Topniejące serce - ebook
Topniejące serce - ebook
CZY WYJAŚNIENIE SPRAW, KTÓRE MAJA ZEPCHNĘŁA W GŁĄB SWEJ DUSZY, SPRAWI, ŻE ROZTOPI SIĘ LÓD, KTÓRY SKUŁ JEJ SERCE?
Maja, samotna matka trzech dziewczynek, pracuje jako sprzątaczka i całe jej życie kręci się wokół dzieci. Spotkało ją w życiu wiele zła i w efekcie przestała ufać ludziom, a jej serce skurczyło się
i nie ma w nim miejsca dla nikogo, prócz córek. Pewnej nocy, gdy wraca z dodatkowego dyżuru w pracy, natyka się w parku na nieprzytomnego mężczyznę i udziela mu pomocy.
To wydarzenie stanie się początkiem wielkich zmian w życiu Mai…
PIĘKNA OPOWIEŚĆ O STAWIANIU CZOŁA PRZESZŁOŚCI
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-161-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ostatniego dnia listopada Kraków nawiedziła tak silna śnieżyca, że miasto zostało całkowicie sparaliżowane. Mieszkańcy, których miejscy urzędnicy już we wrześniu zapewniali w programie telewizyjnym o solidnym przygotowaniu do zimy, patrzyli z niedowierzaniem na przykryte białym puchem ulice i chodniki oraz na uginające się pod ciężarem śniegu drzewa i krzewy i przedzierali się przez zaspy, by dotrzeć do pracy czy szkoły.
– No tak, pługi i piaskarki są w pełnej gotowości, szkoda tylko, że stoją w zajezdni, zamiast wyjechać na ulice – mruczeli niektórzy.
Niewielu dostrzegało, jak wiele uroku ma ten zimowy pejzaż, a naprawdę było co podziwiać. Różane krzewy rosnące na skwerze u stóp zamku na wawelskim wzgórzu wciąż jeszcze miały kilka kwiatów i teraz ich różowe główki wychylały się spod śnieżnego okrycia, a stojący obok posąg Światowida zyskał dodatkowe nakrycie głowy i wyglądał, jakby miał futrzaną czapkę. Nieopodal ścieżki rowerowej biegnącej tuż przy zamku ktoś ulepił bałwankową rodzinkę, ale tylko nieliczni przechodnie ją dostrzegali, bo prawie każdy skupiał się na drodze przed sobą i narzekał na ten przedwczesny atak zimy.
Maja, która zawsze do pracy chodziła na piechotę, zmarszczyła lekko brwi, kiedy wychodziła tego ranka z bloku, bo wydostanie się z klatki schodowej stanowiło nie lada wyzwanie. Pod naporem śniegu ułamał się potężny konar rosnącej przed blokiem topoli i jego duża część blokowała wyjście.
– Uczestniczki zimowej wysokogórskiej wyprawy muszą pokonać pierwszą przeszkodę na swojej drodze – oznajmiła Maja, odwracając się w stronę trzech córeczek, które zatrzymały się za nią i z otwartymi szeroko buziami patrzyły na pogrążony w bieli świat.
– Zobacz, mamo! – zawołała jedna z pięcioletnich bliźniaczek, Emilka. – Gdybyśmy wzięły tę gałąź do domu, to mogłaby być piękna choinka!
– Przecież to drzewo liściaste – pouczyła ją starsza siostra, siedmioletnia Julka. – A choinki robi się z iglastych!
– No to może znajdziemy też złamanego iglaka – odpowiedziała druga z bliźniaczek, Natalka.
– Mam nadzieję, że nie – stwierdziła Maja, pomagając córeczkom przedostać się na chodnik. Spróbowała przesunąć nieco gałąź, ale ta była zbyt ciężka i nawet nie drgnęła, mimo że kobieta naparła na nią z całych sił. – Zawsze mi szkoda, kiedy łamią się drzewa, bo są bardzo potrzebne.
– I ładne – zgodziła się Natalka.
– Zresztą nie mamy piły, a przecież całego ogromnego konaru nie wniesiesz do domu, bo chyba musiałybyście oddać mu swój pokój.
Zanim dotarły do szkoły i przedszkola, wszystkie cztery były solidnie zmęczone przeskakiwaniem przez zaspy. Humory im jednak dopisywały, mimo że trochę się spóźniły, bo przed wyjściem Maja spędziła kilka minut na przeszukiwaniu pawlacza, gdzie trzymała śniegowce. Poprzedniego dnia w prognozach pogody zapowiadano wprawdzie opady, ale deszczu, więc nie była przygotowana na takie atrakcje. Szybko przekonała się, że warto było poświęcić ten czas, bo warunki na drodze wymagały solidnego obuwia, a spóźnienie uszło im na sucho, ponieważ tego dnia większość osób miała problemy z dotarciem na czas. Podobnie było, gdy Maja odebrała córki po południu. Służby drogowe nie zdołały jeszcze opanować sytuacji, więc tu i ówdzie piętrzyły się ogromne zaspy, a po chodnikach chodziło się koleinami wydeptanymi przez innych przechodniów.
– Pójdziemy do parku? Pobawimy się w śniegu? – pytały jedna przez drugą dziewczynki, dla których śnieg był wielką atrakcją, jako że we wcześniejszych latach zdarzał się rzadko i na pewno nie w takiej ilości.
– Pewnie! Pokażę wam, jak się robi aniołki!
– A ja mam bardzo dobry pomysł! – pochwaliła się Julka. – To znaczy wymyślił go tatuś i ja pamiętam, ale maluchy nie, bo one były jeszcze dzidziusiami i nic nie umiały… I chciałabym, żebyśmy teraz zrobiły tak, jak kiedyś.
Maja poczuła, że ściska jej się serce. Nie wiedziała, o jaki zwyczaj chodzi, bo mieli z Besnikiem wiele takich prywatnych tradycji, którymi urozmaicali codzienność i święta, ale cieszyła się, że Julka zapamiętała którąś z nich.
– Co to za pomysł? – zapytała.
– Że jak się zacznie adwent, to codziennie będziemy robiły jedną ozdobę i wieszały ją na choince. Możemy też tak zrobić?
– Pewnie… Tylko w waszym przypadku będą to aż trzy ozdoby, więc chyba nie zmieszczą się na choince… – zwątpiła Maja.
– To kupimy ogromniastą choinkę, żeby się zmieściły! A jeśli i tak się nie zmieszczą, to ustroimy cały dom! Calutki!
– Będzie pięknie! – podchwyciły pomysł siostry bliźniaczki.
Maja uśmiechnęła się. Trochę bała się tych świąt, bo pamiętała jeszcze ubiegłoroczne, kiedy próbowała udawać przed dziewczynkami radość, a gdy one kładły się spać, płakała z bólu i tęsknoty, które rozdzierały jej serce. Odkąd z ich życia zniknął Besnik, miała wrażenie, jakby zamarzła od środka; jakby to miejsce, w którym rodzi się beztroski śmiech, radość, szczęście – skuł lód. Oczywiście uśmiechała się i za wszelką cenę starała się nie pokazywać swego cierpienia, żeby nie zarażać nim dziewczynek, ale w głębi duszy miała smutek. I tylko momenty, gdy patrzyła na swoje córki: na ich zabawy, śmiech, wyzwania, które podejmowały, wzbudzały w jej sercu ciepło i sprawiały, że jej uśmiech nie kończył się na ustach, ale obejmował też oczy… Poprzednie święta przetrwała w zamrożeniu, ale teraz czuła już lekką ekscytację na myśl o Bożym Narodzeniu, jakby twarda skorupa lodu pokrywająca jej serce zaczynała topnieć.
„Teraz będzie inaczej” – powiedziała sobie w duchu. „Dam im prawdziwe, radosne i piękne święta, które będą wspominać z rozrzewnieniem w dorosłym życiu”.
– O, zobacz, choinki! – Natalka wskazała palcem targ w pobliżu parku. – Kupimy, mamusiu? Żeby wieszać te ozdoby?
Maja zerknęła na cenę drzewek i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Może kupimy trochę później – powiedziała. – Ozdoby zaczniemy robić już teraz, ale bliżej świąt drzewka będą tańsze…
„W każdym razie mam taką nadzieję” – dodała w duchu. O pieniądze na bibułę i kolorowe papiery martwić się nie musiała, bo dawno już, znając pasję swoich córek do prac plastycznych, zapytała w sklepach, w których sprzątała, czy może sobie zostawiać bibułę i arkusze tektury, jakimi dostawcy zabezpieczali przesyłki. Nikt nie wyraził sprzeciwu i w efekcie niemal każdego dnia czekała na nią świeża porcja materiałów, wśród których zdarzały się niekiedy naprawdę ładne rzeczy, a jej córki zawsze wymyślały dla nich ciekawe zastosowanie.
Weszły do parku i Maja znalazła odpowiednie miejsce, by zademonstrować córkom, jak się robi aniołki. Już po chwili obok parkowej alejki pojawiły się cztery sylwetki: jedna większa i trzy mniejsze.
– Zrób jeszcze jednego, mamusiu! – poprosiła Julka. – Żeby była cała rodzinka. Mamusia, tatuś i trzy córeczki.
Maja poczuła ukłucie smutku na wspomnienie o tatusiu, ale tylko kiwnęła głową i położyła się na śniegu, by uzupełnić wizję dziewczynki. Gdy wstała, zorientowała się, że obok niej są tylko dwie córki.
– Gdzie Natalka?! – zapytała zdenerwowana, rozglądając się niespokojnie.
– Poszła uratować choinkę – odpowiedziała Emilka i wskazała palcem na boczną alejkę, w której Maja z ulgą zauważyła sylwetkę córeczki w czerwonej kurtce. Dziewczynka stała obok panów z miejskiej zieleni i o czymś z nimi rozmawiała. Po chwili rozległ się warkot piły i Natalka zakryła uszy obiema rękami.
– Co ty robisz? – zawołała Maja, gdy już znalazła się w zasięgu wzroku pięciolatki, która na widok mamy przestała zasłaniać uszy i zrobiła przepraszającą minkę.
– Ratuję choinkę – odpowiedziała.
Panowie z zieleni miejskiej wyłączyli piłę i postawili przed Mają wysoki na półtora metra konar sosny, który ułamał się pod ciężarem śniegu. Przycięli go równo i odcięli niepotrzebne odnogi, tworząc zgrabne drzewko.
– Pani córka uznała, że szkoda mielić na wióry taką ładną choinkę – powiedział starszy z mężczyzn. – I miała rację. Piękna sosna, może nawet wytrzyma do świąt! Proszę!
– Och, dziękuję…
Pół godziny później choinka stała już w pokoju dziewczynek, zainstalowana w kamionkowej donicy wypełnionej kamieniami i wodą, a Maja udzielała Natalce reprymendy za rozmawianie z obcymi, choć robiła to bez przekonania, bo ją także cieszyło to piękne drzewko.
– Urządzimy sobie najlepsze święta! – stwierdziła Julka. – Dobrze, mamo?
Maja pomyślała z obawą, że może nie być jej stać na zorganizowanie takich najlepszych świąt Bożego Narodzenia, jakie wymarzą sobie jej córki, ale uśmiechnęła się do dziewczynek i kiwnęła głową.
– Jestem za… – powiedziała. – A jak się urządza najlepsze święta?
Julka zamyśliła się, ale jej siostry najwyraźniej miały już wyrobione zdanie na ten temat.
– Piecze się chatkę z piernika! – oznajmiła Natalka.
– I ubiera się choinkę, żeby pod nią śpiewać piosenki o choince. I kolędy – dodała Emilka. – I tańczy się pod choinką taniec śnieżynek.
– Dekoruje się calutki dom! – przypomniała sobie Julka, która uwielbiała wszelkie prace plastyczne.
– I ogląda się bajki świąteczne! – zaczęły wymieniać jej siostry, jedna przez drugą.
– I czyta się książeczki o świętach!
– I można się bawić na śniegu, szaleć i robić aniołki!
– I jeszcze trzeba się często przytulać!
– O, to od tego możemy zacząć! – Maja uklękła i rozłożyła ręce.
„Najwyraźniej to tylko ja przeliczam wszystko na pieniądze” – pomyślała z rozczuleniem, tuląc córeczki. „Bo większość ich pomysłów nie wymaga wielkiej kasy, tylko poświęcenia czasu”.
– Czy możemy same zrobić dzisiaj kolację? – zapytała Julka, gdy już umyły ręce i podzieliły się największymi rewelacjami ze szkoły i przedszkola.
– Proszę bardzo – zgodziła się Maja i już po chwili cała trójka zebrała się przy stole kuchennym i czekała, aż mama pokroi chleb. Maja patrzyła potem z uśmiechem, jak jej córki, skupione i przejęte, smarują chleb masłem, dżemem i twarożkiem. Po kolacji spokój i rozczulenie zniknęły, bo dziewczynki pokłóciły się o to, kto będzie wymyślał wzory ozdób do dekorowania domu, a gdy Mai udało się je pogodzić, wystąpiły do niej z żądaniem, by przygarnąć ze schroniska psa.
– Nie możemy mieć psa – tłumaczyła. – Przez pół dnia nie ma nas w domu. Ja jestem w pracy, wy w przedszkolu i szkole, a on siedziałby tutaj sam. Zresztą za psa trzeba płacić podatek, trzeba mu kupować karmę, a my nie mamy zbyt dużo pieniędzy. No a poza tym macie przecież wiewiórkę!
Rzeczywiście, wiewiórka, która upodobała sobie szczególnie gruby konar rosnącej przed oknami ich mieszkania lipy, stanowiła substytut domowego zwierzątka. Często widywały ją z okna, jak siedziała, obracając w łapkach orzech albo gryząc szyszkę, i pewnego dnia Maja zaproponowała, żeby zaopiekowały się tym zwierzątkiem.
– Same powiedzcie, czy któraś z waszych koleżanek ma wiewiórkę? – zapytała.
Wiewiórka stała się ulubienicą całej trójki. Dziewczynki zbierały dla niej orzechy albo prosiły Maję o kupowanie ich, a potem pieczołowicie układały z nich serca pod lipą.
– Trzeba jej nadać imię – stwierdziła Julka i przez kolejne trzy dni siostry spierały się, jakie wybrać. Zakochana w bajkach o królewnach najstarsza z sióstr proponowała Daisy, Charlotte, Śnieżkę i Kopciuszka, z czym nie zgadzała się uwielbiająca zwierzęta Emilka.
– Nazwijmy ją Lisiczka! Bo jest ruda!
– Głupia jesteś! – zganiła ją starsza siostra. – To tak, jakbyś psa nazwała Kot!
– Sama jesteś głupia! I niby dlaczego pies nie może mieć na imię Kot?!
Spór rozsądziła Natalka, która oznajmiła, że imię dla wiewiórki musi pokazywać, co ona najbardziej lubi robić.
– A ona lubi gryźć orzechy i nasionka – snuła swój wykład. – Więc powinna mieć na imię Gryzia.
Imię spodobało się pozostałej dwójce, choć Julka stwierdziła, że ich zwierzątko musi mieć również nazwisko.
– Skoro jest nasza, to niech się nazywa tak jak my! – zaproponowała Emilka.
– Nie, bo ona nie jest z naszej rodziny – sprzeciwiła się Julka. – Musi mieć swoje. I takie, które do niej pasuje!
– Poporuszka! – zawołała Natalka.
– Nie ma takiego słowa!
– Teraz już jest! I pasuje do Gryzi, bo ona nie tylko lubi gryźć, ale jeszcze, jak nam czasem wskoczy na balkon, to wszystko poporusza! Pamiętacie, jak nam rozwaliła zamek z klocków?
I tak wiewiórka została Gryzią Poporuszką. Nieświadoma tego, zajadała podrzucane jej orzeszki i zostawiała pod drzewem mnóstwo skorupek.
– No tak, ale wiewiórki nie da się przytulić – marudziła teraz Julka, patrząc błagalnie na Maję. – Mogłybyśmy mieć i ją, i psa. Na pewno by się polubili.
– Może gdy będziecie starsze – ucięła dyskusję Maja.
Twarze jej córeczek pozostały pochmurne, a kiedy po przeczytaniu bajki na dobranoc wyszła z pokoju dziewczynek, ale została jeszcze w korytarzu, żeby pozbierać z kaloryfera rękawiczki, usłyszała rozmowę, która wywołała u niej smutek.
– Może napiszemy do Gwiazdki, że jednak chcemy psa, a nie domek? – szepnęła Emilka.
– Nie ma żadnej Gwiazdki ani Świętego Mikołaja – odpowiedziała ponuro Julka. – Tak powiedziała Amelka z mojej klasy i ja jej chyba wierzę… Ona mówi, że to rodzice kupują prezenty!
– Ale jak to?
– W tym roku się przekonamy, bo tego, o co poprosiłyśmy, mama na pewno nam nie kupi, bo nie ma tylu pieniędzy!
Maja przełknęła ślinę i zacisnęła pięści. Tak bardzo chciała kupić córkom to, o co poprosiły! Teraz, po tym, co usłyszała, była to zresztą kwestia nie tylko sprawienia im przyjemności, ale też – podtrzymania magii dzieciństwa, a na tym zależało jej szczególnie, bo jej własne dzieciństwo było tego pozbawione.
„Nie mogę ich zawieść” – pomyślała.
W tym roku dziewczynki ustaliły, że chcą pod choinkę jeden wspólny upominek i miał to być drewniany domek dla lalek. Ten, który sobie wymarzyły, stojący na wystawie sklepiku, obok którego codziennie przechodziły, kosztował ponad czterysta złotych i Maja miała obawy, że raczej będą musiały zadowolić się skromniejszą wersją, ale postanowiła, że dostaną go, choćby miała stanąć na głowie.ROZDZIAŁ 2
Pierwszego grudnia śniegu już nie przybyło, co wcale nie oznaczało, że łatwiej było się przemieszczać, bo nocą temperatura spadła poniżej zera i zmrożone podłoże stało się zdradliwie śliskie. Maja i jej córki posuwały się krokiem łyżwiarskim i tak udało im się cało dotrzeć do szkoły, przedszkola i pracy.
W południe zaświeciło słońce i pokrywa śnieżna zaczęła topnieć w oczach. Na ulicy pojawiły się bure hałdy, co rusz rozpryskiwane przez koła samochodów. Spod białej warstwy wyłaniał się brud i krajobraz stracił swój czar.
– No i po co to było? – marudzili przechodnie, choć trudno było powiedzieć, do kogo kierują swoje pretensje. – Jeden dzień nawałnicy, paraliż miasta, a teraz wszystko tonie w błocie pośniegowym.
Maja wracała z pracy podekscytowana, bo słyszała w szatni, jak jej koleżanki rozmawiały o premii, którą szefowe doliczyły do dzisiejszej wypłaty. Miała nadzieję, że dzięki temu będzie mogła kupić wymarzony prezent gwiazdkowy dla swoich córeczek.
„Proszę, niech ta premia będzie naprawdę hojna” – myślała, przeskakując przez bure kałuże.
Nie miała aplikacji bankowej, bo czuła się bezpieczniej, kiedy logowała się na konto ze swojego stacjonarnego komputera, musiała więc poczekać, aż wróci do domu, ale najpierw trzeba było odebrać dziewczynki.
– Dzisiaj rozmawialiśmy o rodzinie – oznajmiła Emilka, gdy ubierała się w przedszkolnej szatni. – I każdy mówił, z czym mu się rodzina kojarzy.
– No i z czym ci się kojarzy? – zainteresowała się Maja.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Z wracaniem do domu z mamą i siostrami – odpowiedziała, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
– I jeszcze z bajkami czytanymi na dobranoc – dodała Natalka. – Ale wiesz, co powiedział Piotrek?
– Nie mam pojęcia.
– Że jemu rodzina kojarzy się z kopaniem dziecka w brzuch!
– Tak! – potwierdziła Emilka. – I pani Kasia trochę się zdenerwowała i jak go zaczęła wypytywać, to wiesz, co się okazało?!
– Aż się boję…
– Okazało się, że mama Piotrka ma w brzuchu nowe dziecko i ono ją kopie! I wtedy widać czasami jego stopę! Piotrek tak mówił! – zawołała podekscytowana Natalka, a Emilka z zapałem kiwała głową.
– Och… – Maja odetchnęła z ulgą i rozejrzała się po szatni, czy na pewno dziewczynki wszystko zabrały. – No, chodźmy!
– Ale mamo – odezwała się Natalka, kiedy już maszerowały chodnikiem w stronę parku, który oddzielał dwa osiedla. Lubiły tędy wracać, nie tylko dlatego, że była to najkrótsza droga, ale też – najprzyjemniejsza, bo wśród drzew zawsze można było zaobserwować krzątające się wiewiórki, czasem gawrony, sroki, sójki albo dzięcioły. – Powiedz, mamo, czy dzieci naprawdę rosną w brzuchu?
– Naprawdę.
– Wszystkie?
– Wszystkie. Wy też byłyście kiedyś w moim brzuchu!
– Ja to chyba pamiętam – stwierdziła Emilka. – Natala się okropnie rozpychała i wyjadała mi czekoladę!
– Całkiem możliwe, bo jak już się urodziłyście, to była sporo cięższa od ciebie!
Tak rozmawiając, przeszły przez ulicę i zatrzymały się przed wystawą sklepu z zabawkami, bo dziewczynki uwielbiały ją oglądać i patrzeć, co się zmieniło. Teraz zmieniło się bardzo wiele, bo pojawiły się świąteczne dekoracje. Maja słuchała zachwyconych komentarzy i popatrzyła na swoje odbicie w szybie. Była niewysoką szatynką o okrągłej twarzy.
„Księżyc w pełni” – tak zawsze mówił o niej mąż.
Ten sam księżyc w pełni miały jej córeczki, jednak ich okrągłe buzie otaczały kruczoczarne, gęste włosy. Cera dziewczynek też była ciemniejsza niż Mai, ładna, oliwkowa, taka jak u ich taty… Tylko fryzury nosiły różne. Maja, której nie stać było na fryzjera, związywała swoje coraz dłuższe włosy w koński ogon, a gdy robiły się już zbyt długie, obcinała je sama w domowej łazience, podobnie jak włosy dziewczynek. Julka lubiła nosić do szkoły rozpuszczone loki i tylko przytrzymywała je opaską, żeby nie przeszkadzały jej w pisaniu. Z kolei Natalka domagała się zaplatania warkoczyków, podczas gdy Emilka wolała kucyki. Maja spojrzała na córki i powiedziała:
– No, już dość się napatrzyłyście, chodźcie do domu, bo zaczyna kropić.
– Ale wrócimy jutro? – upewniła się Natalka i otrzymawszy potwierdzenie, ruszyła przed siebie, ciągnąc za rękę siostrę.
Kiedy przechodziły przez park, minęła je sąsiadka mieszkająca piętro wyżej: wysoka blondynka o figurze modelki, zawsze ubrana według najnowszej mody. Maja nazywała ją w duchu „Barbie” i zwykle patrzyła z podziwem, jak kobieta pewnie stawia kroki w butach na cieniutkich szpilkach.
„Ach, zamieniłabym się na jeden wieczór z taką laską, której jedyny problem to złamany paznokieć albo oczko w rajstopach” – pomyślała nagle z zazdrością i sama przed sobą się zawstydziła, bo przecież nigdy w życiu nie zamieniłaby się z nikim, nawet na minutkę. Kochała córeczki tak bardzo, że zrobiłaby dla nich wszystko.
Dotarły na swoje osiedle i wspięły się po schodach na trzecie piętro. W ciasnym przedpokoju dziewczynki przepychały się i przekomarzały. Natalka zerwała siostrze czapkę, w wyniku czego włosy Emilki nastroszyły się, co wywołało salwy śmiechu. Później wszystkie trzy popędziły do pokoju, żeby sprawdzić, czy ich choinka nadal stoi i pachnie tak jak wczoraj, gdy ją przyniosły do domu. Maja patrzyła na nie z uśmiechem.
„Tak bym chciała dać im wszystko, co najlepsze” – pomyślała. „I ten ich wymarzony domek dla lalek”.
Odkąd dziewczynki zaczęły chodzić do przedszkola, wprowadziła zasadę, że szóstego grudnia prezenty przynosi im Święty Mikołaj, który odwiedza szkoły i przedszkola, natomiast listy z prośbą o wymarzony podarunek pisały do Gwiazdki, która podrzucała go pod choinkę w wigilijny wieczór. To właśnie wtedy miały więc otrzymać domek. Pieniądze na prezenty gwiazdkowe Maja zaczęła odkładać pod koniec wakacji, ale we wrześniu to, co udało jej się odłożyć w sierpniu, wchłonęły koszty związane z rozpoczęciem roku szkolnego i przedszkolnego. W październiku zepsuła się pralka, więc nie było mowy o odłożeniu choćby złotówki, a w listopadzie okazało się, że dziewczynki wyrosły z zimowych kurtek. Teraz był grudzień i Maja miała nadzieję, że za sprawą premii uda się jej spełnić marzenie córeczek.
– Czas zacząć wypełniać naszą adwentową tradycję – powiedziała, po czym wyciągnęła z torby pakiet bibułek i rozmaitych kartonów i położyła na stoliku w pokoju dziewczynek, wywołując tym ich radosne piski.
– Od jakiej ozdoby zaczniemy? – zamyśliła się Julka.
Maja pokazała im, jak zrobić koszyczki, które kiedyś, dawno temu, zdobiły choinkę jej babci, a potem przyłączyła się do prac, po których w całym pokoju unosiły się kolorowe ścinki, więc zaproponowała, by z resztek zrobić łańcuch. Pomysł bardzo się spodobał i dziewczynki w krótkim czasie wyprodukowały prawie metrowy, kolorowy sznur, którego ogniwa były wprawdzie trochę koślawe i gdzieniegdzie ubrudzone klejem, ale żadnej z nich to nie przeszkadzało.
– Będziemy codziennie dorabiać kawałek, aż zrobi się taki, że oplecie calutką choinkę! – zdecydowała Julka.
– A potem zrobimy drugi i opleciemy nim okno! – dodała Emilka. – Albo wszystkie okna w domu! Albo nawet cały dom!
„Czyli przynajmniej o pieniądze na świąteczne ozdoby martwić się nie muszę” – pomyślała Maja, patrząc na wyścielony kawałkami papieru i bibuły pokój dziewczynek.ROZDZIAŁ 3
Dopiero wieczorem, po zjedzeniu z dziewczynkami kolacji, przeczytaniu książeczki o Myszonku i odrobieniu zadania z Julką, Maja mogła sprawdzić stan konta. Córeczki oglądały bajkę w telewizji, a ona usiadła przy stole i uruchomiła komputer, po czym zalogowała się do banku, przy wtórze gniewnych pokrzykiwań Emilki, która miała w jakiejś kwestii inne zdanie niż siostry. Czekało ją rozczarowanie, bo pensja była taka, jak zwykle – ani o złotówkę wyższa.
„Premia pewnie dotyczyła tylko elastycznych” – pomyślała smutno.
„Elastyczni” to byli pracownicy, którzy przyjmowali zlecenia na pracę w nocy i w weekendy. Maja pracowała w firmie sprzątającej i dwa lata temu, podczas rozmowy kwalifikacyjnej, zastrzegła, że ma troje dzieci i potrzebuje stałych godzin pracy. Bała się wprawdzie, że wobec takiej deklaracji nie zostanie przyjęta, a jednak szefowe – dwie siostry, różniące się fizycznie jak ogień i woda – dały jej szansę. Siedziba firmy mieściła się w podziemiach ogromnej galerii handlowej i to właśnie znajdujące się w budynku sklepy i biura stanowiły większość jej klientów. Większość – ale nie całość. Zdarzały się zlecenia specjalne, najczęściej lepiej płatne i wynagradzane od ręki, na sprzątanie po remoncie, imprezach albo przed wyprowadzką. Zwykle omijały Maję, która nie była w stanie przyjmować nocnych i weekendowych prac.
„No cóż, w tej sytuacji będę musiała kupić ten tańszy domek dziewczynkom” – pomyślała, kiedy już zapłaciła wszystkie rachunki na ten miesiąc, łącznie z ratą kredytu za mieszkanie, która ponownie wzrosła o kilka procent. „Chyba że trochę okroję budżet świąteczny”.
Otworzyła folder, w którym spisała listę zakupów, i przyjrzała się jej krytycznie. Na wspólnym pieczeniu pierniczków, z których miały zbudować pięknie udekorowane domki, oszczędzać nie zamierzała, więc tę część listy zostawiła nienaruszoną, ale inne potrawy dawały więcej możliwości. Wymarzyła sobie, że na świąteczny obiad poda gęś, a w drugi dzień świąt – pieczeń wołową, ale teraz uznała, że gdyby kupiła kurczaka i karkówkę, mogłaby zaoszczędzić sporo pieniędzy.
„Chyba lepiej spełnić marzenie dzieci i podtrzymać ich wiarę w bożonarodzeniową magię, niż wydać tyle na jedzenie” – pomyślała. „Zwłaszcza że dziewczynki i tak zwykle grymaszą nad każdym kęsem”.
Stwierdziła też, że zamiast twarożku wiejskiego może kupić na sernik ser w wiaderku, już zmielony, bo kosztował o wiele mniej, ponadto w marketach przed świętami będą na pewno promocje. I postanowiła, że nie kupi gałązek świerkowych ani ostrokrzewu, bo miały w tym roku żywą choinkę.
„Tylko czy ona przetrwa do świąt?” – myślała Maja. „Jeśli nie, trzeba będzie jednak kupić drzewko, skoro już moje szkraby zrobią tyle ozdób”.
Wcześniej ustaliły, że kupią drzewko w donicy i po świętach wyniosą je na balkon, żeby przetrwało do kolejnego Bożego Narodzenia. Maja miała wprawdzie wątpliwości, czy drzewko rzeczywiście się utrzyma, ale uznała, że warto spróbować. Po skorygowaniu listy zakupów w jej budżecie pojawiło się dodatkowe sto pięćdziesiąt złotych, więc istniało duże prawdopodobieństwo, że uda się kupić wymarzony domek.
„Poczekam jeszcze parę dni, bo może tuż przed mikołajkami sklep zrobi promocję” – zdecydowała, po czym zaczęła szykować ubrania na następny dzień, a gdy dziewczynki poszły już spać, weszła na stronę francuskiej blogerki zajmującej się psychologią dziecięcą i przez pół godziny czytała tekst, starając się analizować przy tym zawiłości gramatyczne. Czasami słuchała też podcastów albo oglądała programy informacyjne w oryginale. Robiła tak od lat, żeby nie wyjść z wprawy, bo znajomość języków obcych, a zwłaszcza francuskiego, była dla niej bardzo ważna.
Nazajutrz precyzyjnie rozpisany świąteczny plan Mai legł w gruzach za sprawą rachunku wyrównującego z gazowni, który pojawił się w jej skrzynce mailowej. Patrzyła na kwotę w wysokości prawie czterystu złotych z niedowierzaniem, a potem jeszcze z nadzieją zerknęła na termin płatności, licząc na to, że przypadnie na styczeń, ale niestety: czarno na białym widniała tam data szesnasty grudnia.
– Och, wielkie dzięki, panie Grinch! – mruknęła pod adresem zarządu spółki gazowniczej i zamrugała szybko, bo do oczu napłynęły jej łzy.
Zrobiła przelew i sięgnęła po swoją świąteczną listę, ale niewiele już zostało manewrów do okrojenia kosztów. Zastanawiała się nad tym, aby zamiast piec roladę makową, kupić gotową w promocji w jednym z marketów, ale wobec tego, jak bardzo ta niespodziewana faktura uszczupliła jej budżet, taka kwota nie robiła wielkiej różnicy.
„Dlaczego wszyscy wokół dobrze sobie radzą, szaleją w sklepach, a ja mam problem z podstawowymi zakupami?” – pomyślała rozżalona. „Chyba beznadziejnie zarządzam pieniędzmi”.
Poczuła się zniechęcona i najchętniej zrezygnowałaby z organizowania świąt. Denerwowały ją radosne reklamy i ozdoby bożonarodzeniowe, które pojawiły się już w każdym sklepie i przekonywały, że cały świat otacza świąteczna magia.
„Magia-sragia” – pomyślała ze złością. „Kiedy brakuje ci kasy, te święta to jeden wielki stres, zwłaszcza gdy masz dzieci. Magią ich nie nakarmię, magii im pod choinkę nie spakuję… Ech, niech ktoś odwoła tę całą Gwiazdkę!”
Na odwołanie świąt jednak wcale się nie zanosiło; wprost przeciwnie: na wszystkich sklepowych wystawach pojawiły się choinki, gwiazdki, śnieżynki, a slogany reklamowe przekonywały, że jeśli naprawdę kochasz swoich bliskich, to nie możesz nie kupić dla nich perfum X, kremu A, biżuterii Z czy zegarka M, bo bez tego Boże Narodzenie nie będzie idealne. A przecież idealne być musi.
– Idealne na wprowadzenie człowieka w stan przedzawałowy – mruczała pod nosem Maja, gdy obudził ją rano radosny szczebiot radiowej prezenterki. – Zwłaszcza gdy ten człowiek jest samotną matką i nie zarabia milionów…
Jej frustrację pogłębiła pogoda, bo padał ulewny deszcz, a na dodatek Emilka uparła się, że pójdzie do przedszkola w białej sukience i trampkach. Maja próbowała tłumaczyć, dlaczego to nieodpowiedni strój, ale czas mijał, dziewczynka trwała przy swoim, i wreszcie Maja nie wytrzymała, tylko wyrwała jej z rąk sukienkę i zmusiła do założenia dżinsów i swetra.
– Jesteś za duża na takie wybryki! – zawołała ze złością. – Pięcioletnia dziewczynka powinna wiedzieć, że ubrania dostosowujemy do pogody.
– Ja wiedziałam już wcześniej – pochwaliła się Natalka.
Wreszcie wszystkie cztery założyły kurtki przeciwdeszczowe i kalosze, po czym, mocno spóźnione, ruszyły w drogę do szkoły i przedszkola. Komunikacja miejska kosztowała sporo, na własny samochód nie było jej stać, więc zdecydowała w pewnym momencie, że będą chodzić na piechotę. Szkoła i przedszkole położone były blisko ich bloku, a do pracy Maja miała około trzech kilometrów. Oczywiście łatwiej było wędrować w słoneczny dzień, ale przywykła już do tego, że pogoda potrafi spłatać figle, dlatego zaopatrzyła siebie i dziewczynki w solidną odzież, chroniącą przed różnymi zjawiskami atmosferycznymi. Foch Emilki zniknął równie nagle, jak się pojawił. Bliźniaczki śpiewały w drodze do przedszkola pastorałkę, której się nauczyły, więc Maja dotarła do pracy w całkiem dobrym nastroju, który nieco się pogorszył, kiedy koleżanka powiedziała jej, że wszyscy postanowili urządzić sobie mikołajki.
– Wiesz, takie symboliczne – relacjonowała. – Szefowa zrobiła losowanie, tutaj masz swój los, prezent ma być skromny, do pięćdziesięciu złotych.
– Okej – odpowiedziała, próbując wykrzesać z siebie entuzjazm, ale nie bardzo jej się to udało, bo dla niej pięćdziesiąt złotych to wcale nie była kwota symboliczna. Głupio jej było wyrażać sprzeciw, skoro wszyscy pracownicy zdecydowali o takiej formie obdarowywania się, więc kiwnęła głową i posłała koleżance nikły uśmiech.
Wieczorem ostateczny cios jej planom świątecznym zadał rachunek z rozliczeniem zużycia wody. Patrzyła na kwotę powyżej dwustu złotych i zachciało jej się płakać.
„Domek dla dziewczynek chyba narysuję albo wytnę z papieru” – pomyślała, po czym uregulowała płatność i wyłączyła komputer. „A na kolację wigilijną podam frytki, bo na ziemniaki jeszcze mnie stać”.
Na tym jednak niespodzianki finansowe się nie skończyły, bo gdy Maja weszła do kuchni, zauważyła pod lodówką kałużę wody.
– Tylko nie to – szepnęła i sprawdziła drzwiczki w nadziei, że były tylko niedomknięte, ale niestety: w lodówce nie czuć było w ogóle chłodu, a wszystkie produkty, które trzymała w zamrażalniku, rozmroziły się. Na szczęście nie było tego dużo i nadawało się do zjedzenia, ale zepsuta lodówka stanowiła poważny problem. Maja znalazła ulotkę, którą kilka tygodni wcześniej ktoś podrzucił do skrzynek na listy: była to reklama fachowca „złotej rączki”, a wśród usterek, z którymi potrafił się rozprawić, wypisano lodówki, odkurzacze i pralki. Zadzwoniła pod podany numer i po chwili zgłosił się mężczyzna.
– O, ma pani szczęście, bo mam u siebie termostat do pani modelu, wprawdzie używany, ale spokojnie pochodzi… – powiedział, gdy już wypytał ją o model lodówki i objawy awarii. – No chyba że to jednak grubsza sprawa i nie wystarczy wymiana termostatu.
Wymiana termostatu wystarczyła, ale i tak kosztowało to Maję prawie dwieście złotych. Gdy mężczyzna sobie poszedł, podliczyła swój budżet i westchnęła z rezygnacją. Miała czterysta dziesięć złotych.
„Posiłki dla czterech osób do końca miesiąca, plus święta… Rewelacja” – pomyślała z rezygnacją. „Cóż, trzeba się będzie bardzo pilnować”.
Gdy kładła córki spać, humor pogorszył się jej jeszcze bardziej, bo Julka oznajmiła, że wszystkie dziewczynki w klasie mają hiszpańskie lalki, które wyglądają jak prawdziwe dzieci, a ona nie ma.
– Dlaczego ty nigdy nie masz pieniędzy? – zapytała oskarżycielskim tonem.
– Bo zarabiam sama na cztery osoby. A wszystko jest coraz droższe.
– Mama Gabrysi też sama zarabia, a kupiła jej dwie hiszpańskie lalki!
– No to może przeprowadź się do domu Gabrysi, skoro jej mama jest taka super – odpowiedziała ze złością i zawstydziła się, widząc, że w oczach córki błysnęły łzy. Przeprosiła i przytuliła dziewczynkę, po czym spróbowała wytłumaczyć jej, że praca sprzątaczki to nie to samo, co stanowisko kierowniczki w banku, które zajmowała mama Gabrysi.
– Kiedyś kupię ci taką lalkę, ale w tym miesiącu nie ma szans – powiedziała. – Zbliżają się święta, jest mnóstwo wydatków, a jeszcze te rachunki… – Machnęła ręką, pocałowała córkę w czoło i wyszła, nie chcąc, żeby Julka zobaczyła łzy, które znów zebrały się w kącikach oczu Mai.
„Niech już ten grudzień się skończy i wróci normalny, niemagiczny czas” – pomyślała. „Bo ta świąteczna otoczka już sprawia, że mam ochotę kogoś udusić”.
Ciąg dalszy w wersji pełnej