nie

Prze­rwa­ło sza­ta­no­wi ko­gu­ta za­pia­nie;

Na­tych­miast opu­ści­ły go po­tęż­ne siły,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: