Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tomek Baran - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tomek Baran - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 187 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

To­mek otwo­rzył drzwi do karcz­my, para buch­nę­ła z izby, niby z obo­ry, i za­duch pra­wie lep­ki od gę­sto­ści go owiał; ale To­mek nie zwa­żał na to, tyl­ko wszedł i po­przez na­ród, splą­ta­ny gę­sto niby żyto na bo­isku, prze­chy­lał się do drew­nia­nych krat, za któ­ry­mi stał szynk­was.

– Dać pół­kwa­te­rek, ino krzep­ki.

– W blasz­kę na­lać?

– Nie, w szkło.

Od­mie­rzy­ła mu karcz­mar­ka. Za­pła­cił, wziął bu­te­lecz­kę, kie­li­szek i po­szedł na dru­gą stro­nę izby, do dru­gie­go sto­łu, usiadł pod ścia­ną, wód­ki w kie­li­szek na­lał i wy­pił. Strzyk­nął śli­ną przez zęby, ob­tarł usta rę­ka­wem i za­my­ślił się. Żar­ło go coś we środ­ku, bo nie mógł usie­dzieć spo­koj­nie, splu­wał, bił pię­ścią w stół, to uno­sił się chcąc biec, ale opa­dał na ławę z ci­chym ję­kiem i roz­cie­rał oczy ku­ła­kiem, bo mu co­raz to łza spły­wa­ła na su­che, si­na­we i prze­gry­zio­ne po­licz­ki, a pie­kła go jak ogień. Pra­wie nie wie­dział, co się wko­ło nie­go dzie­je. Ja­kieś cięż­kie stra­pie­nie le­ża­ło mu na ser­cu ka­mie­niem, bo wi­dać było, że rady so­bie dać nie mógł i że z co­raz więk­szą bez­rad­no­ścią opusz­czał ra­mio­na, i że co­raz czę­ściej wzdy­chał i dra­pał się po gło­wie.

A karcz­ma aż się trzę­sła od ho­łub­ców. Ze dwa­dzie­ścia par, zwar­tych ze sobą szczel­nie na nie­wiel­kiej prze­strze­ni, krą­ży­ło w kół­ko z przy­tu­py­wa­niem i po­krzy­ki­wa­niem.

– Hop! hop! hop! – le­ciał gło­śny po­krzyk.

Wód­ka i upo­je­nie tan­cem dy­mi­ły ze łbów, a pod­nie­ce­nie dzi­kie tak pod­ry­wa­ło tań­czą­cych, że co­raz za­cie­klej przy­tu­py­wa­li i co­raz szyb­ciej okrę­ca­li się w kole.

Czer­wo­ne weł­nia­ki ko­biet pstrzy­ły się mię­dzy bia­ły­mi suk­ma­na­mi niby maki w polu do­sta­łe­go żyta. Koń­czą­cy się dzień rzu­cał przez małe, za­mar­z­nię­te szyb­ki karcz­my smu­gi ru­da­we­go świa­tła, a mały ka­ga­nek, świe­cą­cy nad oka­pem, chy­bo­tał się cią­gle i po­dry­gi­wał jak­by w takt ho­łub­ców.

Wrza­wa głu­cha pod­no­si­ła się niby szum splą­ta­ny i nie­wy­raź­ny, z któ­re­go tyl­ko wy­la­ty­wa­ły, jak bły­ska­wi­ce, jędr­ne: Hop! hop! hop! – i znów na chwi­lę to­nę­ło wszyst­ko w zgieł­ku ogrom­nym; bo przy sto­łach, po ką­tach, przy szynk­wa­sie – gdzie tyl­ko miej­sce było, wszę­dzie sta­li lu­dzie i ra­ili: o łoń­skich kar­to­flach, o księ­dzu pro­bosz­czu, o dzie­ci­skach, o do­byt­ku, o wszyst­kim, co im le­ża­ło na „wąt­piach“ i z cze­go w kom­pa­nii za­wż­dy łac­niej się wy­ga­dać i łac­niej mieć po­ża­le­nie; bo na­wet, na ten przy­kład, jako i by­dlę i ze źró­dła wody samo się nie na­pi­je, a w kom­pa­nii pije i ze „chra­pu“, tak i czło­wie­ko­wi sa­me­mu nie żyć, w karcz­mie się nie we­se­lić, do lasu nie jeź­dzić, ino jak Pan Bóg przy­ka­zał za­wż­dy z dru­gi­mi – „z bra­ta­my“.

Wszy­scy ra­zem mó­wią, prze­pi­ja­ją do sie­bie, ści­ska­ją się z ser­decz­no­ścią i „kun­tent­ność“ z wód­ką roz­pro­mie­nia wszyst­kie oczy i co­raz gło­śniej krzy­czy: Hop! hop! hop!

Dyle pod­ło­gi pod cięż­ki­mi przy­ci­na­nia­mi ob­ca­sów skrzy­pia­ły co­raz cię­żej – a basy, umiesz­czo­ne wy­so­ko na kło­dzie z ka­pu­stą, śpie­wa­ły co­raz gru­biej:

– Bom, cyk, cyk! Bom, cyk, cyk!

A na to im od­po­wia­da­ły li­po­we skrzy­pecz­ki:

– Tuli, tuli, tuli, tuli tu­li­ty, tu­li­ty!

i ocho­ta była siar­czy­sta i nie­po­wstrzy­my­wa­na. Twa­rze były przy twa­rzach, pier­si przy pier­siach, ple­cy przy ple­cach – a wszyst­ko tak na wskróś prze­nik­nię­te ryt­ma­mi skocz­nej mu­zy­ki – że obe­rek szedł taki wście­kły, za­ma­szy­sty, chłop­ski, aż sęki wy­la­ty­wa­ły z pod­ło­gi, szyb­ki ję­cza­ły ża­ło­śnie, a gru­be, pę­ka­te kie­lisz­ki na szynk­wa­sie, aż dziw, jak pod­ska­ki­wa­ły z ucie­chy.

Od cza­su do cza­su karcz­marz brał bę­ben z brzę­ka­dła­mi, po­trzą­sał nim moc­no niby chłop Żyda za łeb, ude­rzał pię­ścią w skó­rę do tak­tu skrzyp­ko­wi.

– Dyz, dyz, dyz! – brzmia­ło wte­dy zgieł­kli­we, za­gma­twa­ne i ogłu­sza­ją­ce brzę­kiem – i tu­pot był za­raz siar­czyst­szy, i po­krzy­ki wię­cej schryp­nię­te, a ka­ga­nek aż przy­ku­cał i kop­cił sa­dzą na po­wie­wa­ją­ce, niby płasz­cze, ka­po­ty. Para z top­nie­ją­ce­go na bu­tach i przy drzwiach śnie­gu, dym z pa­pie­ro­sów i mrok, jaki pa­no­wał w ogrom­nej izbie, przy­sła­nia­ły tań­czą­cych, że za­le­d­wie tyl­ko mi­go­ta­ły czer­wo­ne twa­rze i nie­wy­raź­ne za­ry­sy ciał, i bar­wy ja­skra­we, w tym za­pa­mię­ta­le się krę­cą­cym wi­rze ludz­kim.

„Kto mi bę­dzie usłu­gi­wał, usłu­gi­wał… cha… cha… cha… i… i… i…“ – chi­cho­ta­ły we­so­ło skrzy­pecz­ki.

„O to ja, tyl­ko ja… a… a… a…“ – od­po­wia­da­ły z ja­kimś po­dry­gi­wa­niem basy i za­raz do spół­ki za­czę­ły śmiać się i ba­rasz­ko­wać, i prze­ni­kać wszyst­kich śmie­chem we­se­la, aż karcz­ma zda­wa­ła się trząść od przy­pły­wu pi­jac­kiej we­so­ło­ści.

Jed­na baba osza­la­ła, A dru­ga sit; wście­kła; Trze­cią dia­beł okul­ba­czył I po­jon do pie­kła.

Za­śpie­wał ktoś jak na po­bud­kę, bo za­raz za­czę­ły się zry­wać inne zwrot­ki i bić we­so­ło­ścią co­raz więk­szą.

To­mek tyl­ko wciąż sie­dział za­du­ma­ny; na­lał dru­gi kie­li­szek, ale mu go wy­wró­cił ja­kiś roz­hu­la­ny ta­necz­nik, więc kop­nął ze zło­ści jego tan­cer­kę i wstał, bo i zim­no mu było od okna, i mar­kot­no sie­dzieć sa­me­mu, po­szedł za szynk­was do al­kie­rza.

Na­ro­du i tam było peł­no, bu­te­lecz­ki ści­ska­li w gar­ściach, ca­ło­wa­li się, ga­da­li i prze­pi­ja­li do sie­bie, baby wsty­dli­wie przy­sła­nia­ły się za­pa­ska­mi i cmok­ta­ły oko­wi­tę z roz­ko­szą. Po­czę­stu­nek szedł rze­tel­ny – ka­to­lic­ki: stać było kogo na arak – sta­wiał, abo na spi­ry­tus z asen­cją – sta­wiał, abo na oko­wi­tę samą – sta­wiał, abo tyl­ko na piwo – sta­wiał.

Sta­wiał z do­bre­go ser­ca i z ocho­ty.

Wszy­scy byli już pi­ja­ni, ale nic to: raz ko­zic śmierć, go­rza­li­na nie pie­kło, a bied­ne­mu kiej nie­kiej trze­ba po­cie­sze­nia du­szy grzesz­nej i choć kap­kę na fra­su­nek.

– O psie je­den – beł­ko­tał pi­ja­ny chłop do ko­mi­na – ta­kiś to kum! cac­kaj!… A ja go tak, a un me tak, a ja go za orzy­dle, a un me w pysk!… Ta­kiś to kum, o psie je­den, taki krze­ści­jan!… a un me w gem­be!… Bar­tek zmógł siła, to i cie­bie zmo­że… zmo­że… psia… zmo­że… A ja go tak, a un me tak, a ja mu pe­dom grzec­nie: bra­cie!… a un me w pysk! a ja mu pe­dom: ku­mo­trze!… a un me w pysk! a ja mu po­tem ta­kiś ta kum, taki krze­ści­jan… – mru­czał co­raz nie­wy­raź­niej i bił pię­ścią w ko­min, aż się echo roz­le­ga­ło, i za­ta­czał się co­raz sen­niej.

Ja za wodą, ty za wodą, Jak­że ja ci buzi po­dom?

Po­dom ja ci na li­stec­ku, A na­ści­że ko­cha­nec­ku…

– za­śpie­wa­ła Kar­li­na, ta, co to w ko­pa­nia męża po­cho­wa­ła i sie­ro­ci­ła te­raz sama jed­na na pół­w­łó­ce pszen­nej zie­mi z ko­niem, z kro­wa­mi i z nie­zgor­szy­mi jesz­cze szma­ta­mi po nie­bosz­czy­ku. Rzu­ci­ła się do mło­de­go chło­pa­ka, sto­ją­ce­go pod ścia­ną, i zno­wu mu za­śpie­wa­ła:

Woj­tec­ku, Woj­tec­ku, Nie siedź na przy­piec­ku – Ino chodź do wdo­wy, Bo ma chleb go­to­wy.

– Woj­tek, w two­je ręce, pa­rob­ku ko­cha­ny. Głu­piś, bę­dziesz się ta oj­ców bo­jał. Ja­kiem rze­kła: grunt ci za­pi­szę, to za­pi­szę, bo to nie mój, co?

Bę­dziesz miał­kiej w raju – moje ty ko­cha­nie. Zjesz sy­rek na wie­czór – kurę na śnia­da­nie.

– Ojcu du­chow­ne­mu się po­kłoń i na za­po­wie­dzie daj, wie­prza­ka się uszlach­tu­je, ko­ła­czów upie­cze, ara­ku kupi i we­se­li­sko się wy­pra­wi, że aż ha!

– Oj, sta­ra, a głu­pia! Zę­bów ni ma, a gry­zła­by! – ode­zwał się ktoś z boku.

– Hale! gdzieś se wraź śli­pie, a nie komu w zęby. Wi­dzi­cie go, de­put­nik pie­ski! – rzu­ci­ła się Kar­li­na gwał­tow­nie.

– Ci­choj­ta, kumo, ja wam coś rzek­nę.

– Psu se rzek­nij. W pal­to się ustro­iła po­kra­ka i my­śli, że siel­ny pan – a choć ty po wsi szcze­kasz jak ten pies, ja ci i tak go­rzał­ki w gar­dziel nie wle­ję.

Zwró­ci­ła się do Wojt­ka, od­cią­gnę­ła go w kąt i na­ma­wia­ła go so­bie da­lej, a obok przy sto­li­ku sie­dzia­ło dwóch chło­pów i po­pi­ja­ło z pę­ka­tej bu­tel­ki. Je­den dra­pał się po gło­wie i mil­czał, a dru­gi ge­sty­ku­lo­wał sze­ro­ko i ga­dał:

– Miar­kuj­cie tyl­ko, że Czer­wiń­ski to wam rzekł: ter­me­die róż­ne szły na mnie jak baty na ży­do­skie­go ko­nia, a ja nic! Ko­bi­ta mi się przy dziec­ku zmar­no­wa­ła – nic! ko­nie mi ukra­dli – nic, ino cze­kam, Ję­drek mi za­cho­ro­wał na ospę – o psiach­mać! Jak nie wy­pi­ję oko­wit­ki z tłu­sto­ścią… jak nie za­nie­sę do­bro­dzie­jo­wi na mszę świę­tą – i jak ręką od – jął! Grze­la, rób tak samo, a zo­ba­czysz, że ci po­mo­że. Czer­wiń­ski ci to mówi, to Czer­wiń­skie­mu wierz.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: