Trąby jerychońskie. Utwory wybrane - ebook
Trąby jerychońskie. Utwory wybrane - ebook
Po raz pierwszy po polsku ukazują się, zebrane w jednym tomie i opatrzone posłowiem Agnieszki Taborskiej, najważniejsze teksty Uniki Zürn (1916–1970). Surrealistki, pisarki, rysowniczki, pacjentki zakładów dla nerwowo chorych w Niemczech i we Francji, wieloletniej partnerki Hansa Bellmera – jako jego kochanka dotąd w pierwszym rzędzie kojarzonej.
Do rąk czytelniczek i czytelników trafiają: „Ciemna wiosna”, zapis seksualnego dojrzewania małej dziewczynki, „Mężczyzna w jaśminach”, świadectwo pogrążania się w chorobie psychicznej i pobytów w klinikach psychiatrycznych, i „Trąby jerychońskie”, historia zamkniętej w wieży rodzącej kobiety, która chce pozbyć się swego niechcianego dziecka.
Fragment książki:
Pewnego ranka, gdy jest w tym mieszkaniu sama, odkrywa solidny hak w ścianie nad drzwiami kuchni, a w łazience sznur. Odrobina odwagi, krótki płomyk radości – wszystko zaraz minie. Gdy wchodzi na krzesło, aby naprawdę przełożyć głowę przez pętlę, widzi skierowane na siebie wielkie, piękne oczy dwóch kotów, które ją obserwują. Koty ziewają, przeciągają się, demonstrują całą godność, urodę i dystans, a przede wszystkim całą obojętność dla człowieka, który stoi na krześle z pętlą na głowie. Wstyd jej przed tymi zwierzętami. Wraca do łóżka. Zaczyna wyprawiać manipulacje z ciałem, co okaże się zgubne. Po kilku dniach ujawniają się skutki. Jak gdyby potwierdzało się to, co słyszała w dzieciństwie: „Jak będziesz to robić, oślepniesz, paraliż cię tknie!”.
Przełożyły Małgorzata Łukasiewicz i Maryna Ochab
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-959581-6-8 |
Rozmiar pliku: | 886 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przełożyła Maryna Ochab
Pierwszym mężczyzną, którego poznaje, jest ojciec: głęboki głos, krzaczaste brwi, mocno zarysowane nad roześmianymi czarnymi oczami. Wąsy, które kłują, kiedy ją całuje. Zapach papierosów, skóry i wody kolońskiej. Jego buty skrzypią, głos ma niski i ciepły. Pieszczoty ojca są gwałtowne i komiczne zarazem. Bawi się z leżącą w kołysce istotką. Pokochała go od pierwszego dnia. Wrócił z wojny, kiedy się urodziła. Zrobił na niej niezapomniane wrażenie. Woli go od kobiet, które zwykle ją otaczają. Jego zapach, jego długie, muskularne ręce, jego niski głos!
Rosnąc, spostrzega niebawem z bolesnym zdziwieniem, że prawie nigdy nie ma go w domu. Tęskni za nim. Pojawia się coraz rzadziej, a tych, których nie ma, coraz bardziej brakuje.
Kiedy po długiej nieobecności spotykają się znowu, całuje jej dłoń, jakby była damą. Ona czuje nieodparty pociąg do niego. On ciągle nerwowo opuszcza dom, wraca po miesiącach, opalony i spokojny.
Nie wie, jak spędza czas. Poznaje siłę przyciągania bijącą od tych, którzy pojawiają się rzadko i których otacza tajemnica. To pierwsza lekcja. Ojciec przyprowadza do domu przyjaciół, którzy mówią na nią „królewna”. Podrzucają ją w powietrze, a ona, ufna wobec wszystkiego, co pochodzi od mężczyzny, czuje, jak ją łapią w ostatniej sekundzie, tuż przed straszliwym upadkiem. Mężczyzna przemienia się w jej oczach w wielkiego maga, istotę, która potrafi dokonać najbardziej nieprawdopodobnych rzeczy. W drugim roku życia pierwszy raz słyszy piosenkę. Wojna dobiega końca. Wożą ją w spacerowym wózku wzdłuż tarasu, pod którego dachem siedzą grupkami uzbrojeni żołnierze w szarych mundurach.
Śpiewają starą marszową piosenkę, która w deszczowy dzień brzmi smutno i tragicznie: „Dziesięć tysięcy wojska rusza na manewry, pam, pam, ratatam, rusza na manewry, pam, pam, ratatam…”.
Bona puszcza wózek, przysiada na ogrodowym murku i zalewa się łzami. Wtedy dziewczynka głośnym krzykiem woła ojca, jakby groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Ogarnia ją przeczucie katastrofy.
Ale wojna się kończy i ojciec wraca. Siedzi przy biurku, wychudzony i zatroskany. Wielki stół zawalony papierami. Lampa z zielonym abażurem rzuca światło na jego piękną, smutną twarz. Wygląda na chorego. Dziewczynka nie wie, że gdy go tak żarliwie wołała, o mało nie umarł na tyfus.
Siada pod biurkiem, w ciemnościach, i głaszcze jego błyszczące trzewiki. Przygląda mu się badawczo, tak jak przygląda się tutaj wszystkim. A więc są mężczyźni i są kobiety. Ich zajęcia różnią się. Kiedy idzie spać do swojego pokoju, leżąc w łóżku, patrzy na okno. Krzyżujące się listwy przypominają jej mężczyznę i kobietę: pionowa to mężczyzna, pozioma to kobieta. Punkt ich zetknięcia stanowi tajemnicę. (Nie wie nic o miłości). Mężczyźni noszą spodnie, kobiety spódnice. Obserwując swojego brata, dowiaduje się, co kryje się w spodniach. To, co widzi między jego nogami, kiedy brat rozbiera się do snu, kojarzy się jej z kluczem, ona sama nosi na łonie zamek do niego. Jak wszystkie dzieci odkrywa przeznaczenie obu płci. Sama, przez nikogo niewidziana, szuka w ojcowskiej bibliotece pouczających rysunków. Znajduje Wielką Encyklopedię i obrazy nagich postaci, podobnych do niej i brata.
Zaczyna się długi okres pod znakiem męskiej anatomii. Absolutna fascynacja. Przygląda się z ciekawością ojcu, kiedy ten się ubiera, a on, domyślając się, że dziewczynka chce odkryć rzeczy zakazane i wstydliwe, kryje swoją męskość przed jej wzrokiem. Dręczy ją jednak nieuleczalna ciekawość. Którejś niedzieli, kiedy wszyscy długo się wylegują, włazi matce do łóżka i jest przerażona jej grubym cielskiem, które straciło już urodę. Niezaspokojona kobieta rzuca się na dziewczynkę z otwartymi, wilgotnymi ustami, skąd sterczy drgający język, długi i nagi jak ta rzecz, którą brat chowa w spodniach. Przerażona dziewczynka wyskakuje z łóżka, czuje się głęboko upokorzona. Budzi się w niej nieprzeparty wstręt do matki, do kobiety. Nie wie, że małżeństwo rodziców jest porażką, ale domyśla się tego, kiedy pewnego dnia ojciec przyprowadza piękną i elegancką cudzoziemkę, która daje jej w prezencie wielką, wspaniałą lalkę. Z zawiści, zrozpaczona panującą w domu sytuacją, bierze nóż i wydłubuje lalce oczy. Rozcina jej brzuch, rwie na strzępy kosztowne ubranie. Dorośli są niemymi świadkami tego dzieła zniszczenia. Przygląda się ojcu, który, całkowicie pogrążony w kontemplacji pięknej damy, nie pamięta o dziewczynce. Ogarnia ją poczucie przeraźliwej samotności, nienawidzi świata dorosłych. Zjawia się mąż pięknej pani – gruby, świński blondyn ze Skandynawii – i oczywiście matka dziewczynki lgnie do niego. Są teraz w domu dwie pary, które nie kryją swoich wzajemnych stosunków. Żeby pozbyć się ciekawskiej dziewczynki, po obiedzie matka każe jej się położyć. Nie może zasnąć w pokoju z zamkniętymi okiennicami. Zastanawia się, jak znaleźć tę część, której jej brakuje. Bierze do łóżka i wsuwa między nogi wszystkie długie i twarde przedmioty, jakie znajduje w pokoju: błyszczące i zimne nożyce, linijkę, grzebień, rączkę szczotki do włosów. Wpatrzona w krzyżujące się listwy okna, szuka męskiego dopełnienia. Siada okrakiem na metalowym brzegu swojego białego łóżeczka. Zdejmuje z szyi złoty łańcuszek i przesuwa go między udami. Wierci się gorączkowo, aż poczuje ból. Po cichutku wymyka się z pokoju i nagusieńka zjeżdża wolniutko po poręczy schodów. Po raz pierwszy zaznała rozkoszy we śnie, nauczyła się od tego czasu wywoływać doznanie rozkoszy, ilekroć tego zapragnie.
Budzi się rano i przypomina sobie, że w nocy przydarzyło się jej coś potwornego. Ale igranie z własnym ciałem skrajnie ją wyczerpuje, niebawem dostaje takich palpitacji, że z trudem łapie oddech. Jest blada, ma podkrążone oczy. Ojciec zakochuje się w jej kruchym wdzięku, nazywa ją „małym elfem z kości słoniowej”. Do dwunastego roku życia pozostaje mężczyzną, którego woli od wszystkich innych. Jego piękna przyjaciółka odchodzi. Przez długi czas czuć jej zapach w całym domu. Matka znajduje sobie nowego kochanka, który zasypuje dziewczynkę prezentami. Ojciec wyjeżdża w podróż na Bliski Wschód. Przysyła jej pocztówki z zakwefionymi kobietami. W domu jest cicho. Nikt się o nią nie troszczy. I wtedy pojawia się nowa dziwna istota w postaci młodej służącej, niejaka Frieda Splitter. Dziewczynka nie chce rozstawać się z Friedą, nie odstępuje jej ani na krok, gdy tamta sprząta mieszkanie. Po obiedzie Frieda idzie do swego pokoju, wyciąga się na łóżku i pogrąża w lekturze książki pod tytułem _Zamek Stolzenberg_. Na okładce kolorowy obrazek: Piękna młoda księżniczka na białym koniu wyrusza na polowanie. Zielone pióro trzepocze przy jej kapeluszu, na jej ramieniu siedzi sokół. Kochanek księżniczki kryje się w krzakach. Frieda zdjęła sukienkę. Ma na sobie fioletową jedwabną koszulę przybraną białą koronką. Usta ma umalowane, czarne loki spadają na białe, nagie ramiona. Pachnie słodko bzem. Paznokcie ma długie i czerwone, na nogach buty na wysokich, cienkich obcasach. Czytając, Frieda pali papierosy i zajada czekoladowe cukierki. Sprawia wrażenie kobiety światowej. Dziewczynka kładzie się na niej i przyciska usta do warg Friedy, żeby chłonąć dym z papierosa. Frieda zgadza się na wszystko: daje się pieścić, całować, ciągnąć za włosy, łaskotać w pięty. Ma osiemnaście lat i marzy, żeby zostać gwiazdą filmową. Co niedziela chodzi po południu na zabawę. Dziewczynka przygląda się, jak Frieda się rozbiera i zmienia fioletową koszulę na czarną. Pudruje się i perfumuje pod pachami, wciera perfumy za uszy i w majtki. Nie krępuje się obecnością dziewczynki, która siedząc na łóżku, z nabożeństwem śledzi wszystkie jej gesty. Frieda staje się ośrodkiem wszelkich cudów. Jej komoda jest pełna kolorowej jedwabnej bielizny obszytej szeroką wstęgą gipiury. Zbiera pstrokate pudełeczka z mydełkami, a jej szuflady pachną niczym perfumeria, nosi podwiązki haftowane jedwabną nicią w różyczki. A jednak mimo całej swojej urody pracuje jak szalona w wielkim domu z licznymi, rozległymi pokojami. To ciężka praca. Frieda jest wątłego zdrowia i wieczorem pada na łóżko jak martwa. Niestety ma bardzo brzydkiego przyjaciela: starszego mężczyznę z brzuchem, łysiną i samochodem. Przyjeżdża po nią w każde niedzielne popołudnie.
Dziewczynka chciałaby, żeby Frieda miała za męża młodego i pięknego księcia, który by z nią mieszkał w zamku Stolzenberg. Matka nie może dłużej znieść w domu młodej i szczupłej służącej.
Staje się zazdrosna, bo dziewczynka mówi już tylko o Friedzie Splitter. Zwalnia ją z pracy pod pretekstem, że za mało się stara. Dziewczynka jest niepocieszona. Kobieta, która przychodzi na miejsce Friedy, jest brzydka i garbata. Koniec z cudownymi godzinami w pokoju Friedy. Zapach perfum przestał się unosić w powietrzu. Dziewczynka znajduje zapomniany przez Friedę kolczyk i wkłada go do swoich skarbów.
W szkole poznaje parę przyjaciół, swoich rówieśników. Woli tego, który przypomina Chińczyka. Jego żółta twarzyczka jest niedostępna jak maska. Wąskie i skośne czarne oczy nadają jego rysom wyraz namiętności. Jest dziki i kocha się w niej do szaleństwa. Mają dziesięć lat, kiedy się poznają. Nosi aksamitną zieloną czapkę licealistów. Jego przyjaciel, który nigdy się z nim nie rozstaje i towarzyszy mu wszędzie na rowerze, jest wesoły i wygłupia się przed nią. Ma talent do wielkiej sztuki mima. Dziewczynkę aż brzuch boli, kiedy widzi, jakie stroi miny. Ta niedobrana para odwiedza ją codziennie po południu. Dziewczynka powoli zapomina o stracie Friedy. Spędzają ze sobą długie godziny na obrośniętym bluszczem tarasie. Franz, błazen, i Eckbert, milczek. Czasem całą trójkę rozpiera radość i wydaje im się, że nie podlegają prawu ciążenia. Z szaloną odwagą skaczą z najwyższego muru i lądują łagodnie na rękach i stopach, niby koty. Tańczą, kręcą się w kółko coraz szybciej i szybciej, póki nie dostaną zawrotu głowy i nie upadną. Bawią się w królewnę i zbójców, królewna biega od krzaka do krzaka, żeby się schować przed zbójcami. Jeśli jednak ją złapią, zbójcy zmieniają się w czerwonoskórych, przywiązują ofiarę do słupa i strzelają do niej z łuku. Niebezpieczna zabawa, ale to właśnie jej się podoba. Zawiązują jej oczy. Rozpalają ognisko tak blisko, że ubranie dziewczynki zaczyna się palić. Ciągną ją za włosy, szczypią, okładają pięściami. Nie wyrywa jej się z ust najmniejsza skarga. Cierpi w milczeniu, zagubiona w masochistycznych marzeniach, gdzie nie ma miejsca na myśl o zemście i karze. Cierpienie i ból sprawiają jej przyjemność. Ciągnie za krępujące ją sznury i czuje z rozkoszą, jak wrzynają się jej głęboko w ciało. Chłopcy wyśmiewają się z niej, przedrzeźniają ją, obrzucają wyzwiskami. Ale ona naśladuje spokojną i niewzruszoną minę Eckberta, aż w końcu zostaje uwolniona i ogłoszona niezwyciężoną bohaterką. Wypalają fajkę pokoju: wydrążyli trzy kasztany, wetknęli w nie słomianą rurkę i nabili suchymi liśćmi. Kaszlą od tego do łez.
Czas do kolacji mija zbyt szybko.
Siedzi przy okrągłym stole z matką i bratem i patrzy ze smutkiem na puste miejsce ojca. Chwyta ją za gardło cała niedola jej dziesięcioletniego życia: Frieda odeszła. Odszedł ojciec. Nienawidzi matki i nie ma kontaktu z bratem. Po kolacji chowa się w bibliotece, siada w kącie na ziemi i po raz setny ogląda ilustracje do _Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi_ Juliusza Verne’a. Zakochuje się w mrocznej i melancholijnej postaci kapitana Nemo i rozkoszuje się strachem, jaki budzą w niej ośmiornice, które wdarły się do Nautilusa i którym marynarze odcinają siekierami falujące macki. Kapitan Nemo jest jednym z bohaterów, bez których nie może żyć. Jest jej bliższy niż ludzie, którzy ją otaczają, lepiej go rozumie. O dziewiątej każą jej iść do łóżka: jak co wieczór, drżąc ze strachu, rusza przez ogromny hall, schody i długi korytarz do swojego pokoju.
Za każdym razem zapiera jej dech dziki lęk przed wielkim gorylem, którego kości klekoczą i który nawiedza dom w nocy. Wierzy, że goryl chce ją udusić. Jak co wieczór rzuca okiem na wielki obraz Rubensa _Porwanie Sabinek_. Dwie grube, nagie kobiety przypominają jej matkę i czuje do nich wstręt. Dwaj piękni porywacze o smagłych obliczach, którzy porywają je na swoich koniach, budzą jej zachwyt, błaga, żeby obronili ją przed gorylem. Jeden z nich przypomina Douglasa Fairbanksa, którego podziwiała w szkolnym kinie w _Piracie_ i _Złodzieju z Bagdadu_. Żałuje, że jest dziewczynką. Wolałaby być mężczyzną, i to dojrzałym, z czarną brodą i czarnymi oczami płonącymi jak rozżarzone węgle. Ale jest małą dziewczynką, spoconą ze strachu na myśl, że w łóżku czyha na nią goryl. Dręczy ją lęk przed niewidzialnym.
Kto wie, czy szkielet nie wespnie się tej nocy po bluszczu do jej okna i nie wpełznie do pokoju? Jego twarde i spiczaste kości przygniotą ją swoim ciężarem. Strach przeradza się w panikę, kiedy biegnąc pod ścianami, strąca w ciemności szable, które spadają na ziemię z ogłuszającym hukiem żelastwa. Wpada do pokoju, zatrzaskuje za sobą drzwi i zamyka je na zasuwę. Raz jeszcze udało się, żyje. Kto wie, co będzie jutro wieczór?
Rozbiera się, kładzie do łóżka i z całych sił stara się sobie wyobrazić liczną straż nocną, która otacza w milczeniu jej łóżko, żeby nad nią czuwać. Strażnicy mają rysy twarzy jej bohaterów: dwaj porywacze Sabinek, atletyczny i groźny Arab, którego namalował dla niej wujek Falada, Douglas Fairbanks z błyszczącą szpadą i pistoletami za pasem, kapitan Nemo, grający na organach głośną, dodającą odwagi melodię. Widzi wyraźnie ciemny krąg strażników w pokoju i to im zawdzięcza, że nazajutrz rano pozostanie przy życiu.
Po południu przychodzi jej dumna hiszpańska przyjaciółka Elisa Urquiza i razem odgrywają wymyślony przez nią dramat, przerażającą i zasmucającą historię „marnotrawnego syna”. Przebierają się w jedwabne, zdobione złotymi galonami arabskie stroje, które ojciec przywiózł z Orientu. W pokoju panują ciemności. Nad pustynią zapadła noc. Grają królewską parę: matka i ojciec opłakują syna, zanosząc się żałosnym, niekończącym się jękiem. Wymyśliły dramatyczny, skowyczący język, który jest w stanie wyrazić cały smutek świata i którego nikt poza nimi nie rozumie. Ten język składa się jedynie z samogłosek. Kiedy brak im już sił od krzyku, otwierają okiennice i oszołomione wpatrują się błędnym okiem w oślepiające słońce. Jest jasny dzień. Przez całą noc opłakiwały utraconego syna. Potem zaczynają się kłócić: każda chce grać rolę syna, którego napadli zbójcy i który leży teraz we krwi w ciemnym, dalekim lesie.
Elisa wylewa buteleczkę czerwonego tuszu na swoje arabskie szaty i zawiązuje na głowie poplamioną na czerwono chusteczkę. Z nich dwóch ona jest szybsza: rzuca się na ziemię, rozkłada ręce i nogi, zamyka oczy i jęczy. Syn marnotrawny umiera. Zżera ją zazdrość, kiedy patrzy na Elisę, myśli, że zagrałaby tę rolę jeszcze lepiej. Wreszcie Elisa ma dość tarzania się po ziemi i wycia, teraz na nią kolej. Gra ojca, który odnajduje syna, obmywa go z krwi i opatruje jego rany.
Po przełknięciu gorzkiego leku syn wraca do życia i dostaje koronę, bo stary król położył się, aby umrzeć. Najlepszy i najbardziej podniecający w tej zabawie jest wymyślony przez nie język, to wycie bez opamiętania. Ciemności panujące w pokoju uwolniły je od wstydu. Potem idą do ogrodu i odgrywają _Ostatniego Mohikanina Unkasa_, którego zabija Magua, wbijając mu nóż w serce. Następuje długi, żałosny lament ojca, Chingachgooka. Recytują z pamięci całe stronice _Skórzanej Pończochy_ Coopera. Wszystkie ich zabawy krążą wokół tego, co straszne i niebezpieczne. Oddają się dramatowi bez reszty. Już dawno znudziło je jednostajne i pozbawione ryzyka życie na łonie rodziny. Wszystko jest dozwolone, byle czuć podniecenie. Bez nieszczęścia życie byłoby nie do zniesienia.
W spokojnym i gorącym lipcu, pewnego popołudnia, kiedy zbiera się na burzę, do jej pokoju wkrada się brat i rzuca ją na łóżko. Z kamienną twarzą, zachowując groźne milczenie, rozpina spodnie i pokazuje jej tę rzecz między nogami, która się wydłużyła. Dziewczynkę zżera lęk i ciekawość. Wie, co brat chce zrobić. Gardzi nim: w jej oczach jest głupim szesnastoletnim smarkaczem. Broni się przed nim z całych sił, ale jest od niej silniejszy, nie zdoła mu się wyrwać. Gardzi nim, bo jest za młody. Rzuca się na nią i wbija „nóż” (jak to nazywa) w jej „ranę”. Ciężko sapiąc, przygniata całym swoim ciężarem jej drobne ciało. Leżąc na niej, podryguje coraz szybciej. Jest zawstydzona i rozczarowana, czuje piekący ból i nic innego. Oddawać się w nocy ciemnemu kręgowi mężczyzn otaczających jej łóżko to rzecz wystarczająco podniecająca i rozkoszna, by zrezygnować z nędznej rzeczywistości, jaką jej oferuje brat. Po chwili, która wydaje się stuleciem, brat stacza się z łóżka i wychodzi bez słowa. Trochę później wraca czerwony z wściekłości.
– Zabiję cię, jeśli powiesz matce.
Patrzy na niego z pogardą i nie odzywa się słowem. Rozsadza ją złość i oburzenie.
Ten incydent uczynił z rodzeństwa śmiertelnych wrogów.
Ma ochotę zamordować brata. Tylko dlatego, że jest silniejszy, udało mu się dopiąć swego. Życzy mu wszystkiego najgorszego. Zastanowi się, w jaki sposób go uśmiercić na wolnym ogniu.
Kiedy Franz przychodzi do domu, tak ją czasem rozśmiesza, że aż sika w majtki. Pies, znęcony zapachem, pcha się z łbem między uda dziewczynki. To jej podsuwa nowy pomysł. Schodzi do sutereny, idzie do psiarni, kładzie się na zimnym cemencie i rozkłada nogi. Zimno potęguje rozkosz, gdy pies liże jej krocze długim i szorstkim językiem. Doznaje ekstazy i wypina brzuch w stronę cierpliwego jęzora.
Kamienna posadzka uwiera ją w plecy, ale lubi czuć jednocześnie ból i rozkosz. To, że w każdej chwili ktoś może wejść i zobaczyć, jeszcze bardziej ją podnieca. Słyszy, jak sekretarka ojca stuka na maszynie do pisania w sąsiednim pokoju. Podczas gdy ona całymi godzinami daje się lizać psu w piwnicy, brat dokonuje na górze nowego odkrycia. Siada przed toaletką matki i zabawia się elektrycznym aparatem do masażu, używanym do pielęgnacji urody. Aparat wywołuje wibracje w miejscu, do którego się go przykłada. Matka robi sobie nim masaż twarzy. Syn wsuwa go do otwartego rozporka. Kiedy wycieńczona i ogłuszona wraca z sutereny, widzi, jak brat, siedząc z zamkniętymi oczami i odrzuconą w tył głową, traci nasienie. Niebo pociemniało. Nadchodzi burza. W powietrzu wisi napięcie. Dorośli nie troszczą się o dwójkę dzieci, którym nic innego w głowie, jak jeszcze raz przeżyć te nieopisane, intensywne wzruszenia.
W czasie burzy dwaj koledzy brata chowają się w długim i ciemnym wykopie na placu budowy i onanizują się. Dziewczynka idzie do biblioteki ojca i studiuje nieprzyzwoite obrazki z _Historii obyczajów_ Fuchsa. Ma żal do ojca, że przechowuje tego rodzaju książki. Chciałaby, żeby był szlachetny, żeby był jak Bóg. Chowa się z książką w kącie za wielkim skórzanym fotelem i masturbuje się, oglądając obrazki. Nie jest w stanie myśleć o niczym innym. Ale zbyt często powtarzana rozkosz zostawia po sobie przygnębiającą pustkę. Dziewczynka szuka dopełnienia, które by ją zaspokoiło, lecz go nie znajduje. Żadne nie jest prawdziwe. Inne dzieci w jej wieku mają podobne doświadczenia. Wszystkie znajome dziewczynki wpychają sobie ołówki, marchewki i świeczki między nogi, ocierają się o ostre kanty stołu, wiercą się nerwowo na krześle.
I wszystkie, choć są jeszcze dziećmi, przeczuwają, że tylko mężczyzna może je wybawić i ukoić ich cierpienie. Lecz żadna nie zna nikogo, kto by ją wziął w ramiona. Są jeszcze za małe. Za to między sobą się nie krępują. Gadatliwe jak sroki, opowiadają sobie o swoich cielesnych doświadczeniach i przekonują się z rozczarowaniem, że ich przyjaciółki wiedzą nie więcej od nich. Bezradne kręcą się w kółko i marzą o latach, które dopiero nadejdą. Wyobraża sobie mrocznego mężczyznę, który będzie się nad nią pastwił. Żarliwie przyzywa postać krwiożerczego dzikusa. Nocą, leżąc w łóżku, wyobraża sobie, że znajduje się w czarnej, błyszczącej od diamentów sali, oświetlonej chwiejnym blaskiem pochodni. W obrazie dominuje czerń, najbardziej zatrważający kolor. Leży na płycie czarnego, zimnego marmuru o ostrych kantach. Porywacze zakuli ją w kajdany. Jest naga, drży z zimna i podniecenia. Ponure płomienie pochodni odbijają się w czarnych ścianach. Krawędzie łoża boleści wrzynają się jej w plecy. Wokół niej pojawia się i zamyka krąg czarno ubranych mężczyzn. Niektórzy mają na głowie błyszczące hełmy. Przez wycięte w ohydnych maskach otwory patrzą na nią płonące oczy. Mężczyźni zrywają maski i widzi przed sobą okrutne oblicza Arabów, Chińczyków, Murzynów i Indian. Woli kolorowych niż białych. Żaden z mężczyzn nie przypomina nikogo, kogo by znała. Stoją milczący i nieporuszeni. Boi się ich. To bardzo ważne, żeby się bać. Lubi lęk i grozę. Czuje się ogromnie wyróżniona, że mężczyźni się w nią wpatrują. Wszyscy są uzbrojeni. Przyszli ją zabić. Królowie, książęta, szlachta. To dla niej wielki zaszczyt. Rozlegają się ogłuszające dźwięki organów. Złowroga i rozdzierająco smutna muzyka. Gra kapitan Nemo. Dziewczynka napina krępujące ją kajdany, żeby głębiej wrzynały się w ciało. Ma tak silną wyobraźnię, że naprawdę czuje ból. Nie zawsze przeżywa tę scenę aż do końca, do momentu, kiedy umiera od tysięcy ciosów nożem, zadawanych jej z wolna, wyczekiwanych. Nie wolno krzyczeć ani zmieniać wyrazu twarzy. Nóż, który powoli wbija się w jej „ranę”, zmienia się w gorący i ruchliwy psi jęzor. Doznaje rozkoszy, a jednocześnie czuje, jak Indianin powoli podrzyna jej gardło. Tę scenę może sobie wyobrazić tylko po ciemku, kiedy jest sama. Nikogo, kto by ją uratował. Co noc na nowo umiera.
W dzień musi chodzić do szkoły. Kocha się w nauczycielu, który woli ją od innych dziewczynek, ponieważ to ona pisze najlepsze wypracowania. Koleżanki są zazdrosne.
Nauczyciel czyta im dźwięcznym głosem liryczne i dramatyczne wiersze. Podobno był wcześniej aktorem. Ma jasną, lekko siwiejącą czuprynę, orli nos, zielone i świetliste kocie oczy. Ubiera się elegancko. W szczególny sposób przeciąga słowa i wymawia z naciskiem „R”, co brzmi obco i jak wszystko, co obce, wprawia dziewczynki w zachwyt. Zakochała się w nim, tak jak wiele koleżanek z klasy. Czasami, kiedy wpatruje się w niego z nieskrywaną czułością, ich oczy spotykają się. Nauczyciel jest żonaty. Ożenił się ze swoją dawną uczennicą, która w południe przychodzi po niego do szkoły. Po jakimś czasie brzuch żony zaczyna rosnąć i przeraźliwie sterczeć. Dziewczynki wiedzą, że spodziewa się dziecka, i nie potrafią odwrócić spojrzenia od spodni nauczyciela. Fascynuje je to, że ich ukochany pan, którego do tej pory zaliczały do istot wybranych i nierzeczywistych, zbliżył się do żony, żeby zrobić jej dziecko, nie inaczej, niż robią ich ojcowie. Mają do niego żal. Brutalnie spada z piedestału, jaki mu wzniosły, staje się tuzinkową postacią. Zrzucają go z tronu, na którym go posadziły; kiedy o nim ze sobą mówią, obrzucają go błotem, obsypują wyzwiskami, nadają mu sprośne imiona. Pytane na lekcji, śmieją się z niego i odpowiadają bezczelnie. Jakby jakieś przekleństwo ciążyło nad klasą. Atmosfera robi się nieznośna. Czar prysł. Nauczyciel jest zły, a jednocześnie zażenowany, bo domyśla się, dlaczego dziewczynki się zmieniły. Wymierza im surowe kary, każe zostawać po lekcjach w szkole. Przestał czytać na głos wiersze, zadaje im ćwiczenia z gramatyki, których nie cierpią. Zawstydza go, a jednocześnie rani „nieczystość”, jak to nazywa, dziecięcego myślenia.
Aż któregoś dnia dziewczynki widzą przed wejściem do szkoły żonę nauczyciela, na powrót smukłą i uroczą, pchającą przed sobą dziecięcy wózek, i jakby ktoś zdjął z nich zły urok, wszystkie chcą pogłaskać niemowlę. Mała istotka uwolniła je od zbyt poważnych problemów ludzi dorosłych, które nie są jeszcze ich problemami, choć stykają się z nimi na każdym kroku. Nauczyciel stopniowo odzyskuje w oczach uczennic utraconą wielkość. Wszystko wraca na swoje miejsce.
Spokój nie trwa długo. Pewnego letniego dnia, kiedy wraca z koleżanką w południe ze szkoły – ulice o tej porze są puste – spotykają rowerzystę. Coś przerażająco nagiego sterczy z jego spodni, przeszywając je swoim oślepiającym, imponującym blaskiem. Mężczyzna woła za nimi, zachęca, żeby dotknęły tej monstrualnej rzeczy, która ma chyba co najmniej pięćdziesiąt centymetrów. Śmiertelnie wystraszone, chwytają się za ręce i biegną pędem do domu. Wydaje im się, że – jak we śnie – w ogóle nie posuwają się do przodu, stopy kleją się do ziemi. Przekonane, że ta rzecz wciąż będzie rosnąć, grubieć i je gonić, ostatkiem sił wpadają do domu i zatrzaskują za sobą drzwi. Biegną do gabinetu ojca, który spokojnie dyktuje sekretarce list, i nieskładnie opowiadają mu o zajściu. Ojciec pyta, czy mężczyzna nie chciał się po prostu wysiusiać na ulicy. Kiedy mu mówią, że rowerzysta prosił, aby dotknęły tej strasznej rzeczy, ojciec dzwoni na policję. W komisariacie każą im podać dokładny rysopis mężczyzny, ale one nie przypominają sobie niczego poza tą rzeczą wiszącą między jego nogami.
Już na górze, w swoim pokoju, dziewczynka podbiega do okna i wygląda na dwór. Mężczyzna znikł, na ulicy jest pusto. Ponieważ żadne niebezpieczeństwo już im nie grozi, przyjaciółce wraca odwaga, mówi:
– Gdyby teraz stał na dole, podeszłabym do niego i wzięła tę rzecz do ręki.
Obie wybuchają szalonym, histerycznym śmiechem. W pobudzonej wyobraźni widzą najbardziej niewiarygodne rzeczy, jakie mogłyby się wydarzyć, gdyby rowerzysta dalej stał na ulicy. Teraz, kiedy minął pierwszy szok, naprawdę mógłby się zabawić z dziewczynkami, ale nie wie o swoim szczęściu – szuka nowych ofiar, które zaszokuje i przerazi, aby znaleźć upragnione zaspokojenie.
– Może by nas zabił i pogrzebał w Grunewaldzie, gdybyśmy zrobiły to, czego się po nas spodziewał – mówi dziewczynka w zamyśleniu.
– Chciałabym, żeby tam jeszcze był na dworze. Poszłabym do niego i wzięła tę rzecz do ręki – mówi przyjaciółka. – Nie morderca jest winien, tylko ofiara.
(To zdanie wypowiedział w latach dwudziestych słynny berliński adwokat na głośnym procesie w sprawie o naruszenie obyczajów).
Życie jest pełne pułapek, obie dobrze to wiedzą. Lecz te pułapki perwersyjnie je kuszą – są wyzwoleniem od monotonnej codzienności, od przytłaczającej nudy.
Po południu idzie z boną na zakupy i jakiś przechodzący mężczyzna wykrzykuje za nimi plugawe słowo. Słowo, które dzieci mówią tylko szeptem i które oznacza zespolenie mężczyzny i kobiety. Udaje, że go nie dosłyszała, i zamęcza bonę, żeby powtórzyła je na głos. Ta czerwieni się i milczy. Nagle świat staje się pełen takich słów. Jakby inne nie istniały. Wydaje się, że myśli wszystkich mężczyzn krążą wyłącznie w zamkniętym kręgu seksu. Dla niej, najwyraźniej, nie ma już tajemnicy. Od czasu historii z bratem wie wszystko. Ma dziesięć lat. Czuje się pusta i smutna. Ma żal do ojca, że trzyma świńskie książki. Ojciec! Mężczyzna o takim uroku, że zdaje się podobny Bogu! Rozczarowanie równie wielkie jak z ukochanym nauczycielem. A po matce może się spodziewać tylko najgorszego. Szybko się zdemaskowała. To nie jest kobieta, którą można wielbić. Egoistka, dba wyłącznie o własny spokój i wygodę. Kiedy się chce wejść do jej pokoju, trzeba najpierw długo pukać do drzwi i nawet wtedy nie ma pewności, czy je otworzy. Cóż ona może robić przez cały dzień sama w pokoju? W domu nawet palcem nie kiwnie, żeby sobie nie zabrudzić wypielęgnowanych rączek. Nigdy nie schodzi do ogrodu. Nigdy nie bawi się z dziećmi. Za to przyjmuje gości, całe mnóstwo gości. Jest elegancka, lecz za gruba. Zachowuje się jak kobieta z wielkiego świata. Śmieje się przenikliwym, twardym śmiechem. Tak często maluje sobie włosy, że nie wiadomo, jaki jest ich naturalny kolor. Rozpaczliwie walczy z tłuszczem i sflaczeniem zdeformowanego ciała. „Moja matka ma trzech mężów”, mówi dziewczynka każdemu, kto chce jej słuchać. Faktycznie, dwóch gości odwiedza matkę częściej niż ojciec.
Czasami, kiedy dziewczynka czuje się bardzo samotna, stuka do drzwi matczynej sypialni, ale matka bardzo rzadko pozwala jej wejść do środka. Widzi, że matka siedzi przy sekretarzyku i pisze dziennik. Codziennie coś w nim zapisuje. Ma już w sekretarzyku ponad dwadzieścia wypełnionych zeszytów. Co może być w środku? Czasem z samotności dziewczynka przytula się do matki, ale ta ją odpycha, jakby była rzeczą. Każe wyrywać sobie pincetką siwe włosy. Bardzo pracochłonne zajęcie i dziewczynka robi to tylko wtedy, gdy matka daje jej pięć fenigów za każdy wyrwany włos.