- W empik go
Toskania. W cieniu Amiaty - ebook
Toskania. W cieniu Amiaty - ebook
Zbeletryzowany przewodnik po Toskanii.
Przez pryzmat opowieści o awanturniczej przygodzie grupy Polaków, którzy wyruszają do Italii, aby wyremontować toskańskie palazzo położone u stóp wyniosłej Amiaty, z iście włoskim w charakterze romansem dwóch kobiet w tle – poznajemy główną bohaterkę powieści, czyli Toskanię, z jej zapierającą dech przyrodą, spektakularnymi krajobrazami, wybitną kulturą, historią, słynną kuchnią i włoską obyczajowością.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-485-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Kinga
Ciszę zimowego sobotniego popołudnia przerwał niespodziewanie dzwonek domofonu. A przecież to miał być taki spokojny weekend…
Pies przekrzywił głowę i nastawił uszu, nie ruszając się spod biurka Anny. W słuchawce usłyszałem Kingę.
– Wpuśćcie mnie szybko, muszę z wami pilnie pogadać!
„Aha, coś jej się znów przytrafiło, skoro potrzebuje duchowego wsparcia” – pomyślałem.
Lubimy Kingę, jej szaloną osobowość, którą nas wielokrotnie zaskakiwała, twórczy umysł, poczucie humoru. Niestety, jej ciągłe problemy natury emocjonalnej, jak również nieustanne zmiany planów życiowych są obezwładniające. Chaos w działaniu oraz wynikające z tego kłopoty bytowe i finansowe wprawiają w dygot nie tylko ją samą, ale całe otoczenie przyjaznych jej ludzi. Bo Kinga to osoba lubiana przez wszystkich, przyjazna światu, otwarta i ciekawa. Lecz ma pewną dozę szczególnej wrażliwości, która jest przyczyną jej ciągłych dylematów oraz nieustannej szarpaniny. Swe burzliwe związki kończy zazwyczaj jako poraniona, obolała, potłuczona emocjonalnie, poturbowana przez los.
Kiedy zaprzyjaźniła się z Anną, dokonała coming outu, licząc na przychylność z jej strony. Jednak gdy okazało się, że z tej znajomości związku nie będzie, bo Anna jako typ zdecydowanie hetero nie zamierza eksperymentować, pozostała z nią bez cienia żalu w ciepłych, przyjacielskich relacjach.
Teraz weszła zziębnięta, niosąc pod pachą butelkę wina. Rzuciła się uścisnąć Annę i pogłaskać Lucka, a do mnie mrugnęła okiem, oddając wino – ty zajmij się flaszką!
– Przepraszam was, że z nagła, ale muszę się napić i z kimś mądrzejszym od siebie pilnie porozmawiać – powtórzyła, zrzucając plecak oraz przemoczoną kurtkę.
– O co chodzi, Kingo? – spytałem, nie widząc jeszcze kłopotów rysujących się na horyzoncie.
W przeciwieństwie do Anny, która trzeźwiej ode mnie podchodzi do ekscesów Kingi, dlatego od razu mrugnęła do mnie porozumiewawczo.
– Pewnie jakaś nowa miłość, nieprawdaż? – Próbowała zgadnąć.
– Oj tam, oj tam, jaka znowu miłość? Kochani, wiecie w jakiej czarnej dupie tkwię od dawna… Ale chyba los się do mnie w końcu uśmiechnął!
– Jednak poznałaś kogoś nowego? – drążyła Anna, wiedząc, że Kinga jest beznadziejnie, bo nieszczęśliwie zakochana.
– Nie w tym rzecz – odparła.
– A w czym zatem?
– Znacie moją nieszczęsną sytuację finansową, od dawna jestem dosłownie na dnie. Ale dostałam pewną propozycję!
Kinga, podobnie jak Anna, stała się ofiarą tak zwanego wolnego rynku. Trudno bowiem odnaleźć się w świecie brutalnej konkurencji, w którym pracując w sektorze kultury, nie miało się szans zgromadzić pieniędzy na inwestycje ani nawet na zabezpieczenie się przed bezrobociem. Jedynie nielicznym udało się dzięki talentom, sile, wsparciu rodziny albo przyjaciół załapać na przyzwoite posady, założyć własną firmę lub dołączyć do jako tako prosperującego biznesu.
Cóż zatem może zrobić wrażliwa kobieta z niedokończonymi studiami psychologicznymi, empatyczna i zdolna wprawdzie, lecz bez nadzwyczajnych układów, umiejętności negocjowania warunków pracy i przyzwoitych stawek, wieczna altruistka poszukująca swego miejsca w życiu, buddystka z przekonań, a z duszy artystka? Z ciała zaś skłonna do wiecznych poświęceń, wciąż w kimś zakochana lesbijka?
Przyzwyczajeni do ciągłych zmian w miłosnym życiu Kingi oboje z Anną spojrzeliśmy na nią z nadzieją.
– Lepiej dajcie spokój i otwórzcie wreszcie to wino, bo muszę się szybko napić. Potrzebne mi dobra rada i wsparcie.
– Wobec tego zjedz z nami kolację, nie mamy nic specjalnego, ale są sery i sałata, znajdzie się coś jeszcze – zaproponowała Anna.
– Może być – odpowiedziała łaskawie. – Dawajcie wszystko, bom głodna prawdę mówiąc jak wilk, a właściwie wilczyca, jeśli chcemy być politycznie poprawni…
Kinga ma świetne poczucie humoru, aczkolwiek muszę przyznać, że czasem potrafi doprawdy wkurzyć swą nadmierną beztroską, brakiem poczucia czasu, notorycznym spóźnialstwem. Jednak zawsze jej się to wybacza, bowiem to dobry człowiek, wrażliwa dusza ze wszystkimi swoimi słabościami. Wygląda młodo, szczupło, a kiedy jest w dobrym nastroju, to pięknie i rozbrajająco się uśmiecha. Tryska wówczas błyskotliwym dowcipem i celnymi ripostami. Trudno jej nie lubić.
Jeśli jednak zdarzy się, że popadnie w depresyjny nastrój, przejmują nad nią władzę rozmaite lęki i frustracje, potrafi rozkleić się na dobre, a nawet zapłakać. Wiem to od Anny, bo przy mnie nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie mazgajstwo. Gra twardzielkę. Silna tylko z pozoru i na pierwszy rzut oka.
Tym razem Kinga przyniosła jednak naprawdę nadzwyczajne wieści.
– Słuchajcie mnie uważnie, bo nie będę powtarzać dwa razy – zaczęła. – Dostałam niesamowitą propozycję pracy!
– Mów szybko! Zamieniamy się w słuch. Czy jakaś agencja reklamowa postanowiła skorzystać z twoich oryginalnych i światłych pomysłów? – spytałem.
Kinga ma dość bogate CV, bo często zmienia zajęcie. Na swoim koncie ma już etaty w zacnych instytucjach muzealnych, redakcjach, prace na wykopaliskach archeologicznych, reporterskie działania i fotografię. Nic też dziwnego, że zbliżyły się z Anną, dzieląc nie tylko sprawy zawodowe, ale także pasje i ogólne zainteresowania.
– Już wiem, będziesz ekskluzywną wyprowadzaczką psów! – zawołałem nie bez złośliwości, wiedząc o jej miłości do zwierząt. – Popatrz, jak doskonale radził sobie Pokora w filmie _Poszukiwany, poszukiwana_, dostał się nawet do rezydencji jakiegoś politruka.
– Drań jesteś i tyle. Lucek, słyszysz, co twój pan bredzi? Tylko ty mnie zrozumiesz…
Lucek faktycznie spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, jakby potwierdzał słowa Kingi, po czym ziewnął i zwinął się w precelek.
– W końcu teraz, jak wam powiem, o co chodzi, wpadniecie w zachwyt, a ja nareszcie spełnię się w życiu i będę robić to, co lubię naprawdę! – zapowiedziała.
– Pozwól nam zgadnąć. Jeśli nie psy, to może kariera w modelingu jakimś? Z twoją figurą zrobiłabyś furorę – dodała prześmiewczo Anna.
– Ech, nie chce mi się gadać z wami w takim tonie. To naprawdę coś wyjątkowego! Nie uwierzycie, ale praca jest w budowlance – oznajmiła z dumą w głosie.
Co takiego? Faktycznie, zatkało nas na chwilę. Rozbawiony znów nie mogłem się pohamować i odmówić sobie drobnej złośliwości:
– Czy stawiamy kolejny biurowiec w Warszawie? A może hotel wraz z izraelskimi deweloperami?
Kinga spojrzała na mnie znad kieliszka z diabolicznym uśmieszkiem.
– Mylisz się, kolego. Nie hotel, nie żaden biurowiec, a najprawdziwsze _palazzo_¹! I nie w zapyziałej Warszawie, a w Toskanii, idioto!
Annie sztućce wypadły z rąk, bowiem takiej niedorzeczności już dawno nie słyszała.
– No, nie! Tego jeszcze nie było! – zawołała, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem i posłała mnie po drugą butelkę wina.
Ubrałem się niechętnie, bo ziąb za oknem nie nastrajał zbytnio do spacerów ulicami Saskiej Kępy. Idąc do dawnego kultowego sklepu Krysia przy Francuskiej, pomyślałem sobie, że Anna chce pogadać z Kingą bez świadków i wyciągnąć z niej więcej szczegółów. Mimo to wróciłem najszybciej jak mogłem, prawdę mówiąc, byłem ciekaw dalszego ciągu tej opowieści. Oczyma wyobraźni już widziałem zbliżającą się powoli katastrofę. Wciąż byłem w szoku.
A może jednak się mylę, może to jakaś szansa dla Kingi? Biłem się z myślami: z jednej strony ta propozycja wydawała mi się absurdalna, ale z drugiej zdawałem sobie sprawę z tego, jak stereotypowo postrzegam świat i że powinienem to zmienić. Dlaczego kobieta nie miałaby podjąć się prac tradycyjnie zarezerwowanych dla mężczyzny? Wiadomo, biologia. Lecz budowa to przecież nie tylko przerzucanie cegieł i mieszanie betonu. Tyle że Kinga, o ile mi wiadomo, do tej pory nie parała się budowlanką w żadnym zakresie, nigdy nie miała do czynienia z żadną z tych robót. Czyżby była aż tak zdesperowana, a może jej już na dobre odbiło?
W końcu w swoim życiu nie takie rzeczy już widziałem. Będąc onegdaj w Taszkiencie, doświadczyłem tego, co kobiety potrafią! Przy czterdziestostopniowym upale asfaltowały ręcznie drogę naprzeciwko kawiarni, w której siedziałem, chroniąc się przed gorącem i pijąc zimne napoje. Pomiędzy jedną a drugą wywrotką asfaltu dwie _barysznie_² przysiadły się do mojego stolika i poprosiły o coca-colę. Po chwili na stole pojawiła się zimna cola i dwie szklanki. Kobiety o rubensowskich kształtach wyciągnęły tymczasem z przepastnej torby butelkę i nalały sobie do literatek. Po czym skierowały się do mnie i spytały:
– _Malczik, choczesz_?³
– _Pażałsta_⁴ – odparłem, skinąwszy głową.
Nalały mi więc również i wzniosły toast za _drużestwo_⁵. To była ostatnia rzecz, jaką widziałem, bowiem po pierwszym łyku oczy wyszły mi na wierzch, tchu nie mogłem złapać, gdyż w swojej naiwności sądziłem, że to wódka, a nie czysty spirytus…
Natomiast kobiety popatrzyły na mnie z politowaniem, same zaś dokończyły półlitrową flaszkę i poszły dalej asfaltować… Butelka coca-coli tymczasem pozostała na stole nieruszona. Jak widać potrzebowały tylko szkła.
Już na schodach usłyszałem podniesione głosy obu pań snujących zapewne marzenia o słonecznych toskańskich wzgórzach. Pomyślałem, że póki co są one jeszcze bardzo odległe.
Zastałem dziewczyny w dobrych humorach, Kinga wyraźnie już nakreśliła wizję przyszłych sukcesów.
– Chodź tu do nas prędko – rzekła Anna. – Mamy ci coś niesamowitego do powiedzenia. Będziesz poniekąd głównym wykonawcą budującego się planu.
– O nie, tylko nie to, nie wciągniecie mnie w tę grę – odpowiedziałem nieco przestraszonym głosem. Za jakie grzechy? – Co tam uknułyście, drogie panie? – zapytałem, otwierając jednoczenie kolejną butelkę merlota. – Może zrobimy grzańca? Jest cholernie zimno na zewnątrz.
– Eee tam… Zaraz się rozgrzejesz wiadomością, jaką Kinga ma dla ciebie!
– Aż się boję spytać. – Spodziewałem się najgorszego.
– A więc chciałyśmy ci zakomunikować, że oto jedziesz z naszą Kingusią do Toskanii!
– Tak? Nie wiedziałem, że mam takie plany, ale brzmi ciekawie. I co ty na to? – zwróciłem się do Anny.
– Takie są plany, nie jestem jednak pewna, czy obiecujące – dodała już nieco bardziej sceptycznie.
Upiłem łyk wina i oznajmiłem:
– No to czekam na szczegóły tej rewelacji.
Usiadłem na wszelki wypadek, żeby się nie przewrócić po ich wysłuchaniu. Lucek otarł się o moje kolana i przysiadł obok. Popatrzył z czułością w moje oczy, jakby chciał powiedzieć: „Stary, zastanów się, co robisz…”.
– Otóż mój drogi – zaczęła Anna – Kinga, owszem, ma plan, lecz ma też pewien problem.
– To mnie jakoś nie dziwi. – Zaśmiałem się sarkastycznie.
– Przestań drwić i marudzić, tylko posłuchaj cierpliwie. Kinga nie może pojechać sama, bo nie ma samochodu. Prawo jazdy, jak wiesz, zdobyła cudem przy dziewiątym podejściu zaledwie miesiąc temu i nie miała dotąd możliwości wypróbowania swych umiejętności w praktyce.
– Potrzebuje więc kierowcy i auta?
– Tak, ale to nie wszystko – szepnęła Kinga cicho i skromnie skłoniła głowę.
– A czego jeszcze potrzebujesz?
– No i to jest właśnie najistotniejsze. Potrzebuję człowieka. Ktoś to wszystko musi przecież zrobić tam, na miejscu.
– I ja mam być tym człowiekiem? – spytałem oszołomiony.
– Nie wiem, jak to ująć, ale rzecz w tym, że trzeba poprowadzić prace budowlane i wykończeniowe w tym _palazzo_, a ja nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać.
– A duże to _palazzo_? I gdzie ono się konkretnie znajduje? Do kogo należy?
– Willa jest spora, trzypiętrowa i stoi podobno w przepięknym miejscu.
– Chcesz powiedzieć, że jej nie widziałaś?
– Nie, ale to nie problem przecież, zawsze można polecieć i zrobić rekonesans.
– Owszem, ale to nie Radzymin czy Płońsk, żeby wyskoczyć na weekend. A coś bliżej na jej temat? Co tam konkretnie trzeba zrobić? – spytałem.
– Inwestor ma wizję prawdziwego włoskiego _palazzo,_ rozumiesz?
– Czy wiesz, co to znaczy? Kingo, czy ty upadłaś na głowę, żeby porywać się na coś takiego bez elementarnego przygotowania zawodowego? Toż to czyste oszołomstwo!
– O, przepraszam, coś tam wcześniej remontowałam w swoim domu.
– A z jakim skutkiem? I czy aby nie skończyło się piękną katastrofą jak w _Greku Zorbie_?
– Doprawdy, czarnowidztwo uprawiasz kolego. Ech… Tamto wyparłam już dawno z pamięci, nie warto do tej sprawy wracać po latach. Opuściłam zresztą to miejsce z powodu zawodu miłosnego, a nie katastrofy budowlanej… ha, ha. Tamta sprawa nie ma nic wspólnego z obecną sytuacją. To jak?
– Kochana Kingusiu, jestem wprawdzie inżynierem, mierzyłem się w życiu z różnymi rzeczami, czasem bardzo trudnymi, nawet takimi, którym nikt by nie podołał, robiłem wiele prac samodzielnie w swoim domu, jednak to nie znaczy, że podejmę się tak skomplikowanego wyzwania!
– A niby dlaczego nie? – żachnęła się Kinga.
– Bo mam doktorat z ekonomii, wprawdzie zrobiony w Afryce, niemniej jednak… i wiem, czym to pachnie. Nie jestem aż tak zdeterminowany mimo licznych niedoborów.
– Doktorat doktoratem, a mnie dręczą wciąż złe przeczucia, a rzadko się mylę – rzuciła w przestrzeń Anna.
– Oj tam, oj tam, ty zawsze doszukujesz się dziury w całym, pesymizm cię zżera. Myślałam, że można na was liczyć – rzuciła Kinga mocno rozczarowana.
– Wcale nie – oburzyła się Anna. – Z natury jestem optymistką, ale tu widzę kanał. Jak wy się do tego wszystkiego zabierzecie? Przecież nawet nie wiecie, jak dom wygląda, nie znacie włoskiego ani miejscowych układów. A wieść gminna niesie, że tam mafie deweloperskie grasują. Podobnie zresztą jak tutaj. Nie znacie też kosztów takiego przedsięwzięcia, nie dysponujecie robotnikami. Krótko mówiąc, nie macie bladego pojęcia o realiach.
– Ale na horyzoncie widać wielkie pieniądze! – dodała zdesperowana Kinga.
– No właśnie, przyćmiły ci mózg, dziewczyno – odparła Anna.
– Ja bym się tym nie przejmował zanadto, zrobimy kalkulację kosztów i zysków. Czy wiesz dokładnie, co tam trzeba zrobić? – zapytałem. Zrobiło mi się trochę żal Kingi, bo widziałem, jak bardzo zależy jej na tym zleceniu. We mnie też, prawdę mówiąc, odezwała się tak często potępiana przez Annę nutka ryzykanctwa.
– Nooo, prawie wszystko. Podobno stoją tam tylko mury i jest dach.
– A można tam zamieszkać?
– Oczywiście – potaknęła Kinga.
– Dobrze byłoby zrobić rzeczywiście mały rekonesans, pojechać tam, sprawdzić, czy opowieści odpowiadają realiom, skalkulować koszty i znaleźć robotników.
– O! Właśnie tego oczekuję od ciebie. Nie gadaj, tylko weź się żwawo do roboty.
– A jaka ma być twoja rola tymczasem? – spytałem nieśmiało.
– Jak to? Ja będę kierownikiem budowy! Mogę wam gotować i beton mieszać.
– Kobieto, czy ty mieszałaś kiedyś beton? Wiesz, co mówisz? – Ta rozmowa zaczęła mnie bawić.
– Pewnie! Ojcu pomagałam na działce, przy altanie…
W tym momencie dostrzegłem, jak zaraźliwy staje się entuzjazm Kingi, i nie była to tylko kwestia wypitego alkoholu, ale przede wszystkim uruchomionej wyobraźni. Pośród śmiechu i zabawnych kwestii, którymi przerzucaliśmy się spontanicznie, powstawał plan niecodziennych działań, przyszłych ogromnych zysków, a przede wszystkim wizja niezwykłej przygody wpisująca się w piękne okoliczności przyrody. Toskania to kraina bogata w cuda natury, gdzie historia Etrusków wplata się w urodę zabytków i dowody talentów renesansowych artystów, gdzie panują wspaniałe tradycje kuchni i wina, czyniąc to miejsce jedynym takim na świecie. Czyż zatem można tak lekkomyślnie zrezygnować z jedynej w swoim rodzaju wyprawy do źródeł śródziemnomorskiej cywilizacji?
– Wiecie, inwestor wspomniał, że na jego działce znajdują się groty z epoki Etrusków.
– Nie mów! Ależ to fantastyczne – zainteresowała się Anna. – Jeśli to prawda, to jadę z wami!
– A kto zostanie z Luckiem? – spytałem.
W tym momencie, jak na komendę, podniósł się Lucek i spojrzał na nas z niepokojem. Jego instynkt samozachowawczy był chyba sprawniejszy w tym momencie niż mój.
– Kinga, może przeniesiemy tę rozmowę na jutro, kiedy wytrzeźwiejemy? Co ty na to? – spytałem. Czułem już bowiem, że udzielająca się nam wzajemnie euforia pochłonie nas za chwilę do reszty i stracimy racjonalny osąd sytuacji. – Może się zdarzyć, że dzisiejsze ustalenia upadną, bo nowe pomysły będą lepsze.
– Masz rację, ja nie nadaję się już dziś do dalszej dyskusji. Wpadnę jutro – zapowiedziała.
1. _palazzo_ (wł.) – pałac
2. _barysznie_ (ros.) – panny, panienki
3. _Malczik_… (ros.) – Chłopcze, chcesz?
4. _pażałsta_ (ros.) – proszę
5. _drużestwo_ (ros.) – przyjaźńROZDZIAŁ 2. WIECZNE DYLEMATY
Rozdział 2
Wieczne dylematy
Następnego dnia Kinga oczywiście nie zjawiła się, jak wcześniej obiecała. Prawdę mówiąc, nie zmartwiliśmy się zbytnio, bo kiedy przeanalizowaliśmy to szaleńcze przedsięwzięcie na trzeźwo, wydało się nam tak absurdalne, że tylko głupiec mógłby porwać się na tę abstrakcyjną propozycję.
Anna wróciła do pisania i swoich fundacyjnych spraw, a było ich całe mnóstwo – konferencja, koncert w Filharmonii Narodowej, jakaś wystawa. Umówiła się też na upragnione zajęcia z ceramiki, o czym marzyła latami. Wreszcie nadszedł czas. Ja z kolei nadrabiałem zaległości w czytaniu. Piętrzył się przede mną stos nietkniętej literatury, która czekała na mnie wiele miesięcy.
Jednak już kolejnego przedpołudnia chwilowy spokój prysł niczym bańka mydlana. Kinga, jakby nigdy nic, w znakomitym humorze stanęła przed naszymi drzwiami.
– Cześć, Kingo, miałaś być wczoraj.
– Tak, ale miałam spotkanie z inwestorem, jak rozumiecie bardzo ważne było i zabrało mi sporo czasu.
– I co? Sprawa nadal aktualna? – spytałem.
– Jak najbardziej! Będę miała wkrótce rysunki i plany całego domu. Uzgodniłam też wyjazd na miejsce. Nie obejdzie się bez fotografii, które nam rozjaśnią w głowach i dadzą pojęcie o rozmiarach budowy. Krótko mówiąc, jadę zrobić rekonesans. I to jak najszybciej, ponieważ sprawa stała się pilna. Jacek, jedź ze mną!
– Ale czym? – spytałem nie bez powodu.
– Jak to czym? Samochodem Anny! – odparła.
– O, nie, za żadne skarby świata! – zaprotestowała Anna. – Ja muszę mieć auto do dyspozycji, nie tylko ze względu na Mazury, ale też z powodu psa, który już nie może podróżować koleją. Jedź sama, może minie ci ten nagły zapał do budowy. A, i jeszcze jedno, czy inwestor ponosi koszty tej wyprawy?
– No nie, przecież to nasza sprawa. Inwestycja w przyszłość.
– Póki co, na razie tylko w twoją, moja miła…, a może poleć samolotem wobec tego? – podsunąłem.
– Dobry pomysł! Pożyczę kasę od mamy na poczet przyszłych zysków. A tymczasem zastanów się, chłopcze, nad ogólnymi kosztami, przynajmniej z grubsza, zanim dostaniemy plany – zwróciła się do mnie.
– Ale Kinga, ja jeszcze nie zdecydowałem ostatecznie, czy chcę brać udział w tej przygodzie.
– To nic, ale przynajmniej wykaż trochę dobrej woli i pomóż koleżance, dodam, ulubionej koleżance, nieprawdaż? Zważ, że będę ci gotowała obiady!
– Absolutna wariatka – rzuciła ze śmiechem Anna. – Całe szczęście, że cię lubię. Zrobię pyszne spaghetti.
– Teraz to zrobiłam się naprawdę głodna. Dawaj szybko tę pastę, niech poczuję klimaty Południa. Ech, Italia… Muszę czym prędzej wprowadzić się w tę śródziemnomorską atmosferę. A jakiegoś wina włoskiego nie macie przypadkiem? Pogoda nas nie rozpieszcza, plucha za oknem, ziąb niemożliwy.
– Jacku, wyciągnij to chianti, którego tak pilnie strzegłam. Myślałam, że uchowam je do świąt.
– O, lubię chianti! A o których świętach myślałaś? Bożego Narodzenia? Wcześniej będą mikołajki! Właściwie to prawie zaraz. Jest zatem okazja – ucieszyła się Kinga.
– A ty, Jacku, rusz się wreszcie – poprosiła Anna.
– Niech tam, wyniosę śmieci… – burknąłem. – I wyjdę z psem na spacer, bo adrenalina przesłania mi obraz przyszłości.
– Tylko wracaj prędko, bo obiad prawie na stole, a mamy tyle jeszcze do przegadania – przypomniała Anna.
Idąc po schodach, bo winda nieczynna, myślałem sobie, że może jednak ona oczekuje ode mnie podreperowania mocno nadwyrężonego domowego budżetu. Prawdę mówiąc, mam wyrzuty sumienia, bowiem moja ostatnia afrykańska wyprawa zakończyła się spektakularnym fiaskiem. Utopione w niej ogromne pieniądze nie tylko nie przyniosły oczekiwanego zysku, lecz wpędziły nas w duże kłopoty finansowe, także z powodu bakterii New Delhi, która o mało nie posłała mnie na tamten świat. Było już ze mną bardzo krucho, a nawet beznadziejnie. Dosłownie cudem uszedłem z życiem.
Tak więc, kiedy po prawie trzech latach wróciłem do Polski, Anna, odbierając mnie z lotniska, nie poznała mnie prawie, tak bardzo byłem zmieniony. Nic dziwnego, przy swoim słusznym wzroście – metr osiemdziesiąt pięć – ważyłem zaledwie pięćdziesiąt osiem kilogramów. W butach i z plecakiem. Specjalnie zważyłem się na tę okoliczność na lotnisku w Madrycie.
Anna, nie pierwszy już raz zresztą, wzięła mnie pod swoją opiekę. Odkarmiła, zadbała o spokój psychiczny po licznych traumach. Należy się jej podziękowanie, wszak to moja życiowa partnerka.
Spacerując po parku, widzę gdzieniegdzie trochę czystego śniegu. Nasze psy zawsze lubiły park Skaryszewski. Znały tu każdą ścieżkę, każdy kamień. Do niedawna były jeszcze dwa. Kochanego Fanga już nie ma niestety, odszedł biegać po niebiańskich łąkach.
Spotykam starych znajomych, między innymi Eugeniusza, troskliwego opiekuna aż trzech koszmarnych przygarniętych kundelków. Eugeniusz to wyjątkowy parkowy oryginał, niekryjący się ze swymi poglądami zdecydowany prawicowiec. Z dumą pokazuje mi pomnik wdzięczności żołnierzom radzieckim, który znów pomalował na czerwono. Jestem pełen podziwu dla jego wytrwałości i determinacji w ciągłym dewastowaniu tegoż szpecącego park obiektu ustawionego na osi jego głównej alei.
Miło mi się spaceruje z Luckiem, jednak pora wracać do domu, pewnie dziewczyny pomstują, że tak długo zabałaganiłem.
Przy wejściu do klatki natknąłem się na sąsiadkę zza ściany, zwaną przez mieszkańców „Radiem Maryja”, która wskazując głową na nieczynną windę, szepnęła mi konspiracyjnie do ucha:
– Mówi się, że to pan zniszczył drzwi i unieruchomił windę.
„O kurwa, w jakim ja świecie żyję!” – pomyślałem. To zabrzmiało jak epizod z _Dnia świra_.
Nabuzowany adrenaliną i piekielną złością podjąłem natychmiast decyzję o wyjeździe do słonecznej Italii. Nawet z Kingą.
– Co cię tak długo nie było? Wszystko zimne, coś ci się stało? Tylko raz w życiu widziałam cię w takim stanie, kiedy w Chinach ukradli nam bilety na podróż – przestraszyła się Anna.
– Kinga, kiedy chcesz jechać? – zapytałem w desperacji.
Obie spojrzały na mnie podejrzliwie. Anna wskazującym palcem zaczęła stukać się w czoło.
– A to ci dopiero, ledwie godzinę temu byłeś sceptyczny co do wyjazdu. Stało się co?
– Mam dość tego kraju, cywilizacja jeszcze tu nie dotarła, ludzie straszni, nie to co Włosi… Pamiętasz, jak nas gościli? Ach, _bella Italia_¹…
– Pewnie, że pamiętam. I to w wielu miejscach.
– O Boże, jak nam było cudownie w Wenecji, gdzie nawet śmieciarz codziennie podpływał swą gondolą pod nasze okna i śpiewał mi najpiękniejsze arie operowe. A wyglądał jak sam Rudolf Valentino w swojej nieskazitelnie czystej błękitnej koszuli. A te nasze włóczęgi wzdłuż _calli_²_, riva_³ _i fondamenta_⁴_,_ gdy gubiliśmy się w labiryncie uliczek, przejazdy _vaporetto_⁵ po Canal Grande, wizyty w Galerii Akademii, gdzie znajdują się płótna wybitnych przedstawicieli sztuk malarskich… – rozmarzyła się Anna.
– Nigdy też nie zapomnę atmosfery przypływów, kiedy to woda wyraźnie już wdzierała się na Piazza San Marco, a my dopijaliśmy cappuccino, siedząc w ogródku słynnej kawiarni Florian. Kameralna orkiestra grała do końca jak na „Titanicu”, a kelnerzy, nie przejmując się przybierającą nieustannie wodą, ze stoickim spokojem dalej obsługiwali nielicznych już gości. Wracaliśmy wówczas do naszego przytulnego hoteliku w Cannaregio, brodząc po kolana w wodzie, bo foliowe torebki, które włożyliśmy na buty, niestety nie ochroniły nas wystarczająco – dodałem. – Ale przyznasz – zwróciłem się do Anny – że to, co nas spotkało podczas ostatniego pobytu w Rzymie, przeszło nasze wszelkie oczekiwania.
– Prawda! To przygoda, którą nazwaliśmy rzymskimi wakacjami. Rzeczywiście kapitalna i niespodziewana. Posłuchaj, Kingo! Otóż pewnego dnia postanowiliśmy spontanicznie pojechać autobusem, dodam jedynym, który obsługiwał ten kierunek, i przejść Via Appia, najstarszą rzymską drogą. Wysiedliśmy więc na przystanku Via Appia Antica, odwiedziliśmy kościółek Quo Vadis, a dalej już chcieliśmy przemaszerować piechotą kilka kilometrów starożytną drogą w stronę lotniska Ciampino. Tam znajdował się przystanek autobusu, którym zamierzaliśmy powrócić do centrum.
– A co było dalej? – zapytała Kinga wyraźnie zainteresowana dalszym ciągiem opowieści.
– Niestety, już na starcie źle się zaczęło. Po kilku krokach wrzasnąłem boleśnie, bowiem niefortunnie nadepnąłem na szkło, które przebiło podeszwę moich eleganckich płóciennych butów. Wbiło się na tyle głęboko, że krew ze zranionej stopy zalała cały pantofel. Po długiej szarpaninie udało się je wyciągnąć i z grubsza oczyścić but. Ruszyłem więc, utykając nieporadnie, za Anną tym najważniejszym rzymskim traktem jak skazaniec. Postanowiłem być twardy i nie zawrócić z drogi z powodu byle kontuzji. Szliśmy powoli, bo szybciej się nie dało, lecz widoki i atmosfera miejsca wynagradzały nam wszelkie niedogodności.
– O kurczę, aleś twardziel, można więc z tobą wziąć tę robotę w Toskanii – wtrąciła Kinga. – Nie spierdolisz do domu jak dzidzia z byle powodu. Prawdę mówię?
– Oj, Kinga, spierdolę czy nie, to czas pokaże, na razie chciałbym dokończyć ci piękną historię pokazującą, co potrafili Rzymianie, a właściwie ich niewolnicy, i jak skończył się nasz spacer. Czymś absolutnie niezwykłym było podążać najważniejszą drogą łączącą niegdyś Wieczne Miasto z Kampanią, której zasadniczą rolą było wpierw zaopatrzenie Rzymian w żywność. Kuśtykałem więc tak w towarzystwie Anny, mijając pomniki grobowe, kolumbaria i monumentalne grobowce najważniejszych rzymskich rodów, a właściwie ich ruiny.
– Fascynujące jest to, co mówisz… – powiedziała Kinga w zachwycie. – Jak pojadę wreszcie kiedyś do Rzymu, to przejdę ten szlak, jak Boga kocham!
– Pewnie, pewnie… Tymczasem, jak można było przewidzieć, słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a my byliśmy coraz bardziej niespokojni z powodu szybko zapadającego zmierzchu. Nieco przyspieszyliśmy kroku, lecz końca drogi wciąż nie było widać. Zdałem sobie sprawę, że szansa na złapanie powrotnego autobusu maleje z każdą minutą. I w tym momencie zatrzymała się obok nas biała limuzyna, z wnętrza której wyjrzał miły starszy pan i spytał, czy mógłby nam pomóc, może gdzieś podwieźć, bo widzi, że mamy drobny problem.
– Nie wierzę, tylko wam zdarzają się takie historie!
– Coś w tym jest, mamy trochę szczęścia – wtrąciła Anna. – Ale niech ci Jacek powie, jak niedorzecznie się wówczas zachował. Myślałam, że go po prostu zamorduję z zimną krwią za brak rozumu.
– No tak, bo w tamtym momencie zwyczajnie zapomniałem języka w gębie, zacząłem coś dukać, że nie chcielibyśmy sprawiać mu kłopotu, czy coś w tym rodzaju. Po chwili poczułem ostrego kuksańca w bok i usłyszałem, jak Anna rozkazującym tonem syknęła: „Wsiadaj!”. A do człowieka w aucie z rozbrajającym uśmiechem powiedziała: „Ależ tak, bardzo chętnie skorzystamy z pańskiej pomocy, ponieważ pewnie za chwilę ucieknie nam autobus. Jeśli pan taki miły, proszę podwieźć nas do przystanku”. Człowiek na to: „Naturalnie, zapraszam do auta”. Po czym uprzejmie otworzył przede mną drzwi, jakby widział przed sobą kalekiego starca. Ten przemiły Włoch zaproponował nam, że jeśli bardzo się nie spieszymy, pokaże nam miasto nocą, coś po drodze razem zjemy, a na koniec odwiezie nas do naszego hotelu. Przyznam, że mowę nam odebrało z radości, że nie tylko mamy załatwioną podwózkę, ale też takiego przewodnika po Rzymie! Los jak widać wyraźnie chciał nam wynagrodzić determinację i wolę walki oraz chęć poznania, która okazała się większa od lęku przed porażką odwrotu. Tak oto rozpoczęliśmy nasze rzymskie wakacje. Fascynująca i bajkowa nocna sceneria i podróż ulicami miasta, podczas której w zachwyt wprawiały nas wszystkie ważniejsze zabytki. W blasku reflektorów wydawały się jeszcze bardziej okazałe i tajemnicze. Mijaliśmy kolejno pałace i place, świątynie i fontanny, Panteon i Koloseum, ludzi siedzących w kawiarniach do późna, bo dokąd spieszyć się w taką noc…
– Naprawdę zazdroszczę wam tych historii – odezwała się Kinga. – Nie byłam nigdy we Włoszech, a do Rzymu i Wenecji zawsze pragnęłam pojechać.
– A w czym był problem? Mogłaś wyruszyć z pielgrzymką – zadrwiłem.
– Jakoś się nie składało. Nie tylko szkoda mi było kasy, ale chyba zabrakło mi odwagi, a może nie miałam z kim pojechać… Nie byłam w wielu miejscach w Europie.
– A gdzie byłaś?
– W dawnym NRD, skąd mój stary buty przywoził za komuny, w Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu i Łodzi, no i czasem na wykopaliskach, ale tylko krajowych. Wiecie, nie miałam nigdy koneksji. Inni jeździli do Egiptu, na Cypr, a ja do słowiańskiej osady w Biskupinie. Wy to macie ciekawe życie.
– Nooo, nie wiem, samo się dzieje, przyciągamy wciąż rozmaitych dziwaków, rozbitków życiowych, nieudaczników – wtrąciła Anna.
– Na przykład kogo? – spytała zaciekawiona Kinga.
– Na przykład ciebie! – Anna się roześmiała.
– No wiesz! Ja akurat jestem poukładana jak rzadko, mam plany na świetlaną przyszłość, no i nową miłość.
– To dobrze, a co z poprzednią? Już nieaktualna? – spytała Anna.
– Jakby tu powiedzieć… kobieta nudna była. Ot co!
– Rozumiem to – wtrąciła Anna. – Nuda to największy wróg miłości.
– A widzisz? Nie zaprzeczasz.
– Tak więc, jak widzisz, Kingo, nasze wspomnienia z Italii to radość w sercu, dlatego podjąłem decyzję o wyjeździe z tobą do Toskanii – przerwałem im przekomarzanki.
– A ja myślałam, że to twój altruistyczny odruch wobec mnie, a tymczasem czuję, że ciągnie cię tam z zupełnie innego powodu!
– Masz rację, dziecino, jednak nie mieszaj biznesu z uczuciami.
– Co ty możesz wiedzieć na ten temat? Prześlizgujesz się po życiu, fruwasz po świecie, nie masz obciążeń – oburzyła się Kinga.
– Ja nie mam? Staram się tylko ich nie pokazywać – odparłem. – No dobrze, my tu gadu-gadu, a wracając do spraw zasadniczych, to kiedy masz spotkanie z inwestorem? Chciałbym w nim uczestniczyć, jeśli można. Warto poznać tę jego wizję oraz porozmawiać o finansach – dodałem.
– Dobrze, ale nie teraz, bo inwestor właśnie wyjechał.
1. _bella Italia_ (wł.) – piękne Włochy
2. 1 _calli_ (wł.) – uliczki
3. 1 _riva_ (wł.) – brzeg
4. 1 _fondamenta_ (wł.) – W Wenecji przejście wzdłuż rzeki lub kanału u podnóża budynków.
5. _vaporetto_ (wł.) – tramwaj wodnyROZDZIAŁ 3. PLANY
Rozdział 3
Plany
Tydzień później Kinga przybiegła uradowana wraz z rysunkami nieruchomości położonej w pięknej dolinie Amiaty.
– Mam, mam wszystko! – krzyknęła od progu i położyła rulon kartonu na stół.
– Pokaż! – zawołaliśmy i rzuciliśmy się do planów.
– Włącz szybko komputer – powiedziałem do Anny. – Chciałbym sprawdzić w internecie, gdzie to jest i obejrzeć okolicę.
Stanęliśmy z Kingą za plecami Anny, kiedy odszukała wreszcie docelowe miejsce – Montelaterone rozłożone u podnóża Amiaty – wygasłego wulkanu w Toskanii.
Na ekranie laptopa naszym oczom ukazał się zachwycający obraz przepięknego średniowiecznego miasteczka wzniesionego wysoko ponad zielony busz lasów oraz regularnie prowadzonych winnic. Nad wszystkim górowała tajemniczo kopuła Amiaty. Gapiliśmy się na kolejne prezentowane w internecie fotografie jak zaczarowani, w ciszy, podziwiając ten cudowny pejzaż oraz urodę kamieniczek Montelaterone. Dech nam zapierały kolejne zdjęcia. Wszystko razem pobudzało naszą wyobraźnię do tego stopnia, że od razu zapragnęliśmy dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego rejonu. Zaczęliśmy się odpychać od komputera, bo każde z nas chciało po swojemu szukać i coś innego oglądać.
– Mam tego dość – powiedziała w końcu Anna. – Zrobię nam gorącej herbaty i wyjdę z Luckiem, a wy walczcie dalej.
Oderwaliśmy się na chwilę, by w pośpiechu, parząc sobie usta herbatą, wrócić natychmiast do jakże ekscytującego zajęcia.
– Kinga, a gdzie dokładnie ten dom? – dopytywałem się z rosnącym wyraźnie zaciekawieniem.
– Przecież mówiłam, że to _palazzo_ na wzgórzu, masz tu rysunki, przestudiuj je jeszcze raz.
Rozłożyłem ponownie plany na stole i dostrzegłem od razu potężną kubaturę budynku.
– Kinga, ależ to aż trzysta metrów kwadratowych! – skwitowałem z przerażeniem.
– Przecież mówiłam, że to porządna rzecz, a nie byle domek letniskowy.
– Tak, ale tu potrzebna cała ekipa ludzi do pracy!
– Aaaa, to już twój problem, kolego, ja jestem tylko kierownikiem tego biznesu. – Zaśmiała mi się w nos.
– A kim ja jestem według ciebie?
– Wykonawcą oczywiście. I projektantem. Do zrobienia jest cała elektryka, hydraulika, wodociąg i kanalizacja, ogrzewanie, a ponadto tynki, podłogi, okna, drzwi, tarasy i jeszcze całe otoczenie trzeba będzie wygłaskać na koniec.
– Kinga, ja chyba śnię, chcesz, żebyśmy to wszystko zrobili własnymi siłami?
– Nie wiem, wydaje mi się, że damy radę.
– Czy ty sobie, kobieto, zdajesz sprawę, na co się porywasz i w co mnie mieszasz?
– Oj Jacek, miałam cię za faceta, nie babę, rusz mózgownicą i wymyśl, jak to zorganizować.
– Przecież to ty jesteś kierownikiem!
– No tak, ale wiesz, że nie mam takich kontaktów, a ty z niejednego pieca chleb jadłeś, remontowałeś swoje domy, to wiesz, jak sobie z tym poradzić – rzuciła zniecierpliwiona.
– Kinga, może i wiem, lecz skala tych domów była inna, a ten jest ogromny i we Włoszech. Nie miałem takich doświadczeń, co innego w Anglii czy w Polsce…
– Znów komplikujesz, boisz się, że nie podołasz? Ja się nie boję, już czuję przypływ dobrej energii, opiekę Buddy współczucia, na pewno wszyscy bodhisattwowie roztoczyli nade mną opiekę – rzekła Kinga, chyba rzeczywiście wierząc w to, co mówi.
– Ja pierdolę, ale ty bredzisz, kobieto – nie mogłem utrzymać języka na wodzy.
– O, przepraszam, czuję się facetem! – Kinga zaśmiała się uroczo.
– To ja przepraszam, zagalopowałem się odrobinę, wiem, że masz niewykorzystany potencjał.
– Jacek, od czego zaczniemy?
– Wiadomo, najpierw trzeba zrobić rekonesans, a na tych planach musisz umieścić wszystko, co zobaczysz na miejscu – gaz, wodociąg, kanalizację i wodę. Sprawdzić dokładnie, co ma być przebudowane, pomierzyć otwory na okna i drzwi, aby te czym prędzej wstawić. A najważniejsze, powinnaś koniecznie rozejrzeć się po okolicy za sklepami budowlanymi, sprawdzić ceny i lokalne możliwości.
– Jacusiu mój drogi, ale ja już wiem od inwestora, że te wszystkie materiały będziemy wieźć z Polski!
– Oszalałaś chyba, kto by wiózł na przykład cement czy piach?!
– Piachu akurat nie będziemy wozić, bo ściany podobno mamy wykonać w glinie. Teraz taka metoda jest trendy i zdrowa dla organizmu.
– Co? Jeszcze czego! Nigdy nie widziałem, jak to się robi. A może jeszcze dodatkowo lądowisko dla helikopterów zbudujemy? O rzut beretem od Rzymu, łatwiej byłoby transportować te wszystkie fanaberie inwestora.
– A co za problem, to wejdź w internet!
– Ja cię chyba zamorduję, zanim wyjedziemy i nie będzie problemu.
– Ha, ha, nie panikuj, damy radę, zobaczysz. A póki co, zaraz zabukuję sobie samolot do Rzymu.
– A potem jak się dostaniesz na miejsce?
– Kawałek pociągiem do Grosseto, potem autobusem do Montelaterone, a dalej już piechotą. A przy okazji, macie jakiś śpiwór i namiot przypadkiem?
– A po co ci? Mówiłaś, że można zatrzymać się w tym domu.
– Tak, mówiłam, ale na wszelki wypadek wolę mieć.
– OK, pożyczymy ci, choć lepiej byłoby, gdybyś miała możliwość obejrzenia domu od środka.
– Mario mi go otworzy – odpowiedziała Kinga.
– A kim jest ten Mario? – nie odpuszczałem.
– To znajomy inwestora.
– Rób, co chcesz, w każdym razie dokładnie wszystko obejrzyj z bliska, sfotografuj, zrób dokumentację i zdobądź oficjalne papiery. Jak wrócisz, pogadamy. Póki co czuję chaos. Poproś więc swoich bogów o przychylność, inaczej padniemy z kretesem już na starcie.
Anna, która siedziała cicho przy komputerze od czasu, kiedy wróciła ze spaceru z Luckiem, uniosła się teraz znad biurka i załamanym głosem stwierdziła:
– Kochani, powtarzam to już kolejny raz – czarno to widzę, ta wyprawa do Toskanii to nie tylko wariactwo, to istne samobójstwo. I pachnie zwykłą amatorszczyzną. Zrobię wam dobrej kawy i rozstańcie się na tym etapie sprawy w przyjaźni.
Wiem, że miała rację, niemniej bakcyl przygody już został połknięty. Potrzeba zarobienia pieniędzy też przyćmiewała zdrowy rozsądek. Czułem, że już uległem magii tego wyzwania.
Lucek położył mi pysk na kolanie, prosząc wyraźnie o ponowne wyjście albo też pragnąc mi instynktownie przekazać coś w rodzaju: „Człowieku, zastanów się, co robisz”. W takich sytuacjach byłem już wielokrotnie, jednak na ogół miałem szczęście i wychodziłem z nich cało. Choć zdarzały się też porażki. Biłem się z myślami. Co robić? Czas potrzebny na decyzję się skracał. „Chyba nie mogę zostawić Kingi samej. Wyjdę z Luckiem i pomyślę w spokoju” – uznałem.
Kiedy wróciłem, dziewczyny żywo dyskutowały na temat odpowiedzialności. Ciągle nie wiedziałem, jak przekonać Annę do tego szaleńczego planu. Jedno było pewne, nie chciałem jej zawieść tym razem.ROZDZIAŁ 5. NIEPOPRAWNY MARZYCIEL
Rozdział 5
Niepoprawny marzyciel
Minęły święta Bożego Narodzenia, a mokry koniec zimy i rozpoczynające się przedwiośnie nie nastrajały optymistycznie. Ołowiane, chmurne niebo i utrzymująca się już zbyt długo wszechogarniająca szarość miasta sprawiły, że zaczęliśmy z Anną tęsknić za ciepłem i słońcem, które mogłyby choć na chwilę dodać blasku naszemu warszawskiemu życiu.
Jak przyjemnie było przed laty krążyć o tej porze roku po toskańskich cudownych miastach i miasteczkach, które przebudzone po zimowych nocach błyszczały i nagrzewały się od południowego ciepłego wiatru. Często myślałem sobie, że pośród tych falujących wzgórz, zielonych dolin i lasów życie wydaje się pełniejsze, bogatsze, jakieś bardziej radosne.
Ostre promienie słońca już na początku marca sprawiają, że nagle cała tamtejsza zieleń dosłownie wybucha, rośnie w oczach każdego dnia. Pola pachną ziemią i ziołami, łąki i sady kwitną jak szalone, świat staje się przyjazny. Bo o nastroju człowieka, jak się okazuje, decydują klimat i światło, sprawiając, że żyć mu się chce, pragnie się radować każdą chwilą, optymistycznie patrzeć w przyszłość.
„Jak tu żyć zatem, panie premierze? Jak żyć?” – posłużyłem się w myślach znanym powszechnie pytaniem tak zwanego zwykłego człowieka, który nie ma wszak wielkich wymagań, lecz pragnie jedynie spędzić resztę swojego trudnego życia w spokoju i choćby minimalnym dobrobycie… a przynajmniej bez długów.
A może właśnie należy rzucić to wszystko i ruszyć ku słońcu? Dołączyć do wyznawców nowej religii pieniądza, któremu oddają cześć nie tylko urzędnicy państwowi, lecz też wszyscy ci, którzy z konieczności jadą za granicę pracować, często na żałosnych, urągających godności zasadach, w poczuciu poniżenia, niejako stając się niewolnikami.
Jeśli w dzisiejszych czasach masz niskopłatną pracę, to nie jest to tylko zwykły pech, a prawdziwa nieodpowiedzialność. Bo nie jesteś dobrym członkiem społeczeństwa, jesteś kiepski, skoro nie masz dużego domu i modnego samochodu. Jesteś zatem istotą niższego rzędu, jak śmiesz zatem żądać od porządnych ludzi pensji pozwalającej na utrzymanie?
Odkryłem nagle, że staram się nie pamiętać, co robiłem przez ostatnie trzy lata, może wypieram to wszystko, możliwe, że przez większość czasu nie robiłem nic? Wiadomo, że w każdym społeczeństwie to temat tabu, lecz odkryłem w sobie talent do cudownego, nieuleczalnego lenistwa. Lenistwa, którego większość ludzi po wyjściu z dzieciństwa już nie zaznaje.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki