- W empik go
Tiara i korona - ebook
Tiara i korona - ebook
Grzegorz VII i Henryk IV należą do tych postaci historycznych, o które namiętność stronnicza stacza dotąd bój zacięty. Zwolennicy prymatu władzy świeckiej uważają sobie za obowiązek, tak samo dziś, jak niegdyś, w jedenastym stuleciu, potępić papieża – zwolennicy prymatu Kościoła odsądzają cesarza od czci i wiary. Niewielu autorom przyszło na myśl postawić się na stanowisku dwóch mężów, z których każdy był wcieleniem i obrońcą idei historycznej, wniknąć w ich psychologię, zbadać źródło i pobudki sporu i charaktery osób, biorących w nim żywy udział. A tylko na tle pewnej epoki rysują się wypukłe tej epoki postacie wybitne, tylko w oświetleniu zwyczajów i obyczajów, pojęć i dążności danej chwili widzi się dokładniej aktorów tej chwili. Chwila, w której szalał spór pomiędzy Grzegorzem VII a Henrykiem IV, nie była ani jasna, ani spokojna. Wszystko się w niej kłębiło, gotowało, huczało jak w kotle pełnym ukropu. Tworzyły się właśnie nowe pojęcia i wyobrażenia, odległych przyczyn skutki, tworzyły się nowe formy społeczne, nowe zwyczaje i obyczaje.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-218-9 |
Rozmiar pliku: | 1 006 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
XV
W katedrze wormackiej dobiegało nabożeństwo do końca. Biskup osnabrycki, Benno sławił z ambony żywot patrona dnia, św. Marcina, biskup spirski, Henryk, sprawował św. Ofiarę.
Jeszcze się panowie rzeszy nie rozjechali do swoich diecezji, województw i hrabstw. Wszak należała się im sowita nagroda za wierność, okazaną tronowi, a król nie miał dotąd czasu podpisać nowych beneficjów i godności.
Katedrę zamknięto dziś dla mieszczan, wypełnili ją bowiem po brzegi liczni goście i dworzanie.
W nawie potężnej świątyni, na zimnych płytach marmurowych klęczeli przedstawiciele najmożniejszych rodów frankońskich i lotaryńskich: po lewej stronie panie, po prawej panowie. Każda z tych dumnych niewiast zdziwiłaby się bardzo, gdyby się jakaś mieszczka ośmieliła modlić obok niej, każdy z tych gwałtownych mężów zabijał bez namysłu bliźniego. A tu, w obliczu Zbawiciela wydziedziczonych, bili się w piersi, przekonani głęboko, iż korząc się przed Bogiem, przyznając się w cichości serca do win popełnionych, czynią zadość obowiązkom chrześcijanina.
Byli wszyscy szczerymi katolikami, nia odważyliby się nigdy wątpić o którymkolwiek z dogmatów, lecz ich nieokrzesane dusze, przytroczone zmysłami do ziemi, nie umiały się wznieść do wysokich szczytów nauki Chrystusowej. Znaczna ich część przedstawiała. sobie Boga jako króla, spoczywającego w niebie na złotym tronie, pod baldachimem z rubinów, szafirów i szmaragdów. Co poniedziałek – wierzyli – odprawia archanioł Michał przed Bogiem mszę, a święci przygrywają na skrzypkach. I jak do panów dochodzi się przez sługi, tak należy sobie zaskarbić względy któregoś ze świętych, aby dostąpić po śmierci łaski Bożej. A że służba bywa wrażliwa na podarki, przeto trzeba sobie zjednać świętych hojnością, dla kościołów, zbudowanych pod ich wezwaniem.
Nie tylko sam Bóg, zbyt daleki, niepochwytny dla naiwnej wyobraźni wieków średnich, zbyt niepojęty dla ludzi, z których niewielu znało Credo chrześcijańskie, ale święci byli ucieczką strapionych i cierpiących. Do nich wznosiły się pobożne westchnienia i błagania namiętne. Oni, żyjący kiedyś wśród śmiertelników, współczuli – mniemano – z niedolą dzieci tej ziemi i podawali chętne ucho skargom wszelakim.
Oprócz patrona, przydanego na chrzcie, miał każdy katolik przed sądem Boga drugiego rzecznika, wybranego później spomiędzy apostołów. Do tego szczególnie umiłowanego opiekuna udawano się w smutku i boleści.
Hrabiną z Wolfenburga miotał gniew bezsilny. Przebaczyć Bertoldowi nie chciała, a obawa przed niełaską króla nakazywała jej ostrożność.
Klęczała pod samą amboną, modląc się żarliwie do św. Mateusza, swego patrona z wyboru.
– Oszpeć ją, opiekunie mój niebieski – błagała – powlecz jej oczy ropą obrzydliwą, gładkie lice poryj znakami ospy, spraw, aby jej wyrósł garb z tyłu i z przodu. Pomścij mnie, słodki przyjacielu, a na twoim ołtarzu w kaplicy wolfenburskiej zapalę sto świec woskowych i ustanowię pobożnego mnicha, aby tylko tobie służył.
Prosząc apostoła o łaskę okrutną, posyłała w stronę Judyty spojrzenia pełne nienawiści, jakby ją świętemu wskazywała.
– Zetrzyj z tej żmii krasę młodości, uczyń ją starą, wstrętną, ohydną, aby nie zaznała nigdy rozkoszy miłości.
Gdyby Judyta mogła była wiedzieć, iż była przedmiotem tak mściwej modlitwy, nie byłaby się tak ciekawie rozglądała po katedrze.
Dokoła niej działy się rzeczy, których nie przypuszczała nigdy w Hohenau. W domu ostrzegano ją przed dotknięciem ręki nieszczęśliwych, pozbawionych przez papieża prawa obcowania z wiernymi, a tu, pod bokiem najwyższego wójta Kościoła, sprawowali zasuspendowani biskupi święte czynności i wyklęci brali udział w nabożeństwie, nie gorsząc nikogo.