Teraz albo nigdy - ebook
Teraz albo nigdy - ebook
Byłam po prostu siostrzyczką jego przyjaciela. Ale on zawsze był dla mnie kimś więcej.
Po dwunastu latach usychania z tęsknoty za jego beztroskim uśmiechem, błękitnymi oczami i zniewalającym urokiem postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce – i kompletnie marnuję szansę.
Kto mógł przypuszczać, że zniewalający Patrick Wright postanowi być dżentelmenem, kiedy pierwszy raz znajdę się naga w jego łóżku? Z pewnością nie ja. Kiedy jednak ląduję tam ponownie, żadne z nas nie zamierza się zatrzymać.
Jest tylko jeden problem: nikt nie może wiedzieć. Zwłaszcza moi trzej starsi bracia. Jeśli to odkryją, rozpęta się piekło.
Będę więc przestrzegać naszej tajemnicy.
Bo chcę go mieć tu i teraz.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8053-404-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– A jednak nie mogę uwierzyć, że zapomniałaś. Nie masz sekretarki? – zażartowałem.
– Mam asystentkę. Nie sekretarkę – rzuciła ostro Morgan.
– Przepraszam.
– A wiesz, kto byłby idealny na tym stanowisku?
Uniosłem brew.
– Z tonu twojego głosu wnioskuję, że to mi się nie spodoba.
– Heteroseksualny biały facet.
– To też możesz zrobić.
– No bo co może być lepszego niż mężczyzna gotowy na każde zawołanie? Założę się, że nikt by go nie nazywał cholernym sekretarzem.
– Nazywaliby go tak, gdybyś im kazała – stwierdziłem.
Zaśmiała się, mrużąc oczy i pokazując zęby. To był jej najpiękniejszy śmiech. Oznaczał, że śmieje się naprawdę szczerze.
– Dziękuję, że popierasz moje śmiałe plany.
– Zawsze do usług.
– A więc ta nowa praca… Jesteś pewien, że w Tech naprawdę cię potrzebują?
– No cóż, już ją przyjąłem.
Morgan założyła za ucho pasmo ciemnych włosów.
– No nie wiem. Nadal mi się wydaje, że mogłabym ci złożyć lepszą propozycję.
Oderwałem wzrok od kierownicy i spojrzałem na nią. Sposób, w jaki powiedziała „lepszą propozycję”, był bardzo sugestywny, ale, cholera, z wyrazu jej twarzy wywnioskowałem, że nie miała o tym pojęcia. Przez cały czas to robiła. Nie wiedziała, że połowa tego, co mówi, ma podwójne znaczenie.
– Jaką?
– Potrzebuję nowej sekretarki.
Udało jej się zachować powagę przez pełne trzy sekundy, a potem wybuchnęła śmiechem. Ja też się roześmiałem i pokręciłem głową.
– Całkiem niezła propozycja.
– Myślę, że doskonale się nadajesz.
– Właśnie dlatego powiem Steph.
Wywróciła oczami i nastawiła głośniej radio. Tak pokonaliśmy resztę drogi do moich rodziców.
Wjechałem w ulicę, przy której stał ich dom. Mieszkali w nim, odkąd pamiętałem, a nawet dłużej. To był dom, chociaż nie tak okazały, jak ten należący do Wrightów. Dorastałem bezpiecznie w rodzinie z wyższej klasy średniej, ale rodzice przedkładali wakacje i aktywny wypoczynek ponad luksusowe nieruchomości czy samochody. Rodzina była zawsze ważniejsza niż rzeczy. Prawdopodobnie dlatego kupiłem dom, który już prawie spłaciłem, i od ukończenia studiów miałem SUV-a.
– Opowiedz mi o tej nowej pracy. Czym będziesz się zajmował? – zapytała Morgan.
– W większej części tym samym, co robiłem w Wright, zarządzaniem dużymi kontraktami. – Uśmiechnąłem się do niej pożądliwie. – A skoro o tym mowa… Czy przekazałaś darowiznę na rzecz Texas Tech w tym roku podatkowym? Już to sobie wyobrażam – biblioteka imienia Morgan Wright, skrzydło Wrightów w Rawls College of Business, coś tam Wrightów w innym budynku. To byłoby imponujące.
– O rany – jęknęła. – To mnie będzie słono kosztować, co?
– Prawdopodobnie.
Zaparkowałem na podjeździe, ciesząc się, że przyjechaliśmy wcześniej. Ulica wkrótce będzie zapchana. Gdy wysiedliśmy z samochodu, Morgan podeszła do mnie.
– A więc właśnie to chcesz robić? Urabiać ludzi, żeby przekazywali darowizny?
– Jestem całkiem dobry w urabianiu.
– Mnie nigdy nie urabiałeś. – Spojrzała na mnie, trzepocząc ślicznymi rzęsami.
– Czy ktokolwiek potrafi urobić Morgan Wright?
Zachichotała.
– Zależy kto.
Lubiłem ten jej chichot – zdarzał się nawet rzadziej niż prawdziwy śmiech. Trafiły mi się oba tego samego wieczoru. Zrozumiałem, że naprawdę potrzebowała oderwać się od pracy. Zastanawiałem się, kiedy ostatnio gdzieś wychodziła i czy w ogóle ma jakieś życie towarzyskie. Nawet w Halloween została, żeby pracować. Wiedziałem o tym, bo zaprosiłem ją na imprezę, którą urządzał mój przyjaciel. Trzeba przyznać, że żadne z nas nie było w nastroju do imprezowania w czasie, kiedy Austin wrócił z odwyku. Poszedłem tam tylko dlatego, że obiecałem dziewczynie, z którą się spotykałem, że się zjawię. Tej samej nocy z nią zerwałem.
– Zresztą chodzi o coś więcej. Nie zajmujemy się tylko darowiznami. Pozostajemy w kontakcie z biznesem i absolwentami. Negocjujemy kontrakty i zapewniamy uniwersytetowi możliwości działania.
– To chyba ważna praca.
– Trochę ważniejsza niż bycie twoim sekretarzem.
Wywróciła oczami.
– Skoro tak mówisz.
Zapukałem dwa razy, zanim wszedłem do domu, prowadząc za sobą Morgan.
– Puk, puk! – zawołałem. – Już jestem!
– No proszę, popatrzcie, kto postanowił się pokazać – powitała nas Stephanie.
– Hej, siostruniu – powiedziałem, zamykając ją w objęciach.
Uścisnęła mnie z całej siły, a potem walnęła w nerkę, krzycząc:
– Ha! Mam cię!
Zakasłałem pod wpływem nagłego uderzenia i rzuciłem się ku niej. Chwyciłem ją w pasie i podniosłem, a potem upuściłem na dywan. Sapnęła i pociągając za sobą, spróbowała mnie kopnąć.
– Wow, naprawdę nic się nie zmieniło – odezwała się Morgan zza moich pleców.
– Mor! – zawołała z podłogi Steph. – Pozwól, że uporam się z moim bratem przygłupem, a potem cię przytulę.
W tym momencie do salonu wszedł wysoki mężczyzna z rudymi włosami i spojrzał na tę scenę szeroko otwartymi oczami. Morgan przestąpiła przeze mnie i Stephanie.
– Cześć, jestem Morgan Wright – przedstawiła się, wyciągając rękę.
– Thomas Cooper. Jestem chłopakiem Steph.
– Zajmuje się nieruchomościami – uzupełniła Steph, siadając na podłodze.
– Miło cię poznać.
– Skąd znasz Steph? – zapytał.
– Dorastałyśmy razem. Od dzieciństwa po liceum.
– To ta małpa, która odebrała mi zaszczyt wygłoszenia mowy pożegnalnej na zakończenie szkoły! – doprecyzowała Steph.
Roześmiałem się i popchnąłem ją z powrotem na dywan.
– Przyznaję się – powiedziała Morgan bez śladu poczucia winy.
Podniosłem się z podłogi i otrzepałem spodnie, po czym uścisnąłem rękę Thomasa.
– Miło cię znów widzieć, stary.
– Ciebie też, Patrick.
Steph podskoczyła i poprawiła jasne, równo przycięte włosy.
– Uprzejmości zakończone. Napijmy się.
– Przyjęcie jeszcze się nawet nie zaczęło – zauważyłam. Odkąd mój najlepszy przyjaciel poszedł na odwyk, byłem o wiele bardziej świadomy, ile piję i z jakiego powodu.
– To moje przyjęcie – odparła Steph, jakby to było oczywiste.
Wymieniliśmy z Morgan spojrzenia. Widziałem, że te same myśli przemykają jej przez głowę. Byliśmy dzisiaj niesamowicie ze sobą zgodni.
Thomas ruszył za Steph do kuchni, a Morgan skinęła, jakby pytała, czy powinniśmy do nich dołączyć.
– Trochę dziwne uczucie, prawda? – zapytałem.
Pokiwała głową.
– Teraz mam większą świadomość konsekwencji picia mimochodem. Nawet bardziej niż wtedy, kiedy umarł tata.
Jej tata, Ethan Wright, zmarł z powodu nadużywania alkoholu. W tym czasie studiowałem w college’u z Austinem, który też dużo pił, żeby poradzić sobie z jego śmiercią. Morgan miała wtedy tylko szesnaście lat i trudno mi sobie wyobrazić, jakie to było dla niej trudne.
– Wiem, co masz na myśli. – Oparłem dłoń nisko na jej plecach i poprowadziłem do kuchni.
– Chyba będzie okej.
Kiwnąłem głową.
– Tak myślę.
Westchnęła głęboko. Uśmiech wrócił na jej twarz, a moje oczy znów skierowały się na jej usta.
Dlaczego, u diabła, zwracam dziś uwagę na jej usta?
Zwykle były umalowane. To musi być to. Teraz w ogóle nie miała na nich szminki i widziałem, że były spierzchnięte od przygryzania.
– Gdzie są mama i tata? – zapytałem, kiedy Thomas podał mi piwo.
Morgan też jedno wzięła. Podobało mi się, kiedy dziewczyny piły piwo. Albo mocną whiskey.
– Z tyłu domu. I są śmiesznie słodcy – odparła Steph z westchnieniem.
– Czyli tata grilluje, a mama go poucza, jak robić to lepiej, chociaż oboje wiemy, że nikt poza nim nigdy nie dotknął tego grilla?
– Mniej więcej.
Morgan wzięła długi łyk piwa. Wszystkie obawy dotyczące alkoholizmu jako cechy dziedzicznej w jej rodzinie poszły w niepamięć. Miałem zdrowych, zrównoważonych, dopasowanych do siebie rodziców, a Morgan nie. Miała czwórkę cudownego rodzeństwa, ale to nie było to samo.
Steph zarzuciła rękę na ramię Morgan i poprowadziła ją na tył domu. Thomas przyglądał im się z zaciekawieniem.
– Twoja dziewczyna wydaje się bardzo miła – powiedział.
Zakrztusiłem się, opluwając piwem kuchnię.
– Ona… ona nie jest moją dziewczyną.
Thomas cofnął się ze śmiechem, kiedy wziąłem ścierkę, żeby wytrzeć ślady.
– Przepraszam. Myślałem… no wiesz, przyszliście razem i w ogóle.
W tym momencie ujrzałem nasze spotkanie jego oczami. Morgan i ja pojawiamy się razem, żartując i dobrze się bawiąc. Szkolna przyjaciółka mojej siostrzyczki. Nasze porozumiewawcze spojrzenia. Moja ręka na jej plecach. Cholera, rzeczywiście musieliśmy wyglądać jak para.
– Ona, hm, ona jest młodszą siostrą mojego najbliższego przyjaciela. Jest dla mnie o wiele za młoda.
Thomas roześmiał się.
– Jesteśmy w tym samym wieku, stary, a ja się spotykam z twoją siostrą.
To spostrzeżenie mnie uderzyło. Umawiałem się już wcześniej z kimś młodszym od Morgan. Byłem od niej starszy ledwie o cztery lata, ale przy Mor miałem wrażenie, że różnica wieku jest większa.
– Jej bracia zamordowaliby mnie za samą taką myśl.
Thomas podniósł ręce.
– Nie zamorduj mnie za taką myśl o twojej siostrze.
– Traktuj ją dobrze, a nie będę musiał.
– Załatwione.
Podaliśmy sobie ręce jak dżentelmeni i poszliśmy na tył domu. Wciąż zastanawiałem się nad słowami Thomasa na temat mnie i Morgan. Mój wzrok odnalazł ją natychmiast, kiedy weszliśmy do ogrodu. Stała ze Steph, śmiejąc się głośno z jakiejś bulwersującej historii, którą raczyła ją moja siostra. Rumieńce wróciły jej na policzki, a długie brązowe włosy tańczyły wokół twarzy. Spodnie i błękitna jedwabna bluzka, które wydawały się takie zwyczajne, kiedy wszedłem do sali konferencyjnej, podkreślały jej kształty. Każdą. Najmniejszą. Krągłość.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na sekundę i w gasnącym świetle dnia dostrzegłem, że jej oczy nie były jednolicie ciemnobrązowe. Ich tęczówki miały plamki złota. I budziły emocje. Tak jak usta. I dosłownie wszystko.
Przekrzywiła głowę, kiedy się nie odwróciłem. Co ona, do diabła, myślała, że chodzi mi po głowie? Nie mogła wiedzieć. Pomyślałaby, że jestem totalnym popaprańcem. Mowy nie ma, żeby się mną interesowała. Cholera, nie mogłem uwierzyć, że o tym myślę.
Była taka podniecająca. Niewiarygodnie podniecająca. Dlaczego nigdy wcześniej tego nie dostrzegałem? A może po prostu starałem się nie patrzeć? Wydawała mi się tak młodziutka jak Steph? Bo teraz, kiedy na nią patrzyłem… Nie mogłem oderwać wzroku.
Byłem całkiem pewien, że jej trzej starsi bracia zamordowaliby mnie za to, że myślę w ten sposób o ich siostrzyczce.ROZDZIAŁ TRZECI Morgan
– Czy ty i Patrick w końcu… no wiesz? – zapytała mnie Steph.
Zaśmiałam się.
– Tak, jasne.
– W liceum twoje cielęce spojrzenie mogło być irytujące, ale teraz jest po prostu idiotą, jeśli tego nie widzi.
– Nie jest idiotą. Po prostu się mną nie interesuje. Nie szkodzi.
Steph prychnęła.
– Aha. Uwierzę w to, jak świnie zaczną latać. Nie nabierzesz mnie. Znałam cię, zanim zostałaś prezesem Wright Construction. Czego ci, nawiasem mówiąc, gratuluję! – Uścisnęła mi dłoń, lekko podskakując.
– Dziękuję.
Byłam zadowolona, że przestałyśmy rozmawiać o Patricku. Już samo to, że nie mogłam przestać myśleć, iż mnie nie chce, było wystarczająco trudne. A co dopiero opowiadać o tym komuś i uświadamiać sobie z każdym słowem, jak beznadziejnie brzmię, usychając z tęsknoty.
Wzięłam kolejny długi łyk piwa i znów spojrzałam na Patricka. Stał przy grillu i rozmawiał z rodzicami i Thomasem. Przed chwilą zaczęli się pojawiać goście Steph, ale przyjęcie zapowiadało się skromnie. Cieszyłam się, że to nie była wielka impreza.
Tak jakby Patrick wyczuł moje spojrzenie, bo zerknął w moją stronę. Kiedy nasze oczy się spotkały, czekałam, że zrobi jakąś głupią minę, kiwnie mi głową albo po prostu zignoruje mój wzrok. W końcu zwykle tak było.
Jednak nic takiego nie zrobił. Też na mnie patrzył. Poczułam, że robi mi się gorąco. Jego oczy mówiły o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Przełknął ślinę i omiótł mnie wzrokiem od stóp do głów. I wcale tego sobie, cholera, nie wyobraziłam. Kiedy popatrzył na mnie, wychodząc z domu, pomyślałam, że może się pomyliłam, ale teraz to powtórzył. Coś się zmieniło, a ja nie wiedziałam co. Albo doszukiwałam się w tym wszystkim ukrytego znaczenia.
Nagle się odwrócił, a ja spróbowałam zebrać myśli. To był Patrick. Nie postrzegał mnie w ten sposób. Chociaż zawsze pragnęłam, żeby sprawy posunęły się do przodu, tak naprawdę nigdy nie wierzyłam, że mam szansę. Nawet wcześniej, kiedy zamierzałam zaprosić go na randkę, bardziej chodziło o to, żeby wbić gwóźdź do trumny. Zakładałam, że mnie odrzuci i będę mogła iść naprzód.
Teraz nie wiedziałam, co mam myśleć.
Rodzice Patricka i Steph podawali gościom hamburgery na papierowych talerzykach na rozkładanym stole z tyłu ogrodu. Wmieszałam się w grupę dziewczyn, z którymi uczyłam się w liceum. Chociaż wiele z nich nadal mieszkało w Lubbock, nigdy z żadną się nie spotkałam. Brakowało mi czasu i nie miałyśmy ze sobą wiele wspólnego. Ja żyłam pracą, a one swoimi rodzinami.
Wyjmowałam z lodówki czwarte już dziś piwo, kiedy usłyszałam Patricka.
– Hej, maleństwo. Nie za dużo tego?
Posłałam mu olśniewający uśmiech i otworzyłam puszkę.
– Nie pamiętam, żebym sięgnęła po drinka od tamtej letniej nocy, kiedy urżnęłam się w Louie Louie’s. Zapomniałam już, jak dobrze jest się wyluzować.
– Dobrze, że dziś nie prowadzisz.
– O Boże, wiesz, że bym tego nie zrobiła.
– Wiem. Dlatego jestem trzeźwy jak cholera.
Roześmiałam się i trąciłam go łokciem. Na rauszu przestałam się czymkolwiek przejmować.
Żegnajcie, zahamowania.
Patrick podtrzymał nas oboje, kładąc mi rękę nisko na plecach. Coś się we mnie zapaliło. Mogłam myśleć jedynie o tym, żeby go pocałować. Jego usta nie były daleko od moich. Musiałabym tylko stanąć na palcach. Pochyliłam się ku niemu, tak że niemal do siebie przywarliśmy.
– Patrick?
– Tak? – odpowiedział ze ściśniętym gardłem.
– Cieszę się, że przyszłam tu z tobą.
Odkaszlnął z wysiłkiem i odsunął się ode mnie. Nagle zaczął z fascynacją wpatrywać się w podwinięte rękawy swojej koszuli.
– Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjść na przyjęcie. Może powinniśmy już dać sobie spokój z piwem? – zasugerował, po czym sięgnął do lodówki po wodę i mi ją podał.
Policzki mi zapłonęły, kiedy wzięłam butelkę, unikając jego wzroku.
Co jest ze mną, do diabła, nie tak? Starałam się, żeby moje słowa zabrzmiały tak cholernie seksownie. Dlaczego mi się wydawało, że zechce mnie pocałować? Boże, naprawdę powinnam napić się wody.
Zaczęłam opróżniać butelkę, kiedy Thomas odchrząknął, by ściągnąć na siebie uwagę.
– Witam wszystkich. Bardzo się cieszę, że możecie dzisiaj być u mojej drogiej Steph na urodzinach. Steph, czy możesz tu podejść?
Podbiegła do niego z rękami wyciągniętymi jak bokser wchodzący na ring. Puściła do niego oko, a Thomas się roześmiał.
– Wiem, że większość was mnie nie zna, ale oboje chcieliśmy podziękować wam za to, że jesteście tu w tym wyjątkowym dniu. A ja jestem szczególnie szczęśliwy, że zebrali się tu dziś wszyscy jej przyjaciele i rodzina.
Potem odwrócił się do Steph i przyklęknął. Raptownie nabrała powietrza, a jej dłoń powędrowała do ust, kiedy Thomas wyjął czarne aksamitne pudełko.
– O mój Boże – szepnęła.
– Wspaniale – rzucił Patrick.
– Stephanie Taro Young, czy wyjdziesz za mnie? – zapytał Thomas z uśmiechem.
Łzy płynęły po policzkach Steph, kiedy kiwnęła głową.
– Tak! Tak, tak, tak.
Przyciągnęła do siebie Thomasa i pocałowała. Kiedy go wreszcie puściła, wyjął z pudełka pierścionek z brylantem i wsunął go jej na serdeczny palec. Wszyscy zaczęli wiwatować. Ojciec Steph otworzył butelkę szampana i wkrótce zaczęliśmy wznosić toasty.
– Wiedziałeś o tym? – zapytałam, sącząc szampana.
Patrick potrząsnął głową.
– Widziałem, że wcześniej rozmawia z tatą, więc się domyśliłem, ale nikt mi nic nie powiedział.
– To bardzo romantyczne z jego strony, że zebrał wszystkich, by to zrobić.
– Tak? – Patrick rzucił mi zaciekawione spojrzenie. – Czy zwykle nie jesteś przewodniczącą Klubu Cyników?
– Wciąż nią jestem. Większość tu obecnych krytykowałam, kiedy pobierali się i mieli dzieci. Cholera, to samo uważałam w przypadku Jensena i Landona.
– Ale?
– No cóż… od kiedy Sutton…
– Fakt – potwierdził Patrick.
Nie musiałam mu tego tłumaczyć.
Mąż mojej młodszej siostry zmarł tego lata. Stała się tragedia. Byli młodzi i niedługo po ślubie. Zostawił ją i ich osiemnastomiesięcznego syna Jasona. Sutton zmieniła moje spojrzenie na wszystko, do czego przedtem podchodziłam cynicznie.
– Ale jestem szczęśliwa z powodu Steph. Thomas wydaje się świetnym facetem.
– Jest świetny.
Patrick skinął głową w kierunku siostry. Kiedy podeszliśmy do niej, podniósł Steph i obrócił się z nią w kółko.
– Gratulacje, siostruniu. Wiedziałem, że ktoś cię kiedyś pokocha – oświadczył.
Klepnęła go.
– Dupek.
Roześmiałam się i przyciągnęłam ją do siebie.
– Tak się cieszę – powiedziałam.
– Nie mogę w to uwierzyć! – zawołała, wyciągając do mnie rękę. Brylant był wielki, otoczony drobnymi brylancikami. Doskonale pasował do Steph.
– Jest piękny!
Podeszłam również do Thomasa, żeby mu pogratulować. Resztę wieczoru spędziliśmy, rozmawiając o przygotowaniach do wystawnego ślubu, jaki Steph niewątpliwie chciała mieć. W tę rozmowę wciągnięto nawet mnie. W sumie pomagałam przy ślubie Sutton.
Pod koniec wieczoru byłam wstawiona i wyczerpana. Od jakiegoś czasu nie miałam kiedy widywać się z ludźmi poza pracą. To było miłe spotkanie i teraz miałam ochotę wrócić do domu i zwinąć się w kłębek, by odzyskać siły.
– Jesteś gotowa wyjść? – Patrick podszedł do mnie cicho. Zdawał się dokładnie wiedzieć, o czym myślę.
– Tak, ale mam pytanie.
– Jakie?
– Wydawało mi się, że miałam obiecane purée ziemniaczane.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Nie obiecywałem. Powiedziałem: jeśli będziesz miała szczęście.
Zatrzepotałam rzęsami, mając nadzieję, że wyglądam jak niewiniątko.
– Jesteś pewien, że nie mam dziś szczęścia?
Przez moment przyglądał mi się badawczo, a potem odparł bez mrugnięcia okiem:
– Być może masz. Chyba mógłbym ci przygotować trochę purée u siebie w domu.
Próbując ukryć zaskoczenie, ścisnęłam pustą puszkę po piwie, którą trzymałam od jakiegoś czasu.
– To świetnie. Niewątpliwie jesteś mi to winien.
– Niewątpliwie – przyznał Patrick.
Pożegnaliśmy się z jego rodziną – Steph posłała mi znaczące spojrzenie, które postanowiłam zignorować – a potem zapakowaliśmy się do SUV-a. Patrick palcami wystukiwał na kierownicy rytm piosenki z radia, a ja starałam się na niego nie patrzeć.
To było przyjacielskie.
Po prostu przyjaciel, który proponuje wspólne spędzenie czasu.
Nie było w tym nic innego.
Poza tym, że… było.
Nie umiałam wskazać przyczyny. Może to flirtowanie. Może spojrzenia. Może swoboda, z jaką zaprosił mnie do siebie.
Wiedziałam, że nie powinnam mieć wątpliwości, kiedy zdarzyło mi się coś tak niewiarygodnego, ale cóż, to byłam ja. Jeśli coś wydaje się zbyt piękne, aby było prawdziwe, zwykle takie jest. W interesach kierowałam się intuicją. Teraz intuicja mówiła mi, że coś się dzieje między mną i Patrickiem.
Serce mogło radośnie trzepotać w piersi. Rozum mógł powtarzać, że jestem idiotką. Jednak ja słuchałam intuicji. Miałam nadzieję, że to wszystko nie skończy się źle.
Patrick zaparkował w garażu i weszliśmy do środka. Kilka razy byłam u niego: z Austinem albo na jakichś przyjęciach. Nigdy nie spędzaliśmy tu czasu sam na sam. Przy nas dwojgu dom wydawał się pusty, chociaż nie był wcale duży. Zawsze mi się podobało, że jest skromnych rozmiarów i przytulny, a meble służą bardziej do odpoczynku niż do ozdoby. Miał zbyt swojską atmosferę, by przypominać typowe kawalerskie mieszkanie, takie jak dom Austina, zanim go sprzedał. Tu wszystko krzyczało, że należy do Patricka.
– Rozgość się – powiedział, zdejmując marynarkę i rzucając ją na oparcie krzesła w kąciku śniadaniowym. – Masz ochotę na drinka? Mam półkę pełną najlepszego bourbona, którego Austin się pozbył, kiedy przestał pić.
– Hm, jasne. Nie wiedziałam, że oddał to wszystko tobie.
– Większość wyrzucił. – Patrick wyjął elegancką butelkę z długą, wąską szyjką. – Ale niektóre z tych butelek można kupić tylko za pośrednictwem firmy, dlatego dał je mnie. Zamykam je, kiedy mnie odwiedza, a on o nie nie pyta.
– Mądrze.
Patrick napełnił szklanki i podał mi jedną. Wzięłam niewielki łyk i wzdrygnęłam się. Lubiłam bourbon, a ten był gładki, ale – do licha! – bardzo mocny. Patrick wychylił szklankę jednym haustem i nalał sobie znowu.
Chyba na razie nie zamierza mnie odwozić. Zrzuciłam buty na wysokich obcasach, które nosiłam cały dzień, i westchnęłam z rozkoszą.
– Mój Boże, nie mogłam się doczekać, by zdjąć te narzędzia tortur.
– Podobają mi się.
– No tak, to jeden z powodów, dla których kobiety je noszą. – Dla uspokojenia wzięłam łyk bourbona. – Poza tym jestem niska.
– Nie jesteś aż tak niska.
– Ależ tak. A na dodatek w tym biznesie fakt, że jestem kobietą, to wystarczający powód, by traktować mnie z góry. Nie wyobrażam sobie, że nie nosiłabym wysokich obcasów. Nie mogłabym patrzeć nikomu w oczy. Dosłownie.
Patrick podszedł do mnie. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i czułam się przy nim bardzo drobna. Był na tyle blisko, że czułam ciepło bijące od jego ciała. Zarumieniłam się i byłam całkiem pewna, że nie pod wpływem alkoholu.
– Jak ktoś, do cholery, mógłby traktować cię z góry dlatego, że jesteś kobietą, nie wspominając o wzroście?
Bezradnie wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem, ale tak się dzieje bez przerwy.
– Ludzie to idioci. Wzrost nie ma znaczenia, liczą się kompetencje. A to, że jesteś kobietą, nie zmienia faktu, że potrafisz kierować tą firmą lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli z tego powodu ktoś coś mówi lub zachowuje się inaczej, to jest to jego problem. Nie twój.
– Wiem – odparłam. – Staram się tym nie przejmować. Jestem w tym miejscu, bo na to zapracowałam. Jestem w tym miejscu, bo na to, kurwa, zasługuję. Inni mogą pocałować mnie gdzieś.
Patrick się uśmiechnął. Leciutko, szelmowsko.
– Cholera.
– Co? – zapytałam, próbując odczytać, co się kryje w jego niebieskich oczach.
Pokręcił głową. Wyglądało na to, że jest rozdarty. Nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić, że będzie patrzeć mi prosto w oczy. Chciałam poruszyć ręką, chciałam ją do niego wyciągnąć.
Dlaczego to takie trudne?
Westchnęłam krótko, odstawiłam drinka i położyłam dłoń na jego przedramieniu. Spojrzał na mnie. Teraz się nie myliłam. Patrick mnie pragnął.
Serce mi zadrżało. Poczułam ucisk w żołądku. W głowie mi szumiało.
To się działo naprawdę.
Ta chwila była rzeczywista.
– Morgan – odezwał się zdławionym głosem.
Przesunął ręką wzdłuż mojego ramienia, w kierunku talii. Wstrzymałam oddech.
– Tak?
Nie powiedział nic więcej. Po prostu włożył palce w moje włosy i przyciągnął moją twarz do swojej. Nasze usta niemal się stykały. Czułam smak bourbona w jego oddechu i ciepło, które od niego biło. Na sekundę zastygliśmy w bezruchu, niemal bez tchu. Oboje rozpaczliwie pragnęliśmy wykonać jakiś ruch, a jednocześnie baliśmy się przełamać barierę.
Zdesperowani, szaleni, podnieceni, przerażeni i nieprzytomni.
Musnął mój nos swoim, delikatnie i czule. To było pytanie. Tak jakby jeszcze bardziej niż ja nie mógł uwierzyć, że stoimy akurat tu, nad samą przepaścią. Że wystarczyłoby się pochylić, a zaczęlibyśmy lecieć w dół.