- W empik go
Telefon od Mikołaja - ebook
Telefon od Mikołaja - ebook
Urocza świąteczna opowieść, w której rozmowy są kontrolowane przez tabun ekscentrycznych staruszków!
Wincentyna czeka na wiadomość od Mikołaja. Ukochany wiele lat temu powiedział, że zadzwoni, a on zawsze dotrzymywał słowa. Staruszka nie wie jeszcze, że kiedy w słuchawce telefonu w domu opieki Happy End usłyszy głos Poli, zagubionej nastolatki, zupełnie zmieni się jej życie.
Dorota, nauczycielka jeszcze do niedawna zakochana w swojej pracy i w mężu, przeżywa kryzys. Zawodowy oraz osobisty. W czasie pomiędzy wigilijnym barszczem a karpiem wyrusza z domu ku przygodzie. Czy spotkany przyjaciel z dawnych lat okaże się tym, o kim marzyła?
Maciej chce być dla swoich córek perfekcyjnym ojcem, a czasem nawet matką, bo jego żona prócz siebie nie dostrzega nikogo. Czy w przedświątecznym zamieszaniu uda mu się odkryć, że aby dbać o innych, musi najpierw zrobić coś miłego dla siebie?
W wigilijny wieczór przez zupełny przypadek spotykają się wszyscy w domu pełnym ciepła i miłości. W domu, gdzie marzenia się spełniają, wiek przestaje mieć znaczenie, a pod choinką wszyscy znajdują wyśnione prezenty.
Pamiętajcie, Mikołaj nie patrzy na metryki! Ważne jest tylko to, byście byli grzeczni i mieli piękne marzenia, a wtedy może któregoś dnia też odbierzecie telefon, który was odmieni…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67402-05-7 |
Rozmiar pliku: | 877 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Często ciekawe życiowe historie zaczynają się od tego, że ktoś do kogoś dzwoni. Czasem nawet przypadkowo, i mówi na przykład: „Dzień dobry, zastałem Jolkę?”. Chwilę potem się okazuje, że to pomyłka i po drugiej stronie słuchawki nie ma żadnej Jolki, tylko pani Marianna, która jak co dzień popija przy kuchennym stole herbatkę rumiankową i oddaje się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli podglądaniu sąsiadów. Albo słuchawkę podnosi bardzo sympatyczny Tomek, który właśnie się rozstał z dziewczyną i zastanawia się gorączkowo, co zrobić, by nie czuć się samotnym…
Ale mimo tej telefonicznej pomyłki zawiązuje się rozmowa, z reguły bardzo interesująca, następnie jest spotkanie, kawa, wspólny obiad, spacer w parku, potem zaproszenie na drinka i w efekcie tego wszystkiego miłość do grobowej deski. Bo przecież mogłoby tak być, prawda?
Ta historia zacznie się zgoła inaczej, bo właśnie od tego, że telefon nie dzwonił od wielu lat, i w związku z tym, co z przykrością muszę stwierdzić, na znalezienie miłości do grobowej deski było już coraz mniej czasu.
Jednak trzeba również przyznać, że jednej z bohaterek do grobowej deski zostało tego czasu już niewiele, zatem szansa wytrwania „na dobre i na złe, aż do śmierci” cechowała się wielce wysokim prawdopodobieństwem, o ile, oczywiście, znalazłaby odpowiedniego kandydata.
Jednak, jak już wspomniałam, ta historia jest zupełnie o czymś innym. I zacznie się zupełnie inaczej, aczkolwiek telefon dzwoniący w zupełnie nieprzewidzianych sytuacjach również będzie w niej odgrywał znaczącą rolę.
*
Wincentyna Radziewicz wpatrywała się w stary czerwony telefon. Nie był to najnowszy model smartfona, nie była to też wysłużona nokia z lat dziewięćdziesiątych, czemu w sumie nie należało się dziwić, gdyż kilka dni temu Wincentyna sama skończyła lat dziewięćdziesiąt pięć i, najogólniej mówiąc, wszelakich zdobyczy techniki unikała, a mówiąc w szczegółach – wszelką technologię miała w głębokim poważaniu.
Musicie wiedzieć, że Wincentyna pochodziła z dobrej rodziny i od zawsze była damą, więc zazwyczaj unikała sformułowań związanych z częściami ciała. Gdy była młodsza, wydawało się jej, że zdecydowanie lepiej brzmi „mieć coś w głębokim poważaniu” niż po prostu „mieć w dupie”. Niestety z wiekiem, ku swojemu zaskoczeniu, powoli zmieniała zdanie i teraz skrycie uważała, że pewne rzeczy należy wyrażać bardziej dosadnie, aczkolwiek jeszcze nie miała śmiałości, by wyrażać to zarówno dosadnie, jak i głośno.
Jednak coraz częściej budziła się ze świadomością, że ma coś po prostu w dupie, a nie w głębokim poważaniu.
*
Staruszka wpatrywała się w klasyczny model telefonu CB-740 Jaskier z roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego, wyprodukowany nie gdzie indziej jak w Radomskiej Wytwórni Telefonów.
Wincentyna dokładnie znała model, bo to sprawdziła, gdy chciała go naprawiać, gdyż od zawsze zacinała się tarcza i aparat wybierał cyfrę siedem zamiast osiem. Kilka, a w zasadzie kilkanaście lat temu osobiście wybrała się do Radomia w poszukiwaniu producenta uciążliwego telefonu, jednak na miejscu się okazało, że firma jest o krok od ogłoszenia upadłości i nikt nie tyle nie był w stanie jej pomóc, co zupełnie nie miał do tego głowy.
Kobieta była nad wyraz uparta i wielokrotnie, aczkolwiek bezskutecznie próbowała rozwiązać swój problem. W związku z tym metodycznie przeczesywała bliższą i dalszą okolicę w poszukiwaniu dobrej duszyczki, która zaradzi na jej kłopoty z niesfornym urządzeniem. Utwierdziła się przy tym w przekonaniu, że nadeszły dziwne czasy, kiedy sprzęty są niemal jednorazowego użytku i nikt ich nie naprawia, tylko wyrzuca i kupuje nowe. Dla wychowanej w duchu oszczędności Wincentyny było nie do pomyślenia, że ma wyrzucić piękny i niemal nowy, bo przecież dopiero kilkudziesięcioletni telefon do śmieci (bo czym jest przecież takie trzydzieści lat przy wieczności?). I to tylko dlatego, że dostał jakiegoś cyfrowego alzheimera i myliło mu się to siedem z osiem.
Te wyprawy nie były jednak całkiem straconym czasem, bo dzięki nim poznała na przykład przesympatycznego pana Mańka, który – choć całkiem jeszcze młody, bo nieco po sześćdziesiątce – wyraźnie podszedł do tematu w sposób profesjonalny. I kiedy delikatnie pogłaskał jaskra swoimi wielkimi jak bochny chleba dłońmi, Wincentyna przez moment poczuła, że misja może się zakończyć sukcesem. Okazało się jednak, że nawet taki specjalista nie jest w stanie dostać jakiejś części o dziwnie brzmiącej nazwie, bo producent, choć przetrwał zawirowania dziejowe, przestawił się obecnie na asortyment nieco bardziej nowoczesny i handlował antenami satelitarnymi. Wtedy Wincentyna stwierdziła, że musi się poddać, bo nawet ona nie wygra z kosmicznymi technologiami.
Wbrew pozorom w tej powieści nie będziemy się jednak zajmować naprawą cyferblatów telefonów z radomskiej fabryki ani nawet nie będziemy się zajmować naprawą wyświetlaczy najnowszego modelu smartfona, który upadł niespodziewanie i niekoniecznie z własnej woli (technika tak poszła do przodu, że należy podejrzewać, iż smartfon ma swój rozum) na podłogę w damskiej toalecie pewnego gdańskiego liceum i potłukł się tak, że wprawdzie można było z niego korzystać, ale z ograniczonym (i to wielce) zaufaniem. Nie zawsze człowiek (ogólnie), a właściwie Pola (szczególnie), czyli właścicielka owego telefonu, mogła się dodzwonić dokładnie tam, gdzie chciała. I właśnie o tym jest ta historia, aczkolwiek zanim dojdziemy do owego dnia, w którym telefon Poli błędnie wybrał numer, musi się wydarzyć kilka rzeczy, zarówno istotnych, jak i mniej istotnych.
Z tych mniej ważnych jedna była taka, że działka przy ulicy Wodnej w Radomiu, gdzie według wiedzy Wincentyny jeszcze nie tak dawno stała siedziba Radomskiej Fabryki Telefonów, została wystawiona na sprzedaż, później budynek wyburzono, a Urząd Miejski w Radomiu wydał decyzję o warunkach zabudowy dla tej nieruchomości na budynek mieszkalny wielorodzinny o dziewięciu kondygnacjach, z garażem naziemnym i parkingiem.
Wincentyna na szczęście o tym nie wiedziała, bo zapewne gdyby wiedziała, pojechałaby na plac budowy w celu znalezienia gdzieś w głębokich wykopach części niezbędnych do naprawy cyferblatu. A może i całego telefonu, bo przecież to było niemożliwe, by nie dzwonił.
Niemożliwe, by nie dzwonił…
Od lat…
Dokładnie od lat siedemdziesięciu siedmiu, kiedy to narzeczony wyszedł z jej domu, a ona wyglądała za nim przez okno.
– Skontaktuję się z tobą!
– Ale jak? Zadzwonisz? – Roześmiała się.
– Pewnie. Niedługo wojna się skończy! Gdziekolwiek będę, zadzwonię! Obiecuję!
Najważniejszy mężczyzna w jej ówczesnym życiu zawsze dotrzymywał słowa. A więc czekała.
*
Oczywiście wtedy, kiedy narzeczony składał Wincentynie tę obietnicę, wojna, niestety, jeszcze trwała, Wincentyna nie miała telefonu, a co gorsza, nie miała nawet swojego własnego mieszkania, w którym mogłaby ten telefon mieć.
Dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy to zamieszkała ze swoim mężem w przepięknej leśniczówce na Kaszubach, tuż nad Słupią, na stoliku w salonie stanął czerwony telefon CB-740 Jaskier, który to najpierw dzwonił jak szalony (żadne z tych połączeń nie było tym właściwym), a później tylko z rzadka. Ale ukochany nigdy się do niej nie odezwał.
Lata mijały. Człowiek się starzał, głowa i ciało robiły mu różne psikusy, więc nie można było wymagać od starego cyferblatu, by się nie dopasował do zmieniającego się otoczenia i również nie zaczął się mylić, i złośliwie zamieniać ósemki z siódemką, a od telefonu nie można było wymagać, by dzwonił tak często jak kiedyś. W przeciwieństwie do równie starego radia, marki Grundig, które to bez zarzutu działało od lat i umilało Wincentynie bezsenne noce.1.
Dobry wieczór, a raczej życzę wam dobrej nocy! Zupełnie nie wiem, dlaczego słowo „dobranoc” kojarzy nam się zwykle z tym, że się rozstajemy. Przecież my się witamy, a ja życzę wam na wstępie, by ta noc była dobra, bo właśnie zaczynamy naszą Księżycową audycję. Jak codziennie o północy mówi do was Klemens Wiśniowiecki.
Dzisiaj środa, 15 grudnia 2021 roku. Jest to 349 dzień oraz 50 tydzień roku. Do zerwania ostatniej kartki w tegorocznym kalendarzu pozostało 16 dni, a święta Bożego Narodzenia już za chwilę!
Cieszę się niezmiernie, że znów jesteście ze mną razem i miło spędzimy czas na rozmowach o życiu i przy dobrej muzyce. Księżyc świeci nam dziś już od 13.30, a zajdzie o 3.36. I wtedy właśnie skończy się nasza audycja.
Wiecie, że zawsze zachęcam do wpatrywania się w okno, by spojrzeć na Księżyc. Dla mnie to jedno z najbardziej fascynujących ciał niebieskich, stąd nazwa naszej audycji. Mówiłem wam już, że ma zbliżoną powierzchnię do kontynentu afrykańskiego? Niby niewielki, a jednak sami przyznacie, że jest w nim coś magicznego.
Zerknijcie więc przez okno i zobaczcie, jaki jest piękny… Dziś jest w fazie następującej po pierwszej kwadrze. Oświetlona jest już większa część tarczy i niedługo znajdzie się w pełni. Tę fazę nazywamy „Księżycem Garbatym”.
Dzisiejszej nocy księżycowym znakiem zodiaku jest Byk. Ale jak zawsze zaczynamy od Wodników. Mam słabość do tego znaku! Może wam kiedyś powiem dlaczego…
Drogi Wodniku, od dzisiaj powinieneś narzucić sobie jakąś dyscyplinę. Może zastanów się nad ćwiczeniami fizycznymi? Ale koniecznie rób to systematycznie. Tak, wiem, wspaniale jest poleniuchować, ale teraz jest dobry czas, by się za siebie zabrać. Kontroluj to, co robisz i na czym skupiasz swoją uwagę. Pewne kłopoty mogą ci sprawić członkowie rodziny bądź starsze osoby z twojego otoczenia, które będą się starały namówić cię na zmianę przyzwyczajeń. Może warto to przemyśleć? I pamiętaj, że być może nie masz wpływu na zachowanie innych, ale jesteś odpowiedzialny za to, co robisz ty sam. A teraz uwaga! Wieczorem spodziewaj się nieoczekiwanego gościa! Tylko pamiętaj, pożegnaj się z nim przed północą, by być gotowym na naszą kolejną audycję!
Na dobry początek wspaniały Frank Sinatra i jego Fly Me to the Moon. Czy wiecie, że to cover, bo piosenka powstała już w 1954 roku? Jednak to wykonanie Sinatry zapewniło jej nieśmiertelność. No ale dosyć gadania, wybierzmy się teraz z Frankiem w podróż do gwiazd…