Teatr Cieni - ebook
Teatr Cieni - ebook
Trzecia część kultowej Sagi Cienia.
Wojna z obcymi dla Endera już się skończyła, ale jego kolegów ze Szkoły Bojowej czekają kolejne zagrożenia... Wśród meandrów międzynarodowej polityki i wojny, Peter Wiggin i Achilles prowadzą sekretną bitwę propagandy i skrytobójstw. Każdy chce pokonać przeciwnika i zostać Hegemonem Ziemi. Doszli jednak do sytuacji patowej. Najlepszy przyjaciel Endera, Groszek, może przechylić szalę zwycięstwa, choć nie zamierza swym taktycznym geniuszem wspomagać żadnej ze stron. Ale sklonowane embriony, u których rozwinie się kiedyś wybitna inteligencja Groszka, wpadły w ręce ludzi Achillesa. Jeśli Groszek ich nie odzyska, nic już nie zdoła powstrzymać Achillesa...
W poprzednich tomach sagi Orson Scott Card dał czytelnikom wyjątkową wizję przyszłości świata. Teraz wpisuje w nią historię o władzy. Subtelny sposób opowiadania oraz problematyka etyczna wyróżniają powieści Carda spośród innych dzieł SF.
„Library Journal”
Po raz kolejny Card utrzymuje tempo akcji i suspens na nieprawdopodobnie wysokim poziomie; czytelnicy czekają na więcej.
„Booklist”
Powieści Orsona Scotta Carda to intrygująca mieszanka akcji, strategii militarnej i politycznej oraz psychologii.
„USA Today”
Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. Zadebiutował w wieku 26 lat opowiadaniem „Gra Endera”; zostało ono później rozbudowane do rozmiarów powieści, która zapoczątkowała jeden z najpopularniejszych cykli powieściowych autora – Sagę o Enderze. Równie popularną i powiązaną z nią fabularnie serią jest Saga Cienia. „Teatr Cieni” to jej trzecia część, kolejne ukażą się wkrótce nakładem Prószyński i S-ka.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8069-489-7 |
Rozmiar pliku: | 475 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DORASTANIE
Od: [email protected]#14h9cc0/SIGN ON NOW AND BE ANONYMOUS
Do: Trireme%[email protected]
Temat: Decyzja ostateczna
Wiggin,
Obiekt nie będzie zabity. Obiekt będzie przetransportowany wg planu 2, trasa 1, wyj. wtorek 04.00, p. kontr. #[email protected], czyli o świcie. Nie bądź roztargniony i nie zapomnij o linii zmiany daty. Jest Twój, jeśli go zechcesz.
Jeśli Twoja inteligencja przewyższa ambicję, zabijesz go. Jeśli odwrotnie, spróbujesz go wykorzystać. Nie prosiłeś mnie o radę, ale widziałem go w akcji. Zabij go.
Fakt, bez przeciwnika, który budzi strach całego świata, nigdy nie przywrócisz potęgi, jaką kiedyś dysponował urząd Hegemona. To będzie koniec Twojej kariery.
Oszczędź go, a będzie to koniec Twojego życia. Kiedy zginiesz, zostawisz świat w jego mocy. Kto wtedy będzie potworem? A przynajmniej potworem #2?
A ja ci zdradziłem, jak go przejąć. Czy jestem potworem #3? Czy tylko głupcem #1?
Twój wierny sługa w mi-parti
Groszek właściwie lubił być wysoki, nawet jeśli w końcu miało go to zabić.
Przy tempie, w jakim ostatnio rósł, spodziewał się tego raczej wcześniej niż później. Ile czasu mu zostało? Rok? Trzy? Pięć? Końcówki kości wciąż miał jak dziecko – rozszerzały się i wydłużały. Nawet głowa mu rosła – niczym noworodek miał miękki obszar chrząstki i na ciemieniu.
To oznaczało ciągłe dopasowywanie się, gdyż z każdym tygodniem jego ręce coraz dalej sięgały, gdy nimi machał, stopy były większe i zaczepiały o stopnie i progi, nogi wydłużały się i szybciej pokonywały odległość, więc jego towarzysze musieli coraz szybciej chodzić. Kiedy szkolił swoich żołnierzy, elitarną grupę tworzącą całe siły zbrojne Hegemonii, mógł teraz biec przed nimi, gdyż miał dłuższy krok.
Dawno już zyskał szacunek swoich ludzi. Ale teraz, dzięki wzrostowi, rzeczywiście wyrastał ponad nich.
Stał w wysokiej trawie na łące, gdzie dwa śmigłowce szturmowe czekały, aż jego ludzie wejdą na pokład. Dzisiejsza misja była niebezpieczna: wedrzeć się w chińską przestrzeń powietrzną i przechwycić nieduży konwój przewożący więźnia z Pekinu w głąb Chin. Wszystko zależało od tajności, zaskoczenia i niezwykle wręcz dokładnych informacji, jakie Hegemon, Peter Wiggin, otrzymywał od kilku miesięcy z Chin.
Groszek chciałby znać źródło tych informacji, ponieważ od tego źródła zależało życie jego i jego ludzi. Dotychczasowa precyzja mogła przecież okazać się pułapką. Chociaż tytuł Hegemona stał się pusty, gdyż większość ludności świata zamieszkiwała kraje nieuznające władzy tego urzędu, Peter Wiggin dobrze wykorzystywał żołnierzy Groszka. Ciągle drażnili nowe, ekspansjonistyczne Chiny, dokonując uderzeń tu czy tam, zawsze w tak wyliczonej chwili, by najmocniej zakłócić pewność siebie chińskich władz.
Zdarzało się, że nagle znikał kuter patrolowy, spadał śmigłowiec, załamywała się operacja szpiegowska, oślepiając chiński wywiad w jeszcze jednym kraju… Oficjalnie Chińczycy nie oskarżali nawet Hegemonii o uczestnictwo w tych incydentach, ale oznaczało to jedynie, że nie chcą przysparzać Hegemonowi popularności, nie chcą poprawiać jego reputacji i wzmacniać prestiżu wśród tych, którzy lękali się Chin po podboju Indii i Indochin. Ponieważ niemal na pewno wiedzieli, kto jest źródłem ich kłopotów.
Co więcej, nielicznej armii Groszka przypisywali zapewne spowodowanie problemów, których źródłem były zwykłe przypadki. Choćby atak serca ministra spraw zagranicznych w Waszyngtonie, kilka minut przed spotkaniem z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Chyba faktycznie przypuszczali, że Peter Wiggin ma aż tak długie ręce albo że minister, zwykła partyjna marionetka, wart jest zamachu.
Co do zabójczej suszy, która już drugi rok trwała w Indiach, zmuszając Chińczyków albo do kupowania żywności na wolnym rynku, albo do wpuszczenia międzynarodowej pomocy z Europy i Ameryki na niedawno podbity i wciąż buntowniczy subkontynent – może i w tym przypadku wyobrażali sobie, że Peter Wiggin jest w stanie kierować nawet deszczami monsunowymi.
Groszek nie żywił podobnych złudzeń. Peter Wiggin na całym świecie miał wszelkiego rodzaju kontakty – grupę informatorów, która stopniowo zmieniała się w porządną siatkę szpiegowską – ale zdaniem Groszka wciąż bawił się tylko, toczył grę. Oczywiście, sam uważał ją za rzeczywistą, lecz nie miał pojęcia, co się dzieje w prawdziwym świecie. Nigdy nie widział, jak wskutek jego rozkazów giną ludzie.
Groszek widział to – i to nie była gra.
Usłyszał, jak zbliżają się jego żołnierze. Wiedział, nie patrząc, że są już blisko, gdyż nawet tutaj, na teoretycznie bezpiecznym terenie – w bazie wypadowej na górach Mindanao na Filipinach – poruszali się jak najciszej. Wiedział też, że usłyszał ich wcześniej, niż się spodziewali, gdyż zawsze miał nadzwyczajnie czułe zmysły. Nie fizyczne organy zmysłów – uszy były całkiem zwyczajne – ale mózg wychwytujący nawet najdrobniejsze zmiany tła dźwiękowego. Dlatego uniósł rękę na powitanie żołnierzy, którzy dopiero wynurzali się z lasu za jego plecami.
Usłyszał zmianę w ich oddechach: westchnienia, niemal bezgłośne śmieszki; zauważyli, że znowu ich przyłapał. Jakby w dorosłej wersji zabawy w „Mamo, a mogę…?”, zawsze zdawało się, że Groszek ma oczy dookoła głowy.
Suriyawong stanął przy nim, gdy oddział podzielił się na dwie kolumny sunące do śmigłowców ciężko wyładowanych przed czekającą ich misją.
– Sir – odezwał się Suriyawong.
To sprawiło, że Groszek się odwrócił. Suriyawong nigdy nie zwracał się do niego tak oficjalnie.
Jego zastępca, Taj, zaledwie o kilka lat starszy od Groszka, był teraz o pół głowy niższy. Zasalutował i zrobił zwrot, patrząc w kierunku lasu, z którego dopiero co wyszedł.
Kiedy Groszek także się odwrócił, zobaczył Petera Wiggina, Hegemona Ziemi, brata Endera Wiggina, który nie tak dawno ocalił planetę przed inwazją Formidów. Peter Wiggin, konspirator i gracz. Jaką grę teraz prowadzi? – pomyślał Groszek.
– Mam nadzieję, że nie zwariowałeś i nie chcesz z nami lecieć w tej misji – odezwał się.
– Cóż za miłe powitanie – odparł Peter. – W kieszeni masz pistolet. Czyli nie czujesz radości na mój widok.
Groszek nie znosił, kiedy Peter usiłował żartować. Dlatego milczał. Czekał.
– Julianie Delphiki, nastąpiła zmiana planów – oznajmił Peter.
Zwrócił się do niego pełnym imieniem i nazwiskiem… jakby był ojcem Groszka. Co prawda Groszek nie wiedział, że w ogóle ma ojca, dopóki nie skończyła się wojna i nie powiedzieli mu, że Nikolai Delphiki jest nie tylko jego przyjacielem, ale i bratem. Poznał rodziców, dopiero gdy miał jedenaście lat.
W dzieciństwie nikt w żartach nie nazywał go Julianem Delphiki. Nikt go w ogóle nijak nie nazywał, dopóki na ulicach Rotterdamu nie nadano mu drwiącego przezwiska Groszek.
Peter jakoś nie dostrzegał absurdalności takiego traktowania. Walczyłem w wojnie z robalami, chciał mu powiedzieć Groszek. Walczyłem u boku twojego brata Endera, kiedy ty bawiłeś się w te swoje populistyczne gierki w sieci. A kiedy starałeś się dopasować do roli Hegemona, ja prowadziłem tych ludzi do bitew, które naprawdę zmieniały świat. I teraz mi mówisz, że nastąpiła zmiana planów?
– Odwołajmy akcję – zaproponował. – Zmiany planów w ostatniej chwili prowadzą do niepotrzebnych strat w walce.
– Ta nie doprowadzi – zapewnił go Peter. – Ponieważ zmienia się tylko tyle, że nie lecisz.
– A ty zajmiesz moje miejsce?
Groszek nie musiał nawet okazywać lekceważenia tonem głosu czy wyrazem twarzy. Peter był dostatecznie inteligentny, by wiedzieć, że sam pomysł może być tylko żartem. Przecież nie miał żadnego przeszkolenia, potrafił jedynie pisać rozprawy, rozmawiać z dostojnikami i bawić się geopolityką.
– Suriyawong będzie dowodził w tej misji – wyjaśnił.
Suriyawong odebrał od niego zapieczętowaną kopertę i zerknął na Groszka, czekając na potwierdzenie.
Peter z pewnością zauważył, że młody Taj nie zamierza wypełniać jego poleceń bez pozwolenia Groszka. A że Groszek był w zasadzie człowiekiem, nie mógł się powstrzymać przed złośliwością.
– Chyba że nie uważasz, by Suriyawong był gotów przejąć dowodzenie. – Spojrzał na przyjaciela, który uśmiechnął się tylko. – Wasza Ekscelencjo, żołnierze słuchają pańskich rozkazów. Suriyawong zwykle prowadzi oddział w bitwie, więc nie będzie to istotna zmiana.
Co nie było do końca prawdą – Groszek i Suriyawong często musieli już w czasie akcji zmieniać plany. Zdarzało się, że Groszek osobiście dowodził całością lub częścią operacji, zależnie od tego, który z nich dwóch musiał sobie radzić z nieprzewidzianą sytuacją. Choć czekająca ich misja miała być trudna, to przecież niezbyt skomplikowana. Konwój albo będzie tam, gdzie być powinien, albo nie. Jeśli będzie, misja prawdopodobnie zakończy się sukcesem. Jeśli nie albo jeśli okaże się, że to pułapka, misja zostanie przerwana i wrócą do domu. Suriyawong i inni oficerowie rutynowo poradzą sobie z niewielkimi odchyleniami od planu.
Oczywiście, zmiana mogła nastąpić dlatego, że Peter Wiggin wiedział, iż misja nie może się udać, i nie chciał tracić Groszka. Albo że zdradził ich dla jakichś swoich tajemniczych powodów.
– Proszę tego nie otwierać – powiedział – dopóki nie będziecie w powietrzu.
Suriyawong zasalutował.
– Pora ruszać – stwierdził.
– Ta misja – dodał Peter – znacząco przybliży nas do celu, jakim jest złamanie karku chińskiemu ekspansjonizmowi.
Groszek nawet nie westchnął, ale ta skłonność Petera do wygłaszania twierdzeń o tym, co dopiero może nastąpić, trochę już go nużyła.
– Z Bogiem – rzucił Suriyawongowi na pożegnanie.
Czasami, kiedy to mówił, wspominał siostrę Carlottę. Zastanawiał się, czy naprawdę jest teraz z Bogiem i czy słyszy te słowa – słowa najbliższe modlitwy, jakie kiedykolwiek wymówił jej podopieczny.
Suriyawong podbiegł do maszyny. W przeciwieństwie do swoich ludzi nie niósł żadnego sprzętu poza małym chlebakiem i bronią boczną. Nie potrzebował lepszego uzbrojenia, ponieważ w czasie akcji miał zostać w śmigłowcu. Zdarzały się sytuacje, kiedy dowódca powinien prowadzić swoich ludzi do boju, ale nie w takiej misji. Tutaj kluczowa była łączność; musiał więc podejmować błyskawiczne decyzje i przekazywać je natychmiast podkomendnym. Dlatego miał tkwić nad e-mapami monitorującymi pozycję każdego z żołnierzy i porozumiewać się z nimi szyfrowanym łączem satelitarnym.
Nie będzie bezpieczny w swoim śmigłowcu. Wręcz przeciwnie. Jeśli Chińczycy wiedzą o akcji albo jeśli zdążą zareagować, będzie siedział w jednym z dwóch największych i najłatwiejszych do trafienia celów.
To moje miejsce, myślał Groszek, patrząc, jak Suriyawong wspina się na pokład maszyny. Któryś z żołnierzy podał mu rękę.
Wrota się zatrzasnęły. Oba śmigłowce wzniosły się nad ziemię wśród chmury pyłu i liści zerwanej podmuchem, który giął do ziemi trawę pod wirnikiem.
Dopiero wtedy z lasu wynurzyła się jeszcze jedna postać. Młoda kobieta. Petra.
Groszek zobaczył ją i natychmiast wybuchł gniewem.
– Co ty sobie myślisz?! – wrzasnął na Petera, przekrzykując cichnący szum odlatujących śmigłowców. – Gdzie jej ochroniarz? Nie wiesz, że jest zagrożona, kiedy tylko opuszcza granice osiedla?
– Prawdopodobnie nigdy w życiu nie była bardziej bezpieczna – odparł spokojnie Peter, gdyż maszyny wzniosły się na taką wysokość, że mógł mówić normalnym głosem.
– Jeśli w to wierzysz, jesteś idiotą.
– Naprawdę w to wierzę i wcale nie jestem idiotą. – Peter się uśmiechnął. – Jak zwykle mnie nie doceniasz.
– A ty jak zawsze się przeceniasz.
– Cześć, Groszek.
Groszek zwrócił się do Petry.
– Cześć, Petra.
Widział się z nią trzy dni temu, zanim wyruszyli na tę akcję. Pomagała mu ją zaplanować, znała ją od podszewki, jak on.
– Co ten czubek robi z naszą operacją? – zapytał.
Petra wzruszyła ramionami.
– Jeszcze się nie domyśliłeś?
Groszek się zastanowił. Jak zwykle jego podświadomość przetwarzała informacje w tle. Pozornie myślał tylko o Peterze, Petrze i misji, która właśnie się rozpoczęła. Ale gdzieś w głębi umysł zauważył anomalie i był gotów, by je wyliczyć.
Peter odwołał Groszka i przekazał Suriyawongowi rozkazy w zalakowanej kopercie. Najwyraźniej więc nastąpiły w planach jakieś zmiany, o których Groszek nie powinien się dowiedzieć. Peter wyciągnął też Petrę z ukrycia, a jednak twierdził, że nigdy nie była bezpieczniejsza. To znaczy, że z jakiegoś powodu nie wierzył, by Achilles zdołał ją tu dosięgnąć.
Achilles był jedynym człowiekiem na Ziemi, którego osobista siatka informatorów dorównywała Peterowej w swych możliwościach przekraczania granic. Skoro Peter był pewien, że Achilles nie zdoła dosięgnąć Petry, to musiał wiedzieć, że nie ma swobody działania.
Achilles jest więźniem, i to już od pewnego czasu.
A to znaczy, że Chińczycy, kiedy wykorzystali go do przygotowania podboju Indii, Birmy, Tajlandii, Wietnamu, Laosu i Kambodży oraz do zawarcia przymierza z Układem Warszawskim, wreszcie zauważyli, że jest psychopatą. I zamknęli go.
Achilles jest więźniem w Chinach. Rozkazy w kopercie Suriyawonga na pewno zdradzały tożsamość więźnia, którego mieli wyrwać z chińskiej niewoli. Tej informacji Peter nie mógł przekazać przed odlotem, ponieważ Groszek nie dopuściłby do rozpoczęcia operacji mającej uwolnić Achillesa.
Groszek spojrzał niechętnie na Petera.
– Jesteś tak głupi jak ci niemieccy politycy, którzy spiskowali, by wynieść Hitlera do władzy. Wierzyli, że potrafią go wykorzystać.
– Wiedziałem, że się zdenerwujesz – odparł chłodno Peter.
– Chyba że te nowe rozkazy, jakie przekazałeś Suriyawongowi, nakazują jednak zabić więźnia.
– Zdajesz sobie chyba sprawę, że kiedy o niego chodzi, jesteś nazbyt przewidywalny? Wystarczy wspomnieć jego imię, żebyś wybuchnął. To twoja pięta Achillesa. Wybacz ten żarcik.
Groszek nie zwracał na niego uwagi. Ujął dłoń Petry.
– Jeżeli wiedziałaś, co robi, dlaczego przyjechałaś tu razem z nim?
– Bo nie byłabym już bezpieczna w Brazylii – odparła. – Dlatego wolę raczej być przy tobie.
– Oboje razem dajemy Achillesowi dwukrotnie większą motywację.
– Ale ty jesteś tym, który potrafi przetrwać, choćby Achilles rzucił przeciw niemu wszystkie siły. Dlatego wolę być tutaj.
Groszek pokręcił głową.
– Ludzie blisko mnie giną.
– Wręcz przeciwnie. Ludzie giną wtedy, kiedy nie są przy tobie.
Fakt, to była prawda, ale nieistotna. W ogólnym rozrachunku Buch i siostra Carlotta zginęły z powodu Groszka. Kochały go i były wobec niego lojalne, a więc popełniły błąd.
– Nie zostawię cię – ostrzegła Petra.
– Nigdy?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Peter.
– Wszystko to jest bardzo wzruszające, ale musimy się zastanowić, jak postępować z Achillesem, kiedy już go tu ściągniemy.
Petra spojrzała na niego, jakby był irytującym dzieciakiem.
– Naprawdę jesteś głupi – stwierdziła.
– Przecież wiem, że jest niebezpieczny – uspokoił ją Peter. – Dlatego musimy postępować bardzo ostrożnie.
– Posłuchaj go tylko – rzuciła Petra. – Powiedział „my”.
– Nie ma żadnego „my” – rzekł Groszek. – Powodzenia.
Nie puszczając dłoni Petry, poszedł w stronę lasu. Petra zdążyła jeszcze pomachać wesoło Peterowi, a potem, podskakując, ruszyła za Groszkiem.
– Wycofujecie się?! – krzyknął za nimi Peter. – Tak po prostu? Kiedy w końcu mamy szansę pokierować sytuacją tak, jak chcemy?!
Nie zatrzymali się, by z nim dyskutować.
Później, w prywatnym samolocie, który Groszek wyczarterował, by dostać się z Mindanao na Celebes, Petra drwiąco powtórzyła pożegnalne słowa Hegemona.
– „Kiedy w końcu mamy szansę pokierować sytuacją tak, jak chcemy?”.
Groszek roześmiał się głośno.
– Kiedy niby było tak, jak chcemy? – mówiła dalej, już poważnie. – Zawsze chodziło o większe wpływy Petera, o jego większą władzę i prestiż. Tak jak my chcemy, akurat.
– Ale nie chcę, żeby zginął – wtrącił Groszek.
– Kto? Achilles?
– Nie. Co do niego to chcę, żeby zginął. Ale Petera trzeba zachować przy życiu. Tylko on może zapewnić równowagę.
– Teraz stracił tę równowagę. Jak długo potrwa, nim Achilles zorganizuje zamach na niego?
– Bardziej mnie martwi, jak długo potrwa, nim Achilles spenetruje i przejmie siatkę jego kontaktów.
– A może przypisujemy mu nadprzyrodzone moce? – zastanowiła się Petra. – Przecież nie jest bogiem. Ani nawet bohaterem. To tylko chory dzieciak.
– Nie – zaprotestował Groszek. – Ja jestem chorym dzieciakiem. On to diabeł.
– Co z tego? Może diabeł jest chorym dzieciakiem.
– Chcesz powiedzieć, że nadal powinniśmy pomagać Peterowi?
– Chcę powiedzieć, że jeśli Peter przeżyje spotkanie z Achillesem, może bardziej będzie skłonny nas słuchać.
– Marne szanse. Bo jeśli przeżyje, uzna to za dowód, że jest sprytniejszy od nas, i tym mniej będzie skłonny nas słuchać.
– Racja. Nie wygląda na to, żeby chciał się czegoś nauczyć.
– Pierwsze, co powinniśmy zrobić – stwierdził po chwili Groszek – to się rozdzielić.
– Nie.
– Już to robiłem, Petro. Ukrywałem się.
– A kiedy jesteśmy razem, zbyt łatwo nas rozpoznać… bla, bla, bla.
– Z mówienia „bla, bla, bla” nie wynika jeszcze, że to nieprawda.
– Ale mnie to nie przeszkadza – oświadczyła Petra. – To element, który jakoś pomijasz w swoich planach.
– Za to mnie przeszkadza. To element, który ty pomijasz w swoich planach.
– Może ujmę to tak: jeśli się rozdzielimy, Achilles znajdzie mnie i zabije jako pierwszą, dojdzie ci do rachunku następna kobieta, którą kochasz, a która zginęła, ponieważ nie zdołałeś jej ochronić.
– Nieczysto walczysz.
– Walczę jak dziewczyna.
– Jeśli ze mną zostaniesz, prawdopodobnie w rezultacie zginiemy oboje.
– Nie, nie zginiemy.
– Nie jestem nieśmiertelny – przypomniał Groszek.
– Ale masz więcej sprytu od Achillesa. I szczęścia. I jesteś wyższy. I milszy.
– Nowa, udoskonalona istota ludzka.
Przyjrzała mu się w zadumie.
– A wiesz, skoro już jesteś taki wysoki, moglibyśmy w drodze udawać małżeństwo.
Groszek westchnął ciężko.
– Nie ożenię się z tobą.
– Tylko dla kamuflażu.
Zaczęło się od żartobliwych uwag, ale teraz nie skrywała nawet swego pragnienia, by go poślubić.
– Nie zamierzam mieć dzieci – ostrzegł. – Mój gatunek kończy się na mnie.
– Ty egoisto! A gdyby pierwszy homo sapiens też tak uważał? Wciąż bylibyśmy neandertalczykami, a robale od razu rozwaliłyby nas na strzępki i byłoby po wszystkim.
– Nie pochodzimy od neandertalczyków – przypomniał.
– To miło, że przynajmniej ten drobny fakt zdołaliśmy sobie wyjaśnić – mruknęła Petra.
– A ja wcale nie ewoluowałem. Zostałem wyprodukowany. Zaprojektowany genetycznie.
– Ale wciąż na boski obraz i podobieństwo.
– Siostra Carlotta mogła mówić takie rzeczy, ale u ciebie to wcale nie jest zabawne.
– Właśnie że jest.
– Nie dla mnie.
– Wiesz, chyba wcale nie chcę rodzić twoich dzieci. – Westchnęła ciężko. – Gdyby miały odziedziczyć po tobie poczucie humoru…
– Co za ulga.
Ale wcale nie czuł ulgi. Ponieważ Petra pociągała go i wiedziała o tym. Nawet więcej: naprawdę troszczył się o nią i lubił przebywać w jej towarzystwie. Była jego przyjaciółką. Gdyby nie to, że miał wkrótce umrzeć, gdyby chciał założyć rodzinę, gdyby w ogóle interesowało go małżeństwo, Petra byłaby jedyną ludzką istotą, którą brałby pod uwagę. Niestety, na tym właśnie polegał problem: ona była ludzką istotą, on nie.
Po chwili milczenia oparła mu głowę na ramieniu i ścisnęła za rękę.
– Dziękuję – szepnęła.
– Nie mam pojęcia za co.
– Za to, że pozwoliłeś mi ocalić ci życie.
– A kiedy to się zdarzyło? – zdziwił się Groszek.
– Dopóki musisz mnie chronić, nie umrzesz – wyjaśniła Petra.
– Dlatego jesteś ze mną, zwiększając ryzyko rozpoznania i ułatwiając Achillesowi pozbycie się dwójki najgorszych wrogów za pomocą jednej dobrze umieszczonej bomby? Żeby ocalić mi życie?
– Zgadza się, geniuszu.
– Przecież nawet cię nie lubię.
W tej chwili był tak zirytowany, że stwierdzenie to stało się niemal prawdziwe.
– Dopóki mnie kochasz, wcale mi to nie przeszkadza.
Podejrzewał, że jej kłamstwo także było niemal prawdziwe.Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej, płatnej wersji
Pełny spis treści
1. DORASTANIE
2. NÓŻ SURIYAWONGA
3. MAMUSIE I TATUSIOWIE
4. CHOPIN
5. KAMIENIE NA DRODZE
6. GOŚCINNOŚĆ
7. RODZAJ LUDZKI
8. CELE
9. ZAPŁODNIENIE
10. LEWICA I PRAWICA
11. DZIECI
12. GASZENIE OGNI
13. KALIF
14. STACJA KOSMICZNA
15. PLANY WOJENNE
16. PUŁAPKI
17. PROROCY
18. WOJNA NA ZIEMI
19. POŻEGNANIA
20. DOM
PODZIĘKOWANIA