- promocja
Towarzystwo Jane Austen - ebook
Towarzystwo Jane Austen - ebook
Czarująca powieść, która zdobyła tytuł książki roku platformy Amazon, Indigo oraz CBC i wspięła się na pierwsze miejsca list bestsellerów USA Today, LA Times, Globe oraz Mail. Wydawniczy fenomen, przetłumaczony na dwadzieścia języków, nominowany do nagrody GoodReads Choice Award w kategoriach powieść historyczna roku oraz debiut roku, ekranizowany przez Amaze Film + TV.
Anglia, lata 40. ubiegłego wieku.
W małej wiosce,
wciąż podnoszącej się z wojennych traum,
osiem skrajnie różnych osób
połączyła miłość do
JANE AUSTEN.
Ostatnie dziesięć lat życia pisarka spędziła w niewielkiej wiosce Chawton, w domu zarządcy posiadłości jej brata, Edwarda Knighta.
Po drugiej wojnie światowej w podupadającym majątku mieszka dwoje dalekich krewnych sławnej pisarki, a sama wioska cieszy się coraz większym zainteresowaniem wielbicieli twórczości Austen.
Część mieszkańców podchodzi do ich wizyt z rezerwą, lecz niewielka grupa postanawia zadbać o dziedzictwo pisarki. Choć bardzo się różnią i każde z nich przeżyło osobistą tragedię, która pozostawiła trwały ślad, łączy ich uwielbienie twórczości Jane Austen. Rolnik, młoda wdowa, miejscowy lekarz i służąca zakładają towarzystwo, które stawia sobie za cel stworzenie muzeum. Niebawem dołączają do nich amerykańska gwiazda filmowa i specjalista z domu aukcyjnego Sotheby’s. Wspierani przez córkę właściciela majątku i znakomitego prawnika, zrobią wszystko, by zachować pamięć o swojej ukochanej autorce.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-062-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chawton, Hampshire
Czerwiec 1932
Położył się na niskim murku, ugiął kolana i mocno przycisnął kręgosłup do kamieni. Przenikliwy świergot ptaków przeszywał poranne powietrze i odbijał się echem aż w jego czaszce. Leżąc nieruchomo na niewielkim przykościelnym cmentarzu z twarzą zwróconą w niebo, czuł otaczającą go śmierć. Sam wyglądał zapewne jak nagrobna rzeźba, gdy spoczywał na murku, jakby zamknięty w milczącym kamieniu. Nigdy nie opuścił rodzinnej wioski, by zwiedzić wielkie katedry w kraju, ale widział w książkach ilustracje przedstawiające dawnych władców uwiecznionych w ten sposób na wyszukanych nagrobkach, by prostaczkowie tacy jak on mogli oglądać ich z podziwem kilka stuleci później.
Trwały sianokosy i zostawił swój wóz w alejce, w miejscu gdzie stykała się z obrotową bramką i polami na końcu starej Gosport Road. Wielkie bele siana piętrzyły się już na wozie w oczekiwaniu na transport do hodujących konie i krowy gospodarstw, które leżały na obrzeżach wioski i ciągnęły się od Alton do East Tisted. Czuł, że tył jego koszuli jest wilgotny od potu, choć słońce było jeszcze blade i ledwo grzało; o dziewiątej rano miał już za sobą kilka godzin ciężkiej pracy w polu.
Zastępy zięb, rudzików i sikorek ucichły jak na komendę i zamknął oczy. Jego pies czuwał aż do tej chwili, spoglądając nad omszałym kamiennym murkiem na owce pasące się na leżących niżej polach, tuż za ukrytym rowem wyznaczającym granicę majątku. Gdy farmer zasnął, a jego ciężki oddech stał się głęboki i rytmiczny, pies położył się na chłodnej ziemi cmentarza.
– Przepraszam.
Obudził go głos, który rozległ się nad nim. Kobieta. Amerykanka.
Usiadł, spuścił nogi z murku i stanął przed nią. Obrzucił szybkim spojrzeniem jej twarz i całą resztę i równie szybko odwrócił wzrok.
Wyglądała na całkiem młodą, tuż po dwudziestce. Na głowie miała słomkowy kapelusz z szerokim rondem z wstążką w kolorze indygo, która pasowała do głębokiego granatu dopasowanej sukni. Początkowo wydawało mu się, że niemal dorównuje mu wzrostem, ale zauważył, że ma na nogach najwyższe szpilki, jakie widział w życiu. W jednej ręce trzymała niewielką broszurkę, w drugiej czarną kopertówkę. Na jej szyi dostrzegł malutki krzyżyk na krótkim srebrnym łańcuszku.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale jest pan pierwszą osobą, jaką spotkałam od rana. A zupełnie się zgubiłam.
Mieszkając przez całe życie w liczącym trzysta trzydzieści siedem dusz Chawton, mężczyzna się nie zdziwił. Zawsze wstawał jako jeden z pierwszych, tuż po mleczarzu, doktorze Grayu, który wyruszał na najbardziej pilne wizyty, i listonoszu, który odbierał przesyłki z poczty.
– Widzi pan – ciągnęła, próbując przełamać jego wrodzoną rezerwę – wybrałam się na całodzienną wycieczkę z Londynu. Przyjechałam tu pociągiem z Winchesteru, by zobaczyć dom pisarki Jane Austen. Ale nie mogę go znaleźć, z drogi zauważyłam ten kościółek i postanowiłam się rozejrzeć. Żeby odnaleźć jakiś jej ślad.
Mężczyzna obejrzał się przez prawe ramię na kościół, ten sam, do którego uczęszczał przez całe życie, zbudowany z lokalnego krzemienia i czerwonego piaskowca, ocieniony przez buki i wiązy. Kilka pokoleń temu przeszedł remont i w środku nie zostało nic szczególnego, co wiązałoby się z Jane Austen lub jej najbliższą rodziną.
Odwrócił się i spojrzał teraz przez lewe ramię na niewielki przełaz na tyłach cmentarza, przez który można było dostrzec wysokie żywopłoty z cisów przyciętych na kształt stożków. Gdy był chłopcem, wyobrażał sobie, że to ogromne solniczki i pieprzniczki. Żywopłoty biegły wzdłuż południowego tarasowego ogrodu przylegającego do imponującego elżbietańskiego budynku z czerwonej cegły z dwuspadowym dachem i trzykondygnacyjnym gankiem w stylu Tudorów.
– Duży dom jest tam – rzucił krótko. – Za kościołem. Nazywamy go Dworem. Tam mieszka rodzina Knightów. Groby matki i siostry Jane Austen są tutaj. Widzi je pani? Przy murze kościoła.
Jej twarz rozjaśniła wdzięczność, zarówno za informację, jak i za podtrzymanie rozmowy.
– Wielkie nieba, nie miałam pojęcia…
Oczy zaszły jej łzami. Była najbardziej olśniewającą osobą, jaką spotkał w życiu, jak modelka w reklamie szamponu albo mydła w gazecie. Wilgotne oczy nabrały krystalicznej barwy, jakiej jeszcze nie widział, odcienia niebieskiego wpadającego niemal w fiolet, a łzy zatrzymywały się na czarnych jak atrament rzęsach, czarniejszych jeszcze niż jej włosy.
Odwracając wzrok, spróbował obejść ją ostrożnie, a pies Rider chwytał zębami jego zabłocone buty. Mężczyzna zatrzymał się przy dwóch dużych kamiennych płytach ustawionych pionowo. Szła za nim, obcasy czarnych szpilek wbijały się w ziemię cmentarza, potem patrzył, jak bezgłośnie odczytywała napisy wyryte na bliźniaczych nagrobkach.
Cofnął się i poszukał w kieszeni czapki. Odgarnął pasmo jasnoblond włosów, które podczas pracy opadało mu na czoło, wsunął je pod brzeg czapki i nasunął ją nisko na czoło. Chciał się znaleźć daleko od przybyłej, od dziwnych emocji, jakie poruszyły w niej surowe groby prostych kobiet, które nie żyły od stu lat.
Odszedł, by poczekać z Riderem przy głównej bramie cmentarza. Po kilkunastu minutach wyszła wreszcie zza rogu kościoła, tym razem zatrzymując się, by przeczytać napis na każdym mijanym nagrobku, jakby liczyła, że odkryje jeszcze więcej spoczywających tu znanych osób. Od czasu do czasu chwiała się, gdy obcas buta ześlizgiwał się z krawędzi kamienia, i krzywiła się lekko poirytowana własną niezgrabnością. Jednak ani na chwilę nie spuszczała wzroku z grobów.
Zatrzymała się przy bramie obok niego i obejrzała, wzdychając z zadowoleniem. Teraz się uśmiechała i była bardziej opanowana – tak opanowana, że w końcu wyczuł woń pieniędzy zarówno w jej obejściu, jak i manierach.
– Bardzo przepraszam, nie byłam na to przygotowana. Widzi pan, przyjechałam z daleka, by odnaleźć dom, w którym napisała książki, mały stolik, skrzypiące drzwi – dodała, nie wywołując jednak żadnej reakcji. – Nie mogłam się zbyt wiele dowiedzieć podczas pobytu w Londynie, bardzo dziękuję, że mi pan powiedział.
Przytrzymał dla niej skrzydło bramy i ruszyli razem w stronę głównej drogi.
– Mogę panią zaprowadzić do jej domu, jeśli pani chce. To mniej więcej kilometr alejką. Rano, zanim zrobiło się gorąco, skosiłem już siano dla farmy, więc mam trochę wolnego czasu.
Rzuciła mu szeroki, biały, zwycięski uśmiech, jaki tylko w wyobraźni mógł łączyć z Amerykanami.
– To szalenie uprzejme z pana strony, dziękuję. Wie pan, zakładałam, że ludzie stale tu przyjeżdżają, tak jak ja. Nie myliłam się?
Wzruszył ramionami, dostosowując do niej tempo spaceru wysypaną żwirem ścieżką prowadzącą od głównej drogi do dworu.
– Chyba często. Ale tu nie ma wiele do oglądania. Teraz dom przerobili na mieszkania dla robotników, zajmują wszystkie pokoje.
Odwrócił się i zobaczył, jak jej twarz tężeje z rozczarowania. Pragnął ją rozweselić i zanim w ogóle się zorientował, co go naszło, zapytał ją o książki.
– Nie jestem pewna, czy potrafię odpowiedzieć na to pytanie – odparła, gdy wskazał wiejską alejkę, na której drugim końcu stał jego wóz z chwilowo zapomnianym ładunkiem. – Kiedy ją czytam, kiedy czytam ją ponownie, a robię to częściej niż w przypadku innych autorów, po prostu czuję, jakby siedziała w mojej głowie. To jak muzyka. Kiedy miałam dwanaście lat, ojciec czytał mi jej książki i gdy do nich wracam, słyszę też jego głos. Nic go tak nie bawiło, jak te powieści. Tak głośno się śmiał.
Słuchał jej wywodu, a potem pokręcił głową, jakby szczerze w to wątpił.
– Nie czytał pan jej książek? – zapytała, a gdy wymienili spojrzenia, w jej oczach malowało się niedowierzanie.
– Nie mogę powiedzieć, żeby mnie zbytnio interesowały. Wolę się trzymać Haggarda i podobnych powieści. Przygodowych. Podejrzewam, że może mnie pani za to krytykować.
– Nigdy nie krytykuję nikogo z powodu tego, co czyta. – Dojrzała ironię wypisaną na jego twarzy i dodała z kolejnym szerokim uśmiechem: – Choć chyba właśnie to zrobiłam.
– Nieważne. Ale nigdy nie potrafiłem pojąć, jak książki o dziewczętach szukających męża mogą się równać z wielkimi pisarzami. Z Tołstojem i jemu podobnymi.
Spojrzała na niego zaintrygowana na nowo.
– Czytał pan Tołstoja?
– Kiedyś tak. Po wybuchu wojny miałem pójść na studia, ale obu moich braci powołano do wojska. Zostałem więc, żeby pomagać.
– Teraz wszyscy pracujecie w gospodarstwie?
Odwrócił wzrok.
– Nie, panienko. Obaj nie żyją. Wojna.
Chciał wypowiedzieć właśnie takie słowa, wyraziste, ostre, głębokie i nieodwołalne. Jakby próbował wykluczyć możliwość dalszej rozmowy. Ale czuł, że w jej przypadku takie podejście sprowokuje jedynie dalsze pytania, więc szybko mówił dalej.
– Proszę spojrzeć na te dwie drogi, tam gdzie się przecinają. Pani przyjechała z Winchesteru, z lewej, prawda? Proszę skierować się na prawo, to teraz główna droga do Londynu, dojdzie pani do samego Chawton. Tam, na wprost, stoi ten dom.
– To naprawdę niezwykle uprzejme z pana strony. Dziękuję. Ale musi pan przeczytać te książki. Po prostu musi. Przecież pan tu mieszka. Jak może ich pan nie znać?
Nie przywykł do tego rodzaju emocjonalnej perswazji, chciał tylko wrócić do swojego wozu z sianem i odjechać.
– Proszę mi obiecać, panie…?
– Adamie. Mam na imię Adam.
– Mary Anne – odparła, wyciągając rękę na pożegnanie. – Proszę zacząć od _Dumy i uprzedzenia_, oczywiście. A potem _Emma_, to moja ulubiona. Taka nieznośna, a jednak tak cudownie nieświadoma. Przeczyta pan?
Znów wzruszył ramionami, uchylił czapki i ruszył alejką. Odważył się odwrócić tylko raz, gdy minął staw przy skrzyżowaniu dróg. Zobaczył, że ona nadal tam stoi, wysoka i szczupła w ciemnym granacie, wpatrzona w dom z czerwonej cegły, na zamurowane okno i białe drzwi wychodzące prosto na alejkę.
Kiedy Adam Berwick skończył tego dnia pracę, zostawił pusty już wóz przy bramie na polu i główną drogą dotarł do malutkiego szeregowego domu, w którym mieszkał przez ostatnie kilka lat.
Niegdyś rodzina była dużo większa: rodzice i trzech synów, z których on był najmłodszy. Mieli niewielkie gospodarstwo, z dumą przekazywane przez cztery pokolenia rodziny ojca. To dziedzictwo wymagało, by wszyscy mężczyźni z rodu Berwicków od najmłodszych lat ciężko pracowali fizycznie. A on to uwielbiał: powtarzalność, niezakłócony cykl pór roku, szybkie udawanie się na spoczynek bez czasu na rozmowy.
Jednak Adam był też uważnym i pilnym uczniem, w wieku zaledwie pięciu lat sam nauczył się czytać z książek, które ojciec zostawiał porozkładane w domu, a potem pochłaniał wszystko, co wpadło mu w ręce. Przy każdej okazji odwiedzał z matką większe miasteczko Alton. Jeszcze bardziej od sklepów ze słodyczami i jedną wielką ciągutką, którą matka czasem mu kupowała, lubił przeglądać w bibliotece książki dla dzieci i wybierać nową do pożyczenia. Wciąż nie pojmował, jak ludzie tacy jak jego bracia nie potrafią zrozumieć, że na kartkach każdej książki jest zamknięty inny świat.
Potrafił znikać w tym świecie, kiedy tylko tego potrzebował, czuł, że świat zewnętrzny i inni ludzie wywierają na niego presję. A napięcie wynikające z kontaktów towarzyskich i oczekiwań, które dla wszystkich innych było z pewnością rutyną, miało na niego znacznie większy, trudny do wytłumaczenia wpływ. Jednak potrafił też przeżywać wszystko z perspektywy innych i razem z nimi pobierać nauki i – co najważniejsze – odkrywać klucz do szczęśliwego życia. Czuł, że gdzieś poza jego surową rolniczą rodziną ludzie egzystują na zupełnie innym poziomie, a ich emocje i pragnienia niczym telegramy przebiegają wzdłuż niekończących się linii i wibrując w nieznanych jeszcze uszach, wywołują drobne tarcia i iskry.
Zdobycie stypendium do college’u było jedynym ekscytującym momentem w jego wczesnym życiu, szybko musiał jednak z niego zrezygnować, gdy bracia poszli na wojnę. Był jednocześnie zbyt młody, by walczyć i – zdaniem matki – zbyt teraz dorosły, by oddawać się bezcelowym studiom, jak je nazywała. Wojna zmieniła wszystko i to nie tylko dla jego rodziny, choć każdy w wiosce przyznawał, że Berwickowie ucierpieli bardziej niż inni. Obaj starsi chłopcy zginęli w bitwie na Morzu Egejskim w 1918 roku, a niecały rok później ojciec zmarł na hiszpankę. Teraz wszyscy okazywali im troskę, matka i syn mogli liczyć na opiekę całej społeczności i czasami tylko to ratowało ich przed popadnięciem w najczarniejszą rozpacz.
Choć powstrzymywano ich przed osunięciem się w otchłań, nieustannie chwiali się jednak na jej krawędzi. Pomimo różnicy temperamentów ani Adam, ani jego matka nie mieli dość energii, by przeciwstawić się życiu; myśl, że mogliby walczyć o poprawę swojego losu, nawet nie przychodziła im do głowy. I tak kilka lat po wojnie pomiędzy długami, żałobą i nieustannym narzekaniem matki, ze sporą stratą odsprzedali gospodarstwo rodzinie Knightów. Przez kilka pokoleń różni członkowie rodziny Berwicków pracowali w majątku Knightów jako personel domowy lub służący, wśród nich matka i babka Adama, a teraz także on dołączył do tego grona, zbierając siano każdego lata, pracując w polu i siejąc na zmianę pszenicę, chmiel i jęczmień.
Na koniec również rodzina Knightów, jak wiele innych w wiosce, popadła w finansowe tarapaty. Adam czuł, że wszyscy są ze sobą związani, zależni od siebie i że sprzedaż gospodarstwa Knightom oraz jego zatrudnienie w majątku stanowią część większego społecznego wysiłku, żeby utrzymać się na powierzchni i przetrwać.
On stał na krawędzi, a przynajmniej zachowywał się, jakby tak było. Ale gdzieś głęboko, w miejscu, do którego sięgały jedynie książki, kryły się głęboka niewiedza i palący, przenikliwy ból. Adam zdawał sobie sprawę, że część jego mózgu zamknęła się przed bólem w osobliwym wysiłku, by się chronić, a jego matka postępowała jeszcze gorzej, bo wyglądało na to, że czeka jedynie na śmierć, przestrzegając go bezustannie, jak źle mu będzie bez niej. W międzyczasie zachowywała pozory, że się nim opiekuje: rankiem przygotowywała mu grzankę i herbatę, a pod koniec dnia trzymała dla niego ciepłą kolację.
Siadywali razem przy kuchennym stole, tak jak teraz, a on opowiadał jej o swojej pracy, ona o tym, kogo spotkała w wiosce lub w Alton, jeśli akurat był środek tygodnia i robiła tam zakupy. Rozmawiali o wszystkim z wyjątkiem przeszłości.
Dziś jednak nie opowiedział jej o młodej Amerykance. Nie był pewien, co chce wyjawić. Z jednej strony matka zawsze naciskała, żeby znalazł sobie żonę, a nieznajoma ze swoją urodą tak bardzo wykraczała poza jego sferę, że wydawała się istotą z innego świata. Matka należała też do tych mieszkańców Chawton, dla których związki z Jane Austen były powodem bardziej do irytacji niż dumy. Swoje najbardziej gorzkie skargi zachowywała dla turystów i gapiów, którzy dość często zjeżdżali do niewielkiej wioski i żądali informacji, pragnęli coś zobaczyć, życzyli sobie, by życie tutaj przypominało to ze stron powieści. Jakby zwyczajne życie mieszkańców było nierealne, a to prawdziwe, jedyne, które się liczyło i kiedykolwiek będzie się liczyć, toczyło się przed ponad stu laty.
Zaczynał się martwić o pana Darcy’ego.
Adam odnosił wrażenie, że kiedy mężczyzna dostrzega, że kobieta ma ładne oczy, próbuje podsłuchiwać jej rozmowy i odkrywa, że jej zła opinia na jego temat zbyt mocno go dotyka, to wstępuje na ścieżkę wiodącą na niezbadane obszary, nieważne, czy się do tego przyznaje, czy nie. Adam nie wiedział zbyt wiele o kobietach (choć matka powtarzała mu, że nie wymaga to wielkiego zachodu), lecz zastanawiał się, czy kiedykolwiek w historii ludzkości i w literaturze mężczyzna poczuł tak oczywiste pożądanie tak szybko jak pan Darcy i nic z tym nie zrobił poza tym, że bardzo skutecznie je odepchnął.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek doceniał fakt, że ich malutki dom z dwoma pomieszczeniami na dole i dwoma na górze, usadowiony przy alejce odchodzącej od głównej drogi do Winchesteru, zapewniał mu własną sypialnię i przestrzeń do czytania. W niewielkim pokoju ze skośnym sufitem znajdowało się proste pojedyncze łóżko, w którym spał od dzieciństwa. W przeciwległych kątach stała wąska dębowa szafa i antyczna komoda. Miał też półkę z książkami, które kiedyś należały do ojca: powieści przygodowe, skarb każdego chłopca, oraz klasyczne dzieła Conan Doyle’a, Aleksandra Dumasa i H.G. Wellsa. Jednak teraz przy łóżku leżała dość gruba wypożyczona z biblioteki książka w twardych okładkach z laminowaną obwolutą ukazującą dwie kobiety w kapeluszach budkach, szepczące sobie do ucha, a w tle władczego mężczyznę stojącego przy ogrodowej urnie.
Zaledwie dwa dni wcześniej nieśmiało położył ją na ladzie w wypożyczalni.
Czytanie szło mu szybko.
Książka bawiła go, lecz jednocześnie wprawiała w zakłopotanie. Z jednej strony zdumiewała go postać ojca. Jego zdaniem nie świadczyło to zbyt dobrze o panu Bennetcie, który cały wolny czas spędzał zamknięty w swoim gabinecie lub żartując, bawił się kosztem wszystkich dookoła. O wiele łatwiej było zrozumieć panią Bennet, lecz coś w ich domostwie nadal mu nie pasowało w sposób, którego wcześniej w literaturze nie napotkał. A przynajmniej nie w dużej rodzinie. Czytał powieści o sierotach, zdradzie pośród przyjaciół, ojcach posyłanych do więzienia za długi, lecz największy zwrot akcji zawsze wiązał się z aktem zemsty, chciwością lub zaginionym testamentem.
Bennetowie na dobrą sprawę po prostu się nie lubili. Nie spodziewał się tego po autorce przejawiającej zamiłowanie do szczęśliwych zakończeń. A jednak wydało mu się to niestety bardziej realne niż cokolwiek, co do tej pory czytał.
Kończąc rozdział, gdzie Darcy oprowadza po swojej posiadłości damę, która tak zdecydowanie odrzuciła jego oświadczyny, Adam w końcu zaczął zapadać w sen. Wspomniał Amerykankę, która niedawno odwiedziła jego wioskę, malutki krzyżyk na łańcuszku, biały ujmujący uśmiech: oznaki wiary i nadziei, których tak bardzo brakowało w jego życiu. Nie pojmował, jak można chcieć podróżować tak daleko dla czegoś tak ulotnego, a jednak kobieta emanowała nieograniczonym, prawdziwym szczęściem, jakiego zawsze szukał w książkach.
Czytając Jane Austen, identyfikował się z Darcym i fizycznym przyciąganiem, które jak grom z jasnego nieba spada na kogoś, kto zwykle myślał inaczej. Pomagało mu to zrozumieć, jak nawet ktoś bez wielkiego majątku czy koneksji może domagać się dobrego traktowania. Że możemy się zachowywać jak głupcy i nikt z naszego otoczenia niekonieczne nam o tym powie.
Z pewnością już nigdy nie zobaczy tej Amerykanki. Ale może, czytając Jane Austen, choć w małej części poczuje się tak zadowolony jak ona.
Może dzięki Jane Austen znajdzie klucz.ROZDZIAŁ DRUGI
Chawton, Hampshire
Październik 1943
Doktor Gray siedział przy biurku w swoim niewielkim gabinecie przylegającym do większego saloniku od frontu służącego jako pokój przyjęć. Wpatrywał się smutnym wzrokiem w leżące przed nim zdjęcie rentgenowskie. Obie nogi Charlesa Stone’a były tak poważnie złamane, że doktor nie potrafił sobie wyobrazić, by chory nawet z czasem mógł odzyskać jakikolwiek stopień sprawności.
Podniósł zdjęcie pod złote październikowe światło wpadające przez boczne okno i mrużąc oczy, spojrzał na nie ostatni raz, choć wiedział, że nie dojrzy tam już niczego, co by choć trochę ułatwiło mu przekazanie diagnozy.
Doktor Gray dorastał w Chawton, a podczas Wielkiej Wojny przeniósł się do Londynu na studia i staż, by w 1930 roku powrócić do wioski i przejąć praktykę starego doktora Simpsona. Przez ostatnie trzynaście lat przywitał na tym świecie tyle samo pacjentów, co pożegnał. Znał historię każdej rodziny i czekający ją los, tam gdzie szaleństwo przeskoczyło jedno pokolenie, a astma nie. Wiedział, którym pacjentom może zdradzić bolesną prawdę, a którzy powinni trwać w niewiedzy. Przynajmniej na razie Charlie Stone nie może poznać prawdy. Dzięki temu nie wpadnie w rozpacz, dopóki upływ czasu i rosnące ubóstwo nie pokonają jego dumy.
Doktor Gray przyłożył palce do skroni i mocno je przycisnął. Przed nim na bibularzu stały buteleczki z lekami. Wpatrywał się z roztargnieniem w jedną z nich, a potem zdecydowanie wstał, opierając się na podłokietnikach drewnianego obrotowego fotela. Było późne popołudnie, czyli pora, w której jego pielęgniarka i gospodyni przynosiła mu herbatę. Ale potrzebował się przewietrzyć, musiał oczyścić umysł i znaleźć wytchnienie od wszystkich trosk, które piętrzyły się przed nim co dnia. W Chawton był nie tylko lekarzem rodzinnym, ale też powiernikiem, autorytetem i miejscowym duchem; kimś, kto wiedział o przyszłości i przeszłości więcej od innych.
Wyszedł z obrośniętego różami, krytego strzechą domu przez zielone drzwi, które zawsze stały otworem dla pacjentów. Jak wszystkie pozostałe domy przeznaczone dla robotników także ten wznosił się tak blisko głównej drogi, że praktycznie o nią zahaczał. Harriet Peckham, pielęgniarka, podczas wizyt pacjentów zawsze starała się zaciągać koronkowe firanki we frontowym oknie wykuszowym, ale ptasie oczka wioski mrużyły się dodatkowo, by spojrzeć przez ażurowy wzór i wąską szczelinę między firankami.
Doktor ruszył alejką i zauważył, jak taksówka z Alton zatrzymuje się w miejscu, gdzie Winchester Road rozchodzi się w dwie strony i gdzie niedawno osuszono stary staw. Od czasu do czasu można było zauważyć trzy kaczki wędrujące ulicami w poszukiwaniu utraconego raju. Teraz jednak doktor Gray obserwował trzy kobiety w średnim wieku, które wysiadły z taksówki w powodzi kapeluszy i torebek tuż przed starym domem Jane Austen.
Choć wojna przekroczyła już Atlantyk, kobiety w pewnym wieku wciąż przybywały do Chawton, by zobaczyć, gdzie mieszkała Austen. Doktora Graya zawsze zachwycał ich kobiecy duch, który sprowadzał je tu, by mogły złożyć hołd wielkiej pisarce. Wojna coś w nich uwolniła; pierwotny lęk, jaki świat próbował im zaszczepić, rozpadł się w obliczu jeszcze większego wroga. Doktor zastanawiał się, czy jak przewidywano w filmach, przyszłość należy do tych kobiet. Rozgadanych, podróżujących, pełnych wigoru i poczucia misji, sięgających po rzeczy, których pragnęły, nieważne czy wielkich, czy małych. Zupełnie jak Bette Davis w filmie _Jezebel – dzieje grzesznicy_ czy Greer Garson w jego ulubionym obrazie _Zagubione dni_.
Raz w tygodniu doktor Gray pozwalał sobie oddać się pasji, którą podzielał ze swoją zmarłą żoną: jeździł autobusem do sąsiedniego Alton, by obejrzeć najnowszą premierę filmową. Resztę wolnego czasu spędzał, próbując oderwać myśli od Jennie. Lecz kiedy gasły światła na sali kinowej, a pary przytulały się do siebie jeszcze bardziej, wyobrażał sobie ukochaną żonę i ich wspólne wieczorne wypady. Ona zawsze chciała oglądać wyciskacze łez, opowiadające historię kobiet filmy, w których główne role grały takie aktorki jak Katherine Hepburn i Barbara Stanwyck, on czasami trochę marudził, próbował przeforsować western albo film gangsterski, ale zawsze kończyło się na tym, że był zachwycony jej wyborem. Czasami po seansie rezygnowali nawet z autobusu na rzecz półgodzinnego spaceru w świetle księżyca i omawiali obejrzany właśnie film. Nie mógł się doczekać, by usłyszeć, co ona ma do powiedzenia.
Zawsze kochał ją najbardziej za jej umysł i był na tyle mądry, by zdawać sobie sprawę, że była o wiele mądrzejsza od niego. Jako jedna z niewielu kobiet w jego college’u spędzała tyle samo czasu w bibliotece i laboratorium. Jej bystry matematyczny umysł mógł się stać prawdziwym atutem w wysiłku wojennym, ale była to jedna z wielu rzeczy, których nigdy się o niej nie dowie. Zmarła przed czterema laty po zwykłym upadku ze schodów prowadzących do ich sypialni. W najgorszy z możliwych sposobów uderzyła się w głowę o wystającą część najniższego stopnia, którą od zawsze zamierzał naprawić. Szybko doszło do poważnego krwotoku wewnętrznego, a on nie mógł zrobić nic, by ją uratować.
Lekarz, który nie potrafi uratować własnej żony, okrywa się niestety złą sławą, która towarzyszy żałobie i samooskarżeniu. Nikt nigdy nie potraktuje go bardziej surowo niż on sam, ale jego zawodowa duma często zmuszała go do zastanowienia się, czy inni mieszkańcy wioski też go nie obwiniają.
Kiedy mijał trzy kobiety gawędzące z ożywieniem przy białej furtce prowadzącej do domu Austen, uchylił kapelusza. Nie należał do mieszkańców dopatrujących się w nich utrapienia, którego należy się pozbyć. Każda osoba obierająca ich wioskę ze cel pielgrzymki utrzymywała przy życiu dziedzictwo i aurę Austen, a on, jako długoletni jej wielbiciel, doceniał, że mieszkańcy wioski bezwiednie stali się opiekunami czegoś o wiele większego, niż mogli się domyślać.
Skręcał w starą Gosport Road, która prowadziła do Dworu i majątku Knightów, kiedy dostrzegł zmierzającego w jego stronę kolegę z rady szkoły.
Uchylili kapeluszy, po czym mężczyzna szybko przeszedł do sedna.
– Cieszę się, że cię spotkałem, Benjaminie. Znów mamy problem w szkole.
Doktor Gray westchnął.
– Nowa nauczycielka?
Drugi mężczyzna skinął głową.
– Tak, młoda panna Lewis. Zaaplikowała chłopcom solidną dawkę autorek sięgających aż osiemnastego wieku. Nie mam pojęcia, co nią kieruje. – Zawiesił głos. – Pomyślałem, że ciebie posłucha.
– A czemuż to?
– Po pierwsze, jesteś jej najbliższy wiekiem.
– Niezbyt.
– Poza tym zdajesz się nieźle pojmować jej… hmm… metody nauczania.
Doktor Gray nieznacznie zmrużył oczy.
– Jestem tu lekarzem od wielu lat i chciałbym móc myśleć, że dobrze rozumiem wszystkich mieszkańców. Ale to nie oznacza, że mam na nich jakiś szczególny wpływ.
– Postaraj się z łaski swojej, dobrze?
Doktor Gray nie sądził, że uda mu się przekonać Adeline Lewis do czegokolwiek. Wiedział, że jego koledzy z rady szkoły – wszyscy dobrze po pięćdziesiątce i starsi – trochę bali się młodej kobiety, która miała za sobą pierwszy semestr pracy jako nauczycielka. Adeline była bardzo przekonana do swojego programu nauczania i opierała się wszelkim próbom wywierania na nią wpływu. Dorównywała też większości wzrostem, co nie było takie trudne, gdyż jedynie doktor Gray mierzył blisko metr osiemdziesiąt. Jednak chyba najbardziej działał im na nerwy fakt, że Adeline Lewis była ładna w sposób, który do nich wszystkich przemawiał, i w końcu zapominali, co chcieli powiedzieć. Patrzyła prosto w oczy każdemu członkowi rady, zawsze gotowa mówić to, co myśli, zawsze gotowa do walki, i w końcu w sposób nieunikniony ustępowali. Doktor Gray kręcił głową w proteście, kiedy tylko jeden z nich otwierał comiesięczne posiedzenie rady kolejną opowieścią o kapitulacji.
– No cóż – odparł z wahaniem, rozglądając się, jakby liczył, że ujrzy leżącego na ulicy rannego, który będzie wymagał jego pomocy. – Chyba mogę tam teraz zajrzeć.
– To rozumiem. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Na pewno od niczego cię nie odrywamy?
Doktor Gray pokręcił głową.
– Nie. Wyszedłem na spacer, żeby przewietrzyć głowę.
Drugi mężczyzna ponownie uchylił kapelusza i ruszył dalej, wołając radośnie przez ramię:
– Wątpię, by można do tego zaliczyć próbę okiełznania panny Lewis…
Doktor zawahał się, obejrzał na kolegę, po czym szedł dalej do starego wiktoriańskiego budynku szkoły oddzielonego drogą od boiska do krykieta. Podejrzewał, że teraz, około piętnastej trzydzieści, lekcje będą się kończyć. Faktycznie, kiedy wszedł do opustoszałej klasy dla starszych uczniów, ujrzał przy tablicy Adeline Lewis, która z kredą w dłoni na wpół pisała, na wpół machała do młodej dziewczyny siedzącej przy biurku nauczyciela, jakby to właśnie było jej miejsce. Doktor zauważył w jej dłoniach egzemplarz powieści Virginii Woolf.
Duży biały napis na tablicy głosił: „Małżeństwo jako umowa społeczna zawierana, by uniknąć biedy”.
Doktor znów westchnął i Adeline musiała go usłyszeć, bo obróciła się na pięcie.
– Przysłano pana, by mnie zbeształ – stwierdziła z uśmiechem, ale był to uśmiech znaczący, niepokonany i doktor poczuł, że automatycznie zaciska szczęki.
– Nie zbeształ, ale zrozumiał. Solidna dawka autorek, naprawdę? Dla klasy pełnej dorastających chłopców?
Adeline spojrzała na dziewczynę siedzącą przy biurku, która zamknęła powieść Virginii Woolf i z nieskrywanym zainteresowaniem patrzyła teraz na dwoje dorosłych.
– Nie tylko chłopców. Doktorze, zna pan pannę Stone.
Skinął głową.
– Jak się miewasz, Evie? A twój ojciec?
Zdjęcie rentgenowskie, które go tak zmartwiło, należało do ojca Evie. Charlie Stone został poważnie ranny w wypadku traktora przed kilkoma miesiącami i doktor wiedział, że dla rodziny jest to prawdziwa katastrofa, zarówno finansowa, jak i emocjonalna. Wiedział też, że ojciec już nigdy nie wróci do pracy fizycznej, choć nie miał serca, by jasno i wyraźnie zakomunikować to pacjentowi. Najbardziej niepokoił go fakt, jak duża rodzina z pięciorgiem dzieci poradzi sobie bez dochodu zapewnianego przez jedynego żywiciela. Słyszał, jak dorośli w gospodarstwie napomykali, że Evie będzie musiała rzucić szkołę i pójść na służbę, i stanowiło to jedną z wielu tajemnic, których musiał dochowywać.
– Bardzo dużo czyta – odezwała się Evie. – Panna Lewis dała mu listę książek, które poprawią mu nastrój, i wypożycza z biblioteki jedną po drugiej.
Doktor spojrzał na pannę Lewis, unosząc brew, jakby właśnie natknął się na dowód popierający jego sprawę.
– Sam chciałbym kiedyś zobaczyć taką listę.
– Raczej nie – odparła Adeline z lekkim chłodem w głosie. – Już i tak dość się mnie tu krytykuje za moje wybory.
Evie wciąż przyglądała się dwojgu dorosłym, wyczuła bowiem między nimi dziwną zmianę nastroju, jakby zapomnieli, że ona tutaj siedzi. Doktor Gray był zwykle bardzo szarmancki w stosunku do kobiet; szpakowate włosy, przenikliwe brązowe oczy i szerokie ramiona w połączeniu z miłym usposobieniem i powołaniem sprawiały, że stanowił obiekt zainteresowania, a Evie podejrzewała, że również pożądania kobiet z wioski. Jednak w towarzystwie Adeline wydawał się zawsze, tak jak teraz, jednocześnie wytrącony z równowagi i przyjmujący postawę obronną. Adeline zaś nie okazywała mu ani krzty typowego dla pań szacunku, co zdaniem Evie jeszcze bardziej irytowało doktora.
– Zapytajmy Evie, dobrze? – zaproponowała Adeline, a dziewczyna wyrwana z zamyślenia dostrzegła, że oboje odwracają się w jej stronę.
Nie była jednak zainteresowana, by znaleźć się w środku konfliktu, tym bardziej że całym sercem popierała metody nauczania panny Lewis. Chwyciła więc torbę na książki z pobliskiego stolika i z szybkim skinieniem głowy i słowami pożegnania przebiegła przez starą dębową podłogę.
– Ach, znów mieć czternaście lat i zero opanowania – zauważył ze śmiechem doktor Gray, gdy Evie zniknęła im z oczu.
– Evie Stone jest wystarczająco opanowana. Nie ma tylko ochoty wikłać się z konflikty z takimi osobami jak pan.
Adeline oparła się o przód biurka z rękami splecionymi na piersi; w palcach wciąż trzymała kredę. Miała na sobie prostą sięgająca kolan brązową spódnicę, kremową bluzkę z kilkoma rozpiętymi guzikami pod szyją, która podkreślała jej złocistą karnację, i brązowe sznurowane półbuty na niskim obcasie, takie same, jakie ostatnio zauważał u wszystkich młodych pracujących kobiet.
– Przeprowadzamy krytyczną i tematyczną analizę tekstu, doktorze. Jeśli bohaterowie wyruszają na poszukiwanie skarbów albo walczą z piratami, to jest bardziej istotne? Zrozumienie obyczajów społecznych przez pryzmat literatury jest równie ważne dla młodych chłopców, jak panien. A może w ogóle uważa pan to za mało ważne?
Doktor Gray zdjął kapelusz. Adeline, przekrzywiwszy głowę, patrzyła w milczeniu, jak mierzwi włosy, a potem siada w malutkiej ławce przed nią.
– Co takiego? – spytał, gdy dostrzegł jej wzrok.
– Siedząc tutaj, wygląda pan na niskiego. A zawsze wydaje się taki wysoki.
– Chyba nie jestem dużo wyższy od pani.
– Nie… Ale odnosi się wrażenie, że pan jest.
– Nie może pani przynajmniej dorzucić trochę Trollope’a, może _Doktora Thorne’a_ lub coś w tym stylu?
– Pan i ten pański Trollope. – Cały czas przyglądając mu się z zaciekawieniem, skrzyżowała nogi w kostkach, jakby miała nieskończoną ilość czasu, by z nim się spierać. – Wiemy, że kocha pan Austen tak mocno jak ja. Opowiadam im o wojnach napoleońskich, abolicjonizmie i tak dalej.
– Z pewnością. – Uśmiechnął się. – Na pewno ma to pani wszystko w programie. Niezwykle skrupulatnie planuje pani lekcje. Ale pozostali członkowie rady…
– A pan…
– Nie, zgadzam się tylko do pewnego stopnia, ale głównie dlatego, że nie chcę, by straciła pani pracę. Kiedy zatrudniliśmy panią na to stanowisko, byłem zadowolony, że może pani pozostać w wiosce i pomagać matce. Cieszyłem się, że ktoś z nas, jeśli mogę tak to ująć, odegra rolę w kształtowaniu naszych najmłodszych umysłów.
– Doktorze, czemu tak oficjalnie? Proszę mi po prostu powiedzieć, co mam zrobić. Wie pan, że zawsze to zrobię. W końcu – dodała z figlarnym uśmiechem.
Przyglądał się jej, gdy to mówiła, próbując zrobić coś ze spływającą na niego świadomością, że w pewnym sensie stroi sobie z niego żarty. Albo przynajmniej rzuca mu wyzwanie. Irytowało go, że często się tak czuł w jej obecności.
– Hej, Addy! – zawołał młody męski głos z korytarza.
Doktor Gray odwrócił się i ujrzał Samuela Grovera, kolejnego młodego mieszkańca wioski, który z uśmiechem szedł w ich stronę w pełnym umundurowaniu.
– Dzień dobry, doktorze, jak się pan miewa? – Młody człowiek stanął przy Adeline, objął ją w talii i mocno pocałował w policzek.
Jako miejscowy lekarz doktor Benjamin Gray leczył ich oboje od lat, obserwował, jak dorastają, oboje z brązowymi włosami i oczami, skorzy do śmiechu, bardzo do siebie podobni. Rodzice mogli być z nich dumni: Samuel poszedł w ślady ojca i miał zostać prawnikiem, Adeline zrobiła dyplom nauczycielki. Ale doktor nie miał pojęcia, że oficjalnie są parą.
Wstał dość gwałtownie i chwycił kapelusz.
– Powinienem się zbierać. Panno Lewis, Samuelu… to znaczy panie oficerze Grover.
Skierował się w stronę głównych drzwi szkoły i Adeline pobiegła za nim.
– Przepraszam, proszę zaczekać, jeszcze nie skończyliśmy – zawołała, chwytając go za rękaw, by go zatrzymać.
Spojrzał na jej dłoń zaciśniętą na płaszczu i pierwszy raz zauważył pierścionek zaręczynowy z małym granatem.
– Nie wiedziałem – powiedział szybko. – Powinienem był wam pogratulować. Proszę przekazać Samuelowi najlepsze życzenia.
– Doktorze, wszystko w porządku? Przemyślę to, co pan powiedział. Chyba ostatnio trochę przesadziłam. Jak mawiają, władza uderzyła mi do głowy. – Rzuciła mu szeroki uśmiech i również pierwszy raz zauważył, jak bardzo jest szczęśliwa.
– Ustaliliście datę? – Wciąż trzymał kapelusz w dłoniach.
– Nie spieszy nam się.
– Oboje jesteście bardzo młodzi.
– Nie tak bardzo. Przecież Samuela wysłano, żeby walczył za króla i ojczyznę. Ale rzeczywiście dość młodzi, o czym stale mi pan przypomina. Nic się jednak nie dzieje, będziemy mieli na co czekać – dodała z uśmiechem.
– Cieszę się za was oboje. No, lepiej już pójdę. – Włożył kapelusz i ruszył drogą prowadzącą do wioski.
Zgodnie z przewidywaniami rozmowa z Adeline Lewis nie pomogła mu przewietrzyć głowy.