- W empik go
The Fragile Ordinary - ebook
The Fragile Ordinary - ebook
Nazywam się Comet Caldwell. I nienawidzę swojego imienia. Ludzie spodziewają się niesamowitych rzeczy po dziewczynie o imieniu Comet.
Kogoś wyluzowanego, kogoś, kto potrafi rozświetlić pokój, tak jak kometa przemierzająca niebo.
Ale Comet nigdy nie lubiła być w centrum uwagi. Nie może się doczekać, aż ukończy liceum w Edynburgu i wyjedzie studiować gdzieś daleko.
Nowy uczeń Tobias King przeprowadza się ze Stanów i powoduje zamieszanie w szkole, a Comet sądzi, że rozgryzła tego bad boya.
Jednak potem bohaterowie są zmuszeni pracować razem nad szkolnym zadaniem i zaczyna się między nimi tworzyć wyjątkowa więź.
Ciepła i piękna powieść bestsellerowej autorki „New York Timesa” opowiada o tym, że warto mieć nadzieję i trzeba zrozumieć siebie.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-711-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
_W życiu jest tylko zerem,_
_Obserwowanym. Osądzanym. Szybko wymazywanym._
_Tutaj jest bohaterem,_
_Rozumianym. Szanowanym. Akceptowanym._
_– CC_
EDYNBURG, SZKOCJA
Nazywam się Comet Caldwell.
I nienawidzę swojego imienia.
Po dziewczynie o imieniu Comet ludzie spodziewają się kogoś wyjątkowego. Kogoś z natury fajnego i magnetycznego. Kogoś, kto rozświetla pomieszczenie i przyciąga uwagę. Jak kometa, która emanuje światłem i ogniem, przecinając niebo.
Ale jeśli się tę kometę rozłupie, okazuje się być czymś zupełnie innym.
To lodowe ciało niebieskie, które emituje materię i gazy
Komety to tak naprawdę duże brudne kule śnieżne. Albo jak nazwaliby je naukowcy: „śnieżne kule pyłowe”.
Tak. Śnieżna kula pyłowa. To ma większy sens.
Ja nie jestem kulą płonącą od światła i ognia, która przecina niebo. Jestem tylko zwyczajną szesnastolatką uczęszczającą do liceum. Przeciętną szesnastolatką, która ostatni dzień wakacji spędza na wstawianiu swoich poetyckich wypocin na anonimowego bloga. Komentarze na blogu są wyłączone, żeby nikt mnie publicznie nie oceniał i żebym nie zrobiła z siebie pośmiewiska. Gdy pracowałam, z mojego laptopa leciała na cały regulator _The Day We Caught the Train_ zespołu Ocean Colour Scene. Miałam słabość do zespołów indie z lat dziewięćdziesiątych i pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku.
Mój telefon zawibrował. Zignorowałam go, bo chciałam skupić się na tym, by mój ostatni post był odpowiednio złożony. Bo właśnie na tym mi najbardziej zależało: na składzie tekstu. Nie na wierszu ani na tym, że ludzie, którzy natkną się na mój blog, pogardzą słowami wyrwanymi prosto z mojego bijącego serca.
Znowu wibracje. Westchnęłam zirytowana.
Vicki.
Nie zasługiwała na to, by ją ignorować, była jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Ściszyłam muzykę i odebrałam.
– Wiedz, że przerywasz mnie i Liamowi, ale zachowaj to dla siebie. Miley nie wie o naszej skrywanej miłości.
Vicky wybuchnęła śmiechem.
– Skarbie, zabiorę to ze sobą do grobu!
– A więc co tam?
– To, że ja i Steph od dziesięciu minut stoimy przed twoim domem i dzwonimy do drzwi. Słyszymy tę twoją muzykę, którą chyba wyjęłaś z kapsuły czasu, a Kyle już dwa razy wyglądał przez okno i nas przeganiał.
Kyle to mój tata. W głowie nazywam go tatą, ale nigdy się tak do niego nie zwracam. Rodzice kazali mi mówić do siebie po imieniu – Carrie i Kyle – od chwili, gdy nauczyłam się wymawiać samogłoski.
Oczywiście nic dziwnego, że tata przeganiał dziewczyny. Bo otwarcie drzwi komuś, kto nie przyszedł do niego, wymagałoby ogromnego wysiłku.
Zeskoczyłam z łóżka, wypadłam z pokoju i pobiegłam korytarzem.
Gdy otworzyłam drzwi, uderzył mnie znajomy zapach słonego morza, rozciągającego się za naszą bramą, a także powiew zimnego wiatru.
Przerwałam połączenie.
Vicky przyjrzała się uważnie mojemu strojowi, a potem rzuciła:
– Nieźle.
Stwierdzenie, że mam osobliwy gust co do ubrań, jest niedopowiedzeniem. W tej chwili miałam na sobie białą bluzkę z kołnierzykiem w stylu Piotrusia Pana, a na nią narzucony elegancki liliowy kardigan. Bardzo w stylu lat pięćdziesiątych. Połączyłam to z turkusową wielowarstwową jedwabną spódnicą i botkami do kostki marki Irregular Choice. Były liliowe i zamiast sznurówek miały turkusowe satynowe wstążki zawiązane w duże kokardy.
Steph popatrzyła na Vicky, jakby chciała powiedzieć: „Czy ty jesteś poważna?”. A potem uśmiechnęła się do mnie z udręką na twarzy.
– Laska, w takim stroju Carrie na pewno cię zauważa, co?
Uznałam, że nie będę się obrażać.
Steph była drobna i nosiła godny pozazdroszczenia rozmiar miseczki stanika, a jej tyłek idealnie wypełniał dżinsy z River Island. Miała długie włosy w kolorze miodowego blondu, zawsze starannie ułożone w luźne fale, a makijaż nieskazitelny. Znała się na modzie i wkładała głównie najmodniejsze ubrania z droższych sklepów, ale kiedy jej tatuś prawnik miał ochotę ją porozpieszczać, kupował jej ubrania od dizajnerów.
