- W empik go
Testament Napoleona: z teki starego szlachcica - ebook
Testament Napoleona: z teki starego szlachcica - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 213 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żyje jeszcze tylko p. Tadeusz Łęgoborski i p. Andrzej Hordża. Już tylko oni dwaj!
Z całego grona sąsiadów, przyjaciół, współbiesiadników śp. Napoleona, jut tylko oni dwaj.
Wszyscy inni już pomarli: włożono ich do trumien, popłakano, zakopano, zasypano ziemią i już ich nie ma. A wkrótce i pamięć o nich zaginie. Ani wątpić!
A to przecież tak niedawno jak wszyscy razem siedzieli przy suto zastawionym stole w Korczunkowcach i kolejno pili zdrowie solenizanta wiwatowym kielichem. Wesołe żarty się sypały jak plewa a wialni a od śmiechu aż szyby się trzęsły. To tak przecie niedawno!…
Ej, gdzie tam niedawno! Będzie zawsze lat z piętnaście – a to dobry kawał czasu. – Leci czas, straganie leci szybko! Prawdziwie, że dawniej nie tok jakoś prędko leciał.
Zmiotła śmierć jednego po drugim, tego tok, tamtego siak, owego znowu inaczej – i pomarli. I tylko dwóch zostało: p. Hordża i p. Łęgoborski.
A więc jeden a dwóch: p. Tadeusz albo p. Andrzej! Ale który?…
Kosiła śmierć i kosiła, przerzedzały się szeregi i rosła szansa dla pozostałych przy życiu. Z każdym świętym zwiększała się grobem.
Rosła i urosła. I jut tylko między dwoma gra się rozgrywa.
P. Andrzej czy p. Tadeusz? jeden a dwóch!
Ha, niedługo nam czekać, obaj starzy: rok, dwa, pięć lat – a któryś a nich pierwszy się stoczy do dołu a drugi zostanie dziedzicem Korczunkówki.
Tak postanowił Śp… p. Napoleon w swoim testamencie i tak się stanie.
Jeden a dwóch – ale który?… Ba, żeby to o samą tylko szło Korczunkówkę! Ale przyległości! Wiklińce wielkie i małe, Zórawka, Sęki, Karpiłów! To sześć folwarków, to cały klucz! to prawie magnacki majątek!
P. Tadeusz albo p. Andrzej…
A jeśli p. Andrzej, to po nim kiedyś jego jedynaczka. A jeśli p. Tadeusz – to jużci jego syn jedynak.
Panna Magdalena albo p. Stanisław.
Pan Stanisław albo panna Dalcia.
Ot, wiecie co? gdyby oni się pobrali – toby i im obojgu było a tem dobrze i stałoby się zadość rodowi Łęgoborskich i rodowi Hordżów.
A i czemużby się to stać nie miało? Pewnie się tak stanie! Jużci pewnie!
I ani panu Tadeuszowi Łęgoborskiemu nie byłaby krzywda, ani p. Andrzejowi Hordły – niechby jut wtedy czy ten a nich dwóch czy drugi pierwej usnął snem wiekuistym. I jeden i drugi mógłby wtedy powiedzieć umierając: "Chwała! Bogu: Korczunkowce mnie się dostały i moim!" I jeden i drugi mógłby tak powiedzieć. A p Hordża myślałby przytem o swej Dalci, a p. Łęgoborski o swoim Staszku.
Dobrzeby tak było, dalipan. Nie patrzyliby wtedy na siebie z ukosa siwi starce, siwi obaj jak gołębie. I patrząc na siebie nie wzdrygaliby się gdzieś tam w głębi serc, nie przychodziłaby im wtedy ta myśl do głowy: "ty mnie śmierci życzysz, a ja tobie." Brzydka myśl! I znowu: "hej, gdyby on już umarł, umarłbym i ja spokojnie." I jeszcze gorzej: "hej, hej, byle on prędzej! byle on prędzej! – choćby mi nazajutrz po nim przyszło umierać!"
Ej, Hordża! Hordża! Niepamiętasz-że ty jakeś niegdyś uratował mu tycie? Ciął go dragon przez głowę na odlew, a on a konia na ziemię…. i byłby tam zginął marnie, ale druh mu przyleciał w pomoc i opędzał od czterech i zasłaniał własnem ciałem przyjaciela, i sześć ran otrzymał, i dotrzymał placu, dopóki nasi nie nadbiegli z odsieczą. Zapomniałeś o tem Hordża, że mu teraz śmierci życzysz, choć mu uratowałeś życie?
A i ty stary wąsaczu, wstydź się, wstydź! Prosto się trzymasz jeszcze i dosiadasz konia, żeby ci i niejeden młokos zazdrościł, twarz masa rumianą i w oczach młodzieńczy blask, – ale ci się serce postarzało, postarzało djabelnie! Patraysa się a góry na tego małego, zgarbionego Hordżę, o żółtej, wywiędłej twarzy, jak na nieboskie stworzenie – a gdyby nie on, czy chodziłbyś ty po świecie?… No, prawda! żeś ty mu odpłacił poświęcenie poświęceniem: on ci życie uratował, a tyś mu twoje szczęście poniósł w ofierze, – wyrzekłeś się twojej Joasi, boś wiedział, ie on bez niej żyć nie potrafi, choć Joasia wtedy na was obu przyjaźnie zerkała oczkiem, i gdyby ją było zapytać, możeby ciebie była wybrała, a nie jego. Ba! pewnie ciebie! ty i Hordża – wszak to dąb wyniosły i jakaś sosna sękata, niekształtna.
Szalałeś ty za twoją Joasią, twarz ci gorzała płomieniem, serce młotem biło w szerokiej piersi. Ale on, Hordża, cay on bardziej od ciebie nie szalał? Jak mur był blady a milczał jak mur. Wszak on tak przez całe życie zacięte miał zawsze wargi i ból w sercu zamykał, choćby serce pękało. Nawet i przed tobą milczał, przed tobą, przed którym nigdy nic nie miał skrytego w duszy. Nawet i przed tobą. A ty szaleńcze, ani ci przez myśl nie przeszło, ani we śnie nie postało w głowie, aby ten milczący druh takim rozgorzał płomieniem. Przyjechałeś do niego prosto a Zywopola od Joasi, i jeszcze stangret nie wyprzągł koni, a wyście się ściskali serdecznym uściskiem na ganku i porwałeś go szalejący a radości w ramiona i w górę podniosłeś: "Andrusiu! Andrusiu! wszystko będzie dobrze!
– Co się stało? pytał Andrzej, a serce ma nie mówiło co, i spokojnie pytał. – "Andrusiu! i matka mi sprzyja i córka mi sprzyja, wszystko będzie dobrze!" – Gdzie? kto? –, W Żywopolu! – – A Andrzej zachwiał się na nogach i szeroko mu się źrenice otwarły i coś strasznego a nich wyjrzało na ciebie – oh, nie jego oczy, nie! I zbladł i za piersi cię chwycił i za gardło, jakby dusić chciał, i wstrząsł tobą i zgrzytał zębami – i nic. I nic. Ani słowo a ust, – tylko mu się zapieniły wargi jak wściekłemu zwierzęciu, i puścił cię – i nie rzekł nic, tylko się oparł o ścianę. Spojrzałeś na niego, zrozumiałeś wszystko! Skoczyłeś na bryczkę: "jedź… jedź! co koń wyskoczy!"…. Ujechałeś mil dziesięć do wieczora – i dwanaście nazajutrz – i trzeciego dnia jechałeś póki koniom starczyło sił i nóg. I sprzedałeś konie i bryczkę, i jechałeś dalej najętemi aż gdzieś na kraniec świata, i okrętem aa morze. Dwa lata cię nie było w domu, i nikt nie wiedział gdzie się podziewasz – i wróciłeś po dwóch latach…. a Joasia była już panią Hordżową.
Kamień spadł ci a serca… Ale serce było ciężkie, jak kamień. – Nie pojechałeś do Hordżyńca: jakżebyś ty mógł był tam pojechać! I on nie pojechał do ciebie na wieść o twym powrocie aby ci bratnią dłoń uścisnąć. On się bał serce ci rozkrwawić rozpromienioną szczęściem twarzą. Nie pojechał. Nie widzieliście się tak przez parę miesięcy, aż was sprowadziły razem do Korczunkówki imieniny pana Napoleona.
Hej, hej, panie Hordło, panie Łęgoborski | pamiętacie wy tę chwilę, to wasze powitanie? Gdzieżbyście mogli zapomnieć! Nie moglibyście choćbyście chcieli. Nie moglibyście.
Rzuciliście się sobie w ramiona i rozpłakaliście się obaj w głos – jak dzieci – jak baby.
I nic więcej. I natem koniec. I nigdy już o tem nie mówiliście ze sobą.
I rok minął i dwa, a nie pojechał przecie p. Tadeusz do Hordżyńca. Był u niego w Stadłowie kilka razy p. Andrzej i serdecznie obaj byli sobie radzi – i gawęda ciągnęła się bez końca i wesołość nawet dawna wracała niby chwilami na zasępione czoło gospodarza, ale o tem tylko mówili ze sobą co było, a ani jeden ani drugi nie dotknął w rozmowie tego, co jest i tego co będzie. Przeszłość ich łączyła nierozerwalnym węzłem, teraźniejszość była między niemi przepaścią – a przyszłość oka nie widna.
Jeździł tak, jeździł i raz i drugi i dziesiąty pan Andrzej do Stadłowa – i zawsze tak samo.
Ale nie pojechał p. Tadeusz ani razu do Hordłyńca.
No, aż wreszcie, zapytał go raz pan Andrzej:
– Jak ci tam bracie w duszy?…. Czy do Hordżyńca nie możesz jeszcze przyjechać?
Zmarszczył czoło p. Tadeusz. I w pozdłuż bruzdy ma się porobiły i potem w poprzek i znowa w pozdłuż.
– Nie, Andrusia, jeszcze nie.
A chart ulubiony, Dunaj, łasił mu się właśnie a nóg i skoczył na piersi.
– Pójdziesz, Dunaj! – wrzasnął z wściekłością i kopnął psa obcasem. Harap zdjął ze ściany i ciężkich kilka razów spadło na ulubieńca, zdziwionego takiem obejściem, jakiego nigdy jeszcze nie doznał.
Lżej się jakoś zrobiło panu Tadeuszowi po tej egzekucji. Tak mu było, jakby własne serce zatwardził i zmusił do posłuchu, jak psa.
Andrzej patrzał na to i rozumiał. Poczciwym smutkiem zmroczyły mu się wyraziste rysy. I patrzał, i głową kiwał. – Spojrzał na niego p. Tadeusz. Zbliżył się szybko, ręce położył mu na ramionach i ucałował go w czoło:
– Jak będziesz miał pierwszego syna, wtedy mnie zaproś w kumy!
I jakby nie był pewny, po tych wyrazach, czy własnemu panować zdoła wzruszeniu, co prędzej wyskoczył a izby i począł dawać czeladzi głośne dyspozycje: krzyczał, komenderował, jakby mu się gumna paliły. A jemu się tak w sercu paliło czy w głowie.
No, dobrze. Przyjedzie, jak syn się Andrzejostwu narodzi. Dobrze. Ale w Hordżyńcu, jak nie było dzieci tak nie ma i nie ma.
I po dwóch latach stało się inaczej niż układali obydwa: – nie p. Tadeusz do p. Andrzeja w kumy pojechał, ale p. Andrzej do Stadłowa. – Z polowania na polowanie zaciągnęli gdzieś ludzie p. Tudeusza aż w Poznańskie i poznali a poczciwem dziewczęciem i dziewczę się ukochało w ślicznym chłopca – a jak się chłopiec o tem dowiedział – to się i ożenił.
Żonatemu, to jut raźniej było pojechać do Hordżyńca.