- promocja
Teija 2. Krótko i nieszczęśliwie - ebook
Teija 2. Krótko i nieszczęśliwie - ebook
Kontynuacja Teija. Czarna róża Dotychczasowe spokojne życie May w Charleston wali się niczym domek z kart. Kiedy Teija – tajemnicza zakapturzona postać w masce – zabija jej najlepszą przyjaciółkę, May nie potrafi poradzić sobie ze stratą i niebezpieczeństwem, które czai się za rogiem. Promykiem słońca w jej codzienności jest Jase, który za wszelką cenę próbuje chronić ukochaną. Teija to nie jedyny problem spoczywający na barkach May. Sekrety z przeszłości i ciągnąca się za nimi trauma nie dają o sobie zapomnieć. Pomimo wsparcia Jasego zaufanie komukolwiek staje się dla niej coraz trudniejszym wyzwaniem. Jest zdania, że ciężar, który dźwiga, może okazać się dla niego zbyt przytłaczający, a głęboko skrywana tajemnica przyczynić się do zniszczenia rodzącego się między nimi uczucia. Obydwoje muszą pokonać długą, pełną przeszkód drogę, by w końcu zyskać swoje „długo i szczęśliwie”. Nieprzewidywalna Teija udowadnia im jednak, że takie zakończenie nie jest im pisane. Zaczyna się walka z czasem, a jej stawka to życie lub śmierć. Fantastyczna, trzymająca w napięciu powieść z dreszczykiem, w której obsesja i pożądanie umiejętnie mieszają się z wątkiem detektywistycznym. Autorka wciąga czytelnika w nieprzewidywalną rozgrywkę, pełną intryg i kłamstw, namiętności i manipulacji, tajemnic i czyhających wszędzie niebezpieczeństw. Zastrzyk adrenaliny gwarantowany! - Literacki Świat Cyrysi
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-114-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Hurts Like Hell” – Tommee Profitt, Fleurie
„Hold On” – Chord Overstreet
„Heart of the Darkness” – Tommee Profitt, Sam Tinnesz
„No Time To Die” – Billie Eilish
„Helium” – Sia
„Human” – Christina Perri
„Somewhere over the Rainbow” – Joseph William Morgan, Shadow Royale
„Survivor” – 2WEI, Edda Hayes
„Find You” – Ruelle
„Light a Fire” – Rachel Taylor
„Young and Beautiful” – Lana Del Rey
„Rise” – Boyce Avenue
„Coldest Winter” – Pentatonix
„Bring Me to Life” – Evanescence
„You Said” – EurielleRozdział 1
Sophie nie żyje.
To pierwsze, o czym pomyślałam, gdy duchem wracałam do ciała – chyba tak mogłam to nazwać. Znów słyszałam, znów widziałam, znów czułam. Ból rozprzestrzeniał się w mojej klatce piersiowej, utrudniając mi normalne oddychanie. Żal i rozpacz zżerały mnie od środka, a w głowie jakiś nieznośny głos wciąż krzyczał: „to twoja wina!”. Ten człowiek zakpił sobie z nas wszystkich. Chodził sobie ulicami, obserwował, może nawet ze mną rozmawiał, czując się bezkarnym i śmiejąc się za moimi plecami. Ktokolwiek to był, znał mnie lub wiedział o mnie zbyt wiele. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Czy mogłam jeszcze komuś ufać?
Zamrugałam. Usilnie próbowałam otworzyć powieki, choć one wciąż ciągnęły w dół, jakby chciały powstrzymać mnie przed zmierzeniem się z rzeczywistością. W uszach słyszałam tylko dudnienie własnej krwi, a chłód zaczął niespodziewanie przenikać przez moje ciało.
– May? May, skarbie, spójrz na mnie. – To głos Jasego przedostawał się przez gęstą mgłę do mojej podświadomości.
Po chwili w zasięgu wzroku zobaczyłam jego przystojną, lecz zmartwioną twarz. Podniosłam się z pozycji leżącej i powoli rozejrzałam. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że byłam w karetce, a drzwi pojazdu stały otworem, skąd dobywało się przeraźliwie chłodne powietrze. Widziałam taśmy policyjne i kręcących się funkcjonariuszy. Nie znajdowałam się już w mieszkaniu. Zabrali mnie od Sophie, a cały czas powinnam być przy niej. Łzy spłynęły po moich policzkach, zaczęłam się trząść i za nic nie mogłam tego opanować.
– Cholera, niech tu przyjdzie jakiś lekarz! – krzyknął Jase do kogoś na zewnątrz.
Dosłownie moment później przybiegł mężczyzna w żółto-czarnej kurtce pogotowia medycznego. Przykrył mnie kocem i zasypał pytaniami.
– Jak się pani czuje? Podać pani jeszcze jedną dawkę leku uspokajającego? Czy nie ma pani żadnych obrażeń? Nikt pani nie skrzywdził?
– Nic mi nie jest – mruknęłam. – Chcę się zobaczyć z moją przyjaciółką. Chcę do niej iść.
– Rozumiem, że to dla pani trudne, ale to raczej nie będzie możliwe – odparł rzeczowo ratownik, przyglądając mi się badawczo. – Zaraz powinien przyjść ktoś z policji, aby panią przesłuchać.
Pokręciłam głową, a oddech gwałtownie przyspieszył. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Nie byłam gotowa. Nie…
– Już rozmawiałem z funkcjonariuszem – odezwał się Jase. – Ona nie jest teraz w stanie odpowiadać na pytania. Widzi pan przecież, w jakim jest szoku. Powiedziałem, że sami zgłosimy się na komendę, gdy tylko poczuje się lepiej.
– Dobrze. Da pani radę wstać? – zwrócił się do mnie mężczyzna. – Jest pani pewna, że nie potrzebuje niczego więcej na uspokojenie? To pani pomoże uporać się z szokiem.
– Nie, dziękuję. – Spojrzałam błagalnie na Jasego. – Mógłbyś mnie stąd zabrać?
– Oczywiście. – Podszedł i pomógł mi wstać.
Nogi w pierwszym momencie odmówiły posłuszeństwa. Gdyby nie on, upadłabym.
Wyszliśmy z karetki wprost na świecące promiennie słońce oraz tłum ludzi zgromadzonych przed blokiem i patrzących z zainteresowaniem na tę tragedię. Dla nich to kolejny temat do sąsiedzkich rozmów, a dla mnie – trauma tworząca na sercu kolejne głębokie, nie do wygojenia rany. Szeptali między sobą. Pokazywali na nas palcami. Zdziwione westchnienia odprowadzały nas aż do samochodu. Jase wykrzywił usta w grymasie, cały czas pochylając głowę, ale to i tak za wiele nie pomogło.
Tym razem nie było z nami kierowcy. Usiadłam z przodu, a on za kierownicą i odjechał z piskiem opon. Zaklął cicho pod nosem, wiedząc, co niedługo się szykowało.
– Przepraszam, że cię na to naraziłam.
– Nie masz mnie za co przepraszać. To nie twoja wina. Nie myśl o tym. Powinienem sam zakończyć tę sprawę już dawno, a teraz przynajmniej będę miał do tego pretekst. – Pokręcił głową. – Boję się tylko o ciebie. Oni… nie dadzą ci spokoju. A chaos jest ci najmniej potrzebny.
– Dam sobie radę – mruknęłam pod nosem. – Jak zawsze.
Oparłam się o fotel i wyglądałam przez szybę, dopóki znów nie zmorzył mnie sen. Nie wiem, jak długo spałam. Znów oderwałam się od tego, co się działo, tonąc w otchłani własnych, nieosiągalnych pragnień, koszmarów i lęków. Miarowe kołysanie samochodu i ryk silnika zagłuszały jednak inne nieproszone myśli, nie pozwoliły mi analizować i tworzyć kolejnych scenariuszy, które najwyraźniej świetnie się sprawdzały.
Kiedy znów otworzyłam oczy, widziałam drogę. Niekończącą się autostradę ku wolności oraz bezproblemowej przestrzeni. Może to już koniec? Może ten człowiek właśnie do tego zmierzał? Nastraszyć, a potem zabić bliską mi osobę i tym samym mnie od środka?
Z ogromnym wysiłkiem odwróciłam głowę w prawo, a maska za kierownicą spojrzała w moją stronę z tym samym przerażającym, nieruchomym uśmiechem. Pustymi czarnymi oczami zwiastującymi coś złego.
Dopiero gdy gardło zaczęło mnie palić żywym ogniem, zdałam sobie sprawę, że krzyczałam. Kopałam deskę rozdzielczą i drzwi, próbując stąd uciec, wydostać się, wypaść z auta, po czym biec. Dokądkolwiek. Byle daleko stąd.
Płakałam, zawodziłam, wrzeszczałam.
– May! May, to ja, Jase! – Słyszałam gdzieś w oddali, a znajomy głos, który był muzyką dla moich uszu, sprawił, że znieruchomiałam z przemożnym pragnieniem usłyszenia go ponownie.
Koszmar. To tylko koszmar. Nie daj mu sobą zawładnąć. Obudź się.
Gwałtownie nabrałam powietrza i poczułam nieprzyjemny dreszcz przechodzący mi wzdłuż kręgosłupa, który dodatkowo wstrząsnął całym moim ciałem, aż zaczęłam niepohamowanie, mocno dygotać. Dysząc, spojrzałam na kierowcę. Jego twarz nie była już maską, a zmartwioną miną Jasego.
Staliśmy na poboczu. Widziałam kątem oka samochody poruszające się szybko po drodze i wirujące na wietrze korony drzew w lesie, ptaki przelatujące przed szybą oraz z daleka kopułę oświetlonego miasta. Tak naprawdę, w pełni, wpatrywałam się jednak w oczy Jasego – ciemny, wręcz granatowy kolor niebezpiecznego, pełnego tajemnic oceanu, na którym teraz szalał sztorm silnych emocji. Pośrodku niebieskiej otchłani, na niewielkiej drewnianej tratwie unosiłam się ja – zagubiona i oszołomiona tym, co się wokół mnie działo.
Byłam przykryta kocem, a i tak drżałam. Nawet jego ciepła dłoń na mojej nie pomagała. Znów zrobiłam się senna. Czy to dalej działanie leku uspokajającego? Powieki same ciągnęły w dół, kusząc słodką fatamorganą nieświadomości – jedynym miejscem, w którym bez koszmarów mogłabym być w pełni szczęśliwa.
– Będzie dobrze, kochanie. Jestem przy tobie. Zabieram cię od tego bagna. – Jego słowa mętniały w pochłaniającej mnie mgle.
Potem pogrążyłam się we śnie.
***
Prosta, nieskończona droga, a wszędzie ciemno. Chłód zapowiadający nadchodzącą zimę powodował ciarki na moich ramionach, które, okryte jedynie cienkim sweterkiem, zostały narażone na lodowate i silniejsze podmuchy wiatru. Panowała kompletna cisza niczym w próżni. Opuszczona ulica, opuszczone bloki, w których nie paliło się ani jedno światło, opuszczony świat, a jedyną żywą duszą w okolicy byłam ja oraz tocząca się po chodniku zwinięta gazeta. Brakowało tylko nietoperzy, czarnych kotów i wiedźmy stojącej na drodze.
– May… – zdawał się szeptać powiew.
Szłam, mając oczy szeroko otwarte.
Stawiałam powolne, ciche kroki, wydawało się zaś, że każdy z nich był hukiem na tle opustoszałej alei oraz rozchodzącym się wzdłuż echem słyszanym nawet kilka kilometrów stąd.
Czułam za sobą czyjąś obecność. Poruszał się jak cień – niepostrzeżenie i niewinnie, śledząc każdy mój ruch. Słyszałam przyspieszone bicie serca, jakby ono też wiedziało. Mój oddech również zwiększył swą częstotliwość wdechów oraz wydechów, tworząc przede mną niewielkie mgiełki. Wtedy się odwróciłam.
Czarna postać wyglądająca jak z najgorszego koszmaru stała nieopodal na rozstawionych nogach i z zaciśniętymi pięściami w białych rękawiczkach. Jego szyderczy, szatański i nieruchomy zawsze uśmiech odbity w rysach maski był ucieleśnieniem grzechu, zbrodni, kary i śmierci. Pustymi ślepiami wpatrywał się wprost we mnie, nie pozwalając mi oderwać wzroku choć na chwilę.
Potem zaczęłam uciekać. Jak najszybciej. Jak najdalej. Przeskakiwałam przez kałuże pozostałe po niedawnym deszczu, pokonywałam przeszkody, robiłam jak najdłuższe kroki. Nie czułam własnych mięśni, wysiłku fizycznego ani szybkiego oddechu. Wiedziałam jednak, że ten człowiek podążał zaraz za mną i deptał mi po piętach. Nikt nie mógł przyjść mi z pomocą i nikt nie mógł mnie uratować. Nikt nie mógł powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że dam radę, że wygram. Byłam zdana tylko na siebie, bo to była moja wojna. Moja walka, którą ja zaczęłam, więc i ja musiałam ją skończyć.
Moja wina, moja wina…
Odwróciłam głowę. Znajdował się tuż-tuż. Wciąż się szczerzył jak sam diabeł z piekła rodem, próbując pochwycić mnie w szpony i zaciągnąć do swego pandemonium.
Jeden błąd, a przegram.
I przegrałam w momencie, kiedy potknęłam się, a potem upadłam na brudną, mokrą drogę. Zahaczyłam o coś dużego, zarazem twardego. Leżało u moich stóp zmoczonych krwistoczerwoną mazią i wyglądało tak samo, jak zostało pozostawione i oddane w ręce śmierci.
Ciało Sophie.
Postać przysłoniła nas swoim cieniem, stając nad nami, po prostu patrząc.
Wciąż z tym samym uśmiechem.
Z przeraźliwym, zawodzącym krzykiem obudziłam się z koszmaru, wpadając wprost w silne, ciepłe ramiona, od których z nie mniejszym przerażeniem się odsunęłam.
– Ci… May, to ja. Spokojnie, wszystko już jest dobrze. – Dotarł do mnie jak przez gęstą mgłę kojący głos Jasego.
Wszędzie oblewał mnie zimny pot. Włosy kleiły mi się do twarzy, a powieki ledwo dawałam radę uchylić. Patrzyłam na Jasego przez niewielkie szparki i gdy dotarło do mnie, że to on, że przy nim tutaj byłam bezpieczna, rzuciłam się w jego ramiona z głośnym płaczem.
– Ona nie żyje… Ona naprawdę nie żyje – łkałam, mocząc jego koszulkę. – To moja wina. Dopuściłam do tego.
Złapał za moje policzki, nakazując mi spojrzeć na siebie załzawionymi oczami.
– To nie jest twoja wina. Nic nie jest twoją winą, May. Rozumiesz? Nie mogłaś tego przewidzieć.
Pokręciłam głową.
– Tak się boję, Jase… – wyznałam. – Boję się o ciebie, o Leo, o Steve’a, nawet o Anabelle!
– Nie płacz już, jesteś bezpieczna, kochanie. Nikomu więcej nie stanie się krzywda. Obiecuję ci to.
Przeczesał mi rozczochrane włosy, szepcząc jeszcze uspokajające, choć nie do końca zrozumiałe słowa.
Przytrzymywałam jego koszulkę, jakby była moją ostatnią deską ratunku. Odniosłam wrażenie, że gdybym się jej puściła, całkiem bym się załamała. Jego czułość, obecność, głos i zapach jako jedyne trzymały mnie w kawałku. Musiałam przestać płakać. Opanować się i stawić czoła prawdzie. Dowiedzieć się więcej. Miałam mnóstwo pytań. Właściwie to nieskończenie wiele, a wciąż ich przybywało.
– Przepraszam, że pomoczyłam ci koszulkę – chlipnęłam w jego szyję.
– Dzisiaj wyjątkowo wybaczam. – Zaśmiał się, aby i mnie trochę rozweselić.
Udało mi się wykrzywić usta, choć bardziej w grymasie niż w uśmiechu.
Chwilę milczeliśmy. Jase kołysał naszymi ciałami, aż wyrównałam oddech oraz bicie serca. Otarłam mokre policzki. Odetchnęłam głęboko, nim zaczęłam mówić.
– Wiadomo, jak zginęła?
W pierwszym momencie nie odpowiedział i już myślałam, że tego nie zrobi, aż w końcu usłyszałam:
– Nie wiem, czy to pora na taką rozmowę.
– Najlepsza pora. Chcę wiedzieć wszystko, co ci powiedzieli detektyw i policja – odparłam stanowczo, odchylając się, aby móc na niego spojrzeć.
Patrzył na mnie, studiując każdy centymetr mojej twarzy. Zacisnął usta w wąską linię, a czoło zmarszczył, jakby walczył sam ze sobą, czy cokolwiek powinien był mi przekazać. Powinien był. Tu chodziło o moją przyjaciółkę. O mnie. O Teiję. Nie miał wyjścia. Drążyłabym tak długo, dopóki by mi nie powiedział. Albo dopóki jego cierpliwość by się nie skończyła.
– Podejrzewają, że Sophie zginęła kilka dni przed tym, jak ją znalazłaś – szepnął. – Nie wiadomo jednak, jaka była tego przyczyna. Nigdzie nie znaleźli śladów pobicia, uduszenia, poważnych złamań czy postrzału lub jakichkolwiek zranień. Niedługo odbędzie się sekcja zwłok, więc pogrzeb się trochę opóźni. Nie mają wątpliwości, że to zabójstwo z premedytacją. I że to ten sam człowiek, który włamał się tamtego wieczoru do twojego mieszkania. Rodzina zastępcza Sophie została już powiadomiona.
Przygryzłam wargę, próbując powstrzymać kolejną falę łez, która zaszkliła mi oczy.
Spojrzałam ponad ramieniem Jasego i trafiłam na kominek oraz zawieszony nad nim niewielki telewizor. Pokój skąpany był w brązowych kolorach, różnił się też rozmiarem od tego u niego w domu.
Zmarszczyłam brwi i wzrokiem wróciłam do jego oczu.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – Odchrząknęłam, próbując zatuszować łamiący się głos.
– W lesie, w niewielkim domu należącym do moich rodziców. Parędziesiąt mil za Charleston. Musisz odpocząć.
Przytaknęłam i przyciągnęłam kolana do piersi.
– Wczoraj rano z nią pisałam – przypomniałam sobie. – A raczej już nie z nią. Dlatego odpisywała tak dziwnie. Jak ja mogłam się nie zorientować? Jak? – kwiliłam do siebie pod nosem.
Schowałam twarz między kolanami. Starałam się to jakoś ogarnąć. Odpowiedzieć chociaż na kilka pytań siedzących w mojej głowie. Nic nie bolało bardziej niż strata bliskiej osoby, nawet własna śmierć nie mogła być boleśniejsza. Na sercu zagnieżdżał mi się jakiś ciężar. Rósł i rósł z każdym kolejnym zadanym ciosem. Czy cierpiała? Czy go widziała? Wiedziała, kto ją zabijał?
– Jak się czuje Ethan? Nie mogę sobie wyobrazić, co on musi przeżywać…
Jase spojrzał na mnie ze zbolałym wyrazem twarzy. Siedział na brzegu łóżka, łokcie oparł na kolanach i splótł palce.
– Nie wpadł w panikę jak ty, ale jest równie załamany. Oliver, mój przyjaciel, zagląda do niego i próbuje z nim chociaż porozmawiać. Wygląda jak wrak człowieka.
Zamilkł na moment. Czułam, że ma coś jeszcze do powiedzenia, a jego mina zdradzała, że to nie będzie nic przyjemnego.
Miałam rację.
– Policja go podejrzewa. Tak twierdzi detektyw Davidson. Ethan był przesłuchiwany w jej mieszkaniu, a potem zabrany na komisariat. Stamtąd go wypuścili.
– Jakim prawem… czy oni powariowali? – szepnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. – On kochał ją tak bardzo jak ja. Nigdy nie wyrządziłby krzywdy Sophie. Poza tym czemu chciałby mi zniszczyć życie? Po co mu cała ta farsa z Teiją?
– Nie wiem, May… On nie ma żadnego alibi. Twierdzi, że w tamtym czasie siedział w domu i chciał się skontaktować z Sophie, żeby się pogodzić, ale nie odebrała. Ma również motyw przez to, że się pokłócili. W dodatku w dzień, kiedy zginęła. Co to jednak ma do twojego prześladowcy… nie mam zielonego pojęcia. W ogóle cała ta sprawa się nie klei. Nie podoba mi się to.
– No właśnie! Gdzie oni widzą w tym związek?! Ethan jest niewinny, nie zrobiłby tego! – Znów zapłakałam.
Płakałam z wielu powodów. Z powodu osób, które zawiodłam. Z powodu cierpienia Ethana. Z powodu śmierci Jane i Sophie, których nie dałam rady uratować. Z powodu wszystkich, którzy byli teraz w niebezpieczeństwie. Z powodu tego, że nie potrafiłam stawić czoła zagrożeniu. Z powodu strachu i paniki. Z powodu tego, że zawsze uciekałam od problemów. Z powodu tego, że za mnie ginęły niewinne osoby. I z powodu wszystkich, którzy jeszcze ucierpią w przyszłości. Przeze mnie.
Wtedy coś przyszło mi do głowy. Podniosłam wzrok i drżące ręce, przykrywając nimi usta, z których chciała umknąć kolejna fala szoku.
– A co, jeśli… a co, jeśli on zabił też Jane? O matko, to musiał być on!
Jase znów przyciągnął moje ciało do siebie. Choć chciał dobrze, nie mógł mnie teraz uspokoić. Sama próbowałam to zrobić, pozbierać się do kupy, ale im bardziej nabierało to logiki, w tym większą panikę wpadałam.
– Nie ma na to żadnych dowodów, May. To nie jest pewne.
– Jak to nie, Jase! Ja jestem powodem! Ja! – Znów zaczęłam płakać. – Proszę… zostaw mnie. Chciałabym pobyć sama.
Jase nie ruszył się jednak z miejsca. Był tutaj cały czas i najwyraźniej nie zamierzał spełnić mojej prośby.
– Chcę odpocząć. Proszę, Jase…
Słyszałam, jak westchnął. Nie patrzyłam na niego, bo czułam wstyd. Nie miałam odwagi. Nie tylko z powodu tego, co się stało, ale z powodu moich łez. Nie powinnam była przy nim płakać. Przez chwilę jeszcze siedział, aż w końcu wstał. Jego kroki, tłumione przez dywan, były jedynym rozbrzmiewającym dźwiękiem w tym pokoju.
– Jak będziesz czegoś potrzebowała, jestem na dole.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, padłam twarzą w poduszkę, wybuchając głośnym szlochem.
Nie wiedziałam, ile tak leżałam. Nie miałam siły w ogóle wstać, ruszyć się czy wydobyć z siebie głosu. Widziałam przez okno, jak słońce podążało swoją rutynową drogą, jak liście powiewały na wietrze i drzewa porozumiewały się tylko sobie znanym językiem natury. Wyobrażałam sobie, że chodzę po tym lesie z Sophie. Że ona wciąż żyje, jest uśmiechnięta i szczęśliwa. Było mi z tym łatwiej. Czułam się wtedy lepiej. Tak samo wtedy, gdy spałam, a gdy się budziłam, myślałam. Potem znów zasypiałam.
Jase przyniósł obiad, kiedy powoli zapadał zmierzch. Zapalił lampkę przy łóżku i spojrzał na mnie ze zmartwieniem. Leżałam na boku, tępo wpatrując się raz w niego, raz w przestrzeń za nim.
– Zjedz chociaż obiad, May. Nawet kanapek nie tknęłaś, które ci wcześniej przyniosłem.
Ze zdziwieniem zerknęłam na dwa talerze. Na jednym leżały faktycznie dwie kromki chleba z sałatą, pomidorem i serem, a na drugiej…?
– Co to jest? – wychrypiałam.
Jase uśmiechnął się półgębkiem.
– To są polskie pierogi. Nieco różnią się od tych chińskich i są nawet lepsze. Moja babka mnie ich nauczyła. W środku jest farsz z mięsem.
Odkaszlnęłam.
– Twoja babka jest Polką?
– Tak. Teraz ma też obywatelstwo amerykańskie. Przeprowadziła się tutaj ze względu na mojego dziadka. W Polsce się wychowała i mieszkała do trzydziestego trzeciego roku życia – wyjaśnił.
– Dobry masz kontakt z babcią?
Pokiwał głową.
– Często odwiedzam dziadków. Szczególnie jeździłem do nich jako nastolatek. Lubiłem słuchać jej opowieści o Polsce i patrzeć, z jaką miłością i szacunkiem darzy ten kraj. Czasami widzę, że tęskni. Rzadko miała okazję odwiedzać swoją rodzinę z Europy – wyznał szczerze, a jego mina była wręcz grobowa.
Nie dopytywałam się, bo po jego wyrazie twarzy domyśliłam się, że raczej niechętnie by mi powiedział na ten temat coś więcej. To najwidoczniej jakaś grubsza sprawa, którą nie powinnam się interesować.
– A Leo? Co z moim bratem? Steve? Czy on wie? Rozmawiałeś z nim? – zmieniłam temat. – Co z Anabelle?
Jase założył ramiona na piersi.
– Leo jest na dole, ogląda bajkę. Steve wszystko wie. Gdy pojechaliście do mieszkania Sophie, miałem złe przeczucia. To wydawało się aż nazbyt dziwne. Wsiadłem do samochodu chwilę po was, a Mara obiecała zająć się gośćmi. Wszyscy rozumieli. Steve upierał się, że chce jechać ze mną, bo też się o ciebie martwi. No i zabrałem go ze sobą. – Westchnął. – Obydwaj nie spodziewaliśmy się tego, co tam zastaniemy. Tak naprawdę to Steve zaproponował, abym cię zabrał z Charleston.
– A reszta? – dopytywałam się.
– Bardzo ci współczują tego, co się stało, i obiecali pojawić się na pogrzebie, żeby pożegnać Sophie. – Zamilkł.
Oboje zatonęliśmy we własnych rozmyślaniach. Wpatrywałam się tępo w środek łóżka, próbując ogarnąć chaos w mojej głowie i skleić wszystko w jedną całość. Otrząsnęłam się dopiero, gdy Jase wstał.
– Zjedz to, skarbie. Chociażby spróbuj dla własnego dobra. – Pocałował mnie w czoło i pospiesznie wyszedł.
Nie tknęłam obiadu, aż do późnego wieczora. Potem tak zaburczało mi w brzuchu, że wciągnęłam wszystkie pierogi co do jednego. Przy ostatnim dopiero zorientowałam się, jak dobre one były. Bardzo dobre. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie jadłam, więc nie miałam porównania, ale te to niebo w gębie. Dodatkowo pochłonęłam kanapki.
Gdy talerze zostały puste, wstałam i postanowiłam przejść się na dół, żeby je zanieść. Przez leżenie cały dzień w łóżku bolały mnie mięśnie. Jako że byłam w samych szortach i za dużej koszulce, które ktoś musiał zabrać z mojego mieszkania, owinęłam się kocem, a dopiero później wyszłam z sypialni. Na korytarzu samoistnie włączyły się światła. Zanim dotarłam do schodów, dojrzałam cztery pary drzwi, w tym do pokoju, w którym koczowałam. Wiele elementów wystroju było z drewna – podłogi, schody, balustrada i większa część mebli – mimo to elegancja i nowoczesność zostały zachowane.
Kuchnię zauważyłam od razu w momencie, kiedy postawiłam gołe stopy na ciepłych panelach. Odstawiłam brudne naczynia, wyjrzałam zza ściany na niewielki stół, przy którym siedział Jase, oraz salon, w którym mój braciszek oglądał bajkę. Odetchnęłam z ulgą, widząc go tutaj całego i zdrowego.
Przysiadłam obok do Jasego wpatrującego się ze skupieniem w ekran laptopa. Był tam jakiś projekt.
– Bardzo smakowały mi te pierogi. Dobrze gotujesz – odparłam, nie wiedząc, od czego zacząć rozmowę.
– Dziękuję, ale moje akurat nie umywają się do pierogów mojej babci. Jak spróbujesz, będziesz wiedziała, o czym mówię. – Uśmiechnął się, skupiając wzrok na mnie.
– Myślisz, że kiedyś będę miała okazję spróbować? – zapytałam niepewnie. – W sensie tych twojej babci.
– Oni bardzo chcą cię poznać. Wiele już o tobie usłyszeli.
Czułam, jak moje policzki zalewał gorący rumieniec. Przez chwilę gapiłam się na niego jak głupia, po czym spuściłam wzrok, skubiąc szew spodenek.
– To są dziadkowie od strony twojego taty? Po nich odziedziczyłeś firmę?
– Tak – odparł.
– Emm… mógłbyś nieco więcej mi o tym opowiedzieć? O C&T – zaryzykowałam.
Przypatrywałam się jego reakcji. Wyraz twarzy miał nieodgadniony. Choć spiął mięśnie, wzrok pozostawił łagodny. Zastanawiał się. Upił łyk kawy, nie spieszył się z opowieścią.
– Jesteśmy ogromnym deweloperem działającym na całym świecie. Kupujemy grunty, przygotowujemy je pod inwestycje, robimy projekty architektoniczne, a potem pod czujnym okiem naszych inżynierów i branżystów firma budowlana stawia budynek wart miliony dolarów: apartamentowce, drapacze chmur, biurowce, hotele. – Wzruszył ramionami. – Nic specjalnego.
– I… co? Później to sprzedajecie? Wcześniej myślałam, że jesteście po prostu firmą architektoniczną – odparłam skołowana. – W sensie, zanim poznałam prawdę. – Odchrząknęłam.
Jase uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Jesteśmy wszystkim naraz. To duża korporacja. Mamy w całej firmie zastępy ludzi. – Spojrzał na mnie znad okularów, które miał na nosie. – Czasami sprzedajemy, czasami sami tym dysponujemy. Zależy.
– A nad czym teraz tak pracujesz? – Zerknęłam na ekran. W ogóle nie rozumiałam, o co w tym chodziło.
– Tworzę projekt przebudowy ogromnego oceanarium na Florydzie. Jakiś czas temu przyszedł do mnie klient, obecnie współudziałowiec. Kupiliśmy cały teren, niedługo zaczną się tam prace budowlane. – Odwrócił do mnie laptop. – To będzie największe i najbardziej futurystyczne akwarium w całych Stanach. Mnóstwo gatunków morskich zwierząt; wielkie zbiorniki wodne; tunele podwodne; ekspozycje dotyczące wszystkiego, co jest związane z morzem; parki; hotel; restauracje; atrakcje. – Gdy to mówił, jego oczy błyszczały ekscytacją.
Słuchałam z zainteresowaniem, przeskakując wzrokiem od twarzy Jasego do ekranu laptopa. Byłam zachwycona pomysłem, a raczej już nie pomysłem, tylko planem. Ba, byłam niemal tak samo podekscytowana jak on.
– Wiesz już, kiedy będzie wielkie otwarcie?
– Możliwie jak najszybciej, ale prace trochę potrwają. Sam nie mogę się go doczekać. Morze i oceany od zawsze mnie fascynowały, więc wahałem się chwilę, nim się zgodziłem.
Oparłam podbródek na ręce. Tym samym mój wzrok pobiegł do Leo, który wciąż siedział samotnie na kanapie, nawet chyba nie zdając sobie sprawy, że wyszłam w ogóle z sypialni. Wizja kolorowego oceanarium rozpłynęła się w szarej mgle mojego umysłu. Zastąpił ją bezbrzeżny smutek.
Palce Jasego delikatnie chwyciły za mój podbródek i skierowały wzrok na jego twarz.
– W porządku? Spochmurniałaś – stwierdził.
– Jak czuje się Leo? – zapytałam cicho. – Czy już wie?
Zrobiwszy zbolałą minę, pokiwał głową.
– Powiedziałem mu, jak tylko tutaj dojechaliśmy. Bardzo przestraszył się twojego zachowania w samochodzie i niemal wymusił na mnie, bym mu wszystko wyjaśnił.
Bez słowa wstałam z miejsca. Podeszłam do kanapy i usiadłam obok Leo. Z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywał się w bajkę, dłonie zacisnął na kolankach. Kiedy wyczuł moją obecność, przełknął głośno ślinę.
– Braciszku? – zapytałam niepewnie.
Wtedy coś w nim chyba pękło. Wpadł w moje ramiona, wybuchając głośnym płaczem. Nigdy nie widziałam, żeby płakał tak bardzo. Nawet podczas pogrzebu Jane. Śmierć dwóch bliskich dla niego osób to było już za dużo. Przytuliłam go mocno i trzymałam w ryzach. On zbyt wiele przeszedł, jak na takiego dzieciaka. Jak mogłam mu tego oszczędzić? Zrobiłabym wszystko, aby nie musiał przez to przechodzić. Zrobiłabym wszystko, aby zdjąć z niego wszelkie cierpienie i smutek. Bolały mnie jego łzy oraz świadomość, że śmierć Sophie była moją winą. Próbowałam udawać silną dla Leo i nie płakać, tak jak on nie płakał dla mnie, gdy umarła sąsiadka. To on mnie wtedy pocieszał, wspierał, więc teraz ja powinnam pomóc jemu, ale kolejna rana na sercu wzbudziła kolejną falę łez. Pozwoliłam wypłynąć tylko kilku, które skapnęły na wstrząsaną spazmami szlochu głowę brata.
– Tak bardzo za nimi tęsknię, May… Tak bardzo…
– Ja też, braciszku – szepnęłam, bojąc się, że mój głos się przy nim załamie.
Przeczesałam palcami jego włosy. Tuliłam Leo do siebie i prosiłam, aby przestał płakać. Powtarzałam mu te same słowa, które on niecałe dwa miesiące temu powtarzał mi.
– Gdyby Bóg i aniołki istniały, nie zabierałyby nam kolejnych osób! – zapłakał głośno.
Przełknęłam gulę w gardle.
Nie waż się uronić kolejnych łez, May! Zrób to dla swojego brata, bądź silna! – krzyczałam do siebie w myślach.
Miałam szczerą ochotę dać sobie w twarz lub uszczypnąć się w rękę.
Może to pomogłoby mi wziąć się w garść.
Leo płakał przez dłuższy czas, aż w końcu zasnął ze zmęczenia w moich ramionach. Chciałam zanieść go na górę, ale Jase mnie uprzedził. Wziął go na ręce i ruszył ku schodom, posyłając mi pocieszający uśmiech.
Nawet nie zauważyłam, jak ciemno się zrobiło. Telewizor został wyłączony, światła w salonie również. Jedyną łunę dawał księżyc na niebie zaglądający do domku przez okno. Pobiegłam do przedsionka i wyjrzałam przez niewielką szybę. Widziałam Melvina kręcącego się po podjeździe, rozmawiał z kimś przez telefon. W czarnym samochodzie siedział ktoś jeszcze, prawdopodobnie ten drugi ochroniarz. Próbowałam uspokoić rozszalałe serce. Sprawdziłam, czy drzwi są zakluczone. Były, więc pobiegłam do salonu. Widok na patio zasłoniłam kremowymi zasłonami. Dwa noże leżące na blacie w kuchni schowałam do szuflady. Dopiero potem poszłam na górę, odprowadzana przez włączające się przez czujniki ruchu lampki zamontowane na ścianach.
W korytarzu przed sypialnią spotkałam Jasego wychodzącego z pomieszczenia obok.
– Gdzie Leo? Myślałam, że śpi ze mną – powiedziałam cicho.
Bez słowa położył dłoń w dole moich pleców i poprowadził nas do środka.
– Położyłem go w pokoju za ścianą. Tam spał też wczoraj. W nocy bardzo się rzucałaś przez koszmar.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– A ty… gdzie śpisz? – zapytałam niepewnie, a moje policzki zapłonęły rumieńcem.
– Tutaj – odpowiedział, jakby to było dla niego całkiem normalne.
Przeszedł do garderoby, do której prowadziły drzwi tuż obok kominka. Kiedy wrócił, podał mi piżamę. Wcześniej byłam ubrana w spodnie od dresu oraz zwykły T-shirt. Nawet nie chciałam się zastanawiać, kto mnie przebrał. Wzięłam od niego rzeczy i poleciałam do łazienki, z zawstydzenia nie mogąc nawet spojrzeć mu w oczy.
Po kąpieli poczułam się o niebo lepiej. Szybko umyłam zęby, rozczesałam włosy, a potem schowałam wszystko z powrotem do kosmetyczki i wyszłam.
Jase leżał po jednej stronie łóżka oparty o wezgłowie oraz do połowy przykryty kołdrą. Reszta była widoczna i rzucała się w oczy. Musiałam przyznać, jego klatka piersiowa i brzuch robiły wrażenie. Takie typowo kobiece wrażenie. Miał atletyczną budowę ciała, co nie ulegało wątpliwości od momentu, gdy się poznaliśmy. Mięśnie na brzuchu zostały idealnie wyrobione na siłowni. Dużo ćwiczył? Na pewno. Jego włosy były zmierzwione, u niego to akurat nie nowość, a na twarzy miał leniwy uśmiech. Morskie oczy z ekranu telewizora przeniósł na mnie. W książkach nieraz czytałam, że bohaterka, mając przed sobą widok przystojnego mężczyzny w pełnej – lub półpełnej, jak w tym przypadku – krasie, natychmiast stawała jak wryta z utkwionym w niego spojrzeniem, a dodatkowo dostawała dreszczy, wypieków na twarzy i przeżywała wewnętrzny orgazm. Czy ja właśnie pomyślałam o orgazmie? Tak, pomyślałam. Cholera, nie wróżyło to dobrze.
Niepewnie podeszłam do swojej połowy, mając nadzieję, że w słabym świetle rumieńce nie będą zbyt widoczne. Włączyłam lampkę stojącą na szafce nocnej.
– Nie będzie ci przeszkadzało światło w nocy? – zapytałam z nadzieją.
Przyjrzał mi się ze zdziwieniem, ale potem zdziwienie zastąpiło zrozumienie.
– Nie, absolutnie nie.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie i odchyliwszy kołdrę, weszłam do łóżka. Spod niej wyłoniło się udo Jasego i ukazało coś, na czego widok zamarłam.
Blizny. Długie szramy przecinające jego nogę na pół. Skóra wyglądała na poszarpaną i pomarszczoną. Zupełnie jak…
Złapałam się za brzuch, kiedy wspomnienia zaczęły przelatywać przed moimi oczami. Każde kolejne było coraz gorsze. Miejsce, za które się trzymałam, nagle zabolało, jakby ono również sobie przypomniało.
Alkohol.
Strach.
Butelka.
Szkło.
Wszędzie krew.
Ból.
– May, wszystko w porządku? – Słyszałam jak przez mgłę, lecz nie byłam w stanie się poruszyć ani oderwać wzroku od jego nogi.
Serce waliło jak oszalałe i nie potrafiło zwolnić. Dostałam silnych dreszczy, a żołądek zacisnął się w supeł. Nie mogłam oddychać. Brakowało mi tchu. Tlen. Potrzebowałam tlenu. Traciłam kontrolę nad własnym ciałem, a wspomnienia mnożyły się i mnożyły. Pamiętałam mój krzyk tamtej nocy. Czasami jeszcze nawiedzał mnie we śnie. Pamiętałam przerażenie i to, że nic nie byłam w stanie zrobić. Pamiętałam bezradność i walkę, którą przegrałam. Nikt mi nie pomógł. Nikt mnie nie uratował. Pamiętałam też drogę do szpitala. Kamienie wbijające się w moje bose stopy, chłód na ciele oraz ból głowy uderzającej o chodnik, kiedy upadałam, wykrwawiając się do nieprzytomności.
Nagle mgła zniknęła, a ja wpatrywałam się w zmartwioną twarz Jasego. Mówił coś, ale w uszach jeszcze słyszałam swój przerażony krzyk. Oczami wyobraźni wciąż widziałam krew. Wstałam chwiejnie z łóżka z pomocą Jasego i natychmiast puściłam się biegiem do toalety, gdzie zwymiotowałam wszystko, co dzisiaj zjadłam. On podtrzymywał mi włosy i byłam mu za to bardzo wdzięczna. Nieraz zdarzyło się, że musiałam myć je dwa razy w ciągu jednego wieczoru, bo niechcący zabrudziłam końcówki.
W końcu torsje ustały. Podciągnęłam się do pozycji stojącej, aby po chwili powłóczyć nogami do umywalki i ponownie umyć zęby. Jase milczał. Ja również, bo nie miałam siły na jakąkolwiek rozmowę. Zresztą z niczego nie musiałam się mu tłumaczyć.
Przez zawroty głowy usiadłam na rozgrzanych kafelkach. Oparłam się o ściankę wanny i odetchnęłam. Mimo że przespałam pół dnia, czułam takie zmęczenie, jakbym co najmniej przebiegła maraton.
– Czy to blizny po wypadku? – wycharczałam. Gardło nie chciało ze mną współpracować.
Spojrzałam na Jasego. Wpatrywał się we mnie z kamiennym wyrazem twarzy i skrzyżowanymi na piersi ramionami. Szczęki miał zaciśnięte, przez co rysy mu się wyostrzyły. Wyglądał teraz o wiele surowiej. Opierał się bokiem o framugę drzwi.
– Tak, po wypadku. Liczę na to, że za jakiś czas znikną.
– Nie ma szans. – Zaśmiałam się niewesoło. – Żywiłam taką nadzieję dobrych kilka lat.
Zmarszczył brwi. Jego mina była nieprzenikniona.
– O czym ty mówisz? – zapytał aż nazbyt spokojnie.
Podciągnęłam lekko koszulkę, odsłaniając niewielki fragment skóry na brzuchu. Poharatanej. Szpetnej. Naznaczonej na zawsze.
Jase wypuścił ze świstem powietrze. Przeczesał palcami włosy, a potem podszedł do mnie i ukucnął naprzeciwko tuż przy moich, teraz już podciągniętych do piersi, kolanach. Był w szoku. Jak każdy, gdy to widział. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Co zaraz zobaczę w jego oczach. Obrzydzenie.
– Czy to ma związek z twoimi rodzicami? – zapytał nagle.
Spojrzałam na niego, spinając się. Na wzmiankę o nich miałam ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Co mu, do diabła, strzeliło do głowy, żeby pytać akurat o nich? Czy wiedział? Wiedział, co się kiedyś stało? Skoro w niedzielę przyznał, że mnie sprawdzał, znał datę moich urodzin, choć wcale mu o niej nie mówiłam… niewykluczonym było, że znał prawdę.
Przełknęłam gulę w gardle.
– Skąd takie wnioski?
– Nasza pierwsza wspólna kolacja, kiedy wystraszyłaś się na wzmiankę o nich. Albo to, że mieszkasz sama z młodszym bratem i praktycznie się z nimi nie kontaktujesz. Nie jesteś skłonna do wyjaśnień. A ja, tak się składa, jestem dobrym obserwatorem. – Uniósł brwi w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
Jeśli myślał, że teraz cokolwiek mu powiem, grubo się mylił. Naprawdę nie miałam ochoty tego roztrząsać. Jase nie musiał o tym wiedzieć. Poza tym czy wtedy nie zdałby sobie sprawy, że byłam zbyt problematyczna? Kto by chciał mieć dziewczynę z takimi stanami lękowymi, prześladowcą na głowie i trudną przeszłością w pakiecie? Raczej nikt. A gdzieś przecież musiała być jakaś granica wytrzymałości.
– Nie jestem gotowa, aby o tym rozmawiać – odpowiedziałam.
Jase przyglądał się jeszcze przez moment mojej twarzy, a potem wstał i pomógł mi się podnieść.
– Chodźmy już spać – zaproponował.
Przytaknęłam. Chciałam go minąć i pójść pierwsza, on jednak mnie zatrzymał, odwracając ku sobie. Spojrzałam w jego oczy, których kolor oraz zmienność odcieni wciąż mnie zachwycały. Odsłaniał teraz przede mną niemal wszystko. Nie widziałam w nich obrzydzenia ani niechęci. Nie widziałam w nich również odrzucenia czy potępienia. Były tylko bezbrzeżna czułość oraz coś, czego w dalszym ciągu nie potrafiłam zidentyfikować. Czułam zaś, że nie jest to nic negatywnego. Powinnam odetchnąć z ulgą?
– Ufasz mi, May? – zapytał poważnie.
– Ufam ci – odpowiedziałam od razu i bez zająknięcia.
Jase pocałował mnie w czoło. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, przymykając z westchnieniem oczy. Przebiegł palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, czym wywołał przyjemne dreszcze i mimowolny chichot. Po chwili odsunął się nieznacznie i poprowadził nas do łóżka.
Czułam się dziwnie.
Nigdy nie spałam z mężczyzną pod jedną kołdrą, a co więcej, nigdy w objęciach. On jednak nie miał oporu, aby przytulić mnie od tyłu i przyciągnąć do siebie. Jego ciepły dotyk, oddech i ciało nie pozwoliły na głębsze analizowanie tej sytuacji. Zasnęłam momentalnie.