Teraz miała na sobie obcisłe dżinsy z modnymi rozdarciami, kozaki z brązowej skóry na niskim obcasie, sięgające kolan, i kurtkę od Ralpha Laurena.
W przeciwieństwie do Steph, Vicki, pragnąca zostać w przyszłości projektantką mody, doceniała moje próby wyróżniania się. Chociaż, gdybym miała być szczera, wcale się nie starałam. Ani nie próbowałam strojem zwrócić na siebie uwagi Carrie. Po prostu każdego dnia wkładałam to, co akurat wypadło z mojej szafy.
Poza tym przez sto dziewięćdziesiąt pięć dni w roku musiałam nosić szkolny mundurek. Więc gdy tego nie robiłam, wolałam zaszaleć ze strojem.
Vicki, mająca na sobie cienki kremowy sweter oversize z asymetrycznym dołem, a do tego jasnozielone legginsy w czachy, była bardziej odważna. Tak jak ja. Ale ona była z natury fajna. To dziewczyna, której pasowałoby imię Comet. Dziś włożyła motocyklowe czarne buty, luźno zawiązane, w uszach miała duże złote koła, a przez ramię przewiesiła zamszową jasnozieloną torebkę. Jej opalona skóra była bez skazy, więc Vicky nie musiała nosić tyle makijażu co Steph, której porcelanowa cera miała tendencję do rumieńców. Jak zwykle nałożyła na rzęsy kilka warstw tuszu, który podkreślał jej piwne oczy, a usta musnęła błyszczykiem. Gdy odwróciła się, by spojrzeć na Steph z uniesioną brwią, ciemnobrązowe afro zatańczyło ponad jej ramionami na wietrze.
– No co? – Steph wzruszyła ramionami.
– Filtruj myśli – poradziła jej Vicki.
– Nic się nie stało. – Machnęłam ręką na komentarz Steph.
Wszystkie wiedziałyśmy, że Carrie nie zwróciłaby na mnie uwagi, nawet gdybym przebiegła przez dom w płonącej spódnicy.
– Nie przyszłyśmy tutaj, by oceniać twój cholernie odlotowy strój – podkreśliła Vicki, tak żeby Steph to zrozumiała. Ale nasza przyjaciółka tylko przewróciła oczami. – To ostatni dzień wakacji, Comet. Wybieramy się na imprezę, a ty idziesz z nami.
– Na imprezę? – zapytałam.
Na myśl, że miałabym pójść na imprezę, by spędzić czas z grupą ludzi z klasy, którzy albo będą mnie ignorować, albo się ze mnie nabijać, miałam ochotę zamknąć im drzwi przed nosem. I udawać, że nigdy nie odebrałam od nich telefonu. Wolałam dokończyć wpis na blogu, a potem zwinąć się na łóżku z książką, którą przeczytałam dopiero do połowy.
Steph pokręciła głową, jakby zobaczyła moje myśli wypisane na twarzy.
– O nie. Stara, musisz iść na tę imprezę!
– Przestań mówić „stara”. Nie jesteśmy Amerykankami. I to nie są lata dziewięćdziesiąte.
Zastanawiałam się, czy nie żyłoby mi się lepiej właśnie w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy grano supermuzykę. Jak Oasis! Czy muszę wymieniać dalej? A poza tym nie było social mediów, chociaż wydaje mi się, że wtedy ludzie pisali ze sobą na czatach. Ale podczas gdy czat jest małym szkolnym boiskiem, to social media przypominają raczej całe skupisko takich boisk. Tak, w tamtych czasach była masa śmiechu, zabawy i wygłupów… Ale były też ciemne zaułki, do których dręczyciele zaganiali cichego dzieciaka.
– Skoro już mowa o Amerykanach… Właśnie dlatego musisz iść na tę imprezę. Będzie tam słodki Amerykanin.
– Kto taki?
– Najwyraźniej musimy cię wtajemniczyć. – Steph cmoknęła i postukała w wyświetlacz, nawiązując do faktu, że unikałam większości social mediów.
Kilka ruchów palcem po ekranie i uniosła telefon w moją stronę.
Niewyraźne zdjęcie przedstawiało jakąś dziewczynę, która otaczała ramieniem chłopaka.
– Na co mam patrzeć?
– Na słodkiego Amerykanina – odparła Steph głosem, jakby to było oczywiste.
Prychnęłam.
– Potrafisz stwierdzić, że jest słodki, patrząc tylko na jego zdjęcie?
– Och, nie. Niczego nie czaisz. Wszyscy, którzy go spotkali, mówią na WhatsAppie o tym, jaki jest słodki. Kiedy w końcu pobierzesz tę apkę?
Nieco zmartwiona wzruszyłam ramionami.
– Kiedyś w końcu to zrobię.
– Zawsze tak mówisz.
Prawda była taka, że nie chciałam pobierać tej aplikacji i dołączać do grupy, w której skład wchodziła cała nasza klasa. Na myśl, że mój telefon miałby pikać co sekundę z każdym nowym powiadomieniem, palce u stóp podkurczały mi się z irytacji.
Tak. Byłam świadoma tego, że wśród swoich uchodziłam za anomalię.
– W każdym razie… – odezwała się Vicki, której najwyraźniej zrobiło się mnie żal. – Idziesz, prawda?
Naprawdę (naprawdę!) chciałam po prostu powrócić do czytania mojej książki. Bohaterka zabujała się w chłopaku z nowej szkoły z internatem, do której została wysłana, a ja zatrzymałam się w chwili, w której mogło się okazać, że chłopak odwzajemnia jej uczucia.
– A czyja to impreza?
Przyjaciółki wymieniły spojrzenia.
– No więc?
Steph westchnęła dramatycznie.
– Heather McAlister. Ale to, co ona zrobiła, zdarzyło się dawno temu! Naprawdę, musisz już odpuścić.
– To jej słowa. – Vicki wskazała na Steph. – Nie moje.
Poczułam się zraniona. Heather już mi nie dokuczała – dawno temu postanowiła udawać, że nie istnieję – ale kiedyś była moim śmiertelnym wrogiem. Z niewyjaśnionej przyczyny uwzięła się na mnie w pierwszej klasie liceum i przez rok znęcała się nade mną. Po zajęciach wuefu schowała mój mundurek, więc nie mając wyboru, musiałam wytrwać do końca dnia w stroju sportowym. Powiedziała Steviemu Macdonaldowi, że się w nim podkochuję, nakłoniła go, żeby podszedł do mnie na korytarzu i dał mi kosza.
Oznajmił mi, że mu to schlebia, ale nie jestem w jego typie, choć tak naprawdę chciał powiedzieć, że jestem geekiem, a on bzyka się z dziewczynami starszymi od siebie.
Tyle że wcale się nie podkochiwałam w Steviem.
A, i nie zapominajmy, że na pytanie nauczyciela angielskiego o ulubioną książkę Heather stwierdziła przy wszystkich, że moją ulubioną musi być _Matylda_. Bo odnalazłam w niej siebie, ponieważ rodzice też mnie nienawidzą.
Wtedy podejrzewałam, że Steph wymsknęło się coś na temat mojej relacji z rodzicami, gdy została zaproszona na urodzinowe piżama party do Heather. Vicki zachowała się jak prawdziwa przyjaciółka i odrzuciła zaproszenie, ale Steph powiedziała, że według niej odmowa byłaby nieuprzejma.
Wcale tak nie myślała. Po prostu bała się, że nie będzie popularna.
Byłam na nią wściekła, ale nie komentowałam. Vicki wypowiedziała się za nas obie. Steph obraziła się na kilka tygodni, ale po jakimś czasie znowu stałyśmy się przyjaciółkami.
Było tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Tyle że zachowanie Steph teraz przypomniało mi o wszystkim.
– Gdyby w twarz powiedziała ci, że masz jakąś chorobę weneryczną, i powtarzała to wszystkim przez rok, to czy byś jej teraz wybaczyła?
Moja przyjaciółka wytrzeszczyła swoje chabrowe oczy.
– A tak powiedziała?
– Możliwe – wymamrotała Vicki.
– Tylko daję ci przykład. Ta dziewczyna codziennie przez kilka tygodni śpiewała: „Comet, Comet, głupia jak taboret”.
Steph westchnęła.
– Posłuchaj, Com. Nie chciałam wyjść na nieczułą. Wiem, że ona była wobec ciebie wredna. Ale od lat cię nie dręczyła. Przyjdź na imprezę.
Skoro to impreza Heather, oznacza to tyle, że gośćmi będą dzieciaki ze szkoły, które nie mają pojęcia, kim jestem. Czyli te, które biorą udział w zajęciach dodatkowych, takich jak… sport. Ich zdolność do adaptacji w społeczeństwie, ich umiejętność wchodzenia ot tak do pokoju, prowadzenia rozmowy i śmiania się z zupełnie obcymi ludźmi była mi obca. Ja nie potrafiłam odnaleźć się w towarzystwie. I byłam pewna, że nikt nie zechce słuchać tego, co mam do powiedzenia.
Dlaczego miałabym zatem stawiać się w niekomfortowej sytuacji, iść na imprezę, na której będę czuć się źle i niepewnie, skoro mogę czytać książkę, dzięki której drżę z ekscytacji?
– Nie mogę. – Wzruszyłam ramionami, cofając się w głąb domu. – Muszę wziąć prysznic i przygotować się na jutro do szkoły.
Vicki posłała mi niezadowolone spojrzenie, Steph wyrzuciła ręce w powietrze.
– To po co w ogóle się starałyśmy?
Skrzywiłam się, ale wzruszyłam ramionami w przepraszającym geście.
– Chodź. – Steph złapała Vicki za rękę. – Jest piekielnie zimno. Idziemy.
Vicki pomachała mi mało entuzjastycznie i posłała ostatnie spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Miałam nadzieję, że to nie irytacja.
Patrzyłam, jak przyjaciółki opuszczają mój ogród. Zatrzymały się za ogrodzeniem, zamknęły bramę i ruszyły esplanadą.
Nasz dom znajdował się tuż przy Portobello Beach. Aby znaleźć się na plaży, wystarczyło, że opuszczałam ogród i przechodziłam przez bulwar. Moja sypialnia, sypialnia gościnna, kuchnia, salon i łazienka znajdowały się na parterze budynku z bielonej cegły, wzniesionego w połowie poprzedniego wieku, który nazywaliśmy domem. Na górze były gabinet taty i pracownia malarska Carrie, z których rozciągał się piękny widok na morze.
Moja matka była znana wśród ludzi sztuki jako odnosząca sukcesy i hojnie opłacana artystka zajmująca się technikami mieszanymi. Tata był pisarzem. Wygrał kilka literackich nagród za swoją drugą powieść _The Street_; odniosła komercyjny sukces i na jej podstawie nakręcono miniserial, który puszczano w brytyjskiej telewizji. Pieniądze pozwoliły opłacić dom w tej rozchwytywanej okolicy. Mimo że mój ojciec dobrze radził sobie dzięki książkom, jego kolejne powieści nigdy już nie wyniosły go na wyżyny. Ale myślę, że poniekąd podobało mu się odgrywanie roli sfrustrowanego artysty.
Większość ludzi uważa, że rodzice dość znani artyści są spoko.
Ale to nieprawda.
A przynajmniej moi nie byli spoko.
Najwięcej uwagi poświęcili mi, gdy wybierali dla mnie imię. Przez dwa tygodnie nazywali mnie Małą Caldwell, jednocześnie próbując znaleźć coś wyjątkowego, co spodobałoby się im obojgu. A potem nadali mi imię, które zupełnie do mnie nie pasowało, i powrócili do traktowania mnie z wymuszoną uprzejmością i brakiem zainteresowania. A czasem nawet otwarcie mnie ignorowali. Byłam wpadką, i to taką, z której wcale się nie cieszyli. Moi rodzice byli za bardzo zakochani w swojej sztuce i w sobie nawzajem, by mieć choć trochę miłości dla mnie.
Dlatego przyjaciółki były dla mnie takie ważne. Tak samo jak instynkt samozachowawczy.
Zamknęłam frontowe drzwi i przekręciłam zamek. Oparłam się o nie plecami i nagle za oczami poczułam ból głowy. Nie pierwszy raz, gdy odmówiłam wyjścia gdzieś z Vicki i Steph.
Jako dzieci wszystkie byłyśmy ciche, lubiłyśmy czytać i uchodziłyśmy za geeków, ale gdy poszłyśmy do liceum, one zaczęły się zmieniać. Steph postanowiła, że zostanie aktorką, i nawet wygrała casting do roli w lokalnej reklamie napojów. Wyszła ze swojej skorupy, brała udział w szkolnych przedstawieniach i z czasem zmieniła się z przeciętnej blondynki w zachwycającą nastolatkę. Chłopaki cały czas zwracały na nią uwagę, aż jej na tym punkcie odbiło.
Vicki również rozwinęła się pod względem towarzyskim, i chyba jej to pasowało. Steph zawsze była wyszczekana, dzięki czemu dostawała to, czego chciała, a do trochę spokojniejszej i sprawiającej wrażenie zwyczajnie fajnej Vicki ludzie po prostu lgnęli. Była typem dziewczyny, z którą każdy chciał się przyjaźnić. Uważałam ją za swoją najlepszą przyjaciółkę, ale patrzenie, jak jej krąg przyjaciół się poszerza, trochę mnie bolało.
Musiałam przyznać, że jestem trochę zazdrosna.
A teraz dodatkowo zaczęłam się martwić.
Jeśli ciągle będę odmawiać przyjaciółkom i nigdzie z nimi nie chodzić, czy Vicki i Steph któregoś dnia ze mnie zrezygnują?
Ta myśl sprawiła, że poczułam gniew ściskający mnie w żołądku, a łzy zapiekły pod powiekami. Czasami marzyłam, by być bardziej jak moje przyjaciółki. Ale jeżeli to miałoby oznaczać udawanie kogoś, kim nie jestem, męczenie się, by zadowolić ludzi, którzy nawet nie chcą poznać prawdziwej mnie, to wolałam samotność. Wolałam książki.
Zatrzasnęłam drzwi od mojej sypialni, mając gdzieś to, że hałas może rozproszyć ojca, który właśnie skupiał się boleśnie długo na jakimś zdaniu. Rzuciłam się na łóżko, na brzuch, i popatrzyłam na półki po drugiej stronie mojego dużego pokoju, które zajmowały całe dwie ściany. Książki, książki i jeszcze więcej książek. Na sam ich widok – o różnych kształtach, rozmiarach, kolorach i powierzchniach, które ciągnęły się aż po sufit – czułam się szczęśliwa. Niezależnie od tego, co działo się w moim życiu, w pokoju miałam ponad osiem tysięcy różnych światów, w których mogłabym zniknąć. I ponad tysiąc na czytniku, który leżał na szafce nocnej. Te światy były lepsze od mojego. Tam żyli ludzie, których rozumiałam i wiedziałam, że oni zrozumieliby mnie. W tych światach chłopcy byli zupełnie inni niż w tym tutaj. Tym fikcyjnym naprawdę zależało. Byli odważni, lojalni, a na ich widok można było zemdleć. Nie bekali ci twojego imienia do ucha, mijając cię na korytarzu, i nie wpadali na ciebie milion razy dziennie, bo „cię nie zauważyli”.
Rozciągnęłam się na łóżku, wzięłam książkę, którą aktualnie czytałam, i otworzyłam.
Żadna okropna impreza u Heather McAlister nie była lepsza od świata, który trzymałam w rękach.ROZDZIAŁ 2
2
_Gdybyś tylko patrzyła na mnie tak,_
_Jak usilnie wpatrujesz się w swoje płótna,_
_Byłabym wolna jak ptak,_
_A zamiast tego znikam powoli._
_– CC_
Mój tata wszedł do kuchni, gdy ja stałam przy szafce i jadłam płatki z miski. Zbliżył się do ekspresu do kawy. Włosy miał w nieładzie, piżamę pogniecioną. Popatrzył na mnie zaciekawiony.
Wyciągnął kubek z szafki znajdującej się nad ekspresem.
– Jesteś w mundurku.
Spojrzałam po sobie smutno.
Uwielbiałam ubrania. Uwielbiałam kolory i wzory, łączenie czegoś, co według innych do siebie nie pasowało. Według mnie były to zabawa i przygoda.
Nie podobała mi się czarna marynarka nałożona na białą koszulę ani czarna plisowana spódnica sięgająca kolan. Zawsze podciągałam ją do talii, żeby sięgała trochę ponad nie i nie wyglądała tak głupio. Marynarka była obszyta złotą nicią; na kieszonce po lewej stronie znajdował się herb. Pasował do czarnego krawata z małym złotym herbem tuż pod węzłem. Moim jedynym szałowym dodatkiem były czarne buty marki Irregular Choice – na średnim słupku, do kostki i zawiązywane. Ich urok tkwił w tym, że miały złote gwiazdki wokół otworów na sznurówki.
– Kiedy zaczęła się szkoła? – Tato odwrócił się do mnie, czekając na kawę. Założył ręce na piersi i skrzyżował nogi. Zerknął na mnie znad okularów.
– Dzisiaj.
– Taaak. Chyba do tej pory nie widziałem cię w mundurku. Jezu, lato tak szybko przeminęło, co? – Odwrócił się do ekspresu i podrapał po szyi. – Robiłaś coś ciekawego z przyjaciółkami?
Ledwie udało mi się go zrozumieć, bo w trakcie mówienia ziewnął głośno.
– Chyba tak.
– Tak? – Uśmiechnął się zdawkowo. – To dobrze. – Wziął kawę, poklepał mnie po głowie i odsunął się. – Kiedy ty tak urosłaś? – zapytał, gdy nasypywał płatków do miski.
Powstrzymałam przeciągłe westchnienie.
– Mój wzrost nie zmienia się od roku, tato.
– Naprawdę? – Wyglądał na zdezorientowanego. – Jesteś pewna?
– Owszem.
Byłam jedną z najwyższych dziewczyn w klasie.
– Cóż, zapewne nie odziedziczyłaś wzrostu po Carrie. – Uśmiechnął się szeroko.
Patrzyłam na ojca, na te jego metr dziewięćdziesiąt. Mama miała metr sześćdziesiąt. Moich stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów z pewnością nie odziedziczyłam po niej. Właściwie nie przypominałam jej w niczym. Co więcej, gdybym nie wiedziała, że moi rodzice tak naprawdę nie planowali dziecka, podejrzewałabym, że zostałam adoptowana.
Jak na zawołanie Carrie przyczłapała do kuchni, z oczami zmrużonymi tak mocno, że były niemal zamknięte. Farba zdobiła jej policzki i włosy. Ona była niska, drobna, z oliwkową skórą, jasnobrązowymi włosami i ciemnobrązowymi oczami, a ja wysoka, smukła, z porcelanową cerą, blond włosami, niebieskooka. Odziedziczyłam po tacie oczy, ale poza tym go nie przypominałam. On nie był tak blady, jak ja, i miał włosy w odcieniu ciemnego brązu. Najwyraźniej odziedziczyłam geny po dziadkach, a dokładniej po babci ze strony taty, która była Szwedką.
Carrie skierowała się ku niemu, a on, przewidując, co się stanie, odstawił miskę. Padła na jego pierś.
– Jak długo tam byłam? – wymamrotała.
Tata zachichotał, otoczył ją ramionami i pocałował w czubek głowy.
Poczułam w sercu bolesne ukłucie zazdrości, widząc ten ich pokaz uczuć, i odwróciłam wzrok, żeby nie musieć na to patrzeć.
– Kilka dni, kochanie.
– Naprawdę?
Czasami zastanawiałam się, czy Carrie naprawdę tak się zatraca w sztuce, którą tworzy, że umykają jej całe dnie. Czy może jednak tylko udaje, że traci poczucie czasu, żeby wyjść na jeszcze większą artystkę? Tato był jedynym, któremu wolno było wchodzić do jej studia. Zakradał się tam po cichu, by przynieść jej coś do jedzenia i picia.
– Wow. – Carrie odsunęła się i ruszyła prosto do ekspresu. Na mnie nawet nie spojrzała. – A więc lepiej, żeby Dianie się to spodobało. Minęło sporo czasu, odkąd malowałam pustelnika.
– Jesteś z niego zadowolona? – zapytał tata.
Carrie uśmiechnęła się do niego sponad ramienia.
– Wiesz, że nigdy nie jestem w stu procentach zadowolona ze swoich prac. Ale ujdzie.
Oznaczało to tyle, że obraz jest cholernie dobry. Jej najlepsza praca w życiu!
Wzięłam swoją torbę.
– Lepiej już pójdę, bo spóźnię się do szkoły.
– Och, Comet. – Spojrzała na mnie tak, jakby dopiero co mnie dostrzegła. – A jak ci idzie w szkole?
Zadała to pytanie, żeby poczuć się jak matka zainteresowana życiem swojego dziecka.
– Dzisiaj jest pierwszy dzień nowego semestru.
Carrie zerknęła na tatę, jakby chciała powiedzieć „ups”.
– Naprawdę?
Tata pokiwał głową.
– Comet zaczyna już piątą klasę. Dasz wiarę?
Gdyby do tej pory nie było to jeszcze jasne – tata był tym rodzicem, który angażował się bardziej. O ile jego znikome zainteresowanie można było nazwać zaangażowaniem.
– Piąta klasa? – Carrie ziewnęła. – A ile ma się wtedy lat?
W tej chwili zapragnęłam pobiec na górę do jej studia, wziąć pędzel i wymalować na nowym obrazie: MAM SZESNAŚCIE LAT, IDIOTKO!.
– Szesnaście, kochanie – podsunął delikatnie tata.
– Niemożliwe. – Zmarszczyła brwi i popatrzyła na mnie. – Miałaś imprezę urodzinową?
Wow. Okej. Najwyraźniej dzisiaj jest w formie.
– Tak. – Wzięłam klucze i ruszyłam do drzwi. – Urodziny spędziłam z motocyklistą imieniem Brutal. Całą noc uprawialiśmy seks.
Gdy szłam wąskim korytarzem do wyjścia, usłyszałam śmiech taty i skonfundowany pomruk Carrie.
Na zewnątrz chłodna bryza rozwiała kilka moich kosmyków, uwalniając je z kucyka. Wkroczyłam z ogrodu prosto na esplanadę.
– Nie przywitasz się ze mną tego ranka, Comet? – zawołał znajomy głos.
Zatrzymałam się i obejrzałam przez ramię.
Tylko niski płot dzielił naszą wyłożoną kamieniem stronę podwórka od zadbanych kwiatowych rabatek pani Cruickshank i niewielkiego trawniczka.
Pani Cruickshank klęczała przy jednej z grządek, jak zwykle w workowatych dżinsach, swetrze zrobionym na grubych drutach i w ogrodniczych rękawiczkach. Jej długie siwe włosy były związane na czubku głowy w kok, który wyszedł z mody, gdy ona była w moim wieku. Na nosie miała okulary w masywnych turkusowych oprawkach.
Patrzyła na mnie z rozbawieniem.
– Znowu pogrążona w myślach, Comet?
– Przepraszam, pani Cruickshank. To pierwszy dzień szkoły. Śnię na jawie. – Uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Pierwszy dzień, tak? Jesteś na niego gotowa? Czy te imbecyle, których nazywasz rodzicami, nakarmili cię dobrze, żeby twój mózg miał energię na cały dzień zajęć? – zapytała, marszcząc brwi.
Powstrzymałam chichot.
Pani Cruickshank nic nie miało prawa umknąć. Gdybym miała czas, rozmawiałaby ze mną przez cały dzień. Ale do Kyle’a i Carrie ledwie się uśmiechała, chociaż oni i tak tego nie zauważali.
Zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, postanowiłam zmienić temat.
– Jak się mają pani liliowce?
W ciągu ostatnich lat, pomimo mojego braku zainteresowania ogrodnictwem, wiele się nauczyłam od sąsiadki o roślinach, które potrafią przetrwać w ogrodzie na wybrzeżu. Ostatnim razem, gdy ze sobą rozmawiałyśmy, pani Cruickshank miała problemy ze swoimi różowo-żółtymi liliowcami. Niepokoiły ją, bo najwyraźniej powinny się rozrastać jak chwasty.
– Przesadziłam je i te nowe rosną jak trzeba. A moje lantany wyglądają bardzo dobrze, prawda? – Wskazała na jasnopomarańczowe, wesoło wyglądające kwiaty na końcu ogrodu.
Uśmiechała się jak dumny rodzic.
– Wyglądają cudownie, pani Cruickshank – odparłam zgodnie z prawdą.
– Życzę ci powodzenia w szkole, Comet – powiedziała z uśmiechem. – Dzisiaj coś upiekę. Pamiętaj, żeby wpaść do mnie na podwieczorek, to dostaniesz kawałek ciasta. Będzie tylko dla ciebie.
Tym razem uśmiechnęłam się i ja. Moja sąsiadka piekła fantastyczne ciasta i w dodatku była hojna. Tyle że nie lubiła, gdy dzieliłam się z tatą i Carrie jej wypiekami.
To pewnie dlatego, że pani Cruickshank i jej mąż nie mogli mieć dzieci. Powiedziała mi o tym kilka lat temu, i to był jedyny raz, gdy widziałam, jak płacze.
– Dziękuję. – Pomachałam jej. – Do zobaczenia później. – Ruszyłam esplanadą.
Plaża zawsze mnie uspokajała.
Kupienie tego domu było najlepszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił mój ojciec. Nie licząc sypialni, plaża była moim drugim sanktuarium. Mogłam godzinami siedzieć na piasku i obserwować przechodzących w pobliżu ludzi, jednocześnie pisząc wiersze. Domy, mieszkania, motele, centrum pływania, Espy – pub, w którym uwielbiałam jeść śniadania – znajdowały się tuż przy zapiaszczonej betonowej alei.
Wyszłam do szkoły zbyt wcześnie, więc miałam czas, by przejść się brzegiem morza i nacieszyć przyjemną bryzą sierpniowego poranka. Słońce wisiało nisko na niebie, woda iskrzyła się w jego promieniach. Spacerowałam w przyjemnej ciszy.
Dzięki słonemu powietrzu czułam się bardziej w domu niż dzięki matce.
Niespodzianka, no nie?
Nie było sensu irytować się z tego powodu, bo za pięć miesięcy miałam skończyć siedemnaście lat, co oznaczało, że za niecałe dwa lata stąd wyjadę i rozpocznę studia za oceanem. A potem już nigdy nie wrócę do domu rodziców.
Droga trwała dwadzieścia minut, a im bliżej byłam szkoły, tym częściej spotykałam uczniów w takich samych mundurkach jak mój. To tutaj stawałam się naprawdę anonimowa. Spośród dziewczyn idących przede mną wyróżniał mnie tylko błysk gwiazdek na moich butach.
Wkrótce znalazłam się przy szkolnej bramie i zagapiłam się na liceum Blair Lochrie. Zostało zbudowane rok przed rozpoczęciem przeze mnie nauki tutaj. Obowiązywały w nim surowe zasady i przepisy odnośnie do śmieci i utrzymywania budynku w jak najlepszym stanie. To była nowoczesna szkoła, w której dominowały biel, szarość i szkło.
Weszłam do środka z myślą, że nie mogę się doczekać dnia, gdy wyjdę z niej po raz ostatni.
***
– Dzisiaj po szkole uczymy się u ciebie – oznajmiła Vicki bez wstępów, przysiadając obok mnie na hiszpańskim, naszej pierwszej lekcji tego dnia.
– Naprawdę?
Pokiwała głową żywiołowo, a drobne sprężynki włosów podskoczyły tuż nad jej czołem.
– Inaczej będę musiała oglądać przesłuchanie Steph do nowego szkolnego przedstawienia.
– Już są przesłuchania? – Zmarszczyłam czoło. – Przecież to dopiero pierwszy dzień…
– To przesłuchanie z zaskoczenia. Chcą zobaczyć występy bez przygotowania czy coś. W tym roku wystawiają _Chicago_.
– Czy to nie jest… Sama nie wiem… Dla dorosłych?
Vicki wzruszyła ramionami.
– To dlaczego chcesz uczyć się ze mną, zamiast wspierać Steph? – zapytałam.
– Skarbie, wiesz, że ją kocham. – Wywróciła orzechowymi oczami. – Ale po wczorajszej nocy potrzebuję małej przerwy.
To było do nas niepodobne. Obie kochałyśmy Steph. Naprawdę. Ale czasami, gdy gubiła się w swoim świecie (łagodne określenie faktu, że staje się zbyt skupiona na sobie), trudno było z nią wytrzymać. Odkryłyśmy, że w takich chwilach najlepiej dyskretnie ją ignorować.
– Co się stało na tej imprezie?
Vicki rozejrzała się, by się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje, i pochyliła się w moją stronę.
– Ten chłopak z Ameryki wcale nie był nią zainteresowany. Gdy tam przyszłyśmy, już się kleił do Heather. Więc Steph zainteresowała się Scottem Listerem.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Byłym chłopakiem Heather?
– Wiadomo! – prychnęła Vicki. – Nie dość, że zostawiła mnie w chwili, gdy dotarłyśmy na imprezę, to jeszcze ostro pokłóciła się z Heather. A potem winiła mnie za to, że nie powstrzymałam jej przed obmacywaniem się z Listerem.
– Nie rozumiem, dlaczego Heather wkurzyła się na Steph za całowanie się ze Scottem, skoro ona całowała się z tym nowym?
– Mówimy o Heather. Kto wie, co się roi w tym jej pokręconym umyśle.
– I Steph wyżyła się na tobie za to, co się stało?
– Tak. Przeprosiła, ale wciąż jestem na nią o to zła. Totalnie popsuła mi ostatni dzień wakacji. – Vicki z uśmiechem szturchnęła mnie łokciem. – Założę się, że ty lepiej spędziłaś wieczór ze swoją książką?
Zaczerwieniłam się. Moja przyjaciółka znała mnie aż za dobrze. Zazwyczaj wydawało mi się, że akceptuje to, jaka jestem, ale bywały dni, gdy sprawiała wrażenie nieco zirytowanej i powściągliwej. Jak wczoraj. A ja się martwiłam, że może tego powodem jest moje zachowanie eremity.
– _Hola, quinto año! Quién esta listo para comenzar español avanzado?_ – Nasza nauczycielka, _señora_ Cooper, weszła do klasy.
Posłała Vicki przyjazny uśmiech. Tata Vicki uczył matematyki w naszej szkole, więc wielu nauczycieli znało ją i lubiło.
Chociaż chyba nie było takiej osoby, która nie lubiłaby Vicki. No, może Heather. Ale Heather, tak naprawdę, nie lubiła żadnej innej dziewczyny. Stanowiły dla niej konkurencję albo uważała je za gorsze od siebie. Nic pomiędzy.
Drzwi klasy otworzyły się ponownie. A mnie oddech ugrzązł w gardle na widok chłopaka, który wszedł do środka.
Co, na litość boską…
Był taki, jakby wyszedł z książki, którą czytałam wczorajszej nocy!
Wysoki – bardzo wysoki – o atletycznej budowie ciała.
Rozejrzał się, a potem zapytał:
– To hiszpański, tak?
Zamarłam, słysząc amerykański akcent.
To jest ten słodki Amerykanin?
Okej.
Na pewno nie opisałabym go jako „słodkiego”.
Miał krótkie ciemnoblond włosy. A jego opalenizna sugerowała, że większość życia spędził w miejscu, gdzie jest nieustannie ciepło. Gapiliśmy się na niego, a jasnoszare oczy omiatały spojrzeniem klasę. Stał i wydawało się, że czuje się komfortowo, będąc w centrum uwagi. Jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało. Ja tam bym się zaczerwieniła i zapragnęła zniknąć.
– _Cómo te llamas?_ – zapytała nauczycielka, unosząc brew.
W krzywym uśmieszku pokazał białe zęby. Emanował chłopięcym urokiem, a ja niespodziewanie poczułam motyle w brzuchu. Takie uczucie towarzyszyło mi tylko wtedy, gdy czytałam o zachwycających książkowych chłopakach.
Przełknęłam głośno ślinę, nie wiedząc, dlaczego tak mi się podoba ten rozwój wydarzeń.
– Tobias King. Ale może pani do mnie mówić po prostu King.
Tobias King.
Cholera.
Nawet imię miał książkowe.
Jęknęłam w duchu, gdy _señora_ Cooper kazała mu zająć miejsce po tym, jak sprawdziła w dzienniku, czy rzeczywiście jest w tej klasie. Minął mnie, nie poświęcając mi spojrzenia, ale ja przyglądałam się jego twarzy i zastanawiałam się, czy to możliwe, by nastolatek tak wyglądał. Oczywiście, w naszej szkole nie brakowało przystojnych chłopców, ale żaden nie wyglądał jak on. Jak… nastoletni wiking!
Miał mocną kwadratową szczękę, trochę zbyt szeroki nos – niedoskonałość, która tylko przydawała mu atrakcyjności – i uśmiech, którym oczarowałby każdego do tego stopnia, że człowiek oddałby mu ostatniego cukierka. A gdy usiadł obok Daniela Piltona, dotarło do mnie, że wygląda znajomo. Chodziło o coś więcej niż tylko przelotne wrażenie, że przypomina pewną gwiazdę dystopicznej książki, na podstawie której nakręcono film, a której plakatami okleiłam całą ścianę swojego pokoju.
Pochyliłam się, bo nagle nie spodobało mi się, jak ten obcy na mnie zadziałał.
– Tutaj takich nie hodują – wyszeptała Vicki z rozbawieniem.
Prychnęłam i posłałam jej karcące spojrzenie, ale chyba musiałam się zaczerwienić, bo wytrzeszczyła oczy. Ale Vicki, jak to Vicki, nie drążyła tematu. A poza tym nauczycielka zaczęła lekcję.
Nie było mi łatwo się skupić, bo wyobraźnia wzięła nade mną górę. Czułam jego obecność, płonęła niczym ogień za mną, i nagle to on stał się bohaterem dystopicznej powieści, a ja jej bohaterką. Byłam mądra i wyszczekana, a on zamyślony i małomówny. Nie potrzebowałam pomocy, by znieść reżim, który podporządkował sobie kobiety, jednak on przez cały czas mnie chronił. Nauczył mnie lepiej walczyć, a ja nauczyłam go żyć pełnią życia. Po jakiejś ciężkiej bitwie musieliśmy się ukryć, dzieliliśmy kwaterę, a potem zrobiło się…
Kiedy Vicki szturchnęła mnie mocno, porzuciłam sny na jawie i nagle dotarło do mnie, że lekcja dobiegła końca i rozległ się dzwonek. Zaczerwieniłam się i niezdarnie spakowałam książki do torby.
– Wszystko w porządku? – zapytała, przyglądając mi się zbyt uważnie.
– Tak – potaknęłam.
– Hm. – Wzięła mnie pod ramię i wyprowadziła z klasy. – Z każdym dniem robisz się coraz dziwniejsza, Comet. Wiesz, że to w tobie kocham, prawda?ROZDZIAŁ 4
4
_Jak żyć pełnią życia,_
_Kiedy nikogo nie możesz nazwać towarzyszem?_
_Jak pogodzić się z tym, że życie_
_Jest tylko nieustającym przypływem?_
_– CC_
Idąc rano na godzinę wychowawczą, by wpisać się na listę obecności, zobaczyłam zmierzającą ku mnie Steph.
Przygotowałam się psychicznie na to spotkanie. Przez chwilę martwiłam się, że domyśliła się, że Vicki i ja unikałyśmy jej od wczoraj, ale gdy się do mnie zbliżyła, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Przed wejściem do klasy wyciągnęła ręce i uściskała mnie.
Przywykłam już do tego, że znienacka okazuje uczucia, więc roześmiałam się i odwzajemniłam uścisk.
– To za wczoraj. – Odsunęła się i otoczyła mnie ramieniem, po czym ruszyłyśmy do klasy. – Wiem, że cały czas gadałam tylko o sobie. Byłam podekscytowana przesłuchaniem. A co u ciebie?
I właśnie dlatego trudno mi długo gniewać się na Steph. Uśmiechnęłam się, gdy razem usiadłyśmy w ławce.
– Wszystko w porządku. A jak poszło przesłuchanie?
– Czekaj, czekaj. – Niespodziewanie dosiadła się do nas Vicki. – Ja też chcę posłuchać.
– Już ją przeprosiłam. Wczoraj na Snapchacie – wyjaśniła mi Steph.
Aha, stąd ten entuzjazm…
– To co z tym przesłuchaniem? – Naciskała Vicki.
Steph uśmiechnęła się szeroko.
– Poszło świetnie. Te wszystkie godziny spędzone na śpiewaniu _All That Jazz_ pod prysznicem opłaciły się. Zostałam zaproszona do kolejnego etapu przesłuchania. Za tydzień.
Uścisnęłam jej ramię.
– Steph, to super! Dobra robota.
– Dzięki. Aaa! Tak bardzo chcę zagrać Roxie!
– Nadałabyś się do tej roli idealnie – przyznała Vicki.
– Nie, jeśli ja będę mieć w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia.
Jednocześnie odwróciliśmy się w stronę osoby, która wypowiedziała te słowa. Gniew, którego dawno już nie odczuwałam, znów ścisnął mnie za gardło. Heather. Nie było mi łatwo nie żywić do niej urazy i miałam gdzieś, że okazywałam się zawistnicą.
Vicki rozparła się na swoim krześle i uniosła brew. Mimo że moja przyjaciółka była wyluzowana i odlotowa, potrafiła także emanować wrogością. Jak teraz.
– Co to ma znaczyć?
Heather prychnęła.
– Mnie też udało się przejść do drugiego etapu przesłuchania. – Skupiła wzrok na Steph, która patrzyła na nią z mieszanką poczucia winy i irytacji. – I również ubiegam się o rolę Roxie.
To była niespodzianka, bo od kilku lat Heather pracowała jako asystentka reżysera szkolnych przedstawień. Uwielbiała dyrygować ludźmi. Ale aż do tej pory nie zagrała żadnej roli.
Dlaczego teraz?
Być może to dlatego, że Steph obściskiwała się z jej byłym chłopakiem na imprezie u niej w domu, a ona postanowiła się zemścić?
Wszystkie pomyślałyśmy o tym samym.
Vicki parsknęła.
– To życzę powodzenia! Ja na twoim miejscu jednak bym się nie nastawiała na sukces.
– A to dlaczego? – Heather przeszyła Steph spojrzeniem. – Bo jesteś taka wyjątkowa? Taaa, jasne.
– Idź stąd, McAlister – warknęła Vicki. – Nikt nie lubi dramatyzowania.
Moja niegdysiejsza nemezis zmrużyła oczy, ale odeszła w drugi koniec klasy, kręcąc biodrami. Odrzuciła włosy na plecy, a potem dołączyła do swoich przyjaciół.
– Nie znoszę sposobu, w jaki ona chodzi – warknęła Steph. – Myśli, że gdzie się znajduje? Na chrzanionym wybiegu?
Mała, maleńka część mnie cieszyła się z takiego obrotu sprawy. To było złe. Wiedziałam o tym. Ale kiedyś Steph była wobec mnie nielojalna, bo chciała się przypodobać Heather McAlister. Teraz natomiast przekonała się, dlaczego nie warto zadawać się z kimś takim jak Heather. Bo ten ktoś uwielbiał przysparzać ludziom problemów i cierpienia.
– Co za krowa! – Steph odwróciła się i spojrzała na nas. Szok sprawił, że jej niebieskie oczy były jak spodki. – Czy ona zawsze była taką krową?
Vicki i ja wymieniłyśmy spojrzenia.
– Owszem.
– Boże! Całujesz się z czyimś chłopakiem, a masz wrażenie, że go mordujesz, sądząc po jej zachowaniu.
Kątem oka złowiłam jakiś ruch i odwróciłam głowę, gdy Andy Walsh, chłopak z naszej klasy, który miał obsesję na punkcie gier wideo i rugby, a jednocześnie radził sobie pod względem towarzyskim z godną podziwu biegłością, odchylił się na krześle w naszą stronę. Mimo to udało mu się zachować równowagę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki