- nowość
- W empik go
Teoria Niegasnących Gwiazd - ebook
Teoria Niegasnących Gwiazd - ebook
Robiąc to, co kochasz, płoniesz, ale nigdy się nie wypalasz.
Lilly miała wszystko… aż do dnia śmierci ukochanego ojca. Mimo że od tragedii minęło już wiele lat, dziewczyna wciąż nie potrafi otrząsnąć się z bolesnych wspomnień i zacząć żyć na nowo. Lęk przed ponowną stratą uniemożliwia jej otwarcie się na miłość. Jedynym, co choć na chwilę pozwala dziewczynie zapomnieć o towarzyszącym na co dzień bólu, jest muzyka oraz sztuka.
Klara Engel stąpa po świecie znacznie dłużej niż Lilly, ale… nie wszystko z tego pamięta. Aktualnie mieszka w domu spokojnej starości, gdzie choroba Alzheimera stopniowo okrada ją ze wspomnień. Pani Engel kurczowo trzyma się jednego pragnienia – napisania własnej powieści.
Nieoczekiwany wyjazd Lilly do wujka sprawia, że ścieżki jej i Klary się przecinają. To spotkanie da początek historii, która zmieni życie kobiet. Obie będą musiały odnaleźć swoje życiowe ścieżki. Czy najjaśniejsza z gwiazd wskaże im właściwą drogę?
– Obojętność dotyka najbardziej, bo jest bezuczuciowa, pusta, obrzydliwa. Kiedy jesteś obojętny, przechodzisz obok człowieka bez słowa, odpychasz go od siebie, ranisz, z początku nie mając świadomości swoich błędów. To nie jest jeden porządny cios, po którym człowiek pada nieprzytomny. To małe, z pozoru niewidoczne uderzenia, które z czasem powodują gnijącą, niedającą się uleczyć, otwartą ranę.
– Dramatyzujesz, Mia – powiedziałam dość raptownie, lecz coś ścisnęło mi gardło.
– To teraz chcę poznać twoją teorię. Proszę, powiedz, co sądzisz o obojętności? Uważasz ją za coś dobrego?
– Nie, to znaczy…
– Co znaczy?
– Nie mam zdania – bąknęłam, bo uświadomiłam sobie, że to, co powiedziała Mia, było prawdą.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-436-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewien mądry człowiek powiedział kiedyś, że w życiu nic nie dzieje się przypadkiem. Może powtórzę tutaj coś, co padło z moich ust już wiele razy, ale zgadzam się z tym w stu procentach. Jeśli ktokolwiek podważy to zdanie, będę z nim dyskutować tak długo, aż przekonam go do swojej racji. Nie chodzi o to, że jestem uparta, ani o to, że wszystko wiem najlepiej. Nie w tym sęk. Debatować można na tematy muzyczne, sportowe czy polityczne. Jednemu człowiekowi coś może się podobać, innemu nie. Doskonale to rozumiem! Moja przyjaciółka Mia nie przepada za spaghetti, podczas gdy ja mogłabym jeść je codziennie. Byłoby niedorzeczne, gdybym stanęła obok niej i chciała udowodnić, że mam rację. Poza tym, jaki rozsądny człowiek kłóciłby się o spaghetti? To byłoby co najmniej śmieszne.
Jeśli, drogi czytelniku, już teraz zastanawiasz się, do czego zmierzam, pozwól sobie popłynąć przez karty historii, mojej historii, a dokładniej niezwyczajnej historii tak bardzo zwyczajnej kobiety Lilly M. Ta opowieść jest przypieczętowaniem stwierdzenia, że każda decyzja, wydarzenie, każde spotkanie, osoba na drodze naszego istnienia niesie za sobą pewien sens. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli. Bardzo często odczuwamy lęk i pustkę oraz obrazę na cały świat. Ale czy ma to jakikolwiek sens? Co prawda okazywanie tego, co nas martwi bądź złości, jest w pełni ludzkie, i zdecydowanie lepiej, kiedy wyrzucimy z siebie złość lub wypłaczemy się w ramię osoby, która nas wysłucha. Czy jednak życie nie jest zbyt krótkie, aby przejmować się rzeczami, na które w gruncie rzeczy nie mamy wpływu?
Pewnie wiele osób pomyśli sobie teraz, że jestem kobietą idealną, która od początku życia jest chodzącym wzorem do naśladowania, i jedyne, czego jej brakuje, to aureoli nad głową. Jeśli ktoś ma takie spostrzeżenia na mój temat, mogę go zapewnić, że pozostaje w błędzie. W jednym zdaniu mogę opisać siebie jako rozkapryszoną jedynaczkę, która tak naprawdę nigdy nie wiedziała, czego chce.
Całe moje życie było jednym wielkim przypadkiem. Przypadkiem jest również to, że żyję, ponieważ urodziłam się jako wcześniak, któremu nikt nie dawał szans na przeżycie. Przypadkiem numer dwa było moje imię. Ni stąd, ni zowąd podczas chrztu ksiądz zamiast wypowiedzieć imię Lilianna, ochrzcił mnie jako Lilly. Właściwie moim rodzicom jakoś szczególnie nigdy to nie przeszkadzało, ponieważ tak właśnie mówili na mnie od najmłodszych lat. Pora na przypadek numer trzy. Z racji tego, że zabrakło dla mnie miejsca w miejscowej szkole realnej, a niezbyt chętnie zapatrywałam się na mieszkanie w internacie około stu kilometrów od domu, poszłam do gimnazjum, co ostatecznie uznałam za korzystne rozwiązanie. Mogłabym tutaj wymieniać jeszcze wiele zrządzeń losu, które napotykałam na swojej drodze. Ale chyba na tym skończę, by już za chwilę opowiedzieć wam o moim największym przypadku, który był dla mnie drogowskazem, i zapewne bez niego nie byłabym tutaj, gdzie jestem. Wiele osób, zwłaszcza bliskich przyjaciół, zadaje mi następujące pytanie: Lilly, czy ty właściwie jesteś szczęśliwa? Gdyby nie znali mojej historii, nie pytaliby, ale cóż poradzę na to, że nie potrafię trzymać języka za zębami. Właściwie to w tym momencie powinnam odłożyć długopis na bok, powinnam zamknąć oczy i wziąć głęboki oddech, ale tego nie zrobię. Przywykłam do opowiadania mojej historii. To część mnie. Nie mam zamiaru się jej wyzbywać. Ta historia ukształtowała moją osobowość, i to, że nie uronię ani jednej łzy, wynika tylko i wyłącznie z tego, że teraz jestem kobietą silną. Silną dzięki Tobie, bo gdybym Cię nie poznała, do dziś dnia stałabym w niewyraźnym punkcie życia i nie dokonałabym tych wszystkich wyborów, które doprowadziły mnie tam, gdzie jestem.
Zapewne chcielibyście wiedzieć, kim jest wspomniany człowiek? To osoba, bez której pomocy nie wiedziałabym, co tak naprawdę w życiu jest ważne, co warto pielęgnować i doceniać, a co lepiej zostawić za sobą…ŁZY
Byłeś moją pierwszą miłością,
Nauczyłeś mnie marzyć,
Lubiłam twój uśmiech, tato,
Twój pewny wzrok
I ciepłe serce.
I te rozgrzane dłonie,
Które ogrzewały me ręce.
Twą szczerość
I głos twój,
Artystyczną duszę,
Bez ciebie tonę,
Duszę się,
Bo tak bardzo,
Choć na chwilę,
Chcę ujrzeć cię.
Dałeś mi wiele,
Lecz śmierć zabrała.
Choć uczę się znów
Kochać,
Tak bardzo obok siebie
Mieć bym cię chciała.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego dnia obudziłam się zdecydowanie za wcześnie. Co prawda byłam rannym ptaszkiem, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wyrwać z łóżka trzy godziny przed rozpoczęciem zajęć. Całe szczęście, że wybrałam studia, które, powiedzmy, należały do tych ciekawszych, bo w przeciwnym razie miałabym zdecydowanie więcej nieobecności. Wybrałam historię sztuki, ponieważ od zawsze byłam duszą artystyczną, a wszelkiego rodzaju obrazy czy inne dzieła darzyłam ogromnym sentymentem. Wrażliwości na sztukę i muzykę nauczył mnie mój kochany tato, który już nigdy nie usłyszy żadnego z moich utworów. Może inaczej: usłyszy, ale nie oceni, nie przytuli, nie doda wsparcia. Tak najwidoczniej musiało być, ponieważ gdyby wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, może właśnie nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem teraz.
Sztuka była dla mnie czymś niezwykłym. Pozwalała na podróż w nieznane, nauczyła odkrywania tego, co ukryte i pozornie niewidoczne dla świata. Mimo że to, co robiłam, dawało mi radość, długo myślałam nad tym, czy wybrany kierunek to rzeczywiście coś dla mnie. Najbardziej chyba dobijający był fakt, że artyści zazwyczaj byli doceniani dopiero po śmierci. Nie należałam do osób lubiących się chwalić, nigdy nie byłam i nie jestem kobietą szczególnie wybitną, bo daleko mi do artystki, ale czy historia sztuki, którą wybrałam, na pewno miała dać mi w przyszłości to, czego naprawdę oczekiwałam?
Z reguły większość decyzji, które podejmowałam, pozostawiała za sobą wiele znaków zapytania. Po dokonaniu jakiegoś wyboru potrafiłam przeleżeć całe popołudnie na moim jakże wygodnym łóżku, marząc tylko o niebieskich migdałach lub sprawach, na które nie miałam żadnego wpływu.
Sztukę właściwie od zawsze łączyłam z muzyką. Muzyka i sztuka to coś, co przenika się nawzajem i staje się jednością, dającą ukojenie dla duszy i ciała. Stąd moja pasja do gry na pianinie. Tego wszystkiego nauczył mnie mój tato. Pokazał mi, co to naprawdę znaczy piękno. Czym w rzeczywistości jest piękno i gdzie go szukać. Dzięki niemu wiem, że w każdej nucie ukryta jest zaklęta moc, a wszystkie nuty tworzące jedność brzmią niczym zaczarowana melodia.
Wracając do mnie, od początku byłam połączeniem człowieka niezdecydowanego z osobą, która każdą podjętą decyzję analizowała pięć tysięcy razy, zanim ostatecznie doszła do wniosku, czy rzeczywiście warto było się nad nią tak rozwodzić.
Pamiętam, że tamtego poranka miałam lekkie dreszcze, mimo że w mieszkaniu było dość ciepło. Wstałam z łóżka, aby dotknąć grzejnika i ogrzać moją zmarzniętą dłoń. Stałam w oknie, kierując wzrok na ruchliwą ulicę Berlina. Za szybą widziałam maleńkie białe śnieżynki, które opadały na chodnik, po czym znikały, rozpływały się niczym batonik czekoladowy w ciepłych dziecięcych rączkach. Razem z mamą mieszkałyśmy przy głównej, ruchliwej ulicy Berlina. Mój pokój miał widok wprost na Alexanderplatz, gdzie od świtu do zmierzchu przewijały się tysiące ludzi. Przypominali oni mrówki, a w moich oczach były to maleńkie kropeczki, które bezcelowo spacerowały po stolicy. Każda jednak z tych kropeczek miała swoją historię. Coś zyskała lub straciła, odnalazła albo zostawiła za sobą bezpowrotnie.
Czasami potrafiłam spędzać w oknie całe popołudnia. Zwykle trzymałam w ręku długopis, siedziałam na parapecie oparta o poduszkę, przykryta szarym kocem i wymyślałam opowiadania związane z poszczególnymi przechodniami. Kilka razy zdarzyło mi się nawet zostać przyłapaną przez mamę.
Mama pracowała w ratuszu, więc gdy późnym popołudniem przekraczała próg domu, od razu wchodziła do mojego pokoju, aby przywitać się z córką, która mimo skończenia dziewiętnastu lat wciąż była jej oczkiem w głowie. Może dlatego, że sama straciła męża, gdy miała niespełna trzydzieści lat? Może dlatego, że nie było jej dane doświadczyć długotrwałej miłości mężczyzny, stąd całą troskę i opiekę przelewała na swoją jedyną córkę?
Mama, zresztą taka samo jak ja, bardzo kochała mojego tatę. Ten wyjątkowy człowiek o złotym sercu pomagał każdemu, jak tylko mógł. Potrafił oddać bezdomnemu na ulicy swój płaszcz, aby ten nie przemókł do suchej nitki. Kilka razy byłam świadkiem takiej sytuacji. Kiedy pytałam ojca, dlaczego to robi, powiedział, że ma w domu jeszcze inne kurtki, a ,,uliczny pan” zapewne nie ma ani jednej, więc należy się z nim podzielić. Zawsze mawiał, że dobro, które dajemy drugiemu człowiekowi, może nie dziś, nie jutro, ale z pewnością kiedyś do nas wróci. Josef, bo tak miał na imię jeden z najważniejszych mężczyzn w moim życiu, zginął, gdy miałam dziesięć lat.
Bardzo lubiłam wspominać okres, kiedy tato był z nami, jednak nie robiłam tego często. Temat taty od pewnego momentu zaczęłam omijać szerokim łukiem. Zwłaszcza ze względu na mamę. Była tak samo jak ja kobietą wrażliwą, więc gdy tylko wspominałam o jej zmarłym tragicznie mężu, ona mimo upływu prawie dziesięciu lat wciąż miała w sobie te same uczucia i emocje, które towarzyszyły jej w dniu odejścia męża. Gdy nie wspominałam o Josefie, mama była z pozoru promienna, radosna, lecz kiedy tylko nawiązywałam do taty, jej pełne blasku oczy stawały się szkliste, a kąciki ust opadały. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak bardzo może brakować obecności drugiego człowieka. Cóż, po tych wszystkich latach rozpaczy najwidoczniej postanowiła, że temat mojego ojca raz na zawsze powinien zostać zakończony.
Tato zginął prawie dziesięć lat temu podczas katastrofy samolotu pod Monachium. Podobnie jak moja mama pracował w ratuszu i był prawą ręką burmistrza. Doskonale pamiętam, jak pewnego dnia wrócił uradowany z pracy i powiedział mamie, że wyrusza z burmistrzem na tydzień do Wiednia, aby uczestniczyć w bardzo ważnym spotkaniu.
Pamiętam, że w dzień powrotu taty do domu odebrałam telefon. Rozmawiałam z nim kilkanaście minut. Powiedział wtedy, że kupił mi lalkę, dokładnie taką, jaką chciałam. Dodał również, że jak tylko wróci do domu, zabierze mnie i mamę na obiecane lody truskawkowe, a w wakacje pojedziemy nad morze i będziemy płynąć pirackim statkiem. Pamiętam, że byłam bardzo podekscytowana i mimo że byłam jeszcze mała, największą radość sprawiała mi nie lalka, choć o niej marzyłam, ale fakt, że tata, który był moim przyjacielem i którego tak bardzo kochałam, po dwóch tygodniach nieobecności wróci do domu. Przytuli mnie, mamusię i oczywiście moją nową lalę, bo od tamtego dnia miała ona być nowym członkiem naszej rodziny.
Krótko po powrocie mamy do domu zadzwonił telefon. Tym razem, gdy podniosłam słuchawkę, usłyszałam niski głos obcego mężczyzny. Ten człowiek przedstawił się jako policjant i zapytał, czy może poprosić do telefonu mamę. Ona przybiegła i z kamienną twarzą słuchała tego, co mówił mężczyzna. Gdy połączenie zostało przerwane, mama wyglądała zupełnie tak, jakby zobaczyła ducha. Czym prędzej chwyciła do ręki pilota, włączyła telewizor. Na czarno-białym ekranie widziałam tylko rozbity samolot, ale nic z tego nie rozumiałam. Wiadomość o śmierci taty dotarła do mnie dopiero wtedy, gdy po kilku minutach milczenia mama rzuciła pilotem o podłogę, padła na kolana i dotykając czołem dywanu, zaczęła szlochać wniebogłosy. Ja, dziesięcioletnia dziewczynka, stałam długi czas bez ruchu, a z oczu płynęły mi strumienie łez. Nie wydałam żadnego dźwięku, czułam się bezsilna. Spuściłam ręce wzdłuż ciała, potem przykucnęłam i chwyciłam mamę za ramię. Ona podniosła zapłakaną twarz, a mój wzrok utkwił w jej spuchniętych powiekach. Podniosła się z podłogi, ale wciąż płakała. Przytuliła mnie bardzo mocno i wyszeptała, że teraz zostałyśmy zupełnie same. Wybuchłam płaczem, histerycznym płaczem, który roznosił się po całej kamiennicy. Mama również szlochała. Nic nie mówiłyśmy, tylko wtulone w swe ramiona niczym dwie zagubione istoty tonęłyśmy w morzu słonych łez.
Śmierć ojca była dla nas wielką traumą. Wiele godzin, tygodni, miesięcy, lat po pogrzebie przesiedziałyśmy u specjalistów, aby wrócić do pełni życia. Co ja zresztą mówię, do jakiej pełni? Stan radości i wzajemnej miłości, którym wypełnione były nasze serca za życia taty, nie powrócił już nigdy. Wraz z odejściem ojca umarła cząstka nas. Od tego momentu nic nie było już takie samo, a pozorny uśmiech i zadowolenie z życia przyszły dopiero po kilku latach terapii. Prawie dziesięć lat po katastrofie było już całkiem dobrze, wiodłyśmy z mamą spokojne życie. Ja studiowałam, miałam co prawda trudny charakter, ale znośny, mama z kolei poświęcała swoją codzienność pracy i dbaniu o zdrowie, które czasami przysparzało jej dużo problemów.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam do kuchni. Mama zostawiła mi na stole kartkę z napisem: „Miłego dnia, córeczko, kocham cię!”. Robiła tak niemal każdego dnia. Teoretycznie taka wiadomość powinna cieszyć, ale ja, trzymając ten skrawek papieru przesiąknięty przesłodzoną miłością, dostawałam białej gorączki.
– Czym właściwie jest miłość? – powiedziałam sama do siebie. – Mama kochała tatę, i co z tego, skoro ostatecznie przyniosło to ogromne cierpienie? Nie tylko jej, ja też przeżyłam traumę, którą po ludzku potrafi zrozumieć tylko osoba, która doświadczyła czegoś podobnego na własnej skórze. Czy więc moja przyszłość z Tobiasem miałaby jakikolwiek sens? Nigdy nie otrzymam gwarancji na szczęśliwe życie, prawda, Fischer? – mówiłam ze wzrokiem wlepionym w ciemnobrązowe oczy mojego rudego, puszystego kota.
Chyba mnie nie zrozumiał. Może nawet nie chciał zrozumieć. Po co właściwie kot, który wiedzie beztroskie życie, poluje na myszy, spaceruje wieczorami po mieście albo znika bez śladu i wraca, kiedy najdzie go taka ochota, miałby na własne rzyczenie wysłuchiwać ludzkich, zawiłych albo skomplikowanych, spraw?
Czasami odnosiłam wrażenie, że moje życie od pewnego momentu stało się bardzo monotonne. Właściwie to ta monotonia często dawała się we znaki i męczyła mnie niesamowicie. Stojąc przy kuchennym blacie, poczułam, że potrzebuję pewnych zmian. Nie mogłam całe życie mieszkać z mamą, która traktuje mnie jak dziecko, nie mogłam każdego dnia opowiadać Fischerowi o swoich problemach, a co najważniejsze, nie mogłam trzymać Tobiasa w ciągłej niepewności. Stop. Tego nie powinnam była mówić. Sama nie wiedziałam, co mam zrobić z Tobiasem. Może zacznijmy od tego, kim właściwie był Tobias.
Tobias studiował drugi rok historii na tym samym uniwersytecie co ja. Hobbystycznie grywał na pianinie, a trzy razy w tygodniu wspólnie chodziliśmy na zajęcia muzyczne. Wydawałoby się, że był idealnym kandydatem na mojego przyszłego męża. Wysoki, pochodzący z dobrego domu, a przede wszystkim czuły i potrafiący kochać mężczyzna. Tylko czy ja potrafiłam przyjąć jego miłość? Czy potrafiłam zaufać, pokochać i przywiązać się po tym, kiedy dowiedziałam się, jak bardzo boli rozstanie? I nieważne, czy to rozstanie fizyczne, czy duchowe, bo każda rozłąka jest niczym strzała przeszywająca duszę człowieka. Rani. Bardzo rani, a dlaczego?
Jak pisał Antoine de Saint-Exupéry w _Małym Księciu_, człowiek jest odpowiedzialny za to, co oswoił. Oswoił, czyli przywiązał się do czegoś, oddał temu swoje serce, cząstkę siebie i pozostawił ją tam już na zawsze. A co najistotniejsze – obdarzył miłością. Czasami nierozważnie, niepotrzebnie, nieprzemyślanie. Ale cóż, jesteśmy tylko ludźmi, a nasze własne uczucia czasami same błądzą w natłoku myśli, które momentalnie przychodzą do głowy, i jeśli w ogóle stamtąd ulatują, to po upływie czasu, a potem i tak trzeba się jeszcze poddać rehabilitacji. Mówią, że miłość nie jest chorobą, ale jeśli nie, to dlaczego potrafi tak bardzo ranić?
***
Starałam się całkiem szybko jeść jajecznicę, żeby nie wystygła, ale przed każdym kęsem następowała jeszcze kilkusekundowa przerwa. Rozmyślałam i snułam rozważania o tym, kim jestem i do czego zmierzam. Miłość, Tobias, przyszłość, troskliwa mama i ja, prawie dwudziestoletnie dziecko – były to hasła, które niczym szalejąca wichura wirowały w mojej głowie i nie dawały mi spokoju już od samego rana. Cóż mogłam poradzić na to, że z reguły najbardziej przejmowałam się rzeczami, na które nigdy nie miałam i nie będę mieć wpływu? Taki charakter. Podobno charakter można zmienić, ale graniczy to z cudem, a w moim przypadku najprawdopodobniej z jakimś ponadczasowym cudem.Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała sie również:
Przyszłość jest wielką niewiadomą, którą rozszyfrować może tylko czas…
Młode małżeństwo, Blanka i Aleksy, wiodą spokojne życie na przedmieściach Krakowa. Choć oboje są naznaczeni bolesnymi wspomnieniami, miłość sprawia, że wszystkie trudne chwile z przeszłości zaczynają odchodzić w niepamięć. Żadne z nich nie przypuszcza, że jeden służbowy wyjazd Aleksego wkrótce zaważy na wspólnym szczęściu. A kiedy w życie Blanki ponownie wkroczy mężczyzna, który wiele lat temu był w niej do szaleństwa zakochany, ich małżeństwo zostanie wystawione na próbę. Próbę, na jaką nie byli przygotowani.