Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Testament Napoleona: z teki starego szlachcica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Testament Napoleona: z teki starego szlachcica - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

P. Piotr Sa­rzew­ski, p. Se­we­ryn Ro­go­jew­ski, p. Jó­zef Mu­nic­ki, p. Igna­cy Onar­ski, p. Eu­sta­chy Za­wor­nic­ki, obaj bra­cia pp. Tra­choc­cy, p. Sta­ni­sław Ra­dwan, p. Grze­gorz Raw­li­kow­ski, p. Kaź­mierz Zrę­bic­ki, p. Leon Mo­ła­szew­ski, p. Jan Krzep­tyc­ki, p. Me­li­ton Gry­ca, p. Adam Li­so­brodz­ki: – wsay­scy już po­mar­li.

Żyje jesz­cze tyl­ko p. Ta­de­usz Łę­go­bor­ski i p. An­drzej Hor­dża. Już tyl­ko oni dwaj!

Z ca­łe­go gro­na są­sia­dów, przy­ja­ciół, współ­bie­siad­ni­ków śp. Na­po­le­ona, jut tyl­ko oni dwaj.

Wszy­scy inni już po­mar­li: wło­żo­no ich do tru­mien, po­pła­ka­no, za­ko­pa­no, za­sy­pa­no zie­mią i już ich nie ma. A wkrót­ce i pa­mięć o nich za­gi­nie. Ani wąt­pić!

A to prze­cież tak nie­daw­no jak wszy­scy ra­zem sie­dzie­li przy suto za­sta­wio­nym sto­le w Kor­czun­kow­cach i ko­lej­no pili zdro­wie so­le­ni­zan­ta wi­wa­to­wym kie­li­chem. We­so­łe żar­ty się sy­pa­ły jak ple­wa a wial­ni a od śmie­chu aż szy­by się trzę­sły. To tak prze­cie nie­daw­no!…

Ej, gdzie tam nie­daw­no! Bę­dzie za­wsze lat z pięt­na­ście – a to do­bry ka­wał cza­su. – Leci czas, stra­ga­nie leci szyb­ko! Praw­dzi­wie, że daw­niej nie tok ja­koś pręd­ko le­ciał.

Zmio­tła śmierć jed­ne­go po dru­gim, tego tok, tam­te­go siak, owe­go zno­wu in­a­czej – i po­mar­li. I tyl­ko dwóch zo­sta­ło: p. Hor­dża i p. Łę­go­bor­ski.

A więc je­den a dwóch: p. Ta­de­usz albo p. An­drzej! Ale któ­ry?…

Ko­si­ła śmierć i ko­si­ła, prze­rze­dza­ły się sze­re­gi i ro­sła szan­sa dla po­zo­sta­łych przy ży­ciu. Z każ­dym świę­tym zwięk­sza­ła się gro­bem.

Ro­sła i uro­sła. I jut tyl­ko mię­dzy dwo­ma gra się roz­gry­wa.

P. An­drzej czy p. Ta­de­usz? je­den a dwóch!

Ha, nie­dłu­go nam cze­kać, obaj sta­rzy: rok, dwa, pięć lat – a któ­ryś a nich pierw­szy się sto­czy do dołu a dru­gi zo­sta­nie dzie­dzi­cem Kor­czun­ków­ki.

Tak po­sta­no­wił Śp… p. Na­po­le­on w swo­im te­sta­men­cie i tak się sta­nie.

Je­den a dwóch – ale któ­ry?… Ba, żeby to o samą tyl­ko szło Kor­czun­ków­kę! Ale przy­le­gło­ści! Wi­kliń­ce wiel­kie i małe, Zó­raw­ka, Sęki, Kar­pi­łów! To sześć fol­war­ków, to cały klucz! to pra­wie ma­gnac­ki ma­ją­tek!

P. Ta­de­usz albo p. An­drzej…

A je­śli p. An­drzej, to po nim kie­dyś jego je­dy­nacz­ka. A je­śli p. Ta­de­usz – to już­ci jego syn je­dy­nak.

Pan­na Mag­da­le­na albo p. Sta­ni­sław.

Pan Sta­ni­sław albo pan­na Dal­cia.

Ot, wie­cie co? gdy­by oni się po­bra­li – toby i im oboj­gu było a tem do­brze i sta­ło­by się za­dość ro­do­wi Łę­go­bor­skich i ro­do­wi Hor­dżów.

A i cze­muż­by się to stać nie mia­ło? Pew­nie się tak sta­nie! Już­ci pew­nie!

I ani panu Ta­de­uszo­wi Łę­go­bor­skie­mu nie by­ła­by krzyw­da, ani p. An­drze­jo­wi Hor­dły – nie­chby jut wte­dy czy ten a nich dwóch czy dru­gi pier­wej usnął snem wie­ku­istym. I je­den i dru­gi mógł­by wte­dy po­wie­dzieć umie­ra­jąc: "Chwa­ła! Bogu: Kor­czun­kow­ce mnie się do­sta­ły i moim!" I je­den i dru­gi mógł­by tak po­wie­dzieć. A p Hor­dża my­ślał­by przy­tem o swej Dal­ci, a p. Łę­go­bor­ski o swo­im Stasz­ku.

Do­brze­by tak było, da­li­pan. Nie pa­trzy­li­by wte­dy na sie­bie z uko­sa siwi star­ce, siwi obaj jak go­łę­bie. I pa­trząc na sie­bie nie wzdry­ga­li­by się gdzieś tam w głę­bi serc, nie przy­cho­dzi­ła­by im wte­dy ta myśl do gło­wy: "ty mnie śmier­ci ży­czysz, a ja to­bie." Brzyd­ka myśl! I zno­wu: "hej, gdy­by on już umarł, umarł­bym i ja spo­koj­nie." I jesz­cze go­rzej: "hej, hej, byle on prę­dzej! byle on prę­dzej! – choć­by mi na­za­jutrz po nim przy­szło umie­rać!"

Ej, Hor­dża! Hor­dża! Nie­pa­mię­tasz-że ty ja­keś nie­gdyś ura­to­wał mu ty­cie? Ciął go dra­gon przez gło­wę na od­lew, a on a ko­nia na zie­mię…. i był­by tam zgi­nął mar­nie, ale druh mu przy­le­ciał w po­moc i opę­dzał od czte­rech i za­sła­niał wła­snem cia­łem przy­ja­cie­la, i sześć ran otrzy­mał, i do­trzy­mał pla­cu, do­pó­ki nasi nie nad­bie­gli z od­sie­czą. Za­po­mnia­łeś o tem Hor­dża, że mu te­raz śmier­ci ży­czysz, choć mu ura­to­wa­łeś ży­cie?

A i ty sta­ry wą­sa­czu, wstydź się, wstydź! Pro­sto się trzy­masz jesz­cze i do­sia­dasz ko­nia, żeby ci i nie­je­den mło­kos za­zdro­ścił, twarz masa ru­mia­ną i w oczach mło­dzień­czy blask, – ale ci się ser­ce po­sta­rza­ło, po­sta­rza­ło dja­bel­nie! Pa­tray­sa się a góry na tego ma­łe­go, zgar­bio­ne­go Hor­dżę, o żół­tej, wy­wię­dłej twa­rzy, jak na nie­bo­skie stwo­rze­nie – a gdy­by nie on, czy cho­dził­byś ty po świe­cie?… No, praw­da! żeś ty mu od­pła­cił po­świę­ce­nie po­świę­ce­niem: on ci ży­cie ura­to­wał, a tyś mu two­je szczę­ście po­niósł w ofie­rze, – wy­rze­kłeś się two­jej Jo­asi, boś wie­dział, ie on bez niej żyć nie po­tra­fi, choć Jo­asia wte­dy na was obu przy­jaź­nie zer­ka­ła oczkiem, i gdy­by ją było za­py­tać, mo­że­by cie­bie była wy­bra­ła, a nie jego. Ba! pew­nie cie­bie! ty i Hor­dża – wszak to dąb wy­nio­sły i ja­kaś so­sna sę­ka­ta, nie­kształt­na.

Sza­la­łeś ty za two­ją Jo­asią, twarz ci go­rza­ła pło­mie­niem, ser­ce mło­tem biło w sze­ro­kiej pier­si. Ale on, Hor­dża, cay on bar­dziej od cie­bie nie sza­lał? Jak mur był bla­dy a mil­czał jak mur. Wszak on tak przez całe ży­cie za­cię­te miał za­wsze war­gi i ból w ser­cu za­my­kał, choć­by ser­ce pę­ka­ło. Na­wet i przed tobą mil­czał, przed tobą, przed któ­rym nig­dy nic nie miał skry­te­go w du­szy. Na­wet i przed tobą. A ty sza­leń­cze, ani ci przez myśl nie prze­szło, ani we śnie nie po­sta­ło w gło­wie, aby ten mil­czą­cy druh ta­kim roz­go­rzał pło­mie­niem. Przy­je­cha­łeś do nie­go pro­sto a Zy­wo­po­la od Jo­asi, i jesz­cze stan­gret nie wy­przągł koni, a wy­ście się ści­ska­li ser­decz­nym uści­skiem na gan­ku i po­rwa­łeś go sza­le­ją­cy a ra­do­ści w ra­mio­na i w górę pod­nio­słeś: "An­dru­siu! An­dru­siu! wszyst­ko bę­dzie do­brze!

– Co się sta­ło? py­tał An­drzej, a ser­ce ma nie mó­wi­ło co, i spo­koj­nie py­tał. – "An­dru­siu! i mat­ka mi sprzy­ja i cór­ka mi sprzy­ja, wszyst­ko bę­dzie do­brze!" – Gdzie? kto? –, W Ży­wo­po­lu! – – A An­drzej za­chwiał się na no­gach i sze­ro­ko mu się źre­ni­ce otwar­ły i coś strasz­ne­go a nich wyj­rza­ło na cie­bie – oh, nie jego oczy, nie! I zbladł i za pier­si cię chwy­cił i za gar­dło, jak­by du­sić chciał, i wstrząsł tobą i zgrzy­tał zę­ba­mi – i nic. I nic. Ani sło­wo a ust, – tyl­ko mu się za­pie­ni­ły war­gi jak wście­kłe­mu zwie­rzę­ciu, i pu­ścił cię – i nie rzekł nic, tyl­ko się oparł o ścia­nę. Spoj­rza­łeś na nie­go, zro­zu­mia­łeś wszyst­ko! Sko­czy­łeś na brycz­kę: "jedź… jedź! co koń wy­sko­czy!"…. Uje­cha­łeś mil dzie­sięć do wie­czo­ra – i dwa­na­ście na­za­jutrz – i trze­cie­go dnia je­cha­łeś póki ko­niom star­czy­ło sił i nóg. I sprze­da­łeś ko­nie i brycz­kę, i je­cha­łeś da­lej na­ję­te­mi aż gdzieś na kra­niec świa­ta, i okrę­tem aa mo­rze. Dwa lata cię nie było w domu, i nikt nie wie­dział gdzie się po­dzie­wasz – i wró­ci­łeś po dwóch la­tach…. a Jo­asia była już pa­nią Hor­dżo­wą.

Ka­mień spadł ci a ser­ca… Ale ser­ce było cięż­kie, jak ka­mień. – Nie po­je­cha­łeś do Hor­dżyń­ca: jak­że­byś ty mógł był tam po­je­chać! I on nie po­je­chał do cie­bie na wieść o twym po­wro­cie aby ci brat­nią dłoń uści­snąć. On się bał ser­ce ci roz­kr­wa­wić roz­pro­mie­nio­ną szczę­ściem twa­rzą. Nie po­je­chał. Nie wi­dzie­li­ście się tak przez parę mie­się­cy, aż was spro­wa­dzi­ły ra­zem do Kor­czun­ków­ki imie­ni­ny pana Na­po­le­ona.

Hej, hej, pa­nie Hor­dło, pa­nie Łę­go­bor­ski | pa­mię­ta­cie wy tę chwi­lę, to wa­sze po­wi­ta­nie? Gdzież­by­ście mo­gli za­po­mnieć! Nie mo­gli­by­ście choć­by­ście chcie­li. Nie mo­gli­by­ście.

Rzu­ci­li­ście się so­bie w ra­mio­na i roz­pła­ka­li­ście się obaj w głos – jak dzie­ci – jak baby.

I nic wię­cej. I na­tem ko­niec. I nig­dy już o tem nie mó­wi­li­ście ze sobą.

I rok mi­nął i dwa, a nie po­je­chał prze­cie p. Ta­de­usz do Hor­dżyń­ca. Był u nie­go w Sta­dło­wie kil­ka razy p. An­drzej i ser­decz­nie obaj byli so­bie ra­dzi – i ga­wę­da cią­gnę­ła się bez koń­ca i we­so­łość na­wet daw­na wra­ca­ła niby chwi­la­mi na za­sę­pio­ne czo­ło go­spo­da­rza, ale o tem tyl­ko mó­wi­li ze sobą co było, a ani je­den ani dru­gi nie do­tknął w roz­mo­wie tego, co jest i tego co bę­dzie. Prze­szłość ich łą­czy­ła nie­ro­ze­rwal­nym wę­złem, te­raź­niej­szość była mię­dzy nie­mi prze­pa­ścią – a przy­szłość oka nie wid­na.

Jeź­dził tak, jeź­dził i raz i dru­gi i dzie­sią­ty pan An­drzej do Sta­dło­wa – i za­wsze tak samo.

Ale nie po­je­chał p. Ta­de­usz ani razu do Hor­dłyń­ca.

No, aż wresz­cie, za­py­tał go raz pan An­drzej:

– Jak ci tam bra­cie w du­szy?…. Czy do Hor­dżyń­ca nie mo­żesz jesz­cze przy­je­chać?

Zmarsz­czył czo­ło p. Ta­de­usz. I w po­zdłuż bruz­dy ma się po­ro­bi­ły i po­tem w po­przek i zno­wa w po­zdłuż.

– Nie, An­dru­sia, jesz­cze nie.

A chart ulu­bio­ny, Du­naj, ła­sił mu się wła­śnie a nóg i sko­czył na pier­si.

– Pój­dziesz, Du­naj! – wrza­snął z wście­kło­ścią i kop­nął psa ob­ca­sem. Ha­rap zdjął ze ścia­ny i cięż­kich kil­ka ra­zów spa­dło na ulu­bień­ca, zdzi­wio­ne­go ta­kiem obej­ściem, ja­kie­go nig­dy jesz­cze nie do­znał.

Lżej się ja­koś zro­bi­ło panu Ta­de­uszo­wi po tej eg­ze­ku­cji. Tak mu było, jak­by wła­sne ser­ce za­twar­dził i zmu­sił do po­słu­chu, jak psa.

An­drzej pa­trzał na to i ro­zu­miał. Po­czci­wym smut­kiem zmro­czy­ły mu się wy­ra­zi­ste rysy. I pa­trzał, i gło­wą ki­wał. – Spoj­rzał na nie­go p. Ta­de­usz. Zbli­żył się szyb­ko, ręce po­ło­żył mu na ra­mio­nach i uca­ło­wał go w czo­ło:

– Jak bę­dziesz miał pierw­sze­go syna, wte­dy mnie za­proś w kumy!

I jak­by nie był pew­ny, po tych wy­ra­zach, czy wła­sne­mu pa­no­wać zdo­ła wzru­sze­niu, co prę­dzej wy­sko­czył a izby i po­czął da­wać cze­la­dzi gło­śne dys­po­zy­cje: krzy­czał, ko­men­de­ro­wał, jak­by mu się gum­na pa­li­ły. A jemu się tak w ser­cu pa­li­ło czy w gło­wie.

No, do­brze. Przy­je­dzie, jak syn się An­drze­jo­stwu na­ro­dzi. Do­brze. Ale w Hor­dżyń­cu, jak nie było dzie­ci tak nie ma i nie ma.

I po dwóch la­tach sta­ło się in­a­czej niż ukła­da­li oby­dwa: – nie p. Ta­de­usz do p. An­drze­ja w kumy po­je­chał, ale p. An­drzej do Sta­dło­wa. – Z po­lo­wa­nia na po­lo­wa­nie za­cią­gnę­li gdzieś lu­dzie p. Tu­de­usza aż w Po­znań­skie i po­zna­li a po­czci­wem dziew­czę­ciem i dziew­czę się uko­cha­ło w ślicz­nym chłop­ca – a jak się chło­piec o tem do­wie­dział – to się i oże­nił.

Żo­na­te­mu, to jut raź­niej było po­je­chać do Hor­dżyń­ca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: