- promocja
- W empik go
Ted Bundy. Rozmowy z mordercą - ebook
Ted Bundy. Rozmowy z mordercą - ebook
Ted Bundy. Rozmowy z mordercą zawiera w sobie treść wywiadu przeprowadzonego z samym Tedem Bundym. Nagrania z celi śmierci trwają sto pięćdziesiąt godzin. Wywiad został przeprowadzony przed egzekucją Bundy’ego, który został stracony na krześle elektrycznym na Florydzie.
Szokujące wyznania Bundy'ego, którymi podzielił się z dziennikarzami Stephenem G. Michaudem i Hugh Aynesworthem, odkrywają przerażający i wynaturzony umysł najbardziej znanego seryjnego mordercy.
Największy seryjny morderca w historii przedstawia swoją wersję wydarzeń.
Był sadystycznym mordercą.
Był mistrzem manipulacji.
Ofiarami jego makabrycznych zbrodni padło przynajmniej trzydzieści niewinnych młodych kobiet.
Oczekując na egzekucję na krześle elektrycznym, najbardziej osławiony seryjny morderca Ameryki w końcu zabrał głos… i zapewnił nam przerażający wgląd w swój wynaturzony umysł.
Oto spowiedź Teda Bundy’ego.
Ta książka stała się inspiracją dla najbardziej sensacyjnego serialu dokumentalnego stacji Netflix w 2019 roku.
Ted Bundy. Rozmowy z mordercą zawiera w sobie treść wywiadu przeprowadzonego z samym Tedem Bundym. Nagrania z celi śmierci trwają sto pięćdziesiąt godzin. Wywiad został przeprowadzony przed egzekucją Bundy’ego, który został stracony na krześle elektrycznym na Florydzie.
Szokujące wyznania Bundy'ego, którymi podzielił się z dziennikarzami Stephenem G. Michaudem i Hugh Aynesworthem, odkrywają przerażający i wynaturzony umysł najbardziej znanego seryjnego mordercy.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-181-7 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ted Bundy to zbrodniarz wyjątkowy. Był młodym, wykształconym, inteligentnym, przystojnym, dla wielu czarującym mężczyzną. Nie pasował do wizerunku mordercy. Był przecież „jednym z nas”, w niczym nie przypominał typa spod ciemnej gwiazdy, na widok którego przeszlibyśmy na drugą stronę ulicy, nawiedzonego członka sekty czy planującego mordy w leśnej chacie odludka i odmieńca. Właśnie dlatego jego procesy przyciągały i nadal przyciągają takie zainteresowanie. Ted Bundy stał się wyrzutem współczesnego społeczeństwa. Jego losy zmusiły nas do postawienia niewygodnego pytania: „Czy w każdym z nas może kryć się uśpiony morderca?”.
Ted Bundy był również nałogowym kłamcą, manipulantem i socjopatą.
Gdy dwóch dziennikarzy otrzymało możliwość przeprowadzenia serii wywiadów z najgłośniejszym mordercą Ameryki, dostrzegli przed sobą kolosalną szansę. Nie tylko napisania książki, która mogła nadać oszałamiającego pędu ich karierom i przynieść im wysokie dochody, ale także ukazania czytelnikom – zachodniemu społeczeństwu – jak funkcjonował umysł seryjnego mordercy. Zarysowała się przed nimi możliwość odkrycia przed światem, co sprawiło, że młody, obiecujący chłopak, który przecież mógł zostać lekarzem, prawnikiem czy politykiem, zamienił się w potwora.
Czy udało im się dotrzeć do sedna, przebić przez mur kłamstw, uników i wykrętów Bundy’ego? Czy też może dali mu się wykorzystać i całkowicie wyprowadzić w pole? Trudno ocenić, czy sami poznali odpowiedź na te pytania, na pewno jednak ich praca okazała się wyzwaniem, za które zapłacili wysoką cenę.
Głównym bohaterem niniejszej książki jest nie tyle morderca, co jego umysł. Stąd jej specyficzna forma. Wywiady zaprezentowane zostały w formie surowej, oddającej realia rozmowy, nieznacznie tylko zredagowanej. Dla jak najpełniejszego zbliżenia się do Teda czytelnikom nie oszczędzono jego zająknięć, kaszlnięć, pauz, nic niewnoszących wynurzeń, czasami wręcz absurdalnych bzdur, którymi grał na czas, aby odwlec rozmowy o zbrodniach i ofiarach. Lecz dla zrozumienia, dlaczego Theodore Robert Bundy stał się Tedem, może być to ważniejsze niż konkrety. Bo właśnie dzięki tym nie zawsze łatwym w lekturze fragmentom książki możemy zobaczyć wszystkie oblicza tego człowieka, nie tylko te znane z mediów i haseł w encyklopediach.
Należy zaznaczyć, że równolegle z Rozmowami z mordercą oddajemy w ręce czytelników drugą publikację o Tedzie Bundym. Ostatni żywy świadek to relacja o życiu i morderstwach Teda, a także o wyczerpujących, frustrujących i w większości zupełnie bezowocnych wysiłkach stróżów prawa z kilku amerykańskich stanów w pogoni za zabójcą. Ten efekt rzetelnego dziennikarskiego śledztwa Stephena Michaud i Hugh Ayneswortha to przede wszystkim kronika horroru i wielkich ludzkich tragedii, które niestety wydarzyły się naprawdę. Obie książki znakomicie się uzupełniają. Reportaż prezentuje szerokie tło wydarzeń i osadza wywiady w kontekście, wywiady zaś zwiększają głębię reportażu, a zwłaszcza jego głównego bohatera.
Mateusz GrzywaSŁOWO WSTĘPNE
Oto najistotniejszy fakt na temat seryjnych morderstw: zbrodnie są najwyraźniejsze w umyśle seryjnego mordercy. To najważniejszy wniosek, do jakiego doszedłem, badając pierwsze morderstwa Teda Bundy’ego, popełnione w północno-zachodniej części kraju.
I właśnie dlatego Rozmowy z mordercą: taśmy Teda Bundy’ego to bardzo wartościowe źródło.
Niewielu seryjnych morderców rozmawiało z kimkolwiek tak długo i z tak wyraźną samoświadomością, jak Ted Bundy ze Stephenem Michaud i Hugh Aynesworthem.
Ted był sprytny, inteligentny i bezlitosny. Polował nieustannie, wciąż doskonalił swoje podejście do ofiar. Miejsca pozbywania się ciał wybierał z niezmierną pieczołowitością, a żeby nie dać się złapać, skrupulatnie analizował sposoby prowadzenia policyjnych śledztw.
Bo Bundy’emu najbardziej zależało na tym, aby nie dać się złapać. Nigdy.
Jego sprawa stała się wzorcowa dla policyjnych metod śledczych. Bez dwóch zdań nadal pokazuje, co się sprawdza, a przede wszystkim, co się nie sprawdza, gdy lokalne organy ścigania stają w obliczu faktu, że jakiś nieznany osobnik, niemal na pewno mężczyzna, zaczczyna systematycznie mordować ludzi, zazwyczaj kobiety lub dzieci.
W Seattle oraz otaczającym je hrabstwie King zrozumieliśmy, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą, dopiero gdy Ted zabił osiem, a prawdopodobnie więcej, młodych kobiet. Punktem wyjścia śledztwa w sprawie „Teda” był pewien letni dzień 1974 roku, kiedy to biały mężczyzna – widziany za kierownicą volkswagena i nazywający sam siebie „Tedem” – w świetle dnia w popularnym parku nad jeziorem ponoć zwabił do samochodu dwie kobiety. Wtedy wiedzieliśmy na pewno tylko tyle, że Janice Ott i Denise Naslund zniknęły.
Dwa miesiące później na wzgórzach na wschód od Seattle odnaleziono części ich szkieletów, a po upływie kolejnych sześciu miesięcy w podobnej lesistej okolicy odkryto silnie uszkodzone czaszki czterech innych ofiar Bundy’ego (wszystkie te kobiety zostały zabite przed latem 1974 roku).
Lokalne organy ścigania nigdy wcześniej nie miały do czynienia z podobną sytuacją (jak zwykle w przypadku pojawienia się seryjnego mordercy) i od razu stanęliśmy wobec szerokiego spektrum wyjątkowych problemów. Jednym z nich była koordynacja. We wczesny etap śledztwa w sprawie „Teda” zaangażowanych zostało przynajmniej pięć różnych, niezależnych od siebie agencji policyjnych. Dzielił nas dystans (z Corvallis, gdzie Bundy uprowadził jedną ze swych ofiar, do Seattle jest aż 425 kilometrów) oraz inne przeszkody geograficzne: kolejna studentka zniknęła z kampusu położonego na wschód od Gór Kaskadowych i początkowo uznaliśmy, że ta fizyczna granica wyklucza wspólnego dla tych spraw podejrzanego.
Z powyższym wiązała się następna trudność – komunikacja. Wszystkie agencje policyjne miały inne priorytety. To, co ważne dla jednej, niekoniecznie interesowało drugą. Korzystaliśmy z różnych metod prowadzenia dokumentacji. Ponadto nie było możliwości równoczesnego informowania o postępach w śledztwie wszystkich zainteresowanych.
Problemy te zostały pogłębione przez czynniki zewnętrzne. Seattle przeistoczyło się w wystraszone, spanikowane miasto. Nie każdy z zabierających wówczas głos polityków miał na tyle wyczucia, aby nie potęgować owych lęków. Część mediów głośno domagała się informacji, których nie mogliśmy zdradzić. I wszyscy czuliśmy ze strony opinii publicznej presję, żeby zatrzymać „Teda”, zanim zabije ponownie.
Nie mogliśmy wiedzieć, że Bundy jeździł swoim volkswagenem mordować do Utah (i do Kolorado, i do Idaho), skoro nawet nie mieliśmy wyobrażenia o tym, ile kobiet zabił w naszym rejonie.
Pojawiły się też problemy, których po prostu nie mogliśmy przewidzieć. Na przykład lawina informacji (niektóre z nich były potencjalnie ważne, ale reszta bezużyteczna lub trudna do oceny), która natychmiast zasypuje każde śledztwo w sprawie seryjnego mordercy. Wszyscy funkcjonariusze i śledczy pracują inaczej. Dopóki nie wypracowaliśmy ujednoliconych formularzy (dokumentów odpowiadających na pytania kto?, co?, kiedy? i gdzie?, które można było ze sobą zestawiać, porównywać i systematycznie analizować), zbierane przez nas informacje były tak naprawdę stertą spisanych odręcznie bazgrołów, czytelnych wyłącznie dla ich autorów.
Kolejna niemiła niespodzianka polegała na tym, że seryjne morderstwa zazwyczaj przekreślają pewne fundamentalne założenia tradycyjnych śledztw w sprawie zabójstw. Przeważnie istnieje jakiś związek pomiędzy mordercą a ofiarą. Często są krewnymi albo znajomymi. Z tego względu, a także dlatego, że nie mogliśmy założyć, że wszystkie lub choć część z ofiar „Teda” była mu zupełnie obca, mieliśmy obowiązek przestrzegania procedur, badania kręgu ludzi otaczającego każdą z ofiar, przyglądania się, czy ktoś z nich miał motyw, aby zabić. Chociaż te działania obrodziły informacjami, okazało się, że większość była zupełnie bezużyteczna.
Przekonaliśmy się również – a był to problem wyjątkowy w przypadku Teda Bundy’ego-podejrzanego – że pokazywanie jego zdjęcia potencjalnym świadkom jest jałowe. Nawet bez stosowanych przez niego przebrań oraz masek na każdym zdjęciu wyglądał zupełnie inaczej. Dwie fotografie, którymi dysponowaliśmy, zdawały się przedstawiać różne osoby i żadna nie była podobna do „Teda” znad jeziora.
Gdy zaczęliśmy organizować wieloagencyjny zadaniowy zespół śledczy, pojawiły się rozmaite wnioski. Przede wszystkim sformowanie takiej jednostki wymaga jednomyślnej zgody w policji, że w kraju rzeczywiście grasuje seryjny morderca. Potrafi to być poważna, psychologiczna przeszkoda. Powszechna zgoda co do charakteru problemu pozwala marnować znacznie mniej czasu na zagadnienia poboczne dla „zadania”, do którego powołano „grupę zadaniową”. Stworzenie zespołu zadaniowego pozwala na lepszą organizację materiałów dotyczących sprawy. I nieodwołalnie zmusza detektywów do myślenia o tym, co ważne dla głównej, długofalowej misji, a nie o tym, co zdaje się istotne danego dnia.
I wreszcie sprawa Bundy’ego objawiła pewne prawdy, które znalazły potwierdzenie w późniejszych śledztwach dotyczących seryjnych morderców. Wiemy na przykład, że sprawca często znajduje się wśród pierwszych podejrzanych policji. Praktyczne zastosowanie tej wiedzy polega między innymi na tym, że gdy detektyw bada trudną, przewlekłą sprawę, ma świadomość, że warto wrócić do wyników pierwszych kilku miesięcy śledztwa. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że w starszych dokumentach znajdzie nazwisko mordercy lub kluczową wskazówkę pozwalającą określić jego tożsamość.
Nazwisko „Bundy” zgłaszano nam trzykrotnie. Raz zrobiła to jedna z jego dziewczyn. Ale mieliśmy też 3500 innych podejrzanych. Choć posiłkując się standardowymi procedurami śledczymi, prędzej czy później i tak przyjrzelibyśmy się Tedowi Bundy’emu, to proces ten został wydatnie przyśpieszony przez komputer.
Obecnie komputerów używa się tak powszechnie, także w policji, że warto podkreślić, jaką rzadkość stanowiły w połowie lat 70. W policji hrabstwa King nie mieliśmy komputera. Jednak wziąwszy pod uwagę charakter naszego nadzwyczajnego problemu z „Tedem”, zrozumieliśmy, że jeśli chcemy go znaleźć, musimy sięgnąć po nowe, nadzwyczajne środki. Właśnie w tym kontekście uznaliśmy, że komputer zajmujący się pensjami pracowników hrabstwa King (jak na dzisiejsze standardy kolosalna i prymitywna machina) może być narzędziem, które pozwoli nam przetrawić i uporządkować masę zebranych danych. Odkryliśmy, że moc komputera ma kluczowe znaczenie dla śledztw w sprawie seryjnych morderców. Komputer ich za nas nie rozwiąże (przynajmniej jak na razie), ale pozwala na odpowiednie skoncentrowanie wysiłków. Tropiąc „Teda”, posiadaliśmy wiele list potencjalnych podejrzanych, które wprowadziliśmy do komputera hrabstwa. Wpisaliśmy nazwiska kolegów ze szkoły ofiar, nazwiska z książek adresowych ofiar, nazwiska wszystkich podejrzanych, spis zarejestrowanych właścicieli volkswagenów i tak dalej. A potem zapytaliśmy maszynę o zbieżności. Jakie nazwiska pojawiają się na dwóch, trzech, czterech listach? Ted Bundy oraz dwadzieścia pięć innych osób wystąpiło właśnie czterokrotnie.
Ponadto własnoręcznie posortowaliśmy teczki podejrzanych, szukając stu najbardziej obiecujących, jeśli można tak powiedzieć, kandydatów do dalszego śledztwa. Nazwisko Bundy’ego znalazło się w tej grupie.
Trzynaście miesięcy po rozpoczęciu poszukiwań „Teda” Theodore Robert Bundy – dwudziestodziewięciolatek, który wcześniej pracował przy kampanii republikanów, a wówczas studiował prawo w Utah – znalazł się dosłownie na samym szczycie naszej sterty akt. Właśnie wtedy otrzymaliśmy telefon z biura szeryfa hrabstwa Salt Lake City i dowiedzieliśmy się, że Theodore Robert Bundy został zatrzymany za naruszenie przepisów ruchu drogowego, a w jego „garbusie” znaleziono wiele podejrzanych sprzętów: kajdanki, łom, maskę z rajstopy i kilka kawałków liny.
Przypadkowe zatrzymanie Teda bez wątpienia skróciło jego zabójczą karierę, ale również potwierdziło ogromną przydatność komputerów w ogniskowaniu śledztw w sprawie seryjnych morderców. Dzięki komputerowi mogliśmy skupić się na panu Bundym i jak sądzę, wskazać policji z czterech stanów – która wówczas jeszcze nie wiedziała, że szuka tego samego mordercy – że może być podejrzanym.
Wiele lat później komputer, w formie systemu VICAP^(), czyli ogólnokrajowego programu śledzenia seryjnych morderstw, stał się ważnym narzędziem ich wykrywania. W stanie Waszyngton wprowadziliśmy HITS (Homicide Information and Tracking System – System Śledzenia i Gromadzenia Informacji na temat Morderstw), który zawiera informacje dotyczące wszystkich morderstw w stanie, nie tylko seryjnych. Dzięki HITS detektywi stanowi z wydziałów zabójstw od ręki otrzymują dane, które dawniej musieliby gromadzić miesiącami lub latami.
Saga Teda Bundy’ego nie zakończyła się w sierpniu 1975 roku w Utah. Dwukrotnie uciekał z aresztu i na początku 1978 roku zdołał dotrzeć na Florydę, gdzie zabił trzy kolejne ofiary; w 1979 roku został dwukrotnie skazany na karę śmierci, a w 1980 po raz trzeci. Drugi wyrok dotyczył morderstwa dwunastoletniej dziewczynki i właśnie za tę zbrodnię został ostatecznie stracony w styczniu 1989 roku.
Tuż po złapaniu przez organy ścigania w północnej Florydzie Bundy częściowo ukazał przed policyjnymi śledczymi swe prawdziwe oblicze – kim naprawdę był i czego dopuścił się w ciągu wielu minionych lat. A jednak do niczego jeszcze wtedy się nie przyznał. Gdy został odesłany do celi, w organach ścigania uważaliśmy, że nigdy nie będzie mówił, lecz Bundy uznał, i to słusznie, że może wyciągnąć z tego osobistą korzyść. Oczywiście nie mogliśmy liczyć, że zdobędziemy potrzebne nam informacje, odwołując się do jego sumienia.
I wtedy, jesienią 1980 roku, gdy wciąż pracowałem jako detektyw w hrabstwie King, przyjechali do mnie Michaud i Aynesworth. Wyjaśnili, że rozmawiali z Bundym na potrzeby ich książki „The Only Living Witness”, i że uważają, że powinienem przesłuchać część nagrań.
Nie twierdzili, że zdobyli coś, co można by określić jako przyznanie się do winy albo coś, z czym prokurator mógłby pójść do sądu. Bundy miał tajemnice, których wtedy nie zamierzał ujawniać. Lecz to, co usłyszałem, dogłębnie mną wstrząsnęło: Ted Bundy mówił o sobie w trzeciej osobie, opowiedział Michaud i Aynesworthowi, i to dość szczegółowo, jak to jest być seryjnym mordercą.
Technika prowadzenia wywiadów, pozwalająca przesłuchiwanym mówić w trzeciej osobie, daje im szansę dyskretnego opowiedzenia o sobie, ale bez „piętna” przyznania się do winy. Michaud i Aynesworth posiadali luksus spędzenia z Bundym długiego czasu, dzięki czemu ten się uspokoił i zrelaksował. Uniknęli błędu niecierpliwości i przeważnie pilnowali się, żeby nie oceniać Teda za morderstwa, o których opowiadał. To sam Bundy jako pierwszy nazwał je nikczemnymi.
Ich nagrania oraz transkrypcje pokazały mi oraz wszystkim funkcjonariuszom organów ścigania, którzy się z nimi zapoznali, jak skuteczne potrafi być podejście „trzeciej osoby”. Wówczas było to pionierskie dokonanie. I uważam, że otworzyło drogę dla moich późniejszych, rzeczowych rozmów z Bundym. Wyczerpujący przegląd sekretnego życia Teda dokonany przez Michaud i Ayneswortha z całą pewnością pomógł mu przełamać strach przed przyznaniem się do winy. Jak później dowiedziałem się od Bundy’ego, wieloletnie seryjne mordowanie ludzi zbudowało barierę, chroniącą go przed poczuciem winy, mury wyparcia, których czasami nie da się pokonać.
Mój długoletni kontakt z Bundym rozpoczął się w 1984 roku od listu, w którym zaproponował, że pomoże policji z północno-zachodniej części kraju w poszukiwaniach „następcy Teda”, tak zwanego mordercy znad Green River – informacje o jego morderstwach prostytutek ujrzały światło dzienne dwa lata wcześniej. Bundy zaprosił mnie, jako przedstawiciela Zespołu Zadaniowego Green River, do więzienia stanowego na Florydzie. Spotkaliśmy się dwukrotnie, aby porozmawiać o „Facecie Znad Rzeki”, jak go nazywał. Rozmowa z jednym seryjnym mordercą o drugim seryjnym mordercy stanowiła dla mnie osobliwe doświadczenie. I choć w trakcie tych dwóch sesji Bundy nadal się nie przyznał, były one krokiem numer dwa.
Rozmowy pozwoliły ustanowić pomiędzy nami pewien poziom komunikacji. Co być może nie mniej ważne, w umyśle Bundy’ego stałem się chyba kimś w rodzaju jedynego śledczego, któremu może zaufać – detektywem, przed którym ostatecznie najłatwiej będzie wyznać swoje zbrodnie, już w pierwszej osobie.
W końcu, niedługo przed egzekucją, rozmawiał ze mną – a także z innymi policjantami z zachodu kraju, którzy mieli do czynienia z własnymi „Tedami” – na swój temat otwarcie. Ostatecznie przyznał się do trzydziestu morderstw, ale szczegółowo opowiedział o zaledwie kilku. Próbował w ten sposób wymienić informacje za dwa, trzy dodatkowe miesiące życia. Nie udało mu się.
Ted nie opowiedział nam ze szczegółami o wszystkim, co zrobił (nie opowiedział nam nawet o większości tego, czego się dopuścił), a ja nie jestem pewien, czy wszystkie zachowania, które nam opisał, powinny zostać ujawnione opinii publicznej. Niemniej zawartość niniejszej książki to najobszerniejsze, dostępne zarówno ogółowi czytelników, jak i funkcjonariuszom organów ścigania, świadectwo Teda na temat jego życia seryjnego mordercy. Dzięki wysiłkom jego rozmówców zbrodnie Teda mogą przybrać wyraźniejsze kształty w umysłach wszystkich zainteresowanych, również policjantów, którym pewnego dnia przyjdzie polować na kolejnego Theodore’a Roberta Bundy’ego.
Dr Robert D. Keppel
Przewodniczący Instytutu Kryminalistyki,
były główny śledczy w Biurze Prokuratora Generalnego stanu Waszyngton
.
Uwaga autorów
Ze względu na ochronę prywatności
niektóre nazwiska zostały zmienione.