Tolkien. Człowiek, który stworzył Śródziemie - ebook
Tolkien. Człowiek, który stworzył Śródziemie - ebook
Tolkien. Człowiek, który stworzył Śródziemie
Wydaje ci się, że świat Śródziemia znasz od podszewki? Ekscytuje cię mroczny Mordor? Ciekawi słoneczne Shire?
Poznaj historię życia mistrza literatury fantastycznej, zanurz się w stworzonym przez niego uniwersum i odnajdź korzenie zła.
Wyrusz w biograficzną podróż po życiu pisarza – od lat jego dzieciństwa w Wolnym Państwie Orania, przez nauczanie domowe, aż po strzeliste wieże Oksfordu i płomienny romans u progu krwawej wojny. Przeżyj spektakularny sukces naukowy Tolkiena i zobacz, jak powstawał świat, który do dziś porusza serca czytelników.
Triumfy i tragedie, szalona miłość, ważne przyjaźnie, miejsca – te bliskie i te egzotyczne. Nieoczekiwane inspiracje i żmudne, wieloletnie badania. Wszystko to ukształtowało świat znany milionom ludzi z „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”.
Poznaj życie Tolkiena – pisarza genialnego.
Czytaj wnikliwie, ale uważaj, by nie dostrzegło cię czujne oko Saurona.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9260-4 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Na specjalne podziękowania zasłużyli:_
_Vic, mój drogi przyjaciel i najlepszy specjalista od krasnoludów, jakiego dane było poznać takiemu żądnemu wiedzy orkowi jak ja!_
_Jaime – za to, że oddał „swoje oczy” przy pierwszym czytaniu tej bestii, oraz_
_Avery, EK i Helen, bo bez ich e-maili, wiary, perspektyw i zachęty nie udałoby mi się nawet rozpocząć pracy._
_Dziękuję też wszystkim przyjaciołom z 9W za zaufanie, inspirację oraz wsparcie, jakie dajecie mi każdego dnia._
_Dziękuję Penny i Cliodhnie za wiarę we mnie, wspaniałą przyjaźń i za to, że są największymi fankami gier z gatunku fantasy, o jakich ten Dungeon Master mógł kiedykolwiek marzyć (wliczając Vica!)._
_Dziękuję Sebastianowi za przyjaźń, empatię i mądrość._
_A także pani McPhoenix, pani Jack Thompson i panu Hinchliffe, moim nauczycielom języka angielskiego, którzy inspirowali mnie przez wszystkie szkolne lata._Wprowadzenie
Z pryzmy umysłu
Któż nie kocha wspaniałych opowieści? Jeśliby podejść do tej kwestii z naukowego punktu widzenia, odpowiedź byłaby jednoznaczna. I nie ma znaczenia, czy uwielbiamy powieści, reportaże, historie z czasopism, czy po prostu oglądamy telewizję lub bawią nas interesujące anegdotki – tworzenie opowieści o świecie, jaki widzimy, jest dla nas czymś naturalnym. Wszystkie przekazy – zarówno porywające powieści fantasy, jak i historie oparte na faktach – mają strukturę narracyjną. Właśnie w ten sposób przetwarzamy informacje.
Dlaczego teraz o tym wspominam? Z dwóch powodów. Po pierwsze, fakt, że przedkładamy wspaniałe opowieści ponad suche fakty, sprawia, że pisanie biografii jest sporym wyzwaniem. Po drugie, właśnie w sytuacji, gdy fakty i płynna narracja znajdują się w idealnej równowadze, J.R.R. Tolkien czuł się najlepiej – w taki sposób powstały jego najwspanialsze dzieła. _Władca Pierścieni_, _Hobbit_ i _Silmarillion_ są tak wciągające, choć od pierwszej publikacji minęło już wiele lat, ponieważ opisują absolutnie fikcyjny świat mający złożoną naturę zdarzeń jak najbardziej rzeczywistych. W tym świecie ścierają się odmienne punkty widzenia, przenikają rozmaite mitologie, kultury, kalendarze i języki… Śródziemie zdecydowanie zasługuje na swoją nazwę, bo to świat pełen postaci wielowymiarowych, o pełnej skali barw, które wydają się żyć własnym życiem.
Fenomen tego świata w pewnym sensie można wyjaśnić tym, że J.R.R. Tolkien poświęcił mu swoje życie. Żył w nim i tworzył. Poświęcił całe dekady na odkrywanie historii miejsca, które… nie istniało. I kiedy mówię, że to autor przyczynił się do „odkrycia” Śródziemia, wcale nie chodzi mi o metaforyczne znaczenie tego słowa¹. Świat przedstawiony w książkach Tolkiena wydaje się organiczny, ponieważ dla niego właśnie taki był.
Co skłania człowieka do poświęcenia całego życia zadaniu, które nawet część jego najbliższych przyjaciół uważa za głupie marzenie?² Mam nadzieję, że ta książka w pewnym stopniu odpowie na to pytanie. Ale może uda się w ogóle uniknąć tej odpowiedzi? O wiele za często biografowie, dokumentaliści, osoby przeprowadzające wywiady ze znanymi ludźmi i tak dalej wpadają w pułapkę patrzenia na autorów – zwłaszcza tych, którzy zyskali sławę, stworzywszy niezwykłe dzieło lub serię – jak na inkubatory twórczości, a nie jak na kompletne, niezależne jednostki ludzkie; w tym spojrzeniu pomija się człowieczeństwo autora – zastępuje go wizja zaczerpnięta z jego dzieła. Niniejsza książka opiera się na zupełnie innym założeniu. Moja „historia” opowiada o Johnie Ronaldzie Reuelu Tolkienie, człowieku i jego życiu. Oczywiście pojawiają się tu wzmianki o jego dokonaniach literackich, ale traktuję je jako element życiorysu tej skomplikowanej ludzkiej istoty.
Taka forma pisania biografii – przeczesywanie rozmaitych zapisów w poszukiwaniu informacji na temat osobowości i przekonań – może oczywiście prowadzić do pewnych niewygodnych odkryć. Dostrzeżenie czyjegoś człowieczeństwa oznacza zaakceptowanie zarówno zalet, jak i wad. A ta książka nie pomija ani jednych, ani drugich. Bohater tej „opowieści” jest postacią o skomplikowanej osobowości, a jego kreatywność i życzliwe nastawienie opisuję szczerze, wymieniając te cechy obok udokumentowanych informacji o uprzedzeniach i zachowaniach, które można uznać za wady. Inna postawa skutkowałaby poważną szkodą zarówno dla Tolkiena, jak i dla czytelników – wszak kreując iluzję, niczego się nie nauczymy: wierząc ślepo, że ludzie tworzący rzeczy wspaniałe, które kochamy, nie mogą się mylić ani żywić błędnych przekonań; upierając się, że owe przekonania w żaden sposób nie wpłynęły na dzieła, które tak nas zachwycają. Analizowanie zebranych informacji o ludziach i ich dziełach, zajmowanie się krytyką literacką i pełną szacunku krytyczną biografistyką to przejście z pozycji biernego konsumenta do aktywnego słuchacza i twórcy. Nauczymy się czegoś dopiero wtedy, gdy przeprowadzimy wnikliwą analizę źródeł (także tych, które wywołują pozytywne emocje). Nie chodzi tylko o zrozumienie, co sprawia, że mają na przykład wielki zasięg lub bardzo nas inspirują, ale także uzmysłowienie sobie ich ograniczeń, a nawet dostrzeżenie, że niektóre ich elementy są potencjalnie szkodliwe. Śródziemie jest tworem tak trwałym i fascynującym, bo jest niezwykle złożone, dlatego też słuszne wydaje się podejście do biografii twórcy tego świata z taką samą wnikliwością i wrażliwością na niuanse.
Drugim celem tej biografii jest rzucenie światła na kwestię źródeł inspiracji dla Śródziemia. Nie należy bowiem patrzeć na życie J.R.R. Tolkiena jak na pustą skorupkę jajka, z której wykluł się zaczarowany świat. Zależy mi na tym, aby poszukać pozornie nieistotnych szczegółów, drobnych motywów, zainteresowań i powracających namiętności – żyznej gleby, na której wyrosło Śródziemie. Sam Tolkien tak opisywał swój proces twórczy:
Taką powieść spisuje się nie z liści drzew, które dopiero się zobaczy, ani nie wspierając się botaniką czy gleboznawstwem, lecz wyrasta ona niczym ziarno w ciemności z kompostowej gleby umysłu, ze wszystkiego, co się widziało lub przeczytało, co dawno zostało zapomniane, zeszło w głąb. Bez wątpienia następuje tu duża selekcja – podobnie jak u ogrodnika – tego, co się wyrzuca na swój osobisty kompost. Moja pryzma składa się głównie ze spraw językowych³.
Możliwe, że właśnie dlatego za życia opierał się wszelkim próbom analizowania jego biografii. Wydawało mu się bowiem, że przypominałoby to koncentrowanie się na przesiewaniu ziemi przy zupełnym ignorowaniu piękna ogrodu. W tej kwestii różnimy się jednak dość znacznie, możliwe, że wynika to z odmiennego wykształcenia. Tolkien był językoznawcą, a ja zajmuję się antropologią fizyczną. Badanie ludzi i podłoża (zarówno metaforyczne, jak i dosłowne) wydaje mi się wyjątkowo interesujące, podobnie jak analizowanie ogrodów, które z nich wyrastają. Pozostając przy tej metaforze: jeśli autor i twórca jest ogrodnikiem dbającym o sadzonkę wyrosłą na pewnym podłożu, to gleboznawstwo byłoby analizą życia autora w powiązaniu z jego dziełem. Możemy zatem uznać tę książkę za podręcznik traktujący o glebie: opis tego, co znajduje się w żyznej i różnorodnej ściółce, ze szczególnym uwzględnieniem wszystkich żyjątek, które jeszcze całkiem żwawo wiją się na sicie!
Ktoś, kto tylko analizuje glebę, nie jest wielkim naukowcem – może się uważać co najwyżej za laboranta. W pewnym sensie tak się właśnie czuję, pracując nad tą książką. Stworzenie biografii wielkiego człowieka, któremu poświęcono dziesiątki artykułów naukowych i wiele książek (ba, istnieją nawet kierunki studiów, na których studenci drobiazgowo badają jego życiorys) – to wszystko sprawia, że ta moja pisanina wydaje się nieistotna, niczym notatki asystenta dołączone do obszernej pracy naukowej. Staję więc na ramionach olbrzymów i muszę wyrazić ogromną wdzięczność tym wszystkim, którzy przetarli ten szlak – w szczególności Humphreyowi Carpenterowi, jedynemu oficjalnemu biografowi Tolkiena, który miał dostęp do jego pamiętników i według mnie napisał jedną z najlepszych biografii wielkiego twórcy. Specjalne podziękowania należą się również Colinowi Duriezowi za jego ostatnią biografię i wielką spostrzegawczość. Zwrócił on bowiem uwagę na takie szczegóły z życia J.R.R. Tolkiena, które sprawiły, że ojciec Śródziemia zjawił się przed naszymi oczyma jak żywy. Jestem wdzięczne Johnowi Garthowi za analityczne spojrzenie na młodszego Tolkiena oraz Christinie Scull i Wayne’owi G. Hammondowi za ich zdumiewająco szczegółową chronologię wydarzeń z życia autora. I oczywiście czuję ogromną wdzięczność wobec samego J.R.R. Tolkiena, że zdecydował się na zachowanie tak wielu swoich przemyśleń i listów, ale także wobec jego syna, Christophera Tolkiena, za redakcję i opracowanie pokaźnego zbioru artykułów ojca i zgodę na ich upublicznienie.
Ostatnim składnikiem każdego tekstu – także zaliczanego do literatury faktu – jest sam autor. Przeczytawszy wiele biografii Tolkiena, zauważyłom, że niemal wszyscy biografowie wspominają swoje pierwsze wrażenie po lekturze dzieła J.R.R. Tolkiena. W większości od dziecka byli oni fanami tych książek i uwielbiali hobbity i elfy. Też mam swoją opowieść, jak odkryłom Tolkiena, ale moja historia znacznie różni się od wspomnień kolegów po fachu. Ojciec czytał mi _Hobbita_, kiedy byłom jeszcze małym dzieckiem. Sprawiało mi to wiele frajdy, ale książka nie przemawiała do mojej wyobraźni w taki sposób, jak _Opowieści z Narnii_, czytane mi przez mamę kilka miesięcy wcześniej. Jedynym wyraźnym wspomnieniem tamtego spotkania z _Hobbitem_ była myśl, że lubiłom fragmenty poświęcone trollom i Gollumowi. Parę lat później, w wieku dwunastu lat, obejrzałom z ojcem trylogię _Władca Pierścieni_ na DVD. I tym razem zabawa była świetna. Wcześniej czytałom wiele książek zaliczanych do gatunku fantasy i obejrzałom mnóstwo takich filmów. Pamiętam, że podczas seansu zapytałom ojca o element tego świata, który wzbudził moje największe zainteresowanie: „Czym są orki?”. Ojciec odparł: „To tylko sługusy Saurona”. Po raz kolejny spotkałom się ze Śródziemiem w wieku szesnastu lat, gdy przyjaciel pożyczył mi _Drużynę Pierścienia_. Przeczytałom książkę. Podobała mi się. Ale kiedy ów przyjaciel zaproponował mi _Dwie wieże_, spotkał się z moją grzeczną odmową.
Dopiero w wieku lat dwudziestu udało mi się stworzyć i obronić swój własny przyczółek w Śródziemiu. Do tego czasu zmieniły się dwie rzeczy. Po pierwsze, moim przewodnikiem nie był już ojciec, wielki fan hobbitów. Stał się nim mój bliski przyjaciel, interesujący się Śródziemiem jako takim, a szczególnie krasnoludami. Po drugie, studiowałom teraz antropologię i wyjątkowo pociągało mnie to, jak ta dziedzina nauki pozwala ujawniać uprzedzenia autorów źródeł historycznych (na przykład dekonstrukcja źródeł kolonialnych umożliwia odkrycie przynajmniej części wymazanych historii ludów uciskanych, a nawet społeczności unicestwionych). Mając takie zaplecze, wybrałom się z przyjacielem na seans filmu _Hobbit. Niezwykła podróż_. Wtedy w końcu zrozumiałom, dlaczego Śródziemie fascynuje tak wielu ludzi. Ten świat był czymś więcej niż tylko sumą części składowych. Hobbici, elfy, krasnoludy, orki i ludzie nie byli tylko pionkami w wielkiej grze, służącymi do opowiedzenia pewnej historii. Widziałom ich jako przedstawicieli całych społeczności z ich historiami i kulturami oraz sprzecznymi źródłami historycznymi, różnymi religiami, indywidualnymi celami… To był świat fantasy, który wytrzymywał wnikliwą analizę naukową. _Niezwykłą podróż_ oglądaliśmy w kinie jeszcze pięć razy. Pochłonęłom wtedy wszystkie książki i rozpoczęłom własne badania. Studiowaliśmy z przyjacielem historię Śródziemia, poznawaliśmy wstępne założenia, uprzedzenia, języki… Słowa w języku orków, khuzdûl, sindarińskim i quenyi wirowały w mojej głowie tak samo jak te z języka rosyjskiego, francuskiego, łaciny, średnioegipskiego czy innych prawdziwych języków, których się uczyłom. Minęło siedem lat od czasu mojej pierwszej świadomej podróży do Śródziemia i nie zamierzam zwalniać tempa. Zbyt wiele historii czeka na odkrycie, zbyt wielu materiałów jeszcze nie przeanalizowałom, czeka mnie o wiele więcej zabawy i z pewnością z niej nie zrezygnuję.
Mam nadzieję, że ta niekonwencjonalna miłość do Śródziemia, analizy i kompostu znalazła wyraz w tej biografii.
Mx Jesse Xander
1. H. Harrod, _How Tolkien became the man who made Middle-earth_, „The Financial Times” 4 maja 2018 r., https://www.ft.com/content/c7ec7e70-4d98-11e8-97e4-13afc22d86d4, dostęp: 21.06.2022.
2. C. Duriez, _Tolkien. Niezwykła biografia twórcy Śródziemia_, przeł. M. Sowińska-Mann, Kraków 2013, s. 301–302.
3. H. Carpenter, _J.R.R. Tolkien. Biografia. Jakim człowiekiem był twórca_ Hobbita _i _Władcy Pierścieni, przeł. A. Sylwanowicz, Warszawa 2016, s. 183–184.Rozdział 1
Chorowity chłopiec w Bloemfontein
Historia J.R.R. Tolkiena zaczyna się od muzyki i niezwykłej kobiety. Tą kobietą była Mabel Suffield, która wiosną 1891 roku opuściła Anglię na pokładzie parowca _Roslin Castle_ zmierzającego do Republiki Południowej Afryki. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, ale wyruszyła w daleką podróż na drugą półkulę, aby zwieńczyć (jak się wtedy wydawało) długie, bo trwające trzy lata, zaręczyny z mężczyzną o trzynaście lat od niej starszym: Arthurem Tolkienem.
Muzyka natomiast towarzyszyła rodzinie Tolkienów od pokoleń, przodkowie Arthura Tolkiena zajmowali się bowiem wytwarzaniem pianin. Podczas przyjęć organizowanych dla zaręczonych siostry Arthura mogły więc grać na instrumencie z firmową tabliczką z nazwiskiem „Tolkien”, lecz przedsiębiorstwo należało już do kogoś innego. Ojciec Arthura nie zostawił dzieciom żadnego interesu w spadku. Dlatego Arthur podjął pracę w Lloyds Bank. Perspektywy kariery w lokalnej filii banku w Birmingham rysowały się jednak raczej marnie. Arthur uznał więc, że jeśli ma udowodnić rodzicom Mabel, nieprzekonanym do ich związku, iż zdoła zapewnić narzeczonej godne życie, musi udać się w dalekie krainy w poszukiwaniu lepszej posady.
Na tabliczce umieszczonej na pianinie, na którym grały siostry Tolkien, widniał napis: „Irresistible Piano-Forte: Manufactured Expressly for Extreme Climates” ¹, co mogło się wydawać trochę dziwne, zważywszy na fakt, że klimat w Birmingham nie był szczególnie wymagający. Być może było to swoiste proroctwo, gdyż niespełna rok po oświadczynach Arthur otrzymał propozycję pracy w Bank of Africa.
W pewnym sensie ojciec Mabel miał rację, nie zgadzając się na jej ślub z Arthurem, ponieważ narzeczony córki dopiero zaczynał karierę bankowca i nie był w stanie zapewnić ukochanej stabilnego i spokojnego domu – oddelegowywany przez bank do rozmaitych zadań, ciągle podróżował między Przylądkiem Dobrej Nadziei a Johannesburgiem. Dopiero w 1890 roku udało się mu awansować na stanowisko kierownicze w małym oddziale banku w miejscowości Bloemfontein. W styczniu 1891 roku Mabel skończyła dwadzieścia jeden lat, a Arthur został naczelnikiem banku. Dopiero wtedy John Suffield zaakceptował związek młodych. W marcu 1891 roku pozwolił Mabel wyruszyć na spotkanie z ukochanym.
Mabel Suffield była niezwykłą młodą kobietą – wychodziła za mąż z miłości w czasach, gdy nie było to normą. Znała łacinę, niemiecki i francuski. Grała na pianinie i odebrała edukację artystyczną, chociaż za sprawą bankructwa rodzinnej firmy w jej domu się nie przelewało. John Suffield pracował jako komiwojażer, sprzedając środek dezynfekujący o nazwie Jeyes, był jednak niezmiernie dumny z historii rodziny, która niegdyś handlowała tkaninami, oraz ze wspaniałego dziedzictwa rodu wywodzącego się ze środkowej Anglii, z krainy nazywanej Midlands. Właściwie tu należałoby doszukiwać się powodów dezaprobaty Johna dla związku Arthura i Mabel. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że Tolkienowie i Suffieldowie zajmują podobną pozycję społeczną – obie rodziny zaliczały się do klasy średniej, a na dodatek obie w trudnych czasach kryzysu straciły rodzinne firmy. John Suffield nie potrafił się jednak przekonać do Tolkienów, byli oni dla niego „jakimiś tam niemieckimi imigrantami, Anglikami zaledwie od kilku pokoleń”². W końcu jednak jego nastawienie się zmieniło. Może licząc na to, że córka będzie miała lepsze życie za granicą, udzielił młodym swojego błogosławieństwa.
Po trzytygodniowej morskiej podróży Mabel dotarła do Kapsztadu. W porcie czekał na nią wąsaty dżentelmen o wyglądzie dandysa, ubrany w biały garnitur, nerwowo wypatrujący pośród tłumu swojej ukochanej „Mab” po długiej rozłące. Ślub odbył się 16 kwietnia 1891 roku w katedrze w Kapsztadzie. Miesiąc miodowy nowożeńcy spędzili w hotelu w Sea Point. A potem wyruszyli w kilkusetkilometrową podróż do ich nowego domu w Bloemfontein.
Stolica Wolnego Państwa Oranii (niderl. Oranje Vrijstaat) z listów Arthura mogła się wydawać dużo bardziej interesującym miejscem niż w rzeczywistości. Po przybyciu do Bloemfontein Mabel – na wskroś miejska dziewczyna z ludnego Birmingham – była rozczarowana. Szybko przekonała się, że Bloemfontein jest stolicą jedynie z nazwy i właściwie nie ma tu nic do roboty. Miasto powstało zaledwie czterdzieści pięć lat wcześniej. W 1891 roku istniało tam parę klubów, jedna biblioteka, jeden szpital i targowisko, na którym sprzedawano przede wszystkim bele wełny, główny towar handlowy w tym rejonie. Bloemfontein nie spodobało się Mabel. Co gorsza, było tam bardzo mało zieleni – w listach do rodziny Mabel pisała, że jedyny park miejski to parę drzew nad niewielkim oczkiem wodnym, a całe miasto określiła jako „dzikie pustkowie”³.
Nawet jeśli Mabel nie podobało się miejsce, w którym przyszło jej żyć, widziała, że jej mąż był tu szczęśliwy i oddany pracy. Chociaż jego pozycja, określana jako _uitlander_ (obcy: człowiek, któremu pozwolono na pracę tylko z mocy specjalnego dekretu rządowego), była raczej niepewna, w wolnym czasie uczył się języka niderlandzkiego i angażował w życie lokalnej społeczności, by ugruntować swoją pozycję. Krótko mówiąc, ku utrapieniu Mabel, powrót do Anglii wydawał się bardzo odległą perspektywą. Za to dom Tolkienów, nazywany Bank House, był naprawdę piękny – mieli do dyspozycji ogród, taras i służących. A kiedy Arthur nie pracował, Mabel mogła zagrać z nim w golfa czy tenisa, lubili też czytać na głos. 3 stycznia 1892 roku w tym szczęśliwym domu przyszedł na świat John Ronald Reuel Tolkien.
Chociaż zarówno John Ronald, jak i Mabel byli silni i zdrowi, poród nie obył się bez odrobiny dramatyzmu. W liście do matki opatrzonym datą 4 stycznia Arthur napisał, że kiedy po raz pierwszy małżonkowie wezwali doktora Strollreithera, ten uznał, że bóle Mabel to fałszywy alarm. Był tak przekonany o swojej nieomylności, że pozwolił położnej wyjechać na dwa tygodnie! Na szczęście Arthur wykazał się większą wrażliwością oraz intuicją, bo jeszcze tego samego dnia, późnym wieczorem, ponownie zadzwonił po lekarza, gdy poród już był w toku. Lekarz przebywał w domu Tolkienów od około ósmej aż do północy. Dopiero wtedy razem z Arthurem mogli uraczyć się whisky, wznosząc toast za zdrowie Johna Ronalda.
W tym samym liście znajdziemy informacje o inicjałach „J.R.R.” przed nazwiskiem genialnego autora. Arthur zaproponował dla syna imiona John i Reuel (Reuel to było drugie imię Arthura, a John to imię dziadka), ale Mabel najbardziej podobało się imię Ronald. Ostatecznie rodzice najczęściej zwracali się do dziecka właśnie imieniem Ronald. Żona pisarza również poznała go pod tym imieniem. Przyjaciele i bliżsi znajomi nazywali go John Ronald lub posługiwali się jednym z późniejszych przydomków, jak „Tollers” czy „J.R.R.T.”. Sam Tolkien później powtarzał o imieniu Ronald, że „nie ma poczucia, iż jest to jego prawdziwe imię”⁴.
Możliwe, że za imionami wielu postaci ze Śródziemia stoją osobiste doświadczenia Tolkiena. Przedstawiciele jednej z gałęzi hobbitów, Stoorowie, oraz krasnoludy mają wiele imion: pospolite (Sméagol i Déagol) oraz takie rzadko ujawniane, uchodzące za „prawdziwie westrońskie” imiona (na przykład Trahald i Mahal). Jeśli doszukiwać się innych związków między krasnoludami a Stoorami, okazuje się, że krasnoludy również mają w swoim języku (khuzdûl) osobiste imiona, nieznane niekrasnoludom⁵. Co ciekawe, imiona w Śródziemiu mają dla postaci ogromne osobiste znaczenie. Sméagol przynajmniej na chwilę odzyskuje kontrolę nad swoim umysłem i świadomością, gdy Frodo zwraca się do niego tym imieniem, a nie imieniem Gollum, które przylgnęło do niego wtedy, gdy zawładnęła nim moc Jedynego Pierścienia. Podobnie Gríma Gadzi Język znajduje w sobie siłę, by zbuntować się przeciwko Sarumanowi, gdy ten publicznie go znieważa, nazywając go „gadem”. Bilbo Baggins zaś wyprowadza pająki z Mrocznej Puszczy w pole, śpiewając piosenkę, w której nazywa je _Attercop_ (jest to staroangielskie słowo oznaczające właśnie „starego pająka”*). Te rozważania nad wyraźną w dziełach Tolkiena siłą imienia i jego wpływem na osobowość i tożsamość postaci pozwalają nam spojrzeć z innej perspektywy na fascynującą osobowość samego autora. Był on bowiem niczym amfibia: żył w połowie w zwykłej rzeczywistości, a w połowie w krainie swej wyobraźni. Możliwe, że właśnie dlatego, że nie czuł się naprawdę „nazwany”, odnalazł swe nadzwyczajne źródło kreatywności.
John Ronald Tolkien wychował się w domu, który różnił się nieco od typowego gospodarstwa przedstawicieli społeczeństwa kolonialnego miasta Burów. Część służby w domu Tolkienów to byli ludzie miejscowi – czarni lub należący do innych niebiałych społeczności. Mabel zdecydowanie sprzeciwiała się ciemiężeniu przez Burów rdzennej ludności i odnosiła się do swego personelu życzliwie i przyjaźnie (to też kontrastowało z żywionym przez jej rodzinę wąskim pojmowaniem „brytyjskości”). Jednym z zaufanych pracowników, który czuł się mocno związany z Tolkienami, był czarny służący imieniem Isaak. Można go zobaczyć na fotografii upamiętniającej chrzest małego Johna Ronalda – stoi obok dumnych rodziców oraz pokojówki, której imienia niestety nie znamy. Isaak był mężczyzną pełnym wigoru, energicznym i bardzo pomocnym, choć prawdopodobnie najlepiej zapamiętano go z powodu pewnego zdarzenia związanego z Ronaldem.
Jednego razu pewny zaufania chlebodawców Isaak zabrał małego Ronalda do swego rodzinnego kraalu, gdzie z dumą pokazywał sąsiadom i przyjaciołom białe niemowlę. Po powrocie okazało się, że wszyscy domownicy byli przerażeni i spanikowani – a szczególnie matka dziecka. Isaak nie powiedział Tolkienom o swoich planach, myśleli więc, że ich dziecko w południe jest bezpieczne w zacienionym domu. Gdy okazało się, że nie ma po nim śladu, wszyscy obawiali się najgorszego, bo wilki, szakale i lwy stanowiły w tej okolicy bardzo realne zagrożenie dla dzieci⁶. Isaak wrócił bezpiecznie i przekazał zaniepokojonym rodzicom ich dziecko, całe i zdrowe, i dalej pracował dla rodziny (takie zachowanie byłoby dla większości Burów wystarczającym powodem do natychmiastowego odprawienia służącego). Co więcej, Isaak tak zżył się z rodziną Tolkienów, że kilka lat później nadał swojemu pierworodnemu synowi imiona Isaak Mister Tolkien Victor – na cześć Arthura i królowej Wiktorii.
Młody John Ronald miał swoje utrapienia. W pewnym stopniu wynikały one z otoczenia, nieprzyjaznego klimatu oraz dzikiej przyrody – majestatycznie pięknej, ale też niebezpiecznej – chłopiec często chorował, a jego matka wychodziła z siebie albo pogrążała się w nostalgii i tęsknocie za domem. W sąsiedztwie trzymano małe małpki, które były bardzo hałaśliwe, a pewnego dnia wspięły się po ścianie oddzielającej domy i wdarły do domostwa Tolkienów. Małpki porwały na strzępy trzy dziecięce kaftaniki. Drewutnia, porządnie zaopatrzona z myślą o chłodnej i wilgotnej zimie, stanowiła idealne siedlisko węży. Ale najgorsze było spotkanie chłopczyka, który dopiero co uczył się chodzić i w ogrodzie stawiał niepewne kroki, z niebezpieczną tarantulą. Jadowity pająk, nieświadom, że to niezgrabne, ubrane na biało, gaworzące stworzenie nie stanowi dla niego zagrożenia, zaatakował. Kilkadziesiąt lat później Tolkien pamiętał samo zdarzenie i to, że biegał po ogrodzie, oszołomiony, przerażony i rozgorączkowany, ale nie wiedział, z jakiego powodu uciekał. Na szczęście tamtego dnia niania zauważyła, że coś jest nie w porządku, złapała chłopca, uniosła i znalazła miejsce ugryzienia, po czym szybko wyssała jad. Po latach Tolkien w liście do przyjaciela i swego dawnego studenta, W. H. Audena, wspominał to wydarzenie tak: „Mogę tylko powiedzieć, że nic z tego nie pamiętam i gdyby mi o tym wydarzeniu nie powiedziano, nic bym o nim nie wiedział; wcale nie darzę pająków szczególną niechęcią i nie chcę ich zabijać”⁷.
Wielu uczonych i wielbicieli pisarstwa Tolkiena usiłowało powiązać ten incydent z dzieciństwa z Ungoliantą, pierwotną mroczną istotą, która „przybrała postać potwornej pajęczycy”⁸. Ta wiecznie głodna, przerażająca maszkara jako jedyna sprawia, że do szpiku zły Melkor krzyczy ze strachu w _Silmarillionie_, a także staje się matką innych pająków w Śródziemiu. Warto przy tej okazji zauważyć, że Ungolianta, jej córka Szeloba oraz pająki z Mrocznej Puszczy mają więcej wspólnego – jeśli chodzi o zachowanie i etymologię imion – z rozrośniętymi pająkami angielskimi niż z afrykańskimi ptasznikami. Co więcej, można w nich znaleźć więcej elementów symbolicznych, nawiązujących do mitu o Arachne i Christine, tytułowego czarnego pająka ze słynnej noweli Gotthelfa napisanej w 1842 roku – _The Black Spider_ (chociaż Ungolianta, w przeciwieństwie do Arachne i Christine, których przemiana była wymuszona, jest istotą sprawczą, która po prostu woli przybierać formę pająka, a nie ludzkiej kobiety).
Takie skomplikowane sieci skojarzeń to jednak dla małego Johna Ronalda odległa przyszłość. Zostawmy obrażenia związane z pająkami. W dzieciństwie pisarza było też wiele miłych chwil. Arthur miał w ogrodzie mały gaik, więc Ronald mógł rano i wieczorem obserwować ojca pielęgnującego cedry, cyprysy i jodły. Najgorętszą część dnia dziecko spędzało w domu, ponieważ szkodził mu panujący na zewnątrz nieznośny upał. Dla ochrony przed palącym słońcem Mabel ubierała chłopca na biało, licząc, że materiał nie będzie się nadmiernie nagrzewał. Dziecko wyglądało przez to trochę dziwacznie, co opisuje Mabel w liście do teściowej: „Malec rzeczywiście wygląda jak skrzat, wystrojony w białe falbanki i białe buciki. Ale kiedy jest całkiem rozebrany, chyba jeszcze bardziej przypomina elfa”⁹.
W domu Tolkienów zwykle panowała harmonijna atmosfera, jednak Arthura i Mabel rozdzielało pogłębiające się wzajemne niezrozumienie: ona tęskniła za Anglią (wyjazd był możliwy najwcześniej za rok), Arthur zaś stale wynajdywał powody, aby jeszcze bardziej tę podróż odwlec. Chociaż suchy _veld_ dawał mu się we znaki, Mabel dostrzegała jednak, że Arthurowi podobało się mieszkanie w afrykańskim klimacie, że on odpowiada jego temperamentowi, i w skrytości ducha martwiła się, że mąż może zbytnio przywiązać się do Południowej Afryki. Mabel obiecała jednak rodzinie, że nie pozwoli Arthurowi zbyt długo zwlekać z wyczekiwanym wyjazdem. Wkrótce stało się jasne, iż wizytę w domu rodzinnym znów trzeba przełożyć, tym razem z radosnego powodu: Mabel ponownie zaszła w ciążę. 17 lutego 1894 roku urodził się Hilary Arthur Reuel.
O ile Hilary, tak jak ojciec, dobrze znosił upały, o tyle Ronald coraz częściej chorował. Latem tego roku w Bloemfontein panowały ekstremalne warunki, a wysokie temperatury przyniosły dotkliwą suszę. Kiedy wydawało się, że plony da się jeszcze uratować, na okolicę niespodziewanie spadła plaga szarańczy, która zniszczyła wszelkie uprawy. Mabel martwiła się o syna, który gorączkował z powodu wyrzynania się kolejnych zębów, i niemal codziennie wzywała lekarza. Mabel i nianie pomagające w opiece nad chorującym Ronaldem i noworodkiem były wyczerpane.
Arthur był świadom, że musi podjąć ważną decyzję, ale miał mnóstwo pracy w banku i w głębi duszy naprawdę kochał życie w Bloemfontein. Nawet w tym trudnym roku, pełnym kłopotów rodzinnych oraz ekonomicznych, pisał do ojca, że myśli o tym, by na stałe osiąść na południu Afryki. Wierzył, że w tym miejscu mogłoby mu się powodzić¹⁰. Nie znaczy to, że Arthur ignorował potrzeby żony i dziecka. Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli przez jakiś czas nie będą mogli pojechać do Anglii, Mabel i Ronald z pewnością nie powinni tkwić w Bloemfontein. I tak pewnego dnia Mabel zabrała chłopców w długą podróż koleją na wybrzeże, w okolice Kapsztadu. Ronaldowi bardzo się ta wyprawa podobała, bo później wspominał „niekończącą się” podróż pociągiem i „kąpiele w Oceanie Indyjskim”¹¹.
W końcu Arthur nie miał już żadnych wątpliwości: Ronald nie znosi dobrze upału, a Mabel potrzebuje odpoczynku w Anglii. Po powrocie rodziny do Bloemfontein w kwietniu 1895 roku Arthur opłacił dla Mabel, chłopców oraz ich niani podróż do Anglii na statku _SS_ _Guelph_. Kochał swoją rodzinę całym sercem, ale nie mógł im towarzyszyć. Zarządzał bowiem ważnymi działaniami banku związanymi z budową linii kolejowej. Zapewne nie bez znaczenia była też kwestia finansowa: za okres urlopu otrzymywałby połowę wynagrodzenia, a koszt podróży znacznie uszczuplił budżet Tolkienów. Arthur obiecał jednak żonie, że dołączy do rodziny najszybciej, jak to będzie możliwe, i pomagał Mabel w przygotowaniach do podróży z synami, choćby malując inicjały „A.R. Tolkien” na kufrach podróżnych. Ta scenka miała stać się pierwszym i jedynym wspomnieniem Ronalda o swoim ojcu.
Mabel cieszyła się z długo wyczekiwanego powrotu do Anglii, a przed chłopcami otwierała się perspektywa nowych doświadczeń. Po trzytygodniowej morskiej podróży statek wpłynął do portu w Southampton, a tam przybycia Mabel z chłopcami oczekiwała jej młodsza siostra, Jane. Wszyscy razem udali się potem do Birmingham. Zatrzymali się u rodziców. John Suffield okazał się wesołym i kochającym dziadkiem, bez końca zabawiał dzieci żartami i kalamburami, a jego żona była serdeczna i zapewniała Mabel wsparcie w trudnej sytuacji. Dom Suffieldów wydawał się malutki w porównaniu z Bank House, co mocno zdezorientowało małego Ronalda, który zachodził w głowę, gdzie się podział ogromny balkon¹². Był jeszcze zbyt mały, żeby rozumieć, że znajdują się w zupełnie innym miejscu.
Dom był mniejszy, a na dodatek wypełniony licznymi krewnymi, co okazało się dla Ronalda kolejnym przyjemnym doświadczeniem. Brat i siostra Mabel, Willie i Jane, wciąż jeszcze mieszkali z rodzicami. Co więcej, rodzina wynajmowała pokój pewnemu lokatorowi, urzędnikowi ubezpieczeniowemu, który potrafił grać na banjo. Ronald uważał, że to cudowne zajęcie, i zapragnął mieć własny instrument. Nie zdradzał się jednak z tym marzeniem, ponieważ rodzina uważała lokatora za człowieka „pospolitego”. Suffieldowie nie byli zachwyceni, gdy jakiś czas później Jane się z nim zaręczyła.
Chłopcy świetnie się bawili w domu przy Ashfield Road, a Ronald wreszcie przestał chorować. Wiosna w Birmingham zmieniła się w lato, a lato w jesień. Arthur nie przyjeżdżał. Mabel regularnie pisywała do męża, ale jego za każdym razem zatrzymywały przy biurku kolejne ważne sprawy zawodowe, choć bardzo tęsknił za rodziną. W listopadzie Mabel otrzymała jednak wiadomość, która nią wstrząsnęła: Arthur zachorował na gorączkę reumatyczną. Oznaczało to, że nie będzie mógł podróżować, o zmierzeniu się z zimą w Anglii nie wspominając. Musiał się kurować i odzyskać siły.
Hilary i Ronald, za mali, żeby pojąć powagę sytuacji, cieszyli się przyjemną niespodzianką: Bożym Narodzeniem spędzonym w Anglii w gronie bliskich krewnych. Ronalda zauroczyła choinka, prawdziwa jodła, która wyglądała o wiele wspanialej niż więdnący eukaliptus, którego Arthur z dumą ozdabiał rok wcześniej podczas świąt w Afryce. Chłopcy nie mieli nic przeciwko rozpieszczaniu ich przez liczną i serdeczną rodzinę, której członków niedawno poznali.
Mabel oczywiście bardzo się niepokoiła. Listy szły długo. Zanim dotarła do niej wiadomość, że Arthur zachorował, mógł już dochodzić do siebie. Tymczasem w styczniu okazało się, że nadal jest chory. Nie mogąc znieść poczucia bezsilności, Mabel zdecydowała się wrócić do Bloemfontein, aby zaopiekować się mężem. Rozpoczęła przygotowania do wyjazdu, obiecując dzieciom, że niedługo zobaczą ojca. Ronald – zachwycony, że po długiej rozłące wreszcie spotka się z ojcem – podyktował niani list, w którym wyjaśniał, że bardzo z bratem urośli i że dużo spaceruje¹³.
List ten został opatrzony datą 14 lutego 1896 roku. Nigdy nie został wysłany. Wcześniej bowiem Mabel otrzymała telegram: w wyniku powikłań po gorączce reumatycznej Arthur Tolkien doznał silnego krwotoku, co oznaczało, że miała „spodziewać się najgorszego”. Jej mąż zmarł dzień po napisaniu listu przez Ronalda, a wieść o śmierci Arthura dotarła do Mabel już po jego pogrzebie.
* W polskiej wersji przekładu pojawia się podobne określenie, to jest „stare pajęczysko” (przyp. tłum.).
1. H. Carpenter, _J.R.R. Tolkien. Biografia. Jakim człowiekiem był twórca_ Hobbita _i _Władcy Pierścieni, przeł. A. Sylwanowicz, Warszawa 2016, s. 22.
2. Tamże, s. 23.
3. Tamże, s. 24.
4. Tamże, s. 26.
5. J.R.R. Tolkien, _The Lord of the Rings_, New York 2007, s. 1133.
6. C. Duriez, _Tolkien_. _Niezwykła biografia twórcy Śródziemia_, przeł. M. Sowińska-Mann, Kraków 2013, s. 15.
7. J.R.R. Tolkien, _Listy,_ wyb. i oprac. H. Carpenter, współpraca Ch. Tolkien, przeł. A. Sylwanowicz, Poznań 2020, , s. 287–295.
8. Tenże, _Silmarillion_, przeł. M. Skibniewska, Warszawa 2015, s. 94.
9. H. Carpenter, _J.R.R. Tolkien_, dz. cyt., s. 29.
10. Tamże, s. 30.
11. J.R.R. Tolkien, rozmowa z Denysem Gueroultem w BBC, _Now Read On_, 16 grudnia 1970 r., https://www.bbc.co.uk/sounds/play/p021jx7j, dostęp: 20.06.2022.
12. C. Duriez, _Tolkien_, dz. cyt., s. 20.
13. H. Carpenter, _J.R.R. Tolkien_, dz. cyt., s. 32.