- promocja
Terra Alta - ebook
Terra Alta - ebook
Terra Alta to jałowa, niegościnna ziemia w południowo-zachodniej Katalonii, gdzie niemal nic się nie dzieje, a miejscowi wciąż żyją wspomnieniem bitwy nad Ebro, mimo że od zakończenia wojny domowej minęło już 80 lat. Pewnego niedzielnego poranka tym cichym zakątkiem wstrząsa wiadomość o wyjątkowo brutalnym morderstwie; jego ofiarami padli bogaty miejscowy przedsiębiorca Francisco Adell, jego żona oraz ich służąca.
Do wyjaśnienia przyczyn tajemniczej i odrażającej zbrodni zostaje powołana specjalna ekipa dochodzeniowa. Należy do niej śledczy Melchior Marín, który mimo młodego wieku ma za sobą mroczną przeszłość: jest synem prostytutki, pracował dla kartelu narkotykowego, był aresztowany i osadzony w więzieniu. Jednak pod wpływem osobistej tragedii i lektury Nędzników Wiktora Hugo odmienił swoje życie — zafascynowany postacią Javerta został policjantem. Do Terra Alta trafił kilka lat wcześniej, po tym jak bohatersko powstrzymał atak islamskich terrorystów i przełożeni, aby zapewnić mu bezpieczeństwo, zdecydowali o jego przeniesieniu z Barcelony na prowincję.
Sprawa Adellów stanie się dla Melchiora wyzwaniem zarówno zawodowym, jak i osobistym, któremu stawi czoła z największym zaangażowaniem. Będzie musiał odbyć podróż do przeszłości, skonfrontować wielką literaturę i stworzone przez nią wzorce osobowe z dramatem codzienności i uczestniczącymi w nim zwykłymi ludźmi, a jego niezłomne zasady zostaną wystawione na próbę. Czy chociaż uda mu się ocalić niedawno odnalezione szczęście rodzinne?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-781-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Melchior wciąż jest w swoim biurze i gotuje się na małym ogniu, z niecierpliwością wyczekując końca nocnej służby, kiedy dzwoni telefon. To kolega z dyżurki komisariatu: w masía rodziny Adellów są dwa trupy, melduje.
– Tych od Gráficas Adell? – pyta Melchior.
– Tak – odpowiada policjant. – Wiesz, gdzie to jest?
– W pobliżu szosy do Vilalba dels Arcs, prawda?
– Właśnie.
– Mamy tam kogoś?
– Ruiza i Mayola. Przed chwilą dzwonili.
– Już jadę.
Do tego momentu noc była jak zawsze spokojna. O wczesnej godzinie niemal nikogo nie ma w komisariacie i kiedy Melchior gasi światło, zamyka biuro i wkładając marynarkę, zbiega po opustoszałych schodach, cisza panująca w budynku jest tak przytłaczająca, że przypominają mu się jego pierwsze dni tutaj, w Terra Alta, gdy wciąż był przyzwyczajony do miejskiego hałasu i wiejska cisza nie pozwalała zasnąć, skazując go na czuwanie, które zwalczał za pomocą środków nasennych i lektury powieści. To wspomnienie przywraca mu zapomniany obraz człowieka, jakim był wówczas, cztery lata wcześniej, kiedy przybył do Terra Alta; przywraca także nieodpartą myśl, że tamten mężczyzna i on to dwie różne osoby, tak odmienne jak przestępca i obywatel szanujący prawo, jak Jean Valjean i pan Madeleine, rozdwojony i pełen sprzeczności bohater Nędzników, jego ulubionej powieści.
Na parterze Melchior pobiera z magazynu broni walthera P99 kalibru 9 milimetrów i pudełko z nabojami, rozmyślając, że już od dawna nie czytał Nędzników i że tego poranka będzie musiał zrezygnować ze wspólnego śniadania z żoną i córką.
Idzie do garażu, wsiada do swojego opla corsy, wyjeżdża i mijając park zabaw przed komisariatem, dzwoni do sierżanta Blaia.
– Módl się, żeby to było coś ważnego, co masz mi do powiedzenia, zatwardziały Hiszpańcu – burczy zaspanym głosem sierżant. – Jeśli nie, powieszę cię za jaja.
– Są dwa trupy w masía Adellów – mówi Melchior.
– Adellów? Jakich Adellów?
– Tych od Gráficas Adell.
– Nie pierdol.
– Pierdolę – odpowiada Melchior. – Przed chwilą dzwonił patrol. Ruiz i Mayol już tam są. Jestem w drodze.
Nagle obudzony sierżant Blai zaczyna go instruować.
– Nie mów mi, co mam robić – przerywa mu Melchior. – Powiedz tylko jedno: mam zawiadomić Saloma i techników policyjnych?
– Nie, telefonami ja się zajmę – mówi sierżant Blai. – Trzeba zawiadomić wszystkich jak leci. Ty zajmij się zabezpieczeniem miejsca zbrodni, opieczętowaniem domu...
– Spokojnie, sierżancie – ponownie przerywa mu Melchior. – Będę tam za pięć minut.
– Daj mi pół godziny – mówi sierżant Blai i mruczy, jakby rozmawiał nie z Melchiorem, tylko z samym sobą: – Adellowie, ja pierdzielę. Szykuje się zajebista rozróba.
Melchior, nie włączywszy sygnału ani nie umieściwszy koguta na dachu opla, pędzi ulicami Gandesy, które o tej porze są niemal tak wymarłe jak schody i korytarze komisariatu. Niemal wymarłe, od czasu do czasu bowiem mija jakiegoś rowerzystę w stroju rowerzysty, biegacza w stroju biegacza albo samochód, który nie wiadomo, czy wraca po długiej sobotniej nocy, czy zaczyna długi niedzielny dzień. Nad Terra Alta wstaje świt, niebo w popielatej tonacji zapowiada poranek bez słońca. Przy hotelu Piqué Melchior skręca w lewo, opuszcza Gandesę i podąża szosą do Vilalba dels Arcs. Przyspiesza i po kilku minutach zjeżdża na nieutwardzoną drogę, która po stu metrach doprowadza go do masía. Rezydencję otacza kamienny mur naszpikowany na górze kawałkami szkła i prawie całkowicie porośnięty bluszczem. Szeroka, podłużna metalowa brama pomalowana brązową farbą jest uchylona, przed nią stoi wóz patrolowy, a jego niebieskie światła migają w blasku świtu; przy samochodzie Ruiz usiłuje, jak się wydaje, pocieszyć kobietę o indiańskich rysach, która siedzi na kamiennej ławie i szlocha.
Melchior wysiada z auta i pyta Ruiza, co się stało.
– Nie wiem – odpowiada funkcjonariusz ze służby patrolowej, wskazując na kobietę. – To kucharka zatrudniona w tym domu. To ona dzwoniła. Mówi, że w środku leży dwoje martwych ludzi.
Kobieta dygocze od stóp do głów, płacze rzewnymi łzami, wycierając dłonie w fartuch. Melchior próbuje ją uspokoić i zadaje to samo pytanie, które wcześniej skierował do Ruiza, ale jedyną odpowiedzią jest pełne przerażenia spojrzenie i niezrozumiały bełkot.
– Gdzie Mayol? – pyta Melchior.
– Jest w środku – odpowiada Ruiz.
Melchior prosi go, by został na miejscu, opieczętował bramę i czekając na pozostałych kolegów, zaopiekował się kobietą. Sam zaś wchodzi przez bramę, której strzegą dwie kamery, i szybkim krokiem przemierza ścieżkę wiodącą przez starannie utrzymany ogród – porastają go wierzby, drzewa morwowe i czereśnie, róże, naparstnice, stokrotki, peonie, irysy, geranium, fiołki i jaśminy – aż za zakrętem ukazuje się fasada starego trzypiętrowego domu z okazałymi drewnianymi drzwiami, balkonami zabezpieczonymi kratą, poddaszem, gdzie widnieją okienne wykusze. Mayol, który właśnie dostrzegł Melchiora, stoi wsparty o futrynę drzwi, nogi lekko mu dygoczą, obie dłonie ma zaciśnięte na kolbie pistoletu, a jego ciemnoniebieski mundur odcina się na tle ciemnej ochry fasady. Przywołuje śledczego gestem ręki.
Melchior wyciąga broń i jednocześnie dostrzega fantazyjny wzór opony odciśnięty na ścieżce, która w tym miejscu rozszerza się i tworzy podjazd przed uchylonymi drzwiami domu.
– Wszedłeś do środka? – pyta Mayola, stając przy drugiej framudze.
– Nie – odpowiada Mayol.
– Ktoś jest wewnątrz?
– Nie wiem.
Melchior widzi, że zamek nie został wyłamany. Patrzy na Mayola: oblany potem, w jego oczach widać strach.
– Stań za mną – rozkazuje mu.
Kopniakiem otwiera drzwi i wchodzi do domu. Zachowując ostrożność, z Mayolem za plecami sprawdza pogrążony w półmroku parter: sień z wieszakami, kufer, witryna z książkami, fotele, winda, łazienka, dwie sypialnie z szafami na odzież, nietknięte łóżka, porcelanowe dzbany, dobrze zaopatrzona spiżarnia z butelkami wina. Potem wspina się na piętro po kamiennych schodach, które wychodzą na ogromny salon oświetlony jedynie wiszącą pod sufitem lampą. To, co widzi przed sobą, przez niekończące się sekundy utrzymuje go w stanie jakiejś zniewalającej nierzeczywistości, z której wyrywa go dopiero agonalny jęk wymiotującego na podłogę Mayola.
– Boże drogi! – bełkocze policjant ze służby patrolowej, wypluwając odrażającą papkę żółci z resztkami jedzenia. – Co tu się stało?
To dla Melchiora pierwszy obraz zbrodni, odkąd przyjechał do Terra Alta, i chociaż wcześniej oglądał ich wiele, nigdy czegoś takiego nie widział.
Zakrwawiona miazga dwóch ciał, bryły czerwonofioletowego mięsa, naprzeciwko siebie, na kanapie i na fotelu, oblepione grudkami jakiejś cieczy – mieszaniny krwi, wnętrzności, chrząstek, skóry – która splamiła także ściany, podłogę i nawet gzyms kominka. W powietrzu wisi ostry odór krwi, skatowanego, torturowanego ciała i osobliwe wrażenie, jakby cztery ściany pokoju zachowały w sobie skowyt drogi przez mękę, której były świadkiem, ale jednocześnie Melchior wyczuwa w pomieszczeniu – i to być może najbardziej nim wstrząsnęło – dziwny zapach ekscytacji, czy może euforii, coś, co nie daje się określić, a jeśli miałby znaleźć na to jakieś słowa, nazwałby to eksplozją makabrycznego karnawału, obłąkańczego rytuału, upojną ofiarą z ludzkiej krwi.
Oszołomiony, starając się nie zacierać śladów, podchodzi do tej przerażającej podwójnej plątaniny mięsa (na podłodze leżą dwa podarte i zakrwawione kawałki materiału, z pewnością służące jako kneble), a kiedy staje przed kanapą, widzi, że dwa spływające krwią korpusy to zwłoki ludzi torturowanych i skrupulatnie pokrojonych – mężczyzny i kobiety. Wydłubano im oczy, wyrwano paznokcie, zęby, uszy, obcięto sutki, rozkrojono brzuchy, wyciągnięto z nich wnętrzności i rozrzucono wokół. Widać nadto, po siwawej szarości włosów i po chudych, wątłych członkach (czy raczej tym, co z nich zostało), że są to zwłoki dwojga starych ludzi.
Melchior ma wrażenie, że przy rachitycznym świetle wiszącej pod sufitem lampy mógłby godzinami przyglądać się temu widowisku.
– To Adellowie? – pyta.
Mayol, który stał parę kroków za nim, teraz podchodzi i Melchior pyta go ponownie.
– Wydaje mi się, że to oni – odpowiada policjant z patrolu.
Melchior widział kilkakrotnie Adellów na zdjęciach w lokalnej prasie i pismach regionalnych, ale nigdy ich nie spotkał i patrząc na tę masakrę, nie potrafi odświeżyć pamięci.
– Zostań tu. Niech nikt niczego nie dotyka – mówi do Mayola. – Sierżant już chyba przyjechał. Rozejrzę się.
Masía jest ogromna, ma niezliczone pokoje i została przebudowana w stylu, który Melchiorowi przypomina reportaż z ilustrowanego magazynu architektów; zachowano starą konstrukcję, a całą resztę unowocześniono. Między pierwszym a drugim piętrem jest usytuowany pokoik, dawniej zapewne magazyn, w którym Melchior znajduje panel z kilkoma wyłączonymi monitorami: to centralka alarmowa, ale wszystko jest wygaszone.
Wchodzi na drugie piętro i trafia na wielki prostokątny pokój z sześcioma parami drzwi, z których dwoje jest szeroko otwartych. Za pierwszymi mieści się sypialnia małżeńska, gdzie panuje rozgardiasz po przeszukaniu: z łóżka ściągnięto prześcieradło, kołdrę, poduszki i materac, które zmiętoszone ciśnięto w kąt; przejrzano i rozbebeszono stoliki nocne, komody i szafy; krzesła, fotele i stołki rozwłóczono po całym pomieszczeniu, podobnie jak pościel, ubrania, bieliznę i kawałki plastiku, szkła i metalu, które – jak przekonuje się Melchior – są szczątkami telefonów komórkowych, rozdeptanych, pozbawionych kart SIM; tubki po lekarstwach, kremach, maściach, pantofle, kapcie, magazyny, gazety, ulotki, skorupy filiżanek i szklanek, puste kufry; piękny krucyfiks z drewna i kości słoniowej, obraz olejny z Najświętszym Sercem Jezusa i liczne fotografie rodzinne oprawione w srebrne ramki zostały zerwane ze ścian i rzucone na podłogę ułożoną z wielobarwnych płytek. Melchior jest przekonany, że to sypialnia staruszków, i przyglądając się bałaganowi, zastanawia się, czy mordercy byli zwykłymi złodziejami, czy też szukali czegoś, co być może znaleźli albo nie. Przez szeroko otwarte drzwi wchodzi do następnego pokoju i odkrywa kolejne zwłoki: grubokoścista kobieta o słomkowych włosach i bardzo jasnej skórze siedzi na podłodze obok rozbabranego łóżka, oparta o ścianę, z opuszczoną nisko głową. Ma na sobie kremową koszulę nocną i niebieski szlafrok, wybałusza oczy, jakby zobaczyła diabła, w czole widać otwór wielkości dziesięciocentowej monety, z którego aż do nosa i ust ciągnie się struga zakrzepniętej krwi. Melchior ogląda pozostałe cztery pokoje – salon i trzy sypialnie – ale nie ma tam nic szczególnego. Potem wchodzi na trzecie piętro, gdzie mieści się poddasze, robi obchód i od razu stwierdza, że napastnicy tam nie dotarli. Wygląda przez okno i widząc na dole pięć samochodów zaparkowanych przed bramą masía, postanawia zejść.
Kiedy dociera na pierwsze piętro, sierżant Blai i kapral Salom oglądają zwłoki staruszków. Trzej koledzy z ekipy techników policyjnych, stojąc za plecami funkcjonariuszy, w milczeniu przygotowują swój sprzęt. Na widok Melchiora Blai pyta:
– Jest więcej zwłok?
Sierżant ma czterdzieści pięć lat, ale wygląda na mniej. Ma wygoloną głowę, jest ubrany w obcisłe dżinsy i prążkowaną koszulę, która uwidacznia jego bicepsy i umięśniony tors. W bystrych niebieskich oczach wpatrzonych w obraz masakry rysuje się niedowierzanie i obrzydzenie.
– Jeszcze jedne – odpowiada Melchior. – Kobieta. Zabili ją jednym strzałem, ale oszczędzili jej tortur.
– To chyba rumuńska służąca – domyśla się Blai. – Kucharka twierdzi, że z nimi mieszkała.
– Pokój starych jest wywrócony do góry nogami – ciągnie Melchior. – To pewnie ich sypialnia. Na podłodze leżą kawałki telefonów komórkowych, które tamci skrupulatnie rozdeptali. Widzieliście ślady opon w ogrodzie?
Sierżant Blai przytakuje, nie odwracając wzroku od Adellów.
– To jedyna rzecz, która mnie w tym dziwi – mówi Melchior. – Wszystko inne sugeruje zawodowców.
– Albo psychopatów – twierdzi Blai. – Żeby nie powiedzieć opętańców. Bo komu przyszłoby do głowy zrobić coś takiego?
– O tym od razu pomyślałem – przytakuje Melchior. – O jakimś obrzędzie. Ale teraz już tak nie uważam.
– Bo? – pyta Blai.
Melchior wzrusza ramionami.
– Nie wyważyli drzwi – odpowiada. – Odłączyli kamery i alarm. Zniszczyli komórki i zabrali karty SIM, żebyśmy nie mogli sprawdzić, dokąd dzwonili staruszkowie. Z premedytacją poddali ich torturom. Robota specjalistów. Możliwe, że chodziło o rabunek i pewnie zabrali kosztowności i pieniądze, chociaż nigdzie nie widziałem żadnego sejfu. Ale czy ta masakra pasuje do rabunku? Możliwe, że szukali czegoś konkretnego i dlatego ich torturowali.
– Zapewne – mówi sierżant Blai. – W każdym razie to, że są zawodowcami, nie wyklucza, że są też psychopatami. Ani tego, że chodziło o jakiś obrzęd. Co o tym myślisz, Salom?
Kapral jak zahipnotyzowany przygląda się zwłokom obojga staruszków, jakby nie dawał wiary temu, co widzi. Jest tak poruszony, że całkowicie przepadło gdzieś jego zwykłe opanowanie: blady, wytrącony z równowagi, głośno sapie, lekko dygocze mu górna warga. Ma rozwichrzoną brodę, jest otyły, nosi niemodne okulary, przez co wydaje się znacznie starszy od Blaia, chociaż ma tylko parę lat więcej.
– Też bym nie powiedział, że to robota profesjonalistów – odpowiada. – Chyba masz rację, że to byli jacyś dewianci.
– Znałeś ich?
– Tych starych? – odpowiada pytaniem Salom, wskazując palcem zmasakrowane ciała. – Oczywiście. Ich córka i zięć to moi przyjaciele. Od wielu lat. – Zwracając się do Melchiora, dodaje: – Twoja żona też ich zna.
Zapada cisza. Salomowi udaje się opanować drżenie ust. Sierżant Blai wzdycha zrezygnowany i mówi:
– Cóż, zadzwonię do Tortosy. Sami nie możemy się tym zająć.
Kiedy sierżant rozmawia z Regionalną Ekipą Dochodzeniową, Melchior i Salom jeszcze przez chwilę przyglądają się masakrze.
– Wiesz, o czym myślę? – pyta Melchior.
Salom powoli dochodzi do siebie. W każdym razie takie sprawia wrażenie.
– O czym? – pyta.
– O tym, co powiedziałeś mi pierwszego dnia, kiedy tu przyjechałem.
– A co ci wtedy powiedziałem?
– Że w Terra Alta nigdy nic się nie dzieje.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------