Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

The Killing. Tom 1. Odcinek 3 - ebook

Seria:
Data wydania:
25 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

The Killing. Tom 1. Odcinek 3 - ebook

Kultowa powieść na podstawie kultowego serialu!

Sarah Lund kończy właśnie pracę w kopenhaskiej policji. Wraz z nastoletnim synem ma przeprowadzić się do Szwecji, by zamieszkać ze swoim narzeczonym.

Gdy przekazuje gabinet następcy, dowiaduje się o niepokojącym znalezisku na niezamieszkałych terenach pod miastem. Niedługo potem policja trafia na zwłoki dziewiętnastoletniej Nanny Birk Larsen. Okazuje się, że przed śmiercią dziewczyna została wielokrotnie zgwałcona.

Sarah odkłada wyjazd i wraz z Janem Meyerem rozpoczyna trudne dochodzenie, w którym nieustannie mnożą się wątki i podejrzani.

W Kopenhadze trwa w tym czasie zacięta walka o fotel burmistrza, politycy najwyraźniej nie cofną się przed niczym, byle tę walkę wygrać. W zdemoralizowanym świecie Ratusza, w porażonym żałobą domu Birk Larsenów – wszędzie może się kryć klucz do rozwiązania zagadki. Sarah Lund wie, że musi znaleźć mordercę, poświęcając tym samym nawet swoje życie osobiste.

Napisanie powieści na podstawie scenariusza serialu wymagało od Davida Hewsona nie lada kreatywności, ale też dało mu nowe możliwości rozbudowania postaci czy wprowadzenia zaskakujących zwrotów akcji. Jeśli widz serialu myśli, że zna tę historię, to bardzo się myli.

„The Killing” to rewelacyjna powieść kryminalna, która już osiągnęła status kultowej, podobnie jak jej pierwowzór, duński serial „Forbrydelsen”, na podstawie scenariusza Sørena Sveistrupa, oraz jego amerykański remake.

Zapraszamy do wysłuchania finalnego odcinka pierwszego tomu!

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8076-214-4
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­nie­dzia­łek, 17 li­sto­pada

Z sa­mego rana Hart­mann ścią­gnął do sie­bie Gerta Stok­kego. Nie ufał temu urzęd­ni­kowi.

– Pro­szę tylko, żeby po­wie­dział pan prawdę. Prze­cież mó­wił pan Bre­me­rowi, że Holck ko­rzy­sta z miesz­ka­nia.

– Skromne ma pan wy­ma­ga­nia, co? – Stokke miał długą, szarą twarz po­so­kowca i za­czer­wie­nione, wod­ni­ste oczy. – Nie mogę się an­ga­żo­wać w spór po­mię­dzy pa­nem a Bre­me­rem.

– Już się pan za­an­ga­żo­wał – za­uwa­żyła Rie Sko­vga­ard.

– My­ślisz, że za mil­cze­nie do­cze­kasz się na­grody, Gert? – włą­czył się Mor­ten We­ber. – Znasz go. Je­steś urzęd­ni­kiem. On już nie może się przy­pie­przać do Holcka, więc bę­dzie się cze­piał ca­łego wy­działu. Ty pój­dziesz pod nóż w pierw­szej ko­lej­no­ści.

Stokke pa­trzył na nich z nie­za­do­wo­loną miną. By­stry czło­wiek przy­party do muru.

– A wy je­ste­ście po mo­jej stro­nie? Na­gle je­ste­śmy przy­ja­ciółmi, co? A weź­cie się po­wy­rzy­naj­cie. Ale nie mie­szaj­cie mnie do tego.

– Je­śli Bre­mer się z tego wy­wi­nie, bę­dzie po to­bie – ostrzegł We­ber.

Urzęd­nik po­krę­cił głową.

– Bre­mer ni­gdy w ży­ciu nie przy­zna, że roz­ma­wia­li­śmy.

– Na pewno są pro­to­koły z tej roz­mowy – stwier­dziła Sko­vga­ard.

Chwila wa­ha­nia.

– Bre­mer nie chciał, żeby pro­to­ko­ło­wać – od­parł. – Po­wie­dział, że za­ła­twi to z Holc­kiem po ci­chu. I że na tym się skoń­czy.

We­ber za­klął i trza­snął o stół do­ku­men­tami.

– Przy­kro mi. Je­śli się wy­chylę, już po mnie. Za­wsze uwa­ża­łem, że bę­dzie z pana do­bry bur­mistrz, pa­nie Hart­mann. Może na­stęp­nym ra­zem.

– Nie bę­dzie na­stęp­nego razu – burk­nął Hart­mann. – Je­steś nam po­trzebny, Gert.

– Kto mnie za­trudni, je­śli za­cznę ga­dać? Mam pięć­dzie­siąt osiem lat. Co z moją eme­ry­turą?

Sko­vga­ard po­bla­dła z wście­kło­ści.

– Więc Tro­els ma za to za­pła­cić? Cho­ciaż nic nie zro­bił?

– Dajmy spo­kój – prze­rwał Hart­mann. – Nie na­ci­skajmy już Gerta. Je­śli nie chce, to nie. To jego de­cy­zja. – Wy­cią­gnął rękę.

Stokke ją uści­snął.

– Dzię­kuję, że pan przy­szedł – po­wie­dział Hart­mann i pa­trzył, jak urzęd­nik za­pina ma­ry­narkę i wy­cho­dzi.

We­ber miał ko­pię pro­to­kołu Stok­kego z pierw­szego spo­tka­nia.

– To tam jest? – spy­tał Hart­mann.

– Nie. Sam po­szu­kaj. – Po­dał mu kartki.

– Po­win­ni­śmy go byli bar­dziej do­ci­snąć – stwier­dziła Sko­vga­ard.

Mor­ten We­ber po­krę­cił głową.

– Bez sensu. On się strasz­li­wie boi Bre­mera. To by nic nie dało.

Hart­mann za­trzy­mał się na dru­giej stro­nie.

– Tu jest na­pi­sane, że ist­nieje za­łącz­nik. Gdzie on jest?

– To pew­nie ja­kaś do­ku­men­ta­cja tech­niczna – za­su­ge­ro­wał We­ber.

Hart­mann nie wy­glą­dał na prze­ko­na­nego.

– Stokke jest po­rząd­nym, skru­pu­lat­nym urzęd­ni­kiem. Nie wie­rzę, że cze­goś by nie od­no­to­wał. To nie­pra­wi­dło­wo­ści fi­nan­sowe, na mi­łość bo­ską. Nie ry­zy­ko­wałby.

– Boi się Bre­mera, mó­wi­łem ci.

– Może. Kum­plu­jemy się z kimś z wy­działu Holcka? Ta duża ko­bieta…

– Rita? – pod­rzu­ciła Sko­vga­ard.

– Je­śli tak ma na imię.

– Tak. Znam Ritę.

– Cóż. – Po­dał jej pro­to­kół. – Wiesz, co ro­bić.

Rie za­częła coś mó­wić na te­mat stra­te­gii me­dial­nej. Hart­mann nie słu­chał. We­ber znowu wi­siał na te­le­fo­nie. I wy­raź­nie się go­rącz­ko­wał.

– O co cho­dzi? – spy­tał Hart­mann, gdy We­ber skoń­czył roz­mowę.

– Bę­dziesz mu­siał znowu po­ga­dać z tą swoją ad­wo­katką, Tro­els.

– No, na mi­łość bo­ską. Tylko nie Lund.

– Nie Lund. Bre­mer chce cię po­zwać o znie­sła­wie­nie.

Vi­beke miała dzie­się­cio­let­niego zie­lo­nego gar­busa. Lund na­wet nie sta­rała się pro­wa­dzić go ostroż­nie.

Je­chała do pralni w re­jo­nie Is­lands Brygge. Ko­rzy­stała z niej już wcze­śniej, gdy po­li­cja nie mo­gła zna­leźć wła­ści­wej osoby.

Za­kład pracy chro­nio­nej do­fi­nan­so­wy­wany przez mia­sto. Część pra­cu­ją­cych tu osób nie sły­szała od uro­dze­nia.

Kie­row­nik ją pa­mię­tał.

– Dla­czego lu­dzie my­ślą, że jak ktoś jest głu­chy, to czyta z ru­chu warg? – jęk­nął na jej wi­dok. – To nie­prawda. Na­wet je­śli czy­tają, to naj­wy­żej jedną trze­cią tego, co się mówi.

Firma ob­słu­gi­wała mnó­stwo naj­więk­szych ko­pen­ha­skich ho­teli. Lund mi­nęła prze­my­słowe pralki, stosy po­ścieli i po­du­szek. Było tu go­rąco i wil­gotno, mdliło od za­pa­chu pra­so­wa­nia i de­ter­gen­tów.

– Jedna trze­cia mi wy­star­czy – po­wie­działa.

– Musi pani znać te­mat, kon­tekst.

– Po­ra­dzę so­bie.

Za­trzy­mał się.

– Nie wąt­pię. Je­śli ktoś może pani po­móc, to Ditte. To ka­wał spry­ciuli. Głu­cho­niema. I za­dzi­wia­jąco by­stra.

Wy­glą­dała na ja­kieś dwa­dzie­ścia lat. Dłu­gie ja­sne włosy i nie­ru­choma twarz. Pra­co­wała przy ma­glow­nicy, spo­koj­nie i z wprawą.

Lund mó­wiła, a kie­row­nik mi­gał. Dziew­czyna pa­trzyła głów­nie na Lund.

Za­dzi­wia­jąco by­stra.

Ditte za­mi­gała.

– Chce zo­ba­czyć pani od­znakę.

Lund prze­szu­kała kie­sze­nie. Dziew­czyna nie od­ry­wała od niej wzroku.

– Za­po­mnia­łam. Po­win­nam mieć dzi­siaj wolne. Mu­sia­łam ją zo­sta­wić w domu. – Uśmiech­nęła się do kie­row­nika. – Ale ja już tu by­łam. On mnie zna.

Zero re­ak­cji.

– Mam wi­zy­tówkę!

Wi­zy­tó­wek Brix nie za­brał.

Ditte uważ­nie prze­czy­tała wi­zy­tówkę, a po­tem po­szła z nimi usiąść w ma­ga­zy­nie.

Lund pu­ściła na­gra­nie na lap­to­pie, co­fa­jąc w ra­zie po­trzeby. Czyli nie­czę­sto.

Dziew­czyna mi­gała, a kie­row­nik mó­wił:

– Przy­szła, bo obie­cał dać jej klu­cze.

Nanna pa­trzyła na Jensa Holcka. Bła­gała go.

– Chce wziąć coś, czego za­po­mniała.

Palce Ditte pra­co­wały bez wy­tchnie­nia.

– Nie chce, żeby on po­szedł z nią.

Dziew­czyna urwała, wzrok utkwiła w mo­ni­to­rze.

– Co się dzieje? – spy­tała Lund.

Męż­czy­zna prze­ka­zał py­ta­nie. Ditte od­po­wie­działa. Po­woli.

– Ditte mówi, że to bar­dzo smutne. Dziew­czyna mówi, że prze­cież z nimi ko­niec.

– Mówi, czego za­po­mniała?

– Przy­szła po…

Ręce znie­ru­cho­miały.

– Po co?

Nic.

– Mam cof­nąć?

Ditte wy­dała ci­chy, nie­zro­zu­miały dźwięk, ni to sa­mo­gło­skę, ni spół­gło­skę.

– Mówi, że nie, niech leci.

– Wy­je­chali gdzieś na week­end.

Ditte kiw­nęła głową, z cze­goś za­do­wo­lona. Od­wró­ciła się i spoj­rzała na Lund. Palce mi­gały bar­dzo zde­cy­do­wa­nie.

– Mówi, że po­tem zo­sta­wiła pasz­port w szu­fla­dzie w miesz­ka­niu.

Lund gło­śno wcią­gnęła po­wie­trze.

– Swój pasz­port? Na pewno?

Ditte znowu nie od­ry­wała wzroku od mo­ni­tora.

– Jej sa­mo­lot od­la­tuje w nocy – po­wie­dział kie­row­nik.

– Jej sa­mo­lot? Do­kąd?

Dziew­czyna z pralni wy­glą­dała na zdu­mioną. Lund za­trzy­mała na­gra­nie. Po­zwo­liła jej ode­tchnąć.

– Po­woli, nie ma po­śpie­chu.

– Ona chce, żeby pani pu­ściła da­lej – wy­ja­śnił kie­row­nik.

Więc Lund pu­ściła.

– Męż­czy­zna ją pyta, do­kąd ona leci. Ale dziew­czyna tylko prosi o klu­cze. Mówi, że po­znała ko­goś in­nego. Ko­goś, kogo bar­dzo ko­cha. Z tym kimś wy­jeż­dża.

Dwie twa­rze na ekra­nie, mi­łość i nie­na­wiść jed­no­cze­śnie. Oboje już nie żyli.

– On znowu pyta do­kąd.

Lund za­mknęła oczy.

– A ona mówi, że do Pa­ryża. Ale Pa­ryż…

Ditte prze­rwała. Wy­glą­dała na roz­gnie­waną.

– Co z Pa­ry­żem?

Mi­ga­nie.

– To nie Pa­ryż. Ona kła­mie.

– Skąd wiesz?

Wska­zała na­gra­nie.

– Kiedy dziew­czyna mówi, nie pa­trzy mu w oczy.

Lund kiw­nęła głową. Ręce znowu się roz­bie­gały.

– Tak jak pani, kiedy po­wie­działa, że nie ma od­znaki, bo to pani wolny dzień.

Dziew­czyna sie­działa i uśmie­chała się do Lund. Dumna z sie­bie.

– Nie będę miał z tego po­wodu pro­ble­mów, prawda? – spy­tał kie­row­nik.

– Nie – od­parła. – Obie­cuję.

W dro­dze do cen­trum, sie­dząc na twar­dym fo­telu w gar­bu­sie Vi­beke, Lund za­dzwo­niła do Mey­era.

– Tam­tej nocy od­la­ty­wał sa­mo­lot Nanny. Skła­mała co do celu po­dróży.

Usły­szała, jak ktoś wali pa­pie­rami w biurko. Meyer prze­łą­czył roz­mowę na gło­śno­mó­wiący. Pew­nie te­raz wy­ko­ny­wał wul­garne ge­sty do te­le­fonu.

– Ni­gdy nie tra­fi­li­śmy na nic, co by wska­zy­wało, że wy­biera się w po­dróż.

– Po­że­gnała się z ro­dzi­cami. Po­że­gnała się z przy­ja­ciółmi w szkole. Z Ke­ma­lem, z Holc­kiem. Też to wi­dzia­łeś.

– Na­prawdę? Z kim wy­jeż­dżała?

– Zdo­bądź li­sty pa­sa­że­rów. Ob­dzwoń li­nie lot­ni­cze.

– Nie ma sprawy. Nie mam nic in­nego do ro­boty.

– Spraw­dza­łeś stare sprawy?

– Pa­trzę na nie w tej chwili. I nie wi­dzę żad­nego po­wią­za­nia. Poza ro­we­rem Mette Hauge i…

– Sprawdź od­loty i do­wiedz się, z kim po­dró­żo­wała. Hauge…

Usły­szała klik­nię­cie.

– Meyer? – po­wie­działa do mi­kro­fonu na szyi. – Meyer?

Po­kój Nanny znowu się zmie­nił. Per­nille ustą­piła. Wzięła kar­tony i za­częła ostroż­nie w nich skła­dać rze­czy swo­jej córki.

Na biurku Nanny stał glo­bus. Z gwiazd­kami na każ­dym mie­ście, które chciała kie­dyś od­wie­dzić. Lon­dyn i Rzym. Nowy Jork i Pe­kin.

Per­nille po­pa­trzyła na pla­sti­kową bryłę. Wsta­wiła ją do kar­tonu i wró­ciła do sa­lonu. Ro­zej­rzała się.

Było tu całe ich ży­cie. Cała mi­łość, wszyst­kie sprzeczki. Cały ból i ra­dość.

Na fra­mu­dze ko­lo­ro­wymi kre­skami za­zna­czali wzrost dzieci. Czer­woną Nanny, zie­loną An­tona, nie­bie­ską Emila. Wszyst­kie śmieci, które po­na­kle­jała po­li­cja, znik­nęły. Znowu miała przed oczyma swoje miesz­ka­nie i nie mu­siała so­bie przy­po­mi­nać o pły­ną­cym ży­ciu, świe­cie ze­wnętrz­nym ani wszyst­kim, co się w nim działo.

Ży­cie nie stało w miej­scu. Nie­ustan­nie się zmie­niało. Ina­czej nie by­łoby ży­ciem. Za­po­mniała o tym w tej strasz­li­wej ot­chłani, która ich wcią­gnęła. Może i za­po­mniała wcze­śniej, w wy­go­dzie za­gra­co­nego miesz­ka­nia nad brud­nym, tęt­nią­cym ży­ciem ma­ga­zy­nem. Wy­cho­wu­jąc dzieci. Kar­miąc The­isa. Cie­sząc się uści­skiem jego sil­nych ra­mion, gdy zo­sta­wali sami.

Ni­gdy w miej­scu. Albo pły­niesz do przodu, albo po­rwie cię prąd i unie­sie, do­kąd chce. Wy­rzuci cię na nagi, zimny pia­sek.

Ze­szła na dół. Sie­działa tu ko­bieta z agen­cji. Theis z nią roz­ma­wiał. Kłyk­cie go cią­gle bo­lały po wy­da­rze­niach sprzed dwóch nocy. Twarz miał po­nurą i mroczną.

Per­nille za­pu­kała do drzwi, we­szła, usia­dła.

– My­ślę, że po­winni pań­stwo przy­jąć tę ofertę – mó­wiła. – Wiem, że nie jest osza­ła­mia­jąca, ale ry­nek jest te­raz nie­ko­rzystny dla sprze­da­ją­cych. Przy pań­stwa sy­tu­acji fi­nan­so­wej, gdy bank ocze­kuje pie­nię­dzy…

– Bank – mruk­nął Theis.

Ko­bieta uśmiech­nęła się i zwró­ciła do Per­nille:

– Te­raz, kiedy jest po wszyst­kim, przyda się upo­rząd­ko­wać sprawy.

Per­nille za­marła.

– Źle się wy­ra­zi­łam, prze­pra­szam – do­dała szybko agentka – nie mia­łam na my­śli, że wszystko wró­ciło do…

– Kiedy oni by się wpro­wa­dzili? – spy­tał.

– Bar­dzo szybko. Pie­nią­dze…

– Chcie­li­by­śmy to jesz­cze omó­wić – prze­rwała jej Per­nille. – Mo­głaby pani za­cze­kać na ze­wnątrz?

Ko­bieta wy­szła, chyba zszo­ko­wana.

– Par­szywe banki – burk­nął Theis.

Plany le­żały na biurku. Kilka szki­ców. Zdję­cia agen­cji.

– Nie zdą­ży­łam go obej­rzeć.

– Nie…

– Jaki jest? Ładny? Jest tam ogró­dek?

– To Hum­leby. Dwa pię­tra…

– Chłop­com by się po­do­bało, Theis?

– Osobne po­koje? Mo­gliby mieć ko­lejkę. Pew­nie, że by im się po­do­bało.

– A szkoła jest nie­da­leko…

– Per­nille. – Spoj­rzał na ko­bietę za szybą. – Ta wiedźma wła­śnie po­wie­działa, że zna­la­zła kupca. Za marną cenę, ale…

Mil­czała.

– Ban­kowi się spodoba.

Prze­bie­gła pal­cami po zdję­ciach. Szara za­bu­dowa Hum­leby. Ogró­dek.

– Ale je­śli się na­my­śli­łaś…

– Nie, nie. Przyj­mij ofertę. – Po­pa­trzyła na niego. – Po­trze­bu­jemy pie­nię­dzy, prawda?

– Pie­nię­dzy… – po­wtó­rzył.

Lund zna­la­zła tak­sów­ka­rza, Le­ona Fre­verta, jak po­le­ro­wał swo­jego mer­ce­desa na po­stoju przy przy­stanku promu tu­ry­stycz­nego w Ny­havn.

Nie chciał roz­ma­wiać.

Bąk­nął coś kilka razy, nim wy­rzu­cił wresz­cie:

– Po­wie­dzia­łem wam wszystko, co wiem. Wzią­łem pa­sa­żerkę, za­wio­złem ją gdzieś. Co tu jesz­cze jest do ga­da­nia?

– Miała torbę?

Wbił wzrok w przed­nią szybę. Po­my­ślała o Ditte. Fre­vert nie spoj­rzałby jej w oczy.

– Pani żar­tuje? To było pra­wie trzy ty­go­dnie temu.

– Miała torbę?

Odło­żył ścierkę i po­pa­trzył na Lund.

– Może miała port­fel w tor­bie, nie wiem.

– Mia­łam na my­śli torbę po­dróżną. Wa­lizkę. Ple­cak.

– Nie, nie miała.

– Na pewno?

– Gdyby miała, wsa­dził­bym ją do ba­gaż­nika.

Sa­mo­chód z przodu od­je­chał. Fre­vert był te­raz drugi w ko­lejce. Na pewno naj­chęt­niej od­je­chałby przy pierw­szej moż­li­wej oka­zji.

– Mó­wiła panu, do­kąd udaje się póź­niej?

Wy­glą­dał te­raz na chud­szego niż po­przed­nio. Na bar­dziej znę­ka­nego.

– Jak już mó­wi­łem. Ra­tusz, a po­tem Grøn­nin­gen. Nic wię­cej nie wiem.

Od­je­chał pierw­szy sa­mo­chód. Fre­vert był na­stępny.

– Nie wspo­mniała nic o lot­ni­sku?

– Na pewno nie. Za­wió­zł­bym ją. To do­bry kurs. – Po­dra­pał się po rzed­ną­cych wło­sach. – Ale jak tak pani te­raz spy­tała…

– Co?

– Pro­siła, że­bym po­cze­kał.

– Po­cze­kał?

– Tak, te­raz pa­mię­tam. Mó­wiła, że musi pójść za róg, a po­tem od razu wraca. Więc czy mógł­bym po­cze­kać. – Ro­ze­śmiał się. – W pią­tek wie­czo­rem? Miło było za­wieźć młodą do ra­tu­sza, ale ro­iło się od klien­tów. Nie mo­głem tam stać. – Spu­ścił głowę smętny i za­wsty­dzony. – Jezu. A gdy­bym za­cze­kał?

– Gdzie Nanna chciała je­chać po­tem?

Fre­vert się za­sta­no­wił.

– Chyba na Dwo­rzec Główny.

Dwo­rzec znaj­do­wał się na­prze­ciwko Ti­voli. Lund przy­cho­dził na myśl tylko je­den po­wód, dla któ­rego Nanna mia­łaby tu przy­jeż­dżać.

Skie­ro­wała się pro­sto do prze­cho­walni ba­gażu. Za ladą sie­dział usłużny mło­dzie­niec w gra­na­to­wym uni­for­mie. Wy­ja­śnił, że po trzech dniach wszyst­kie schowki są opróż­niane, a nie­ode­brane rze­czy tra­fiają do ma­ga­zynu.

– Je­śli da mi pani klu­czyk, znajdę ten ba­gaż – do­dał. – I trzeba bę­dzie uiścić opłatę.

– Nie mam klu­czyka.

– A jaki to był nu­mer?

– Nie znam nu­meru.

– W ta­kim ra­zie – od­parł po­god­nie – żad­nego ba­gażu pani nie od­bie­rze.

– To torba po­dróżna. Zo­sta­wiona w ostat­nich dniach paź­dzier­nika.

Wy­glą­dał na ja­kieś osiem­na­ście lat. W głębi za ladą wi­działa ma­ga­zyn. Całe rzędy to­reb.

– Czy ta torba przy­pad­kiem na­leży do pani?

– Je­śli mnie pan wpu­ści i po­wie, gdzie szu­kać, to ją znajdę.

Skrzy­żo­wał ra­miona.

– Jesz­cze ja­kieś ży­cze­nia? Dar­mowy bi­let, pierw­sza klasa do Hel­sin­gør? Che­ese­bur­gera?

Wy­cią­gnęła wi­zy­tówkę i mu ją po­dała.

– Sa­rah Lund. Wzy­wano nas w spra­wie po­dej­rza­nej wa­lizki.

Wsa­dził wi­zy­tówkę do kie­szeni.

– Jesz­cze po­pro­szę do­wód toż­sa­mo­ści.

Już prze­ła­ziła przez sta­lową bramkę.

– Sama znajdę. – Mi­nęła go zde­cy­do­wa­nym kro­kiem, igno­ru­jąc jego okrzyki, prze­szła na tył, wy­cią­gnęła torbę z półki. Data nie­dawna. Torba Nanny mu­siała być gdzie in­dziej.

– Pro­szę prze­stać. Je­stem pra­cow­ni­kiem ko­lei!

– Sta­ram się po­móc – po­wie­działa Lund, bie­gnąc szybko wzdłuż pó­łek.

– Za­raz się wku­rzę. – Stał, krzy­żu­jąc chude ra­miona.

– Ty stra­cisz cier­pli­wość?! – wrza­snęła. – Ja przy­cho­dzę w wolny dzień, bo ktoś z trans­portu pro­sił mnie o przy­sługę. I tra­fiam na prysz­cza­tego na­sto­latka. Wy­pad mi z oczu, idź się po­bu­jać na huś­tawce, synku. Do­ro­śli mu­szą pra­co­wać.

Twarz mu po­czer­wie­niała, za­czął bia­do­lić i wy­ma­chi­wać rę­koma.

– Pani… och… pro­szę pani…

– Myszka Miki czeka – do­dała, wska­zu­jąc Ti­voli.

– Pro­szę się stąd nie ru­szać! – pi­snął. – Idę po szefa.

Lund przy­spie­szyła.

Tyle to­reb. Więk­szość czarna. Ta­kie ku­pują męż­czyźni.

Nanna była ładna i lu­biła ładne rze­czy.

Sły­szała, że ktoś się zbliża. Głosy przy­bie­rały na sile.

Lund pra­wie bie­gła, aż ją zo­ba­czyła. Ró­żowa i modna. Mar­kowa. Jens Holck mógłby taką ku­pić na koszt Ra­tu­sza.

Spoj­rzała na przy­wieszkę z na­zwi­skiem. Po jed­nej stro­nie Li­ceum Fre­de­rik­sholm. Po dru­giej Ve­ster­bro­gade 95, ad­res Lotte.

Oczy­wi­ście, że tam ją Nanna trzy­mała. Nie chciała, żeby Theis i Per­nille się do­wie­dzieli.

Lund chwy­ciła torbę i po­bie­gła z nią, igno­ru­jąc wy­ma­chu­ją­cego rę­koma, pisz­czą­cego na­sto­latka przy kon­tu­arze.

Meyer ode­brał jej te­le­fon.

– Masz li­sty pa­sa­że­rów? – spy­tała.

– Nie.

Od­nio­sła wra­że­nie, że sły­szy w jego gło­sie ja­kąś nie­chęć.

– Je­dziesz gdzieś, Meyer?

– SAS straj­kuje, jadę na lot­ni­sko, okej?

– Okej. Mam jej torbę. – Znowu sie­działa w zie­lo­nym gar­bu­sie, prze­trzą­sa­jąc rze­czy Nanny w tor­bie le­żą­cej na fo­telu pa­sa­żera.

– Masz ja­kieś wska­zówki, do­kąd je­chała? – spy­tał.

Szki­cow­nik. Te­ni­sówki. Ko­stium ką­pie­lowy. Cie­płe ubra­nia. Na więk­szo­ści metki. Wy­li­czała to wszystko Mey­erowi.

– A coś su­ge­ruje, z kim je­chała?

– Nie. – Lund wzięła z domu za­pa­sowe rę­ka­wiczki ochronne. Te­raz zę­bami otwo­rzyła paczkę i na­cią­gnęła je na dło­nie. – Jadę spy­tać Birk Lar­se­nów – rzu­ciła.

– Na mi­łość bo­ską, nie rób tego. Wczo­raj im po­wie­dzia­łem, że za­mknę­li­śmy sprawę. Oni mu­szą mieć tro­chę wy­tchnie­nia.

– Tak, rze­czy­wi­ście. No to coś wy­my­ślę.

– Lund!

Birk Lar­sen punk­tu­al­nie sta­wił się pod in­dyj­ską re­stau­ra­cją, gdy za­dzwo­niła Per­nille.

– Bank nam nie po­może, Theis.

– O czym mó­wisz?

– Nie po­mogą nam z do­mem. Może by­śmy wzięli po­życzkę na firmę?

– Na firmę mamy już pełno po­ży­czek. Sprze­da­jemy dom, prawda?

Wy­da­wała się spo­kojna. Pra­wie szczę­śliwa.

– Je­stem tu te­raz. W Hum­leby. Nie po­wie­si­łeś za­sło­nek.

– Za­sło­nek! Dla­czego ko­biety za­wsze my­ślą o za­słon­kach! Tam jest hy­drau­lika, elek­tryka i…

– Na­wet bez za­sło­nek wy­gląda pięk­nie.

Birk Lar­sen za­trzy­mał się na ulicy. Uśmiech­nął się sze­roko. Ro­ze­śmiał się w po­nure zi­mowe niebo.

– Ko­biety – wes­tchnął.

Sły­szał w słu­chawce jej szczę­śliwy głos. W my­ślach wi­dział jej twarz.

– Skar­bie?

Nie na­zy­wał jej tak od wie­ków.

– Skar­bie? – po­wtó­rzyła Per­nille. – Od kiedy mó­wisz do mnie „Skar­bie”?

– Kie­dyś mó­wi­łem i wszystko było w po­rządku. No do­bra, przede wszyst­kim za­dzwo­nię do agen­cji. Po­wiem, że nie sprze­da­jemy. I żeby w chudą dupę wsa­dzili so­bie pro­wi­zję.

Ci­sza.

– Je­śli tak bę­dzie okej.

Ci­sza.

– Je­śli – po­wtó­rzył – tak bę­dzie okej.

– To dom, Theis, ni­gdy nie mie­li­śmy domu. A co z pie­niędzmi?

– Znajdę ja­kiś spo­sób, żeby je zdo­być.

– Skąd weź­miemy pie­nią­dze?

– Ni­gdy o to nie py­ta­łaś. Czemu te­raz za­czy­nasz?

– Mogę dzi­siaj po po­łu­dniu przy­wieźć tu chłop­ców? Przy­je­dziesz? Po­ka­za­li­by­śmy im wszystko.

W oknie re­stau­ra­cji zo­ba­czył Amira, smut­nego i zde­ner­wo­wa­nego jak po­przed­niego wie­czoru. To­wa­rzy­szył mu oj­ciec, który nie wy­glą­dał ani tro­chę ra­do­śniej.

– No pew­nie – po­wie­dział Theis.

Wsa­dził te­le­fon do kie­szeni. Kla­snął w wiel­kie dło­nie. Uśmiech­nął się do cu­dzo­ziem­ców. Czuł się… czuł się do­brze.

Pie­nią­dze można za­ro­bić. Nie po raz pierw­szy wy­ru­szy na burz­liwe wody, by utrzy­mać się na po­wierzchni. Roz­mowy, które prze­pro­wa­dzał, tym bar­dziej się te­raz przy­da­dzą.

Po dru­giej stro­nie drogi Amir i jego oj­ciec stali przed re­stau­ra­cją, kłó­cąc się. Star­szy pan wy­ma­chi­wał oskar­ży­ciel­skim pal­cem, krzy­cząc tak gło­śno, że Birk Lar­sen go sły­szał. Nie­zro­zu­miały obcy ję­zyk.

Oj­ciec po­ło­żył Ami­rowi rękę na ra­mie­niu. Młody się wy­rwał, wście­kle prze­kli­na­jąc po duń­sku.

Dwójka dzie­cia­ków w skrzynce czer­wo­nej chri­stia­nii. W dro­dze do szkoły. Utrwa­leni na fo­to­gra­fii na stole.

Wszy­scy do­ro­śli. Wszy­scy do­kądś wy­ru­szyli, nie­któ­rzy w bez­kre­sną noc.

Amir prze­szedł przez jezd­nię i sta­nął przed Birk Lar­se­nem.

– Coś się stało? – spy­tał Theis.

– Za­bie­rajmy się stąd. – I po­ma­sze­ro­wał do czer­wo­nej cię­ża­rówki.

Sko­vga­ard te­le­fo­nicz­nie szu­kała za­gi­nio­nego do­ku­mentu z pro­to­kołu Stok­kego. Mor­ten We­ber spę­dził go­dzinę z ludźmi Bre­mera, pró­bu­jąc oczy­ścić at­mos­ferę. Mai Juhl cze­kała w biu­rze Hart­manna i się nie­cier­pli­wiła.

– Co on tam ma do po­wie­dze­nia?

– Bre­mer ma za­cząć po­stę­po­wa­nie w wy­dziale Holcka. Czeka na cie­bie. Albo wy­gło­sisz spro­sto­wa­nie i cof­niesz swoje słowa, albo cię po­zwie.

Hart­mann mach­nął ręką do Juhl. W od­po­wie­dzi uzy­skał cień uśmie­chu.

– Więc mam się wy­co­fać i wyjść na kre­tyna?

We­ber po­krę­cił głową.

– Za­wsze są ja­kieś roz­wią­za­nia po­lu­bowne, Tro­els. Mo­gli­by­śmy po­wie­dzieć, że dzia­ła­łeś w sta­nie sil­nego na­pię­cia po aresz­to­wa­niu. Bre­mer od­po­wie współ­czu­ją­cym prze­sła­niem, je­śli dasz mu, czego chce.

– Za­po­mnij.

Mai Juhl miała mniej wię­cej po­dobne po­my­sły. I te za­pewne też po­cho­dziły od Bre­mera.

– Nie za­pę­dzaj się w kozi róg, Tro­els.

– Bre­mer wie­dział, że je­stem nie­winny. Po­zwo­lił, że­bym sie­dział w wię­zie­niu oskar­żony o mor­der­stwo. Wy­star­czy­łoby, żeby pod­niósł słu­chawkę…

– Tak mó­wisz. A mo­żesz to udo­wod­nić?

– On uważa nas za swoją wła­sność, Mai. I może ma ra­cję.

– Bądź prag­ma­tyczny. Wszyst­kim nam przy­kro, że tak się stało. Ale po­trze­bu­jesz so­jusz­ni­ków, nie od­ci­naj się od…

– Co do­kład­nie miał­bym zro­bić?

We­szła Sko­vga­ard.

– Nie te­raz – rzu­cił Hart­mann, nie pa­trząc na nią.

– Ow­szem, te­raz. – Uśmie­chała się. W ręku miała ja­kieś wy­druki. Coś w jej oczach…

– Słu­cham, Mai.

– Je­śli zmie­nisz zda­nie, wy­co­famy po­zew o znie­sła­wie­nie.

Hart­mann wziął do­ku­menty i za­czął je czy­tać.

– Jest sze­ściu za­stęp­ców bur­mi­strza i on sam – cią­gnęła Juhl. – Nie zo­stawi ci edu­ka­cji. Chce, że­bym ja się za­jęła tym dzia­łem. Ale ty do­sta­niesz inny. Może… śro­do­wi­sko.

– Ostatni czło­wiek, który pia­sto­wał to sta­no­wi­sko, zro­bił osza­ła­mia­jącą ka­rierę, prawda? – wtrą­cił Hart­mann, cią­gle czy­ta­jąc.

– Sta­ram się po­móc. Nie­któ­rzy uwa­żają, że nie je­steś tego wart. Udo­wod­nij mi, że się nie mylę. Udo­wod­nij im, że oni się mylą. Zróbmy to jak na­leży. Na­pisz spro­sto­wa­nie, do­bra?

Po­ru­szył się pra­wie nie­do­strze­gal­nie. To nie było na­wet kiw­nię­cie głową.

Ale Mai Juhl się tego uchwy­ciła. Wzięła ża­kiet i po­wie­działa ra­do­śnie:

– Dzięki Bogu. Zo­ba­czymy się nie­długo. – I wy­szła.

Hart­mann pa­trzył na świat za oknem. My­ślał o moż­li­wo­ściach i kie­run­kach. O wy­bo­rach, któ­rych na­le­żało do­ko­nać.

– Tro­els?

Wszedł We­ber, a Hart­mann le­d­wie to za­uwa­żył.

– Nie­długo po­stę­po­wa­nie. Mu­simy skle­cić plan.

Żad­nej re­ak­cji.

– Halo! Zie­mia do Tro­elsa!

– Je­stem – ock­nął się Hart­mann. – Mam plan. Po­wiedz Bre­me­rowi, że po­tem wy­sto­su­jemy de­menti.

We­ber zer­k­nął po­dejrz­li­wie.

– Wy­co­fasz oskar­że­nie?

– Po­tem.

– Do­bra…

Lund prze­szła przez ga­raż, zi­gno­ro­wała cięż­kie spoj­rze­nia męż­czyzn w czer­wo­nych uni­for­mach, wspięła się po scho­dach i za­dzwo­niła.

– Dzień do­bry, Per­nille – po­wie­działa z uśmie­chem. Sta­rała się spra­wiać przy­ja­zne wra­że­nie. – Prze­szka­dzam?

– Wy­cho­dzimy. Idziemy obej­rzeć dom.

– Po­trze­bu­jemy paru do­wo­dów. To czy­sta for­mal­ność.

– Co mia­no­wi­cie?

Lund we­szła do środka i sta­nęła w kuchni. Tyle rze­czy. Wa­zony i ro­śliny, w oknie fi­gurki zwie­rząt, z boku na­czy­nia. Ona ni­gdy nie stwo­rzyła ta­kiego domu.

– Mu­szę jesz­cze raz przej­rzeć rze­czy Nanny. Ostatni raz, obie­cuję.

– Pan Meyer po­wie­dział, że sprawa jest za­mknięta.

– Ju­tro. To mój ostatni dzień w pracy. Nie wspo­mi­nał? – Nie wie­działa, czy Per­nille jej wie­rzy, czy nie. – Cho­dzi o dro­biazg. Przy­szłam nie w porę? Nie musi pani przy tym być. Je­śli chce pani wyjść…?

– Mu­szę wyjść, rze­czy­wi­ście. Więk­szość jej rze­czy jest w kar­to­nach. Za­mknie pani za sobą drzwi?

– Oczy­wi­ście. – Lund ro­zej­rzała się po uro­czej kuchni. – Nowe miesz­ka­nie jest więk­sze?

– To dom.

– Na pewno bę­dzie piękny.

Per­nille na nią po­pa­trzyła.

– Pro­szę pa­mię­tać, żeby za­mknąć drzwi na klucz – po­wie­działa i wy­szła.

Lund słu­chała jej od­da­la­ją­cych się kro­ków.

Zdjęła kurtkę i za­jęła się pierw­szym kar­to­nem. Na znisz­czony dy­wan wy­rzu­ciła pu­dełka świe­ci­de­łek, książki i ze­szyty.

Przej­rzała wszystko. W su­mie sześć kar­to­nów.

Pół­to­rej go­dziny póź­niej sie­działa sama w po­koju Nanny, po­śród roz­ło­żo­nych rze­czy. Wy­glą­dało tu jak po ataku szału wście­kłego dziecka. I nic. Ani śladu ta­jem­nej schadzki. Żad­nej wzmianki o po­dróży.

Lund scho­wała twarz w dło­niach. Chciało jej się krzy­czeć.

Po­tem pod­nio­sła wzrok, ro­zej­rzała się swo­imi wiel­kimi oczyma.

Myśl.

Myśl jak Nanna.

Patrz.

Wy­obra­żaj so­bie.

W rogu stał nie­bie­ski pla­sti­kowy glo­bus. Wi­działa go już wcze­śniej. Na słyn­nych mia­stach krzy­żyki. Miej­sca, które Nanna pew­nie chciała od­wie­dzić.

Glo­bus był za­ra­zem lampką. Z tyłu wy­cho­dził prze­wód elek­tryczny. Lund wy­jęła glo­bus z kar­tonu, po­sta­wiła na biurku, zna­la­zła gniazdko i wsu­nęło do niego wtyczkę. Ża­rówka pod­świe­tliła wszyst­kie barwy kra­jów i kon­ty­nen­tów. Lund po­woli ob­ra­cała go wo­kół osi. Ame­ryka, Au­stra­lia, Azja, Afryka…

Po­mię­dzy dwoma przy­ląd­kami na po­łu­dnio­wym Atlan­tyku, u pod­stawy, coś przy­ciem­niało błę­kit mo­rza.

Pa­pier. Li­sty. Do­ku­menty.

Skrytka dziecka, które chciało do­kądś po­je­chać.

Lund po­trzą­snęła glo­bu­sem.

Wy­jęła prze­wód, po­szu­kała doj­ścia. Nanna na pewno wie­działa, jak otwo­rzyć glo­bus i za­mknąć go z po­wro­tem, nie zo­sta­wia­jąc śladu. Ale ona miała dzie­więt­na­ście lat, zwin­niej­sze palce. Znie­cier­pli­wiona Lund pod­nio­sła glo­bus, roz­biła go o biurko, roz­trza­skała pod­stawę i oprawkę ża­rówki i roz­wa­liła je pię­ścią.

Pla­stik ustą­pił. Świat po­dzie­lił się wzdłuż rów­nika. Dwie czę­ści, po­łu­dniowa pół­kula jako tajny skład do­ku­men­tów.

Wło­żyła ostat­nią parę rę­ka­wi­czek ochron­nych. Wy­rzu­ciła za­war­tość glo­busa na pod­łogę, sia­dła z roz­ło­żo­nymi no­gami i za­częła wszystko prze­glą­dać.

Li­sty i kartki. Wa­len­tyn­kowe serce. Kwia­tek. Zdję­cie. Ta­kie stare.

Blon­d­włosa dziew­czynka, naj­wy­żej pię­cio­let­nia. Obok ciem­no­włosy dzie­ciak nie­śmiało trzy­ma­jący ją za rękę. Z tyłu plac za­baw. Ta sama dwójka w skrzynce trój­ko­łowca chri­stia­nia.

Lund pa­trzyła. Nie usły­szała kro­ków za ple­cami. Nie za­uwa­żyła z po­czątku, że Per­nille Birk Lar­sen za­gląda jej przez ra­mię.

A gdy już za­uwa­żyła, spy­tała:

– Kto jest na tym zdję­ciu? – Wstała i po­ka­zała Per­nille fo­to­gra­fię. – To Nanna, prawda?

Ba­ła­gan, wy­wró­cone kar­tony. Wró­cił chaos.

– Kim jest ten chło­piec, Per­nille?

– Po­wie­działa pani, że sprawa jest za­mknięta.

– Kto to jest?

Per­nille wzięła zdję­cie, wpa­try­wała się w nie.

– Amir. Mały Azjata zza rogu. Przez ja­kiś czas był Nanny mi­ło­ścią. Byli… – Szu­kała słów. – Byli wtedy mali.

– Gdzie jest te­raz Amir?

Meyer za­dzwo­nił, gdy wsia­dła do sa­mo­chodu.

– Nanna nie le­ciała z Ka­strup, Lund. Miała bi­let na ta­nie li­nie, z Malmö. Lot do Ber­lina. Pią­tek o pierw­szej pięć­dzie­siąt. I był drugi pa­sa­żer. Nie po­le­ciał.

– Amir – po­wie­działa.

Długa ci­sza.

– Bar­dzo bym chciał, że­byś prze­stała mi to ro­bić. On mieszka dwie ulice od Nanny. Ale pew­nie już o tym wiesz.

– Amir El’ Na­men. Wczo­raj wie­czo­rem przy­szedł do The­isa. Prze­pro­wa­dzał się i chciał sko­rzy­stać z usług jego firmy. Pro­sił The­isa, żeby oso­bi­ście za­jął się zle­ce­niem.

– Gdzie je­steś?

– Koło dworca. Spo­tkajmy się.

Meyer spoj­rzał na długi ko­ry­tarz, ciemne mar­mu­rowe ściany, świa­tła. Nie mógł wyjść, nie mi­ja­jąc ga­bi­netu Brixa. Wy­glą­dał na pu­sty…

– Co się dzieje?

Brix po­ja­wił się za jego ple­cami, a Meyer pod­sko­czył.

– Je­śli cho­dzi o Lund, to ja jej nie wi­dzia­łem. Przy­się­gam.

– Dzwo­niła wła­śnie pani Birk Lar­sen. Gdzie jest Lund?

– Mam za­raz spo­tka­nie. Za­dzwo­nię póź­niej i wy­ja­śnię.

Brix za­stą­pił mu drogę.

– Wy­ja­śnij te­raz.

– Nanna le­ciała z kimś do Ber­lina…

– Sram na Ber­lin. Z dworca zgło­szono kra­dzież ba­gażu. Kra­dła Lund. Skończ z tą opacz­nie po­jętą lo­jal­no­ścią i po­wiedz mi, gdzie ona jest.

Mey­erowi się to nie spodo­bało.

– Nie cho­dzi o żadną lo­jal­ność, tylko o fakty. Holck nie wie­dział, że Nanna od­la­tuje z Malmö. Więc po­je­chał na Ka­strup. Pro­szę. – Otwo­rzył teczkę, którą niósł dla Lund. – To zdję­cia mo­ni­to­ringu na Ka­strup z tam­tej nocy. Jest na nich Holck. Do­sko­na­łej ja­ko­ści. Wy­raźny.

Po­sępny po­li­tyk sie­dział okla­pły pod in­for­ma­cją w hali od­lo­tów. Prze­cie­rał oczy przy od­pra­wie bi­le­to­wej. Wy­glą­dał staro i smęt­nie na lśnią­cym krze­śle przy scho­dach ru­cho­mych.

– Zo­stał tam do dru­giej w nocy. Z ni­kim się nie spo­tkał.

Brix wpa­try­wał się w zdję­cia.

– On nie za­bił Nanny – po­wie­dział Meyer. – Za­dzwo­nię do pana póź­niej, do­brze?

Nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi. Więc wy­szedł.

Amir po­pro­sił Birk Lar­sena, żeby po­je­chał pod ad­res w re­jo­nie prze­my­sło­wym na Ama­ger. Nie chciał roz­ma­wiać. Ści­skał swoją stu­dencką torbę i pa­trzył po­nuro, jak za oknami prze­la­tują ni­skie i domy i za­bu­do­wa­nia fa­bryczne.

Birk Lar­sen lu­bił z ko­lei po­ga­dać w szo­ferce. Wręcz miał taką silną po­trzebę.

– Lon­dyn, po­wia­dasz? Ja ni­gdy tam nie by­łem. Pew­nego dnia…

– Wy­je­cha­łem na stu­dia. To był po­mysł ojca.

– I do­piero co wró­ci­łeś?

Nie ro­zu­miał, dla­czego Amir trzyma tu rze­czy. Jego zda­niem było to dziwne miej­sce na prze­cho­wy­wa­nie sto­łów i krze­seł.

– Nie. Wró­ci­łem ze­szłego lata.

– Ja­koś cię nie wi­dzia­łem.

– No nie.

– Trzeba było zajść, Amir. Nanna by się ucie­szyła. Pa­mię­tam, jak się ra­zem ba­wi­li­ście. – Ro­ze­śmiał się. – Boże, ależ ona ci da­wała po­pa­lić. Nie zno­siła la­lek, wiesz. Za­wsze uwa­ża­łem, że to dla­tego, że ma cie­bie i la­lek już nie po­trze­buje.

Wy­da­wać by się mo­gło, że to do­bry dow­cip. Że w sam raz. Amira nie roz­ba­wił.

– Roz­ma­wia­łeś z nią po po­wro­cie?

Chło­pak znowu wy­glą­dał przez okno, wpa­tru­jąc się w wy­lud­nione te­reny w od­dali. Birk Lar­sen zer­k­nął na ad­res, który Amir mu po­dał, pa­trzył na dro­go­wskazy i nu­mery.

– No to pra­wie je­ste­śmy.

Za­mknięta brama, za nią opusz­czony za­kład pro­duk­cyjny.

Birk Lar­sen raz jesz­cze spoj­rzał na kartkę.

– Nu­mer sie­dem­dzie­siąt cztery. To tu?

Amir za­marł na swoim fo­telu, ści­ska­jąc torbę, jakby to była naj­waż­niej­sza rzecz na świe­cie.

– Amir? To tu­taj? Stąd za­bie­ramy te rze­czy na twoje we­sele? Co…

Chło­pak pła­kał. Tak samo jak w dzie­ciń­stwie, gdy Nanna po­su­nęła się za da­leko. Spod czar­nych oku­la­rów spły­wały na po­liczki wiel­kie łzy.

– Nie bę­dzie ślubu. Jest od­wo­łany.

Birk Lar­sen za­sta­na­wiał się, co ro­bić.

– Amir… Co my tu ro­bimy?

Chło­pak otwo­rzył torbę.

– Chciał­bym… – wy­mam­ro­tał i urwał.

– Co byś chciał? Co?

– Za­wsze się pana ba­łem – mó­wił Amir. – Kiedy by­li­śmy mali i Nanna za­bie­rała mnie do wa­szego domu. Ba­łem się pana, gdy wró­ci­łem la­tem. Nie ośmie­li­łem się przyjść, my­śla­łem, co pan po­wie, co pan zrobi, kiedy… się pan do­wie.

Birk Lar­sen pa­trzył na niego po­dejrz­li­wie.

– O czym?

– O mnie. I Nan­nie. O nas. Za­wsze mó­wiła, że mam się nie bać. Że pan się prze­kona. Że pan z jej mamą kie­dyś by­li­ście tacy sami. Głupi. Za­ko­chani. Ale… – Otarł oczy rę­ka­wem kurtki, zu­peł­nie jak dziecko. – Ja i tak się ba­łem i my­śla­łem… że to tylko po­gor­szy sprawę, prawda? Kiedy się pan do­wie…

– O czym?

– Że to mnie ko­chała. Imi­granta zza rogu. Mie­li­śmy ra­zem uciec. A po­tem… – Wci­snął Birk Lar­se­nowi torbę w ręce. W środku le­żała biała bą­bel­kowa ko­perta. I coś jesz­cze. – Po­tem coś… Nie wiem…

Od­piął pas. Wy­siadł. Pod­szedł do bramy za­mknię­tej na kłódkę i pa­trzył na opusz­czoną fa­brykę, która nie miała żad­nego zna­cze­nia, żad­nego.

Te­raz do­piero Birk Lar­sen to po­jął.

Ko­perta była za­adre­so­wana na niego i Per­nille. W środku znaj­do­wała się ka­seta wi­deo. Birk Lar­sen zaj­rzał do torby. Zo­ba­czył ka­merę. Ka­seta do niej pa­so­wała.

Zna­lazł gu­zik play.

Wci­snął go.

Po­czuł, że serce prze­staje mu bić.

Zimny dzień. Nie­dawno. Nanna w cie­płym płasz­czu, włosy w nie­ła­dzie. W ogóle nie wy­gląda na dzie­więt­na­ście lat.

„To się na­grywa?” – pyta.

Głos spoza ka­dru. Amira. Tro­chę sarka, pró­bu­jąc so­bie po­ra­dzić z na­gra­niem.

„Tak”.

Ona mówi, że do­brze. Bie­rze głę­boki od­dech, uśmie­cha się. Jak ko­bieta.

Pa­trzy w obiek­tyw, a w ży­łach Birk Lar­sena za­styga krew, gdy słu­cha tego głosu. Bo wie, że już ni­gdy go nie usły­szy.

Taka by­stra, słodka, pełna na­dziei. Jak strasz­nie bo­lało to roz­pacz­liwe po­czu­cie utraty.

Głos mówi ro­ze­śmia­nym, nie­po­słusz­nym to­nem:

„Cześć, mamo, cześć, tato”.

Mru­gnię­cie oka.

„Cześć, An­ton i Emil, naj­lep­sze te­le­tu­bi­sie świata”.

Po chwili jej twarz staje się tak po­ważna, że stary Theis Birk Lar­sen czuje, jak łzy szczy­pią go w oczy.

„Kiedy oglą­da­cie to na­gra­nie, jest po­nie­dzia­łek. My­śli­cie, że je­stem w szkole. Ale mnie tam nie ma”.

Prze­chyla głowę na bok, w taki za­wa­diacki spo­sób, tak jak za­wsze ro­biła, gdy chciała po­sta­wić na swoim.

„Wiem, że bę­dzie­cie się na mnie zło­ścić. Ale nie mar­tw­cie się. Strasz­nie was wszyst­kich ko­cham. I nic mi nie jest. Je­stem z Ami­rem. Ma­łym Ami­rem”.

Ob­raz pod­ska­kuje.

„Już nie jest mały. Mój pierw­szy chło­pak… Wró­cił la­tem… Spo­tka­li­śmy się…”

Prze­nosi wzrok na męż­czy­znę za ka­merą. Wy­gląda na za­kło­po­taną. Zbywa to śmie­chem.

„Cóż. Nie wi­dzie­li­śmy się trzy lata. A mie­li­śmy wra­że­nie, że to był je­den dzień. Za­wsze mi mó­wi­łaś, mamo, że jak to się dzieje, to czło­wiek wie. Nie­ważne, co lu­dzie my­ślą. Nie­ważne, co my­śli świat. Kiedy to się dzieje, kiedy czło­wiek znaj­duje wła­ściwą osobę, nic nie może go po­wstrzy­mać. I wy­ście też nie mo­gli”.

Ni­ski, głę­boki jęk ro­dzi się w płu­cach Birk Lar­sena.

Nie od­rywa nie­bie­skich oczu od ka­mery, od nich.

„W su­mie ko­cha­li­śmy się od za­wsze. Tylko tro­chę nam za­jęło, żeby się do tego przy­znać. Mamo, my­ślę, że ty za­wsze wie­dzia­łaś. Amir ma przy­ja­ciela, u któ­rego mo­żemy się za­trzy­mać. Nie wiem, jak długo. Aż się wszystko uspo­koi”.

Theis przy­suwa ka­merę bli­żej, jakby ja­kąś ir­ra­cjo­nalną czę­ścią umy­słu wie­rzył, że to ona. Nanna żywa, cała i zdrowa.

„Chcę, że­by­ście wszy­scy wie­dzieli – mówi – że ni­gdy nie by­łam szczę­śliw­sza. Więc pro­szę… Mam na­dzieję, że mi wy­ba­czy­cie. My­ślę, że tak. Wy­ście też ucie­kli, prawda? Pa­mię­tam spoj­rze­nie two­ich oczu, kiedy mi o tym mó­wi­łaś, mamo. Tyle mi­ło­ści”.

Wy­ciąga rękę, do­tyka nie­wi­docz­nego męż­czy­zny za ka­merą.

„Je­śli my z Ami­rem bę­dziemy tak szczę­śliwi i tak do­brzy jak wy…”

Te­raz pła­cze, a na to Theis ni­gdy nie mógł pa­trzeć.

„Do zo­ba­cze­nia, mamo i tato”.

Po­syła ca­łusa.

„Ko­cham was, te­le­tu­bi­sie. Nie­długo do was za­dzwo­nię. Za­wsze będę was ko­chać”.

Łzy i śmiech. Ka­mera się ru­sza. Ściana z graf­fiti. Ro­wery. Dwie ulice od ich domu w Ve­ster­bro. Theis roz­po­znaje ce­gły.

I znowu Nanna i Amir. Ona try­ska­jąca na­dzieją. On spo­kojny i nie­śmiały, i pa­trzący tylko na nią.

Drżą­cymi pal­cami Birk Lar­sen od­kłada ka­merę na fo­tel pa­sa­żera, chowa twarz w dło­niach i pła­cze.

Po­stę­po­wa­nie pro­wa­dził Poul Bre­mer. Nie­bie­ska ko­szula. Ma­ry­narka zdjęta, kra­wat też. Czło­wiek czynu.

– Te­raz wy­słu­chamy kie­row­nika Gerta Stok­kego z wy­działu Holcka. Gert?

Szary czło­wiek w sza­rym gar­ni­tu­rze wszedł do sali i za­jął miej­sce.

– Znasz pro­ce­durę – po­wie­dział Bre­mer. – Pro­wa­dzimy śledz­two w wy­dziale Holcka. Mu­simy wy­ja­śnić pewne sprawy.

Stokke kiw­nął głową, spoj­rzał na osoby sie­dzące przy stole.

– Jak wie­dzą pań­stwo z do­ku­men­tów, prze­pro­wa­dzi­łem roz­mowę z Holc­kiem. Chcia­łem mu uświa­do­mić, że wy­da­rzyło się coś nie­sto­sow­nego, ale on nie chciał przy­jąć tego do wia­do­mo­ści. Nie mo­głem go prze­ko­nać.

– A póź­niej? – spy­tał Bre­mer.

Stokke na­dął po­liczki, wy­pu­ścił po­wie­trze i rzekł w końcu:

– Po­ru­szy­łem tę kwe­stię jesz­cze raz. Nie był bar­dziej skłonny do współ­pracy. Po fak­cie zda­łem so­bie sprawę, że po­wi­nie­nem był ko­goś po­wia­do­mić. Prze­pra­szam za to. Te­raz wszystko jest w po­rządku…

– A sam Holck… – za­chę­cił Bre­mer – miał skłon­no­ści do ty­ra­ni­zo­wa­nia, o czym więk­szość z nas za­pewne nie wie.

– Był bar­dzo bez­po­średni – przy­znał Stokke. – I prze­ko­nu­jący. Po­wie­dział mi, że nie­zwłocz­nie roz­wiąże sprawę. Przy­ją­łem, że mówi prawdę. Co mia­łem zro­bić?

Bre­mer zło­żył dło­nie, jak ka­płan wy­słu­chu­jący spo­wie­dzi.

– My­ślę, że wszy­scy wy­cią­gniemy lek­cję z tego smut­nego wy­da­rze­nia. Z tego, co wi­dzę, zro­bi­łeś wszystko, co było w two­jej mocy. Nie wi­dzę po­trzeby za­da­wa­nia dal­szych py­tań. Więc dzię­kuję…

Hart­mann pod­niósł lewą rękę.

– Ja mam py­ta­nie, je­śli wolno.

Bre­mer od­cze­kał chwilę, nim się ode­zwał:

– Śmiało, Tro­els.

– Aby­śmy mieli pełną ja­sność: po­wie­dział pan ko­muś o dzia­ła­niach Holcka?

– Ni­komu.

Hart­mann pod­niósł le­żącą przed nim teczkę.

– Chciał­bym za­pre­zen­to­wać kilka do­ku­men­tów. – Ob­szedł zgro­ma­dzo­nych, kła­dąc przed każ­dym plik kar­tek. Naj­pierw przed Stok­kem. – Jest to pro­to­kół ze spo­tka­nia Gerta Stok­kego z Po­ulem Bre­me­rem. Oma­wiają sa­dze­nie drzew. W pro­to­kole znaj­dują się od­no­śniki do za­łącz­nika, który nie zo­stał do­dany do akt. Za­pewne się za­po­dział, prawda, Gert?

– Mu­siał­bym spraw­dzić…

– Nie ma po­trzeby. – Hart­mann wziął do ręki ko­lejny ze­staw do­ku­men­tów. – I tak zdo­ła­łem od­zy­skać za­łącz­nik.

Stokke za­mru­gał po­wie­kami.

– Znaj­do­wał się w bez­piecz­nym miej­scu, ukryty przez kie­row­nika z wy­działu Holcka. – Wska­zał Stok­kego. – Przez cie­bie, Gert.

Urzęd­nik utkwił wzrok w le­żą­cym przed nim do­ku­men­cie.

– Po­zwolę so­bie od­świe­żyć ci pa­mięć – cią­gnął Hart­mann. – To są twoje no­tatki z ra­portu, który zło­ży­łeś panu bur­mi­strzowi na te­mat tego, co na­zwa­łeś nie­po­ko­ją­cym sta­nem ad­mi­ni­stra­cji Holcka. Wy­mie­niasz tu na przy­kład wy­płaty po pięć ty­sięcy ko­ron mie­sięcz­nie Ola­vowi Chri­sten­se­nowi, który pra­co­wał w moim wy­dziale, przy czym nikt z mo­jej księ­go­wo­ści ani mo­jej ad­mi­ni­stra­cji o tym po­wią­za­niu nie wie­dział. Ani o tym, że ist­nieje wy­raźny trop, za co Chri­sten­sen to wy­na­gro­dze­nie otrzy­my­wał.

Bre­mer mil­czał spą­so­wiały.

Hart­mann zwró­cił się do człon­ków rady:

– Ten za­łącz­nik ni­gdy nie wszedł w skład ofi­cjal­nego pro­to­kołu. Było to za­bez­pie­cze­nie Gerta Stok­kego. Chciał mieć pew­ność, że w ra­zie ka­ta­strofy bę­dzie mógł przy­naj­mniej po­wie­dzieć, że nas ostrze­gał. – Wska­zał do­ku­ment. – I pro­szę bar­dzo. Oto do­wód, że pan bur­mistrz wie­dział o roz­myśl­nym i nie­le­gal­nym nad­uży­ciu na długo przed nami. Do­wód, że pan bur­mistrz za­taił przed po­li­cją in­for­ma­cje, które mo­gły do­pro­wa­dzić do dużo wcze­śniej­szego zde­ma­sko­wa­nia praw­dzi­wego mor­dercy Nanny Birk Lar­sen. – Spoj­rzał na Bre­mera. – Czy pan bur­mistrz ze­chciałby to sko­men­to­wać?

Ci­sza.

– Nie?

– Cóż – Hart­mann wstał od stołu, zo­sta­wia­jąc zgro­ma­dze­nie wraz z do­ku­men­tami – dzię­kuję za uwagę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: