Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Terapia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 września 2021
Ebook
33,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Terapia - ebook

Życie nie oszczędzało Luizy, co potwierdzają dziesiątki zabliźnionych ran na jej ciele, spowodowanych silną autoagresją. Pewnego dnia kobieta decyduje się na podróż z Warszawy do Dębicy i podjęcie próby rozprawienia się z demonami przeszłości. Pragnie tylko jednego – zemsty. Informacja o znalezieniu zwłok jej przyjaciółki z dawnych lat jedynie pogarsza sytuację, a do osiągnięcia upragnionej równowagi psychicznej nie przyczynia się także nowy związek Luizy, w którym nieoczekiwanie doświadcza przemocy.

Wycieńczona obrotem spraw ucieka. Wyjazd do niedużej podwarszawskiej miejscowości okazuje się zupełnie czymś innym, niż oczekiwała. Zostaje napadnięta i uwięziona, a jej szaleństwo osiąga punkt kulminacyjny. Pragnienie zemsty i niemożność uporania się z własnym życiem sprawiają, że granica między wyobraźnią a rzeczywistością blednie, a ostatecznie zupełnie znika…

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67014-61-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

------------------------------------------------------------------------

Wrocław

Dwanaście miesięcy wcześniej

Leżę płasko na plecach, całkowicie nieruchomo, a przynajmniej staram się nie ruszać. Proszono mnie o to, ale jestem tak przejęta, że trudno mi kontrolować swoje ciało. Czuję, że nie wytrzymuję napięcia, i mimowolnie zaczynają mi drgać poszczególne partie mięśni. Nikt jednak nie zwraca mi uwagi. Albo ten ruch jest niezauważalny dla otoczenia, albo na tyle niewielki, że nie przeszkadza w badaniu. Chciałabym powiedzieć, że jest mi wszystko jedno, ale prawda wygląda zgoła inaczej. Wolałabym móc zapanować nad swoim zdenerwowaniem, mieć zdolność zatrzymania coraz śmielej wzbierającego we mnie niepokoju. To jednak tylko pobożne życzenie, które nie ma żadnych szans stać się rzeczywistością.

Wzrok mam wbity w biały sufit, który powoli się przesuwa. Jest cicho, słychać jedynie przytłumione buczenie, kiedy specjalnie przystosowane łóżko, na którym leżę, zmienia pozycję. W momencie, gdy tracę z pola widzenia sufit, a zamiast niego pojawia się zaokrąglone sklepienie, moje podenerwowanie staje się jeszcze bardziej namacalne. Trafiam do wąskiej, klaustrofobicznej tuby, w której trudno nie poczuć paniki.

Zaciskam dłonie w pięści, choć miałam się nie ruszać. Robię to niemal bezwiednie, stres ewidentnie bierze nade mną górę. Nie wiem, dlaczego tak bardzo się denerwuję, przecież nic nie wskazuje na to, że coś poszło nie tak. Badanie jest standardową procedurą, która ma wykluczyć jakiekolwiek nieprawidłowości, i po prostu musi zostać wykonane, niezależnie od wyników dotychczasowych testów i aktualnego stanu pacjenta. Czyli w tym przypadku mnie. Precyzja i dbałość o szczegóły są tu absolutnym priorytetem i nie ma możliwości wyłamania się z obowiązującego protokołu. To rzetelne postępowanie powinno mnie uspokajać, ale z jakiegoś powodu dzieje się odwrotnie.

Biorę głębszy oddech w nadziei, że ten prosty zabieg nieco mi pomoże. Pamiętam przy tym, aby nie poruszyć się zbyt gwałtownie.

– Luizo, wszystko w porządku? – rozlega się z głośnika zamontowanego gdzieś w sali.

Najwyraźniej ktoś z personelu jednak musiał zauważyć moją nerwowość. Biorę się w garść na tyle, na ile mogę, i tak jak mnie poinstruowano przed rozpoczęciem badania, unoszę lekko dłoń, aby dać znać medykom, że mogą kontynuować.

– Dobrze, zaraz zaczynamy – pada krótka informacja.

Przymykam powieki, dokładając wszelkich starań, aby więcej nie utrudniać pracy lekarzom, bo wiem, że w ten sposób jedynie wydłużam całą procedurę. A chcę, aby jak najszybciej było po wszystkim. Przyłapuję się na tym, że moje myśli wybiegają znacznie dalej – przebrnięcie przez tomografię komputerową głowy to tylko drobny element nieciekawej całości. Nawet nie wiem, kiedy tam uciekły. A może od początku właśnie tam były, tylko nie chciałam tego do siebie dopuścić?

– Kurwa… – syczę nagle i otwieram oczy. Zaledwie sekundy dzielą mnie od oderwania pleców od szpitalnego łóżka, na szczęście w porę przypominam sobie, że miałam się nie ruszać, a to, co teraz czuję, to tylko złudzenie. Ostrzegano mnie przed nim; pielęgniarka zapewniała, że nie będzie miało ono nic wspólnego z faktycznym stanem rzeczy. Nie sądziłam jednak, że to uczucie będzie aż tak wyraziste.

Z ogromnym trudem powstrzymuję się od uniesienia głowy i zerknięcia na okolice swojego krocza. Dałabym sobie rękę uciąć, że cała zawartość mojego pęcherza moczowego właśnie wsiąka w ubranie, a zaraz naznaczy również prześcieradło. Wciągam powietrze przez nos, aby się upewnić, że w pomieszczeniu nie unosi się zapach uryny. Z ulgą stwierdzam, że nie. Zaraz jednak przychodzi na myśl, że w tej chemicznej, zarezerwowanej wyłącznie dla szpitali woni potrafią zginąć znacznie ostrzejsze nuty.

Zaciskam ponownie powieki, klnąc w duchu na wszystkie te dziwaczne procedury medyczne. Wiem, że w porównaniu z innymi niedogodnościami, z jakimi muszą mierzyć się pacjenci przeróżnych placówek medycznych, tomografia komputerowa z kontrastem to małe piwo, ale nie zmienia to faktu, że wrażenie zsikania się w gacie jest do bólu deprymujące.

– Zaczynamy badanie – informuje mnie głos, nieco zniekształcony przez głośnik.

Ponownie lekko unoszę dłoń, tym razem dając lekarzom znak, że jestem gotowa. Po chwili rozmieszczone w aparacie lampy rentgenowskie zaczynają się poruszać. Wydają przy tym charakterystyczny dźwięk. W gruncie rzeczy jest on łagodny i niezbyt głośny, jednak nie sposób się przy nim odprężyć. Trudno mi go przyrównać do czegokolwiek, co miała okazję wcześniej zarejestrować moja błona bębenkowa, jest zarezerwowany wyłącznie dla tego precyzyjnego urządzenia, w którym się znajduję.

Postanawiam dotrwać do końca badania z zamkniętymi oczami. Usiłuję skoncentrować myśli na pracujących wokół mnie lampach. Mam nadzieję, że to pomoże mi się odrobinę rozluźnić. Zaczynam się zastanawiać, ile wiem na temat promieniowania rentgenowskiego. Nie jest to jednak najlepszy kierunek, bo przecież niebawem dowiemy się, jak wygląda wnętrze mojej głowy. Znów zaczynam panikować.

– I już. – Słyszę po kilku chwilach.

Tym razem głos dociera do moich uszu bezpośrednio, a nie przez głośnik. Jednocześnie łóżko, na którym leżę, powoli wysuwa się z tuby.

– Gotowe, Luizo – mówi doktor Michalczyk, posyłając mi pogodny uśmiech.

Cieszę się, że mam to za sobą. Teraz będzie już tylko lepiej. Musi być.2

------------------------------------------------------------------------

Dębica

Teraz

Budynek, w którym mieści się pensjonat, jest stary i już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie zabytkowego. Przyglądam się niepozornej tabliczce przy wejściu – Wiluszówka. Podoba mi się ta nazwa, jest elegancka i tajemnicza zarazem. Zdaje się idealnie pasować do tego, jak budynek prezentuje się z zewnątrz. Ciekawe, jak jest w środku. Gdzieś z tyłu głowy majaczy mi informacja, że wcześniej mieścił się tutaj urząd stanu cywilnego. A więc prawdopodobnie większość wiekowych mieszkańców miasta zawarła w nim związek małżeński. Zaraz w pamięci pojawia mi się kolejne wspomnienie – jednego ze zdjęć z rodzinnego albumu. Siostra ojca, w zabawnie skrojonej garsonce, stoi obok wujka i z kieliszkiem w kościstej dłoni uśmiecha się do obiektywu, odsłaniając krzywe, wyjątkowo kanciaste zęby. Rozglądam się dookoła, próbując zlokalizować miejsce, gdzie ten poślubny toast mógł zostać uwieczniony, ale nie natrafiam na nic, co przypominałoby scenerię z czarno-białej fotografii. Jestem jednak dopiero w holu budynku, a najpewniej sale, w których brano śluby cywilne, zanim nastały czasy konkordatu, znajdują się na piętrze. Tak przynajmniej mi się wydaje.

Ruszam w głąb pensjonatu, chcąc jak najszybciej się zameldować. Kiedy przecinam hol w kierunku recepcji, stare deski, którymi wyłożona jest podłoga, niemiłosiernie skrzypią. Czuję zapach unoszącego się w powietrzu kurzu, choć wnętrze wygląda na regularnie sprzątane. Zgaduję, że źródłem woni są ciężkie wzorzyste kotary wiszące w wysokich, podłużnych oknach. Przystaję w recepcji. Kontuar sprawia wrażenie nowego, jednak wyraźnie dołożono wszelkich starań, aby idealnie wpasował się w wystrój. Zadbano nawet o to, żeby obicie obrotowego fotela dla recepcjonisty nie różniło się od krzeseł ustawionych w jadalni, którą dostrzegam tuż obok.

– Dzień dobry – odzywa się mężczyzna siedzący po drugiej stronie.

Przenoszę na niego wzrok, uprzejmie odpowiadając na jego powitanie. Nie znam go, przynajmniej nie odnajduję w głowie żadnego wspomnienia świadczącego o tym, że nasze ścieżki mogły się kiedykolwiek skrzyżować.

Recepcjonista się przedstawia – ma na imię Tomek – a ja ciągle ukradkiem mu się przyglądam. Interesuje mnie jego reakcja na mój widok, zwracam uwagę zwłaszcza na jego mimikę, bo drobne grymasy ust zwykle mówią najwięcej. Później jeszcze przelotnie spoglądam mu w oczy i wreszcie mogę z ulgą stwierdzić, że nic nie wskazuje na to, aby wiedział, kim jestem.

Pobyt w tym miejscu wciąż wydaje mi się najbardziej newralgicznym punktem mojej wyprawy. Nie chcę, nie mogę zostać rozpoznana. Wprawdzie w ogóle nie przypominam nastolatki, którą byłam, opuszczając to miasto, ale rodzice postanowili wyłamać się z panujących w latach dziewięćdziesiątych trendów i obdarzyć mnie mało popularnym w tamtych czasach imieniem, które z biegiem lat wcale nie zyskało na rozgłosie. Wątpię jednak, aby pomimo tego, że byłam jedyną Luizą w swoim roczniku, ktokolwiek tu o mnie pamiętał. A tym bardziej wypatrywał mnie na ulicy.

Zaraz, zaraz! Przecież ostatecznie wcale nie byłam taka przezroczysta, za jaką chciałam uchodzić. Przynajmniej nie dla tutejszej społeczności. Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń strużka zimnego potu spływa mi po plecach, mimo to wciąż karmię się nadzieją, że jednak mało kto mnie pamięta.

Jakkolwiek wygląda prawda, jedno jest pewne: zawsze, niezależnie od tego, co robimy, ostrożność pozostaje rozsądnym posunięciem. A w mojej sytuacji jest zwyczajną koniecznością. Z tym miejscem łączy mnie zbyt wiele przykrych wspomnień, abym mogła narażać się na kolejne. Nie chcę rozmawiać ani nawet widzieć ludzi, z którymi łączy mnie przeszłość. Chcę się od nich uwolnić.

Recepcjonista raczy mnie wylewnymi słowami wdzięczności, że zdecydowałam się na zakwaterowanie właśnie w tym pensjonacie. Uśmiecham się powściągliwie, bo wybór tego miejsca był raczej wyższą koniecznością. Ale przecież nie ma potrzeby, abym zdradzała tego typu szczegóły, zwłaszcza pracownikowi zajazdu.

Podaję nazwisko, aby mężczyzna mógł odszukać moją rezerwację. Odnoszę wrażenie, że zabiera mu to więcej czasu, niż powinno, a poza tym dostrzegam, że notorycznie na mnie zerka. Zaczyna mi się wydawać, że spogląda zbyt często, a już po chwili, że także zbyt długo zatrzymuje na mnie wzrok. Na domiar złego dostrzegam w jego spojrzeniu przenikliwość, która ani trochę mi się nie podoba.

Może jednak mnie kojarzy?

Na tę myśl nieprzyjemnie ściska mnie w dołku. To, że ja go nie znam, wcale nie oznacza przecież, że on nie wie, kim jestem. W takich małych miasteczkach jak to niełatwo o anonimowość. Schowanie się w tłumie graniczy z cudem, a jeszcze trudniej ukryć swój upadek. Popyt na tragedię zawsze jest znacznie większy niż na powodzenie drugiego człowieka. Jednak w zaściankowych mieścinach ta swoista żądza krwi przybiera wręcz patologiczne rozmiary, o czym kilkanaście lat temu mogłam się przekonać na własnej skórze.

W końcu przechodzimy do płatności. Oznajmiam, że chcę uregulować należność za cały pobyt z góry gotówką. Nie mam ochoty pojawiać się w recepcji częściej, niż to konieczne. Odliczam banknoty i podaję je recepcjoniście. Wypowiada jedynie ciche „dziękuję” i znów świdruje mnie wzrokiem. Przełykam ślinę, z coraz większym trudem opierając się wrażeniu, że pracownik pensjonatu mnie zna. To niedorzeczne, upominam się w duchu, bo nawet jeśli słyszał historię młodej Luizy, w tym momencie z wyglądu zupełnie nie przypominam tamtej dziewczyny. Mimo wszystko czuję, że zaraz stracę zimną krew, jestem niemal gotowa wziąć nogi za pas i zrezygnować.

W końcu facet przerywa kontakt wzrokowy. W milczeniu przystępuje do przeliczenia pieniędzy, które mu wręczyłam. Po chwili pogodnym, niemal życzliwym tonem oznajmia, że kwota się zgadza, a zaraz potem kładzie na kontuarze paragon i klucz. Z uprzejmym uśmiechem instruuje mnie, gdzie znajduje się przydzielony mi pokój. Życzy przyjemnego pobytu. I tyle.

Nie prosi o żaden dokument tożsamości. Ku mojemu zdumieniu nie oczekuje go ani do okazania, ani do zrobienia kopii. Szybko również traci zainteresowanie mną i koncentruje uwagę na stojącym przed nim monitorze komputera. Aż trudno mi uwierzyć, że jeszcze chwilę temu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przygląda mi się z zaciekawieniem. Może jestem po prostu przeczulona…

Nie pytam o nic więcej, nie chcę wdawać się w zbędną dyskusję. Szczególnie że polityka obiektu, która nie zakłada legitymowania gości, bardzo mi odpowiada. Poza tym jestem zmęczona podróżą. Padam z nóg – połączenie z Warszawy do Dębicy pozostawia wiele do życzenia i po niemal całym dniu jazdy pociągiem zwyczajnie potrzebuję odpoczynku.

Porywam z blatu kwit wraz z kluczem i aż zapiera mi dech w piersiach, gdy dostrzegam, że recepcjonista znów zaczął mi się przyglądać. Zrywam się z miejsca – nie chcę dłużej pozostawać w polu jego widzenia. Wycofuję się do holu, robiąc wszystko, aby nie przeinaczać rzeczywistości. Facet mnie nie zna, powtarzam sobie i udaję się prosto do pokoju numer dwa, zlokalizowanego na piętrze.

Na górę prowadzą szerokie betonowe schody. Krawędzie stopni są zdradziecko śliskie i muszę się trzymać żeliwnej balustrady biegnącej wzdłuż przestronnej klatki schodowej. Na ścianach zauważam wyblakłe czarno-białe zdjęcia oprawione w drewniane ramki, przedstawiające miasto sprzed lat. Przystaję przy kilku z nich i dokładniej im się przyglądam. Mimo że są podpisane, to trudno mi rozpoznać udokumentowane na nich miejsca, w żaden sposób nie potrafię przyporządkować ich do terenów obecnego miasta. Fotografii natomiast nie opatrzono datami. Zgaduję, że pochodzą z czasów drugiej wojny światowej. A więc nie są tak stare, aby mnie prawdziwie zafascynować. Nowożytność poprzedzająca dziewiętnasty wiek może zainteresować, ale to średniowiecze w pełni intryguje. Skala okrucieństwa, tak charakterystyczna dla tej epoki, jest do tego stopnia zdumiewająca, że – obok zrozumiałego obrzydzenia – budzi ekscytację ówczesnym światem. Należałam do tego nielicznego grona uczniów, którzy ze wszystkich szkolnych przedmiotów najbardziej lubili historię, a lekcje traktujące o „epoce ciemnoty”, jak nazywano tamten okres w dziejach ludzkości, wręcz ubóstwiałam.

Daję więc sobie spokój z fotografiami i pokonuję ostatnie stopnie. Trafiam do niewielkiego korytarza. Wiekowe deski znów skrzypią pod moim ciężarem, identycznie jak te na dole, a poprzecierany dywan ledwo tłumi moje kroki. Drzwi do pokoi są dwuskrzydłowe i białe, wszystkie wąskie i cholernie wysokie. Podobnie jak sufity, przez co każdy odgłos niesie się dźwięcznym echem po całym budynku.

Przystaję przed wejściem do mojego pokoju. Wsuwam klucz do zamka, zastanawiając się, kto mieszka w pozostałych kwaterach na piętrze. A może stoją puste?

Kiedy jestem już w środku, przekręcam klucz i ciągnę za klamkę. Zgodnie z moimi przewidywaniami drzwi się chyboczą, jakby zaraz miały zerwać się z zawiasów. Wystarczyłoby mocniejsze szarpnięcie, aby je wyważyć, a już kopniak z pewnością dałby im radę. O jakiejkolwiek barierze dla dźwięków nie ma nawet mowy.

Kładę niewielką walizkę na czymś, co wygląda jak ławka, tyle że siedzenie zostało obite tapicerką pasującą do zasłon i krzesła stojącego przy okrągłym stoliku. Jej wzór zdaje się bardzo podobny do tego, którym wyścielone zostały meble na parterze. Z nich wszystkich to właśnie ta ławka mnie zaciekawia, więc przyglądam się jej nieco dłużej. Po chwili stwierdzam, że jest spora szansa, iż ten dziwny mebel pochodzi z osiemnastego wieku, przez co automatycznie wydaje mi się bardziej interesujący niż wszystko, co do tej pory tutaj ujrzałam. Nawet jeśli został wykonany niedawno, fakt, że wzorowano się na tak odległych czasach, sprawia, że mimo wszystko zaczynam lubić to miejsce. Zapominam nawet o recepcjoniście.

Podchodzę do okna, aby rozsunąć grube zakurzone kotary, i zerkam na zewnątrz. Moim oczom ukazuje się zapuszczony ogród, który wygląda jak żywcem wyjęty ze starych malowideł. Postanawiam, że gdy tylko znajdę odrobinę wolnego czasu, sprawdzę, z jakiego okresu pochodzi ten budynek. Może jest starszy, niż sądzę, i ma znacznie ciekawszą historię, aniżeli mogłabym przypuszczać. Coraz bardziej podoba mi się to miejsce.

Odwracam się i rozglądam po pokoju. Choć odsłoniłam okno, w pomieszczeniu nadal jest ciemnawo. Zastanawiam się, czy zapalić światło. Szybko jednak rezygnuję z tego pomysłu, bo nieoczekiwanie doceniam panujący tu półmrok. Zaczynam czuć się w tych murach coraz pewniej, a po chwili wręcz zaskakująco dobrze. Nagle zdaję sobie sprawę, że jestem w rodzinnej miejscowości, ale jej aura wcale mnie nie przytłacza. Czuję łączące mnie z tym miejscem bolesne więzy, jednak ten nietypowy pensjonat odrealnia teraźniejszość na tyle, że jest ona łatwiejsza do zniesienia. Nie pojawiają się żadne z dolegliwości fizycznych, które zwykle atakują moje ciało już na samą myśl o wyjeździe w te strony. To zupełnie do mnie niepodobne.

To, po co tutaj przyjechałam, też zdaje się do mnie nie pasować – do skrytej, kruchej istoty, całkowicie pozbawionej zdolności do jakiejkolwiek ofensywy. Ale prawda jest taka, że żal narasta w pozornej bierności, a wybucha w złudnej ciszy. Jego gorycz wypełnia mnie po brzegi. Przeszkadza w codziennym życiu, zatruwa kolejne dni, miesiące, lata…

Podjęłam walkę, zdobyłam się na to, aby otworzyć furtkę, która może sprawić, że wreszcie się uwolnię. Wydaje mi się, że wszystko idzie dobrze, że zmierzam we właściwym kierunku. Czekam na zauważalne efekty, wyczekuję namacalnej zmiany sytuacji, ale te lepsze dni jakby wciąż omijały mnie szerokim łukiem. Dlaczego nie mogą do mnie trafić? Dlaczego ciągle krążą poza moją orbitą? Tracę cierpliwość, to naturalne, jednak nie to mnie najbardziej przygnębia. Nie chcę, aby to wszystko, co kłębi się w mojej głowie, mnie zniszczyło, nie chcę, aby ostatecznie mnie pokonało. Czy tylko się łudzę, że zdołam unicestwić tę demoniczną falę bólu, zanim ona zabije mnie?

Łazienka jest nowoczesna. Czuję zawód, kiedy wkraczam do niej przez takie same wąskie drewniane drzwi, jakimi dostałam się do pokoju. Po tym, co do tej pory zaprezentował mi pensjonat, spodziewałam się emaliowanej wanny w bladoróżowym, ewentualnie bladozielonym kolorze i równie wysłużonego jak w pokoju drewna na podłodze. Trudno. I tak nie zamierzam spędzać w niej wiele czasu; podczas tego krótkiego pobytu poza domem wystarczy mi jedynie podstawowa toaleta.

Wracam do pokoju i znów otulają mnie jego wyjątkowe fluidy. Z każdą chwilą moja dusza jest coraz bardziej zachwycona, jeszcze trochę i zupełnie poczuję się jak nie ja, tak jakbym stanęła z boku tego wszystkiego, co się ma zaraz wydarzyć. I chyba tego właśnie potrzebuję – odrealnienia, które pomoże mi zrobić to, po co tutaj przyjechałam.

Ten obiekt to nie tylko dar niebios, ale także znak. Może przede wszystkim znak. Jeśli w mojej głowie są jakieś wątpliwości, nastrój, w jaki wprawia mnie to miejsce, skutecznie je zabija.

A po to właśnie tu jestem. Aby zabić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: