- promocja
- W empik go
The Killing. Tom 1. Odcinek 3 - ebook
The Killing. Tom 1. Odcinek 3 - ebook
Kultowa powieść na podstawie kultowego serialu!
Sarah Lund kończy właśnie pracę w kopenhaskiej policji. Wraz z nastoletnim synem ma przeprowadzić się do Szwecji, by zamieszkać ze swoim narzeczonym.
Gdy przekazuje gabinet następcy, dowiaduje się o niepokojącym znalezisku na niezamieszkałych terenach pod miastem. Niedługo potem policja trafia na zwłoki dziewiętnastoletniej Nanny Birk Larsen. Okazuje się, że przed śmiercią dziewczyna została wielokrotnie zgwałcona.
Sarah odkłada wyjazd i wraz z Janem Meyerem rozpoczyna trudne dochodzenie, w którym nieustannie mnożą się wątki i podejrzani.
W Kopenhadze trwa w tym czasie zacięta walka o fotel burmistrza, politycy najwyraźniej nie cofną się przed niczym, byle tę walkę wygrać. W zdemoralizowanym świecie Ratusza, w porażonym żałobą domu Birk Larsenów – wszędzie może się kryć klucz do rozwiązania zagadki. Sarah Lund wie, że musi znaleźć mordercę, poświęcając tym samym nawet swoje życie osobiste.
Napisanie powieści na podstawie scenariusza serialu wymagało od Davida Hewsona nie lada kreatywności, ale też dało mu nowe możliwości rozbudowania postaci czy wprowadzenia zaskakujących zwrotów akcji. Jeśli widz serialu myśli, że zna tę historię, to bardzo się myli.
„The Killing” to rewelacyjna powieść kryminalna, która już osiągnęła status kultowej, podobnie jak jej pierwowzór, duński serial „Forbrydelsen”, na podstawie scenariusza Sørena Sveistrupa, oraz jego amerykański remake.
Zapraszamy do wysłuchania finalnego odcinka pierwszego tomu!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8076-214-4 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z samego rana Hartmann ściągnął do siebie Gerta Stokkego. Nie ufał temu urzędnikowi.
– Proszę tylko, żeby powiedział pan prawdę. Przecież mówił pan Bremerowi, że Holck korzysta z mieszkania.
– Skromne ma pan wymagania, co? – Stokke miał długą, szarą twarz posokowca i zaczerwienione, wodniste oczy. – Nie mogę się angażować w spór pomiędzy panem a Bremerem.
– Już się pan zaangażował – zauważyła Rie Skovgaard.
– Myślisz, że za milczenie doczekasz się nagrody, Gert? – włączył się Morten Weber. – Znasz go. Jesteś urzędnikiem. On już nie może się przypieprzać do Holcka, więc będzie się czepiał całego wydziału. Ty pójdziesz pod nóż w pierwszej kolejności.
Stokke patrzył na nich z niezadowoloną miną. Bystry człowiek przyparty do muru.
– A wy jesteście po mojej stronie? Nagle jesteśmy przyjaciółmi, co? A weźcie się powyrzynajcie. Ale nie mieszajcie mnie do tego.
– Jeśli Bremer się z tego wywinie, będzie po tobie – ostrzegł Weber.
Urzędnik pokręcił głową.
– Bremer nigdy w życiu nie przyzna, że rozmawialiśmy.
– Na pewno są protokoły z tej rozmowy – stwierdziła Skovgaard.
Chwila wahania.
– Bremer nie chciał, żeby protokołować – odparł. – Powiedział, że załatwi to z Holckiem po cichu. I że na tym się skończy.
Weber zaklął i trzasnął o stół dokumentami.
– Przykro mi. Jeśli się wychylę, już po mnie. Zawsze uważałem, że będzie z pana dobry burmistrz, panie Hartmann. Może następnym razem.
– Nie będzie następnego razu – burknął Hartmann. – Jesteś nam potrzebny, Gert.
– Kto mnie zatrudni, jeśli zacznę gadać? Mam pięćdziesiąt osiem lat. Co z moją emeryturą?
Skovgaard pobladła z wściekłości.
– Więc Troels ma za to zapłacić? Chociaż nic nie zrobił?
– Dajmy spokój – przerwał Hartmann. – Nie naciskajmy już Gerta. Jeśli nie chce, to nie. To jego decyzja. – Wyciągnął rękę.
Stokke ją uścisnął.
– Dziękuję, że pan przyszedł – powiedział Hartmann i patrzył, jak urzędnik zapina marynarkę i wychodzi.
Weber miał kopię protokołu Stokkego z pierwszego spotkania.
– To tam jest? – spytał Hartmann.
– Nie. Sam poszukaj. – Podał mu kartki.
– Powinniśmy go byli bardziej docisnąć – stwierdziła Skovgaard.
Morten Weber pokręcił głową.
– Bez sensu. On się straszliwie boi Bremera. To by nic nie dało.
Hartmann zatrzymał się na drugiej stronie.
– Tu jest napisane, że istnieje załącznik. Gdzie on jest?
– To pewnie jakaś dokumentacja techniczna – zasugerował Weber.
Hartmann nie wyglądał na przekonanego.
– Stokke jest porządnym, skrupulatnym urzędnikiem. Nie wierzę, że czegoś by nie odnotował. To nieprawidłowości finansowe, na miłość boską. Nie ryzykowałby.
– Boi się Bremera, mówiłem ci.
– Może. Kumplujemy się z kimś z wydziału Holcka? Ta duża kobieta…
– Rita? – podrzuciła Skovgaard.
– Jeśli tak ma na imię.
– Tak. Znam Ritę.
– Cóż. – Podał jej protokół. – Wiesz, co robić.
Rie zaczęła coś mówić na temat strategii medialnej. Hartmann nie słuchał. Weber znowu wisiał na telefonie. I wyraźnie się gorączkował.
– O co chodzi? – spytał Hartmann, gdy Weber skończył rozmowę.
– Będziesz musiał znowu pogadać z tą swoją adwokatką, Troels.
– No, na miłość boską. Tylko nie Lund.
– Nie Lund. Bremer chce cię pozwać o zniesławienie.
Vibeke miała dziesięcioletniego zielonego garbusa. Lund nawet nie starała się prowadzić go ostrożnie.
Jechała do pralni w rejonie Islands Brygge. Korzystała z niej już wcześniej, gdy policja nie mogła znaleźć właściwej osoby.
Zakład pracy chronionej dofinansowywany przez miasto. Część pracujących tu osób nie słyszała od urodzenia.
Kierownik ją pamiętał.
– Dlaczego ludzie myślą, że jak ktoś jest głuchy, to czyta z ruchu warg? – jęknął na jej widok. – To nieprawda. Nawet jeśli czytają, to najwyżej jedną trzecią tego, co się mówi.
Firma obsługiwała mnóstwo największych kopenhaskich hoteli. Lund minęła przemysłowe pralki, stosy pościeli i poduszek. Było tu gorąco i wilgotno, mdliło od zapachu prasowania i detergentów.
– Jedna trzecia mi wystarczy – powiedziała.
– Musi pani znać temat, kontekst.
– Poradzę sobie.
Zatrzymał się.
– Nie wątpię. Jeśli ktoś może pani pomóc, to Ditte. To kawał spryciuli. Głuchoniema. I zadziwiająco bystra.
Wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. Długie jasne włosy i nieruchoma twarz. Pracowała przy maglownicy, spokojnie i z wprawą.
Lund mówiła, a kierownik migał. Dziewczyna patrzyła głównie na Lund.
Zadziwiająco bystra.
Ditte zamigała.
– Chce zobaczyć pani odznakę.
Lund przeszukała kieszenie. Dziewczyna nie odrywała od niej wzroku.
– Zapomniałam. Powinnam mieć dzisiaj wolne. Musiałam ją zostawić w domu. – Uśmiechnęła się do kierownika. – Ale ja już tu byłam. On mnie zna.
Zero reakcji.
– Mam wizytówkę!
Wizytówek Brix nie zabrał.
Ditte uważnie przeczytała wizytówkę, a potem poszła z nimi usiąść w magazynie.
Lund puściła nagranie na laptopie, cofając w razie potrzeby. Czyli nieczęsto.
Dziewczyna migała, a kierownik mówił:
– Przyszła, bo obiecał dać jej klucze.
Nanna patrzyła na Jensa Holcka. Błagała go.
– Chce wziąć coś, czego zapomniała.
Palce Ditte pracowały bez wytchnienia.
– Nie chce, żeby on poszedł z nią.
Dziewczyna urwała, wzrok utkwiła w monitorze.
– Co się dzieje? – spytała Lund.
Mężczyzna przekazał pytanie. Ditte odpowiedziała. Powoli.
– Ditte mówi, że to bardzo smutne. Dziewczyna mówi, że przecież z nimi koniec.
– Mówi, czego zapomniała?
– Przyszła po…
Ręce znieruchomiały.
– Po co?
Nic.
– Mam cofnąć?
Ditte wydała cichy, niezrozumiały dźwięk, ni to samogłoskę, ni spółgłoskę.
– Mówi, że nie, niech leci.
– Wyjechali gdzieś na weekend.
Ditte kiwnęła głową, z czegoś zadowolona. Odwróciła się i spojrzała na Lund. Palce migały bardzo zdecydowanie.
– Mówi, że potem zostawiła paszport w szufladzie w mieszkaniu.
Lund głośno wciągnęła powietrze.
– Swój paszport? Na pewno?
Ditte znowu nie odrywała wzroku od monitora.
– Jej samolot odlatuje w nocy – powiedział kierownik.
– Jej samolot? Dokąd?
Dziewczyna z pralni wyglądała na zdumioną. Lund zatrzymała nagranie. Pozwoliła jej odetchnąć.
– Powoli, nie ma pośpiechu.
– Ona chce, żeby pani puściła dalej – wyjaśnił kierownik.
Więc Lund puściła.
– Mężczyzna ją pyta, dokąd ona leci. Ale dziewczyna tylko prosi o klucze. Mówi, że poznała kogoś innego. Kogoś, kogo bardzo kocha. Z tym kimś wyjeżdża.
Dwie twarze na ekranie, miłość i nienawiść jednocześnie. Oboje już nie żyli.
– On znowu pyta dokąd.
Lund zamknęła oczy.
– A ona mówi, że do Paryża. Ale Paryż…
Ditte przerwała. Wyglądała na rozgniewaną.
– Co z Paryżem?
Miganie.
– To nie Paryż. Ona kłamie.
– Skąd wiesz?
Wskazała nagranie.
– Kiedy dziewczyna mówi, nie patrzy mu w oczy.
Lund kiwnęła głową. Ręce znowu się rozbiegały.
– Tak jak pani, kiedy powiedziała, że nie ma odznaki, bo to pani wolny dzień.
Dziewczyna siedziała i uśmiechała się do Lund. Dumna z siebie.
– Nie będę miał z tego powodu problemów, prawda? – spytał kierownik.
– Nie – odparła. – Obiecuję.
W drodze do centrum, siedząc na twardym fotelu w garbusie Vibeke, Lund zadzwoniła do Meyera.
– Tamtej nocy odlatywał samolot Nanny. Skłamała co do celu podróży.
Usłyszała, jak ktoś wali papierami w biurko. Meyer przełączył rozmowę na głośnomówiący. Pewnie teraz wykonywał wulgarne gesty do telefonu.
– Nigdy nie trafiliśmy na nic, co by wskazywało, że wybiera się w podróż.
– Pożegnała się z rodzicami. Pożegnała się z przyjaciółmi w szkole. Z Kemalem, z Holckiem. Też to widziałeś.
– Naprawdę? Z kim wyjeżdżała?
– Zdobądź listy pasażerów. Obdzwoń linie lotnicze.
– Nie ma sprawy. Nie mam nic innego do roboty.
– Sprawdzałeś stare sprawy?
– Patrzę na nie w tej chwili. I nie widzę żadnego powiązania. Poza rowerem Mette Hauge i…
– Sprawdź odloty i dowiedz się, z kim podróżowała. Hauge…
Usłyszała kliknięcie.
– Meyer? – powiedziała do mikrofonu na szyi. – Meyer?
Pokój Nanny znowu się zmienił. Pernille ustąpiła. Wzięła kartony i zaczęła ostrożnie w nich składać rzeczy swojej córki.
Na biurku Nanny stał globus. Z gwiazdkami na każdym mieście, które chciała kiedyś odwiedzić. Londyn i Rzym. Nowy Jork i Pekin.
Pernille popatrzyła na plastikową bryłę. Wstawiła ją do kartonu i wróciła do salonu. Rozejrzała się.
Było tu całe ich życie. Cała miłość, wszystkie sprzeczki. Cały ból i radość.
Na framudze kolorowymi kreskami zaznaczali wzrost dzieci. Czerwoną Nanny, zieloną Antona, niebieską Emila. Wszystkie śmieci, które ponaklejała policja, zniknęły. Znowu miała przed oczyma swoje mieszkanie i nie musiała sobie przypominać o płynącym życiu, świecie zewnętrznym ani wszystkim, co się w nim działo.
Życie nie stało w miejscu. Nieustannie się zmieniało. Inaczej nie byłoby życiem. Zapomniała o tym w tej straszliwej otchłani, która ich wciągnęła. Może i zapomniała wcześniej, w wygodzie zagraconego mieszkania nad brudnym, tętniącym życiem magazynem. Wychowując dzieci. Karmiąc Theisa. Ciesząc się uściskiem jego silnych ramion, gdy zostawali sami.
Nigdy w miejscu. Albo płyniesz do przodu, albo porwie cię prąd i uniesie, dokąd chce. Wyrzuci cię na nagi, zimny piasek.
Zeszła na dół. Siedziała tu kobieta z agencji. Theis z nią rozmawiał. Kłykcie go ciągle bolały po wydarzeniach sprzed dwóch nocy. Twarz miał ponurą i mroczną.
Pernille zapukała do drzwi, weszła, usiadła.
– Myślę, że powinni państwo przyjąć tę ofertę – mówiła. – Wiem, że nie jest oszałamiająca, ale rynek jest teraz niekorzystny dla sprzedających. Przy państwa sytuacji finansowej, gdy bank oczekuje pieniędzy…
– Bank – mruknął Theis.
Kobieta uśmiechnęła się i zwróciła do Pernille:
– Teraz, kiedy jest po wszystkim, przyda się uporządkować sprawy.
Pernille zamarła.
– Źle się wyraziłam, przepraszam – dodała szybko agentka – nie miałam na myśli, że wszystko wróciło do…
– Kiedy oni by się wprowadzili? – spytał.
– Bardzo szybko. Pieniądze…
– Chcielibyśmy to jeszcze omówić – przerwała jej Pernille. – Mogłaby pani zaczekać na zewnątrz?
Kobieta wyszła, chyba zszokowana.
– Parszywe banki – burknął Theis.
Plany leżały na biurku. Kilka szkiców. Zdjęcia agencji.
– Nie zdążyłam go obejrzeć.
– Nie…
– Jaki jest? Ładny? Jest tam ogródek?
– To Humleby. Dwa piętra…
– Chłopcom by się podobało, Theis?
– Osobne pokoje? Mogliby mieć kolejkę. Pewnie, że by im się podobało.
– A szkoła jest niedaleko…
– Pernille. – Spojrzał na kobietę za szybą. – Ta wiedźma właśnie powiedziała, że znalazła kupca. Za marną cenę, ale…
Milczała.
– Bankowi się spodoba.
Przebiegła palcami po zdjęciach. Szara zabudowa Humleby. Ogródek.
– Ale jeśli się namyśliłaś…
– Nie, nie. Przyjmij ofertę. – Popatrzyła na niego. – Potrzebujemy pieniędzy, prawda?
– Pieniędzy… – powtórzył.
Lund znalazła taksówkarza, Leona Freverta, jak polerował swojego mercedesa na postoju przy przystanku promu turystycznego w Nyhavn.
Nie chciał rozmawiać.
Bąknął coś kilka razy, nim wyrzucił wreszcie:
– Powiedziałem wam wszystko, co wiem. Wziąłem pasażerkę, zawiozłem ją gdzieś. Co tu jeszcze jest do gadania?
– Miała torbę?
Wbił wzrok w przednią szybę. Pomyślała o Ditte. Frevert nie spojrzałby jej w oczy.
– Pani żartuje? To było prawie trzy tygodnie temu.
– Miała torbę?
Odłożył ścierkę i popatrzył na Lund.
– Może miała portfel w torbie, nie wiem.
– Miałam na myśli torbę podróżną. Walizkę. Plecak.
– Nie, nie miała.
– Na pewno?
– Gdyby miała, wsadziłbym ją do bagażnika.
Samochód z przodu odjechał. Frevert był teraz drugi w kolejce. Na pewno najchętniej odjechałby przy pierwszej możliwej okazji.
– Mówiła panu, dokąd udaje się później?
Wyglądał teraz na chudszego niż poprzednio. Na bardziej znękanego.
– Jak już mówiłem. Ratusz, a potem Grønningen. Nic więcej nie wiem.
Odjechał pierwszy samochód. Frevert był następny.
– Nie wspomniała nic o lotnisku?
– Na pewno nie. Zawiózłbym ją. To dobry kurs. – Podrapał się po rzednących włosach. – Ale jak tak pani teraz spytała…
– Co?
– Prosiła, żebym poczekał.
– Poczekał?
– Tak, teraz pamiętam. Mówiła, że musi pójść za róg, a potem od razu wraca. Więc czy mógłbym poczekać. – Roześmiał się. – W piątek wieczorem? Miło było zawieźć młodą do ratusza, ale roiło się od klientów. Nie mogłem tam stać. – Spuścił głowę smętny i zawstydzony. – Jezu. A gdybym zaczekał?
– Gdzie Nanna chciała jechać potem?
Frevert się zastanowił.
– Chyba na Dworzec Główny.
Dworzec znajdował się naprzeciwko Tivoli. Lund przychodził na myśl tylko jeden powód, dla którego Nanna miałaby tu przyjeżdżać.
Skierowała się prosto do przechowalni bagażu. Za ladą siedział usłużny młodzieniec w granatowym uniformie. Wyjaśnił, że po trzech dniach wszystkie schowki są opróżniane, a nieodebrane rzeczy trafiają do magazynu.
– Jeśli da mi pani kluczyk, znajdę ten bagaż – dodał. – I trzeba będzie uiścić opłatę.
– Nie mam kluczyka.
– A jaki to był numer?
– Nie znam numeru.
– W takim razie – odparł pogodnie – żadnego bagażu pani nie odbierze.
– To torba podróżna. Zostawiona w ostatnich dniach października.
Wyglądał na jakieś osiemnaście lat. W głębi za ladą widziała magazyn. Całe rzędy toreb.
– Czy ta torba przypadkiem należy do pani?
– Jeśli mnie pan wpuści i powie, gdzie szukać, to ją znajdę.
Skrzyżował ramiona.
– Jeszcze jakieś życzenia? Darmowy bilet, pierwsza klasa do Helsingør? Cheeseburgera?
Wyciągnęła wizytówkę i mu ją podała.
– Sarah Lund. Wzywano nas w sprawie podejrzanej walizki.
Wsadził wizytówkę do kieszeni.
– Jeszcze poproszę dowód tożsamości.
Już przełaziła przez stalową bramkę.
– Sama znajdę. – Minęła go zdecydowanym krokiem, ignorując jego okrzyki, przeszła na tył, wyciągnęła torbę z półki. Data niedawna. Torba Nanny musiała być gdzie indziej.
– Proszę przestać. Jestem pracownikiem kolei!
– Staram się pomóc – powiedziała Lund, biegnąc szybko wzdłuż półek.
– Zaraz się wkurzę. – Stał, krzyżując chude ramiona.
– Ty stracisz cierpliwość?! – wrzasnęła. – Ja przychodzę w wolny dzień, bo ktoś z transportu prosił mnie o przysługę. I trafiam na pryszczatego nastolatka. Wypad mi z oczu, idź się pobujać na huśtawce, synku. Dorośli muszą pracować.
Twarz mu poczerwieniała, zaczął biadolić i wymachiwać rękoma.
– Pani… och… proszę pani…
– Myszka Miki czeka – dodała, wskazując Tivoli.
– Proszę się stąd nie ruszać! – pisnął. – Idę po szefa.
Lund przyspieszyła.
Tyle toreb. Większość czarna. Takie kupują mężczyźni.
Nanna była ładna i lubiła ładne rzeczy.
Słyszała, że ktoś się zbliża. Głosy przybierały na sile.
Lund prawie biegła, aż ją zobaczyła. Różowa i modna. Markowa. Jens Holck mógłby taką kupić na koszt Ratusza.
Spojrzała na przywieszkę z nazwiskiem. Po jednej stronie Liceum Frederiksholm. Po drugiej Vesterbrogade 95, adres Lotte.
Oczywiście, że tam ją Nanna trzymała. Nie chciała, żeby Theis i Pernille się dowiedzieli.
Lund chwyciła torbę i pobiegła z nią, ignorując wymachującego rękoma, piszczącego nastolatka przy kontuarze.
Meyer odebrał jej telefon.
– Masz listy pasażerów? – spytała.
– Nie.
Odniosła wrażenie, że słyszy w jego głosie jakąś niechęć.
– Jedziesz gdzieś, Meyer?
– SAS strajkuje, jadę na lotnisko, okej?
– Okej. Mam jej torbę. – Znowu siedziała w zielonym garbusie, przetrząsając rzeczy Nanny w torbie leżącej na fotelu pasażera.
– Masz jakieś wskazówki, dokąd jechała? – spytał.
Szkicownik. Tenisówki. Kostium kąpielowy. Ciepłe ubrania. Na większości metki. Wyliczała to wszystko Meyerowi.
– A coś sugeruje, z kim jechała?
– Nie. – Lund wzięła z domu zapasowe rękawiczki ochronne. Teraz zębami otworzyła paczkę i naciągnęła je na dłonie. – Jadę spytać Birk Larsenów – rzuciła.
– Na miłość boską, nie rób tego. Wczoraj im powiedziałem, że zamknęliśmy sprawę. Oni muszą mieć trochę wytchnienia.
– Tak, rzeczywiście. No to coś wymyślę.
– Lund!
Birk Larsen punktualnie stawił się pod indyjską restauracją, gdy zadzwoniła Pernille.
– Bank nam nie pomoże, Theis.
– O czym mówisz?
– Nie pomogą nam z domem. Może byśmy wzięli pożyczkę na firmę?
– Na firmę mamy już pełno pożyczek. Sprzedajemy dom, prawda?
Wydawała się spokojna. Prawie szczęśliwa.
– Jestem tu teraz. W Humleby. Nie powiesiłeś zasłonek.
– Zasłonek! Dlaczego kobiety zawsze myślą o zasłonkach! Tam jest hydraulika, elektryka i…
– Nawet bez zasłonek wygląda pięknie.
Birk Larsen zatrzymał się na ulicy. Uśmiechnął się szeroko. Roześmiał się w ponure zimowe niebo.
– Kobiety – westchnął.
Słyszał w słuchawce jej szczęśliwy głos. W myślach widział jej twarz.
– Skarbie?
Nie nazywał jej tak od wieków.
– Skarbie? – powtórzyła Pernille. – Od kiedy mówisz do mnie „Skarbie”?
– Kiedyś mówiłem i wszystko było w porządku. No dobra, przede wszystkim zadzwonię do agencji. Powiem, że nie sprzedajemy. I żeby w chudą dupę wsadzili sobie prowizję.
Cisza.
– Jeśli tak będzie okej.
Cisza.
– Jeśli – powtórzył – tak będzie okej.
– To dom, Theis, nigdy nie mieliśmy domu. A co z pieniędzmi?
– Znajdę jakiś sposób, żeby je zdobyć.
– Skąd weźmiemy pieniądze?
– Nigdy o to nie pytałaś. Czemu teraz zaczynasz?
– Mogę dzisiaj po południu przywieźć tu chłopców? Przyjedziesz? Pokazalibyśmy im wszystko.
W oknie restauracji zobaczył Amira, smutnego i zdenerwowanego jak poprzedniego wieczoru. Towarzyszył mu ojciec, który nie wyglądał ani trochę radośniej.
– No pewnie – powiedział Theis.
Wsadził telefon do kieszeni. Klasnął w wielkie dłonie. Uśmiechnął się do cudzoziemców. Czuł się… czuł się dobrze.
Pieniądze można zarobić. Nie po raz pierwszy wyruszy na burzliwe wody, by utrzymać się na powierzchni. Rozmowy, które przeprowadzał, tym bardziej się teraz przydadzą.
Po drugiej stronie drogi Amir i jego ojciec stali przed restauracją, kłócąc się. Starszy pan wymachiwał oskarżycielskim palcem, krzycząc tak głośno, że Birk Larsen go słyszał. Niezrozumiały obcy język.
Ojciec położył Amirowi rękę na ramieniu. Młody się wyrwał, wściekle przeklinając po duńsku.
Dwójka dzieciaków w skrzynce czerwonej christianii. W drodze do szkoły. Utrwaleni na fotografii na stole.
Wszyscy dorośli. Wszyscy dokądś wyruszyli, niektórzy w bezkresną noc.
Amir przeszedł przez jezdnię i stanął przed Birk Larsenem.
– Coś się stało? – spytał Theis.
– Zabierajmy się stąd. – I pomaszerował do czerwonej ciężarówki.
Skovgaard telefonicznie szukała zaginionego dokumentu z protokołu Stokkego. Morten Weber spędził godzinę z ludźmi Bremera, próbując oczyścić atmosferę. Mai Juhl czekała w biurze Hartmanna i się niecierpliwiła.
– Co on tam ma do powiedzenia?
– Bremer ma zacząć postępowanie w wydziale Holcka. Czeka na ciebie. Albo wygłosisz sprostowanie i cofniesz swoje słowa, albo cię pozwie.
Hartmann machnął ręką do Juhl. W odpowiedzi uzyskał cień uśmiechu.
– Więc mam się wycofać i wyjść na kretyna?
Weber pokręcił głową.
– Zawsze są jakieś rozwiązania polubowne, Troels. Moglibyśmy powiedzieć, że działałeś w stanie silnego napięcia po aresztowaniu. Bremer odpowie współczującym przesłaniem, jeśli dasz mu, czego chce.
– Zapomnij.
Mai Juhl miała mniej więcej podobne pomysły. I te zapewne też pochodziły od Bremera.
– Nie zapędzaj się w kozi róg, Troels.
– Bremer wiedział, że jestem niewinny. Pozwolił, żebym siedział w więzieniu oskarżony o morderstwo. Wystarczyłoby, żeby podniósł słuchawkę…
– Tak mówisz. A możesz to udowodnić?
– On uważa nas za swoją własność, Mai. I może ma rację.
– Bądź pragmatyczny. Wszystkim nam przykro, że tak się stało. Ale potrzebujesz sojuszników, nie odcinaj się od…
– Co dokładnie miałbym zrobić?
Weszła Skovgaard.
– Nie teraz – rzucił Hartmann, nie patrząc na nią.
– Owszem, teraz. – Uśmiechała się. W ręku miała jakieś wydruki. Coś w jej oczach…
– Słucham, Mai.
– Jeśli zmienisz zdanie, wycofamy pozew o zniesławienie.
Hartmann wziął dokumenty i zaczął je czytać.
– Jest sześciu zastępców burmistrza i on sam – ciągnęła Juhl. – Nie zostawi ci edukacji. Chce, żebym ja się zajęła tym działem. Ale ty dostaniesz inny. Może… środowisko.
– Ostatni człowiek, który piastował to stanowisko, zrobił oszałamiającą karierę, prawda? – wtrącił Hartmann, ciągle czytając.
– Staram się pomóc. Niektórzy uważają, że nie jesteś tego wart. Udowodnij mi, że się nie mylę. Udowodnij im, że oni się mylą. Zróbmy to jak należy. Napisz sprostowanie, dobra?
Poruszył się prawie niedostrzegalnie. To nie było nawet kiwnięcie głową.
Ale Mai Juhl się tego uchwyciła. Wzięła żakiet i powiedziała radośnie:
– Dzięki Bogu. Zobaczymy się niedługo. – I wyszła.
Hartmann patrzył na świat za oknem. Myślał o możliwościach i kierunkach. O wyborach, których należało dokonać.
– Troels?
Wszedł Weber, a Hartmann ledwie to zauważył.
– Niedługo postępowanie. Musimy sklecić plan.
Żadnej reakcji.
– Halo! Ziemia do Troelsa!
– Jestem – ocknął się Hartmann. – Mam plan. Powiedz Bremerowi, że potem wystosujemy dementi.
Weber zerknął podejrzliwie.
– Wycofasz oskarżenie?
– Potem.
– Dobra…
Lund przeszła przez garaż, zignorowała ciężkie spojrzenia mężczyzn w czerwonych uniformach, wspięła się po schodach i zadzwoniła.
– Dzień dobry, Pernille – powiedziała z uśmiechem. Starała się sprawiać przyjazne wrażenie. – Przeszkadzam?
– Wychodzimy. Idziemy obejrzeć dom.
– Potrzebujemy paru dowodów. To czysta formalność.
– Co mianowicie?
Lund weszła do środka i stanęła w kuchni. Tyle rzeczy. Wazony i rośliny, w oknie figurki zwierząt, z boku naczynia. Ona nigdy nie stworzyła takiego domu.
– Muszę jeszcze raz przejrzeć rzeczy Nanny. Ostatni raz, obiecuję.
– Pan Meyer powiedział, że sprawa jest zamknięta.
– Jutro. To mój ostatni dzień w pracy. Nie wspominał? – Nie wiedziała, czy Pernille jej wierzy, czy nie. – Chodzi o drobiazg. Przyszłam nie w porę? Nie musi pani przy tym być. Jeśli chce pani wyjść…?
– Muszę wyjść, rzeczywiście. Większość jej rzeczy jest w kartonach. Zamknie pani za sobą drzwi?
– Oczywiście. – Lund rozejrzała się po uroczej kuchni. – Nowe mieszkanie jest większe?
– To dom.
– Na pewno będzie piękny.
Pernille na nią popatrzyła.
– Proszę pamiętać, żeby zamknąć drzwi na klucz – powiedziała i wyszła.
Lund słuchała jej oddalających się kroków.
Zdjęła kurtkę i zajęła się pierwszym kartonem. Na zniszczony dywan wyrzuciła pudełka świecidełek, książki i zeszyty.
Przejrzała wszystko. W sumie sześć kartonów.
Półtorej godziny później siedziała sama w pokoju Nanny, pośród rozłożonych rzeczy. Wyglądało tu jak po ataku szału wściekłego dziecka. I nic. Ani śladu tajemnej schadzki. Żadnej wzmianki o podróży.
Lund schowała twarz w dłoniach. Chciało jej się krzyczeć.
Potem podniosła wzrok, rozejrzała się swoimi wielkimi oczyma.
Myśl.
Myśl jak Nanna.
Patrz.
Wyobrażaj sobie.
W rogu stał niebieski plastikowy globus. Widziała go już wcześniej. Na słynnych miastach krzyżyki. Miejsca, które Nanna pewnie chciała odwiedzić.
Globus był zarazem lampką. Z tyłu wychodził przewód elektryczny. Lund wyjęła globus z kartonu, postawiła na biurku, znalazła gniazdko i wsunęło do niego wtyczkę. Żarówka podświetliła wszystkie barwy krajów i kontynentów. Lund powoli obracała go wokół osi. Ameryka, Australia, Azja, Afryka…
Pomiędzy dwoma przylądkami na południowym Atlantyku, u podstawy, coś przyciemniało błękit morza.
Papier. Listy. Dokumenty.
Skrytka dziecka, które chciało dokądś pojechać.
Lund potrząsnęła globusem.
Wyjęła przewód, poszukała dojścia. Nanna na pewno wiedziała, jak otworzyć globus i zamknąć go z powrotem, nie zostawiając śladu. Ale ona miała dziewiętnaście lat, zwinniejsze palce. Zniecierpliwiona Lund podniosła globus, rozbiła go o biurko, roztrzaskała podstawę i oprawkę żarówki i rozwaliła je pięścią.
Plastik ustąpił. Świat podzielił się wzdłuż równika. Dwie części, południowa półkula jako tajny skład dokumentów.
Włożyła ostatnią parę rękawiczek ochronnych. Wyrzuciła zawartość globusa na podłogę, siadła z rozłożonymi nogami i zaczęła wszystko przeglądać.
Listy i kartki. Walentynkowe serce. Kwiatek. Zdjęcie. Takie stare.
Blondwłosa dziewczynka, najwyżej pięcioletnia. Obok ciemnowłosy dzieciak nieśmiało trzymający ją za rękę. Z tyłu plac zabaw. Ta sama dwójka w skrzynce trójkołowca christiania.
Lund patrzyła. Nie usłyszała kroków za plecami. Nie zauważyła z początku, że Pernille Birk Larsen zagląda jej przez ramię.
A gdy już zauważyła, spytała:
– Kto jest na tym zdjęciu? – Wstała i pokazała Pernille fotografię. – To Nanna, prawda?
Bałagan, wywrócone kartony. Wrócił chaos.
– Kim jest ten chłopiec, Pernille?
– Powiedziała pani, że sprawa jest zamknięta.
– Kto to jest?
Pernille wzięła zdjęcie, wpatrywała się w nie.
– Amir. Mały Azjata zza rogu. Przez jakiś czas był Nanny miłością. Byli… – Szukała słów. – Byli wtedy mali.
– Gdzie jest teraz Amir?
Meyer zadzwonił, gdy wsiadła do samochodu.
– Nanna nie leciała z Kastrup, Lund. Miała bilet na tanie linie, z Malmö. Lot do Berlina. Piątek o pierwszej pięćdziesiąt. I był drugi pasażer. Nie poleciał.
– Amir – powiedziała.
Długa cisza.
– Bardzo bym chciał, żebyś przestała mi to robić. On mieszka dwie ulice od Nanny. Ale pewnie już o tym wiesz.
– Amir El’ Namen. Wczoraj wieczorem przyszedł do Theisa. Przeprowadzał się i chciał skorzystać z usług jego firmy. Prosił Theisa, żeby osobiście zajął się zleceniem.
– Gdzie jesteś?
– Koło dworca. Spotkajmy się.
Meyer spojrzał na długi korytarz, ciemne marmurowe ściany, światła. Nie mógł wyjść, nie mijając gabinetu Brixa. Wyglądał na pusty…
– Co się dzieje?
Brix pojawił się za jego plecami, a Meyer podskoczył.
– Jeśli chodzi o Lund, to ja jej nie widziałem. Przysięgam.
– Dzwoniła właśnie pani Birk Larsen. Gdzie jest Lund?
– Mam zaraz spotkanie. Zadzwonię później i wyjaśnię.
Brix zastąpił mu drogę.
– Wyjaśnij teraz.
– Nanna leciała z kimś do Berlina…
– Sram na Berlin. Z dworca zgłoszono kradzież bagażu. Kradła Lund. Skończ z tą opacznie pojętą lojalnością i powiedz mi, gdzie ona jest.
Meyerowi się to nie spodobało.
– Nie chodzi o żadną lojalność, tylko o fakty. Holck nie wiedział, że Nanna odlatuje z Malmö. Więc pojechał na Kastrup. Proszę. – Otworzył teczkę, którą niósł dla Lund. – To zdjęcia monitoringu na Kastrup z tamtej nocy. Jest na nich Holck. Doskonałej jakości. Wyraźny.
Posępny polityk siedział oklapły pod informacją w hali odlotów. Przecierał oczy przy odprawie biletowej. Wyglądał staro i smętnie na lśniącym krześle przy schodach ruchomych.
– Został tam do drugiej w nocy. Z nikim się nie spotkał.
Brix wpatrywał się w zdjęcia.
– On nie zabił Nanny – powiedział Meyer. – Zadzwonię do pana później, dobrze?
Nie doczekał się odpowiedzi. Więc wyszedł.
Amir poprosił Birk Larsena, żeby pojechał pod adres w rejonie przemysłowym na Amager. Nie chciał rozmawiać. Ściskał swoją studencką torbę i patrzył ponuro, jak za oknami przelatują niskie i domy i zabudowania fabryczne.
Birk Larsen lubił z kolei pogadać w szoferce. Wręcz miał taką silną potrzebę.
– Londyn, powiadasz? Ja nigdy tam nie byłem. Pewnego dnia…
– Wyjechałem na studia. To był pomysł ojca.
– I dopiero co wróciłeś?
Nie rozumiał, dlaczego Amir trzyma tu rzeczy. Jego zdaniem było to dziwne miejsce na przechowywanie stołów i krzeseł.
– Nie. Wróciłem zeszłego lata.
– Jakoś cię nie widziałem.
– No nie.
– Trzeba było zajść, Amir. Nanna by się ucieszyła. Pamiętam, jak się razem bawiliście. – Roześmiał się. – Boże, ależ ona ci dawała popalić. Nie znosiła lalek, wiesz. Zawsze uważałem, że to dlatego, że ma ciebie i lalek już nie potrzebuje.
Wydawać by się mogło, że to dobry dowcip. Że w sam raz. Amira nie rozbawił.
– Rozmawiałeś z nią po powrocie?
Chłopak znowu wyglądał przez okno, wpatrując się w wyludnione tereny w oddali. Birk Larsen zerknął na adres, który Amir mu podał, patrzył na drogowskazy i numery.
– No to prawie jesteśmy.
Zamknięta brama, za nią opuszczony zakład produkcyjny.
Birk Larsen raz jeszcze spojrzał na kartkę.
– Numer siedemdziesiąt cztery. To tu?
Amir zamarł na swoim fotelu, ściskając torbę, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.
– Amir? To tutaj? Stąd zabieramy te rzeczy na twoje wesele? Co…
Chłopak płakał. Tak samo jak w dzieciństwie, gdy Nanna posunęła się za daleko. Spod czarnych okularów spływały na policzki wielkie łzy.
– Nie będzie ślubu. Jest odwołany.
Birk Larsen zastanawiał się, co robić.
– Amir… Co my tu robimy?
Chłopak otworzył torbę.
– Chciałbym… – wymamrotał i urwał.
– Co byś chciał? Co?
– Zawsze się pana bałem – mówił Amir. – Kiedy byliśmy mali i Nanna zabierała mnie do waszego domu. Bałem się pana, gdy wróciłem latem. Nie ośmieliłem się przyjść, myślałem, co pan powie, co pan zrobi, kiedy… się pan dowie.
Birk Larsen patrzył na niego podejrzliwie.
– O czym?
– O mnie. I Nannie. O nas. Zawsze mówiła, że mam się nie bać. Że pan się przekona. Że pan z jej mamą kiedyś byliście tacy sami. Głupi. Zakochani. Ale… – Otarł oczy rękawem kurtki, zupełnie jak dziecko. – Ja i tak się bałem i myślałem… że to tylko pogorszy sprawę, prawda? Kiedy się pan dowie…
– O czym?
– Że to mnie kochała. Imigranta zza rogu. Mieliśmy razem uciec. A potem… – Wcisnął Birk Larsenowi torbę w ręce. W środku leżała biała bąbelkowa koperta. I coś jeszcze. – Potem coś… Nie wiem…
Odpiął pas. Wysiadł. Podszedł do bramy zamkniętej na kłódkę i patrzył na opuszczoną fabrykę, która nie miała żadnego znaczenia, żadnego.
Teraz dopiero Birk Larsen to pojął.
Koperta była zaadresowana na niego i Pernille. W środku znajdowała się kaseta wideo. Birk Larsen zajrzał do torby. Zobaczył kamerę. Kaseta do niej pasowała.
Znalazł guzik play.
Wcisnął go.
Poczuł, że serce przestaje mu bić.
Zimny dzień. Niedawno. Nanna w ciepłym płaszczu, włosy w nieładzie. W ogóle nie wygląda na dziewiętnaście lat.
„To się nagrywa?” – pyta.
Głos spoza kadru. Amira. Trochę sarka, próbując sobie poradzić z nagraniem.
„Tak”.
Ona mówi, że dobrze. Bierze głęboki oddech, uśmiecha się. Jak kobieta.
Patrzy w obiektyw, a w żyłach Birk Larsena zastyga krew, gdy słucha tego głosu. Bo wie, że już nigdy go nie usłyszy.
Taka bystra, słodka, pełna nadziei. Jak strasznie bolało to rozpaczliwe poczucie utraty.
Głos mówi roześmianym, nieposłusznym tonem:
„Cześć, mamo, cześć, tato”.
Mrugnięcie oka.
„Cześć, Anton i Emil, najlepsze teletubisie świata”.
Po chwili jej twarz staje się tak poważna, że stary Theis Birk Larsen czuje, jak łzy szczypią go w oczy.
„Kiedy oglądacie to nagranie, jest poniedziałek. Myślicie, że jestem w szkole. Ale mnie tam nie ma”.
Przechyla głowę na bok, w taki zawadiacki sposób, tak jak zawsze robiła, gdy chciała postawić na swoim.
„Wiem, że będziecie się na mnie złościć. Ale nie martwcie się. Strasznie was wszystkich kocham. I nic mi nie jest. Jestem z Amirem. Małym Amirem”.
Obraz podskakuje.
„Już nie jest mały. Mój pierwszy chłopak… Wrócił latem… Spotkaliśmy się…”
Przenosi wzrok na mężczyznę za kamerą. Wygląda na zakłopotaną. Zbywa to śmiechem.
„Cóż. Nie widzieliśmy się trzy lata. A mieliśmy wrażenie, że to był jeden dzień. Zawsze mi mówiłaś, mamo, że jak to się dzieje, to człowiek wie. Nieważne, co ludzie myślą. Nieważne, co myśli świat. Kiedy to się dzieje, kiedy człowiek znajduje właściwą osobę, nic nie może go powstrzymać. I wyście też nie mogli”.
Niski, głęboki jęk rodzi się w płucach Birk Larsena.
Nie odrywa niebieskich oczu od kamery, od nich.
„W sumie kochaliśmy się od zawsze. Tylko trochę nam zajęło, żeby się do tego przyznać. Mamo, myślę, że ty zawsze wiedziałaś. Amir ma przyjaciela, u którego możemy się zatrzymać. Nie wiem, jak długo. Aż się wszystko uspokoi”.
Theis przysuwa kamerę bliżej, jakby jakąś irracjonalną częścią umysłu wierzył, że to ona. Nanna żywa, cała i zdrowa.
„Chcę, żebyście wszyscy wiedzieli – mówi – że nigdy nie byłam szczęśliwsza. Więc proszę… Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Myślę, że tak. Wyście też uciekli, prawda? Pamiętam spojrzenie twoich oczu, kiedy mi o tym mówiłaś, mamo. Tyle miłości”.
Wyciąga rękę, dotyka niewidocznego mężczyzny za kamerą.
„Jeśli my z Amirem będziemy tak szczęśliwi i tak dobrzy jak wy…”
Teraz płacze, a na to Theis nigdy nie mógł patrzeć.
„Do zobaczenia, mamo i tato”.
Posyła całusa.
„Kocham was, teletubisie. Niedługo do was zadzwonię. Zawsze będę was kochać”.
Łzy i śmiech. Kamera się rusza. Ściana z graffiti. Rowery. Dwie ulice od ich domu w Vesterbro. Theis rozpoznaje cegły.
I znowu Nanna i Amir. Ona tryskająca nadzieją. On spokojny i nieśmiały, i patrzący tylko na nią.
Drżącymi palcami Birk Larsen odkłada kamerę na fotel pasażera, chowa twarz w dłoniach i płacze.
Postępowanie prowadził Poul Bremer. Niebieska koszula. Marynarka zdjęta, krawat też. Człowiek czynu.
– Teraz wysłuchamy kierownika Gerta Stokkego z wydziału Holcka. Gert?
Szary człowiek w szarym garniturze wszedł do sali i zajął miejsce.
– Znasz procedurę – powiedział Bremer. – Prowadzimy śledztwo w wydziale Holcka. Musimy wyjaśnić pewne sprawy.
Stokke kiwnął głową, spojrzał na osoby siedzące przy stole.
– Jak wiedzą państwo z dokumentów, przeprowadziłem rozmowę z Holckiem. Chciałem mu uświadomić, że wydarzyło się coś niestosownego, ale on nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie mogłem go przekonać.
– A później? – spytał Bremer.
Stokke nadął policzki, wypuścił powietrze i rzekł w końcu:
– Poruszyłem tę kwestię jeszcze raz. Nie był bardziej skłonny do współpracy. Po fakcie zdałem sobie sprawę, że powinienem był kogoś powiadomić. Przepraszam za to. Teraz wszystko jest w porządku…
– A sam Holck… – zachęcił Bremer – miał skłonności do tyranizowania, o czym większość z nas zapewne nie wie.
– Był bardzo bezpośredni – przyznał Stokke. – I przekonujący. Powiedział mi, że niezwłocznie rozwiąże sprawę. Przyjąłem, że mówi prawdę. Co miałem zrobić?
Bremer złożył dłonie, jak kapłan wysłuchujący spowiedzi.
– Myślę, że wszyscy wyciągniemy lekcję z tego smutnego wydarzenia. Z tego, co widzę, zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy. Nie widzę potrzeby zadawania dalszych pytań. Więc dziękuję…
Hartmann podniósł lewą rękę.
– Ja mam pytanie, jeśli wolno.
Bremer odczekał chwilę, nim się odezwał:
– Śmiało, Troels.
– Abyśmy mieli pełną jasność: powiedział pan komuś o działaniach Holcka?
– Nikomu.
Hartmann podniósł leżącą przed nim teczkę.
– Chciałbym zaprezentować kilka dokumentów. – Obszedł zgromadzonych, kładąc przed każdym plik kartek. Najpierw przed Stokkem. – Jest to protokół ze spotkania Gerta Stokkego z Poulem Bremerem. Omawiają sadzenie drzew. W protokole znajdują się odnośniki do załącznika, który nie został dodany do akt. Zapewne się zapodział, prawda, Gert?
– Musiałbym sprawdzić…
– Nie ma potrzeby. – Hartmann wziął do ręki kolejny zestaw dokumentów. – I tak zdołałem odzyskać załącznik.
Stokke zamrugał powiekami.
– Znajdował się w bezpiecznym miejscu, ukryty przez kierownika z wydziału Holcka. – Wskazał Stokkego. – Przez ciebie, Gert.
Urzędnik utkwił wzrok w leżącym przed nim dokumencie.
– Pozwolę sobie odświeżyć ci pamięć – ciągnął Hartmann. – To są twoje notatki z raportu, który złożyłeś panu burmistrzowi na temat tego, co nazwałeś niepokojącym stanem administracji Holcka. Wymieniasz tu na przykład wypłaty po pięć tysięcy koron miesięcznie Olavowi Christensenowi, który pracował w moim wydziale, przy czym nikt z mojej księgowości ani mojej administracji o tym powiązaniu nie wiedział. Ani o tym, że istnieje wyraźny trop, za co Christensen to wynagrodzenie otrzymywał.
Bremer milczał spąsowiały.
Hartmann zwrócił się do członków rady:
– Ten załącznik nigdy nie wszedł w skład oficjalnego protokołu. Było to zabezpieczenie Gerta Stokkego. Chciał mieć pewność, że w razie katastrofy będzie mógł przynajmniej powiedzieć, że nas ostrzegał. – Wskazał dokument. – I proszę bardzo. Oto dowód, że pan burmistrz wiedział o rozmyślnym i nielegalnym nadużyciu na długo przed nami. Dowód, że pan burmistrz zataił przed policją informacje, które mogły doprowadzić do dużo wcześniejszego zdemaskowania prawdziwego mordercy Nanny Birk Larsen. – Spojrzał na Bremera. – Czy pan burmistrz zechciałby to skomentować?
Cisza.
– Nie?
– Cóż – Hartmann wstał od stołu, zostawiając zgromadzenie wraz z dokumentami – dziękuję za uwagę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------