- promocja
- W empik go
This Summer - ebook
This Summer - ebook
Czy tego lata nadejdzie szczęście?
Weronika nie ma zbyt wiele do powiedzenia w kwestii własnego życia. Od zawsze realizuje plany nie swoje, a ojca. Na jego polecenie rozpoczyna staż jako księgowa w firmie jego znajomego. Jej prawdziwym marzeniem jest studiowanie historii sztuki, ale na to ojciec nigdy by się nie zgodził. A Weronika nie ma tyle odwagi, co jej brat, który wyrwał się z domu i mieszka teraz w jej wymarzonym Paryżu.
Adam również nie do końca jest panem własnego losu. Choroba, na którą cierpi, rządzi się własnymi prawami i nigdy nie wiadomo, kiedy zaatakuje. To z jej powodu mężczyzna jest zamknięty w sobie, mrukliwy i wycofany z życia towarzyskiego. Kiedy w firmie pojawia się nowa stażystka, oczywiście nie udaje mu się zrobić na niej dobrego pierwszego wrażenia.
Jednak długie dni słonecznego lata to najlepszy czas, aby wprowadzić w swoim życiu wielkie zmiany. Zwłaszcza jeśli w końcu odkryje się naprawdę dobry powód, żeby zawalczyć o szczęście…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-508-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SPISANY NA STRATY
Gdyby poranki miały zwiastować to, w jaki sposób potoczy się reszta dnia, Weronika mogłaby wyrwać kartkę z kalendarza i spisać całą dobę na straty. Ale na razie to ją spisywano. Popełniła najstraszniejsze wykroczenie w historii – o szóstej trzydzieści rano, na niezbyt ruchliwej osiedlowej drodze i po upewnieniu się, że nic nie jedzie, przeszła na drugą stronę ulicy mimo czerwonego światła. Gdy krótko zawyła policyjna syrena, fundując darmową pobudkę mieszkańcom pobliskich bloków, poczuła się jak przyłapany na kradzieży złodziej. Radiowóz przyczaił się dyskretnie w zatoczce za innym samochodem. Pewnie nie wyrobili puli mandatów i nie mogą skończyć nocnego dyżuru, pomyślała z przekąsem, gdy postawny policjant szedł w jej kierunku.
– Wie pani, że wejście na pasy na czerwonym to wykroczenie? – Przeszedł do ataku, nie rzucając nawet zwykłego „dzień dobry”.
Weronika myślała szybko, jak rozegrać rozmowę – czy udawać ofiarę losu, pokutniczkę czy kokietkę? Ostatnia rola wyszłaby jej bardzo nieprzekonująco, w końcu wymięty, pamiętający czasy liceum T-shirt i luźna koszula w kratę stanowiły zaprzeczenie seksapilu. Założyła więc rozjaśnione domowym sposobem krótkie włosy za ucho, przybrała smutną minę i spojrzała na czubki swoich zakurzonych trampek.
– Przepraszam, panie władzo. Wiem, że to był kiepski pomysł, ale rozejrzałam się uważnie, przysięgam.
Nieśmiało uniosła wzrok, by zobaczyć, czy jej słowa wywarły jakiekolwiek wrażenie na przedstawicielu służb mundurowych. Policjant się wahał.
– Już nigdy tak nie zrobię. – Skrzyżowała palce za plecami, bo bez tego tak bezczelne kłamstwo mogłoby nie wypłynąć z jej ust równie gładko. Wiedziała przecież, że jeszcze niejeden raz zdarzy jej się przejść przez ulicę na czerwonym świetle.
– Będzie jednak mandacik. Wypiszemy połóweczkę standardowej stawki, ale następnym razem nie będę już tak pobłażliwy!
Trzeba było wypiąć niewielki biust i spróbować rozegrać to inaczej., zganiła się w myślach, przełykając gorycz porażki. Bez słowa przyjęła mandat i schowała go do kieszeni dżinsów.
– Miłego dnia – rzucił na pożegnanie policjant, a ona prychnęła z powodu jego uszczypliwości.
Mandat nadszarpnie jej budżet, ale obejdzie się bez proszenia rodziców o pomoc.
Psiocząc w myślach na niesprawiedliwość całej tej sytuacji, starała się nie spóźnić na tramwaj. W końcu miała dziś bardziej absorbujące sprawy na głowie – czekał ją pierwszy dzień w pracy, a dojazd z odległej od centrum Białołęki miał zająć prawie godzinę. Zaplanowała jeszcze kwadrans na przebranie się w bardziej odpowiedni strój, zrobienie lekkiego makijażu w pracowniczej łazience i mały zapas czasu, tak na wszelki wypadek. Ojciec nie pozwoliłby jej wyjść z domu w czymś, co w jakikolwiek sposób miałoby pokazać, że jest już kobietą, a nie dzieckiem. O make-upie oczywiście nie było mowy. Nie mogła się doczekać, aż skończy studia, zacznie pełnoetatową pracę i wyrwie się z tego reżimu fundowanego przez szanownego pana przewodniczącego rady osiedla i jej ojca w jednej osobie. Namiastkę wolności stanowiły marnie, bo marnie, ale jednak wciąż opłacane praktyki.
W tramwaju włożyła słuchawki w uszy i zaczęła słuchać podcastu z historii sztuki – dzisiaj padło na Boscha. Nieco mroczny wybór, ale jakże adekwatny. Życzyła policjantowi, by po nocnym dyżurze przyśniło mu się coś rodem z piekielnej części _Sądu Ostatecznego_ tego malarza. Analiza wypełnionych detalami i alegoriami dzieł Hieronima Boscha mogła zdawać się niemożliwością bez spoglądania na obraz, ale nie dla niej – regularnie przeglądała albumy z malarstwem, podziwiając każdy szczegół, nie czuła się więc zagubiona, słuchając podcastu.
Budynki mieszkalne, sklepy, pojazdy migały przed jej półświadomie spoglądającymi oczami, gdy wsłuchiwała się w głos lektora opowiadający o malarzu, jego życiu, pracowni. W wyobraźni widziała Boscha przy sztalugach, dopracowującego najmniejsze detale swoich dzieł.
Tramwaj przejechał przez Wisłę. Weronika oderwała się na chwilę od kojących słów płynących ze słuchawek, zauważając bardzo niski poziom wody – susza i upał dawały się we znaki w całym kraju, a przecież według kalendarza lato się oficjalnie jeszcze nie zaczęło…
Podcast dobiegł końca, akurat gdy dotarła do stacji metra Młociny.
W metrze odpuściła ukulturalnianie się – w słuchawkach popłynęła skandynawska muzyka folkowa. Sama nie wiedziała, skąd u niej taka rozbieżność zainteresowań, ale świat niszowej kultury wydawał się tak ciekawy. Pomyślała o nowej pracy i skurcz przeszył jej żołądek. Księgowość. A właściwie gorzej, bo nie bezpieczna teoria, tylko praktyki w księgowości w średniej wielkości firmie. Trzy miesiące utopione w Excelu – czy tak miało wyglądać jej życie? Próbowała wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu, w końcu zajęcia z rachunkowości nie były aż takie złe. Poza tym, kto jeszcze używał Excela? Istniało wiele bardziej zaawansowanych narzędzi. Może się nawet czegoś nauczy?
Wysiadła na stacji Ratusz Arsenał i resztę drogi przeszła piechotą, choć mogła podjechać autobusem. Potrzebowała oczyścić głowę – była introwertyczką, a poznawanie nowego zespołu wiązało się ze sporym stresem. Rano nie zdołała nawet przełknąć przygotowanego jej przez mamę śniadania.
Budynek już był na szczęście otwarty, więc weszła do środka i wyjaśniła ochroniarzowi kim jest. Spojrzał na nią jak na wariatkę – któryż to stażysta zjawia się tak wcześnie rano? Było nieco po siódmej. Poproszony wskazał jej w końcu łazienki, więc poszła się przebrać i przygotować. Luźne dżinsy zamieniła na dopasowane czarne spodnie, trampki na baleriny, a T-shirt i koszulę na luźną bluzkę z kwiatowym motywem. Wyglądała nieźle, choć wciąż się zastanawiała, czy była wystarczająco _business casual_. Gęste brwi ujarzmiła za pomocą wosku, w twarz wklepała lekki podkład, rzęsy przeczesała mascarą. Na tym kończyły się jej kosmetyczne zdolności. Zdecydowanie daleko jej było od traktowania twarzy jak płótna.
Zgodnie z przewidywaniem zajęło jej to mniej czasu niż pozostało do otwarcia biura. Postanowiła więc usiąść na schodach w pobliżu wejścia do biurowca i obserwować, jak Warszawa budzi się do życia.
Wyliczała w głowie, o której powinna wstać następnego dnia, by nie siedzieć tak bez celu. Chyba mogła pozwolić sobie o godzinę snu więcej, choć przyzwyczajona do musztry ojca, nie wiedziała, czy i tak nie obudzi się wcześniej. Zawsze mogła posłuchać w łóżku radia.
Sięgnęła po słuchawki i puściła kolejny podcast o sztuce – tym razem padło na van Eycka. Ostatnio miała fazę na malarzy flamandzkich. Przymknęła oczy, znów słuchając powabnego głosu lektora i w wyobraźni niemal czując zapach farby.
Z rozmarzenia wyrwało ją chrząknięcie i cień, który przesłonił słońce. Otworzyła oczy i od razu skierowała je w górę – stał nad nią młody, przystojny mężczyzna z posępną miną. Jego skórzana kurtka była przedarta w kilku miejscach, szczególnie na łokciach, a w rękach trzymał kask motocyklowy.
– Blokujesz przejście – powiedział, pomijając „dzień dobry”, zupełnie jak policjant dziś rano.
Rzeczywiście, sama nie wiedziała kiedy oparła się plecami o poręcz, a nogi wystawiła przed siebie, zagarniając kilka stopni na własność. Zazwyczaj starała się być malutka i niewidoczna, ale sztuka tak na nią działała, że zapominała o całym świecie.
Ton motocyklisty zirytował ją jeszcze bardziej niż policjant, który wlepił jej mandat. A do tego mężczyzna przerwał jej słuchanie analizy _Portretu małżonków Arnolfini_…
– Dzień dobry panu również. Już usuwam się z drogi szanownego pana – powiedziała głosem przesiąkniętym sarkazmem.
– Łaskawa – mruknął w podzięce i podążył w stronę biurowca, gdy przesunęła nogi.
Weronika podążyła za nim wzrokiem. Kurtka wisiała na jego chudej sylwetce. Był od niej na oko starszy o kilka lat, choć zblazowana mina zdawał się sugerować, że przeżył przynajmniej półwiecze.
– Dupek – odmruknęła, gdy był już poza zasięgiem jej głosu.
Poranek dla Adama również nie zaczął się najlepiej – obudził go skurcz. Zastanawiał się, czy znów zadzwonić do szefa i poprosić o pozwolenie na pracę z domu, ale musiał nauczyć się rozróżniać rodzaje bólu. Ten zaliczał się do kategorii „kilka godzin przeżyję”. Mógł się pojawić w biurze. Wciąż było wcześnie, ale gdy ból w końcu ustąpił, postanowił wyjść pobiegać – z powodu upałów już dawno nie udało mu się tego zrobić. Łazienki Królewskie były o tej porze kompletnie puste i szansa napotkania samca alfa, który będzie puchł z dumy, że go przegonił, jak gdyby w treningu chodziło tylko o rywalizację, była znikoma.
Adam wciągnął się dwa lata temu, gdy jego była dziewczyna przygotowywała się do półmaratonu. Z różnych powodów nie byli już razem, ale bakcyl do biegania pozostał. Właściwie gdyby nie ona, byłby przekonany, że jakikolwiek wysiłek fizyczny jest poza jego zasięgiem.
Wychodząc na zewnątrz i wdychając pełną piersią zakurzone warszawskie powietrze, błogosławił świętej pamięci babcię, która pozostawiła mu w spadku niewielką kawalerkę w Śródmieściu – teraz wartą fortunę. Pensja grafika i web-developera w firmie zajmującej się handlem częściami do maszyn była niemała, ale na pewno nie pozwoliłaby mu żyć we własnym mieszkaniu mieszczącym się w tak dogodnej lokalizacji. Zawsze zadziwiało go, gdy w mediach rozrywkowych prezentowano _high life_ młodych, zdolnych, ale nawet nie napomykano o życiu w nieustannym stresie czy wiążącej szyję pętli kredytu na mieszkanie. Na szczęście on nie musiał o tym myśleć. Miał wystarczająco wiele innych powodów do zmartwień.
Powietrze było rześkie, choć nadspodziewanie ciepłe o tak wczesnej porze. Czy pamiętał, żeby kiedykolwiek panowały aż takie upały przez pierwsze dwa tygodnie czerwca aż do teraz?
Zrobił swoje standardowe siedmiokilometrowe okrążenie. Więcej niż piątka dla amatorów, mniej niż jakże męcząca „dycha”. Do domu wrócił sprintem, celebrując przyjemność z tego, że jego ciało wciąż potrafiło go ponieść. Po prysznicu i śniadaniu, gdy już myślał, że ból da mu spokój, ten stary znajomy powrócił. Niedobrze. Drań przychodził, kazał sobie układać całe dnie wokół niego, prosił o niepodzielną uwagę, a potem… znikał. Wizualizowanie go w ten sposób trochę pomagało pogodzić się z losem.
Adam spojrzał na mosiężny zegar – brzydki, stary i hałaśliwy, ale odziedziczony wraz z mieszkaniem. Był to jedyny niepasujący element, który pozostawił, gdy remontował kawalerkę według swojego gustu. Zegar komponował się całkiem dobrze z białą ścianą, no i przypominał mu o ukochanej babci.
Dochodziła siódma, a on był już gotowy do wyjścia. Właściwie mógł się zjawić w pracy wcześniej i nadgonić projekty. Przychodzące i odchodzące fale bólu przypomniały mu, że najprawdopodobniej wkrótce znów będzie musiał skorzystać z elastyczności i wyrozumiałości swojego szefa.
Zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę i wyszedł. Na motorze, kupionym w spontanicznym zrywie, gdy po miesiącach błędnych diagnoz i niekończących się wizyt u lekarzy w końcu usłyszał, co mu jest, pod biuro dotarł w niecałe dziesięć minut. Gdy zbliżył się do schodów, znów poczuł skurcz. Jak to możliwe, że jego własne ciało zdradzało go tak bardzo?
Schody przed budynkiem były zablokowane przez filigranową dziewczynę. Normalnie nie zwróciłby na nią uwagi i pewnie wyminąłby bez problemu kilkoma susami długich nóg, ale coś kazało mu się zatrzymać. Nieznajoma wyglądała na studentkę – była skromnie ubrana i umalowana, z blond włosami związanymi w ciasny kucyk. Nie to jednak zwróciło jego uwagę, tylko rozmarzony, błogi wyraz jej twarzy. W uszy miała wciśnięte słuchawki i najwyraźniej płynąca z nich muzyka wprawiała ją w taki humor. Zirytowało go, że ktoś tak łatwo może się stać szczęśliwy.
– Blokujesz przejście – powiedział głośno do małej melomanki. Niech zejdzie z tej swojej chmurki!
Otworzyła oczy o miodowym kolorze, najpierw spłoszona, ale zaraz potem pełna gniewu.
– Dzień dobry panu również. Już usuwam się z drogi szanownego pana – podsumowała z jadem, o który by jej na podstawie wyglądu nie posądzał, i przesunęła nogi, pozwalając mu przejść.
– Łaskawa – mruknął tylko w odpowiedzi i zniknął w budynku.
Za piętnaście ósma pojawił się nowy szef Weroniki. Poznali się w trakcie krótkiej rozmowy na temat praktyk, gdy zaakceptował jej kandydaturę, a nawet zgodził się płacić przez trzy miesiące pensję. Dziewczyna podejrzewała, że nie wynikało to wyłącznie z dobroci serca, ale głównie z pobieżnej znajomości z jej ojcem. Macki wpływów taty mogły sięgać aż do Śródmieścia.
– Weroniko! – powiedział szef, wciąż szczupły jegomość przed pięćdziesiątką. – Nie spodziewałem się ciebie aż tak wcześnie. Denerwowałaś się nową pracą tak bardzo, że nie mogłaś spać?
Wstała i uśmiechnęła się lekko, bo przejrzał ją na wylot. No i w końcu ktoś się z nią dzisiaj przywitał.
– Tak – odpowiedziała. – Ale też na wszelki wypadek. Zawsze mógł mi uciec tramwaj, metro mogło się zepsuć…
– Ale z ciebie optymistka! – Zaśmiał się mężczyzna. – Zapraszam cię do biura. Jest wcześnie, więc nie poznasz jeszcze zbyt wielu kolegów. Nasz główny księgowy zjawi się pewnie dopiero przed dziewiątą, ale poprzeglądasz sobie nasze katalogi i przekonasz się, jacy jesteśmy popularni na rynku.
Przy stanowisku ochroniarza szybko wyrobili jej kartę, dzięki której przez kolejne tygodnie mogła wchodzić i wychodzić z budynku.
Wjechali windą na trzecie piętro, ale Weronika zauważyła tuż obok schody, których miała zamiar używać – nie przepadała za ćwiczeniami, ale starała się wyrabiać kroki i ruszać jak najczęściej się dało.
Biuro firmy Śrubex – sprzedającej części do maszyn w Europie Środkowo-Wschodniej, nie wyglądało zbyt imponująco – ot, _open space_ z rzędem biurek i szafek, który gościł dwudziestoosobowy zespół.
Firma, dzięki konkurencyjnym cenom i siatce kontaktów od kilkunastu lat dość dobrze sobie radziła i jej szef zaczął myśleć o ekspansji na rynek zachodni.
Słuchając opowiadającego o przedsiębiorstwie właściciela i rozglądając się po wnętrzu, Weronika doszła do wniosku, że zanim nastąpi jakakolwiek ekspansja, przydałaby się mała wymiana komputerów, krzeseł, dywanów, a nawet i oświetlenia, bo to mrugało złowieszczo niczym w horrorze. Na szczęście biuro nie było kompletną ciemnią i dysponowało dużym oknem. I klimatyzacją, niezastąpioną w trakcie fali upałów, która przelewała się przez Polskę.
– Chodź, pokażę ci kącik kuchenny, gdzie możesz sobie zrobić kawę. Twoje biurko jest za ścianą kuchni.
Nowy szef wyraźnie rozpoczął modernizację biura od ekspresu, bo z przejęciem opisywał Weronice użyteczność różnych wajch i pokręteł. Nie miała serca mu powiedzieć, że nie lubi kawy – zresztą, zawsze mogła spienić mleko, dosypać łyżkę cukru, wlać ociupinkę espresso dla niepoznaki i robić za kawową smakoszkę.
Sąsiadujące biurka były oddzielone niewielkimi ściankami, które sprawiały, że czuła się jak w bibliotece. To przydzielone jej znajdowało się w samym rogu pomieszcznia, tuż pod dyskotekowo migającym halogenem. Komputer również wyglądał, jakby pamiętał późne lata dziewięćdziesiąte i czasy świetności Britney Spears.
– Tutaj będzie twoje stanowisko pracy. Igorowi, naszemu księgowemu, przyda się pomoc. Biedaczek jest zawalony fakturami, a niedługo niektóre firmy mają koniec roku fiskalnego, więc będzie tylko gorzej.
Dziewczyna z zazdrością spojrzała na biurko swojego nieobecnego wciąż sąsiada, z bardzo nowoczesnym laptopem i myszką (bez kabla!). Jeśli liczyła, że nauczy się obsługiwać najnowsze programy do rachunkowości, czekało ją srogie rozczarowanie. Żaden nie mógł być kompatybilny z Windowsem zainstalowanym na gracie na jej biurku.
– Zrób sobie kawy, przejrzyj nasze foldery, włącz komputer, a jak Igor przyjdzie, to natychmiast go do ciebie wyślę.
Podziękowała i usiadła na biurowym fotelu, który na szczęście się nie rozpadł. Jej filigranowość była atutem. Podjechała na krześle do pustego biurka i uznała, że musi je jakoś upiększyć, inaczej kolejne miesiące stałyby się wizualną katorgą.
Po chwili tępego wpatrywania się w czarny ekran usłyszała chrząknięcie. Odwróciła się i zobaczyła tego niemiłego faceta, którego rano spotkała przed budynkiem. Chociaż pozbył się skórzanej kurtki, to jednak nadal wyglądał mrocznie w czarnym polo i wytartych ciemnych dżinsach, trzymając w dłoni parujący napój. Żółty papierek od torebki herbaty wyróżniał się na tle granatowego kubka z logo firmy i stanowił jedyny jaskrawy element całego obrazu. Ciemne oczy mężczyzny posyłały jej gromy.
– Co tutaj robisz? – spytał i postawił herbatę przy sąsiednim biurku.
Jęknęła w duchu. A więc to akurat ten typ miał być jej sąsiadem.
– Pracuję. To znaczy będę pracować, gdy tylko przybędzie Igor. Jestem na stażu.
Typ nerwowo przeczesał dłonią krótkie ciemne włosy. Zwróciła uwagę na jego szczupłą sylwetkę i zarys mięśni na ramionach.
– Chryste, już takie smarkule bierzemy na staż? Masz chociaż maturę?
Weronika zamierzała się odgryźć, ale po chwili zdała sobie sprawę, że takie słowne przepychanki mogłyby trwać w nieskończoność – ona odwarknie, on odwarknie i wymiana krótkich piłek będzie trwała. Miała być jego sąsiadką przez kolejne trzy miesiące. Wzięła głęboki oddech, wstała i wyciągnęła dłoń, choć na pewno nie zasługiwał na taką uprzejmość z jej strony.
– Nazywam się Weronika Skalska i właśnie obroniłam licencjat z finansów i rachunkowości.
Mężczyzna wahał się przez moment, jakby zaskoczyła go tym gestem, ale w końcu uścisnął jej dłoń.
– Adam Walecki. Jestem grafikiem i web-developerem w tym cyrku zwanym firmą.
Uśmiechnęła się lekko.
– Sądziłam raczej, że trafiłam do muzeum techniki z lat dziewięćdziesiątych… – Skierowała wzrok na swój komputer – …ale szef wydaje się całkiem miły i firma się rozrasta…
– Tak, przędzie na oparach jego optymizmu. Jacek to najbardziej zakręcona osoba, jaką znam. – Mężczyzna westchnął i usiadł przy biurku. – A więc księgowość…? Pasjonują cię liczby?
– Trochę – odpowiedziała niepewnie i również spoczęła na krześle.
Adam przyglądał jej się z mniejszą niż wcześniej niechęcią, ale pod wpływem jego spojrzenia poczuła się nieswojo. Odwróciła się do komputera i próbowała go włączyć. Po chwili przywitał ją ekran Windowsa XP.
– Długo tu pracujesz? – zagaiła znowu, podczas gdy antyk próbował się uruchomić.
– Dwa lata. Przyszedłem tu po studiach.
Szybko policzyła w głowie, jak na księgową przystało, że był niewiele starszy od niej. Coś w jego twarzy sprawiało, że wyglądał poważnie. Wcześniej oceniła go na trzydzieści lat.
– I jak wrażenia?… – dopytywała.
Adam bardzo dobrze nauczył się maskować ataki bólu, gdy więc nadszedł jeden z nich, jego twarz po prostu skamieniała. Nie potrafił powstrzymywać niestety równie sprawnie złośliwości, które formowały się wówczas w jego głowie i bez filtra wydobywały się z jego ust.
– Słuchaj, mam bardzo dużo roboty i mało czasu na pogaduszki. Igor na pewno niedługo się zjawi. Wtedy on będzie zapewniał ci rozrywkę w postaci rozmowy.
Weronika zamarła pod wpływem tej odpowiedzi. Co za buc! Przynajmniej sytuacja była jasna – nie zasłużył na jej szacunek. Schowała głowę za dzielącą ich ściankę i wbiła wzrok w budzące się, jedna po drugiej, ikonki na pulpicie.
Adam poczuł, że przesadził, ale gdy dopadał go ból, wychodziły z niego najgorsze cechy. Poza tym smarkula miała siedzieć obok tylko przez kilka miesięcy, nie musieli zostawać najlepszymi przyjaciółmi.
Główny księgowy Igor zjawił się o wpół do dziesiątej. Weronika zdążyła w tym czasie trzy razy przejrzeć wszystkie katalogi, foldery i broszury reklamowe firmy (kto by pomyślał, że istnieje tyle rodzajów śrubek, rurek, wkrętów i tym podobnych…). Mężczyzna wyglądał jakby dopiero co wrócił z imprezy – w koszuli ze źle pozapinanymi guzikami, z wyraźnym zarostem. Gdy otworzył usta, by się przywitać, jego pachnący przetrawionym alkoholem oddech potwierdził jej domysły. Dobrze znała ten zapach z domu – _fragrance_ „tata wraca z weekendowej delegacji nr 5”.
– Hej, stażystko! Podobno masz mi pomagać! – rzucił na przywitanie. – Pokażę ci co i jak i zobaczymy, czy uda ci się zaspokoić moje potrzeby. – Przełożony zaśmiał się nieco rubasznie, a Weronika z miejsca wystraszyła się tego wstępu. – Oczywiście tylko te związane z pracą!
Weronika oceniła, że księgowy był grubo po trzydziestce. Wciąż wyglądał relatywnie młodo, ale zauważyła początki łysiny. Dopasowana koszula zaczęła mu się niebezpiecznie opinać w okolicy pasa. „Nie jesteś tu, by oceniać czyjś wygląd, tylko po to, by nauczyć się czegoś nowego!” – zganiła się w myślach i podążyła za swoim przełożonym, który zaczął przedstawiać jej poszczególne osoby w biurze. Większość ekipy stanowili specjaliści do spraw sprzedaży – wszyscy nosili imiona zaczynające się na „M” – Marcin, Maciek, Marek, Mieczysław i Małgosia. Prócz jedynej kobiety, nie zapamiętała jeszcze kto jest kim – wszyscy byli trochę młodsi od jej ojca i zlali się w jeden współpracowniczy twór. Do tego dochodziła ekipa zarządzająca kupnem, osobna od hurtowni, jednoosobowe biuro obsługi klienta w postaci wygadanej Joanny, która zdążyła skomplementować cały strój Weroniki, i pani Jola, sekretarka, która z wyglądu zdawała się dobrą wróżką z disneyowskiej bajki o Kopciuszku. Renata z działu z kadr, z którą wymieniła kilka maili przed stażem, była do połowy przyszłego miesiąca na urlopie, więc jej Weronika na razie nie poznała.
Weronika odetchnęła, gdy prezentacja całego zespołu została zakończona i księgowy odprowadził ją z powrotem do jej biurka. Wyraźnie zaczął dopadać go kac, bo zrobił się nieco bardziej milczący i mrużył oczy w świetle jarzeniówek.
– Dobra, młoda, twoje szkolenie możemy zacząć od przejrzenia faktur… – Z pobliskiej szafki wyjął potężną teczkę i położył ją na blacie. – Posegreguj je datami i sprawdź, które są zapłacone, a które nie.
– Jak… – zaczęła Weronika, ale on westchnął tylko teatralnie.
– Wykaż się inicjatywą. Wrócę za godzinę albo dwie.
Dziewczyna wzięła dwa głębokie oddechy i rozpoczęła żmudną pracę segregowania. Szybko odkryła, że w papierach panował kompletny chaos – rachunki kupna, sprzedaży, raporty za odbyte wycieczki biznesowe, zlecenia, opłaty najmu – w pewnym momencie zabrakło jej miejsca na biurku, więc przeniosła część papierów na podłogę.
Adam wrócił z łazienki i z politowaniem spojrzał na efekty jej pracy.
– Oj, dziewczyno, aleś się wpakowała. Igor to prawdopodobnie najgorszy księgowy na świecie. Może to ty go czegoś nauczysz, a nie on ciebie.
Weronika posłała mu gniewne spojrzenie. Musiał przyznać, że wyglądała bardzo zadziornie, łypiąc spode łba. To chyba te naturalnie gęste brwi dawały taki efekt.
– Myślałam, że nie masz czasu na rozmowy ze smarkulami.
– Może zrobiło mi się ciebie żal? W tamtej szafce… – wskazał na potężną gablotę za sobą – … powinnaś znaleźć księgę z przychodami i wychodami. Znając zamiłowanie Igora do imprez, zdziwiłbym się, gdyby aktualizował ją przez ostatnie pół roku. Jedyne, co jest płacone na czas, to nasze pensje. Chwała Bogu.
Weronika spojrzała na Adama nieco przyjaźniej. Wciąż była zniesmaczona jego wcześniejszym wybuchem złośliwości, ale po poznaniu swojego przełożonego potrzebowała osoby, która dodałaby jej otuchy.
– Dlaczego w takim razie wciąż jest tu zatrudniony?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
– A jak sądzisz? Nepotyzm. Jest kuzynem Jacka.
Dziewczyna westchnęła w duchu. Może naprawdę była skazana na wniesienie odrobiny nowoczesności do tego biura. Trzy miesiące z kawałkiem powinny wystarczyć, by uregulować bieżące sprawy i zaproponować coś lepszego niż papierowa księga, długopis i Excel pamiętający jeszcze postać pana Spinacza.
Igor wrócił po dwóch godzinach i nie wątpiła, że spędził je na torsjach i odsypianiu w jakimś ustronnym miejscu. Wolała nie myśleć o tym gdzie, bo jego spodnie wyraźnie były pokryte warstwą kurzu. Oby nie w jakimś składziku, w którym chowałby przed nią więcej faktur z ostatniej dekady.
– No i jak tam, dziewczyno? Zrobiłaś wszystko?
Weronika spojrzała na niego niepewnym wzrokiem – czy naprawdę mógł sądzić, że da radę wykonać zaniedbaną przez niego przez ponad pół roku pracę w dwie godziny?
– Na razie jeszcze nie skończyłam segregować dokumentów z teczki.
Machnął ręką, wyraźnie zadowolony, że nie musi wymyślać jej kolejnych zadań.
– Nie ma sprawy, dopiero przecież zaczęłaś. Po prostu zawołaj mnie, gdy już skończysz, okej?
Weronika przytaknęła i pokręciła z niedowierzaniem głową, gdy odszedł. Burczący żołądek oznajmił jej, że najwyższa pora na obiad, zwłaszcza że nie jadła dziś śniadania.
– Jak wygląda przerwa obiadowa? – spytała Adama, który wpatrywał się w swój ekran, jak gdyby nie istniało nic innego poza układem graficznym najnowszego folderu firmy.
– Możesz iść na kebab na rogu lub sałatkę w Subwayu. Dziewczyny najlepiej ci doradzą, ja raczej jadam coś na szybko.
– Czyli nikt nie wychodzi i nie jecie razem? – Mimo wrodzonego introwertyzmu poczuła lekkie rozczarowanie.
– Jak powiedziałem, nie jestem specjalistą. Spytaj się Aśki albo Gośki.
Gdy wstała z podłogi i rozejrzała się po biurze, dostrzegła, że opustoszało. Przegapiła, kiedy wychodzili, tak bardzo była zapatrzona w faktury.
Podeszła do najbliższej piekarni sieciówkowej i kupiła kanapkę, którą zjadła w klimatyzowanej sali na piętrze lokalu. Myślała o koledze, który zaserwował jej dzisiaj wachlarz emocji – pogardę, złość, współczucie i olanie – wszystko między śniadaniem a obiadem. Przeczucie podpowiadało, że jest jakieś uzasadnienie takiego zachowania, ale było za wcześnie, by wysunąć jakiekolwiek wnioski.
Reszta dnia minęła jej podobnie jak poranek – stosy poukładanych dokumentów rosły i na wszelki wypadek zaczęła wkładać je do osobnych teczek, gdyby wieczorne sprzątanie biura (zakładając, że takowe się odbywa) miało zniwelować wysiłek całego dnia. Koło siedemnastej, jak na komendę, ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia – w tym Igor, który przecież był jej bezpośrednim przełożonym. Poczuła, że nastała pora, by wrócić do domu.
Adam wciąż siedział wpatrzony w monitor, tym razem pracując nad innym projektem graficznym.
– Miłego wieczoru. Do zobaczenia jutro – pożegnała się Weronika i nim zdążył wrócić do rzeczywistości i zrozumieć, kto do niego mówi, zniknęła.
Weronika była dla niego miła. Adam pomyślał, że po tym wszystkim, co jej dziś powiedział, nie zasługiwał nawet na lakoniczne „Pa”.
Wyrwany z popołudniowego transu, nie potrafił znów skupić się na Photoshopie, w którym mozolnie tworzył logo firmy na rynek zachodni. Zamknął laptopa, wpakował go do plecaka (w końcu nie znał dnia ani godziny, kiedy drań zmusi go do pracy z domu) i ruszył do wyjścia. W drzwiach na dole prawie zderzył się z Weroniką. W pierwszej chwili jej nie poznał, bo się przebrała w luźne dżinsy, sprany, biały T-shirt, trampki z rozpoznawalnym logo gwiazdy. Wyglądała jak zagubiona nastolatka, której smukła sylwetka kompletnie zaginęła w tym zestawie.
– Nie będzie ci w tym za gorąco? – spytał lekkim tonem, bo wyraźnie spłoszyła się, że ktoś z biura przyłapał ją w nieformalnym stroju.
– Mogę spytać cię o to samo. – Dziewczyna ruchem głowy wskazała na zarzuconą na ramię kurtkę.
– Och, to tylko przejściowe. Dwie minuty na motorze i pęd powietrza zrobi za klimatyzację.
Skinęła tylko głową. Zeszli razem na dół, a on czuł, że powinien kontynuować rozmowę. Chciał zatrzeć złe pierwsze wrażenie. I to drugie również.
– Gdzie mieszkasz?
– Na Białołęce. A ty?
– W Śródmieściu.
Znów skinęła, a on nie mógł przestać myśleć, że wraz ze zrzuceniem ubrań służbowych zaszła w niej duża zmiana – była cicha i skryta.
– Słuchaj… Przepraszam cię za dzisiaj rano. Mam pewne… problemy, które czasem sprawiają, że zachowuję się jak ostatni cham.
Uśmiechnęła się lekko.
– Nie ma sprawy. Do zobaczenia jutro – powiedziała i szybkim krokiem oddaliła się, przemierzając plac w stronę przejścia dla pieszych.
Adam patrzył, jak wciska słuchawki w uszy i włącza coś w telefonie. Śledził ją jeszcze przez chwilę wzrokiem, po czym westchnął, odwrócił się i odszedł w stronę zaparkowanego motocykla.
W drodze powrotnej Weronika nie potrafiła się skupić na słuchanym wykładzie na temat Rubensa. Odtwarzała w głowie, jak wzrok Adama świdruje ją na wylot. Było w tym mężczyźnie coś tajemniczego i ekscytującego. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej tak uciekały jej myśli.
W progu domu przywitał ją zapach fasolki szparagowej, więc już wiedziała, co będzie na kolację. Kojarzyło jej się z beztroskim latem, gdy jeździły wraz z mamą i bratem do babci na działkę i zrywały żółtą fasolkę prosto z krzaka. Stare dzieje.
Mama rozkładała talerze. Ojciec rzucił na nią okiem zza gazety.
– I jak tam twój pierwszy dzień? Sprawdziłaś się? Będzie z ciebie księgowa?
Weronika wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, zobaczymy. Na pewno przyda im się moja pomoc – odparła ostrożnie. Nie chciała, by poczuł, że krytykuje styl zarządzania jego znajomego.
Ojciec wymruczał coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Miał dla niej ułożone całe życie – wszyscy wiedzieli, że dobrze mieć w rodzinie kogoś znającego się na finansach, zwłaszcza jeśli prowadzi się tyle różnych działalności.
– Chodź, Weroniczko, pomożesz mi nakryć do stołu – powiedziała mama i zgarnęła ją do kuchni. Gdy weszły, sprawdziła ziemniaki widelcem.
– Masz coś do prania? – spytała cicho mama. Wiedziała, że dziewczyna na pewno nie poszła do biura ubrana w takie łachmany. Tylko jej ojciec mógł być tak naiwny. – Usmażyłam dla ciebie kotleta z kaszy gryczanej – dodała.
To była ich kolejna wspólna tajemnica. Weronika od prawie dwóch lat była wegetarianką, ale udało jej się, z pomocą rodzicielki, ukryć ten fakt przed ojcem („posrało im się w głowach od tego dobrobytu – ja mogłem jeść mięso tylko raz w tygodniu, gdy byłem młody” – powiedziałby zapewne i wmusił w nią kawałek kiełbasy). W pewnym momencie Aldona Skalska doszła już do takiej wprawy w tworzeniu roślinnych zamienników, że raz przez przypadek zaserwowała bezmięsnego mielonego mężowi. Nie zorientował się, ale wolała nie podejmować kolejnej próby.
– Mamo, jesteś kochana, ale naprawdę nie musisz szykować dwóch różnych dań. Zjadłabym fasolkę i ziemniaki. A ty mogłabyś odpocząć.
– Cóż to za problem! – Kobieta machnęła ręką, przyzwyczajona do pełnienia roli pani domu od ponad dwudziestu lat. – Jak tam w pracy? Ludzie mili?
– Mili – odpowiedziała po chwili namysłu Weronika.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_