- nowość
- promocja
- W empik go
Tears of Darkness - ebook
Tears of Darkness - ebook
Kontynuacja historii bohaterów powieści Secrets of Darkness.
Aston zostaje oskarżony o pobicie byłego chłopaka Laurette – Raymonda Gibbsa – co skutkuje możliwością odsiadki w więzieniu. Ta sytuacja staje się nieprzyjemna dla obojga też z innego powodu: zaatakowany chłopak zaczyna szantażować dziewczynę.
Na domiar złego do związku Astona i Laurette wkradają się sekrety i kłamstwa, a te mogą rozdzielić ich na zawsze.
Oboje pogrążają się każde we własnych problemach. Laurette spada w coraz większą otchłań, w którą wpędzają ją problemy z odżywianiem, a Aston nie ma już tak dobrej reputacji wśród Elity.
Jeżeli chcą, żeby w końcu sprawy zaczęły przybierać lepszy obrót, muszą połączyć siły. Czy to wystarczy, aby znowu zrozumieli, ile dla siebie znaczą?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-937-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku,
Tears of Darkness jest drugą częścią serii „Kings of Darkness”, kontynuującą losy Laurette i Astona. Do przeczytania tej książki z pełnym zrozumieniem konieczne jest zapoznanie się z częścią pierwszą – Secrets of Darkness. Historia tej dwójki zamyka się na tym tomie, a następne będą opowiadać o kolejnych Królach Ciemności – Eliasie, a później Cassianie.
Postępowanie bohaterów tej powieści często jest nieodpowiednie i dalekie od jakichkolwiek norm moralnych. Ich zachowanie i sposób myślenia nie stanowią wzoru do naśladowania, nie pochwalam ich, a wszystko co tu przeczytacie, to jedynie fikcja literacka.
Tears of Darkness jest przeznaczone dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia i porusza tematy, które dla niektórych mogą się okazać zbyt drażliwe: zaburzenia odżywiania (w tym obsesyjne myśli o kaloriach, prowokowanie wymiotów, odmawianie sobie jedzenia), przemoc psychiczna, przemoc fizyczna, przemoc na tle seksualnym (jedna dość obrazowo opisana scena), nadużywanie substancji psychoaktywnych.
Jeśli nie czujecie się na siłach, by zmierzyć się z takimi tematami, odłóżcie tę książkę i wróćcie do niej innym razem. ZAWSZE w pierwszej kolejności dbajcie o swoje dobre samopoczucie.WSTĘP
Idziesz ciemną uliczką, a zewsząd otaczają cię tętniące bogactwem posiadłości. Widzisz jasne ściany, spadziste dachy, usłane zielenią ogrody i kamienne fontanny. Dostrzegasz również światło palące się w jednym z okien, a za nim garstkę ludzi.
Myślisz sobie, że pewnie są rodziną. Uśmiechają się do siebie. Gawędzą. Piją coś z kryształowych kieliszków. Wymieniają się uściskami. Ich fryzury wyglądają nienagannie, a ubrania elegancko.
Zastanawiasz się, o czym rozmawiają i jak to byłoby stać się nimi. Ich życie budzi w tobie ciekawość.
Chcesz zajrzeć pod kurtynę, lecz w tym samym momencie ktoś podchodzi do szyby i zasuwa roletę, patrząc przy tym wprost w twoje oczy. Zauważasz tylko malejący powoli uśmiech, zanim on sam ukryje się przed twoim wzrokiem.
Chwilę później światło gaśnie, a przed tobą otwierają się drzwi.
Wejdziesz? Zobaczysz, co kryje się w środku?
Chcesz się przekonać, ile obliczy ma ciemność?
Bo ta historia jest właśnie o tym. I o czymś znacznie więcej.
Tu prawda żyje tylko w ciemności. I umiera wraz ze wschodem słońca.PROLOG
Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić.
Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę
Życie Laurette Anders można podzielić na dwa etapy – oba odegrały ogromną rolę w tym, jaką osobą stała się ostatecznie.
Wychowano ją w luksusie oraz przekonaniu, że jest kimś wyjątkowym i znacznie lepszym od reszty ludzi. Przez pierwsze lata dzieciństwa nie brakowało jej zupełnie niczego. Miała wszystko, o czym marzy niejeden zwykły śmiertelnik. Nigdy nie musiała się martwić o pieniądze, bowiem jej rodzina uchodziła za jedną z najbogatszych w całym kraju. Uczęszczała do najlepszych szkół, zdobywała najwyższe stopnie i miała wokół siebie mnóstwo koleżanek, które na każdym kroku próbowały się do niej upodobnić.
Wraz z upływem lat Laurette zaczynała jednak rozumieć, że bycie częścią londyńskiej elity niesie za sobą również pewne obciążenia.
Śledzono niemal każdy jej ruch. Musiała zważać na słowa wypowiadane publicznie, bo te z niezwykłą łatwością mogły obrócić się przeciwko niej.
Pojęła, że dziewczyny, które miała za swoje przyjaciółki, wcale jej tak naprawdę nie lubią. Pławiły się w możliwości znalezienia się blisko tak popularnej dziewczyny.
Wielki dom i pieniądze nie stanowiły wyznacznika tego, jaką osobą była naprawdę.
Pierwszy etap życia Laurette polegał na funkcjonowaniu w nieświadomości, na tej dziecinnej i jakże naiwnej wierze w to, że pozostanie szczęśliwa już zawsze, bo właśnie to wmawiali jej rodzice. Zakładali jej na nos różowe okulary, a ona musiała się ich w pewnym momencie pozbyć.
Gdy była małą dziewczynką, mama traktowała ją jak księżniczkę. Zabierała ją ze sobą na zakupy, zasypywała prezentami, przytulała i czytała bajki na dobranoc. Nawet wiecznie zapracowany tata gospodarował swoim czasem w taki sposób, by poświęcić jej go choć trochę.
Ale wtedy Laurette nie widziała pewnych niedogodności. Tego, że rodzice pieniędzmi próbowali przykryć bezradność wobec wychowania dziecka. Nie potrafili przekazać jej najważniejszych wartości, nie potrafili z nią rozmawiać. A gdy Laurette dorosła i zaczynała to dostrzegać, odsunęli się od niej.
Drugi etap życia Laurette to samotność. To czas, kiedy pojęła, że nic nie jest tak kolorowe, jak to sobie wyobrażała. Zaczęła rozumieć, w jak okrutnym świecie przyszło jej żyć.
Pieniądze nie są bowiem w stanie zastąpić bliskości drugiego człowieka. A tego brakowało jej najbardziej – kogoś, kto zechce zostać i trwać przy niej bez względu na okoliczności. Kto nie będzie zważał na płynące z tego korzyści.
Boże, tak bardzo tego pragnęła.
Tak bardzo nie chciała być i czuć się samotna.
Wtedy poznała Astona.
Wcześniej sądziła, że chłopak nie ma w sobie nic, co można by polubić czy uznać za wartościowe. Gardziła nim i jego przyjaciółmi. Gardziła tym, co sobą reprezentowali.
Ale nie sądziła, że w pewnym momencie staną się jej tak bliscy. Że będą dla niej niemal jak rodzina.
Szybko uzależniła się od myśli, że ktoś naprawdę dostrzegł w niej wszystko to, co inni woleli ignorować. Chłonęła całą sobą każdą spędzoną z nimi chwilę, jakby ta miała minąć bezpowrotnie oraz szybciej, niżby tego chciała. Serce biło jej mocniej za każdym razem, gdy któryś z nich otwarcie przyznawał, iż Laurette jest częścią ich życia, ich przyjaciółką.
Że jest częścią czegoś. Bo przecież nigdy wcześniej nikt nie traktował jej w ten sposób.
Laurette w tym wszystkim popełniła jeden bardzo znaczący błąd – uwierzyła, że już nigdy nie zostanie sama. Że bez względu na wszystko zawsze będzie miała przy sobie trójkę chłopaków, którzy nieraz udowodnili, jak cenna jest dla nich.
Ale w życiu człowieka nic nie jest stałe. Wszystko może się zmienić w jednej chwili.
W jednej chwili planujesz spotkanie z chłopakiem, dla którego twoje serce zaczyna bić znacznie szybciej, a w następnej policjanci wyprowadzają go ze szkoły z zupełnie nieznanych ci powodów.
W jednej chwili sądzisz, że udało ci się pogodzić z przyjaciółką, a w następnej zauważasz, jak ta trzyma dłoń twojego największego wroga, patrząc przy tym na ciebie z tym triumfalnym błyskiem w oku.
W jednej chwili czujesz się wygrana, a w następnej uświadamiasz sobie, że owe zwycięstwo wymknęło ci się z rąk.
W jednej chwili wszyscy cię uwielbiają, a w następnej już masz przypiętą łatkę zepsutej.
I choć Laurette nieraz poświęcała wiele godzin na planowanie własnej przyszłości, nigdy nie przeszło jej przez myśl, że jedno spotkanie z Astonem Richmondem pociągnie za sobą całą lawinę wydarzeń, a te sprowadzą do jej serca tak wiele mroku.
W końcu ta sama osoba, która potrafi cię naprawić, może równie szybko cię zniszczyć.
A Laurette miała się o tym przekonać na własnej skórze.
Nie zostało jej nic prócz łez wylewanych w ciemności, z dala od ciekawskich gapiów.
Tylko łzy.
Łzy, ciemność i zagubiona w swoim paskudnym świecie Laurette Anders.ROZDZIAŁ PIERWSZY
NIE DO KOŃCA
ŚWIĄTECZNA ATMOSFERA
LAURETTE
Babcia jak zwykle nie oszczędzała na świętach. Jej uroczy ogród robił prawdopodobnie za największą atrakcję okolicy, otoczony niezliczoną ilością świecących łańcuszków. Nie miałam wątpliwości co do tego, że za przystrajanie domku zabrała się już jesienią.
Choć zwykle do Bożego Narodzenia podchodziłam raczej neutralnie, to w tym roku nie potrafiłam odpędzić kroczącego za mną niczym drugi cień podłego nastroju.
Bo przecież nic nie wydawało się w porządku.
Moi rodzice kłócili się, odkąd tylko przyjechaliśmy do Lynmouth – wioseczki leżącej nieopodal miasta Lynton – czego zmuszona byłam wysłuchiwać i co babcia ignorowała, jakby uznawała to za niewarte jej uwagi.
Aston trafił do aresztu. Cholera, Aston naprawdę trafił do aresztu, prawdopodobnie pod zarzutem pobicia – to nieoficjalna informacja, więc na dobrą sprawę wciąż nie wiedziałam, co się z nim stanie, co mu grozi i kiedy ponownie go zobaczę.
Ta niewiedza wyniszczała mnie od środka. Nieustannie wyczekiwałam jakichkolwiek wieści. Zasypywałam Cassiana mnóstwem wiadomości, aż w pewnym momencie zaczął je zbywać, obiecując mi tylko, że da znać, gdy dowie się czegoś więcej.
Po tym, jak policjanci wyprowadzili Astona z balu, ten zakończył się przedwcześnie, a wszystkich uczniów odesłano do domów. Mama, usłyszawszy rozniesione w zaledwie godzinę po całym Londynie plotki, stwierdziła, że wyjedziemy do babci szybciej, niż planowaliśmy. W rezultacie nie zdążyłam się nawet przebrać, a do samochodu wepchnęli mnie w sukni balowej. W całym tym chaosie zdołałam zapakować tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, choć i to okazało się trudne, bo ręce bez końca trzęsły mi się z nerwów.
Wszystko jest nie tak.
Znajdowałam się gdzieś na granicy załamania nerwowego. Prawie nie spałam, bowiem leżąc nocą w pokoju gościnnym, mogłam jedynie odtwarzać w zapętleniu przebieg wydarzeń tego feralnego balu.
Bez przerwy do głowy napływało mi wyobrażenie Astona, który siedzi w celi kompletnie samotny, przestraszony i zdezorientowany. Ta wizja łamała mi serce do tego stopnia, że w ciągu ostatniej doby wymiotowałam częściej niż przez całe swoje życie.
Zalewałam się łzami w obawie, że nasze kiedyś zamieni się w nigdy. A ta opcja wydawała się więcej niż prawdopodobna. I łamała mnie doszczętnie.
W ten sposób w tak krótkim czasie stałam się jedynie zlepkiem nieskończonej ilości kofeiny, nerwów i smutku – widziałam go dokładnie w swoich oczach, ilekroć zerkałam w lustro.
A wisienką na torcie w tym całym zamieszaniu była moja matka szczycąca się przy każdej możliwej okazji swoim „A nie mówiłam?”. Twierdziła, że Aston jest zwykłym kryminalistą, z którym nigdy nie powinnam była wchodzić w żadną interakcję.
Próbowałam. Naprawdę próbowałam wmówić wszystkim wokół, że ten chłopak jest niewinny, wykorzystując do tego ostatki własnych sił. Tak bardzo się starałam.
I nikt mi nie wierzył.
Już nie.
Wszystkie te dręczące myśli nie dawały mi spokoju. Gdzieś po drodze przestałam poznawać samą siebie. Kiedyś ukrywanie uczuć przychodziło mi naturalnie, a teraz… Teraz traciłam kontrolę. Nad wszystkim.
Może przez to całe gadanie Astona i fakt, że tak wiele czasu spędzałam w jego obecności, nie musząc grać kogoś innego, oduczyłam się tego cennego nawyku. A teraz musiałam za to cierpieć. O ile mojej mamy nie interesował mój kiepski stan, to mój telefon wibrował nieustannie, informując o nadchodzących wiadomościach od wielu, naprawdę wielu, osób.
Niektórzy chcieli sprawdzić, jak się czuję. Na tego typu pytania zazwyczaj odpisywałam krótkim: „dobrze”, licząc, że to załatwi sprawę. Kilka osób drążyło temat – pewnie byli spragnieni plotek – ale znaczna większość, ku mojej uldze, odpuszczała.
Inni zarzucali mi oszustwo, najwyraźniej domyślając się, że całe to „zerwanie” to tylko teatrzyk. No cóż, mieli rację.
Istniała jeszcze jedna grupa osób. Ta, która zarzucała mi obronę przestępcy – nikt nie wiedział jeszcze, za co Aston został zatrzymany, ale to nie powstrzymało ich przed wygłaszaniem osądów.
Tak oto w niecałą dobę moja reputacja legła w gruzach, jakbym wcale nie budowała jej przez całe życie.
I wciąż nie wiedziałam, jak mam się z tym czuć.
Z jednej strony obchodziło mnie tylko dobro Astona. Nie odwróciłabym się przecież od niego w takiej sytuacji, nie zostawiłabym go samego. Może kilka miesięcy temu rzeczywiście bym tak postąpiła, ale teraz za bardzo zależało mi na tym chłopaku. Zbyt wiele nas połączyło.
Z drugiej strony nie potrafiłam sobie poradzić z wizją powrotu do szkoły po przerwie świątecznej, bo wtedy skupi się na mnie uwaga większa niż dotychczas.
Myśli kotłowały mi się w głowie. Miałam wrażenie, że ta puchnie i puchnie od natłoku zmartwień, nie dając mi spać ani normalnie funkcjonować. Zapijałam jedną kawę drugą, a potem leżałam w łóżku przez długie godziny, zastanawiając się, co począć.
Czasem dochodziłam do wniosku, że okrągłe trzy lata żyłam w jakimś zaślepieniu. Ray nigdy nie był moim przyjacielem. Ani Sloan. Najwidoczniej spiskowali ze sobą od dłuższego czasu, a ja pozostawałam zbyt zapatrzona w siebie i Astona, by dostrzec, że knują coś za moimi plecami.
Niemal cały dzień spędziłam zamknięta w sypialni. Zgasiłam światło, ukryłam się pod kołdrą i leżałam tak przez długie godziny, wsłuchując się w dołujące nuty melodii płynącej ze słuchawek. Świadomie pogłębiałam własny smutek i do szału doprowadzało mnie to, gdy ktokolwiek próbował wyrwać mnie z tego stanu. A tak się składa, że mama zrobiła to z najwyższą przyjemnością.
Późnym wieczorem wparowała do mojej sypialni i głośno oznajmiła, że powinnam zacząć się szykować na kolację z gośćmi – dobrymi przyjaciółmi babci mającymi syna starszego ode mnie zaledwie o rok. Podobno uczył się w Oxfordzie. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że to jedna wielka bujda i schadzka mająca na celu zeswatanie nas ze sobą.
Rzecz jasna nie miałam najmniejszej ochoty na spędzanie czasu z kimkolwiek, kto nie był Astonem.
Potrzebowałam go.
Tak bardzo potrzebowałam mojego Astona.
Tego, by mnie przytulił i tym pewnym siebie głosem wyszeptał, że wszystko będzie dobrze. Bo jedyną osobą, która mogłaby mnie uspokoić, pozostawał właśnie on. Nikt inny. Aston miał w sobie jakiś dar do usypiania wszelkich moich obaw.
Jęknęłam sfrustrowana, gdy matka po raz kolejny zapukała do moich drzwi, wołając na kolację. Gdzieś z oddali słyszałam szmery rozmów i obce głosy. W takim razie goście musieli już przyjść. Wiedziałam, że jeśli nie pojawię się w jadalni za – co najwyżej – parę minut, to później rodzice urządzą mi kilkugodzinną tyradę o dobrych manierach.
Z tą świadomością niechętnie zsunęłam się z łóżka, czując przy tym, jak spięty jest każdy mięsień w moim ciele. Zapaliłam światło, stanęłam przed lustrem i skrzywiłam się z niesmakiem na widok cieni pod oczami. Mówiły same za siebie. Wyglądałam koszmarnie i tak też się czułam.
Pospiesznie przykryłam wszystkie niedoskonałości podkładem, następnie poprawiłam materiał białej sukienki i opuściłam sypialnię z potwornym, niemal rozsadzającym mi czaszkę bólem głowy.
Już mknąc podłużnym korytarzem, zdołałam usłyszeć perlisty i odrzucająco sztuczny śmiech matki, który obrzydził mnie do tego stopnia, że zmuszona byłam stanąć na moment w miejscu i raz jeszcze się zastanowić, czy nie lepiej uciec przez okno. Chyba nawet noc spędzona na grudniowym mrozie okazałaby się przyjemniejsza od kolejnej kolacji z moimi rodzicami.
Już miałam ruszyć przed siebie z zaciśniętymi z nerwów pięściami, gdy na dźwięk kolejnego obcego mi głosu zamarłam. Chyba należał do syna przyjaciół babci. Był głęboki, a jednocześnie zabarwiony jakąś chłopięcą nutką.
Boże, błagam, oby ten chłopak okazał się normalny.
Przywołałam na twarz jeden ze swoich wyuczonych, szerokich i promiennych uśmiechów, a potem wyszłam zza rogu, by stanąć pod ostrzałem kilku par ciekawskich oczu.
Przywitałam się uprzejmie z naszymi gośćmi, którymi okazali się starsza kobieta z mężem oraz ich syn – niezbyt wysoki blondyn o jasnych oczach ubrany w beżowy sweterek, z wystającym spod niego kołnierzykiem białej koszuli. Nieznajomy uśmiechnął się do mnie życzliwie, ale odniosłam wrażenie, że jego oczy śmieją się z pewnym politowaniem, jakby też zdążył się już domyślić, po co nas tu zaproszono. Trochę mi ulżyło, bo nie okazał się ani natarczywy, ani w żaden sposób mną zainteresowany.
Całe szczęście znajomi babci też byli znośni. Co prawda mama chłopaka, którego imię wciąż mi umykało, gadała trochę zbyt dużo i zbyt entuzjastycznie jak na mój gust, ale to pierwsza od dawna kolacja wolna od kłótni rodziców. Miło było posłuchać czegoś innego od krzyków choćby przez kilka godzin.
Siedziałam obok babci i grzebałam widelcem w porcji indyka, nie potrafiąc przełknąć nawet kęsa przez ściśnięte z nerwów gardło. Co jakiś czas rzucałam okiem na blondyna, ale on spojrzenie miał utkwione w telefonie schowanym pod śnieżnobiałym obrusem.
W momencie kiedy moja matka wpadła na niesamowicie kiepski pomysł, by wkręcić mnie w nudną do szaleństwa rozmowę, uznałam, że trzeba się ewakuować. Przeprosiłam i wstałam od stołu pod pretekstem udania się do łazienki, lecz do niej, rzecz jasna, nie dotarłam. Zamiast tego skręciłam do drzwi wyjściowych i wymknęłam się na zewnątrz, by przez chwilę posiedzieć w samotności na tarasie.
Wyjęłam puchaty koc z wiklinowego koszyka i owinąwszy się nim, przysiadłam na schodkach. Wzrok wlepiłam w oświetloną przez światło księżyca łąkę i zalegający między źdźbłami trawy śnieg.
Nie potrafiłam jednak pozostać spokojna. Wierciłam się w miejscu, a serce biło mi nieznośnie szybko, aż odniosłam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie myśląc zbyt wiele, chwyciłam telefon i ponownie wybrałam numer Cassiana, choć on pewnie miał mnie już dość.
Gdy tylko odebrał i po drugiej stronie usłyszałam jakieś szmery, rzuciłam do słuchawki:
– Wiadomo coś?
Westchnął. Ostatnio robił to często, zbyt często. Wzdychał i wzdychał, a ja odchodziłam od zmysłów, uwięziona w małej miejscowości oddalonej o ponad trzysta kilometrów od Londynu.
– Laurette, mówiłem ci już. Wypuszczą go dopiero w nocy, po upływie pełnej doby.
– A potem? Co stanie się z nim potem?
Zdecydowanie brzmiałam jak jakaś desperatka. I wcale mnie to nie obchodziło.
– Nie wiem, chyba rzeczywiście chodzi o pobicie, ale na ten moment raczej nie mają żadnych dowodów. Przynajmniej tyle udało mi się na razie dowiedzieć.
– Ale to…
– Laurette – uciął ostrzegawczo, a ja dopiero po chwili pojęłam aluzję.
Ktoś mógł nas przecież podsłuchiwać. Szansa była mała, ale istniała, a w takiej sytuacji lepiej zachować ostrożność.
Cholera, nawet nie mogliśmy swobodnie porozmawiać. Nie mogłam się doczekać powrotu do Londynu, ale nie zapowiadało się na to, że rodzice szybko zechcą stąd wyjechać.
– A co u was? – zapytałam więc, nie chcąc kończyć tej rozmowy.
– Dobrze – odparł krótko.
– A Elias? – drążyłam.
– Jak to Elias. Siedzi, pije i zadręcza się od rana do nocy.
Ścisnęło mnie w piersi na myśl o pogrążonym w obawach o najlepszego przyjaciela Eliasie. Nie znałam tej jego wersji, dlatego sama wizja, że ktoś jego pokroju mógłby się czymkolwiek smucić, niesamowicie mnie dołowała.
To wszystko było zbyt zagmatwane. Cassian i Elias również mieli wiele na sumieniu, mogli zostać zatrzymani w dosłownie każdej chwili.
Nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Gdyby mi ich zabrali… Gdyby zabrali mi całą trójkę…
Zamrugałam kilkukrotnie, by przepędzić niechciane łzy.
– Opiekujesz się nim, prawda? – Mój głos nagle stał się paskudnie piskliwy.
– Zawsze się nim opiekuję, Laurette. – Znów westchnął.
Szlag. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć. Albo błagać, by mi obiecał, że wszystko będzie dobrze.
– To dobrze… dobrze… – mamrotałam bez składu i ładu, kompletnie zagubiona i bezradna w obecnej sytuacji.
– A kto opiekuje się tobą? – zapytał, czym wbił mnie w chwilowe zaskoczenie.
Cassian nigdy wcześniej otwarcie nie interesował się tym, jak ja się czuję.
– Ja… Hmm… Jestem zmartwiona. To wszystko. – Spojrzałam przez ramię na drzwi wyjściowe, by się upewnić, że nikt tam nie stoi i nie podsłuchuje mojej rozmowy z Delmontem. – Szczerze mówiąc, zastanawiam się nad ucieczką – dodałam troszkę ciszej.
– To przestań się zastanawiać i nie sprawiaj nikomu problemów – odparł chłodnym tonem.
– Jak mam siedzieć spokojnie w Lynmouth? – warknęłam.
– Ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Okaż cierpliwość. Wkrótce wrócicie.
– Czyli mi nie pomożesz – mruknęłam zniechęcona.
Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Cassian nigdy nie zrobiłby czegoś tak pochopnego i ryzykownego. On, chyba jako jedyny z całej naszej czwórki, potrafił zachować zimną krew nawet w całym tym chaosie.
– Mamy tu wystarczająco duże zamieszanie. Nie potrzeba nam więcej problemów.
– Jasne, rozumiem – wydukałam. – Przekażesz Astonowi, żeby się do mnie odezwał, gdy tylko wyjdzie?
– Myślę, że nie muszę mu tego przekazywać. Pewnie pierwsze, co zrobi, to chwyci za telefon i do ciebie zadzwoni.
Choć cała ta sytuacja w żadnym stopniu nie należała do przyjemnych, zrobiło mi się ciepło na myśl, że dla Astona jestem kimś aż tak ważnym.
Już miałam coś odpowiedzieć, gdy zza pleców dobiegło mnie skrzypienie drzwi. Pospiesznie zerknęłam w tamtą stronę, a na widok blondwłosego chłopaka poczułam ukłucie irytacji. Zakończyłam połączenie z Cassianem i wlepiłam pytający wzrok w mojego niespodziewanego towarzysza.
– Wysłali mnie na poszukiwania – oznajmił, wzruszając niedbale ramionami. Następnie zszedł po schodkach na zasypany śniegiem trawnik i sięgnął do kieszeni jasnych spodni po… paczkę papierosów.
Trochę mnie tym zaskoczył. Sprawiał wrażenie dzieciaka z dobrego domu, stroniącego od kłopotów i używek.
Boże, znów wyciągałam pochopne wnioski. Paskudny nawyk.
– I jak wpadłeś na to, że jestem na zewnątrz? – zagaiłam, owijając się szczelniej kocem.
– Nie wpadłem. Po prostu skorzystałem z okazji, żeby zapalić.
Zdziwiona rozchyliłam usta.
– Wnioskuję, że ty też nie bawisz się najlepiej – rzucił, po czym odpalił fajkę i wydmuchał przed siebie obłok dymu.
Cholera, nawet sam zapach tytoniu sprawiał, że wracałam myślami do Astona.
– A dziwisz mi się?
– Ani trochę – przyznał z prychnięciem. – Też nie chciałem tu przychodzić, ale moja mama jest chyba najbardziej upartą osobą, jaką znam.
– Chcą nas ze sobą zeswatać – stwierdziłam od niechcenia.
– Taaa, zdaję sobie z tego sprawę. Tak jakbym wcale nie miał dziewczyny od trzech pieprzonych lat.
– I twoi rodzice o niej wiedzą? – Zmarszczyłam brwi.
– Mhm.
– Więc co to za szopka?
– Nie lubią jej.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– To wiele wyjaśnia.
Na chwilę pogrążyliśmy się w przyjemnej ciszy, w trakcie której wzniosłam oczy ku niebu, by obserwować rozłożenie gwiazd na bezchmurnym firmamencie. Było mi zimno, bo nawet puchaty koc nie zdołał uchronić mnie przed grudniowym mrozem, ale na samą myśl o powrocie na tę śmieszną kolację robiło mi się słabo.
– Sorki, że nie zapytałem… Chcesz? – Chłopak wystawił w moją stronę paczkę fajek, na co zmarszczyłam nos.
– Nie palę.
– Spoko. – Zawiesił na mnie uważne spojrzenie, po czym dodał: – Twoja mama mówiła, że jakiś chłopak z twojej szkoły poszedł siedzieć.
Spięłam się natychmiast, a serce zabiło mi znacznie szybciej z oburzenia.
„Chłopak, który poszedł siedzieć”. Więc takie miano miał mieć teraz Aston?
– Nie jakiś tam chłopak, tylko mój chłopak – zaznaczyłam szorstko. – I wcale nie poszedł siedzieć.
Zaskoczenie rzuciło się cieniem na jego twarz.
– Luz, ja nie oceniam. Tak tylko chciałem rozpocząć jakąś rozmowę – wytłumaczył. – Więc też jesteś w związku.
– I jak widać, rodzice też nie akceptują mojego partnera – wymamrotałam.
A jeszcze do niedawna ojciec był przecież gotów bronić Astona za wszelką cenę…
– Spokojnie, kiedy tylko się wyprowadzisz, ich zdanie przestanie mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.
– Już nie ma.
– Można i tak. – Parsknął śmiechem. – Wydają się dziwni. Twoi rodzice.
– Bo są dziwni. Ciągle się kłócą – odparłam, nie kryjąc rozgoryczenia. – Teraz zgrywają szczęśliwych, ale nawet ślepy ogarnąłby, że to bujda.
– No, nie wygląda to najlepiej. – Dokończył fajkę, a potem ruszył do wejścia. – Idziesz?
– Posiedzę tu jeszcze chwilę. Jeśli znów zaczną mnie szukać, to ich czymś zajmij, dobra?
– Dobra, jasne.
Odetchnęłam z ulgą, gdy ponownie zostałam zupełnie sama na dworze. Przymknęłam na chwilę powieki, w myślach modląc się jedynie o to, by wkrótce wszystko się ułożyło.
Jeśli sama o siebie nie zadbam, to nikt za mnie tego nie zrobi…
Wróciłam do jadalni kilkanaście minut później, a po następnych dwóch godzinach wreszcie pożegnaliśmy naszych gości. Matka uparła się, aby Charles – w końcu zapamiętałam jego imię – podał mi swój numer telefonu. Zapisałam go sobie w kontaktach, ku jej uciesze, ale i tak nie zamierzałam skorzystać, z czego i ja, i on zdawaliśmy sobie sprawę.
U babci nie było służby. Ona również wychowała się w bogactwie i przez większość swojego życia mieszkała w domu przypominającym pałac, gdzie miała zapewnioną całodobową obsługę, ale na stare lata chciała zaznać odrobiny niezależności. Mawiała, że to daje jej poczucie, jakby była młodsza niż jest w rzeczywistości. Gdy więc zostaliśmy już sami, zabraliśmy się do sprzątania. Ojciec od razu wymknął się na taras, zapewne chcąc odetchnąć po tej kilkugodzinnej szopce, kiedy musiał udawać szczęśliwego męża i ojca, mama z babcią pognały do kuchni, a ja zostałam w jadalni, by zebrać wszystkie talerze. Wydało mi się to co najmniej dziwne, bo prócz momentów spędzonych w domku babci, nigdy nie musiałam sprzątać po posiłkach. U nas zajmowała się tym służba i choć miałam jakąś dziwną obsesję na punkcie utrzymywania porządku, to mycie naczyń nie należało do mojej codzienności.
Chcąc jednak jak najszybciej skończyć robotę i ulotnić się do sypialni, by móc spędzić kolejną bezsenną noc na wpatrywaniu się bez celu w sufit, posegregowałam wszystkie talerze i półmiski. Wtedy ruszyłam do kuchni, ale przystanęłam w progu, gdy dobiegły mnie odgłosy rozmowy między mamą a babcią.
– Od kiedy tak dużo jesz, Mauro? – zapytała.
Jej ton zdawał się uprzejmy, choć te słowa w żadnym stopniu nie należały do przyjemnych.
– Są święta, mamo. – Westchnęła w odpowiedzi, a zaraz potem w kuchni rozbrzmiał szum wody.
– A mnie się wydaje, że przytyłaś. – Cmoknęła z przekąsem.
Coś zakłuło mnie w piersi. Coś nieznośnego.
– Nie przytyłam – spierała się. – To ta sukienka. Pogrubia mnie.
– Kontrolujesz swoją wagę?
Co?
– Kontroluję – warknęła głosem pełnym bezsilności, jakby dusiła się łzami.
Może gdybym była kimś bardziej okrutnym, ucieszyłabym się z tego, że ktoś odpłaca się mojej mamie tym samym, co robiła mnie. Ale wychodziło na to, że te wszystkie rzucane w moją stronę docinki nie wzięły się znikąd.
Nie wiem, dlaczego kobiety w mojej rodzinie miały tak wielką obsesję na punkcie kalorii, wagi oraz wyglądu. Najbardziej zastanawiało mnie jednak to, że matka wiedziała, jak bardzo krzywdzące są podobne przytyki, a i tak mnie nimi dręczyła.
Nie znała innego życia? Innego sposobu? Tak została wychowana?
Odchrząknęłam na tyle głośno, by zakomunikować swoje nadejście, po czym wyszłam zza rogu, uśmiechając się niewinnie. Przeskakiwałam uważnym spojrzeniem po twarzy mojej matki. Miałam wrażenie, że w jej oczach pobłyskiwały łzy.
Próbowałam zignorować uporczywy ból w klatce piersiowej i jak gdyby nigdy nic odłożyłam naczynia na blat przy zlewie, po czym zapytałam pogodnie:
– Pomóc wam w czymś jeszcze?
– Nie, kochanie. Dziękuję. – Babcia potarła moje ramię i wzięła się do pracy.
Wychodząc z kuchni, czułam na sobie baczny wzrok mamy, jakby próbowała się upewnić, że nie słyszałam ich wcześniejszej rozmowy. Nie dałam po sobie niczego poznać. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, więc zrobiłam to, co wychodziło mi najlepiej – ukryłam się w sypialni. Z dala od podejrzliwych spojrzeń, krzywdzących słów i tej dziwnej atmosfery.
Około pierwszej w nocy wibracje telefonu wybudziły mnie z bardzo płytkiego snu.
Jak oparzona zerwałam się do siadu i chwyciłam urządzenie z nadzieją, że Aston w końcu wyszedł i próbował się ze mną skontaktować.
Tyle że czekała na mnie jedynie krótka wiadomość od Cassiana, w której informował mnie, że wypuścili Astona do domu.
Raz jeszcze sprawdziłam listę wiadomości i połączeń, a jednak poza tym jednym SMS-em nie znalazłam nic nowego.
Laurette:
Kiedy dokładnie wyszedł?
Cassian:
Godzinę temu. Nie odzywał się do ciebie?
Laurette:
Nie. A do was?
Cassian:
Tak. Daj mu czas, może zaraz zadzwoni.
Naprawdę starałam się zignorować ukłucie rozczarowania. Przez kilka następnych minut wpatrywałam się w ekran telefonu i stale musiałam sobie przypominać, że chłopak jest pewnie zmęczony i zrezygnowany po całej dobie spędzonej w celi, co było jedynym możliwym powodem, dla którego jeszcze się do mnie nie odezwał.
Ale gdy minęło trzydzieści minut, nie mogłam dłużej czekać.
Musiałam usłyszeć jego głos. Chociażby na chwilę.
Wybrałam jego numer i czekałam.
Czekałam również za drugim razem.
I za trzecim.
I czwartym, i każdym kolejnym, choć za żadnym nie odebrał.
Laurette:
Hej, możesz do mnie oddzwonić? Martwię się.
Albo przynajmniej odpisz.
Cholera jasna.
W ogóle nie interesowało mnie to, że wychodzę na namolną. Przecież zgodnie z tym, co mówił Cassian, Aston sam powinien zainicjować ze mną jakiś kontakt.
Laurette:
Aston???
Odpowiedź nie nadeszła. Nie nadeszła, co z każdą upływającą minutą łamało mi serce na coraz drobniejsze kawałki.
A gdy zaczynałam już wątpić, że on kiedykolwiek mi odpisze, telefon zawibrował ponownie. Zegar wskazywał już piątą rano, byłam wykończona po nieprzespanej nocy, a jednak ostatkiem sił udało mi się odczytać nową wiadomość. Ta zaś sprawiła, że gdzieś na dnie mojego żołądka rozgościł się niepokój.
Aston:
jest ok
ROZDZIAŁ TRZECI
OKŁAMUJMY SIĘ W MROKU I LICZMY NA TO, ŻE DZIEŃ NIGDY NIE NADEJDZIE
LAURETTE
Mimo oporu rodziców wróciliśmy do Londynu razem w sylwestra. Kosztowało mnie to kilkugodzinną sprzeczkę z mamą, która chciała zostawić mnie u babci jeszcze na tydzień aż do zakończenia przerwy świątecznej. Ostatecznie przekonało ją chyba to, że nie wzięłam z domu żadnych podręczników, a chciałam się trochę pouczyć przed powrotem do szkoły.
Podjechaliśmy pod naszą posesję późnym popołudniem, gdy słońce rzucało już ostatnie promienie na ulicę, powoli chowając się za horyzontem. Całe moje ciało drżało z niecierpliwości. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym zobaczę Astona.
Rozmawialiśmy przez telefon kilka razy, ale miałam wrażenie, że chłopak robił to niechętnie. Miał wyprany z życia głos i wymigiwał się od niewygodnych pytań, co wzbudziło we mnie całą masę przeróżnych podejrzeń. Chciałam już móc spojrzeć mu w oczy i wyczytać z nich odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania.
Dlatego też po powrocie do Londynu nie czekałam ani chwili. Zostawiłam walizki w korytarzu i od razu pognałam do sypialni. Tam zrzuciłam z siebie przepocone po podróży ubrania, wzięłam ekspresowy prysznic, wypsikałam się ulubionymi perfumami, a potem ogarnęłam włosy i włożyłam świeże ciuchy. Gotowa do wyjścia, zbiegłam na parter.
W miejscu zatrzymał mnie jednak głos. Tata wołał mnie do siebie.
Przewróciłam oczami. Narastała we mnie niecierpliwość, ale mimo to posłusznie skierowałam się do saloniku, gdzie czekał już na mnie z matką. Wyglądali, jakby mieli się zaraz pokłócić, dlatego tym bardziej zapragnęłam znaleźć się z dala od tego domu i kiepskiej atmosfery zatruwającej całe powietrze.
– Dokąd się wybierasz? – zagaił, odpinając mankiety śnieżnobiałej koszuli.
Jakimś cudem nawet po ponad trzygodzinnej podróży wyglądał doskonale.
Otworzyłam usta, gotowa wyznać im prawdę, ale wtedy dobiła mnie świadomość, że najprawdopodobniej zabroniliby mi się spotkać z Astonem. W ciągu kilku ostatnich dni narzekali na niego tak bardzo, że ten scenariusz wcale by mnie nie zdziwił.
– Do schroniska. Jest sylwester, więc pieski potrzebują towarzyszy. Niektóre bardzo boją się fajerwerków. – Prawdopodobnie naprawdę powinnam się tam wybrać, ale chęć zobaczenia Astona na własne oczy urosła po takim czasie do ogromnych rozmiarów, więc w tamtej chwili cała reszta moich zmartwień odeszła na dalszy plan.
– Mam nadzieję, że nie musimy ci przypominać, że spotkania z synem Richmonda są dla ciebie nieosiągalne – odparł, strzelając we mnie surowym spojrzeniem.
Mama w reakcji na jego słowa pokiwała głową. To dość dziwne, bo rzadko w czymkolwiek się ze sobą zgadzali.
– Nie musicie. – Westchnęłam cicho. – Przecież wiem.
– O której wrócisz?
Cholera. Nigdy wcześniej tak mnie nie kontrolowali. Zazwyczaj pytali tylko, dokąd się wybieram, i tyle im wystarczyło, a teraz? Naprawdę tak to miało od dziś wyglądać?
Równie dobrze mogłabym wyjść bez słowa. Byłam pełnoletnia, a to, że wciąż pozostawałam na ich utrzymaniu, niczego nie zmieniało. Ale czy chciałam robić sobie pod górkę w tak napiętej sytuacji? Nie, zdecydowanie nie.
– Na pewno po północy, gdy na mieście trochę się uspokoi.
– Poproś szofera, by na ciebie zaczekał.
– Jasne. Mogę już iść?
Gdy udzielił mi zgody, wybiegłam na zewnątrz, machając dłonią do kierowcy, by dać mu znać, że musi mnie dokądś zawieźć. Od razu wsiadł do limuzyny i wyjechał przed bramę, a ja pospiesznie wystukałam wiadomość do jednego z pracowników schroniska, by się upewnić, że mają wystarczającą liczbę wolontariuszy na tę noc. Mimo wszystko nie chciałam zostawiać ich na lodzie, zwłaszcza w tak stresujący dla piesków dzień.
Dość szybko otrzymałam odpowiedź, a ta uspokoiła moje wyrzuty sumienia. Wówczas wcisnęłam się na tylne siedzenie limuzyny i podałam szoferowi adres domu chłopaków.
– Nie mogę tam panienki zawieźć – odpowiedział ku mojemu zdziwieniu.
– Co? – Zmarszczyłam brwi, nic z tego nie rozumiejąc.
– Rozkaz państwa Anders.
Nie mogąc się powstrzymać, prychnęłam oburzona.
– Nie obchodzi mnie to. Nie muszą o niczym wiedzieć. – Byłam pewna, że to załatwi sprawę.
Nie załatwiło.
– Ale…
– Mam to gdzieś – wtrąciłam, ledwo utrzymując nerwy na wodzy. – Jeśli mnie tam nie zawieziesz, to przysięgam, że jutro wylecisz z roboty.
– Ale…
– No co? – warknęłam.
– Panienki rodzice zamontowali lokalizator w limuzynie – powiedział cicho i od razu spuścił głowę.
Gdyby tylko nie ogarnęła mnie taka wściekłość, pewnie zrobiłoby mi się go żal.
– Słucham? – Zaśmiałam się z niedowierzaniem, kręcąc głową. – Dobra. W takim razie zawieź mnie pod schronisko.
Tak też zrobił, a gdy tylko znaleźliśmy się u celu, nakazałam mu, by czekał tam na mnie, aż wrócę. Potem zamówiłam taksówkę i wreszcie pojechałam tam, gdzie rzeczywiście chciałam się znaleźć, mając nadzieję, że rodzice nie poszli o krok dalej i nie włączyli lokalizacji również w moim telefonie.
Było już całkiem ciemno, gdy dotarłam pod dom chłopaków, a jednak w całym tym mroku zdołałam dostrzec zarys sylwetki mężczyzny i żarzącą się końcówkę papierosa między jego palcami.
Opłaciłam przejazd i pospiesznie wyszłam na zewnątrz.
Przez parę chwil nie mogłam się ruszyć. Kilka dni rozłąki z Astonem dało mi w kość. Nie sądziłam, że człowiek jest w stanie tęsknić za kimś aż tak mocno. Nigdy wcześniej nie zależało mi na kimś w tak obezwładniający sposób.
Przełknęłam narastającą w gardle gulę. Chciałam już utonąć w jego objęciach.
– Aston! – zawołałam, nie kryjąc rozrywającej mnie ekscytacji.
Na dźwięk mojego głosu chłopak obrócił głowę w moim kierunku. W otaczającym nas mroku nie zdołałam zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale mimo to ruszyłam biegiem w jego stronę i zrobiłam coś, czym zaskoczyłam nie tylko jego, ale i samą siebie – wskoczyłam na niego. Otoczyłam go nogami w pasie, mocno ścisnęłam, a ramiona skrzyżowałam na jego karku. W moje nozdrza od razu uderzył charakterystyczny dla Astona zapach, a woń ta przyniosła za sobą spokój.
Spokój, którego ostatnio tak bardzo mi brakowało.
A wtedy poczułam, że się pode mną spina. No i wciąż nic nie powiedział, co szybko zrujnowało mój dobry nastrój, zastępując go niepokojem.
Odchyliłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Oczy miał zamknięte, a wyraz jego twarzy nie zdradzał zupełnie nic.
– Aston…?
Trzymał mnie mocno przy sobie, ale nic poza tym.
– Cześć, słodziutka – wyszeptał z jakąś dziwną udręką.
– Hej, popatrz na mnie. – Przeniosłam dłoń na jego policzek i musnęłam delikatnie kciukiem ten tak bardzo niepasujący do niego kilkudniowy zarost.
Wreszcie uchylił powieki. Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez dłuższą chwilę. Bez słów. Moje serce biło coraz mocniej, targane milionem obaw.
Wówczas wpadła mi do głowy niezwykle raniąca myśl i zaczęłam wierzgać, chcąc z niego zeskoczyć.
– Co ty wyrabiasz? – wychrypiał, mocniej dociskając ramiona pod moimi kolanami.
– Chcę zejść – wymamrotałam.
– Bo?
Nie każ mi tego mówić.
– Bo tak. Puść mnie.
– Nie.
– Puść mnie.
– Nie, Laurette. Daj mi się tobą nacieszyć. – Po tych słowach przytulił twarz do zgłębienia mojej szyi i mocno zaciągnął się moim zapachem.
Gdy tylko poczułam, że przejeżdża nosem po mojej skórze, wstrząsnął mną elektryzujący dreszcz.
– Dlaczego nic nie mówisz? – spytałam szeptem.
– Przecież mówię.
– Zacząłeś dopiero, gdy chciałam zejść.
– Bo trochę zaskoczyło mnie twoje powitanie, słodziutka. Tylko tyle. – Cmoknął mnie w miejsce za uchem, a ja zakwiliłam cicho.
Pragnęłam tylko, by nie przestawał mnie dotykać. Strasznie mi tego brakowało.
– Tak bardzo tęskniłem…
Uspokoiłam się odrobinę. Ale tylko odrobinę, bowiem dręczyło mnie jakieś paskudne przeczucie.
Ale może wcale nie powinno mnie dziwić jego niestandardowe zachowanie. W końcu wiele przeszedł, a ja pewnie niepotrzebnie panikowałam. Tak, na pewno chodzi właśnie o to, uparcie powtarzałam sobie w duchu.
– Wejdziemy do środka? – zagaiłam po chwili, opierając się skronią o jego ramię.
– Jest ci zimno?
– Troszkę – przyznałam.
Kiwnął głową i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Naprawdę wolałabym pójść tam o własnych siłach. Nie chciałam, by mnie dźwigał, ale w końcu to Aston. I tak by nie posłuchał.