Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

To, czego nie mówię - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

To, czego nie mówię - ebook

Niesamowicie realistyczna i intymna opowieść o depresji, niepokoju, perfekcjonizmie oraz uzdrawiającej sile przyjaźni i sztuki.

Minęły dwa miesiące, od kiedy szesnastoletnia Lily znalazła swoją starszą siostrę w kałuży krwi po próbie samobójczej. Po tym traumatycznym doświadczeniu Lily stara się wypierać uczucia, które ją przerastają. Ignorowanie ich staje się trudniejsze, gdy siostra wraca z leczenia w ośrodku psychiatrycznym.

W tym samym czasie w szkole pojawia się nowy uczeń - Micah, który zna siostrę Lily z ośrodka. Micah i Lily wspólnie przygotowują pewien wyjątkowy projekt poetycki. Za jego sprawą dziewczyna dostrzega, że tak usilnie tłumione do tej pory emocje i słowa desperacko domagają się jej uwagi i uwolnienia. 
Pytanie tylko, jak zareaguje Micah, gdy pozna prawdziwą Lily…

„Kompleksowa, wciągająca lektura. W swojej najnowszej książce Stewart skrupulatnie nakreśla żniwo zaburzeń lękowych, nie szczędząc szczegółów. Przede wszystkim jednak płynie z tej historii przemożne poczucie nadziei, podkreślone przez boleśnie szczery przekaz: mów głośno i uzyskaj pomoc, jeśli jej potrzebujesz. Niepodważalna prawda”.

Kirkus Reviews

„Piękna i głęboko poruszająca.”
Kathleen Glasgow, autorka bestsellerów NYT: „Girl in Pieces”, „You’d Be Home Now” oraz „How to Make Friends with the Dark”.


„Znakomita proza przepełniona poezją.  Opowieść o zmaganiach z chorobą, o wyzwoleniu i potędze miłości.”
Jennifer Niver, autorka bestsellera NYT „Wszystkie jasne miejsca”


„Błyskotliwe odkrywanie uzdrawiającej mocy miłości i sztuki.”
Jeff Zentner, autor książek „Goodbye Days” i „Król węży”

 

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8266-315-0
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pod wodą szukam ręki siostry.

– Boję się. – Mój głos jest słabiutki, porywają go fale, tak jak i mnie.

Ocean wciąga. Znalazłyśmy się zbyt daleko od brzegu.

Ale Alice wysuwa dłoń w moją stronę.

– Złap mnie za rękę – mówi. – To przygoda.

Wierzę jej, ponieważ mam zaledwie sześć lat, a ona jest moją o wiele mądrzejszą i odważniejszą ośmioletnią siostrą. Pozwalam jej się przekonać, że jesteśmy badaczkami morskich głębin, które powracają z ekspedycji. Pozwalam się jej prowadzić, choć słona woda wlewa mi się do ust, do uszu, wszędzie.

Walczymy z falami, trzymając się za ręce.

A potem jestem na piasku. Tata przeklina. Uderza mnie w plecy. I woła moje imię tak głośno, że aż głowa boli.

Lily. Lily. Lily.

Kaszlę, wypluwam ocean.

Tata osuwa się na kolana i obejmuje nas obie, tak mocno, że prawie mnie miażdży. Tulimy się do siebie na plaży, a on płacze. Myślę, że to łzy szczęścia, chociaż trudno powiedzieć.

– Wszystko w porządku, tatusiu. – Na lądzie mój głos brzmi silniej. – To była przygoda! Byłyśmy takie odważne!

Ale te słowa sprawiają, że tata płacze jeszcze bardziej i Alice też płacze, zupełnie bez sensu, bo ona jest najdzielniejsza z nas wszystkich.

Minęło dziesięć lat i znowu jestem na wybrzeżu. Tym razem sama.

To nie jest wyprawa badawcza w morskie głębiny. Ani przygoda.

Tylko łoskot morskich fal, stoper i tupot moich stóp na chodniku. Na ekranie telefonu wyświetla się wiadomość od Alice: „Lily, gdzie jesteś?”.

Nie odpowiadam. Biegnę jak w transie, podkręcam tempo.

Jeszcze dalej.

Jeszcze lepiej.

Aż do wyczerpania mięśni. Dopiero wtedy zawracam do domu.

Znajduję ją na podłodze łazienki. Alice wyciąga do mnie rękę, brzytwa luźno spoczywa w jej dłoni, a usta powtarzają w kółko:

Przepraszam.

Przepraszam.

Przepraszam.

Stoję, zamieram, sparaliżowana widokiem krwi, która sączy się z jej nadgarstka i zbiera się w kałużę.

„Pomóż mi”, mówi Alice.

Wycieram krew ręcznikiem, nieśpiesznie, jak w zwolnionym tempie. Próbuję zatamować krwotok. Znaleźć jego źródło. Ale ręce mi się trzęsą i tylko pogarszam sprawę. Ostra czerwień na mojej skórze. I rozmazana na posadzce.

Pomóż mi.

Lecz ja nie wiem jak. I ledwo poznaję tę dziewczynę na podłodze łazienki, tę słabszą wersję mojej dzielnej, starszej siostry.

– Tato! – Mój głos spanikowany, piskliwy, obcy, odbija się echem od ścian.

Tata znajduje nas obie w łazience, głowa Alice spoczywa na moich kolanach, jej krew jest na moich rękach i tak czekamy na kogoś, kto nas uratuje.

Tata bierze Alice w ramiona, niesie na dół po schodach. Ręce i nogi mojej siostry majtają się bezwładnie, takie wiotkie, z nadgarstków kapie krew, tworzy szlak z kropelek, jak w bajkach. Tata układa ją w samochodzie. I jedzie.

Zmywam krew siostry z kafelków. Z dywanu. Z siebie.

Czerwone spirale spływają do umywalki, ale echo jej szeptu nie chce odpłynąć: pomóż mi. Mam go ciągle w głowie, chciałabym wymazać te słowa krzykiem. Ale nie mogę. Muszę być silna. Dla Alice. Dla taty.

A ponieważ nie mogę zrobić nic innego, ścielę jej łóżko.

I jeszcze raz.

I znowu.

I znowu.

Szesnaście razy.

Dopóki nie wygląda idealnie.

Kiedy prześcieradła są już prościutkie, rogi naciągnięte jak na wojskowej pryczy, a poduszki strzepnięte, rozwalam wszystko.

Żeby móc zabrać się do tego znowu.ROZDZIAŁ 1

W dwa miesiące po Nocy Podłogi w Łazience dociera do mnie, że wariuję i że postępuje to w alarmującym tempie.

Używam określenia „wariuję”, bo popadanie w obłęd to proces, a nie wydarzenie jednorazowe.

Trzask.

Amok.

Wybuch.

Szaleństwo nie razi gwałtownie jak piorun. To raczej stopniowy przybór, niczym podnosząca się fala, którego nawet nie zauważamy, dopóki nie zaczynamy spazmatycznie łapać powietrza, nagle i boleśnie świadomi, że toniemy we własnych myślach.

Zastanawiam się czasami, czy tak właśnie czuła się Alice. Nie miałam szansy jej zapytać, bo tata wywiózł ją w środku nocy i ulokował w Ośrodku Terapeutycznym w Fairview. Pewnie! Mogę wysłać do niej jeden z dziesięciu milionów maili, które zaczynam pisać i kasuję, mogę też do niej pojechać, co tydzień, w dniu odwiedzin dla krewnych, mogę pojechać z tatą i młodszą siostrą Margot – ale to budzi mój stanowczy sprzeciw.

I nie chodzi o to, że nie chcę zobaczyć Alice. Zdecydowanie nie mam ochoty zobaczyć jej tak, jak musi tam teraz wyglądać, tam, gdzie teraz jest – ze wszystkimi innymi „nastolatkami z problemami”, w miejscu, które, jeśli wierzyć ich stronie internetowej, obiecuje naprawić moją starszą siostrę za pomocą jazdy konnej oraz treningu zaufania na głównym trawniku.

Więc aż do przyszłego miesiąca, kiedy Alice wróci do domu ze stacjonarnego obozu dla chorych psychicznie, nie będę wiedziała, czy suniemy tą samą drogą do tego samego punktu docelowego. Wiem jedno, że ja, Lily Larkin, w dojrzałym wieku lat szesnastu, tracę swój cholerny rozum.

***

– Po prostu się rozluźnij. – Sam rzuca futerał ze skrzypcami na sąsiednią ławkę i udziela mi tej samej rady, którą daje mi od pierwszej klasy. – Ta drobna żyłka na twoim czole zaczyna pulsować złością.

– Relaksacja nie pomoże mi wykonać tego po mistrzowsku – odpowiadam, nie podnosząc oczu znad kartek, na których zapisałam każdą linijkę swojego wiersza na dzisiejszą prezentację.

Sam wyjmuje mi kartki z ręki.

– Moim świętym obowiązkiem jako twojej najlepszej przyjaciółki jest chronienie cię przed tobą samą.

Próbuję odebrać zapiski, ale Sam wali mnie w ramię i wtyka kartki do tylnej kieszeni dżinsów.

– To tylko jedna ocena. Wyluzuj, Lil.

– To nigdy nie jest tylko jedna ocena – mówię, masując skroń, żeby choć na moment pozbyć się ucisku z głowy. Notuję w pamięci: muszę więcej spać. – Nie wszyscy mają taki wrodzony talent muzyczny jak ty.

Sam szczęka opada, podnosi rękę z trzema palcami oklejonymi plastrem.

– Halo? Chyba wiesz, że pierwsze miejsce to nie tylko nagroda, ale też powód do dumy.

– Więc nie mów mi, że to tylko jedna ocena, czy jedna solówka, czy jedno cokolwiek. Droga do sukcesu to niekończący się efekt domina, kiedy zabraknie jednego elementu, przy najdrobniejszej niedoskonałości, wszystko idzie do diabła.

Sam pochmurnieje.

– To przygnębiające.

– Ale prawdziwe.

Obie jesteśmy w programie dla wyróżniających się uczniów, co wcale nie pomaga, ponieważ oznacza, że kostki naszego domina przewracają się w znacznie szybszym tempie. Nie ma mowy o przerwach. Ani o chwili oddechu. Każda kostka domina musi trafić we właściwe miejsce. A jeśli pod koniec szkoły podstawowej nie „wyspecjalizujesz się” w jakiejś dziedzinie, na przykład w grze na skrzypcach albo w pływaniu, to co zamierzasz zrobić ze swoim życiem?

– Mimo wszystko może odpuść sobie choć trochę, przestań tak gonić – mówi Sam. – Widzisz tu kogoś, kto tak świruje?

Jak na zawołanie obok mnie ciężko siada Kali, zapatrzona we własne notatki. Kiedyś, w dzieciństwie, bawiłyśmy się razem, ale w szkole średniej okazało się, że to raczej trudna przyjaźń, niemal na granicy wrogości. Obie jesteśmy maniaczkami słów i zawsze współzawodniczymy ze sobą w konkursach literackich i w klasowych rankingach, więc niby nadal się przyjaźnimy, ale raczej na zasadzie: trzymaj wroga jak najbliżej.

– Jesteś gotowa? – pyta Kali, nie podnosząc oczu.

Jakbym nie siedziała do drugiej nad ranem, pisząc te wiersze – i przepisując je wciąż od nowa. Za każdym razem, kiedy już myślałam, że skończyłam, pojawiała się jakaś nieczystość, dziwna interlinia albo jeden z miliona innych powodów, żeby zacząć pisać od nowa i znów, i jeszcze raz, dopóki utwory nie będą doskonałe.

– Jasne, że jest gotowa – odpowiada za mnie Sam. – Ona zawsze dostaje w tej grze A.

Sam ściska moją rękę, gdy do klasy wchodzi grupa uczniów z brodatym nauczycielem, którego nie znam. Zajmują miejsca w ostatnim rzędzie. Nauczyciel wygania ich do przodu i wreszcie, z ponurym pomrukiem, przesuwają się na początek.

Korzystam z tego, że przyjaciółka mierzy intruzów badawczym wzrokiem, i wyciągam kartki z jej kieszeni. Sam podnosi ręce do nieba i rzuca mi pełne zawodu spojrzenie, a ja w tym czasie ostatni raz zerkam na słowa, które za kilka minut będę musiała wygłosić przed tymi wszystkimi ludźmi. Ta świadomość sprawia, że żołądek mi się ściska, choć – jeśli mam być szczera – moje wnętrzności właściwie są przez cały czas ściśnięte.

Pani Gifford klaszcze, żeby zwrócić na siebie uwagę, jej oczy płoną, a kręcone, rude włosy są jeszcze bardziej nieokiełznane niż zwykle. Przedstawia nowo przybyłych – to klasa artystyczna, a brodacz, pan Friedman, jest nauczycielem plastyki. Nic dziwnego, że go nie znam. Właściwie nigdy nie byłam w pracowni plastycznej, ponieważ po pierwsze, moje zdolności plastyczne są relatywnie bliskie zera, a po drugie, z powodu zajęć dla wyróżniających się uczniów mój plan lekcji jest tak wypchany, że nie zostawia miejsca na dodatkowe zajęcia plastyczne.

Gifford informuje, że grupa plastyczna przyszła tu „po ekscytujące przeżycia”, i daje nam czas na przećwiczenie wierszy, choć mam ogromne podejrzenia, że ciągle jeszcze dopija swoją codzienną niskokaloryczną colę. Nie zauważa nawet, kiedy Damon, spóźniony jak zwykle, wsuwa się na miejsce za mną.

– Widziałyście go? – mówi, pochylając się do przodu, jakbyśmy byli w środku rozmowy.

– Kogo? – pyta Kali melodyjnie modulowanym głosem, bo: O, mój Boże! To Damon!, w którym kocha się od piątej klasy. Nigdy mi nie wybaczyła tego godnego pożałowania miesiąca w pierwszej klasie, kiedy z nim chodziłam, bo byłam przekonana, że pod zewnętrzną chamowatością kryje się sympatyczny chłopak. Spoiler: myliłam się.

Pod paskudną zewnętrzną powłoką nadal pozostaje kolosalnym młotem.

– Tego psychola – odpowiada złowieszczo Damon, tonem jak z filmowego horroru. Pociąga długi łyk energetycznego napoju (oficjalnie dozwolonego w ostatnim semestrze pierwszej klasy, żeby postawić uczniów na nogi) i wskazuje głową chłopaka, który wszedł do sali z grupą plastyków. Jaskrawożółte okulary przeciwsłoneczne utrzymują w ryzach szopę czarnych włosów, które podskakują w rytm ruchów ręki, kreślącej coś gwałtownie na kartkach przypiętych do podkładki.

– Jestem zaskoczona, że go przyjęli – mruczy Kali.

– Że kogo przyjęli? – pytam.

– Micaha Mendeza. Został wydalony z poprzedniej szkoły. Słyszałem, że ktoś go znalazł na Klifie Umarlaka, kiedy próbował, no wiesz… – Damon wykonuje kciukiem taki ruch, jakby podrzynał sobie gardło.

Kali pochyla się naprzód.

– Czytałam w Underground… – szepcze, odnosząc się do najgorszego szamba, jakim jest plotkarska strona internetowa Ridgeline High, na której ludzie zamieszczają informacje o wydarzeniach dnia – …że w poprzedniej szkole przeżył całkowite załamanie. Ześwirował tak, że wezwano gliny.

– A ja słyszałem… – włącza się Damon, tak głośnym szeptem, że chłopak w okularach przeciwsłonecznych na pewno to słyszy – …że jest stuknięty. Był zamknięty w domu wariatów co najmniej przez rok.

Żołądek tak mi się ściska, że o mało nie spadam z krzesła.

– To są ośrodki terapeutyczne, ty głąbie – prostuje jego słowa Sam. I rzuca mi znaczące spojrzenie, ale ja szybko odwracam wzrok w obawie, że Damon zrozumie tajemne przesłanie. Sam jest jedyną osobą, która wie o Alice, i tak musi pozostać. Nie ma potrzeby, żeby moje rodzinne brudy prano na Ridgeline Underground.

Wedle powszechnej wiedzy moja starsza siostra jest nadal w college’u, mieszka w akademiku, a w weekendy pracuje do późna. Nie informowałam o tym, że po paru tygodniach pierwszego roku studiów Alice przyjechała do domu, położyła się do łóżka i już z niego nie wstała. To znaczy aż do Nocy Podłogi w Łazience.

„Alice świetnie sobie radzi. Alice uwielbia college. Powiemy jej, że o nią pytaliście!”

Tyle razy powtarzałam te kłamstwa, że niemal w nie uwierzyłam.

Niemal.

ILE OŚRODKÓW TERAPEUTYCZNYCH MOŻE BYĆ W OKOLICY?

Damon przysuwa się do mnie z krzesłem tak blisko, że czuję jego oddech.

– Wszystko jedno. Ważne, że psychol. To powinno być twoje Słowo Dnia, Lil – mówi. Pije do mojego nicka w mediach społecznościowych, LogoLily, gdzie z uporem maniaka tworzę nowe wyrazy. – P-S-Y-…

– Wiem, jak się to pisze, dziękuję bardzo. – Rzucam kolejne spojrzenie na chłopaka w rogu sali.

JAKA JEST SZANSA, ŻE TO TEN SAM OŚRODEK?

Ręka chłopaka nieruchomieje, Micah Mendez podnosi wzrok. Szybko odwracam oczy.

– Nie wygląda na chorego psychicznie. – Właściwie nie jestem pewna, jak wygląda prawdziwy psychol, ale nie wydaje mi się, żeby tak jak ten chłopak.

Damon wybucha śmiechem.

– W tym właśnie rzecz. Nigdy nie wiadomo, co się dzieje w cudzej głowie. – Pokazuje po kolei na nas wszystkich. – Każde z nas może być ukrytym psycholem.

Jego palec ląduje na mnie.

– Też coś – prycha Kali. – Lily jest doskonała.

Damon pochyla się w jej stronę.

– Właśnie – przyznaje dramatycznym szeptem. – Na tych doskonałych trzeba szczególnie uważać. Na takich spiętych. Całe to tłamszone w środku szaleństwo narasta i narasta, aż… – Uderza dłonią w biurko. – TRZASK!

Odchyla się do tyłu ze śmiechem, gdy podskakuję. Czuję, jak wszystkie nerwy zaciskają się w moich bebechach w jeszcze ciaśniejszy niż zwykle węzeł.

– Jesteś strasznym palantem. – Udaję, że nie przejmuję się kpinami Damona ani podejrzeniem, że ten chłopak z rogu może znać moją rodzinną tajemnicę. Tylko że on teraz gapi się na mnie. Prosto na mnie. A gdy nasze spojrzenia się spotykają, uśmiecha się do mnie jak do znajomej. Unosi rękę z kawałkiem węgla, jakby chciał pomachać mi na powitanie. Odwracam się gwałtownie i zmuszam do skoncentrowania uwagi na swoich wierszach.

– Och, ach. – Damon wodzi oczami ode mnie do nowego chłopaka, jakby przeczuwał coś ekscytującego. – Psychol upatrzył sobie naszą Lily.

– Ja nie jestem „twoją” Lily.

Chociaż zerwaliśmy ze sobą lata temu, do Damona nigdy tak naprawdę nie dotarło, że nie jestem jego dziewczyną, z którą może się przekomarzać. Węzeł w moim żołądku pęka, napięcie rozchodzi się falami po całym ciele. Kiedy ponownie podnoszę wzrok, chłopak w okularach przeciwsłonecznych nadal przygląda mi się natarczywie, ze skupieniem.

– Och, to aż zbyt doskonałe – kontynuuje Damon. – Wiesz, co się mówi o dziwolągach. Że ciągnie swój do swego…

– Serio, Damon – przerywa mu Sam – czy ty musisz nieustannie kompensować mikroskopijne rozmiary swojego penisa zachowaniem godnym największego kutasa na świecie?

Damon łypie na nią gniewnie.

– Taaa, założę się, że bardzo chciałabyś zobaczyć, czym pracuję.

– Trzymaj to w spodniach, Damon. – Staram się zachowywać tak, jakby chłopak w rogu kompletnie mnie nie obchodził. Ale znów zawiązany węzeł strachu zajmuje już cały mój brzuch i wysyła fale paniki do klatki piersiowej.

Nawet jeśli to był ten sam ośrodek, to on nic nie powie.

A MOŻE POWIE?

– Czy ty go znasz? – pyta mnie szeptem Sam.

Potrząsam głową.

– Na pewno? – Sam prostuje się i mówi półgębkiem. – Bo on tutaj idzie. Właśnie. Teraz.ROZDZIAŁ 2

ODEJDŹ. PO PROSTU IDŹ STĄD. ZMIATAJ.

Wzrokiem wypalam dziury w swoich notatkach. Udaję, że nie widzę, jak się zbliża. Udaję, że nie zauważam, gdy staje tuż przy mnie.

– Lily, prawda?

Wyciąga rękę na powitanie, ma palce ubrudzone węglem. Podaję mu dłoń, starając się zignorować to, że wszyscy, łącznie z Damonem, gapią się na mnie z otwartymi ustami, najwyraźniej zachwyceni każdą chwilą tej niezręcznej sytuacji. Mocno ściskam w ręce długopis, próbuję powstrzymać przerażenie, które przeniosło się z mojego brzucha do gardła.

NIE WSPOMINAJ O ALICE.

PROSZĘ, NIE…

– Jestem Micah. Twoja siostra i ja…

– Pracowaliście razem… – przerywam mu, próbując wymyślić coś na poczekaniu. Słowa ledwo przechodzą mi przez usta. – U psiego fryzjera, ubiegłego lata, mam rację?

Chłopak przygląda mi się zwężonymi oczami, najwyraźniej skołowany, nie wie, dlaczego kłamię. Przez sekundę patrzy na mnie pytająco brązowymi oczami, a ja staram się ze wszystkich sił przekazać mu spojrzeniem: „proszę, podejmij moją grę”. On spogląda na Sam i Kali, potem znowu na mnie.

– Pewnie. Tak. U psiego fryzjera – mówi powoli, niezbyt przekonująco. – Nigdy nie mam dość tych malutkich psiaczków.

Stoi przy mnie przez kilka nieskończenie długich sekund, kołysząc się na obcasach, przez co zwraca uwagę na wysoko podciągnięte jaskrawozielone skarpetki z postaciami małp. Kimkolwiek ten chłopak jest, z pewnością nie zależy mu na tym, aby nie rzucać się w oczy.

– Psychol! – Damon pokasłuje w swoją dłoń.

Chłopak w okularach przeciwsłonecznych spogląda na niego.

– Co powiedziałeś?

– Hej, kolego. Spoko. Nie chcę żadnych kłopotów. – Damon podnosi ręce, jakby został wyzwany na pojedynek. – Ja tylko mówiłem, że to są superfajne skarpetki.

Chłopak w jaskrawych skarpetkach mamrocze coś po hiszpańsku. Wiem, że to brzydkie słowo. A potem odwraca się i odchodząc, trąca czubkami palców puszkę z napojem stojącą na ławce. Na tyle mocno, że ją przewraca. Żółty płyn spływa po blacie na Damona.

– Co, do licha, koleś? – wrzeszczy Damon, zrywając się z miejsca. Na jego kroczu tworzy się mokra plama. Ale nowy chłopak już odchodzi, unosząc ręce, jakby to nie była jego wina.

– Sorry, koleś – mówi z taką pogardą, że wręcz czuję jej smak. Damon gardłuje, że szkoła nie powinna przyjmować „takich typów”, wycierając mokrą plamę papierowym ręcznikiem, który podaje mu Kali.

– O co w tym wszystkim chodzi? – pyta Kali, patrząc na moje zbielałe kłykcie, bo ściskam długopis tak mocno, jakby od tego zależało moje życie.

Wzruszam ramionami, walcząc z paniką.

– Nie mam pojęcia – kłamię. – Słyszałaś Damona. Ten chłopak to wariat.

Dokładnie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale nie zamierzam zdradzać swoich tajemnic, tutaj, przy Damonie, który tylko czeka na jakąś pikantną ploteczkę. Byłby zachwycony, gdyby dowiedział się, gdzie moja siostra spędziła kilka ostatnich miesięcy. Niemcy mają na to specjalne określenie – schadenfreude – co oznacza czerpanie zadowolenia z nieszczęścia innych. Ale ja nie zamierzam dawać satysfakcji żadnemu przyjemniaczkowi z klasy.

Próbuję wrócić do swojego wiersza, ale myślę o czym innym.

A JEŚLI ON WIE O NOCY PODŁOGI W ŁAZIENCE?

A JEŚLI POWIE WSZYSTKIM O ALICE?

Im bardziej walczę z tymi „a jeśli”, tym natrętniej do mnie wracają, osaczają mnie, zapędzają pod ścianę, aż wreszcie pojawia się to znajome uczucie, że wychodzę ze swojego ciała, unoszę się i obserwuję samą siebie oraz to, co się wokół dzieje, przez nieskazitelnie czystą szybę.

Patrzę na scenę rozgrywającą się pode mną jak na kolejne klatki taśmy filmowej: Gifford wzywa uczniów z pierwszego rzędu, by odczytali swoje wiersze. Sam wstaje i czyta swój rymowany, metaforyczny pentametr jambiczny o strunach skrzypiec za mocno naciągniętych.

Kiedy Gifford wywołuje mnie, ja już zdążyłam całkowicie oderwać się od siebie. Obserwuję z góry, jak wsuwam notatki i długopis do swojego terminarza na 365 dni, przyciskam go do piersi, jakby to był pas ratunkowy, i niczym zombie wynurzam się, wychodzę na przód sali. Widzę utkwione we mnie spojrzenia wszystkich obecnych. Ale przecież oni wcale nie patrzą mnie, ponieważ ja unoszę się w górze, wysoko, bujam swobodnie nad tą Lily-nie-Lily, która stoi w milczeniu.

Zdrętwiała jak jeleń, którego tata potrącił w zeszłym roku na autostradzie. Jakbym zaraz miała zostać roztrzaskana na kawałki przez pięćdziesięciotonowy, rozpędzony pojazd.

CZY MOGŁABYŚ WYGLĄDAĆ BARDZIEJ GŁUPIO?

Nie pamiętam ani jednego słowa, więc otwieram terminarz na kartce z wierszem. Ale w głowie mam tylko chłopaka, którego głowę zdobią okulary przeciwsłoneczne.

A JEŚLI ON POWIE?

Skóra mnie swędzi, jakby pełzały po niej malutkie robaczki. Widzę, jak moje palce wędrują w górę, po ramieniu, aż do szyi i drapią wszystko, czego tylko dotkną.

Kali pochyla się naprzód na krześle, obrzydzenie wykrzywia jej twarz.

– Auuu, przestań. Krwawisz.

Widzę, jak wycieram krew o spodnie.

– Lily? – Głos Gifford sprawia, że wracam do własnego ciała. Czuję przypływ adrenaliny.

A JEŚLI ON POWIE?

Ta myśl wibruje we mnie, rozsadza mnie od środka, czuję się tak, jakbym miała wyskoczyć z własnej skóry.

OD KIEDY TUTAJ JEST TAK STRASZNIE GORĄCO?

Damon kręci palcem młynka koło ucha i wskazuje na mnie. Chłopak siedzący koło niego kryje śmiech w dłoni.

– Wszystko okej? – pyta bezgłośnie ze swojej ławki Sam.

Kiwam głową i unoszę kciuki.

Kolejne kłamstwo.

A JEŚLI ON POWIE?

Słowa na kartce zlewają się ze sobą.

WEŹ SIĘ W GARŚĆ, LILY.

Mrowienie zaczyna się od opuszków palców.

Płuca przygniata blok betonu.

USPOKÓJ SIĘ.

Ale nie mogę.

Już za późno.

Brakuje mi powietrza.

Chcę krzyczeć.

Ale jestem sparaliżowana.

WSZYSCY NA CIEBIE PATRZĄ.

Nie. Mogę. Oddychać.

Moja głowa nie jest już połączona z resztą ciała.

Czy ja w ogóle jestem w swoim ciele?

Wydaje mi się, że umieram.

Czy ja umieram?

ZDECYDOWANIE UMIERASZ.

Puls dudni mi w głowie, dzwoni w uszach.

Nowy, szybki rytm dudni mi w całym ciele jak huk drugiego serca.

Pulsuje.

Łomocze.

Ogłusza.

Kątem oka dostrzegam drobne rozbłyski światła.

Ciemność i barwy migają mi przed oczami jak w kalejdoskopie. Muszę się stąd wydostać.

Zmuszam nogi do ruchu i zanim ktoś zdoła mnie zatrzymać, uciekam.ROZDZIAŁ 3

Wpadam do łazienki po drugiej stronie korytarza.

Rzygam.

Dwa razy.

Opieram się o ścianę kabiny, spłukuję wymiociny i osuwam się na zimną posadzkę. Przyciągam kolana do piersi i się kulę, staję się taka malutka, jak to tylko możliwe.

Jest okej.

Jest okej.

Jest okej.

Palcami wyczuwam na szyi szybko bijący puls.

Sto czterdzieści.

Oddycham głęboko, a potem wypuszczam powietrze wolno, wolniutko.

Aż wreszcie pomału, stopniowo przestaję czuć bicie serca w tyle głowy.

Rytmiczne pulsowanie przesuwa się znowu do klatki piersiowej.

Odzyskuję swoje ciało, kawałek po kawałku.

Ale nie umysł.

On ciągle wiruje, obraca w kółko niechciane myśli.

Jest coraz gorzej.

POGARSZA CI SIĘ.

A potem pojawia się ta myśl najcięższa, najbardziej rozlewająca się w głębi czaszki, która krzyczy najgłośniej, ilekroć zdradzają mnie własny mózg i ciało:

A JEŚLI POPADASZ W OBŁĘD?

TAK JAK ONA.

A JEŚLI… JUŻ OSZALAŁAŚ?ROZDZIAŁ 4

Dowody

1. Moje ciało kieruje się własnym rozumem.

2. Mój mózg kieruje się własnym rozumem.

3. Moja starsza siostra już się załamała.

4. Ciągle mam takie uczucie jak na szczycie rollercoastera. Tylko że nigdy nie spadam.

5. Nie. Mogę. Wyłączyć. Mózgu.

6. Uciekając, o mało nie doprowadziłam do hiperwentylacji.

7. Ześwirowałam w szkole z powodu chłopaka, który być może (okej, prawie na pewno) zna Alice z ośrodka. A obecnie siedzę na podłodze w łazience jak szajbuska.

Patrzę na uwagi dotyczące mojego zdrowia psychicznego.

Gdy wypisałam te słowa z tyłu swojego terminarza i zobaczyłam je czarno na białym, stały się bardziej realne. Zdawałam sobie sprawę, że coś jest nie tak – że czegoś brakuje – właściwie już od pierwszego przyspieszonego bicia serca, gonitwy myśli, trudności z oddychaniem. To zaczęło się kilka tygodni po wysłaniu Alice do Fairview. Byłam sama na późnowieczornym treningu biegowym po okolicy, na tej samej trasie co w Noc Podłogi w Łazience. Podczas biegu wróciły wspomnienia, gwałtowne i świeże: krew Alice, jej słowa: „pomóż mi” i to, że nie wiedziałam, co zrobić.

Serce skoczyło mi do gardła, biło w tempie miliona mil na minutę, powietrze uwięzło mi w płucach i w końcu nie byłam już w stanie biec. Od tego czasu kilkukrotnie traciłam kontrolę nad sobą, ale udawało mi się nie dopuścić do tego w szkole, na oczach wszystkich – aż do dziś (to przez ciebie, Panie Małpie Skarpetki).

Dałabym wszystko, żeby pozostać na tej posadzce przez cały dzień. Ale ktoś musi dopilnować, żeby te kostki domina przewracały się równo. Dźwigam się z podłogi i lekko pochylam głowę, żeby ziemia przestała się kręcić. Nad umywalką ochlapuję twarz wodą i patrząc w lustro, lekko klepię policzki, żeby nie wyglądać jak Królowa Żywych Trupów. Po tym ostatnim, najsilniejszym jak dotąd ataku jestem kompletnie wyczerpana, jakbym przebiegła maraton. Taki, którego nigdy nie wygram.

Szorstkim papierowym ręcznikiem wycieram strużki krwi z szyi, którą podrapałam na oczach całej klasy.

ONI WSZYSCY MYŚLĄ, ŻE ZWARIOWAŁAŚ.

Biorę do ust kawałek gumy do żucia, żeby pozbyć się kwaśnego smaku, mocniej ściągam koński ogon, ignorując pulsowanie w głębi czaszki i znużenie w kościach.

MAJĄ RACJĘ.

Kiedy wychodzę, chłopak w małpich skarpetkach opiera się o ciąg szafek na pustym poza tym korytarzu. Fanta-świro-stycznie.

– Wszystko okej?

– Świetnie.

Podbiega kilka kroków, żeby zrównać się ze mną, i patrzy mi w oczy spod opadających mu na twarz gęstych, czarnych, wijących się lekko włosów.

– Wyglądałaś tak, jakbyś miała dostać tam ataku paniki.

– Nie miewam ataków paniki.

Miewam ataki umysłu.

Ataki ciała.

Te słowa zatrzymuję jednak dla siebie. Nie ma potrzeby paplać o wątpliwościach co do swoich zdrowych zmysłów, bo koledzy z klasy zaczną i mnie nazywać psycholem. Ponadto cokolwiek się ze mną dzieje, to nie są tylko ataki paniki, bo to by oznaczało, że wszystko jest w mojej głowie, a to przecież o wiele więcej, skoro szybciej bije mi serce, skóra swędzi, a płuca nie mogą złapać powietrza.

– Cokolwiek to było, przepraszam cię, jeśli powiedziałem coś złego. No, wiesz, o psim fryzjerze, z twoją siostrą? – Chłopak robi w powietrzu znak cudzysłowu przy słowach o psim fryzjerze, jakbyśmy byli w zmowie. – Po prostu Alice ciągle mówiła o tobie w Fairview. Jesteś do niej bardzo podobna.

Zatrzymuję się na korytarzu. Tylko troje drzwi dzieli nas od sali do angielskiego, a ostatnie, czego potrzebuję, to żebyśmy weszli tam razem.

CIĄGNIE SWÓJ DO SWEGO.

– Słuchaj, Micah… Jesteś Micah, prawda?

Chłopak kiwa głową.

– Po pierwsze, zupełnie nie jestem podobna do siostry. A po drugie, nie możesz latać wszędzie i rozpowiadać takich rzeczy.

Micah wsuwa włosy za uszy. Unosi jedną brew, kiedy się uśmiecha.

– Jakich rzeczy?

– Takich jak… – Przysuwam się bliżej do niego. – Fairview.

On również się przybliża. Pachnie węglem drzewnym i wiórami, a nie standardowo Właśnie Skąpałem Się w Spreju do Ciała Axe, eau-de-boy.

– Dlaczego mówimy szeptem?

Grupka młodszych dziewcząt z zespołu biegaczek przechodzi obok nas, więc prostuję się i odsuwam od niego.

– Po prostu mi zaufaj.

– Dzięki za wskazówkę. – Błyska swobodnym, szczerym uśmiechem i akurat w tym momencie zza rogu wyłania się dyrektor Porter, jak zawsze nadęty, z wyrazem twarzy mówiącym: „Poluję na dzieciaki dla sportu”.

– Panie Mendez! – Porter niemal krzyczy z drugiego końca korytarza. – My w Ridgeline pozostajemy w klasach w czasie lekcji.

– Właśnie tam zmierzam, sir. – Micah wypręża się i salutuje pobrudzonymi węglem palcami. Porter przenosi wzrok na mnie, prawdopodobnie stara się dociec, co my tu razem robimy.

– Pozwolę sobie przypomnieć, że zostałeś tutaj przyjęty na próbę – mówi. – Nie dawaj mi powodu do zmiany zdania.

Patrzy na nas oboje, a jego wzrok jasno informuje: „No, ruszcie się, durnie”, więc odwracamy się i szybkim krokiem zmierzamy do klasy. W środku wszyscy siedzą w parach, jakby mieli zaraz wchodzić na pokład arki. I dwójka po dwójce odwracają się, żeby na nas popatrzeć. Na przedzie sali stoi uśmiechnięta Gifford.

– Wspaniale! – mówi. – Wrócili nasi ostatni partnerzy!

***

Oczy całej klasy zatrzymują się na nas.

Czy ona powiedziała „partnerzy”?

Że niby Lily i Micah to partnerzy? To chyba niemożliwe.

Gifford pyta mnie, czy dobrze się czuję.

– Trema przed czytaniem swojej pracy na forum publicznym jest czymś normalnym – szepcze do mnie.

– Nie, to nie o to chodzi. Ja… – zaczynam, ale klasa ciągle się na mnie gapi.

Gubię się.

– Wydaje mi się, że się pochorowałam.

KŁAMCZUCHA, KŁAMCZUCHA, ŁŻESZ JAK Z NUT.

Gifford wskazuje nam miejsca w dwóch ławkach na przedzie sali i zapewnia mnie, że będę miała jeszcze możliwość zaprezentowania swojego wiersza.

– Przegapiliście całe wprowadzenie, ale pan Friedman przedstawi wam w skrócie, o co chodzi. – Gifford mówi tak szybko, że jej kręcone rude włosy podskakują.

– Łączymy nasze dwie klasy, żeby zobaczyć, co powstanie ze zderzenia sztuki słowa i plastyki – wyjaśnia nauczyciel z rozwichrzoną brodą. Splata palce i unosi złączone dłonie, żeby pokazać je klasie. – Potęga sztuki. Jako jedności.

– A dokładniej – dodaje Gifford – powinniśmy stworzyć projekt pokazujący siłę oddziaływania sztuki, zarówno słowa, jak i wizualnej, na społeczeństwo.

Mamy na to siedem tygodni, a projekt w dwudziestu procentach będzie decydował o naszej ocenie. W połowie liczy się to, co powiemy, w drugiej, znalezienie najbardziej kreatywnego sposobu podzielenia się tym, z jak największą liczbą ludzi. Mamy całkowitą swobodę twórczą! „Dokopcie się do najgłębiej skrywanych pokładów geniuszu artystycznego!”. Ich entuzjazm sprawia, ze mam ochotę zwinąć się w kłębek i zasnąć na milion lat.

Czy ja jestem uwiązana do tego chłopaka?

Pozostali partnerzy gadają ze sobą, przedstawiają się, a Micah tylko patrzy na mnie, z tym samym unoszącym jedną brew uśmiechem, dającym do zrozumienia: wszystko ujdzie mi na sucho.

– Co cię tak bawi? – pytam.

– Nie lubisz mnie, prawda?

– Nie znam cię.

– A jednak mnie nienawidzisz. – Pochyla się w moją stronę i szepcze: – Tak dla twojej informacji, to Alice prosiła mnie, żebym sprawdził, co z tobą.

– Chwila moment. Alice martwi się o mnie? Po pierwsze i najważniejsze, to jest śmieszne, a po drugie, jak sam widzisz, radzę sobie bez niej doskonale.

– Najwyraźniej. – Micah wpatruje się w moją twarz w taki sposób, że mam ochotę od razu uciec. – Jak to się stało, że nigdy cię nie widziałem podczas dni odwiedzin?

– Bo jeszcze nigdy się tam nie wybrałam.

Właściwie to mogła być prawda. Alice zostaje w Fairview na kolejny miesiąc, więc nadal mogę wybrać się tam z wizytą. Bardzo jednak wątpię, czy tak bardzo chce mnie zobaczyć, biorąc pod uwagę, że nasza ostatnia interakcja sprowadzała się do tego, że ja stałam bezradnie, podczas gdy ona niemal wykrwawiła się na śmierć. Wyrzucam z głowy obraz ostrza, ponieważ próbuję wdrukować tam pozytywne przekonanie: Nie-jestem-wariatką. Damon przygląda mi się z drugiego końca sali – jego spodnie są już suche, ale nadal patrząc na Micaha, ma śmierć w oczach.

– Słuchaj, nie wiem, jak to inaczej powiedzieć. Ja nie chcę rozmawiać o mojej siostrze.

Micah podnosi ręce, z wyrazem winy na twarzy.

– Okej, okej. Przyjmuję do wiadomości, mała Larkin.

– Nie nazywaj mnie tak.

– Oj, ile zakazów. – Uśmiecha się znowu. Ta jego brew wędruje aż do nieba. Przecina ją blizna, na samym środku. – Dlaczego aż tyle?

– Nie wiem. A dlaczego ty zadajesz tyle pytań? – Rzucam mu groźne spojrzenie, ale on nie odwraca wzroku. – Słuchaj, chyba jesteśmy partnerami.

Micah odchyla się w swojej ławce tak, że jej dwie przednie nóżki się unoszą.

– Na to wygląda.

Zakłada ręce za głowę, wysuwając łokcie do przodu i w tym momencie widzę tatuaż po wewnętrznej stronie jego nadgarstka. Średnik. Widziałam już taki znak w internecie. Oznacza kogoś, kto żyje po próbie samobójczej. Czy Damon ma rację? Ile plotek okaże się prawdą? Załamanie nerwowe w miejscu publicznym? Pragnienie śmierci? Chłopak zauważa, że patrzę na jego nadgarstek, spogląda na mnie, prowokuje do zadania pytania.

– Muszę wiedzieć, czy traktujesz to poważnie – mówię, zamiast zagadać go o znak.

Jego ławka ze stuknięciem wraca na właściwe miejsce. Micah patrzy mi prosto w oczy.

– To sztuka. Nigdy nie traktuję jej poważnie.

– To dwadzieścia procent naszej oceny.

– Więc?

– Więc mnie obchodzi moja własna przyszłość.

– A mnie nie?

– Ja tylko…

– Ty tylko przyjęłaś pewne daleko idące założenia.

Biorę głęboki oddech.

– Zacznijmy od nowa. Skoro zostaliśmy ze sobą połączeni…

– Oj, fatalny początek.

– Skoro jesteśmy partnerami…

– Lepiej.

– Powinniśmy nakreślić plan.

Wyjmuję terminarz i otwieram go na kalendarzu.

– Mamy siedem tygodni. – Rysuję czerwoną gwiazdkę na majowym terminie zakończenia projektu. – Odejmijmy jeden tydzień, żeby dać sobie te siedem dni na sfinalizowanie i…

– Naprawdę? – Micah zabiera mi terminarz. Próbuję go odzyskać, ale on już kartkuje notes. Moje serce znowu zaczyna bić szybciej, zmierza w stronę paniki. Moja lista szaleństwa tam jest.

W przeciągu dwóch sekund mój puls osiąga prędkość rakiety.

TYLKO NIE WARIUJ ZNOWU.

TYLKO NIE WARIUJ ZNOWU.

– Oddaj mi go, proszę – mówię.

Micah zakrywa ręką usta i potrząsa głową.

– W życiu nie widziałem czegoś tak chorobliwie obsesyjnego. Nie mogę oderwać od tego wzroku.

Wyrywam mu terminarz z ręki, wrzucam go do plecaka i dokładnie zapinam suwak.

– Słuchaj, nie musisz mnie rozumieć. A ja nie muszę wiedzieć, dlaczego nosisz małpie skarpetki i okulary przeciwsłoneczne w pomieszczeniach. Właściwie nie musimy również razem pracować. Dlaczego ty nie miałbyś zajmować się wyłącznie plastyką, a ja wyłącznie pisaniem? Spotkamy się za kilka tygodni i znajdziemy sposób, żeby jedno z drugim połączyć. Umowa stoi?

Micah uśmiecha się znowu i jego brew wystrzela w górę.

– Czy to kolejna reguła?

– Czy to kolejne pytanie?

On znowu odchyla się do tyłu, zakładając ramiona, jakby próbował coś rozgryźć. Na szczęście rozlega się litościwy dzwonek i Micah stuka się w czoło kawałkiem węgla.

– To do zobaczenia, partnerko. Daj mi znać, gdybyś potrzebowała pomocy.

– Ja nie potrzebuję pomocy.

A ty byłbyś ostatnią osobą, którą bym o nią poprosiła.

Damon wraz z kilkoma innymi chłopakami stają po obu stronach drzwi tak, że Micah musi przejść między nimi. Wydają małpie odgłosy i strącają mu plecak.

– Pilnuj się, świrusie Micahu – mówi Damon.

Micah Mendez już pierwszego dnia w szkole wyrobił sobie reputację, przezwisko i zyskał wroga w największym zasrańcu w Ridgeline High.

Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, to właśnie on.

Ta szkoła pożre go żywcem.Ridgeline Underground

354 polubienia

Ostrzeżenie: Micah Mendez jest niebezpieczny. W zasadzie zaatakował dzisiaj Damona i podobno w poprzedniej szkole rzucił się w szale na jakiegoś chłopaka. Wdeptał go w ziemię. Tak czy owak, nie dajcie się zwieść jego śmiesznym skarpetkom.

45 komentarzy

Wierzę w to. To dziwak i stara się ZDECYDOWANIE za bardzo.

A mnie podobają się jego skarpetki!

Załóżmy się, jak długo potrwa, zanim się wyniesie?

Stawiam 20 dolców, że nawet tego nie zrobi jak należy.ROZDZIAŁ 5

Po lekcjach ciągle jestem otumaniona tym całym świrowaniem.

Ale obowiązki wzywają.

Wypijam duszkiem energetyka, serce zaczyna mi skakać w rytmie cha-chy. Kiedy w końcu przywlekam swoją dupę na boisko, Sam i pozostałe biegaczki mają już za sobą cztery minuty z dwudziestominutowej rozgrzewki.

– Spóźnienie. Dwadzieścia pompek po rozgrzewce – woła za mną trener Johnson, kiedy pędzę, żeby dogonić Sam.

– No więęęc – mówi Sam – pogadamy, czy zamierzasz przejść nad tym do porządku dziennego?

– Nad czym?

– Nad ucieczką z klasy. Twoją.

– Och, nad tym.

– Tak, nad tym.

– To nic takiego.

Sam staje jak wryta i opiera rękę na biodrze.

– Nie. Nie zgadzam się na takie zachowanie. Nie wobec mnie, twojej jedynej i ostatniej przyjaciółki. Nie traktuj mnie tak, jak potraktowałaś wszystkie poprzednie Sam przede mną.

– Wszystkie Sam przed tobą?

Przyjaciółka ucisza mnie, unosząc rękę.

– Proszę, oszczędź sobie tych kpin do czasu, aż skończę swój monolog. – Gestem daję jej znać, że może kontynuować. – Popatrz na najwspanialszych bohaterów wszech czasów. Frodo. Kapitan Ameryka. Jon Snow. Co oni mają ze sobą wspólnego?

– Peleryny? Chorobliwe upodobanie do żelu do włosów?

– Błąd – mówi Sam. Zaczynamy biec, bo trener grozi kolejnymi pompkami. – Wszyscy oni mają Sama. Jon Snow ma Sama Tarly’ego, kochanego przygłupa. Frodo ma Sama, lojalnego hobbita z Shire. Nawet kapitan Ameryka miał zaufanego Sama do pomocy. Za każdym razem, kiedy mnie odsuwasz, pozbawiasz mnie przyrodzonych praw. Mojego dziedzictwa płynącego z imienia.

– Czy ty zawsze musisz być taka… ekstra?

– A czy ty zawsze musisz być taka skryta?

Sam czeka na wyjaśnienia, a ja nie mam dla niej żadnych. Ciepło bijące z gumowej bieżni obejmuje moje nogi. Moje ciało ustaje, ale ja prę naprzód.

Wdech, wydech. I do przodu – jedna stopa przed drugą.

– Chodzi o Alice? – pyta szeptem Sam, bo trzy dziewczyny biegną obok nas.

Czekam, aż nas miną, i dopiero wtedy odpowiadam, również szeptem.

– Ten chłopak z klasy artystycznej. Wiesz, ten ze skarpetkami? On był z nią w Fairview. O mało nie powiedział o tym w klasie, przy wszystkich.

– Więc uciekłaś?

– Tak.

No i było to szybkie bicie serca.

Zapadające się płuca, zawroty głowy.

– Nawet gdyby to powiedział, to przecież nie ty trafiłaś do Fairview, Lil.

Jeszcze nie.

Wychodzimy z zakrętu, trener notuje nasze nazwiska i czasy. Lily Larkin: 1,7 sekundy. O tyle powinnam przyspieszyć bieg na 400 metrów, jeśli chcę mieć szansę w zawodach stanowych za dwa miesiące.

– Po co robić wielki problem z tego, że on będzie twoim partnerem w jednym projekcie?

Wielki problem? Wielkim problemem jest to, że egzystuję w dwóch bardzo odmiennych światach. W jednym wygrywam wyścigi i bez wysiłku dostaję najwyższe oceny, w drugim mózg zaczyna odmawiać mi posłuszeństwa, a moja siostra jest w ośrodku terapeutycznym, ponieważ jej mózg już wysiadł. Dwie Lily, które nigdy nie mogą się spotkać, jeśli tylko chcę, aby choć jedna z nich pozostała przy zdrowych zmysłach. A nadmierna poufałość z Micahem zdecydowanie kwalifikuje się jako zderzenie dwóch światów.

Przez sekundę jestem bliska powiedzenia wszystkiego Sam. O tym, że odkąd Alice wyjechała, tracę kontrolę nad sobą. O tym, że przeważnie nie mogę zasnąć aż do rana, wciągnięta w niekończącą się spiralę tych wszystkich „a jeśli”. O liście na końcu terminarza i o tym, że czasem wychodzę z siebie i z dystansu obserwuję własne życie.

Na końcu parkingu Micah odjeżdża na jaskrawopomarańczowym rowerze, ignorując Damona i garść głupków, którzy go prowokują.

Wariat.

Tak nazwał go Damon.

Tak ludzie myślą o tych, którzy trafiają do ośrodków terapeutycznych albo sporządzają listę objawów świadczących, że tracą zmysły.

I właśnie z tego powodu nie mogę nic powiedzieć. Nikomu. Nawet najlepszej przyjaciółce.

– Myślę, że jestem po prostu zestresowana – mówię.

Sam szyderczo przewraca oczami i macha mi ręką przed nosem.

– Halo? To trzecia klasa. Ma być stresująca. W tym miesiącu ani razu nie położyłam się spać przed pierwszą w nocy, ćwiczyłam swoją solówkę. – Nie przestając biec, unosi zabandażowane palce.

– Prawda? Czasami już tego za dużo. – Niespodziewanie w gardle zaczyna mnie dławić gula. – Wybrać odpowiednie przedmioty. Dostać odpowiednie oceny, żeby móc wybrać lepsze przedmioty. Upchnąć w swoim planie zajęć jak najwięcej, żeby kiedy już nadejdzie czas startu do college’u, wyprzedzać kolegów z klasy i wygrywać w przedbiegach współzawodnictwo, choć dotąd nie zdawałaś sobie nawet sprawy, że bierzesz w nim udział.

Sam przestaje biec i łapie mnie za ramiona.

– Posłuchaj. Dostajemy w kość, i to bardzo. Wiemy o tym. Ale damy sobie radę, pójdziemy do college’u, w ostatniej klasie będziemy imprezować jak diabli, a potem zwiejemy z tego domu wariatów.

– Jeśli nam szczęście dopisze – mówię. – Czy wiesz, że w zeszłym roku na Uniwersytet Kalifornijski w Berkley przyjęto zaledwie siedemnaście procent chętnych?

Sam kręci głową wyraźnie poirytowana.

– Lily Larkin. Nie każ mi odcinać cię Google’a.

– Nie, poważnie. Co będzie, jeśli się nie dostanę? Tata tak bardzo chce, żebym poszła w jego ślady i studiowała w Złotym Niedźwiedziu. No i wszyscy uznają mnie za okropną nieudacznicę i…

– I skończysz pod mostem, żywiąc się rozmokłymi cheetosami z koszy na śmieci, żeby przeżyć? – Sam daje mi kuksańca w ramię. – Doskonale dasz sobie radę. Wszystkie damy sobie radę. Jesteśmy już prawie u celu. Tylko jeszcze trochę wytrzymaj.

Przebiegamy resztę trasy kończącej się na granicy terenów szkoły, gdzie bieżnia przecina deptak wzdłuż autostrady Pacific Coast. Przed nami rozciąga się ocean. Już mamy skręcić w prawo i jak zwykle zrobić pętlę z powrotem do szkoły, kiedy Sam łapie mnie za rękę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: