Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

To co nie przemija... - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To co nie przemija... - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 227 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TO CO NIE PRZE­MI­JA…

Pa­mię­tam: ręce wy­cią­gnę­ła przed sie­bie, przy­mknę­ła oczy, a z gar­dła wy­darł jej się ci­chy, stłu­mio­ny szept:

– Nie… nie…

Mrok za­pa­dał i dłu­gie, fio­le­to­we cie­nie snu­ły się po po­ko­ju. Wy­peł­za­ły z pod szaf, z pod krze­seł i snu­ły się po pod­ło­dze i po ścia­nach jak fan­ta­stycz­ne węże; na gór­nych szy­bach w oknie drżał jesz­cze blask.

– Nie… nie… zmi­łuj się, ja nie moge!… Była po­dob­na do za­lęk­nio­ne­go pta­ka. Mia­ła łzy w oczach, ręce zło­ży­ła jak do mo­dli­twy i ci­chym, dzie­cin­nym gło­sem pro­si­ła mię, że­bym ją pu­ścił. Ale ja nie ro­zu­mia­łem jej słów. Czu­łem tyl­ko strasz­li­we pul­so­wa­nie wszyst­kich żył i zda­wa­ło mi się, że sły­szę szum krwi, któ­ra mi na­pły­wa do gło­wy.

– Odejdź, odejdź – chcia­ła mi się wy­drzeć z rąk.

Za­mkną­łem jej usta prze­cią­głym po­ca­łun­kiem.

By­łem zmę­czo­ny i pot wy­stę­po­wał mi na czo­ło. Skąd się wzię­ło tyle mocy w tych drob­nych, dzie­cin­nych rę­kach? Z po­cząt­ku roz­pla­ta­łem jej ręce pół żar­tem, z uśmie­chem po­li­to­wa­nia, że chce mi się opie­rać, póź­niej za­czą­łem tra­cić pa­no­wa­nie nad sobą. Czu­łem na twa­rzy jej od­dech i upi­ja­łem się nim jak wi­nem.

I już nic nie wi­dzia­łem do­oko­ła. Zo­sta­ło mi tyl­ko wspo­mnie­nie ja­kiejś si­nej mgły, w któ­rej roz­pły­nę­ły się wszyst­kie przed­mio­ty i kil­ku wy­zło­co­nych li­ści na szczy­tach drzew w ogro­dzie.

Przy­trzy­ma­łem jej ręce i przy­gar­ną­łem ją do sie­bie. Ona już osła­bła i nie mia­ła sił mi się bro­nić.

Na­gle w są­sied­nim po­ko­ju roz­legł się ci­chy płacz dziec­ka.

Wte­dy ostat­nim, roz­pacz­li­wym, wy­sił­kiem wy­dar­ta mi się z rąk. Po twa­rzy jej prze­le­ciał ja­kiś nie­wy­po­wie­dzia­nie bo­le­sny skurcz. Sta­nę­ła przy oknie i przy­sło­ni­ła rę­ka­mi oczy.

– Sły­szysz… sły­szysz – za­czę­ła szep­tać stłu­mio­nym, ury­wa­nym od zmę­cze­nia gło­sem. To moje dzie­ci pła­czą… Zmi­łuj się nad nie­mi… Cóż one win­ne… Niech się nie wsty­dzą kie­dyś swo­jej mat­ki!…

Głos jej się za­ła­mał.

A dziec­ko w są­sied­nim po­ko­ju pła­ka­ło co­raz bar­dziej. I po­czu­łem, że dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go. Mia­łem ta­kie wra­że­nie, jak gdy­bym strasz­nym, nie­ludz­kim wy­sił­kiem pa­mię­ci sta­rał się so­bie coś przy­po­mnieć – coś z przed daw­nych nie­pa­mięt­nych cza­sów. Ogar­nę­ło mię zmę­cze­nie i smu­tek. Usia­dłem w fo­te­lu i ukry­łem twarz w dło­niach.

Pani He­le­na wy­szła do dru­gie­go po­ko­ju.

Ro­zej­rza­łem się do­oko­ła. Było już zu­peł­nie ciem­no. W ogro­dzie ze­rwał się wiatr i drze­wa za­czę­ły ci­cho szu­mieć. Sie­dzia­łem bez ru­chu, bez pa­mię­ci, my­śli mia­łem ocię­ża­łe, jak­by po dłu­gim nie­spo­koj­nym śnie. Po chwi­li drzwi otwo­rzy­ły się ci­cho i na pro­gu sta­nę­ła pani He­le­na. Mia­ła na so­bie świe­ży, bia­ły ka­fta­nik. W ręku trzy­ma­ła za­pa­lo­ną świe­cę.

Wsta­łem i ukło­ni­łem się jej w mil­cze­niu.

– Chcesz iść, zo­stań jesz­cze chwi­lę. Usia­dła obok mnie w dru­gim fo­te­lu.

– Ty się gnie­wasz.., Nie chcia­ła­bym, że­by­śmy się tak roz­sta­li. Wiesz jak mi cięż­ko na świe­cie…

Po­ło­ży­ła rękę na mo­jej ręce i ci­chym, do­brym gło­sem za­czę­ła mó­wić do mnie:

– Nie od­chodź, nie gnie­waj się… ty wiesz prze­cie, że ja oprócz cie­bie ni­ko­go nie mam na świe­cie… Zmi­łuj się, wejdź w moje po­ło­że­nie… Ja nie mogę, mu­sia­ła­bym na­brać dla sie­bie sa­mej po­gar­dy… Czyż ty­byś chciał, że­bym była taką jak inne ko­bie­ty?… Pierw­szy ode­pchnął­byś mnie od sie­bie… Po­myśl, co my już mamy nie­za­po­mnia­nych chwil w ży­ciu… Tak nam było za­wsze do­brze ze sobą, ta­kie to wszyst­ko było czy­ste, świę­te, wio­sen­ne.

Umil­kła i ob­ję­ła mię rę­ka­mi za szy­ję.

– Nie, ja nie chcę, ja nie mogę cie­bie stra­cić… – wy­szep­ta­ła przez łzy. Ty wiesz prze­cie w ja­kiej strasz­nej pu­st­ce ja żyję. Ni­ko­go, ni­ko­go kto­by mógł od­czuć jed­no drgnie­nie mo­jej du­szy… Nim cie­bie po­zna­łam, mia­łam ta­kie chwi­le, że po­pro­stu przy­cho­dzi­ło mi na myśl, żeby so­bie ży­cie ode­brać. Nie wie­rzysz.. mó­wi­łam ci to już prze­cie… Wi­dzisz, daw­niej wie­rzy­łeś. Przy­suń się tro­chę, bo mi tak strasz­nie nie­wy­god­nie sie­dzieć…

– Ja jed­nak za­wio­dłam się dziś tro­chę na to­bie, ja… my­śla­łam, że ty je­steś lep­szy.. I to mnie boli… Boże, czyż to jest mi­łość, prze­lot­na, prze­mi­ja­ją­ca roz­kosz, po któ­rej tyl­ko wstyd i nie­smak zo­sta­je. Ja po­ko­cha­łam w to­bie two­ją du­szę i pra­gnę­łam, że­byś ty mnie, ko­chał tak samo. Uspo­kój się… Bę­dziesz do­bry?…. Bę­dziesz mię ko­chał tak jak ja chcę?… Pa­mię­taj, że ja mam dzie­ci, że im mu­szę do­bre imię zo­sta­wić. Bę­dziesz do­bry? No to… po­ca­łuj.

I opie­ra­jąc się pier­sia­mi o moje pier­si, pod­sta­wi­ła mi do po­ca­łun­ku roz­chy­lo­ne usta

– Ty się gnie­wasz na mnie… Tak zim­no, tak obo­jęt­nie ca­łu­jesz… A ja ci chcia­łam przy­jem­ność zro­bić, chcia­łam ci wy­na­gro­dzić…

Krew ude­rza­ła mi wciąż do gło­wy i by­łem bliz­ki omdle­nia.

A ona ci­chym, me­lo­dyj­nym gło­sem tło­ma­czy­ła mi, że mi­łość to naj­wyż­sza har­mo­nia dusz, to co w czło­wie­ku wiecz­ne, co nig­dy nie prze­mi­ja. Na oknie za­ja­śnia­ło księ­ży­co­we świa­tło i kil­ka bla­sków srebr­nych, niby kil­ka li­ści z cza­ro­dziej­skie­go drze­wa spa­dło na pod­ło­gę. Pod­nio­słem się z fo­te­lu.

– Idziesz już?

Sta­nę­ła przedem­ną, prze­chy­la­jąc się lek­ko w tył i opar­ła ręce na mo­ich ra­mio­nach.

– Pój­dę…

– Zo­stań jesz­cze chwi­lę.

– Póź­no już… Twój mąż za­raz przy­je­dzie…

– A tak, masz ra­cyę… idź… idź… idź!… – krzyk­nę­ła tro­chę roz­draż­nio­nym gło­sem.

Nie spa­łem wca­le tej nocy. Do świ­tu cho­dzi­łem po po­lach. Noc była cie­pła i księ­życ ja­sno świe­cił. Po­wo­li, po­wo­li ja­kaś nie­wy­po­wie­dzia­nie słod­ka ci­sza roz­snu­wa­ła się po mo­jej du­szy. Czu­łem jak wszyst­ko się we mnie prze­mie­nia. I żal mi było i wstyd za tę chwi­lę sza­łu, w któ­rej da­łem za­pa­no­wać nad sobą zwie­rzę­ciu i chcia­łem znisz­czyć bru­tal­nie to, co było nam naj­więk­szą świę­to­ścią na zie­mi – na­szą czy­stą, nie­po­ka­la­ną mi­łość.

– Ju­tro pój­dę, do nóg jej pad­nę i będę bła­gał o prze­ba­cze­nie – my­śla­łem.

A w du­szy dzwo­ni­ły mi jej sło­wa: Bę­dzie­my żyli jak brat z sio­strą, stłu­mi­my w so­bie niz­kie po­ry­wy i ra­zem, sil­ni mi­ło­ścią, pój­dzie­my szu­kać praw­dzi­we­go szczę­ścia. Moja du­sza do cie­bie na­le­ży i jej nikt ci nie od­bie­rze!

Dzień już wscho­dził. Wiatr przy­niósł od stro­ny lasu ci­chy, po­ran­ny szum drzew. I obu­dzi­ła się wte­dy we mnie ja­kaś wiel­ka, do­tąd nie­zna­na i nie­prze­czu­wa­na nig­dy wia­ra w ludz­kie szczę­ście.

Spo­koj­ny i sil­ny po­wró­ci­łem do domu. Za­czę­ło się dla mnie nowe ży­cie. Ale z pa­nią He­le­ną już się nie wi­du­ję. Znie­na­wi­dzi­ła mię od tego cza­su i na­wet pa­trzeć na mnie nie może bez po­gar­dy.

PIERW­SZA MI­ŁOŚĆ

Lato było strasz­nie nud­ne. Wszy­scy ci ko­le­dzy, któ­rych Ka­zio naj­le­piej lu­bił, po­wy­jeż­dża­li na wieś i nie miał pra­wie wca­le to­wa­rzy­stwa. Z ko­niecz­no­ści za­warł przy­jaźń z dwo­ma ucznia­mi gim­na­zy­um re­al­ne­go, któ­rzy miesz­ka­li w tej sa­mej co i on ka­mie­ni­cy, ale zżyć się z nimi bli­żej nie po­tra­fił. I cho­ciaż wciąż prze­sta­wa­li ze sobą i dzień w dzień spę­dza­li ra­zem po­po­łu­dnia w Po­mo­lo­gicz­nym ogro­dzie, był wzglę­dem nich uspo­so­bio­ny dość nie­życz­li­wie i w my­ślach na­zy­wał ich krót­ko:

– Zie­lo­ne mał­py…

W po­ło­wie lip­ca za­czął już na­wet tę­sk­nić do koń­ca wa­ka­cyj. Było to zu­peł­nie nowe dla nie­go uczu­cie i sam mu się dzi­wił. Ale czuł, że, kie­dy się lek­cye roz­pocz­ną na nowo i kie­dy się przy­ja­cie­le po­zjeż­dża­ją, bę­dzie we­se­lej. Tego lata wo­gó­le coś dziw­ne­go się z nim dzia­ło. Wpa­dał w dłu­gie, me­lan­cho­lij­ne za­my­śle­nia i cza­sa­mi zda­wa­ło mu się, że już wkrót­ce musi umrzeć. Lecz było mu to pra­wie obo­jęt­ne. Ogar­nę­ło go zu­peł­ne znie­chę­ce­nie, wszyst­ko mu zbrzy­dło, wszyst­ko go draż­ni­ło. Stał się po­nu­ry i zło­śli­wy. W koń­cu po­gnie­wał się z re­ali­sta­mi i zo­stał zu­peł­nie sam.

W domu mało zwra­ca­no na nie­go uwa­gi. Oj­ciec całe dni spę­dzał w biu­rze, po­wra­cał wie­czo­rem i mało go ob­cho­dzi­ło co się na­oko­ło dzie­je. Mat­ka za­ję­ta była go­spo­dar­ski­mi kło­po­ta­mi i młod­sze­mi dzieć­mi. Ale zmia­na w uspo­so­bie­niu Ka­zia sta­ła się tak wi­docz­ną, że trud­no było jej nie za­uwa­żyć.

– Ty mu­sisz mieć coś na su­mie­niu – ode­zwał się raz pod­czas ko­la­cyi oj­ciec, przy­glą­da­jąc mu się po­dejrz­li­wie.

– Nic nie mam – burk­nął Ka­zio i wzru­szył ra­mio­na­mi.

Ojca to obu­rzy­ło.

– Jak ty od­po­wia­dasz? Co się z tym chło­pa­kiem sta­ło, to do­praw­dy ludz­kie po­ję­cie prze­cho­dzi.

I zwró­cił się do mat­ki:

– To od przy­ja­ciół się po­nau­czał… Oczy­wi­ście, jak całe dni bez do­zo­ru włó­czy się po mie­ście… Ja nie mam cza­su go pil­no­wać, ale ty prze­cież po­win­na­byś tro­chę zwra­cać na nie­go uwa­gi.

Od­tąd Ka­zio stał się po­wo­dem cią­głych nie­sna­sek do­mo­wych. Mat­ka kil­ka razy za­czy­na­ła z nim roz­mo­wy, pró­bo­wa­ła wy­do­być ze­zna­nie dla­cze­go uni­ka ko­le­gów, dla­cze­go jest taki po­nu­ry, on jed­nak na wszyst­ko od­po­wia­dał opry­skli­wie:

– No, bo je­stem.

Po pew­nym cza­sie wszy­scy przy­zwy­cza­ili się do tego i zły hu­mor Ka­zia uzy­skał pra­wo oby­wa­tel­stwa w ro­dzi­nie.

* * *

A on z dnia na dzień sta­wał się co­raz bar­dziej za­my­ślo­ny i smut­ny. Prze­stał na­wet wy­cho­dzić z domu i tyl­ko ca­łe­mi go­dzi­na­mi prze­sia­dy­wał w oknie, wy­glą­da­jąc na po­dwó­rze.

Ro­dzi­ce Ka­zia miesz­ka­li w wiel­kiej, trzy­pię­tro­wej ka­mie­ni­cy na trze­ciem pię­trze. Miesz­ka­nie było cia­sne, dusz­ne i brud­ne. Mat­ka nie mo­gła po­jąć upodo­bań chłop­ca.

– I co ty wy­pa­tru­jesz na­tem po­dwór­ku – dzi­wi­ła się nie­raz.

– Nie ro­zu­miem, jak moż­na tak całe go­dzi­ny ster­czeć przy oknie i pa­trzeć na jed­no i to samo. Po­szedł­byś się przejść le­piej.

Ka­zio naj­czę­ściej nic na to nie od­po­wia­dał.

– Siedź, kie­dyś głu­pi – koń­czy­ła roz­draż­nio­na jego mil­cze­niem. Jak żyję nie wi­dzia­łam ta­kie­go dzi­wa­dła. Już ani sło­wa nie po­wiem.

I po chwi­li od­zy­wa­ła się zno­wu:

– I co ty wi­dzisz cie­ka­we­go na­tem po­dwór­ku?

Wów­czas Ka­zio chwy­tał za czap­kę i wy­bie­gał na mia­sto.

W du­szy czuł w ta­kiej chwi­li do ro­dzi­ców strasz­ny żal. Wo­gó­le był na nich roz­ża­lo­ny. Przy­cho­dzi­ło mu cza­sa­mi na myśl, żeby uciec z domu i do Ame­ry­ki po­je­chać. Ob­my­ślał na­wet plan tej po­dró­ży. Miał, kie­dy wszy­scy będą spa­li, otwo­rzyć po ci­chu biur­ko, wy­kraść ojcu pie­nią­dze i pu­ścić się w dro­gę. I wy­obra­żał so­bie, jak oj­ciec i mat­ka będą pi­sy­wa­li do nie­go bła­gal­ne li­sty, żeby po­wró­cił. Ale on nie od­po­wie na­wet na ża­den. Przy­je­dzie do­pie­ro za kil­ka­na­ście lat, gdy bę­dzie bar­dzo bo­ga­ty… I do­pie­ro wte­dy po­zwo­li im się prze­bła­gać.

I do ko­le­gów, któ­rzy po­wy­jeż­dża­li z War­sza­wy czuł rów­nież żal. Przy­po­mi­nał so­bie wszyst­kie sprzecz­ki z nimi, prze­ży­wał je każ­de­go dnia po dzie­sięć razy na nowo i po­wo­li za­czy­nał daw­nych przy­ja­ciół lek­ce­wa­żyć. Z roz­ko­szą my­ślał o tem, że gdy przy­ja­dą i przyj­dą się z nim wi­tać, on żad­ne­mu nie Poda ręki. Od­wró­ci się ty­łem i odej­dzie. Będą się chcie­li z nim po­go­dzić, będą go pro­si­li, za­kli­na­li na wszyst­kie świę­to­ści, ale on nie zwró­ci na to uwa­gi.

– Nie chcę się z wami znać – po­wie krót­ko, zim­nym, lo­do­wa­tym to­nem.

I prze­sta­nie się z nimi za­da­wać.

Nie­na­wi­dził ich… tak samo jak ro­dzi­ców, jak wszyst­kich prze­chod­niów, któ­rych spo­ty­kał na uli­cy, wszyst­kich lu­dzi na świe­cie… Nie, nie wszyst­kich – była jed­na isto­ta..

* * *

O tej ma­rzył… Cho­dząc po mie­ście, wy­sia­du­jąc ca­łe­mi go­dzi­na­mi przy oknie, nie­ru­cho­my, za­pa­trzo­ny w je­den punkt, ma­rzył wciąż o niej. Bę­dzie cu­dow­na, jak kró­lew­na, bę­dzie mia­ła zło­te wło­sy i sza­fi­ro­we oczy, bę­dzie go ko­cha­ła nad ży­cie i wszyst­kie męki naj­strasz­niej­sze znie­sie, żeby się z nim po­łą­czyć.

Jak w tej ślicz­nej po­wie­ści, któ­rą nie­daw­no czy­tał.

Pew­ne­go dnia mat­ka zbu­dzi go rano.

– Słu­chaj – po­wie zdzi­wio­nym gło­sem –

ja­kieś kwia­ty dla cie­bie przy­nie­śli.

I poda mu wspa­nia­ły bu­kiet róż.

– Od kogo to? – za­cznie się do­py­ty­wać.

On nic nie po­wie.

W kwia­tach bę­dzie list… Mój naj­droż­szy… i ja­kieś słod­kie, nie­wy­po­wie­dzia­nie słod­kie, upa­ja­ją­ce, piesz­czo­tli­we wy­ra­zy.

Przy­my­kał oczy, my­śląc o niej… Mój naj­droż­szy…

Póź­niej źli lu­dzie ich roz­łą­czą. Przej­dą obo­je naj­strasz­niej­sze, naj­krwaw­sze, pie­kiel­ne mę­czar­nie, nie­bo i pie­kło prze­ciw­ko nim się sprzy­się­gnie, aż on wszyst­ko po­ko­na i od­zy­ska ją wresz­cie.

I za­czną żyć ra­zem.

* * *

Raz wie­czo­rem Ka­zio wró­cił do domu strasz­nie zde­ner­wo­wa­ny. Kła­dąc się spać, ro­ze­śmiał się gorz­ko i szep­nął pół­gło­sem:

– W ży­ciu to się nie dzie­je tak jak w po­wie­ściach.

Po­tem aż do sa­me­go świ­tu nie mógł za­snąć.

Na­za­jutrz wstał póź­no. Był bla­dy i za­ci­skał ner­wo­wo usta, żeby się nie roz­pła­kać. Szyb­ko wy­pił śnia­da­nie i zbiegł na po­dwó­rze.

Tam spo­tkał się z re­ali­sta­mi.

Pod­szedł i wy­cią­gnął ku nim na po­wi­ta­nie rękę.

Spoj­rze­li zdzi­wie­ni, bo się gnie­wa­li i nie roz­ma­wia­li ze sobą, ale on nie dał im cza­su na na­my­sły.

– Mój pa­nie – rzekł do star­sze­go. Ja się te­raz chcę z pa­na­mi prze­pro­sić. Czy pan nie wie, ile re­wol­wer kosz­tu­je?

Usta za­drża­ły mu ner­wo­wo. Obaj ucznio­wie spoj­rze­li na nie­go ze zdu­mie­niem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: