Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Terranie: Bilans O’Briana - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Terranie: Bilans O’Briana - ebook

Namiętność, niebezpieczeństwo, niewierność…

Niedaleka przyszłość i grupa ambitnych, pełnych emocji młodych ludzi, gotowych, by zmienić świat. I siebie.

Bilans O’Briana to wielowątkowa powieść o różnych aspektach pożądania, miłości, władzy i zdrady. O delikatnych kobietach, które potrafią okazać siłę i silnych mężczyznach, którym zdarzają się chwile słabości. O tym, że nic nie jest takie, jakie się pierwotnie wydawało, a nawet najbardziej przemyślany plan może zawieść.

Wow, wow, wow! Takie połączenie gatunków, jakie zaserwowała Lisińska, wydawało mi się ryzykowne, ale z każdą przeczytaną stroną uświadamiałam sobie, że autorka wie, co robi. Zmysłowe sceny i wciągająca akcja wróżą sukces książce. Ja jestem bardzo na tak i zachęcam Was do podróży na Terrę.
Małgorzata Falkowska, autorka

„Terranie: Bilans O’Briana” to brawurowa opowieść o ponadprzeciętnej inteligencji, wyjątkowych namiętnościach i kosztach realizacji marzeń wykraczających poza granice ludzkiego poznania. Małgorzata Lisińska misternie tka intrygi splatające losy pozornie zupełnie obcych sobie bohaterów, a fabuła trzyma aż do ostatniej strony. Polecam!
Maria Zdybska, autorka serii „Krucze Serce”

Seksowna, zmysłowa i niepowtarzalna. Dokładnie tych słów potrzeba, aby opisać najnowszą książkę Gosi Lisińskiej.
Mira Gross, autorka „Tylko seks”

Powiew świeżości na polskim rynku książki. Lisińska wie, jak budować napięcie oraz kiedy pozwolić bohaterom na jego rozładowanie. Namiętność i niebezpieczeństwo, idealne połączenie w literaturze kobiecej. Polecamy!
Kobieca Strona Literatury

Małgorzatę Lisińską do tej pory znałam jedynie z romansów, które mocno przypadły mi do gustu. Teraz poznałam drugą stronę autorki i kieruję w jej stronę ogromne wyrazy szacunku i uznania! Powieść “Terranie. Bilans O’Brianów” wciągnęła mnie bez reszty, a wraz z każdą stroną czekałam na coraz więcej emocji i wiecie co? Dostawałam je za każdym razem! Wciągająca fabuła, przystępny język i historia, która zapada na długo w pamięci – czego chcieć więcej?”
Magdalena Jarząbek, Czytam w pociąg

Gosia Lisińska przenosi nas do całkiem innego świata, w którym rządzi namiętność, ekscytacja, wspólne miejsce i cel. Wielowątkowy bilans, świetnie wykreowani bohaterowie i emocje towarzyszące nam podczas czytania… Gorąco polecam.
Marta Janiak, @zaczytana_martuska

Gosia Lisińska zachwyciła mnie swoją powieścią. Czytanie tej książki było niesamowitą przyjemnością. Polecam!
Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska, Książki takie jak my

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-308-0
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Michael stwierdził z pewnym zaskoczeniem, że nie może skojarzyć właściciela owłosionego tyłka poruszającego się z głuchymi stęknięciami pomiędzy udami Joan. Tak, właśnie to go najbardziej dziwiło. Nie fakt, że żona go zdradza, ani że robi to w ich sypialni, w małżeńskim łóżku. Od kilkunastu miesięcy wiedział, że wcześniej czy później tak właśnie skona ich związek. Joan wychodziła za genialnego naukowca z niebotycznym IQ. Młodzieńca, który jeszcze przed ukończeniem dwudziestego piątego roku życia był poważnie brany pod uwagę jako kandydat do Nagrody Nobla z matematyki.Roiła się jej wielka kariera małżonka, rauty ze znanymi osobistościami, pierwsze strony gazet, wakacje w egzotycznych miejscach i drogich hotelach. Tymczasem od pięciu lat nigdzie nie wyjechali, a Michael został na rodzimej uczelni i zarabiał sporo poniżej tego, co jego żona zwykła uważać za absolutne minimum. Nie było wielkich przyjęć, sławnych osób, nie było też wymarzonej nagrody. Joan najpierw się złościła, potem zaczęła obrażać o byle bzdurę, a w końcu przestała z nim rozmawiać. Romans był naturalnym następstwem tego, co się działo. Jednak Michael dotychczas był pewien, że jeśli kiedyś wróci w nieodpowiednim momencie do domu, żonę posuwać będzie któryś z jej kolegów ze studiów albo jakiś przystojniak z sąsiedztwa, nie zaś mężczyzna, którego odbicie w lustrze wydawało się Michaelowi ledwie wspomnieniem wspomnienia.

Ruchy pośladków przyspieszyły. Smukłe uda Joan zacisnęły się mocniej wokół pasa nieznajomego, a ciężki oddech przeszedł w ciche łkanie. Michael od lat nie słyszał tego dźwięku, zwiastującego u żony nadchodzący orgazm. Niski, aksamitny zaśpiew. Pamiętał, jak rozszerzają się wtedy jej źrenice, jak rozwierają usta w spazmatycznej próbie zatrzymania chwili…

Odwrócił się i ruszył ku wyjściu, starając się nie robić hałasu. Nie był tchórzem, ale nie spieszyło mu się do konfrontacji. Nie chciał w tej chwili ani krzyków, ani fontanny łez… i w sumie nie był pewien, czyje byłyby krzyki, a czyje łzy. Wyszedł cicho z mieszkania i z namaszczeniem zamknął drzwi. Przed kamienicą zatrzymał się i spojrzał w górę, w jaśniejące okna sypialni. Dziwne, nie czuł bólu czy gniewu. A chyba powinien, prawda? Jakieś gwałtowne, silne emocje powinny mu towarzyszyć. Ostatecznie właśnie zamknął pięcioletni związek. Małżeństwo. Cholera. Powinno go to ruszyć bardziej niż fakt, że nie kojarzy właściciela owłosionego tyłka. A w tej chwili tylko to go męczyło. Jakieś odległe wspomnienie, nieledwie zarys obrazu z przeszłości.

Cholera.

Szedł powoli uliczkami kampusu, gdzie od trzech lat mieszkali. Było już ciemno, ale gromadki studentów przewalały się pomiędzy budynkami. Ktoś go rozpoznał i grzecznie się ukłonił, ktoś inny pomachał… Natasza. Natasza Klimow. Najlepsza doktorantka, z jaką dane było mu pracować. Bystra niemal jak on, a przy tym nieprawdopodobnie atrakcyjna z tą swoją słowiańską urodą, zielonymi oczami i jasnymi włosami sięgającymi pasa. Kilka razy myślał nawet… Tak, nawet myślał.

Dziewczyna oderwała się od grupki młodych ludzi. Rozbawiona i najwyraźniej lekko wstawiona podeszła do Michaela, po czym zarzuciła mu ręce na szyję. W przeciwieństwie do niego zawsze zbyt jawnie i mocno okazywała uczucia.

– Misza – wyszeptała mu do ucha – jaki ty ładny jesteś… taki ładny – zająknęła się, a potem przesunęła palcami po policzku mężczyzny. – Tylko strasznie spięty, Miszeńka. Strasznie…

Zwykle w takich wypadkach, a kilka mu się przytrafiło na przyjęciach uczelnianych, starał się łagodnie uwolnić. Propozycje padały od różnych kobiet, więc postępował najgrzeczniej, jak mógł. Nataszy odmówił dwa razy. Za każdym cholernie dużo go to kosztowało, ale był dzielny. Miał żonę, miał żonę…

Tak było, ale jeden powrót przed czasem do domu zmienił wszystko. Michael patrzył na wtuloną w niego dziewczynę i nawet nie drgnął. Stał i z przyjemnością chłonął pieszczotę. Natasza odsunęła się nieco, przechyliła głowę i z zastanowieniem zajrzała mu w oczy.

– Coś się stało, Misza? – zapytała, nie przerywając czułości. Smukłe palce zbłądziły z policzków na kark, potem wplątały się w przydługie czarne włosy Michaela. Dziewczyna wtuliła twarz w zgięcie jego szyi i odetchnęła głęboko, jakby zaciągała się zapachem. – Wyglądasz tak… smutno – dodała, szepcząc wprost do jego ucha.

Mógł powiedzieć, że nic się nie stało. Mógł skłamać.

– Miszaaaa – wymruczała słodko. – Pójdziesz do mnie?

Jakie to dziwne, że właśnie wtedy, kiedy jego żona dochodzi pod ciałem faceta, którego Michael nijak nie może sobie przypomnieć, on spotyka dziewczynę, która od miesięcy jawnie okazuje mu zainteresowanie. A jakie banalne byłoby skorzystanie z zaproszenia. Cholernie banalne.

– Jesteś pijana, Nat.

– Jestem wstawiona – zaprzeczyła. – Do pijanej brakuje mi trzech, może czterech drinków. Jeśli nie pójdziesz ze mną teraz, trafię do jakiegoś baru, upiję się i dam się przelecieć jakiemuś napalonemu dzieciakowi z geologii. Wiesz, jaki to byłby wstyd? Z geologii.

Michael uśmiechnął się odruchowo.

– Faktycznie – przytaknął – straszny wstyd.

Natasza zachwiała się, więc objął ją troskliwie. Poczuł ciężar jej piersi napierających na jego tors, a ciepło, o jakim już prawie zapomniał, rozgrzało mu krew. Pożądanie? Czy to właśnie było pożądanie? Straszny banał, cholera. Żona daje się pieprzyć, więc on zrobi to samo? Czy tak? Przyciągnął mocniej dziewczynę, zajrzał w jej lekko rozszerzone źrenice i zapytał miękko:

– Ale czy profesor matematyki jest lepszy?

– Zależy, który profesor. Szyszkinowi nie dałabym, nawet nieprzytomna.

Michael roześmiał się głośno. Szyszkin był łysym siedemdziesięciolatkiem z potężną nadwagą i wiecznie rozbieganymi rękami, które zbyt często trafiały pod spódnice studentek. Po ostatniej skardze został odsunięty od prowadzenia zajęć. Nie zwolniono go, bo był zbyt cenny dla uczelni.

– Ale tobie… – Natasza odsunęła się lekko, tyle, by móc zobaczyć efekt swoich słów odbijający się w twarzy Michaela. – Tobie, Misza, pozwolę na wszystko.

Czy to słowa, czy aksamitny, diabelnie seksowny głos, czy palce wciąż błądzące po jego karku… Coś sprawiło, że ledwie szemrzące pożądanie wywołało naraz niemal bolesną erekcję. Michael, nieco zdzwiony reakcjami własnego ciała, odetchnął głęboko.

– Chodź, Miszeńka – kusiła dziewczyna, widząc, że jej dwuletnie próby w końcu trafiły na podatny grunt. – Zrobię ci, czego zapragniesz.

Pocałował ją, ot tak, bez wahania, wyrzutów sumienia czy zastanawiania się.

– Prowadź – polecił.

Zaśmiała się gardłowo i szarpnęła go za rękę.

Mieszkała ulicę dalej. Chyba sama, ale to dla Michaela nie miało znaczenia, bo kiedy tam dotarli, był tak podniecony, że nie przeszkodziłby mu chyba nawet tłum obserwatorów. Dziwne, bo nie czuł takiego pożądania od… od dawna. Bardzo dawna. Było wszechogarniające, palące. Nie myślał. Czuł.

Nie pamiętał, kiedy weszli ani czy zamknęli drzwi. Pamiętał tylko, że nie mogąc czekać, rozerwał jej majtki. I pamiętał, jak w nią wszedł. Mocno, rozpaczliwie.

A kiedy dochodził, przypomniał sobie, kim był właściciel owłosionego tyłka i dlaczego powinien go kojarzyć.

*

Kabriolet pędził ciemną drogą, sam na pustej autostradzie. Odległe światła stolicy zlały się w jedną, długą, jasną plamę, słabnącą z każdą uciekającą sekundą. Paula zmrużyła oczy i docisnęła mocniej pedał gazu. Silnik zamruczał głośno, jak dziki kot tuż przed atakiem, a cyferblat prędkościomierza wskazał wartość, która dawno przekroczyła dopuszczalną prędkość. Kobieta zacisnęła palce na kierownicy, aż pobielały jej kłykcie, i zwarła wargi w cienką kreskę. Gniew ściągnął ładne rysy, zmieniając je w napiętą maskę. Przez długą chwilę patrzyła przed siebie, w ciemność rozświetloną reflektorami samochodu, i dociskała gaz. Jakby cała złość znajdowała ujście w tej jednej stopie.

– Kurwa! – Paula zaklęła w końcu i minimalnie zmniejszyła nacisk. Kabriolet błyskawicznie zareagował. Gwałtowny pomruk silnika ścichł, a wartość na wyświetlaczu zmalała. – Kurwa mać! – powtórzyła głośno dziewczyna, a potem uderzyła otwartą dłonią w kierownicę. Pierwsze tego dnia łzy rozbłysły w ciemnych oczach i powoli stoczyły się po policzkach. – Niech to wszyscy diabli! Pierdolony Matthew! Pierdolona Tess! Pierdolony instytut!

Przekleństwa i łzy przyniosły ulgę na tyle dużą, by Paula ostatecznie ściągnęła nogę z gazu, ustawiła tempomat na dopuszczalną prędkość i poluzowała zaciśnięte na kierownicy palce. Później odetchnęła głęboko i powolnym ruchem otarła policzki.

Na drodze przed nią zamajaczyły światła poprzedzającego ją samochodu. Zbliżały się powoli, więc Paula ponownie zmniejszyła prędkość, żeby go nie wyprzedzić. Była już na tyle daleko od miasta, że przestało się jej spieszyć.

Telefon zadzwonił w chwili, w której zamierzała włączyć muzykę. Gdy wsiadała do auta, była w takim stanie, że każdy dźwięk jej przeszkadzał, ale teraz zmieniła zdanie. Cisza sprzyjała rozmyślaniom, a ona nie była gotowa, żeby myśleć.

Na konsoli wyświetlił się nieznany numer, więc postanowiła odebrać.

– Słucham? – Nie włączyła połączenia video. Nigdy tego nie robiła, prowadząc.

– Dobry wieczór. – Ciepły baryton z melodyjnym południowym akcentem wypełnił wnętrze samochodu. – Nazywam się Evan Novak. Czy mam przyjemność z doktor Stevens?

– Tak.

– Miło mi. Pisałem do pani w ubiegłym tygodniu. Nie wiem, czy moja wiadomość dotarła? – Ton, jakim zadał pytanie, wyraźnie sugerował, że przeciwnie: mężczyzna doskonale wie, że ją otrzymała, lecz zignorowała.

– Raczej nie – zełgała, przypominając sobie wiadomość, której nawet nie otworzyła. Miała na głowie problemy z Matthew, a w instytucie coraz głośniej wspominano o nadchodzących redukcjach, więc e-maile od nieznajomych kompletnie jej nie interesowały. – W czym mogę pomóc?

– Jestem przedstawicielem… – zawahał się – pewnej inicjatywy. To nie jest rozmowa na telefon. Gdyby była pani tak uprzejma, żeby się ze mną spotkać…

– Jeśli powie mi pan, w jakim celu miałabym to zrobić. – Nie starała się być nieuprzejma, ale ostatnio mężczyźni nie mieli u niej najlepszych notowań, więc złośliwe nuty jakoś same pojawiły się w wypowiedzi.

– Jesteśmy zainteresowani rozwinięciem pani doktoratu – odpowiedział po chwili.

– To miło. Którego z czterech?

– Z neurocybernetyki.

Paula milczała. Patrzyła w ciemność z zastanowieniem. Na pogodnym nocnym niebie błyszczały gwiazdy. Cholera, nie widziała gwiazd od wieków. Nawet gdy wracała po nocach z instytutu i zdarzało się jej zerkać w górę, dostrzegała co najwyżej reflektory startującego lub lądującego na Dulles samolotu. Światła metropolii nie pozwalały dojrzeć nic więcej.

– Pani doktor? – przerwał ciszę Novak. – Jest pani tam?

– Jestem.

– Jaka decyzja? Zechce się pani ze mną spotkać?

Doskonale wiedział, że mu nie odmówi. Ona też o tym wiedziała.

– To może być trudne – stwierdziła jednak. – Jestem w drodze do Ottawy. Na razie nie zamierzam wracać do Waszyngtonu.

– Żaden kłopot. Przylecę do Ottawy, jeśli pani sobie życzy. Kiedy możemy się zobaczyć? – Nieukrywane napięcie w głosie mężczyzny wyraźnie sugerowało, jak bardzo mu zależy.

Paula zmarszczyła brwi, a potem błyskawicznie rozumiejąc, co to dla niej może znaczyć, uśmiechnęła się.

– Sądzę, że w najbliższy poniedziałek, po południu. – Chętnie potrzymałaby go w niepewności. Ot tak, po prostu, żeby się dowiedzieć, jak zareaguje… i trochę z wrodzonej złośliwości. Sama jednak była zbyt ciekawa, by czekać. – Proszę do mnie zadzwonić, kiedy będzie pan znał czas przylotu, ustalimy miejsce i konkretną godzinę.

– Świetnie! W takim razie już nie przeszkadzam. Do zobaczenia!

Rozłączył się, ledwie odpowiedziała. Przez jakiś czas Paula siedziała w ciszy, z pustym spojrzeniem utkwionym w czarny horyzont. W końcu włączyła radio. Łagodne dźwięki wypełniły wnętrze pojazdu, a dziewczyna oparła głowę o zagłówek i odetchnęła głęboko.

Wśród wszystkich prac naukowych, które napisała, doktorat z neurocybernetyki był tym, o którym wolałaby zapomnieć. Jedynym, jakiego nie obroniła. Kiedy go złożyła, rektor wezwał ją na dywanik i powiedział, że ta konkretna uczelnia nie jest miejscem, w którym daje się tytuły naukowe za dzieła z gatunku fantastyki. Dodał coś o półce w księgarni i Tolkienie… W ogóle był raczej agresywny, co w sumie jej nie dziwiło. Ostatecznie miała IQ dużo wyższe od niego, a pierwszy doktorat obroniła jako dwudziestodwulatka, podczas gdy rektorowi udało się to dopiero po czterdziestce. Nie było żadną tajemnicą, że nie znosił młodych geniuszy, bo uważał, że kiedy tacy jak on ciężko pracują na swoją karierę, młodym wszystko przychodzi zbyt łatwo. Dawał to odczuć Pauli i kilku jej kolegom tak długo, aż w końcu zmienili uczelnię. Na tamtym wydziale dziewczynie nie udało się niczego osiągnąć, a wspomnienie tego nieszczęsnego doktoratu męczyło ją przez kilka lat. Nieobroniona praca została na biurku rektora, gdy zapłakana Paula wybiegła z gabinetu. Była przekonana, że tekst wylądowała w koszu albo w niszczarce. Jakim więc cudem trafiła w ręce Evana Novaka?

To był główny powód, dla którego zgodziła się na spotkanie z tajemniczym mężczyzną. To i fakt, że właśnie rzuciła pracę, a coś jej mówiło, że nieznana inicjatywa, o której wspominał Novak, oznacza całkiem niemałe pieniądze.

*

Małe chmurki sunęły po czystym niebie. Dwie maleńkie, bielutkie chmurki. Wyglądały tak, jakby jakiś anioł, biegnąc przez nieskończoność błękitu, zgubił dwa kęsy waty cukrowej. Nieregularnej białej słodyczy…

Ania przez chwilę obserwowała obłoki, mrużąc oczy przed oślepiającym słońcem. Leżała na rozległej łące, wśród wysokiej trawy, w upalny czerwcowy dzień. Wybrali się na spacer po powrocie z kościoła i szli tak długo, aż minęli ostatnie domy, a potem zostawili za sobą i las. Przed nimi zieleniły się łąki, złociły pola, a gdzieś, całkiem niedaleko, błękitniła rwąca pomiędzy kamienistymi brzegami rzeka. Usiedli więc, żeby odpocząć i w milczeniu wsłuchiwali się w otaczającą rzeczywistość, aż w końcu Wojtek zasnął. Ania zaś leżała i patrzyła w niebo. Czasami drzemała, ale nim zdołała wpaść w głęboki sen, wybudzały ją szczebioczące w zaroślach ptaki. Wyśpiewywały trele, wysokie i melodyjne, wśród szumu listowia i szmeru płynącej nieopodal rzeki. Otwierała wtedy oczy i patrzyła w ich kierunku, świadoma, że i tak nie zdoła ich dostrzec w gęstwinie liści. Senny niedzielny poranek na wsi, jakich wiele przeżyła jako dziecko. Zapomniała już, jak cudowne może być takie leniwe nicnierobienie, zaraz po porannej mszy, a zanim jeszcze mama zagoni ją do przygotowywania obiadu czy pieczenia niedzielnego ciasta. Uśmiechnęła się do wspomnień i ponownie opuściła powieki, żeby przywołać obrazy z dzieciństwa. W sumie to nie było tak dawno. Jeszcze pięć lat temu mieszkała w małym domu z braćmi i rodzicami. Do szkoły jeździła dwoma autobusami, półtorej godziny w jedną stronę. Od dużego miasta dzieliło ją sto kilometrów, wybierała się więc do niego raz na miesiąc. Uwielbiała to. Każdego dnia marzyła, że kiedyś zamieszka w jakimś drapaczu chmur, gdzieś na pięćdziesiątym piętrze, tak wysoko, że będzie mogła dotknąć z balkonu pierzastych chmurek sunących po niebie.

A teraz mieszkała w wielkim mieście, na dwunastym piętrze. Nie dotykała chmur z balkonu, bo go nie miała, a nawet gdyby miała, niebo zasnuwał nieustanny smog, więc obłoków widziała jak na lekarstwo.

Westchnęła i otworzywszy oczy, usiadła. Leżący obok niej chłopak obudził się i półprzytomnie rozejrzał wokół.

– Idziemy już? – zapytał zaspanym głosem.

– Chyba tak. Muszę pomóc mamie.

Nie wyglądał na szczęśliwego, więc Ania z rozczarowaniem pomyślała, że ten pierwszy WAŻNY facet w jej życiu nie dostrzega ani piękna prostego życia, ani poczucia przynależności swojej dziewczyny. Nie rozumiał też jej tęsknoty za rodzinnymi okolicami. Wieś go nudziła, a fakt, że zmuszono go do wstania w niedzielę przed dwunastą i zaciągnięto do kościoła, doprowadził prawie do zerwania zaręczyn. Nie, zdecydowanie Wojtek nie pasował do aninej rodziny i domu.

– Jezu, jak mi się chce spać – jęknął chyba po raz setny w ciągu ostatnich trzech godzin. Powtarzał to nawet w czasie mszy i to bynajmniej nie ledwie słyszalnie, więc mama Ani co rusz patrzyła gniewnie na przyszłego zięcia. – Jak ty to znosiłaś? Jezu, siódma rano! W niedzielę!

Nie odpowiedziała, przyglądając mu się w skupieniu. Znała go od czterech lat, od trzech byli parą, a miesiąc temu poprosił ją o rękę. Był najprzystojniejszym chłopakiem na uczelni. I jednym z bystrzejszych. Marzyła o nim, zanim jeszcze trzy lata temu zaprosił ją do kina. A kiedy kochali się pierwszy raz, wyobraziła sobie mały dom z drewnianym płotem i dwójkę dzieci bawiących się w ogródku…

– Anka? Co ci jest?

Odetchnęła i powoli wstała. Tak, dwójkę dzieci. Jasnowłosego jak ona chłopca i śliczną dziewczynkę o oczach swojego ojca. Biegałyby po ogródku, goniąc brzydkiego małego psiaka, a Wojtek stałby na ganku i uśmiechał się, obejmując ją w pasie.

– Anka?

– Kupimy szczeniaka? – zapytała nagle.

Wojtek zamrugał gwałtownie i cofnął się lekko.

– Zgłupiałaś?! Psa?! Do kawalerki na dwunastym piętrze?

– Nie, do domu.

Przekręcił głowę i zmarszczył brwi.

– Skarbie, dobrze się czujesz? – Głos mężczyzny złagodniał, a jego dłoń poszukała jej dłoni. Uchwycił ją i pocałował palce. – O jakim domu mówisz?

– O naszym. Małym, ceglanym, z czekoladowym dachem i drewnianym płotem wokoło. I dziećmi w ogródku. Dwójką.

Wojtek wyglądał zupełnie tak jak ona, kiedy zatrzymał ją kiedyś na uczelnianym korytarzu mały chudy Japończyk i zasypał gradem pytań w swoim języku, sądząc, że ma do czynienia z tłumaczką. Wtedy jeszcze nie znała japońskiego.

– Anka, cholera, o czym ty gadasz? – wydukał wreszcie chłopak.

Pokręciła głową.

– Nie… nic – burknęła. – Chodź już. Mama pewnie czeka na pomoc przy obiedzie.

Chyba chciał ją zatrzymać, ale odwróciła się i ruszyła szybkim krokiem w kierunku wsi. Słyszała, jak narzeczony mamrocze, próbując dotrzymać jej kroku. Nie starał się zbyt mocno, bo wciąż zostawał za nią. Kiedy chodzili biegać, to ona ledwie za nim nadążała, teraz zatem specjalnie pozostawał z tyłu. Najwyraźniej trochę go przestraszyła. Może by się i przejęła… Dobra, przejęła się troszeczkę. Kochała Wojtka, miała za niego wyjść za pół roku i wciąż nie wierzyła w swoje szczęście. Tylko teraz jakoś… No, jakoś tak dziwnie…

Przyspieszyła, oddychając trochę szybciej niż zwykle. Potem o tym pomyśli. Teraz wróci do domu, pomoże przy niedzielnym rosole, pokłóci się z braćmi, pozwoli mamie zwrócić sobie uwagę, bo mama nie lubi, kiedy dzieci podnoszą głos. Tak, teraz właśnie to zrobi.

Słońce stało w zenicie, jasne i mocne, tak mocne, jak tylko mogło być czerwcowe słońce. Promyki igrały w wodzie, gdy Anka dotarła do brzegu rzeki. Skakały z fali na falę, muskając niespokojną, spienioną taflę. Połyskiwały niczym brylanty i jak one rozszczepiały odbite światło. Ukryte w tataraku ptaki podśpiewywały cichuteńko, kiedy długie łodygi drżały poruszane mocnymi podmuchami wiatru.

– Zapomniałam, jakie to piękne – wyszeptała do siebie dziewczyna.

Fakt, zapomniała. Tak bardzo pragnęła dużego miasta, że zapomniała jak bardzo lubi szmer wody, szczebiot ptaków i ciszę, tak inną od hałasu ulic. Miasto też miało swój urok, a Anka w sumie lubiła gwar, tłumy, kolorowe witryny i wysokie wieżowce. Szkoda, że nie mogła mieć jednego i drugiego.

Uśmiechnęła się ponuro, zwolniła i wreszcie spojrzała przez ramię. Wojtek szedł tuż za nią z zaciętym wyrazem twarzy. Kiedy uchwycił jej wzrok, zacisnął mocniej usta, a potem, jakby policzył do dziesięciu, pokręcił głową.

– Ech, babo – burknął. Złapał ją w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował mocno, czule. – Trzy światy z tobą.

Nie zaprzeczyła, ale i nie przytaknęła. Jakiś czas stała wtulona w narzeczonego, z głową złożoną na jego ramieniu. Ostatecznie chwyciła go za rękę i pociągnęła lekko. Nie opierał się, więc już po chwili biegli z chichotem wzdłuż brzegu w kierunku wsi.

Widzieli z daleka pierwsze zabudowania, kiedy coś z potężnym hukiem przeleciało nad ich głowami, by zmieść siedlisko z powierzchni ziemi.

*

Blondynka miała długie nogi i krótką spódnicę. Cholernie ładne długie nogi. Przyglądała się Westowi, sącząc drinka, z nieukrywaną zachętą w dużych oczach. W normalnych warunkach już szedłby w ciemny zaułek za pubem, żeby tam szybko i bez zobowiązań wziąć ją ku obopólnej satysfakcji.

Skrzywił się, pociągnął ostatni łyk piwa i łagodnie odstawił kufel na blat baru, przy którym siedział. Taaa, wziąłby… W normalnych warunkach tak właśnie by zrobił, ale nie tego popieprzonego dnia. Adrian West lubił myśleć, że jest człowiekiem z zasadami. Wpoił mu je ojciec, zanim zostawił rodzinę dla takiej właśnie długonogiej blondynki. Adrian nienawidził swojego ojca, gardził nim z całego serca. Nie odezwał się do niego nawet wtedy, gdy West senior umierał przedwcześnie na raka. To też była jedna z zasad Adriana Westa: nigdy nie wybaczał. Mimo pogardy, jaką czuł wobec rodziciela, wzorce, które ten mu wpoił, traktował śmiertelnie poważnie. A jednym z nich było, by nie świętować porażek. Dlatego z niejakim żalem odwrócił wzrok od chętnej blondynki.

– Przerzucamy się na whisky? – zapytał Steven, współtowarzysz porażki.

West zerknął na niego niechętnie.

– Wolę piwo – oświadczył, chociaż to nie była prawda.

Wolał whisky, ale przecież nie oblewał niepowodzeń? No i miał charakter, a ludzie z charakterem nie piją z rozpaczy.

Cholera jasna! Pięć lat przygotowań. Wybór studiów, nauka… Przez całych pięć lat zapieprzał jak kretyn, żeby znaleźć się w tym cholernym zespole. I co? I gówno!

Spokojnie, West! – nakazał sobie. Nie przeklinaj. Ludzie z charakterem panują nad językiem.

Steven skinął na barmana i zamówił kolejny kufel dla Westa oraz szklankę whisky dla siebie. Najwyraźniej on nie był człowiekiem z charakterem i miał zamiar się upić. Cóż, jego sprawa. Adrian nie widział potrzeby pouczać gościa, którego zapewne więcej nie spotka. I owszem, spędzili ze sobą w ciągu ostatnich pięciu lat sporo czasu, razem się uczyli, razem wylewali ostatnie poty na zajęciach, po których żaden nie miał siły, by choćby zejść do tego pubu. To jednak była już przeszłość. W ubiegłym tygodniu obaj zdali egzaminy z grupą innych młodych zapaleńców marzących o terrańskiej przygodzie, a dzisiaj dostali odmowne odpowiedzi.

Cholera!

West mógł jeszcze pojąć, dlaczego odrzucili Stevena, którego tatuś wciąż się stawiał co ważniejszym politykom tego kraju. Ale on? Dlaczego on odpadł? Wszystkie wyniki miał w okolicach górnej granicy. Z kilku dziedzin nie było od niego lepszego na roku. Dlaczego więc rekruterzy na Dedala uznali, że się nie nadaje? Do diabła, dlaczego?!

Napił się piwa i znów zerknął na długonogą dziewczynę. Nie odrywała od niego wzroku. Nie ona pierwsza i pewnie nie ostatnia. Matka powtarzała, że Adrian ma tatusiowe geny: pieprzony męski urok, który żadnej kobiecie, bez względu na wiek, nie pozwalał przejść obok niego obojętnie. Pewnie miała rację, bo dotychczas West nie narzekał na brak zainteresowania. Tyle tylko że ta dziewczyna nie dojdzie dzisiaj w jego ramionach. Dzisiaj spieprzył najważniejszą rzecz w swoim życiu, więc nie może przelecieć najładniejszej laski w barze. Zrobiłby to albo żeby się pocieszyć, albo udowodnić sobie, że wciąż jest niepokonany. Był za twardy na to pierwsze i zbyt świadomy, że to drugie jest nieprawdą.

Cholera!

Tego też nauczył go ojciec: człowiek sam odpowiada za swoje porażki. Ty i tylko ty decydujesz o swoim życiu. Skoro więc nie przyjęli go do zespołu Dedala, to znaczy, że coś musiał spieprzyć. On. On sam. To, że nie miał pojęcia, co i kiedy spieprzył, nie miało znaczenia.

– Ta dupa nie odrywa od ciebie oczu – zauważył nieco bełkotliwie Steven. – Może jeszcze odratujesz ten dzień?

Adrian powoli przeniósł na niego bardzo niechętne spojrzenie.

– Nie – odpowiedział po prostu.

– Patrz, znowu gadają o tym pieprzonym meteorze. – Steven nie przejął się specjalnie tonem kolegi. Wgapił się w duży telewizor nad barem, błędnym wzrokiem próbując nadążyć za literkami wyświetlającymi się na pasku informacyjnym. Dźwięk w odbiorniku był wyciszony, bo hałas w barze i tak by go zagłuszył. Nikt zresztą nie oglądał teraz programu. Nie idzie się wieczorem do pubu, żeby oglądać wiadomości. – Patrz, West! Widzisz? Meteor i meteor. Od tygodnia o tym nawijają. – Język mu się plątał coraz bardziej. Czwarty drink dawał o sobie znać. – Co kogo obchodzi jakiś gówniany kraik w Europie i jakaś pierdolona wiocha? – Czknął głośno. – Napijesz się, West? Spierdolili nam życie. Trzeba to oblać, nie?

Adrian też spojrzał na telewizor. Rzeczywiście, znów mówili o meteorze, który spadł gdzieś w Polsce i zmiótł z Ziemi całe miasteczko czy wioskę. Na żółtym pasku przewijały się zdania o liczbie ofiar, żałobie, smutku, współczuciu… Tak jak wczoraj, przedwczoraj i kilka dni temu. Na każdym informacyjnym czy religijnym kanale… wszędzie roiło się od zdjęć wielkiego krateru, który tydzień wcześniej był ludzkim siedliskiem. Gigantyczna czarna dziura w ziemi straszyła nieuniknionym.

Odstawił kufel i podniósł się z krzesła. Blondynka drgnęła. Widział, jak napina mięśnie, przekonana, że West do niej podejdzie. Cała spięta z oczekiwania.

Cholera, ładna jest. Naprawdę ładna. Gdyby to akurat nie był ten dzień… No, ale jest.

W drodze do toalety minął dziewczynę, a jej rozczarowanie niemal sprawiło mu przykrość. Szkoda, że Adrian West ma zasady i nigdy ich nie łamie. Diabelna szkoda.

Wyszedł z toalety, ale zamiast wrócić do kolegi i ślicznotki, na którą obecnie nie mógł sobie pozwolić, uznał, że pójdzie się przewietrzyć. Wyszedł więc tylnym wyjściem, prowadzącym na parking dla VIP-ów. Raz czy dwa odbierał stamtąd któregoś z wykładowców i zawsze wiedział, że sam będzie kiedyś miał tam swoje miejsce. Teraz wyszło, cholera, że się pomylił. Stanie i gapienie się na eleganckie wozy, z których żaden nigdy nie będzie należał do niego, uznał za właściwą karę za spieprzenie sobie przyszłości. I fakt, że nie wiedział, czym ją spieprzył, nie miał żadnego znaczenia.

Zrobił ledwie krok, kiedy od strony jednego z otwartych samochodów dobiegł go zduszony, nerwowy głos:

– Co, jak się dowiedzą?! Nie mogą się dowiedzieć, rozumiesz?! Nie! Nikt! Eve też nie, do cholery! Zwłaszcza ona! Ani, kurwa, nikt inny! Bo wiesz, co będzie, jak się dowiedzą? Wiesz, co się stanie?! Cały świat przeciwko nam! No i co z tego, że wypadek?! Gdybyśmy powiedzieli od razu, to byłby wypadek! Teraz to już czarna dupa! Tak, do diabła, czarna dupa!

West zatrzymał się i wcisnął w ciemny kąt, ledwie kilka kroków od warczącego do telefonu mężczyzny. Poznał go. Poznał ten zimny niski głos, a potem w półmroku dojrzał wysoką zwalistą sylwetkę opartą o karoserię. Tak, nie pomyliłby tego gościa z nikim innym. Ostatecznie to jemu zawdzięczał życiową porażkę. Henry O’Brian, szef projektu i jeden ze współtwórców Dedala. Sukinsyn pierwszej wody.

– Nie wyjeżdżaj mi tu z sumieniem, kurwa! Nie wrócimy tym ludziom życia! Za wysoka stawka! Rozumiesz?! Za wysoka! Nie użalaj się, kretynie! Spierdoliliśmy to i trzeba z tym żyć! NIE! Nikt nie musi wiedzieć! – Zatchnął się nerwowo i jeszcze bardziej zniżył głos, a z mieszanki wściekłości i strachu pozostała tylko wściekłość. Półgłos przeszedł w szept. – Nikomu nie powiesz, rozumiesz? Zamkną projekt, a my pójdziemy siedzieć! Nie zwrócisz im życia, a zniszczysz swoje! – Przez chwilę słuchał w milczeniu, aż nagle wybuchnął: – Przymknij się, Morgan, do jasnej cholery! Nikt się nie dowie! Nie rycz jak baba! Wmówiliśmy wszystkim, że to meteor i meteorem zostanie, rozumiesz?!

Krzyczał dalej, ale Adrian już nie słuchał. Cofnął się powolutku do wnętrza budynku, a potem wrócił do toalety i stanąwszy przy umywalce, zagapił się na swoje odbicie w lustrzanej tafli.

Adrian West był bystrym mężczyzną. Miał iloraz inteligencji znacznie powyżej średniej i zawsze pojmował wszystko w lot. Tym razem nie było inaczej. Stał więc i patrzył w lustro nie dlatego, że próbował pojąć, czego dotyczyła podsłuchana rozmowa. Nie. Nie miał wątpliwości, czego był świadkiem. Musiał się tylko zastanowić, jak to wykorzystać, bo co do tego, że może to zrobić, miał pewność.

Ojciec nauczył go również, że nie wolno zaprzepaszczać szansy, kiedy taka się pojawia. Adrian stał więc i kalkulował. A gdy w końcu wszystko poukładał, uśmiechnął się do przystojniaka w lustrze i mrugnął zawadiacko.

Blondynka wciąż siedziała przy tym samym stoliku, kiedy wrócił na salę. Podszedł prosto do niej. Znów zobaczył, jak cała się spięła w taki obiecujący sposób. Faktycznie była ładna. I miała nogi jak marzenie.

– Mogę się przysiąść? – zapytał spokojnie.

– Nie spieszyło ci się. – Kiwnęła głową z uśmiechem.

– Miałem sprawę do załatwienia.

– I załatwiłeś?

– Załatwiłem. Teraz już jestem cały twój.

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pokazując dwa rzędy idealnych zębów i dołeczki w policzkach.

– Całkiem cały? – wykrzyczała, bo DJ podkręcił muzykę.

– Calutki. Chodź. – Wstał i wyciągnął do niej rękę. Przyjęła ją bez wahania.

Kierując się do wyjścia, uznał, że ciemna uliczka za barem tym razem nie wystarczy. Zasłużył na porządne bzykanie, z całą jego różnorodnością. Dlatego taksówkarzowi podał nazwę hotelu. Dziewczyna nagrodziła wybór szybkim pocałunkiem, jednocześnie kładąc jego dłoń na swoim nagim udzie. Adrian uśmiechnął się usatysfakcjonowany.

Nie świętował porażek, ale wygrane… wygrane zawsze.

*

– Morgan Harper rżnął twoją żonę? – Natasza zachichotała, kiedy wreszcie zdołała złapać oddech po długim i wyczerpującym orgazmie. Uprawiali seks po raz drugi tej nocy, tym razem już w łóżku. Miała go. Cholera, miała profesora Yatesa. Wyobrażała to sobie na wiele sposobów w ciągu ostatnich dwóch lat, ale nigdy, żadne z jej wyobrażeń, nie zbliżyło się nawet do tego ostrego pieprzenia, którego właśnie doświadczyła, a od którego wciąż mrowiła ją skóra. Mrowiła i domagała się więcej. Cholera. Odetchnęła i spojrzała na Michaela. – Ten Harper? Pan „Wielki Nobel za napęd nadświetlny”?

– Ten sam. – Yates przygarnął dziewczynę, wsunął dłoń w jej włosy i niezbyt delikatnie szarpnął. Wiedział, że sprawia jej tym więcej przyjemności niż bólu. – Pan „Owłosiona Dupa Wielki Nobel”. Nie poznałem go. Dopiero, kiedy… – Uśmiechnął się leniwie. – Na twojej komodzie w korytarzu leży gazeta z jego podobizną.

– Zdążyłeś zauważyć? – zapytała szczerze zdumiona. – Serio?

Wzruszył ramionami.

– Mam bardzo podzielną uwagę, Nat. Mogę posuwać najlepszą dupę na uniwersytecie i rozglądać się po jej mieszkaniu.

Zamruczała jak dzika kotka, głęboko, gardłowo. Wysunęła się z objęć, a potem rozpoczęła powolny spacer paznokci i zębów po jego ciele.

– Teraz też? – szepnęła. – Teraz też masz podzielną uwagę?

Sapnął, kiedy dotarła do podbrzusza.

– Jestem coraz bliższy skupienia się na jednej rzeczy – wydyszał.

Zaśmiała się cicho, by zaraz zamknąć na nim usta. Ssała i gryzła na przemian, aż poczuła, że Michael znów jest bliski orgazmu. Wtedy go dosiadła. Uniosła się tylko kilka razy, a on już krzyczał z rozkoszy. Zacisnął palce na jej biodrach i przycisnął do siebie mocno, boleśnie, by na tych kilka sekund zlać się w jedno z kochanką. Dziewczyna zrozumiała tę potrzebę, ale nawet blokowana przez niego, próbowała się poruszyć. Ona też była bliska szczytu. Odrobinę… tylko troszkę.

Michael oddychał ciężko przez chwilę. W końcu gładkim ruchem zamienił ich miejscami, a później szybko doprowadził Nataszę do ekstazy. Podobało mu się, że krzyczała. Czuł wtedy, jak gasnące podniecenie wraca, wbrew logice i nauce. Wraca i znów rozgrzewa mu żyły.

– Gdzieś ty była, kobieto, przez ostatni rok? – zapytał, opadając obok niej na łóżko.

– Rok?

– Rok, dwa miesiące i cztery dni. Wtedy ostatnio dobrałem się do majtek Joan.

Natasza roześmiała się trochę ponuro.

– Mój drogi, rok temu wypatrywałam za tobą oczy. Wystarczyło, żebyś strzelił palcami, a rozłożyłabym nogi szybciej, niż ty powiedziałbyś „stół z powyłamywanymi…” – Nie dokończyła, bo Michael zamknął jej usta pocałunkiem.

– Cóż, jak to mówią – stwierdził po jakimś czasie – lepiej późno niż wcale.

Natasza westchnęła, a potem usiadła na łóżku. Naga, z sutkami wciąż ściągniętymi niedawnym orgazmem. Jej skóra świeciła od potu, zarumieniona i podrapana w wielu miejscach. Długie włosy złocistym płaszczem opadały na plecy i tylko kilka kosmyków muskało sterczące piersi. Była piękna.

– Za dwa dni wyjeżdżam, Misza – oświadczyła w końcu.

Michael nic nie poczuł, kiedy zobaczył owłosiony tyłek między udami swojej żony. Totalnie, absolutnie nic. Kiedy jednak Natasza oświadczyła, że za dwa dni już jej nie będzie w Oxfordzie, kompletnie brakło mu tchu.

– Jak to wyjeżdżasz? Na ile?

– Chyba na zawsze.

– Jak to, cholera, na zawsze? – zapytał, podnosząc głos.

– Normalnie. Wracam do Moskwy.

– Ale dlaczego?!

Pokręciła głową, ale nie odpowiedziała. Michael zacisnął usta. Z niewiadomych przyczyn właśnie teraz poczuł się zdradzony. Nie tam, w sypialni, ale właśnie teraz, kiedy kobieta, którą ledwie znał, oświadczyła mu, że odchodzi. Szlag! Co jest z nim nie tak?!

Wstał z łóżka i szybko wciągnął spodnie. Natasza patrzyła na niego. Kiedy założył koszulę, również się podniosła i złapała go za rękę.

– Nie wychodź.

Zgrzytnął zębami. Chciał się wyrwać, ale dziewczyna przylgnęła do niego całym ciałem, objęła za szyję i znów wplotła palce w jego włosy.

– Misza, bądź rozsądny – prosiła zdławionym głosem. – Czekałam na ciebie, czekałam. Wreszcie straciłam nadzieję. Nic mnie tu nie trzymało.

Tak, miała rację. Powinien być rozsądny, a zachowuje się jak dzieciak, któremu ktoś chce zabrać zabawkę. I to nie taką ulubioną, a zupełnie nową, którą jeszcze nie zdążył się nacieszyć. Odetchnął głęboko, ale to bolesne coś w środku jakoś nie chciało ustąpić.

– Dobra, Nat, rozumiem, wszystko OK – skłamał. – Moskwa to nie koniec świata. Mogę do ciebie polecieć, ty możesz wrócić. Masz tu dobrą pracę, przyjaciół… – zatchnął się, bo jednak na stwierdzenie „masz mnie” było znacznie za wcześnie.

Zacisnęła usta i odsunęła się lekko, wciąż jednak trzymając dłoń na jego ramieniu.

– Mamy dwa dni, Miszeńka – oświadczyła twardo. – Nic więcej. – Kiedy się skrzywił, zmarszczyła brwi i dodała nieco łagodniej: – W Moskwie będę tylko tydzień. Potem lecę dalej. Nie – podniosła rękę – nie pytaj gdzie, nie mogę powiedzieć. Mam zobowiązania, nie mogę się z nich wycofać. Długo walczyłam, żeby się tam dostać. Nawet nie wiesz… Nie mogę, Misza, nie mogę.

– Nie możesz?

– Nie chcę. To życiowa szansa. A to – wskazała na łóżko – to tylko chwila. Pojawiło się i zniknie. Zawsze tak jest. Przyszedłeś tu, bo żona cię zdradziła. Impuls, złość, zazdrość, gniew… diabli wiedzą, co cię do mnie przygnało, ale nic lepszego nie mogło mi się trafić. Było, cholera, zajebiście. Najlepszy seks w moim życiu. Będę go wspominała aż do późnej starości… – Uśmiechnęła się krzywo, ale zaraz spoważniała. Odsunęła się zupełnie, usiadła na łóżku i zakończyła: – Możesz teraz odejść obrażony albo zostać na te dwa dni i rżnąć mnie bez opamiętania. Twój wybór.

Stał tak, w spodniach i rozpiętej koszuli, i niezdecydowany patrzył na nagą dziewczynę.

– Kurwa – zaklął w końcu, a potem ściągnął spodnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: