- nowość
- W empik go
Things We Lost - ebook
Things We Lost - ebook
Powrót dawnej przyjaźni, a może to... miłość?
Summer i Hunter byli parą wiernych przyjaciół. Wszystko zaczęło się banalnie - Hunter, o kilka lat starszy od Summer, niczym królewicz na białym koniu, wyratował dziesięciolatkę z opresji. Odtąd byli nierozłączni. Pełna energii, wrażliwości i optymizmu dziewczyna i przytłoczony przez życie ponury chłopak.
Trwali w przyjaźni, aż on wyjechał. Zniknął na siedem długich lat, a kiedy ponownie przyjechał do rodzinnego miasteczka, nie był już chłopakiem, tylko dorosłym mężczyzną. Wracał jako światowej sławy muzyk, kochany przez fanów. Niestety, mimo sukcesu, jaki odniósł, Hunter nie uwolnił się od dręczącego go smutku. Wbrew sławie i zainteresowaniu, które mu towarzyszy, jego życie wydaje się przygnębiająco puste.
Czy Summer uda się rozproszyć spowijającą duszę Huntera ciemność?
Czy przyjaźń powróci, niepomna na lata rozłąki?
Czy Summer i Hunter, dawniej nierozłączni, dostrzegą uczucie, które rodzi się w ich sercach?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-289-2297-6 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Summer
Wcześniej
Znów to samo. Mam ochotę się odwrócić i wykrzyczeć im prosto w twarz, co o nich sądzę, ale zanim znajduję słowa, moje oczy się wypełniają łzami. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich bardziej niż budyniu śmietankowego i matematyki.
Dlaczego muszą za mną iść? To znaczy niby wiem, że ich domy znajdują się na tym samym osiedlu co mój, ale przecież istnieją jakieś inne drogi. Biorę głęboki wdech, zaciskam mocniej zęby. Nie chcę płakać, więc ścieram wilgoć z policzków i poprawiam swój różowy plecak. Wiem, co o mnie myślą. Sądzą, że jestem dziwna, bo nie umiem wielu rzeczy, ale dziadek zawsze mówił, że nie trzeba umieć wszystkiego, żeby być fajnym. _Serce. Najważniejsze jest serce._
Pociągam nosem. Tęsknię za nim. To niesprawiedliwe, że umarł. Nikt nie powinien umierać. Śmierć jest głupia i zupełnie niepotrzebna. Przynosi jedynie ból. Unoszę dłoń i ściskam w palcach medalik w kształcie słońca. Dostałam go od mamy; miał mnie chronić przed złem. Wierzyła, że promienie słońca odgonią deszczowe chmury. Ja też w to wierzyłam. I wierzę. Kiedyś powiedziałam o tym swojej koleżance z ławki. Annie spojrzała na mnie jak na kogoś, komu przed chwilą wyrosły trzy głowy, i zachichotała, a potem mruknęła pod nosem: „Ale z ciebie dziwaczka, Summer”. Poczułam się, jakby ktoś wymierzył mi cios prosto w żołądek. Spodziewałam się czegoś innego. Annie wydawała się w porządku. No cóż, ci za mną na początku też nie dokuczali.
Nie rozumiem, dlaczego umiejętność jazdy na rowerze jest aż tak znacząca. Czemu nie mogliśmy spędzać czasu na malowaniu lub wycinaniu? To coś, w czym jestem całkiem dobra, a przynajmniej tak twierdzi moja babcia. To ona wprowadziła mnie w świat barw.
– Hej, Summer! – Spinam się, bo słyszę znajomy głos. Nie chcę, żeby mnie wołano. Potrzebuję tylko dojść bezpiecznie do domu, to wszystko.
– Summer! – dołącza następny.
– Nauczyłaś się w końcu jeździć na rowerze? – atakuje kolejny.
Mam pecha, że Rich i jego kumple mieszkają na tej samej ulicy i że trafiliśmy do tej samej klasy.
– Widziałem, jak jechała z doczepionymi bocznymi kółkami! – krzyczy Tommy.
Kulę się w sobie. Dlaczego ta droga tak się wlecze?
– Ale z ciebie ciamajda, Summer! – Rich szybko do mnie podbiega, rechocząc.
Nie wiem, co chce zrobić, ale jestem przerażona, bo jeszcze nigdy żaden chłopak nie znalazł się tak blisko. Czuję, jak chwyta mnie za ramię, a potem popycha na ścianę jakiegoś budynku. Strach ściska mnie za gardło, gdy Rich bez wahania zaczyna grzebać w moim plecaku.
– Mam! Mam! – Wymachuje trzymanym w dłoni niewielkim notesikiem. Wybałuszam oczy, tracę oddech. Tylko nie to. Tylko nie mój pamiętnik.
– Zostaw! To moje!
– Teraz poznamy wszystkie twoje sekrety! – śmieje się głośno Teddy. – Pewnie opisujesz tam same dziwne rzeczy, co?
– Oddajcie mi to! – Zaciskam dłonie w pięści.
To nie fair! To absolutnie nie jest fair, że wszystko, co złe, spotyka właśnie mnie! Drżę na całym ciele. Boję się, jestem zawstydzona, ale wiem, że nie mogę odpuścić. Muszę walczyć. Zaczynam wrzeszczeć. Mój ryk jest tak głośny, że prawie więdną mi uszy, a gardło pali żywym ogniem. Rich wytrzeszcza oczy, a potem uderza mnie z otwartej dłoni w policzek.
– Zamknij się, dziwaczko!
Ból przeszywa mnie na wskroś, czuję, jak moja skóra pulsuje od niespodziewanego uderzenia. Mrugam, odganiając łzy. Co się stało? Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego podniesiono na mnie rękę. Wpatruję się w płonące pogardą oczy chłopaka, a z moich ust wydobywa się jedynie cichy pisk.
– No i co się gapisz?! – Tommy szarpie mnie za ramię.
– Hej! – rozlega się potężny, zupełnie obcy głos.
Nieznany chłopak w czarnej koszulce wydaje się sporo starszy od nas, ale to nie dlatego zastygam jak wosk. Przeraża mnie jego twarz. Jest podrapana i ma mnóstwo siniaków. Wygląda jak… potwór. Gapię się to na rówieśników, to na nieznajomego i marszczę brwi, starając się odnaleźć w tej okropnej sytuacji. W uszach wciąż dudni mi jego głos – nieco ochrypnięty i brzmiący inaczej. Właściwie do tej pory nie słyszałam, żeby ktokolwiek tak mówił.
– M-my tylko rozmawiamy – jąka się Teddy.
– Przeproś ją.
– Co?! – prycha Rich, a ja rozdziawiam usta ze zdumienia.
– Masz problemy ze słuchem? Przeproś ją. – Nieznajomy mruży swoje ciemne jak smoła oczy. – Twoi kumple również.
Patrzę jak zahipnotyzowana, gdy podchodzi do Teddy’ego i wyjmuje z jego rąk mój pamiętnik.
– Ale my nic nie zrobili… – Teddy sznuruje usta, gdy nieznajomy piorunuje go wzrokiem. – No dobra, przepraszam.
– Głupie szczyle – mamrocze chłopak pod nosem.
Nie mogę oddychać. Patrzę na niego z zapartym tchem jak na postać z bajki. Jak się nazywała? Och, tak – _Piękna i Bestia_. Może i ja nie jestem piękna, ale on na pewno ma w sobie coś z bestii. Jego ciemnobrązowe, rozwichrzone włosy tworzą na głowie bałagan, ubrany jest na czarno. Zawstydzona, spuszczam wzrok i wbijam go w jego znoszone all stary.
– Wszystko w porządku? – pyta, kiedy zostajemy sami.
Rich, Teddy i Tommy ruszyli pędem przed siebie zaraz po tym, jak wybełkotali swoje beznadziejne przeprosiny. Policzek nadal boli mnie od uderzenia, a pamiętnik ma zniszczoną okładkę. Smucę się tak bardzo, że z moich oczu kapią łzy. Wrażliwość. Mam jej aż zbyt wiele. Przyciskam notes do serca i marzę o tym, by teleportować się do domu.
– Nie płacz – mówi mój wybawca, kołysząc się na piętach. – Łzy są dla słabych.
Unoszę na niego zapłakaną twarz i przypatruję się tym koszmarnym zadrapaniom na jego policzku. Może ma kota? Koty często drapią swoich właścicieli. Boże, nie wiem, co robić.
– Jak masz na imię? – Mama zawsze powtarzała, że nie można rozmawiać z obcymi, ale jeśli poznam jego imię, to wcale nie będziemy już nieznanymi sobie ludźmi, prawda?
– Po co ci moje imię?
– Eee – zawieszam się. – No, żebyśmy nie byli już obcymi. – To chyba logiczne?
– A może ja wolę być dla ciebie obcy? – uśmiecha się pod nosem. – Sorry, mała, ale przedstawiam się tylko dziewczynom w moim wieku lub starszym.
Co to niby ma znaczyć?
– Ile masz lat?
– Na pewno więcej niż ty.
– O ile więcej?
– Całą wieczność. – Znów parska. – Wracaj do domu na obiadek, dzieciaku.
– Mam na imię Summer.
Chłopak przewraca oczami.
– Zaczynam żałować, że ci pomogłem.
– Jak ma na imię twój kot?
– Nie mam kota.
– Masz.
– Nie.
To skąd te zadrapania? Nic mi się nie klei.
– Skoro nie chcesz podać mi swojego imienia, to będę nazywała cię chmurką – stwierdzam w zamyśleniu. – Wiesz, dlaczego będziesz chmurką? Bo jesteś ponury i przypominasz mi te wszystkie szare wielkie chmurzyska, które się zbierają na niebie przed ulewą.
Jego usta drgają w ironicznym uśmieszku.
– Powinnaś już iść.
– Odprowadzisz mnie?
– Nie.
– A co, jeśli znów spotkam moich wrednych kolegów?
– Nie spotkasz.
– Skąd wiesz?
Wzrusza ramionami, a ja przyglądam się jego sińcom pod oczami z niepokojem. Kiedy tak się gapię, jego spojrzenie ciemnieje i staje się zimne. Nieprzystępne. Chyba nie lubi, kiedy się tak patrzę.
– Masz ogród? – Z jakiegoś powodu znów go zagaduję.
– Zawsze zadajesz tyle durnych pytań? Tak, mam ogród.
Dlaczego jego głos brzmi tak ponuro? _Bestia._ Na pewno ma tak na imię i dlatego nie chce mi powiedzieć. No bo kto chciałby się przyznać do takiego imienia, prawda?
– Ja też – uśmiecham się. – Jest wielki i rośnie w nim mnóstwo kwiatów. Lubisz kwiaty?
– Nienawidzę.
Krzywię się.
– A oczko wodne? Tata niedawno je zbudował. Pływają w nim złote rybki, które spełniają marzenia. Jeśli chcesz, możesz przyjść i poprosić o spełnienie swojego.
Bestia spogląda na mnie jak na kogoś, komu wyrosły trzy głowy.
– Nie wierzę w marzenia.
Co? To niemożliwe, przecież każdy wierzy w marzenia! Marzenia są super!
Ciekawi mnie, dlaczego jest takim ponurakiem, no i gdzie nauczył się tego dziwnego akcentu. Nikt w mojej rodzinie nie mówi tak jak on. Nawet w szkole nikt tak nie mówi. Może to jakaś wada wymowy? Chcę go o to zapytać, ale nie mam odwagi. Milczę. On też milczy. Czuję się dziwnie, ale to chyba _efekt bestii_. W końcu nie bez powodu ją tak nazywano.
– Idź do domu. – Chłopak mierzy mnie lodowatym spojrzeniem.
– Zawsze jesteś taki… chmurzasty?
– Wymyśliłaś to słowo.
– Wcale nie.
– Wcale tak.
Stoję przed nim, wciąż miętoląc w dłoniach pamiętnik.
– Nie powtarzaj po mnie – mruczę.
– Nie powtarzaj po mnie.
– Hej! To niegrzeczne!
– Może jestem niegrzeczny?
Bestia niespodziewanie zaczyna się śmiać, ale im dłużej wsłuchuję się w ten dźwięk, tym bardziej wyczuwam w nim coś złowieszczego. Aż moje ramiona pokrywa gęsia skórka. Czy powinnam się go bać? Nie wiem. Może? Ale przecież mnie uratował! Nie może być aż tak groźny, prawda? Z drugiej strony nigdy nie słyszałam o łagodnych bestiach.
Kurczę.
– Dlaczego masz siniaki na twarzy? – pytam, zanim umysł podsuwa mi, że popełniam błąd.
– Co cię to obchodzi?
– Wyglądasz strasznie.
– Przynajmniej nie muszę kupować stroju na pieprzone Halloween, nie?
Zaklął! Powiedział to bardzo, bardzo złe słowo na „p”, którego nie można powtarzać, nawet jeśli się je gdzieś usłyszy.
Coś mi podpowiada, że bestia jest zła. Bardzo, bardzo zła. I mimo że mi pomógł, to chyba jednak powinnam się trzymać od niego z daleka.ROZDZIAŁ 3.
Summer
Obecnie
Znajdujemy się w mieszkaniu pani Weston.
Panuje tu porządek. Kurze są starte, podłogi pomyte, a w powietrzu unosi się lekki, kwiatowy zapach. Mieszkanie w niczym nie przypomina tego, co zastałam kilka dni wcześniej. Jedynym mankamentem okazuje się pusta butelka po winie wepchnięta między doniczki z zielonymi roślinami. Najpewniej po to, żeby została niezauważona. Nie chcę oceniać, nie mam do tego żadnego prawa. Boli mnie serce, kiedy patrzę na tę staczającą się kobietę. Siedzę na starej kanapie i pozwalam jej się wypłakiwać na moim ramieniu. Trzęsie się z nerwów, więc delikatnie głaszczę ją po plecach.
– Nie chciał przyjść – szlocha. – Za co on mnie tak nienawidzi?
Moje oczy zachodzą wilgocią, gdy przypominam sobie wykrzywioną bólem przystojną twarz mężczyzny. Mężczyzny będącego niegdyś chłopcem, za którym szalałam. Gdy się odezwał, poczułam na skórze przyjemne mrowienie. Głos Huntera jest… głęboki, lekko zachrypnięty. Przywodzi na myśl mokre prześcieradła i całą masę niepoprawnych rzeczy, o których nie powinnam teraz myśleć.
_Szlag._
Jego widok sprawił, że moje serce prawie wyrwało się z piersi. Wyglądał zabójczo, choć przez całą ceremonię stał spięty z rękoma w kieszeni. Nie wiedziałam, co zrobić. W pierwszym odruchu chciałam podejść, ale zdołałam się powstrzymać. To przecież byłoby głupie. Nie byliśmy przyjaciółmi, którzy spotykają się po latach. Cholera, czym my właściwie byliśmy? Zastanawiałam się nad tym, ukradkiem wpatrując w jego czarną koszulę. Rajciu, byłam przekonana, że niedawna sesja zdjęciowa do magazynu „Rolling Stone” zmieniła Huntera w boga seksu. I nie mówię tego dlatego, że śliniłam się do ekranu, kiedy nikt nie patrzył. Absolutnie nie. Co nie znaczy, że nie posiadam tajemniczego folderu z jego wspaniałymi fotkami, które ściągnęłam z Pinteresta.
Okej, dobra. Podoba mi się. Zresztą podobnie jak całej reszcie kobiecej populacji. Hunter przyciąga swoją szorstkością, tym ochrypniętym głosem i spranym szkockim akcentem. Ma w sobie coś cholernie magnetyzującego, mimo że… Powiedzmy sobie to szczerze – jest gnojkiem. Jest tak wielkim gnojkiem, że podczas wywiadu dla „Billboard” pokazał środkowy palec, spoglądając wprost w kamerę, i powiedział, żeby ludzie nie oglądali tego gówna. Tak, Hunter ma wysokie mniemanie o sobie, ale… ma też do tego prawo. To niezwykle uzdolniony człowiek, który zanim zaczął być światową gwiazdą rocka, wygrywał zawody w rąbaniu drewna na czas. Zdobywał też pierwsze miejsca w konkursach recytatorskich, zawsze wyjeżdżał jako zawodnik na sportowe młodzieżowe igrzyska międzyszkolne. Udawało mu się tak cholernie wiele rzeczy, że naprawdę nikogo nie zdziwiło, kiedy nagle pojawił się na liście najlepiej zarabiających artystów.
Wzdycham głęboko, bo kiedy myślę o jego sławie, to natychmiast przypominam sobie liczne romanse, w które był zaangażowany. Oczywiście nie wybierał byle kogo. Zawsze musiały to być aktorki, piosenkarki, modelki… Hunter ma swój typ. To upiornie chuda blondynka z napompowanymi ustami. Według wszystkich doniesień z social mediów niedawno zakończył związek z Samanthą Black. Swoją drogą nie lubiłam jej, więc dobrze, że znów stał się singlem. Kurczę, chyba nie powinnam myśleć w ten sposób.
– Niewdzięczny – buczy pani Weston pod nosem, a potem ociężale podnosi się z miejsca. – Jak mógł mi to zrobić? Zasrany rockman.
Alkoholizm jest straszną chorobą. To właśnie dlatego miała problemy z mową, drżeniem rąk i wybuchami złości. Nie kontrolowała siebie ani swoich emocji. Dlatego musiałam jej pomóc. Gdy całe miasteczko postanowiło się od niej odciąć, ja wyciągnęłam ku niej swoją rękę. Opiekowałam się nią, dbałam o nią. Starałam się przekonać do leczenia. Poświęcałam swój czas i energię, lecz nie zawsze było to doceniane. Pani Weston czasami wpadała w szał. Rzucała przedmiotami, krzyczała, wyzywała mnie od najgorszych i żądała, żebym przestała się panoszyć w jej domu. Wtedy odpuszczałam. Wychodziłam. Zostawiałam ją i jej schorowanego męża. Dawałam czas na przemyślenie.
Skupiałam się też na innych sprawach. Myślałam o tym, czy uda mi się pozyskać dofinansowanie. Złożyłam papiery kilka miesięcy temu, a wciąż nie było decyzji. Zależało mi na stworzeniu azylu dla poszkodowanych zwierząt. Byłam weterynarzem, a to dawało mi wiele możliwości. Martwiłam się, że moje marzenia pozostaną tylko tabelkami na papierze.
– To jego dom. Jak może się tak zachowywać? Jak mógł mi to zrobić?
– Każdy inaczej przeżywa stratę bliskiej osoby – mówię spokojnym tonem.
– Co za bzdury. Sądzisz, że jakkolwiek odczuł tę tragedię?
_Tak. Tak sądzę._
– Napije się pani herbaty?
– Wolałabym coś mocniejszego.
– Pani Weston.
– Potrzebuję ukoić swoje skołatane nerwy. Nie masz pojęcia, jak to jest. Tobie życie nie rzuca kłód pod nogi. Wszystko ci się udaje. Spełniasz wszystkie marzenia, a ja? Chciałam, żeby Pat wyzdrowiał. Chciałam, żeby pokonał tę cholerną chorobę. I co? I dziś go pochowałam.
– Jest mi bardzo przykro, ale alkohol nie sprawi, że poczuje się pani lepiej.
– Wiesz co? Może idź wciskać te żałosne teksty swoim przybłędom, dobra?
Spoglądam na nią surowym wzrokiem.
– W ten sposób ma pani zamiar mnie traktować? – pytam, wstając z kanapy.
Krzyżuję ramiona na piersi i podchodzę do okna. Pucowałam te cholerne szyby dwie godziny, żeby mogła popatrzeć przez nie na ogródek, który też dla niej wypieliłam. Nie podoba mi się jej zachowanie, ale nie potrafię odwrócić się od kogoś, kto tak rozpaczliwie potrzebuje pomocy. Nawet jeśli przy tym kłapie zębami. Najagresywniejsze osoby ukrywały najmroczniejszą przeszłość. Tej smutnej prawdy nauczyłam się podczas pracy w fundacji ratującej zaniedbane psiaki.
– Nie przesadzaj – prycha pod nosem, jakby rzeczywiście nic złego się nie wydarzyło.
– Wdzięczność. – Mój ton jest spokojny, ale nieco oschły. – Zajęłam się panią i pani mężem, kiedy zdiagnozowano u niego marskość wątroby. Zawiozłam go do szpitala, gotowałam dla pani obiady. Sprzątałam w pani mieszkaniu, kosiłam trawę w pani ogrodzie. Zorganizowałam pogrzeb i w zamian dostaję w twarz.
– No przecież cię nie uderzyłam. Dlaczego tak histeryzujesz? – Pani Weston nerwowo drapie obicie kanapy. – W zamrażarce mam lody. Zjesz sobie?
– Nie, dziękuję. Poza tym… słowa.
– Co?
– Słowa potrafią zaboleć mocniej niż policzek.
– Jestem zmęczona. Położę się na chwilę.
Kładzie się na kanapie i zagarnia poduszkę pod głowę. Staram się wyłączyć emocje, ale jak zwykle nie daję rady. Empatia jest zarówno moim błogosławieństwem, pojak i przekleństwem.
Zamykam za sobą drzwi i ruszam popękaną kostką brukową w stronę zielonej furtki. Nadal jest ciepło, pogoda nie uległa zmianie, choć prognozy sugerowały opady deszczu. Moje włosy rozwiewa delikatny wietrzyk, więc unoszę dłoń, aby ujarzmić szalejące kosmyki. Dom pani Weston znajduje się u zbiegu Griffin i Hannum Street. Jest wzorowany na starym budownictwie, co prawda z większości ścian odpadł tynk, ale trzyma się dzielnie. Być może nieco pomógł mu bluszcz, który zasadziłam, aby nieco podreperować wizerunek budynku. Prawdę mówiąc, robię, co mogę, by pomóc. Nie znoszę bycia biernym obserwatorem czyjejś niedoli.
_Jesteś naiwna, córeczko. Ludzie będą wykorzystywać twoje dobre serce_.
Mama miała rację. Jestem naiwna, ale wolę to niż szerzenie nienawiści, której na świecie i tak jest zdecydowanie zbyt wiele. Jeśli mogę swoją naiwnością odmienić los upodlonych zwierząt i samotnych, nieszczęśliwych ludzi, to w porządku.
Zmierzam Genesee Street, na drodze jest umiarkowany ruch, ale połowa tych pędzących aut to turyści. Wracam na cmentarz, aby zabrać portret, który namalowałam. Chcę go podarować pani Weston, choć nie spodziewam się docenienia mojego gestu. Spędziłam nad nim ponad trzy godziny i wolałabym, żeby zdobił ścianę, niż niszczał rzucony na wieńce z kwiatów. Mijam parking, gdzie rankiem zostawiłam auto. Po pogrzebie uznałam, że pani Weston przyda się spacer, więc wybrałyśmy się do jej domu na piechotę.
W wozie musi być potwornie gorąco. Nie zamieniłabym mojego wehikułu na żaden inny, choć ma niesprawną klimatyzację, a fotele posiadają welurową tapicerkę. Wiąże się z nim zbyt wiele wspomnień. Dostałam samochód w spadku po babci i za każdym razem, gdy siadałam za wytartą kierownicę, przypominałam sobie uśmiechniętą pulchną staruszkę ze spojrzeniem anioła.
Od bramy cmentarza dzieli mnie zaledwie kilka metrów, kiedy nagle dostrzegam swój obraz w rękach idącego z naprzeciwka mężczyzny. Zatrzymuję się jak wryta i po kilkusekundowej obserwacji dochodzę do wniosku, że to Hunter. Marszczę brwi, niezadowolona z tego, w jaki sposób niesie portret. Zupełnie jakby miał do czynienia z workiem ziemniaków, a nie z pracą. Moją pracą.
– Hej! – Zastępuję mu drogę.
Jego postawa zdradza, jak bardzo jest spięty. Na symetrycznej twarzy pokrytej kilkudniowym ciemnym zarostem maluje się niepokój. Zawsze był tajemniczy, lecz teraz otaczający go mrok zdaje się wodzić na pokuszenie. Jest jak wąż, który nakłania do zjedzenia zakazanego owocu. Wiem, że nie mogę się zachwycać jego bólem, ale to właśnie on nadaje mężczyźnie charakter i piękno. Tak, Hunter Weston jest przepięknym człowiekiem. Nawet jeśli trochę pogubionym i zgryźliwym.
– Co chcesz z tym zrobić? – Wskazuję na obraz.
– Wyrzucić – odpowiada bez wahania, po czym mruży oczy i koryguje: – Najpierw zniszczyć, potem wyrzucić.
– Albo możesz go po prostu oddać mnie. – Wbijam wzrok w jego ciemnobrązowe oczy. A może czarne? Kiedyś wydawało mi się, że są czarne.
– Po co?
– Po to, żebym mogła podarować go twojej mamie.
– Oszalałaś – kwituje krótko. – Koniec z tym gównem.
– To „gówno” jest efektem mojej trzygodzinnej ciężkiej pracy – złoszczę się. Nawet sławny muzyk nie będzie zrównywał z ziemią moich obrazów.
Z satysfakcją patrzę, jak brwi Huntera unoszą się pod linię włosów w niemym geście zdumienia.
– Ty to namalowałaś?
– Tak. A teraz bardzo proszę, oddaj mi go.
– Dlaczego to zrobiłaś?
_Dlaczego, dlaczego, dlaczego._ Wciąż te same pytania. Moi rodzice wciąż je powtarzali. Dlaczego spotykam się z panią Weston, dlaczego nie znajdę sobie lżejszej pracy, tylko urabiam się po łokcie w azylu, dlaczego nie umówię się na randkę z Lewisem. Uch!
– Bo chciałam.
– Chciałaś namalować portret mojego ojca? Wybacz, to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Zresztą przedstawiłaś go jako uśmiechniętego i wesołego, co nijak nie pasuje do ochlapusa, jakim był za życia.
– Nie mówi się źle o zmarłych.
– Dlatego powiedziałem prawdę.
– Naprawdę go nie lubiłeś, co?
– Ani trochę.
Spoglądam na obraz, który ściska w swoich wielgachnych dłoniach. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że lada chwila go uszkodzi.
– To cholernie zabawne – mówi wpatrzony gdzieś w horyzont. – Wszyscy przyszli pożegnać człowieka, którego nawet nie znali.
– Patrick Weston był znany w naszym miasteczku – przypominam łagodnie. – W większości mieszkań znajdziesz jego meble. Czy mógłbyś oddać mi obraz?
– Nie.
– Nie?
– Ile za niego chcesz? – Wpatruje się z nienawiścią w portret. – Chcę go kupić.
– Nie jest na sprzedaż.
Hunter nie wygląda na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Patrzymy sobie w oczy, jakbyśmy toczyli ze sobą jakąś walkę. Nie odpuszczam. Powtarzam, że nie jest na sprzedaż, i ponawiam prośbę, żeby mi go oddał, ale on zamiast tego jeszcze bardziej zaciska palce, niemal dziurawiąc płótno.
– Zniszcz go – mówi spokojnym tonem. – Zniszcz go, a ja ci za to zapłacę. Podaj cenę.
– Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
– A tobie? Dlaczego zależy? – Spokojne nuty w jego głosie ulegają zmianie. Wyczuwam w nim zdenerwowanie. – Sprzedaj mi ten obraz albo go zniszcz. Zapewniam cię, że moja matka nie ucieszy się z tego prezentu, więc daruj sobie, okej?
_Daruj sobie?_
Patrzę, jak chwyta obraz jedną ręką, a drugą wsuwa w kieszeń eleganckich, ciemnych spodni i wyjmuje paczkę papierosów. Serce prawie wyrywa mi się z piersi, gdy rozpoznaję czerwone marlboro. Pamiętam, że dawniej też je palił. Cóż, najwidoczniej nie wszystko się zmieniło. Nie wiem czemu, ale ta myśl napełnia mnie przedziwnym ciepłem. Pewnie po prostu jestem zmęczona.
– Słuchaj. – Podpieram się pod boki. – Może dla ciebie to nic nie znaczy, ale nie masz prawa wypowiadać się w imieniu swojej matki. Ta kobieta dziś pochowała swojego męża, człowieka, z którym przeżyła połowę życia. Wsadź sobie w nos swoją nienawiść i pozwól jej poczuć choć namiastkę jego obecności. To dla niej ważne. Każdy po stracie bliskiej osoby potrzebuje… – przerywam i ostrym wzrokiem wgapiam się w mężczyznę, który bardziej niż moimi słowami zainteresowany jest… puszczaniem siwych obłoczków z ust. – Rozumiem, że jesteś wstrząśnięty…
– Nie, nie rozumiesz – stwierdza szybko. – Zachowujesz się dokładnie tak samo jak oni, więc nie rozumiesz. Nie jesteś nawet o krok od zrozumienia.
– Wow. – Kręcę głową. – Wiesz, że zupełnie inaczej wyobrażałam sobie nasze spotkanie? Twoja matka wspominała, że się pojawisz. Czekałam na ciebie, ale teraz nie jestem pewna dlaczego. Po co oczekiwałam spotkania z kimś, kto jest tak samolubny, że nie chce podarować własnej matce obrazu z podobizną jej zmarłego męża, by ukoić jej ból?
– Ukoić ból! – parska.
– Tak, ból – wkurzam się. – Co ci się stało?
Hunter gasi papierosa pod podeszwą lśniących, czarnych butów i robi krok w moją stronę. Góruje nade mną w niemożliwie przytłaczający sposób. Nie mam pojęcia, jakie ma wobec mnie zamiary, ale te czarne jak otchłań oczy wcale nie sugerują niczego przyjemnego. Stoimy tak blisko siebie, że czuję jego gorący, nikotynowy oddech na swoich ustach.
– Chcesz wiedzieć, co mi się stało, Summer? – pyta niskim, głębokim głosem, od którego dostaję gęsiej skórki.
Z nerwów boli mnie żołądek. Czy chcę usłyszeć to, co ma do powiedzenia? Czemu nagle mam wrażenie, że jeśli się dowiem, to natychmiast tego pożałuję?
– Tak jak sądziłem. – Przez kilka sekund dostrzegam w jego spojrzeniu żal. Już chcę coś powiedzieć, kiedy dodaje: – Sprzedasz mi ten obraz. – To nie jest pytanie, to… na Boga, czy właśnie wydał mi polecenie?!
Mam ochotę tupać ze złości i kazać mu się wypchać. Biorę oddech, czując, jak wszystko we mnie kipi z wściekłości. Nie powinien tego robić, ale, u licha, czuję, że przegram.
– Sto dolarów – podaję zawyżoną cenę, a usta mężczyzny unoszą się w delikatnym uśmiechu. Bez słowa wsuwa dłoń w kieszeń, wyciąga portfel i podaje mi banknot. – Wpłać to na jakąś fundację – warczę, odsuwając się od niego.
Muszę odejść. Muszę jak najszybciej odejść, bo nie chcę, żeby zobaczył, jak bardzo zranił mnie swoim zachowaniem.ROZDZIAŁ 4.
Summer
Wcześniej
Od dwóch tygodni nie boję się wracać ze szkoły. Rich, Teddy i Tommy nie zmienili drogi, więc jak zwykle idziemy w tym samym kierunku. Nie odzywają się do mnie, a czasami nawet mam wrażenie, że obawiają się spojrzeć w moją stronę. A wszystko dzięki bestii!
– Hej, dzieciaku!
Krzywię się, poprawiam zsuwający się z ramienia plecak i wzdycham głośno. Nie lubię, kiedy mnie tak nazywa, ale on jak zwykle zupełnie się tym nie przejmuje. Kurczę, to naprawdę skomplikowany przypadek. W środy stoi przy sklepiku, w połowie trasy do mojego domu, a w pozostałe dni czeka na mnie, siedząc na ławce w parku. Dziś jest środa, więc stoi oparty o ścianę sklepiku i robi balony z gumy do żucia. Zaczynam biec, ile sił w płucach.
– Hej! – odpowiadam zadyszana. – O rany! – sapię. – Dlaczego masz na sobie długi rękawek? Na twoim miejscu już dawno bym go ściągnęła.
Może jest na coś chory? Na wściekliznę? Przyglądam mu się z uwagą i niespodziewanie zauważam zaschniętą krew na jego dolnej wardze.
– Co ci się stało?!
– Co?
– To krew?! – piszczę przerażona.
Nienawidzę widoku krwi, bo zawsze gdy poczuję ten obrzydliwy metaliczny zapach, robi mi się niedobrze. Ale, o dziwo, krew bestii nie pachnie. Muszę się uspokoić.
– Taa – rzuca, wsuwając dłonie w kieszenie luźnych spodni. – Uderzyłem się drzwiami.
– Bolało?
– Nie bardziej niż zwykle.
Marszczę brwi.
– Dużo myślałam o twojej wymowie – rzucam. – Moja mama mówiła, że jak nie potrafiłam wymawiać dobrze poszczególnych słów, to musiałam chodzić do laryngologa.
– Logopedy – poprawia mnie, mrużąc swoje ciemne jak noc oczy. – I nie mam wady wymowy.
– Masz.
– Nie mam – wzdycha głęboko.
– To dlaczego mówisz inaczej? I to tak, że czasami nie rozumiem?
– Tam, skąd pochodzę, każdy tak mówi.
– Jak to? Przecież pochodzisz stąd.
– Nie.
Jak to nie? A skąd?
– Jestem Szkotem. Pochodzę z Edynburga.
– Szkotem? – dziwię się. – Gdzie jest Edynburg? Rajciu, co to za dziwna nazwa? Czy to w Kanadzie?
Bestia wybucha śmiechem. Czy powiedziałam coś śmiesznego? Nie sądzę.
– To daleko? – ciągnę.
– Mhm. – Wyjmuje z kieszeni parę drobniaków. – Masz ochotę na coś do picia?
Czuję, że zaczynam się uśmiechać. Bestia zawsze to robi, gdy jesteśmy pod sklepikiem. Zawsze pyta, czy chciałabym się czegoś napić lub coś zjeść. W takich chwilach zupełnie się nie obawiałam jego chmurzastej miny.
– Oczywiście! Na coca-colę!
– Hm.
Nie wiem, co oznacza jego „hm”, ani dlaczego znów zaczyna przeliczać pieniądze. Przecież miał ich całą garść, więc na pewno wystarczy, żeby kupić dwie. Wchodzimy do sklepiku, a pani Jackson pozdrawia nas szerokim uśmiechem i pyta, na co mamy ochotę. Odzywam się jako pierwsza. Jesteśmy sami, więc bez skrępowania zaczynam tańczyć na środku składu, a pani Jackson śmieje się i wyciąga dwie zimniutkie butelki czarnego, słodkiego napoju. Bestia jednak się nie cieszy. Z dziwną miną podchodzi do kasy, wręcza wszystkie pieniądze, które miał zaciśnięte w pięści, i przestępuje z nogi na nogę.
– Brakuje dwóch centów, kochanie – mówi pani Jackson, na co Bestia aż podskakuje z nerwów.
– Nie mam więcej – szepcze i czerwieni się po same cebulki włosów.
– Rozumiem, dobrze. – Pani Jackson podaje nam butelki z colą. – To będzie na koszt firmy.
– Dziękuję pani bardzo – mamrocze pod nosem. Nie rozumiem, dlaczego tak się zachowuje. Przecież pani Jackson powiedziała, że to na koszt firmy, więc nie musiał nawet płacić. Czemu się tak martwi?
– Co to za mina? – pytam po jakimś czasie, gdy zbliżamy się już do mojego osiedla.
– Żadna mina.
Znowu zaczyna.
– Masz minę, chmurko. Taką okropną, rozgniewaną minę. I wiesz co? Lepiej się jej pozbądź, bo zostanie z tobą na zawsze!
– Lubię być rozgniewany.
Nie. Nikt tego nie lubi.
– Powiesz mi, jak masz na imię?
– Nie.
_Głupia, rozgniewana bestia!_
– Pewnie twoje imię jest tak samo brzydkie jak twoja podrapana twarz – rzucam bezmyślnie, a potem ze zdziwieniem patrzę, jak zaciska usta w wąską kreskę, a w czarnych oczach pojawiają się… _O rany, czy_ _to są łzy?_
– To znaczy – dukam przejęta. – Nie chciałam tak powiedzieć, to… to nieważne. Cofam swoje słowa. Cofam! Imię masz na pewno super, może nawet lepsze od mojego. Tristan? Sam? David? Mike?
– Hunter – wzdycha. – Nazywam się Hunter Ian Weston, dzieciaku.