The Science of Harry Potter. Czy magia jest możliwa w naszym świecie? - ebook
The Science of Harry Potter. Czy magia jest możliwa w naszym świecie? - ebook
Jeśli wciąż czekasz na list z Hogwartu, zacznij korki z magii jeszcze przed rozpoczęciem nowego semestru.
Odkryj powiązania magii i świata nauki. Sprawdź, jakie zaklęcia umysłu są niezbędne, by wyjaśnić czarodziejskie zagadki z serii o Harrym Potterze.
Ta książka zadowoli każdego dociekliwego mugola! Dzięki niej dowiesz się:
· czy kiedykolwiek zobaczymy pelerynę niewidkę
· jak niebezpieczny potrafi być Nimbus 2000
· czy współczesna medycyna jest w stanie konkurować z Felix Felicis
· czy naukowcy będą mogli już niebawem pochwalić się Wingardium Leviosa, czyli lewitacją
i wiele więcej!
The Science of Harry Potter znajduje naukowe wyjaśnienia dla zaklęć, magicznych zdarzeń i działania niezwykłych przedmiotów, które Harry, Hermiona i Ron wykorzystywali podczas swoich przygód w Hogwarcie.
Mugole zrobią wszystko, żeby tylko nie uwierzyć w istnienie magii, nawet jak spotkają się z nią twarzą w twarz…
Artur Weasley
Przekonaj się, czy magia może zaistnieć poza stronami książek o Harrym Potterze!
„Kilka lat czekałem na wydanie tej książki po polsku. Dla mnie, edukatora i miłośnika nauki oraz fana Harry'ego Pottera, jest to jedna z absolutnie najważniejszych pozycji, jakie kiedykolwiek powstały. To uczta dla wszystkich osób, które interesują się nauką, oraz tych, które pokochały uniwersum Pottera. Polecam tę książkę całym sercem i umysłem, zwłaszcza że jest ona ostatecznym dowodem na to, że nauka to jest magia. Magia, która istnieje naprawdę”.
Przemek Staroń
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9413-4 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Astronomia odgrywa ważną, choć subtelną rolę w powieściach o Harrym Potterze. To na tle Księżyca w pełni po raz pierwszy możemy zobaczyć, jak Remus Lupin, znany także jako Lunatyk, zamienia się w wilkołaka w _Harrym Potterze i więźniu Azkabanu_. To właśnie światło Księżyca uruchamia w nim proces likantropii.
Zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali w Hogwarcie pozwala uczyć się nocą astronomii. Magiczny sufit odzwierciedla rzeczywiste niebo nad zamkiem, a jednocześnie pozwala na zbliżanie widoku wybranych mgławic czy galaktyk – nie gorzej niż teleskop Hubble’a.
Na Wieży Astronomicznej, najwyższej w Hogwarcie, rozgrywa się jedna z najbardziej dramatycznych scen w całej serii. W gęstniejących ciemnościach, pod Mrocznym Znakiem śmierciożerców zawieszonym wysoko na niebie, ginie Dumbledore, trafiony śmiercionośnym zaklęciem rzuconym przez Severusa Snape’a. Prócz tego jednak odbywają się tam lekcje. O północy, pod okiem profesor Aurory Sinistry, uczniowie obserwują stamtąd gwiazdy i planety przez swoje teleskopy. Do czego astronomia przydaje się czarodziejom oraz czarodziejkom i w jakim celu naucza się jej w Hogwarcie?
Księżyce i planety
Znajomość faz Księżyca czasem się przydaje. W czasie pełni wilkołaki zmieniają swoją postać, więc znajomość kalendarza księżycowego pomaga czarodziejom unikać grasujących likantropów niezależnie od szerokości geograficznej. Obiekty astronomiczne natomiast towarzyszą czarodziejom codziennie. Patronują przecież dniom tygodnia, które po łacinie nazywają się: _dies Solis_ („dzień Słońca” / niedziela), _dies Lunae_ („dzień Księżyca” / poniedziałek), _dies Martis_ („dzień Marsa” / wtorek), _dies Mercurii_ („dzień Merkurego” / środa), _dies Iovis_ („dzień Jowisza” / czwartek), _dies Veneris_ („dzień Wenus” / piątek) i _dies Saturni_ („dzień Saturna” / sobota). Jeśli znasz angielski, dostrzegasz pewnie, że także w tym języku zachowały się niektóre astronomiczne nazwy dni tygodnia – _Sunday_ (niedziela), _Monday_ (poniedziałek) i _Saturday_ (sobota) nadal przywodzą na myśl swoich astronomicznych patronów: Słońce (_Sun_), Księżyc (_Moon_) i Saturna.
Program nauczania w Hogwarcie wymaga od uczniów, by opanowali wiedzę na temat ruchów ciał niebieskich. Nauka o planetach niepozbawiona jest przy tym dawki angielskiego humoru: kiedy profesor Trelawney komentuje mapę nieba Lavender Brown („To Uran, moja droga Uran, ważne ciało niebieskie ”), Ron pyta dowcipnie: „Czy ja też mogę sobie obejrzeć ciało Lavender?”¹. Innym razem Hermiona poprawia notatki Harry’ego na temat Europy, jednego z księżyców Jowisza: „chyba źle zrozumiałeś profesor Sinistrę, Europa pokryta jest lodem, a nie miodem…”².
Nawet z drobnych wzmianek w powieściach można się wiele nauczyć. Weźmy na przykład krótką scenę w _Harrym Potterze i Kamieniu Filozoficznym_, w której Hermiona przepytuje niezadowolonego Rona z astronomii, podczas gdy Harry sięga po mapę Jowisza i zaczyna się uczyć nazw jego księżyców. W _Harrym Potterze i Zakonie Feniksa_ cała trójka pisze trudne wypracowanie o księżycach Jowisza.
Punkty zwrotne w dziejach kosmologii
Historia astronomii jest równie długa jak dzieje magii. Przez większą jej część obserwatorzy nieba skupiali się na ruchach planet. Jeden z systemów, zwany systemem geocentrycznym, umieszczał Ziemię w centrum starożytnego kosmosu, a pozostałe planety miały krążyć wokół niej po okrągłych orbitach. Schemat ten, stworzony w starożytności, tłumaczył zachowanie Słońca, które w ciągu roku przechodzi przez kolejne znaki zodiaku, a także tor jego codziennej, pozornej wędrówki po niebie. System geocentryczny wyjaśnia również w przekonujący sposób nieco mniej regularny ruch Księżyca. Okrągłe orbity w żaden sposób nie tłumaczą jednak obserwowalnych trajektorii pozostałych planet.
SYSTEM GEOCENTRYCZNY ARYSTOTELESA I PTOLEMEUSZA
Przeciwieństwem systemu geocentrycznego jest kosmologia heliocentryczna, która w centrum naszego układu stawia Słońce. W tym ujęciu Słońce i otaczające je planety ukazane są zgodnie z rzeczywistym kosmicznym porządkiem. Układ heliocentryczny tłumaczy też, skąd biorą się obserwowalne z Ziemi ruchy planet – można je zrozumieć tylko wtedy, gdy założy się, że sama Ziemia także nieustannie się przemieszcza. Z kolei w systemie geocentrycznym Ziemia nie jest uważana za zwyczajną planetę, lecz za centrum całego wszechświata.
SYSTEM HELIOCENTRYCZNY KOPERNIKA
Wyjaśnienie ruchu planet było punktem zwrotnym w dziejach kosmologii. Oba omówione powyżej systemy były znane ludziom od starożytności, ale zmienne koleje średniowiecznej historii sprawiły, że system heliocentryczny uległ zapomnieniu – dopóki nie przypomniał go mało znany polski kanonik, Mikołaj Kopernik. Dzieło Kopernika _De revolutionibus orbium coelestium_ (_O obrotach sfer niebieskich_) ukazało się w 1543 roku i zmieniło bieg historii. Jego wydanie przyczyniło się do ostatecznego odesłania do lamusa starożytnego, od dawna przyjętego systemu geocentrycznego – nie obyło się jednak przy tym bez kontrowersji.
Mroczne czasy
Kościół w średniowieczu wspierał system geocentryczny. Ten światopogląd stawiał człowieka w przestrzeni pomiędzy martwą gliną ziemskiego świata i boskim duchem. Co za tym idzie, każdy mógł albo podporządkować się cielesnym popędom i zostać wtrąconym do piekła, które – jak sądzono – mieści się głęboko pod ziemią, albo przeciwnie – pielęgnować swą duszę i dzięki temu wznieść się aż do nieba. W ten sposób udawało się łączyć geocentryczne wyobrażenia na temat kosmosu z chrześcijańską wizją życia i śmierci.
Choć zmiana przekonań na temat pozycji Ziemi oznaczała przesunięcie tronu Boga, który – jak wierzono – zasiadał ponad sferą gwiazd stałych, właśnie to uczynił Kopernik. Jego system planetarny i teorie, które zainspirował, na temat nowego, pełnego planet, nieskończonego wszechświata, poważnie zachwiały zachodnią filozofią i religią. Heliocentryzm pozbawił Ziemię centralnego miejsca we wszechświecie. Przy okazji podważał chrześcijańskie prawdy wiary, jak choćby doktrynę zbawienia czy przekonanie o boskiej władzy nad wszystkimi ziemskimi zjawiskami. Kwestionował również naturę stworzenia i relację między światem a Stwórcą. Innymi słowy, przewrót kopernikański sprowokował refleksje o kluczowym znaczeniu dla tożsamości ludzi (głównie mugoli).
Świat stanął na głowie
Następnie na scenę wkroczył Galileusz, czyli uzbrojony w nowo wynaleziony teleskop włoski matematyk Galileo Galilei, i tak narodziło się nowe spojrzenie na wszechświat. Galileusz dostrzegł niedoskonałą powierzchnię Księżyca, pokrytą kraterami i górami podobnymi do tych na Ziemi. Okazało się też, że na Słońcu można doszukać się plam, a w całym kosmosie aż roi się od gwiazd dostrzegalnych wyłącznie przez soczewkę, godnych uwiecznienia na haftowanym płaszczu Dumbledore’a. I to by było na tyle, jeśli chodzi o doskonałość i niezmienność sfer niebieskich.
Najbardziej brzemiennym w skutki odkryciem Galileusza okazały się cztery główne księżyce Jowisza – stanowiły bowiem dowód na to, że nie wszystkie obiekty astronomiczne krążą wokół Ziemi. System geocentryczny zakładał tymczasem, że nasza planeta jako jedyna może być takim ośrodkiem. Gdy Galileusz zaprosił wielkich tego świata, by też rzucili okiem przez jego teleskop, większość z nich nie chciała uwierzyć w istnienie tego, co widzi. Niektórych do tego stopnia zaślepiały uprzedzenia, że w ogóle odmówili spojrzenia w soczewkę. Teleskop Galileusza zadał śmiertelny cios dawnym wyobrażeniom na temat kosmosu.
Bitwa zakończyła się zwycięstwem dzięki odkryciu nowych światów. Znaleziska Galileusza zapoczątkowały naukową rewolucję. Stary paradygmat ustąpił miejsca nowemu. Dawny, przytulny, geocentryczny wszechświat skupiał się na człowieku. Nowy świat, powołany do życia przez odkrycia Kopernika i Galileusza, był całkiem inny: rozproszony, mroczny i nieskończony. Ta właśnie prawda skrywa się za nauką uczniów Hogwartu o księżycach Jowisza – dzięki astronomii czarodzieje zaznaczają swoją przynależność do obozu postępowego w bitwie dwóch kosmologii.
------------------------------------------------------------------------
1 J.K. Rowling, _Harry Potter i Czara Ognia_, przeł. A. Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2001, s. 216.
2 Taż, _Harry Potter i Zakon Feniksa_, przeł. A. Polkowski, Media Rodzina, Poznań 2004, s. 336.Czy przyroda, jak magia, potrafi stworzyć coś z niczego?
Pewnego razu byli sobie trzej bracia, którzy wyczarowali most, by przejść przez rzekę. Innego razu pewien profesor wyczarował tacę z serwisem do herbaty, by pokrzepić się ulubionym naparem. Była też młoda dama, której zdarzało się wyczarowywać stadko kanarków dla towarzystwa lub szklaną fiolkę, by przechować wspomnienie jednego z profesorów.
Zaklęcia tworzące są dla transmutacji tym, czym kosmologia jest dla fizyki – kłopotliwym obszarem wiedzy. Transmutacja to gałąź magii zajmująca się przeistoczeniem postaci lub wyglądu danego obiektu, często poprzez zmianę jego struktury molekularnej. Tworzenie jest natomiast transmutacją przedmiotu z powietrza – czyli z eteru. Z tego powodu zaklęcia tworzące należą do najtrudniejszych czarów nauczanych w Hogwarcie i znajdują się w programie szóstej i siódmej klasy. Ale nawet gdy posiądzie się tę umiejętność, nie wszystko można w ten sposób wyczarować. Zgodnie z prawem Gampa dotyczącym elementarnej transmutacji – jednym z praw rządzących światem czarodziejów – pewne rzeczy nie dają się stworzyć. Należy do nich na przykład jedzenie. Ptaki czy węże to przy nim bułka z masłem! Te zwierzęta należą do najłatwiejszych do wyczarowania.
Zdarza się jednak, że pstrykanie palcami czy machanie różdżką ściąga na czarodzieja kłopoty. Zaklęcia tworzące nie zawsze się udają. Dotyczy to przede wszystkim stwarzania zwierząt. Jeśli czarujący pomyli formułę lub zwyczajnie zacznie się wygłupiać, może dojść do niebezpiecznych wypadków, na przykład skrzyżowania żaby z królikiem. Podobno przyczyną takich aberracji jest zasada sztucznie stworzonej quasi-dominacji, czyli elementarny przymus rekonstrukcji na poziomie komórkowym. Właśnie w ten sposób powstają odcięte głowy i niedające się zidentyfikować kikuty. Ale czy sama przyroda potrafi stworzyć coś z niczego? I dlaczego we wszechświecie istnieje raczej coś niż nic?
Początek czasu i przestrzeni
Żyjemy w zmiennym kosmosie, a najszybciej ze wszystkiego zmienia się nasze postrzeganie jego praw. Wszechświat widziany oczami naszych przodków był mały, statyczny i geocentryczny. Tymczasem w XXI wieku dryfujemy w stale rozszerzającej się przestrzeni kosmicznej, tak ogromnej, że światło z odległych zakątków wszechświata potrzebuje znacznie więcej czasu niż wiek Ziemi, by dotrzeć do naszych teleskopów.
Dzisiejszą kosmologią rządzi teoria Wielkiego Wybuchu. Zakłada ona, że wszechświat zaczął się od „początkowej osobliwości” – stanu o nieskończonym zakrzywieniu czasoprzestrzeni. W początkowej osobliwości wszystkie miejsca i czasy stanowiły jedność. Dlatego też Wielki Wybuch nie miał miejsca w żadnej istniejącej przestrzeni – przeciwnie, to przestrzeń wywodzi się z Wielkiego Wybuchu. To samo tyczy się miejsca. Wielki Wybuch nie zdarzył się w żadnym konkretnym miejscu – doszło do niego tu, gdzie teraz siedzisz, a jednocześnie wszędzie indziej. Poza tym niech nie zmyli cię jego nazwa: Wielki Wybuch nie był eksplozją w uprzednio istniejącej przestrzeni, a w każdym razie nie był tym, co zwykle mamy na myśli, gdy mówimy o eksplozjach. Nic nie wyleciało w powietrze, lecz wszystko zostało w miejscu, a przestrzeń dookoła zaczęła się rozszerzać.
Dowodem na prawdziwość tej dość fantastycznie brzmiącej teorii mają być trzy zasadnicze interpretacje zjawisk fizycznych. Po pierwsze, przesunięcie światła galaktyk ku czerwieni sugeruje, że kosmos się rozszerza. Gdyby czas zaczął płynąć wstecz, cofnęlibyśmy się do wspomnianej powyżej początkowej osobliwości. Po drugie, naukowcy sądzą, że rozszerzający się kosmos zostawił ślad w postaci mikrofalowego promieniowania tła, będącego pozostałością po gorących początkach wszechświata. Trzecim dowodem jest zawartość pierwiastków w kosmosie. W miarę obniżania się temperatury pojawiły się różne proporcje pierwiastków. Ostatecznie utrwaliły się znane nam obecnie ilości: dużo wodoru, sporo helu i niewiele poza tym – taka historia.
Ale co się działo przed Wielkim Wybuchem? Czy cały wszechświat mógł się wyłonić z tej początkowej osobliwości? Zdaniem kosmologów wszystko na to wskazuje.
A może kosmos został po prostu stworzony?
Większość rozsądnych ludzi zdaje sobie sprawę, że nie ma czegoś takiego jak obiad za friko. Zasada ta nie dotyczy jednak kosmologów. Wielu fizyków zawodowo zajmujących się wyjaśnianiem kolejnych komplikacji związanych z Wielkim Wybuchem wierzy, że wszechświat powstał z niczego. Natura jakimś cudem stworzyła
kosmos.
Gdy uczeni wykonują swoje obliczenia, dochodzą do wniosku, że wszechświat zaczął się od pojedynczego punktu, który następnie pokonał barierę energetyczną i przemienił się w ekspandującą przestrzeń, która rozdęła się w rozszerzający się kosmos. Reszta, jak to mówią, to historia stara jak świat. Ale to nie wszystko. Uczeni twierdzą również, że modele matematyczne, które wykorzystują do weryfikacji tej hipotezy, nie przestają się sprawdzać, nawet jeśli początkowy rozmiar wszechświata wynosiłby zero. Innymi słowy, szybko rozszerzająca się przestrzeń kosmiczna mogła powstać ze stanu o zerowej objętości, czyli dosłownie z niczego.
Należy tu dodać słówko wyjaśnienia na temat „niczego”. Pisząc „z niczego”, nie mamy na myśli próżni w przestrzeni kosmicznej. Fizyczna próżnia jest pełna energii, cząstek i antycząstek, które stale się w niej pojawiają i znikają. Próżnia w przestrzeni kosmicznej nie jest neutralną sceną, na której rozgrywają się różne zdarzenia. Nie mówiąc już o tym, że według Einsteina przestrzeń kosmiczna może się zakrzywiać. „Nic” przed Wielkim Wybuchem to prawdziwa nicość, to punkt, przed którym nie istniały przestrzeń ani czas. A mimo to wszechświat jakoś zdołał zaistnieć.
Stan stacjonarny i mini-Wielkie Wybuchy
Nie każdy zgadza się z teorią Wielkiego Wybuchu. W latach 40. XX wieku brytyjski fizyk sir Fred Hoyle wraz z innymi naukowcami opracował alternatywny model, który nie zakładał rozszerzania się wszechświata. Ta teoria, znana jako teoria stanu stacjonarnego albo teoria pola C, wciąż zakłada jednak stworzenie materii.
Teoria stanu stacjonarnego przyjmuje, że nie doszło do żadnego Wielkiego Wybuchu. Według jej twórców model Wielkiego Wybuchu za bardzo przypominał działanie bomby wodorowej, przez co cała teoria wydawała im się niezgrabna i zbyt gwałtowna. Poza tym zawierała element kreacjonistyczny i dopatrywała się mistycznych początków kosmosu.
W autobiografii wydanej w 1994 roku Hoyle wyznał, co najbardziej raziło go w teorii Wielkiego Wybuchu: chodziło o podważenie koncepcji, że prawa fizyki działają jednakowo w każdym zakątku wszechświata, w całej czasoprzestrzeni. Założenie to stanowi niewzruszalną zasadę w teorii stanu stacjonarnego – w przeciwieństwie do teorii Wielkiego Wybuchu, która przyjmuje, że na samym początku czasu istniało nieskończone zakrzywienie przestrzeni, a zwykłe prawa fizyki nie obowiązywały. Hoyle określił to jako „prymitywne złamanie praw fizyki w teorii
Wielkiego Wybuchu”.
Ale nawet zwolennicy teorii stanu stacjonarnego sądzili, że wszechświat może się rozszerzać. Kluczem do tego zjawiska było powstawanie materii. Zgodnie z teorią Hoyle’a wszechświat jest nieskończenie stary i nie ma początku. Miało to być możliwe dzięki nieustannemu powstawaniu nowej materii, kompensującej gęstość zmniejszającą się przez rozszerzający się wszechświat. Dlatego zamiast zakładać powstanie całej materii naraz u zarania czasu, jak robią to zwolennicy teorii Wielkiego Wybuchu, teoria stanu stacjonarnego głosiła, że w rzeczywistości mamy do czynienia z ciągłym powstawaniem materii – jakby strumieniem „mini-Wielkich Wybuchów”.
Ale dlaczego w kosmosie istnieje raczej coś niż nic? Jak to się stało, że wszechświat – przynajmniej w teorii Wielkiego Wybuchu – po prostu zaczął istnieć? Ponieważ pozwoliły na to prawa fizyki. W fizyce kwantowej każdy proces ma pewne prawdopodobieństwo wystąpienia. Niepotrzebna jest do tego żadna konkretna przyczyna.Jaka jest prawdziwa historia poszukiwań kamienia filozoficznego?
Kamień filozoficzny to legendarny czerwonawy kamień o magicznych właściwościach. Służył do przygotowania eliksiru życia, który pijącego czynił nieśmiertelnym. Ponadto pozwalał przemienić dowolny metal w złoto. Kamień filozoficzny odgrywa szczególną rolę w świecie Harry’ego Pottera, gdzie jego twórcą jest Nicolas Flamel. Historycznym pierwowzorem dla tej fikcyjnej postaci był owiany legendą paryski kopista i sprzedawca manuskryptów o tym samym imieniu, żyjący na przełomie XIV i XV wieku. Pierwsze starcie Harry’ego z Lordem Voldemortem, do którego doszło w roku szkolnym 1991/1992, miało związek właśnie z kamieniem filozoficznym. Voldemort próbował wykraść kamień i wykorzystać go do własnych celów, ale poniósł klęskę i jego powrót do pełni mocy odsunął się w czasie.
Gdy kamień był już bezpieczny, Dumbledore omówił jego przyszłe losy z Flamelem i we dwóch postanowili, że ten magiczny przedmiot powinien zostać zniszczony. Flamel miał do dyspozycji dość eliksiru życia, by doprowadzić wszystkie swoje sprawy do końca, po czym on i jego żona mogli w spokoju odejść, przeżywszy ponad sześć stuleci. Mimo to pięć lat później Harry obawiał się, czy tak zdolnemu czarodziejowi, jakim był Voldemort, nie uda się znaleźć jeszcze jednego kamienia filozoficznego. Być może ten należący do Flamela nie był jedynym. Poza tym Voldemort z pewnością miał dość talentu, by stworzyć własny. A co z próbami stworzenia kamienia filozoficznego w rzeczywistym świecie?
Magnum opus
Alchemia to starożytna, często sekretna sztuka, praktykowana na całym świecie. Przez tysiące lat i wśród niezliczonych kultur jej zgłębianiem zajmowali się zwolennicy rozmaitych poglądów filozoficznych. Prześladowanie alchemików sprawiło, że często posługiwali się oni rozmaitymi szyframi i symbolami, co utrudnia znajdowanie powiązań pomiędzy różnymi kulturami alchemicznymi.
Można jednak wyróżnić trzy główne nurty w obrębie alchemii: alchemię chińską i jej zasięg wpływów, alchemię Indii i subkontynentu indyjskiego, wreszcie alchemię w wydaniu zachodnim. Ta ostatnia rozwinęła się w basenie Morza Śródziemnego i jej ośrodek na przestrzeni dziejów przeniósł się z terenu grecko-rzymskiego Egiptu do świata islamu, a następnie do średniowiecznej Europy. Możliwe, że te trzy nurty miały wspólne korzenie; na pewno wpływały na siebie wzajemnie. Można jednak zauważyć znaczne różnice między nimi. Zachodnia alchemia stworzyła własny system filozoficzny, czerpiący między innymi z symboliki różnych religii.
Wzmianki na temat kamienia filozoficznego można znaleźć w źródłach historycznych pochodzących z IV wieku n.e. Grecki alchemik i gnostycki mistyk Zosimos z Panopolis napisał jedno z najstarszych dzieł alchemicznych, znane jako _Cheirokmeta_, co w języku greckim oznacza „rzeczy stworzone rękami”.
Powstało wiele receptur na stworzenie kamienia filozoficznego, a każda z nich naznaczona jest śladami kultury, z której się wywodzi. Ogólnie rzecz biorąc, sposób na stworzenie kamienia filozoficznego opierał się na metodzie znanej jako _magnum opus_, czyli „wielkie dzieło”. W zależności od kultury _magnum opus_ opisuje proces kreacji kamienia, który powinien przybierać kolejno odpowiednie barwy: _nigredo_ (czerń), _albedo_ (biel), _citrinitas_ (żółć) i _rubedo_ (czerwień). Początki opisu tej metody odnaleźć można już u Zosimosa i jego poprzedników. _Opus_ posługuje się wieloma symbolami alchemicznymi – na przykład ptaki takie jak kruk, łabędź oraz feniks symbolizowały progresję kamienia przez kolejne barwy. W praktyce alchemik mógł je obserwować w swoim laboratorium. Na przykład _nigredo_ jawiła się jako czerń zepsutej, spalonej czy fermentującej materii.
Od zwykłych metali po złoto
Przez wiele stuleci kamień filozoficzny stanowił największe marzenie wszystkich alchemików. Ta legendarna substancja miała długą historię. W starożytnej Grecji filozof atomista o imieniu Empedokles stworzył teorię, zgodnie z którą wszechświat miał się składać z czterech klasycznych żywiołów: ziemi, powietrza, ognia i wody. Według Empedoklesa razem tworzyły one pełen kontrastów świat zjawisk fizycznych.
Za pomocą eksperymentów Empedoklesowi udało się wykazać, że przezroczyste powietrze również jest substancją materialną. Zaproponował następującą hierarchię żywiołów: ziemia, woda, powietrze i ogień. Każdy z żywiołów znajdował się ponad poprzednim i zawsze dążył do powrotu na swoje miejsce, jeśli coś zaburzyło naturalny porządek rzeczy. Według filozofa pary przeciwieństw, na przykład miłość i nienawiść, to materialne siły, które nieustannie mieszają się i dzielą. Można tu dostrzec pewne podobieństwo do starożytnej chińskiej koncepcji przeciwstawnych sił yin i yang. Choć chiński dualizm prawdopodobnie rozwinął się zupełnie niezależnie, to również zakładał, że dwie zasady – żeńskość i męskość – splatają się ze sobą, dzięki czemu powstają żywioły. Według Chińczyków zaliczały się do nich ogień, woda, metal, drewno i ziemia, które następnie, łącząc się ze sobą, miały tworzyć kolejne „dziesięć tysięcy rzeczy” należących do świata materii.
Za pomocą swojej kosmogonii Empedokles ukuł teorię wszystkiego. Ogląd świata greckiego filozofa obejmował wyłonienie się żywiołów, powstanie lądów i oceanów, Słońca, Księżyca i atmosfery. Sięgał nawet dalej i tłumaczył biogenezę roślin i zwierząt, a także fizjologię człowieka.
Filozofia oparta na zasadzie żywiołów dała podwaliny alchemii. Według alchemików złoto, podobnie jak mniej szlachetne metale, na przykład rtęć czy ołów, miało stanowić kombinację ognia, powietrza, wody i ziemi. Wystarczyło zatem odpowiednio zmienić ich proporcje, by zwykły metal przekształcić w złoto. To ostatnie uważano za najszlachetniejszy ze wszystkich metali, ponieważ wierzono, że zawiera w sobie idealne połączenie czterech żywiołów.
Dlaczego złoto?
Dziś wiemy o ponad dziewięćdziesięciu różnych metalach. W starożytności ludzie znali jednak jedynie siedem: złoto, srebro, miedź, żelazo, ołów, cynę i rtęć. Dziś nazywamy je metalami planetarnymi. W starożytności wykorzystywali je mieszkańcy Mezopotamii, Egiptu, Grecji i Rzymu. Spośród tej siódemki to właśnie złoto rozpalało wyobraźnię i efekt ten utrzymał się przez kolejne stulecia.
Złoto nie matowieje z czasem, na zawsze zachowuje swój kolor. Do tego się nie kruszy. Starożytnym kulturom wydawało się więc niezniszczalne. Jednocześnie łatwo poddaje się obróbce. Jedna uncja złotego kruszcu daje się uformować w cieniutki arkusz o powierzchni dziewięćdziesięciu metrów kwadratowych.
Od zarania dziejów aż do 1850 roku na świecie wydobyto jedynie około dziesięciu tysięcy ton złota. Jeden niedźwiedź polarny waży około tony, więc złoto wydobyte w tym okresie waży tyle, co dziesięć tysięcy niedźwiedzi polarnych. Może się to wydawać dużo, ale pamiętajmy, że mowa tu o niemal całej dotychczasowej historii ludzkości. Spróbujmy innego porównania: dorosły płetwal błękitny waży średnio sto ton, więc mówimy tu o wydobyciu złota o wadze stu płetwali błękitnych. Łatwo zatem zrozumieć, dlaczego tak wielu ludzi marzyło o sposobie na zdobycie większych ilości tego rzadkiego kruszcu.
Alchemik przy pracy
Dobrym przykładem alchemika przy pracy jest słynny angielski fizyk Isaac Newton. W Europie na przełomie wieków XVI i XVII na dworach można było napotkać wielu śmiałków utrzymujących, że udało im się odkryć sekret kamienia filozoficznego. Na całym kontynencie władcy i arystokraci zatrudniali alchemików trudniących się poszukiwaniem sposobów produkcji złota. Było to bardzo intratne zajęcie – eksperymenty umożliwiały wyłuskiwanie znacznych sum z kieszeni bogatych patronów.
Alchemicy nie poszukiwali jednak kamienia filozoficznego wyłącznie z chciwości. Złoto stanowiło najszlachetniejszą postać materii. Symbolizowało ludzką odnowę i regenerację. „Złota” osoba miała być obdarzona duchowym pięknem i nieodmiennie triumfować nad czyhającymi mocami zła. Z kolei ołów – metal usytuowany najniżej w hierarchii – symbolizował zatwardziałego grzesznika, podatnego na zgubne działanie sił ciemności.
Newton, podobnie jak inni alchemicy, wertował starożytne manuskrypty w poszukiwaniu receptur. Pewien przepis, zwany przez Newtona „siecią”, krył się w dziełach Owidiusza, rzymskiego poety tworzącego za rządów cezara Augusta. W poemacie zatytułowanym _Metamorfozy_ Owidiusz opisuje historię boga Wulkana, który przyłapuje swoją żonę Wenus na igraszkach miłosnych z bogiem wojny Marsem. Jak głosi mit, Wulkan wykonał z metalu cieniutką siatkę i schwytał w nią kochanków, po czym podwiesił ich pod sufitem, by wszyscy mogli ich oglądać.
W alchemii Wenus, Mars i Wulkan uosabiają miedź, żelazo i ogień. Dlatego w oczach Newtona i jemu podobnych mit jawił się jako alchemiczna formuła. Newtonowi istotnie udało się wytworzyć purpurowy stop, który nazwał „siecią” – jak sądził, był to krok ku stworzeniu kamienia filozoficznego.
Odtwarzając dawne receptury, współcześni uczeni odkryli, że alchemia Newtona opierała się na kluczowej zasadzie współczesnej nauki, czyli eksperymentach, które można powtórzyć, by udowodnić prawdziwość ich wyników. Inni członkowie Towarzystwa Królewskiego także byli alchemikami. Pod wieloma względami alchemia była sekretnym sposobem badania świata natury.Marzenie alchemika: gdzie zwykłe metale rzeczywiście zamieniają się w złoto?
W świecie Harry’ego Pottera alchemia jest jedną z gałęzi magii. To starożytna nauka zajmująca się badaniem czterech klasycznych żywiołów: ziemi, powietrza, ognia i wody. Czarodziejska alchemia zajmuje się także transmutacją różnych substancji. Jest zatem dyscypliną pokrewną chemii, wyrabianiu eliksirów i magii transformacyjnej. Alchemia, której korzenie sięgają starożytności, łączy się z filozofią i zawiera w sobie elementy metafizycznych i mistycznych spekulacji. Jeszcze w XX wieku niektórzy czarodzieje poświęcali się studiom alchemicznym. Alchemii nauczano także w Hogwarcie jako przedmiotu do wyboru dla szósto- i siódmoklasistów.
Czarodziejska alchemia w subtelny sposób pojawia się w powieściach o Harrym Potterze. Starożytne teksty alchemiczne często nawiązują do chemicznych kolorów: czerwieni i bieli. Według niektórych naukowców barwy te, podobnie jak podstawowe metale – srebro i złoto – reprezentowały różne strony ludzkiej natury. W powieści czerwień i biel stanowią źródło imion dwóch postaci: Rubeusa Hagrida (od łacińskiego _ruber _– czerwony) i Albusa Dumbledore’a (od łacińskiego _albus _– biały). W naszym mugolskim świecie badania alchemiczne przypominały te podejmowane w powieściowej rzeczywistości czarodziejów.
Celem alchemików było stworzenie eliksiru nieśmiertelności, wyprodukowanie alkahestu (uniwersalnego rozpuszczalnika) oraz chrysopoeia – przemienianie pospolitych metali w szlachetne, konkretnie w złoto. Nie ulega wątpliwości, że alchemia praktykowana w Europie, Egipcie i Azji odegrała istotną rolę w początkach nowoczesnej nauki, zwłaszcza medycyny i chemii.
Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, że współczesnym naukowcom udało się ziścić marzenie o chrysopoei. Gdzieś w niewiarygodnie rozległym kosmosie pospolite metale rzeczywiście zamieniają się w złoto.
_Dalsza część książki dostępna wwersji pełnej_