Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Darkest Star. Magiczny pył - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
22 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

The Darkest Star. Magiczny pył - ebook

Nowa powieść z uniwersum bestsellerowej serii LUX!

Niesamowite zwroty akcji, charyzmatyczni i zabójczo przystojni Luksjanie, gorący romans i nie dające wytchnienia humorystyczne dialogi – to wszystko sprawi, że będziecie marzyć o inwazji prawdziwych Luksjanów na naszej planecie i o… kolejnym tomie tej serii!

Siedemnastoletnia Evie Dasher zostaje wciągnięta przez wir niebezpiecznych wydarzeń w klubie,  jednym z niewielu miejsc, w którym ludzie i Luksjanie mogą się ze sobą swobodnie kontaktować. Kiedy dziewczyna poznaje Luca, który jest obłędnie przystojny, początkowo zakłada, że jest on członkiem rasy świetlistych. Prawda wygląda jednak tak, że jest kimś  o wiele potężniejszym....
Rosnące zainteresowanie Evie prowadzi ją coraz głębiej do świata, o którym do tej pory tylko słyszała. W którym wszystko, w co dotychczas wierzyła, zostaje  wywrócone do góry nogami…

 

Jennifer L. Armentrout bestsellerowa autorka #1 według New York Times!
Seria Lux została przetłumaczona na ponad 15 języków!
Nowa powieść z uniwersum bestsellerowej serii LUX!

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-744-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 2

Żołądek skurczył mi się jeszcze bardziej, gdy popatrzyłam na ozdobiony brokatem filar, jakby mógł mi pomóc.

– Eee, dlaczego?

Ochroniarz spojrzał na mnie ciemnymi oczami, ale mogłam skupić się jedynie na niewielkim brylanciku, który miał pod jednym z nich. Musiało boleć podczas przekłuwania. Nie odezwał się, tylko złapał mnie masywną dłonią za rękę i odwrócił. Rozgorzała we mnie panika, gdy spojrzałam na parkiet, niezdolna dostrzec Heidi ani Emery w morzu tancerzy.

Serce zabiło mi mocniej, gdy, trzymając wodę, dałam się poprowadzić Clyde’owi z dala od kolorowej kolumny. Moje policzki stanęły w ogniu, gdy spojrzało na mnie kilka siedzących przy stolikach osób. Starsza dziewczyna uśmiechnęła się, pokręciła głową i uniosła szklankę z bursztynowym płynem do ust.

Sytuacja była bardzo żenująca.

Miałam zostać wyrzucona. Takie moje szczęście. Oznaczało to, że będę musiała napisać do Zoe lub kogoś, kto po mnie przyjedzie, ponieważ nie chciałam psuć Heidi wieczoru. Nie kiedy Emery do niej podeszła. Zamierzałam…

Clyde nie prowadził mnie jednak do drzwi klubu.

Skręcił nagle w lewo, ciągnąc mnie za sobą. Serce ścisnęło mi się boleśnie, kiedy zdałam sobie sprawę, dokąd mnie zabierał. Na zacieniony balkon z antyczną kanapą.

Luc siedział wciąż w tej samej leniwej pozie, nadal bębniąc palcami o oparcie sofy. Unosiły się kąciki jego ust.

Szok sprawił, że straciłam dech. Normalnie byłabym podekscytowana, mogąc porozmawiać z niebywale przystojnym chłopakiem – zwłaszcza takim, który, wow, miał takie gęste czarne rzęsy – ale wszystko w tej sytuacji było niewłaściwe.

Nie należałam do dziewczyn, które wybierano przypadkowo w klubach, po czym przyprowadzano przez kogoś, kto wyglądał na zapaśnika, do takiego ciacha. Nie byłam powalająca. Przedstawiałam ucieleśnienie trzech „P”.

Przeciętne życie.

Przeciętna twarz.

Przeciętne ciało.

A to, co działo się w tej chwili, zupełnie nie było przeciętne.

– Co jest… – Urwałam, gdy Clyde poprowadził mnie obok blond Luksjanina, który nadal gapił się w komórkę. Gdy dotarliśmy do brzegu kanapy, puścił moją rękę, ale jego dłoń ponownie wylądowała na moim ramieniu.

– Siadaj – polecił Luc, a słowo to zostało wypowiedziane głosem, który sprawiał wrażenie naprawdę stanowczego rozkazu.

Usiadłam.

Nie miałam wielkiego wyboru. Clyde posadził mnie, po czym odszedł, odsuwając sobie z drogi ludzi niczym jakiś buldożer.

Moje serce biło jak oszalałe, gdy patrzyłam w stronę, gdzie zniknął, ale byłam całkowicie świadoma siedzącego niecałe pół metra ode mnie chłopaka. Drżała mi ręka, a kiedy odetchnęłam głęboko, ponad oparami alkoholu poczułam woń sosny i mydła. Czy to on tak pachniał? Sosną i mydłem? Jeśli tak, zapach był niesamowity.

Chwila… Naprawdę go wąchałam?

Co było ze mną nie tak?

– Możesz patrzeć za Clyde’em, ile tylko chcesz, ale to nie sprowadzi go z powrotem – oznajmił Luc. – Choć gdyby twoje życzenie się spełniło, byłby to wspaniały pokaz czarnej magii.

Nie miałam pojęcia, jak na to odpowiedzieć. W umyśle miałam pustkę. Zgniotłam w palcach plastikowy kubek, gdy muzyka ucichła na chwilę. Kilka osób zamarło na parkiecie, ich klatki piersiowe unosiły się gwałtownie. Nagle jednak rozbrzmiał równy rytm bębnów, w którym zatracili się tancerze.

Wytrzeszczyłam oczy, gdy ludzie na parkiecie machali rękami do góry, a ci na scenie opadli na kolana, uderzając dłońmi w podłogę. Krzyki stały się donośniejsze, rosnące crescendo dopasowywało się do bębnów. Głosy wzmagały się w śpiewie, aż całe ręce obsypała mi gęsia skórka.

Uchroniona od bólu, prawdy, decyzji…

Przeszył mnie dreszcz. Coś w tej piosence, nutach, okrzykach wydawało się znajome. Pojawiło się dziwaczne uczucie déjà vu, więc zmarszczyłam brwi. Nie rozpoznawałam melodii, ale poruszające odczucie wciąż domagało się mojej uwagi.

– Podoba ci się ta piosenka? – zapytał Luc.

Powoli obróciłam ku niemu głowę. Miał na ustach wilczy uśmiech, co całkowicie wytrąciło mnie z równowagi. Uniosłam wzrok. Powietrze uciekło mi z płuc.

Spoważniał, przyglądając mi się jak… sama nie wiem. Na jego olśniewającym obliczu gościło coś podobnego do zaskoczenia, ale…

Te oczy.

Nigdy takich nie widziałam. Miały barwę wypolerowanego ametystu – żywego fioletu – a czarne obwódki wokół jego źrenic były nieregularne, nieostre. Miał absolutnie piękne oczy, ale…

Podejrzenia Heidi się potwierdziły.

– Jesteś Luksjaninem.

Blondyn prychnął nad telefonem.

Luc przechylił głowę na bok, a dziwny wyraz zniknął z jego twarzy.

– Nie.

Wiedziałam, że to bzdura. Ludzie nie miewali takich oczu, no, chyba że nosili soczewki kontaktowe. Opuściłam wzrok do ręki spoczywającej na jego udzie. Miał skórzaną bransoletę z jakimś dziwnym kamieniem pośrodku, owalnym, mieniącym się mlecznymi kolorami. Ale nie był to dezaktywator, który zdołałby powstrzymać Luksjanina przed zabiciem połowy ludzi w tym klubie w mniej niż dziesięć sekund.

– Jesteś zatem człowiekiem ze zwariowanymi szkłami kontaktowymi?

– Nie. – Wzruszył ramionami. Dlaczego zaprzeczał swojemu pochodzeniu? Zanim mogłam o to zapytać, odezwał się: – Dobrze się dziś bawisz?

– Ee, tak… Chyba tak.

Przygryzł pełną wargę, ściągając na nią moją uwagę. Rety, jego usta były takie całuśne. Nie żebym myślała o całowaniu go czy coś, ale była to czysta kliniczna obserwacja, której dokonałby każdy na moim miejscu.

– Nie brzmisz przekonująco. Wyglądasz, jakbyś wolała być wszędzie, tylko nie tutaj – ciągnął, ponownie opuszczając te swoje gęste rzęsy. – Co więc tutaj robisz?

To pytanie mną wstrząsnęło.

– Twoja koleżanka często tu przychodzi. Dopasowała się. Ale ty nigdy tu nie byłaś. – Uniósł powieki i popatrzył na mnie tymi dziwnymi oczami. – A zauważyłbym, gdybyś była tu wcześniej.

Spięłam się. Skąd, u licha, wiedział, że byłam tu po raz pierwszy? Musiała przebywać tu ponad setka ludzi, a wszyscy się mieszali…

– Stałaś niedaleko parkietu zupełnie sama. Nie bawiłaś się i… – Jego spojrzenie opadło, omiatając przód mojej sukienki. Nawet bez patrzenia wiedziałam, że spoglądał na plamę z wody. – Nie pasujesz tu.

Okej. Wow. Po tych jego śmiałych słowach w końcu odzyskałam głos.

– Tak, to pierwszy raz, gdy tu jestem…

– Już to wiem. – Przerwał. – Co jest oczywiste, skoro właśnie to powiedziałem.

Irytacja zmieniła się w niepokój i zmieszanie. Luksjanin czy też nie, to nie miałam pojęcia, za kogo miał się ten chłopak. Był chamski, a ja nie zamierzałam siedzieć z założonymi rękami i pozwalać, by tak do mnie mówił.

– Przepraszam, mógłbyś powtórzyć, kim jesteś?

Krzywy uśmieszek rozszerzył się odrobinę.

– Na imię mam Luc.

Czy to jedno słowo zawierało w sobie rozwiązanie wszystkich zagadek wszechświata?

– I?

– I chcę wiedzieć, dlaczego się tu znalazłaś.

Wróciło rozdrażnienie.

– Jesteś pracownikiem tego klubu witającym gości czy coś w tym stylu?

– Coś w tym stylu. – Położył obute stopy na kwadratowym szklanym stoliku przed sobą i przysunął się do mnie. Dzielący nas dystans zupełnie wyparował. Luc popatrzył mi w oczy. – Będę z tobą szczery.

Parsknęłam oschłym śmiechem.

– A do tej pory nie byłeś?

Zignorował moją uwagę, a ja nie odwróciłam wzroku.

– Nie powinno cię tu być. To ostatnie miejsce, w którym powinnaś się znaleźć, mam rację, Graysonie?

– Stuprocentową – powiedział jasnowłosy Luksjanin.

Poczułam pieczenie w piersi, które zaraz podeszło do gardła. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, pragnąc, by moja twarz nie zdradziła żadnych emocji. Jego słowa zabolały, choć nie powinny. Nie liczyło się, czy był obcym, ani to, że nigdy wcześniej go nie widziałam i prawdopodobnie już więcej nie zobaczę, gdy wyjdę z tego głupiego klubu. Kiedy ktoś mówił ci, że gdzieś nie pasujesz, nie było to dobre. Nigdy.

Nie było mowy, aby jakiś nieznajomy – kosmita – tak o mnie mówił. Był chamem, a ja nie miałam zamiaru pozwalać, by mnie ranił. Nie było takiej opcji.

Patrząc mu w oczy, przywołałam w myślach przerażającą wersję matki.

– Nie wiedziałam, że potrzebuję twojego pozwolenia, by tu być, Luc.

– Cóż – rzucił, a jego szerokie ramiona zesztywniały – teraz już wiesz.

Odsunęłam się.

– Poważnie? – Parsknęłam pełnym zdziwienia śmiechem. – Nie jesteś właścicielem tego lokalu. Jesteś tylko… – przerwałam, nim powiedziałam coś niesamowicie niewłaściwego. – Jesteś tylko jakimś chłopakiem.

Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno.

– Wiem, że nie to chciałaś powiedzieć i nie to myślisz. – Postukał palcami o oparcie kanapy, przez co miałam ochotę wyciągnąć rękę i uderzyć w tę jego dłoń. – Powiedz, kim naprawdę jestem. Nie mogę się doczekać, by to usłyszeć.

– Nieważne. – Zerknęłam na parkiet, ale nie dostrzegłam Heidi, ponieważ tłum tańczących najwyraźniej nagle się potroił. Cholera. – Przyszłam tu pobawić się z przyjaciółką. Tylko tyle. Nie ma to z tobą nic wspólnego.

– Wszystko ma ze mną coś wspólnego.

Zamrugałam dwukrotnie, czekając, aż wybuchnie śmiechem, ale kiedy tego nie zrobił, uświadomiłam sobie, że poznałam właśnie najbardziej arogancką istotę na tej planecie.

– A tak przy okazji, nie bawisz się z przyjaciółką. Jak mówiłem wcześniej, stałaś przy parkiecie… Byłaś tam zupełnie sama. – Dziwne oczy wpatrywały się w moją twarz z taką intensywnością, że zaczęły mnie palić końcówki uszu. – Zawsze się tak zachowujesz, gdy gdzieś z nią wychodzisz? Stoisz samotnie i popijasz wodę?

Otworzyłam usta, ale nie wyszły spomiędzy nich żadne słowa. Był zdecydowanie najwredniejszym stworzeniem, jakie w życiu spotkałam.

Jeden kącik jego ust uniósł się nieco wyżej.

– W ogóle jesteś za młoda, by móc tu przebywać.

Byłam gotowa się założyć, że on również.

– Jestem wystarczająco dorosła.

– Serio?

– Twój barczysty kolega sprawdził moje dokumenty i mnie wpuścił. Zapytaj go.

Luc odetchnął głęboko, przy czym naciągnęła się znoszona bawełniana koszulka na jego ramionach. Na szarym tle widniał napis „NO DRAMA LLAMA”, ale było to kłamstwo. Cały był przesadnie teatralny.

– Pokaż swój dokument.

Skrzywiłam się.

– Nie.

– Dlaczego?

– Ponieważ jesteś jakimś przypadkowym kolesiem. Nie zamierzam się przed tobą legitymować.

Ponownie popatrzył mi w oczy. Na uderzająco pięknej twarzy widniało wyzwanie.

– A może nie chcesz mi go pokazać, bo dowiedzie, że nie masz dwudziestu jeden lat.

Milczałam.

Uniósł brwi.

– A może dlatego, że masz mnie za Luksjanina?

– Teraz to brzmi jak poważny problem – wciął się Grayson, więc na niego spojrzałam. W końcu odłożył telefon. Niestety. – Zapewne właśnie przez to czuje się tak nieswojo. Przypuszczam, że to jedna z tych.

– Jakich „tych”? – dociekałam.

Grayson wpatrywał się we mnie intensywnie niebieskimi oczami.

– Tych, którzy boją się Luksjan.

Pokręciłam głową, a klub i muzyka zdawały się niknąć w tle. Uświadomiłam sobie, że nikt nie podszedł do tej części. Wszyscy obchodzili balkon szerokim łukiem.

Luc prychnął pod nosem.

– Czy przebywanie pośród Luksjan, z dala od innych, ci przeszkadza? Boisz się?

– Nie, wcale. – To nie była do końca prawda, ponieważ choć nie należałam do ruchu nawołującego do nienawiści wobec kosmitów, który przetoczył się przez każde miasto i miasteczko tego kraju, wydawali mi się oni przerażający. Trzeba by nie mieć rozumu, żeby nie obawiać się ich choćby w najmniejszym stopniu. Zabili miliony ludzi. Może ci dwaj nie brali w tym udziału, ale nie nosili dezaktywatorów. Mogli mnie zabić, zanim zorientowałabym się, co się dzieje.

Mocno odczułam chęć udowodnienia, że nie przejmowałam się tym, czy byli kosmitami. Moje prawo jazdy nie było prawdziwe. Nie zawierało prawdziwego nazwiska czy adresu. Pokazanie mu go nie naraziłoby mnie na niebezpieczeństwo. Postawiłam kubek na stole i wyjęłam dokument z torebki.

– Proszę – powiedziałam dźwięcznie, wkładając w to tyle pogody ducha, ile zdołałam z siebie wykrzesać.

Luc uniósł rękę, którą trzymał na oparciu kanapy, i wziął ode mnie prawo jazdy, dotykając przy tym moich palców. Przeskoczył między nami prąd, który wspiął się po mojej ręce. Sapnęłam i zabrałam ją.

Jego uśmiech poszerzył się, a mnie znów skurczył się żołądek. Zrobił to celowo? Poraził mnie? Ponownie opuścił rzęsy.

– Nola Peters?

– Tak. Tak się nazywam – skłamałam. Dane powstały z kombinacji nazw dwóch miast, które odwiedziłam: Nowego Orleanu i St. Petersburga.

– Według tego dokumentu masz dwadzieścia dwa lata. – Opuścił rękę i spojrzał na mnie. – Ale to nieprawda. Masz najwyżej siedemnaście.

Odetchnęłam głęboko przez nos. Nie miałam „najwyżej” siedemnastu. Za pół roku miałam skończyć osiemnaście.

– Wiesz, sam też nie wyglądasz, jakbyś miał dwadzieścia jeden lat.

– Wygląd potrafi być mylący. – Bawił się moim dokumentem, przekładając go między palcami tam i z powrotem. – Mam młodzieńczą twarz.

– Wątpię.

– Uważam, że ładnie się zestarzeję. Ludzie będą myśleć, że odkryłem źródło młodości.

– Okej – powiedziałam, przeciągając to słowo. – Słuchaj, miło się rozmawiało, ale muszę lecieć. Muszę znaleźć przyjaciółkę…

– Twoja przyjaciółka jest zajęta, dobrze się bawi. – Jego uśmieszek przeszedł w szeroki uśmiech, który byłby ujmujący, gdybym nie miała ochoty mu w niego przywalić. – W przeciwieństwie do ciebie. Ty wcale się nie bawisz.

– Masz rację. Nie bawię się. – Zmrużyłam oczy i oparłam się pierwotnemu pragnieniu, aby wziąć kubek i wylać na niego jego zawartość. – Próbowałam być uprzej…

– Ciekawe – mruknął.

Boże, przez tego faceta czułam się, jakby miała mi odpaść głowa.

– Chcesz usłyszeć prawdę? Nie mam ochoty spędzać ani jednej chwili dłużej w twoim towarzystwie. – Zaczęłam wstawać. – Jesteś palantem i w ogóle cię nie znam. I nie chcę poznać. Na razie, tłuku.

– Ale ja znam ciebie. – Urwał. – Wiem, kim naprawdę jesteś, Evelyn.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: