- promocja
- W empik go
To, co za nami - ebook
To, co za nami - ebook
Dwie historie, splecione ze sobą w sposób, którego z pewnością się nie spodziewasz.
Zack wiedział, jak potoczy się jego życie, odkąd miał dziewięć lat i poznał swoją najlepszą przyjaciółkę. Miał wizję przyszłości, w której u jego boku stała właśnie ona, Emily. Los miał jednak dla niego inne plany.
Nikki od zawsze zmagała się z przeciwnościami. Życie z dwubiegunową matką było trudne, ale po jej śmierci może być jeszcze gorzej. Kiedy od lat skrywane sekrety wychodzą na jaw, Nikki wyrusza do Kalifornii, aby odkryć wszystkie tajemnice.
Zack i Nikki wiedzą, że ich życiem kieruje przeznaczenie. Nie spodziewają się jednak, jak pokręcony może być los.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67137-34-8 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nikki
Brookside, Teksas
Stoję sama na parkingu, deszcz leje tak mocno, że skóra powinna mnie piec, ale nie czuję bólu. Granatowa letnia sukienka, jedyna, jaką posiadam, jest do cna przemoczona i oblepia mi ciało. Zaciskając powieki, modlę się do Boga, niepewna, czy nadal w niego wierzę. Na próżno błagam go, by zabrał obraz, który nieustępliwie podsuwa mi pamięć. Gdy zamykam oczy, jej wspomnienie, leżącej tam, staje się jeszcze żywsze. Nie umiem się go pozbyć.
Cała drżę. Wstrząsa mną szloch, jeszcze zanim zaczną płynąć łzy. Płaczę pierwszy raz, odkąd to się stało. Czas biegnie, nie mam pojęcia, jak długo tu tkwię, pozwalając, by ogarniały mnie tłumione przez całe dnie emocje.
Ulewny deszcz w końcu zaczyna słabnąć, a łzy idą za jego przykładem.
Moją uwagę przyciągają reflektory w oddali; jakiś samochód zwalnia przed wjazdem na słabo oświetlony parking.
Daję nura za pobliskie drzewo; właściwie sama nie wiem, czemu się chowam. Nie chcę nikogo widzieć. Wyglądam zza wysokiego dębu. Kobieta w samochodzie poprawia włosy we wstecznym lusterku i w końcu wysiada. Przez dłuższą chwilę stoi bez ruchu, patrząc na napis nad wysokimi, podwójnymi drzwiami.
Parę minut później obok zatrzymuje się drugi samochód. Poznaję go bez trudu. Pani Evans wysiada bez ociagania, nie wahając się ani chwili. Maszeruje do drzwi, otwiera je i znika wewnątrz. Przez lata zajmowało się mną wielu pracowników opieki społecznej, ale ta jest najgorsza z nich wszystkich. Nienawidzę jej. Gdy patrzę, jak beztrosko wkracza na pogrzeb mojej matki, przypominają mi się te wszystkie miesiące, kiedy nas rozdzieliła. Czas, który mogłyśmy spędzić razem. Czas, którego teraz nie zdołam cofnąć.
Smutek i łzy ustępują, ogarnia mnie gniew. Moje wiotkie ciało sztywnieje, pięści zaciskają się mocno po bokach. Nienawidzę jej. Tak strasznie nienawidzę. Czuję się jak garnek pełen wrzącej wody, z którego zaraz wystrzeli pokrywka. Znajduję ubłocony kamień i ciskam nim w samochód, który woził mnie tyle razy. Kamień z hukiem uderza w blachę, ale ten odgłos mnie nie zadowala. Znajduję więc następny i tym razem biorę większy zamach. Głośny trzask niesie się przez spokojny parking. Setka drobniutkich okruchów szkła sypie się na ziemię. Zaczyna wyć alarm. Ten dźwięk przynosi mi spokój.
Odwracam się z satysfakcją, jakiej nie czułam od wielu dni, i wciąż ociekając wodą, powoli wędruję w kierunku domu.ROZDZIAŁ 2
Zack
Long Beach, Kalifornia
Pamiętam, kiedy pierwszy raz ujrzałem Emily Bennett. Jej rodzina właśnie się wprowadziła do domu po drugiej stronie ulicy. Długa, biała ciężarówka z firmy przeprowadzkowej zajęła niemal połowę naszej przecznicy. Siedziałem w swoim pokoju na drugim piętrze, zerkając przez okno. Rzeczy, które wyładowywali, wyglądały, jakby należały do mojej rodziny: kosztowne dywaniki, zabytkowe meble – wszystkie te graty, do których nie wolno mi się było zbliżać. Klamoty, które dziewięciolatkowi wydawały się strasznie nudne. Zaczynałem już tracić zainteresowanie szpiegowaniem, kiedy mój wzrok przykuło coś jaskrawożółtego, wynoszonego właśnie z ciężarówki. Pół metra błyszczącego chromu i jaskrawej, kanarkowożóltej farby o wysokim połysku. A niech mnie! Na widok roweru Schwinn Twin Back IV Racer, który miałem na oku przez ostatnie dwa miesiące, aż rozbłysły mi oczy. Sam nie wiem, czy byłem bardziej rozemocjonowany tym, że w sąsiedztwie zamieszka chłopak, z którym będę mógł się bawić, czy tym, że może uda mi się przejechać na jego rowerze. Zbiegłem po schodach po dwa stopnie naraz, z rozmachem otwarłem drzwi z siatką przeciw owadom, tak szybko, że niemal spadły z zawiasów, i pognałem przez ulicę, kompletnie ignorując moją mamę, krzyczącą za mną, żebym włożył buty. I spodnie. Tak, w tym całym rozgorączkowaniu wybiegłem w samej bieliźnie. Miałem dziewięć lat, a moja stuknięta matka nadal kupowała mi slipki z Batmanem. Wspomnienie o tym, jak wpadłem prosto na nowego dzieciaka, jedynie po to, by się przekonać, że nowy chłopak jest dziewczyną, wydaje się odległe o wieki.
Od tego czasu Emily i ja staliśmy się nierozłączni. Pozwoliła mi przejechać się na rowerze już pierwszego dnia, zaraz po tym, jak nałożyłem spodnie i moja matka zmusiła mnie, bym grzecznie się przestawił rodzicom Emily – bardzo miłej, ale poważnej parze, która wydawała się o wiele starsza i nie tak szczęśliwa, jak moi rodzice.
Myślę, że zakochałem się w Emily, zanim jeszcze zrozumiałem, co oznacza zakochanie. Kiedy miałem dziesięć lat i moja drużyna przegrała w finałach juniorów, Emily była przy mnie w swoim stroju cheerleaderki i zachwycała się, że dzięki mnie prawie wygraliśmy mecz. Zaś następnego roku, kiedy w końcu zwyciężyliśmy, Emily krzyczała i wiwatowała głośniej niż ktokolwiek inny. Taka była Emily – moja największa fanka, dumna z każdego mojego osiągnięcia i szaleńczo we mnie zakochana. Jak chłopak mógłby tego nie kochać?
Jednak przez ostatnich parę lat wiele się zmieniło. Emily się zmieniła. Czasami nie rozpoznaję w niej tamtej małej dziewczynki od żółtego schwinna. Gdy na nią patrzę, mimowolnie szukam w jej oczach śladu dawnej Emily. Smutno mi, że nie znajduję.
Jednak wciąż jest piękna. Odrzuca długie, jasne i kręcone włosy, które wyglądają, jakby spędziła nad nimi całe godziny, choć to tylko powszedni szkolny dzień, nie żadna uroczystość. Jak ją znam, pewnie tak było.
– Gotowy do wyjścia, Batmanie? – Emily wraca do stolika, przy którym jemy lunch. Wcześniej obeszła wszystkich znajomych na sali.
Minęło osiem lat, a ona wciąż śmieje się z tamtego dnia, choć wie, że obecnie noszę ciemnoszare bokserki Calvina Kleina, o które lubi ocierać swoje półnagie ciało parę razy w tygodniu. Jednak nadal nie pozwoliła mi ich zdjąć.
– Idź beze mnie. Chcę pogadać z Allison Parker. Robimy razem projekt z angielskiego. – Wiem, że to się jej nie spodoba, ale prawie dotarłem do punktu, w którym już mam to gdzieś.
– Naprawdę, Zack? Znowu? Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że ciebie i tę małą kujonkę coś łączy.
Wie, że Allison i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, tak naprawdę nie to ją wkurza. Wszyscy jej nadęci znajomi spotykają się na boisku każdego dnia po skończonym lunchu i nie daj Boże, żeby mnie ze sobą nie przyciągnęła. Przez większość czasu nawet już ze mną nie rozmawia, ale trzyma się mnie kurczowo, jakbyśmy byli jakimiś cholernymi syjamskimi bliźniętami.
– Nawet nie zauważysz, że mnie tam nie ma. – Wstaję i zbieram książki ze stołu, tym samym dając znak, że to koniec rozmowy. W każdym razie dla mnie.
– Oczywiście, że zauważę, podobnie jak wszyscy inni – jęczy, chwytając mnie za rękę.
I właśnie to jest prawdziwy powód, dla którego jest zła, że chcę popracować nad projektem z angielskiego. Kapitanka grupy cheerleaderek _musi_ być widywana z kapitanem drużyny futbolowej. W świecie Emily wszystko musi wyglądać idealnie, inaczej to byłaby prawdziwa katastrofa.
Ale ja jestem mistrzem w naprawianiu swoich uchybień wobec Emily Bennett, więc trzaskam głośno książkami o stół, upewniwszy się, że wszystkie oczy są zwrócone na nas. Potem obejmuję jej wąską talię i przyciągam tak blisko, że Emily musi odchylić swoją śliczną główkę, żeby na mnie spojrzeć. Przyciskam usta do jej warg i całuję ją długo i mocno.
Będzie udawać, że jest wkurzona tą publiczną manifestacją uczuć, ale to tylko pozory. Uwielbia każdą cholerną minutę uwagi. A im więcej dziewcząt będzie wzdychać z zazdrości, tym lepiej mnie potraktuje, kiedy spotkamy się znowu po szkole.ROZDZIAŁ 3
Nikki
Brookside, Teksas
Poranne słońce przeświecające przez drzewa w ogóle nie poprawia mi nastroju. Po tym, jak przez całą noc rzucałam się i przewracałam w pościeli, byłam bardziej wykończona, wstając z łóżka, niż kiedy się do niego wczołgałam.
Brak snu sprawia, że robię się drażliwa, podskakuję, gdy dzwoni komórka.
– Nie rzuciłam się z okna, Ashley! – wołam, przełączając na głośnomówiący i przerywając sprzątanie w szufladach maminej komody. Ashley chce dobrze, ale dzwoniła już cztery razy, a jest dopiero jedenasta przed południem. – Nie powinnaś być na matmie?
– Jestem wystarczająco mądra. Poza tym poradzę sobie w życiu, jadąc na samym uroku – odcina się sarkastycznie. – Rachunki są dla tępaków.
– Naprawdę? Zawsze myślałam, że rachunki są dla rozgarniętych.
– Nie. Wmawiają to dzieciakom bez osobowości, żeby nie wyskoczyły przez okno. Mówi się im, że są bystre, ale naprawdę oznacza to: jesteście nudni jak flaki z olejem, więc musicie pracować dwa razy ciężej.
– Dobrze wiesz, że ludzie uważają, że jestem bystra.
– No i fajnie, trzymaj się ze mną, to zgłupiejesz. – Milknie. – Zostały mi tylko angielski i wuef, pomyślałam, że się urwę i dotrzymam ci towarzystwa.
O dziwo, udaje mi się wyperswadować Ash pomysł wagarów. Wiem, że chce się upewnić, że ze mną wszystko dobrze. To dlatego nie wspomniałam o przeprowadzce w przyszłym tygodniu. Pani Evans przekazała mi tę wiadomość dziś rano. Rodzina zastępcza. Znowu. Mama Ashley zgodziła się mnie chwilowo zatrzymać, ale w jej przyczepie jest mniej miejsca niż w mojej.
Moje częste pobyty w rodzinach zastępczych, ilekroć mama była hospitalizowana, zwykle trwały krótko. Wiedziałam, że są tylko tymczasowe. Nadal jednak pozostał mi niemal cały rok do pełnoletności i nie chcę nawet myśleć, że przez cały ten czas miałabym mieszkać z kimś obcym. Nie potrafię sobie wyobrazić, że przetrwam bez mamy i Ashley.
Ashley Mason jest moją najlepszą przyjaciółką od czterech lat. To najdłuższy okres, przez jaki kiedykolwiek miałam najlepszą przyjaciółkę. A właściwie jakąkolwiek przyjaciółkę. Poznałyśmy się na lekcji angielskiego u pana Carsona. Kiedy przeniosłam się do Brookside, zaczęliśmy właśnie przerabiać _Zabić drozda_. Jestem kujonką, która czyta dwie książki tygodniowo i ma odrobione każde zadanie z angielskiego przed czasem. Ashley to inny typ dziewczyny. Czyta streszczenia i gardzi każdą książką bez obrazków. Niektórzy ludzie po prostu nienawidzą czytać, a Ashley jest ich królową. Nie mogła pojąć, że już zdążyłam przeczytać _Zabić drozda_, i to z własnej chęci. Oczywiste różnice między nami są jednak tym, co nas do siebie przyciągnęło. Ashley potrzebowała pomocy, a ja ją dawałam. Taka już jestem. Chyba wszystkie te lata opieki nad mamą sprawiły, że pomaganie stało się moją drugą naturą.
Rzuciłam telefon na łóżko i odetchnęłam głęboko, rozglądając się wokół. Kim teraz się zaopiekuję?
Notesy pełne rozwlekłych myśli. Przypadkowe artykuły z gazet złożone w niewielkie pakieciki. Setki pustych buteleczek po tabletkach.
Jestem wdzięczna, że Ashley postanowiła zostać w szkole, dzięki temu zyskałam trochę czasu na dokończenie sprzątania szuflad mamy, bez przymusu wyjaśniania czegokolwiek. Wiem, że Ashley nas nie osądza, ale niektóre z tych rzeczy trudno wyjaśnić. Moja przyjaciółka jest jedną z niewielu osób, która wiedziała wszystko o mojej mamie. Cukrzyca mamy nie była tajemnicą – ostatecznie to ona pozbawiła ją życia. Jednak mało kto wiedział o jej chorobie psychicznej. Niełatwo było to wyjaśnić. Większość dzieciaków nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak choroba dwubiegunowa, a co dopiero jak się troszczyć o matkę zmagającą się każdego dnia z demonami. Łatwiej było po prostu nie przyprowadzać nikogo do domu. Z wyjątkiem Ashley. Ona była świadkiem tego wszystkiego, a zwłaszcza paru ostatnich, ciężkich tygodni… Bywały i dobre dni w czasie choroby, ale od dawna już się nie zdarzały. Od bardzo dawna.
Rozglądam się po niewielkiej przyczepie, którą dzieliłyśmy z mamą przez ostatnie cztery lata. Moje rzeczy, jak zawsze, są gotowe do drogi – łatwe do przenoszenia. Nigdy nie ufałam trwałości, tak samo jak mama. Łączyło nas ciche porozumienie, że mój dobytek pozostanie w ciężkich, kartonowych pudłach, w których zawsze układałam rzeczy jak w szufladach. Nawet kiedy mieszkałyśmy w umeblowanym mieszkaniu z prawdziwymi komodami, nigdy z żadnej nie skorzystałam.
Rzeczy mamy trzeba teraz ułożyć i przejrzeć. Ona zawsze trzymała swoje sprawy w tajemnicy. Mimo że umarła, nadal czuję, jakbym robiła coś złego, grzebiąc w jej szufladach. W głębi jednej trzymała puzderko z biżuterią. Nie wiem, czemu zawsze tak je ukrywała, przecież nigdy nie miała nic cennego.
Otwieram różowe poobijane puzderko, znajoma baletnica wyskakuje mi na powitanie… I nagle znowu mam sześć lat i zakradam się do sypialni mamy, kiedy nie ma jej w domu. Bez końca nakręcam pozytywkę, patrząc, jak mała plastikowa baletnica wiruje w takt muzyki. Próbuję ją naśladować.
„Ledwie ci się udaje chodzić i żuć gumę jednocześnie”, powiedziała ze śmiechem mama, gdy kiedyś spytałam ją, czy mogłaby zapisać mnie na lekcje baletu. Nie wspominała o tym, że i tak nie było nas na to stać.
Nie mogę się opanować. Nakręcam mechanizm kluczykiem z tyłu, a gdy rozlega się melodia, moją twarz rozjaśnia pierwszy od tygodni prawdziwy uśmiech.
Z owiniętymi wokół szyi dwoma długimi sznurami koralików o metalicznym połysku nucę piosenkę baletnicy, wsuwając na palce tanie, sztuczne pierścionki. Ten srebrny, z ciemnofioletowym kamieniem, zmienia kolory. Pamiętam, jak mama mówiła, że to jej pierścionek nastroju, że potrafi wyczuć jej samopoczucie. Ciemnozielony oznacza smutek, czerwony radość. Zawsze myślałam, że ze mnie żartuje, ale wpatrując się intensywnie w palec, widzę, jak fiolet zmienia się w zieleń.
– Bawisz się w przebieranki beze mnie?
Zaskoczona, zeskakuję z łóżka, zrzucając puzderko z biżuterią. Leci przez pokój, a jego zawartość rozsypuje się dookoła, gdy uderza o ścianę.
– Ashley! Ależ mnie przestraszyłaś!
– Przepraszam. – Szczerzy zęby. – Nie otworzyłaś, kiedy pukałam, więc weszłam. Nawiasem mówiąc, to się nazywa dbanie o bezpieczeństwo: zostawiać drzwi otwarte, żeby każdy mógł wejść!
– I, jak widać, to robią.
Padam na kolana, by pozbierać świecidełka mamy, porozrzucane po całej jej malutkiej sypialni. Nie mają żadnej realnej wartości, ale dla mnie są bezcenne.
– Nie odpowiadałaś na moje telefony. – Troskę Ashley słychać w głosie i widać na jej twarzy. Od poprzedniego wieczora zdążyła ufarbować końcówki swoich kruczoczarnych włosów na fioletowo. Cała Ashley. Naprawdę będzie mi jej brakować.
– Przepraszam, Ash. Po prostu potrzebowałam trochę czasu, żeby uporządkować rzeczy mamy. – Sięgam po leżącą na podłodze pozytywkę. Podnoszę ją i odwracam do pozycji pionowej, ale pojemniczek przyklejony od spodu odrywa się przy tym i spada na podłogę. Dwa malutkie plastikowe paseczki, które musiały być wciśnięte między pojemniczek a dno pozytywki, odpadają i lądują u moich stóp.
Ashley podnosi je i mrużąc oczy, wpatruje się w ledwie widoczne słowa wypisane na małych, różowych kawałeczkach plastiku.
– Czy twoje urodziny nie wypadają czternastego lutego?
– Tak, przecież wiesz. Pamiętasz? Kupiłaś mi to duże czekoladowe walentynkowe serce i owinęłaś je w ozdobny papier. Zawsze jestem stratna w urodziny – żartuję, ale coś w twarzy Ashley sprawia, że mój uśmiech gaśnie. Biorę od niej paski i już wiem, dlaczego pobladła.
Na jednej z bransoletek jest napisane: _Bliźniaczka A, 02/14/97/, matka: Carla Fallon._ Na drugiej: _Bliźniaczka B. 02/14/97, matka: Carla Fallon._ROZDZIAŁ 4
Zack
Long Beach, Kalifornia
Najbardziej lubię spędzać z Emily sobotnie poranki. Robię wykrok, żeby rozciągnąć łydki, i obserwuję, jak przechodzi przez ulicę ubrana w strój do biegania. Nieumalowana, z włosami spiętymi w zwykły koński ogon, wygląda młodo i pięknie. Bardziej przypomina dziewczynę, w której się zakochałem, niż tę, którą stała się ostatnio. Ten swobodny styl sprawia, że wydaje się mniej wyniosła.
– Dzień dobry. – Uśmiecha się szeroko i radośnie, stając na palcach i całując mnie w policzek.
– Ktoś dziś rano wstał w dobrym humorze. – Przerzucam ciężar na drugą nogę i robię wykrok, by ukończyć rozciąganie przed biegiem.
– A jak tu się nie cieszyć?
Całkowicie się z nią zgadzam, ale ciekawi mnie, co sprawiło, że uświadomiła to sobie akurat tego poranka.
Emily zaczyna rozgrzewkę. Rozstawia nogi, pochyla się i kładzie obie dłonie na trawie przed sobą, ustawiając tyłek dokładnie na wprost mnie. Z pewnością celowo, ale przecież nie będę się skarżyć.
– Zgadzam się. Właściwie z każdą chwilą coraz bardziej się cieszę. – Klepię ją w tyłek, a ona chichocze jak mała dziewczynka.
– Chcesz zrobić pętlę po mieście do biblioteki i z powrotem czy wolisz obrać kurs na bieżnię przy szkole? – Biegamy razem w sobotnie poranki od początku szkoły średniej. Czasami myślę, że tylko wtedy jeszcze dobrze się z nią bawię. No, i może jeszcze, gdy jej rodzice wychodzą na parę godzin, a ja się do niej zakradam. Jednak to zawsze zaczyna się dobrze, a kończy moją frustracją.
– Pętla. – Wkłada jedną różową słuchawkę do ucha, druga zwisa luźno. – Ścigamy się do domu staruszka Wilkinsa? Kto przegra, stawia lunch. – Emily startuje, zanim w ogóle zdążę odpowiedzieć.
Dom Wilkinsa znajduje się dwie przecznice dalej, ale odległość między nimi jest duża. Pozwalam jej prowadzić przez dłuższy czas, a potem śmigam koło niej akurat wtedy, gdy zaczyna wietrzyć zwycięstwo. Żadne z nas nie lubi przegrywać, to jedna z niewielu rzeczy, które jeszcze nas łączą, ale też jedna z tych, które nam przeszkadzają.
– Oszukiwałeś. – Emily marszczy brwi. Z poczerwieniałą twarzą opiera dłonie o kolana, próbując złapać dech.
– Niby jak? To wyścig i wystartowałaś przede mną. Przecież nie wsiadłem do samochodu, kiedy nie patrzyłaś.
– Pozwoliłeś mi myśleć, że wygram.
– No i co?
– To oszustwo.
– To nie oszustwo, po prostu się z tobą droczę.
– Droczysz się ze mną? – Prostuje się z dłońmi wspartymi o biodra.
– Tak. – Pochylam się i całuję ją powściągliwie. Wciąż brak jej tchu, ale widzę, że próbuje tego nie pokazywać. Ja w ogóle nie mam zadyszki.
– Cóż, zobaczymy więc, czy będziesz miał okazję _podroczyć się ze mną_ wieczorem.
– To brzmi jak wyzwanie. – Podchodzę blisko i patrzę na nią z góry, starając się ją onieśmielić.
Ale to tylko ją nakręca.
– Może gdybyś raz na jakiś czas pozwolił mi wygrać, ja też bym ci pozwoliła…
Biegamy dwie godziny, a potem stawiam lunch, chociaż to ona przegrała. Sam nie wiem, czemu godzę się na jej zakłady, bo nawet kiedy zwyciężam, ona nie przegrywa.
Emily rozgrzebuje widelcem sałatkę na talerzu.
– Moi rodzice w następną sobotę wyjeżdżają na konferencję.
– Ach tak? Nocujesz u Blair?
– Myślałam, że tak im właśnie powiem, ale moglibyśmy zostać u mnie. Mielibyśmy całą noc dla siebie. – Przygryza dolną wargę, to jej nerwowy tik. Od czasu gdy byliśmy dziećmi, mogłem zawsze zgadnąć, kiedy jest przestraszona, chociaż przeważnie udawała dzielną. – Może powiesz swoim, że po ognisku na plaży nocujesz u Kellera? Kiedy dotrzemy do domu, będą spali i nawet nie zauważą, że zakradniemy się do mnie.
Wiem, co tak naprawdę chce mi powiedzieć – kurczę, nawet kłóciliśmy się o to parę razy w zeszłym roku. Mam wrażenie, jakbym czekał wieki, ale teraz, kiedy mi to proponuje, czuję się winny na samą myśl. Chyba się boję, że nie jest na to gotowa.
– Nie musimy, Em. – Sięgam po jej dłoń leżącą na stole. – Poczekam, jeśli nie jesteś gotowa. – Może i eksploduję, ale poczekam.
– Chcę tego.
– Jesteś pewna?
Nachyla się i mówi cicho:
– W zeszłym miesiącu zaczęłam brać pigułkę. Jestem gotowa.
Jezu, nie mogę uwierzyć, że to wreszcie się stanie. Już na samą myśl o tym cieszę się, że siedzę, bo inaczej cała restauracja oglądałaby wybrzuszenie w moich spodniach.
Może przez ostatnie parę miesięcy wyładowywałem na Emily skumulowaną frustrację i to wpływało na nasz związek. Za to teraz wszystko wydaje się nabierać lekkości, beztroski. Czujemy się jak dawni Zack i Em bardziej, niż to się zdarzało od lat.
Zamykam drzwi Emily i zajmuję miejsce za kierownicą.
Przysuwa się do mnie blisko i czule kładzie mi dłoń na kolanach.
– Zaraz zaciągnę cię do kina.
Przekręcam kluczyk w stacyjce i silnik należącego do mojego taty odrestaurowanego chargera z 1968 roku ożywa. Wciąż nie mogę uwierzyć, że pozwala mi jeździć tym autkiem.
– Kierowca płaci za kino, wiesz? – żartuję.
– Nie wiedziałam, że obowiązują jakieś zasady.
– Owszem, mnóstwo. Razem z prawem jazdy dostaniesz pocztą całą listę. No wiesz, zakładając, że zdasz egzamin.
– Uważasz, że nie jestem dobrym kierowcą! – Emily chwyta się za pierś z udawanym dramatyzmem.
– Mężczyźni lepiej prowadzą. – Wzruszam ramionami.
– O czym ty mówisz? – Śmieje się.
– To uznany fakt.
– Uznany przez kogo?
– Przez wszystkich.
– Ja go nie uznaję.
– To dlatego, że nie masz jeszcze prawka. Informacja o tym przychodzi w tej samej kopercie, co zasady.
Zatrzymuję się przed kinem. Stadko dziewczyn macha do Emily, gdy parkuję.
– One wszystkie wybierają się na film?
– To moje przyjaciółki.
– Jak możesz mieć tyle przyjaciółek? Przecież wiesz, że to słowo odnosi się do tego najwspanialszego _jedynego_, prawda? – droczę się z nią, tylko na poły żartując
– Ty i twoje zasady. – Emily już trzeci raz sprawdza makijaż.
Nie mija nawet pięć minut, kiedy otacza ją stadko przyjaciółek. Szkoda, dziś wyjątkowo dobrze się z nią bawiłem. Przystaję, żeby się przywitać z dwoma chłopakami z lekcji hiszpańskiego, a Emily przewraca oczami.
Przez cały seans tęsknię za dotykiem jej ręki na kolanach, gdyż siedzi, szepcząc, między dwoma psiapsiółkami. Narastający dystans między nami jest znacznie większy niż sama fizyczna odległość.