- W empik go
Tradycje kodeńskie - ebook
Tradycje kodeńskie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 324 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziwna rzecz, jak człowiek do wszystkiego przyzwyczaić się może, ze wszystkiem zżyć, a z otaczającemi przedmiotami, na które się co dzień spogląda, tak wreszcie optrzyć, że się na nie wcale niemal nie zwraca uwagi. Tak jest z ludźmi widzianymi codzień, tak z przedmiotami, tak z fizyognomią kraju całego. Wielkie szczerby przychodzą, pojedyńczo, od czasu do czasu; drobne z ogólnego gmachu cegiełki wypadają co chwila; i oto, po latach kilkudziesięciu, porównawszy to, co jest, z tem, co było, spostrzegamy dopiero owe zmiany ogromne, które baczności naszej uchodziły. Że nowe, z dniem każdym niemal zmieniające się i rozwijające stosunki społeczne, muszą pewne zmiany przynosić, nic w tem niema dziwnego, rzecz to konieczna i naturalna; lecz, jak każda teraźniejszość jest dziecięciem przeszłości, którą jako rodzicielkę czcić winna, tak też i wszelkie cenne po niej zabytki, znajdujące się w kraju, oświecona a dbająca o byt swój społeczność obowiązaną jest uszanować. Ale dziś u nas ogół, goniąc za groszem, obojętnem spogląda okiem na zwaliska i gruzy, do których widoku już się przyzwyczajono i zgoła zapomniano może, czem one były przed laty. Zastanowiwszy się jednak i sięgnąwszy w przeszłość nie zbyt oddaloną, bodaj pod koniec przeszłego wieku, jakież nieobliczone i ogromne spotykamy zmiany! Wznoszą się wprawdzie, tu i owdzie, świeże, ladajako lepione mury, skupia się ruch nowy w kilkunastu punktach główniejszych, kosztem reszty kraju; ale, przebiegłszy uważnem okiem całe dawnego kraju naszego obszary, cóż spotykamy? Albo dobrowolnie opuszczone przez możnych dziedziców, żyjących za granicą lub w stolicy, starodawne ich dziadów siedziby, albo w świętokradzkich przeróbkach przez nowych nabywców burzone z gruntu wszelkie przeszłości zabytki, lub setki miast mniejszych, osad, zamków, fabryk dawnych i pałaców, w zaniedbaniu, zniszczeniu, gruzach i ruinie. Nie mówię tu już o zabytkach, odległej sięgających starożytności, lubo ileż podobnych widzimy ze czcią i staraniem przez inne pielęgnowanych narody; tych rumowiska same już się stały w kraju naszym osobliwością. Nasze gruzy i zgliszcza stokroć są smutniejsze – te, o których mówimy – bo i stu lat nie dochodzą niekiedy. Uciekło z nich życie pod ciosem potężnym i ciało w proch się rozsypuje, nie tyle nieubłaganą prawicą czasu niszczone, ile deptane raczej obojętnemu lub niechętnemi stopami, albo chciwemi łupu rozrywane rękoma. Ci, którzy przemysł wychwalają dzisiejszy, niech raczą spojrzeć uważnie: wszak to, prócz zwalisk kościołów, zamków i pałaców, spotykamy szczątki fabryk i zakładów rękodzielniczych, jako najwymowniejszy dowód prawdziwego ruchu i postępu przemysłowego, głównie przez najmożniejszych panów i ziemian popieranego, który się z końcem XVIII w. tak potężnie rozwijać zaczął. Dziś rudery tylko pustkami świecą. Smutny to obraz, ale, niestety, prawdziwy: gdy zaś widownią wypadków, które opowiadać mamy, jest pogranicze Litwy, a właściwie dawne województwo Brzeskie, ziemia Chełmska i Drohicka, oraz okolice im przyległe, rzućmy przeto okiem choć najpobieżniej na tę przestrzeń kraju, dla usprawiedliwienia słów gorzkich, które się nam z pod serca wylały.
Oto, wspaniała niegdyś rezydencya książąt Sapiehów, Rożanna, rezydencya prawdziwie królewska, pyszny, ogromny zamek, na trzypiętrowych wsparty piwnicach, otoczony mnogiemi gmachami, mieścił w sobie niegdyś milionowe bogactwa. Tu Władysław IV gościł dwukrotnie; raz, jadąc na wyprawę wojenną w 1617 r., powtórnie razem z królową Cecylią przyjmowany był w 1644 r. z niesłychanym przepychem przez Kazimierza Lwa Sapiehę, Kanclerza W. Ks. Lit., który, po pięciodniowych ucztach i prawdziwie monarchicznej gościnności, odjeżdżającym królestwu, oraz ich orszakowi, rozdał jeszcze darów i upominków na kilkadziesiąt tysięcy dukatów: w sprzętach, klejnotach, drogich sobolowych szubach i pieniądzach. Dodać należy, iż, kiedy podczas sutej biesiady wyniesiono starodawny puhar Sapieżyński "Iwanem" zwany, z kryształu rzniętego, około garnca objętości mający, król po wypiciu nim na podziękowanie za toast, na cześć swoję przez obecnych wniesiony, szczególniejszy mu nadał przywilej, który, jako autentyczny, pod pieczęcią królewską wydany, przechowywał się w Sapieżyńskiem archiwum. Postanowił bowiem król, żeby na przyszłość ów puhar "Iwan" chowany był w osobnym ad hoc kredensie i nie inaczej wynoszony, jak z pewnemi ceremoniami, w orszaku odpowiedniej służby, przy muzyce i stu działowych wystrzałach. Chciał przez to król uczcić pamięć Zygmunta I, który przez Iwana Sapiehę tym samym puharem był przyjmowany w Kodniu, o czem niżej powiemy. Królewska ta prawdziwie siedziba przechowała się jeszcze była w całym blasku do początku naszego stulecia. We wspaniałej jadalnej sali stał ów kredens, z różanego drzewa rzeźbiony, na środku którego umieszczoną była beczka srebrna z siedzącym na wierzchu Bachusem, po dwóch zaś bokach urządzone dwa ciboria, w których mieściły się dwa puhary: "Iwan" i "Iwanicha". Ten drugi, mniejszy nieco, dodany był dla tego, aby można było uczcić pamięć godów królewskich, bez uciążliwej niekiedy pompy i wystawy. Skarbiec i archiwa zawierały w sobie prawdziwe skarby, tak w dokumentach do historyi kraju posługujących, jako też w zbrojach, sprzętach, klejnotach, srebrach, makatach i rzędach kosztownych, w ogromnej ilości nagromadzonych; a między tysiącem pamiątek znajdowały się też i insygnia, jedyne, orderu Niep. Poczęcia N. P. M., ustanowionego przez Władysława IV, przez sejm jednak 1637 roku niepotwierdzonego, który wszelako dostał się Kazimierzowi Leonowi Sapieże, Podkanclerzemu Lit… na pamiątkę od Króla.
Tu jeszcze Stanisław August w przejeździe na sejm do Grodna 1784 r. przyjmowany był przez Aleksandra Sapiehę, Kanclerza W. Ks. Lit., który rezydencyę swoją częstokroć i do Wysokiego Litewskiego przenosił; książę zaś Franciszek Sapieha, Generał Artyleryi, syn Kanclerza, jako już człowiek zupełnie nowych wyobrażeń, przy ciągłych podróżach za granicę rzadko przesiadując w kraju, urządził rezydencyę nowym smakiem, mniejszą, z pysznemi angielskiemi ogrodami, w Dereczynie, gdzie też i znaczna część kosztownych sprzętów ze skarbca Różańskiego przeniesioną została. Gdy zaś książę Eustachy, syn Franciszka, który tak w Różannie, jako i w Dereczynie przemieszkiwać lubił, po powstaniu narodowem w r. 1831 zagranicę wyjechał, całe dobra jego i posiadłości ze wszystkiem, co się w nich znajdowało na skarb przeszły. Wówczas-to mówiono, że owe puhary Iwan i Iwanicha odwiezione były do Kremla, jako niby ztamtąd przez Jana Piotra Sapiehę, Starostę Uświatskiego zabrane; co żadną miarą prawdą być nie może; widzimy bowiem, że owym Iwanem przyjmował Iwan Sapieha, Wojewoda Podlaski, Zygmunta I w Kodniu w r. 1511, a zatem na sto lat przed ową wojną, podczas której Jan Piotr Sapieha, Starosta Uświacki, umarł w Kremlinie 1611 roku. Prędzej-by tu przypuścić można, że chciano mówić o innym szczerozłotym puharze, co był w skarbcu Różańskim przechowany, a na którym herby Carów Szujskich widzieć się dawały.
Jak drogocenne dzieła sztuki nagromadzone były w Dereczynie przez księcia Franciszka, który, nieraz jeszcze ogromne wygrywając sumy a bez ustanku jeżdżąc po Francyi, Włoszech i Hiszpanii, dzieła mistrzów nabywał, dość powiedzieć, że razu pewnego pokazywał on gościom obraz, przedstawiający wschód słońca, za który, jak mówił, dziesięć tysięcy czerwonych złotych zapłacił. Co słysząc, stary kniaź Połubiński, powinowaty księcia, bo po jednej Połubińskiej cała Dereczyńszczyzna w dom Sapiehów weszła, jako był szlachcic starej daty i już znacznie umniejszonej fortuny, rzekł do gospodarza:
– Ja, mospanie, za połowę tych pieniędzy daleko mam piękniejszy wschód słońca u siebie!
– Jakto? – spytał książę.
– Bo moja wioska mniej kosztuje, a mam tam wschód słońca najwspanialszy co dzień… no, i kawałek chleba w dodatku.
Na to książę:
– Cóż chcesz, tak właśnie dobrze; bo ty, Kniaziu, wstając ze wschodem słońca, codzień go widzisz; a ja, gdybym tego obrazu nie miał, śpiąc do południa, nie wiedziałbym, jak wschód słońca wygląda.
– Nie ze wszystkiem to, mospanie, racya – odparł stary weredyk – bo Książę Jegomość nieraz i rano od zielonego stolika wstajesz.
Książę Kanclerz Aleksander Sapieha, pod koniec przeszłego stulecia, liczne pourządzał w Różannie przemysłowe zakłady: były tu fabryki materyi jedwabnych, pasów litych, obić adamaszkowych, atłasów, sukna, bai, obrusów ozdobnych, świec jarzących, karet i t… p. Do tych dóbr Sapieżyńskich zaliczyć należy i Berezę, Kartuzką zwaną, gdzie w 1648 roku Kazimierz Lew Sapieha, Podkanclerzy W. Ks. Lit, założył wspaniały klasztor i kościół jedynego na całą Litwę zakonu Kartuzów; a chociaż główne śluby zgromadzenia tego, prócz samotności i ubóztwo również nakazują, z hojnej owej pobożności jednak wszystkie dobra, które na mil kilka wokoło otaczają Berezę, miasteczka, wsie, lasy i folwarki, oddał na wieczną własność zakonu. Ale cóż jest wiecznego na świecie? a zwłaszcza w kraju naszym, którego granice, na przestrzał otwarte, bronione były jedynie walecznych przodków naszych piersiami. W miarę też jak serca dzieci i wnuków, czepiając się zagranicznych nowo – stek, albo samolubnych zachcianek, coraz słabiej biły w ich piersiach dla własnego kraju, uszczuplały się granice ojczyzny, a ściskające się jej ściany gruzami wreszcie przywaliły winnych i niewinnych. I owóż, po kilkudziesięciu zaledwie leciech, w cóż się obróciły Różanna, Dereczyn, Bereza i inne należące do tej rodziny siedziby? W Różannie pałac sam i wszystkie zabudowania w gruzach; w jednej tylko części owego niegdyś wspaniałego gmachu, nowi panowie, żydzi, założyli składy jakieś i nędzną fabrykę prostego sukna grubego z resztek rozkradzionych warsztatów w Dereczynie, – pustka i rudera; w Berezie z obszernych murów kościoła i mieszkań Kartuzkich dwie tylko sterczą ściany; zginęło wszystko bez śladu. I nie dość natem, groby nawet same świętokradzką ręką obdarte zostały: nie tylko srebrne i cynowe pokradziono trumny, ale i bogate stroje z nieboszczyków poobdzierano. Przed kilku laty skradziono ostatnią w Berezie trumnę cynową z trzema srebrnemi blachami, na których były napisy: spoczywały w niej zwłoki Kazimierza Lwa Sapiehy Podkanel. Lit., a fundowali ją wdzięczni Kartuzi w 1764 r., obchodząc 108-letnią rocznicę założenia klasztoru. Obdarto z zachowanych jeszcze zwłok nieboszczyka wspaniałe szaty i kosztowności, i przykrywszy go starym szarafanem, tak ustrojonego wrzucono do dołu. Szczęście to jeszcze, że na tamtym świecie cnota piękniejszą będzie szatą od złotogłowiu. W dawnej ziemi Drohickiej, na Podlasiu, o milę od Buga, leży miasteczko Siemiatycze; tam w r. 1793 Stanisław August, powracając z ostatniego sejmu Grodzieńskiego, witany był dnia 3 grudnia przez dostojną dziedziczkę, Annę z Sapiehów Jabłonowską, Wojewodzinę Bracławską. Oglądał król piękny pałac i rezydencyę, niedawno, bo w 1777 *) roku założoną: statuę z białego marmuru, w środku dziedzińca stojącą, poświęconą pamięci Pawła Sapiehy, gabinet historyi naturalnej, znacznym kosztem przez samą księżnę w różnych krajach zbierany, a między przedniejszemi w Europie liczyć się mogący, gdzie pierwszego dnia tylko trzy sale przeszedł; oglądał salę fizyczną, kolekcyę starożytności, oraz bibliotekę; przy czem gospodyni najdokładniej go o wszystkiem sama objaśniała *). Była to w istocie niepospolita niewiasta, cała poświęcona naukom i pracy około podniesienia dobrobytu swych włościan, rozszerzenia przemysłu i handlu, oraz ulepszenia gospodarstwa rolnego, o czem nawet wydała dzieło obszerne, ciekawe i ważne, jak na owe czasy. Nie szczędziła wielkich nakładów dla rozbudzenia ruchu przemysłowego; wymurowała ogromny ratusz dwupiętrowy ze sklepami, wyjednawszy w 1789 roku ustanowienie jarmarków, licznie potem nawiedzanych. Jednem słowem, z małej mieściny utworzyła nietylko piękną rezydencyę, lecz ważny punkt handlowy i przemysłowy. A gdy jej krewni i przyjaciele wymawiali, że się zakopuje na wsi i dowodzili, że raczejby powinna osiąść w stolicy, patrzmy, co na to odpowiada *):
Co mnie, to, moja kochana kuzyno, cale czarnej kury do głowy-by trzeba przyłożyć, żeby kiedy ten projekt mógł w niej postać, rezydencyi w Warszawie. Czysto bo- -
*) O nakładaniu tej rezydencyi pisze Ks. Jabłonowska do księżny Sapieżyny Elżbiety Wojew. Mścisławskiej, matki księcia Nestora – w listach znajdujących się w posiadaniu autora.
**) Lipiński i Baliński. – Starożytna Polska.
***) List oryginalny do Wojewodzicowej Mścisławskiej Elżbiety z Bramckich, z archiwów autora w Romanowie.
wiem i ja skonkludowałam, że ani mnie po Warszawie, ani Warszawie po mnie, cale nic potem; spoczynku szukać nie mogę w miejscu, gdzie go nikt nie znajduje i naturalnie znaleźć nie może. Doktorowie nie znajdą do uleczenia, kiedy prędzej 24-ma godzinami zawsze jeszcze o złem dowiadywać się będę. Z przyjaciołmi żyć nie potrafię, bo czas tak w tem miasteczku ścieśniony, że nikomu na nic nie wystarcza; mnie mniej niż drugim, kiedy z rozporządzeniem godzin moich zgodzić się nie potrafię nawet; bo wszyscy wstają, kiedy ja rozbieram się spać. Owóż, sposób życia z przyjaciołmi; z nieprzyjaciołmi żyć nie umiem, a o tych, co o mnie nie dbają, i ja cale nie dbam. "
Tak więc, nauce tylko i pracy dla publicznego dobra oddana, a znaczne posiadająca dochody, łatwo pojąć można, ile ta zacna matrona uczynić mogła i dla okolicy całej, i dla miejsca, które sobie za punkt głównych działań obrała. Dziś z tych zabiegów, starań i nakładów, pozostało pustkowie i miasteczko w ruinie.
Ten sam los spotkał i Miedznę, niezbyt od Siemiatycz oddalone miasto, które wraz ze starostwem Preńskiem po Butlerach do Sapiehów przeszło; jeszcze w 1794 roku był tam stary zamek, stojący w całości, i przeszło sto domów murowanych; teraz zamku ani śladu i w całem miasteczku kilka zaledwie murowanych budowli. W cóż się obrócił Drohiczyn, gdzie było Pijarskie Kollegium na kilkaset uczniów, Franciszkanie, Benedyktynki i Bazylianie? – mała dziś mieścina bez żadnego znaczenia.
Stanisław August, w powrocie z Grodna, z Siemiatycz wstąpił dalej po drodze do Michała Ogińskiego, Podskarbiego W. X. L., który miał rezydencyę swoją w Soko – łowię nad Bugiem. Tu rozerwał się N. Pan *) słuchaniem muzyki czternastu małych chłopców, od dziewięciu miesięcy do nauki wziętych; dalej oglądał kobierce w guście etruskim, chustki jedwabne, pasy, płótna, kapelusze, druty i t… p… fabryki Sokołowskiej. Nazajutrz kilkanaście familii, z Montbeillard przybyłych, wybornem stolarstwem, płócien tkaniem i t… p… bawiących, prezentowało się Naj. Panu. Tegoż dnia wyjechał król do Siedlec etc. W kilka lat później ustały zakłady fabryczne, o których dziś i pamięć zaginęła.
Ktoż nie zna działalności i zasług Antoniego Tyzenhauza, Podskarbiego Nadwornego, Starosty Grodzieńskiego, który, objąwszy zarząd ekonomii królewskich, Grodzieńskiej, Mohilewskiej i Szawelskiej, w początkach panowania Stanisława Augusta 1765 roku, w przeciągu lat kilku niesłychaną rzutkością, zabiegliwością i pracą, cudów przemysłu, handlu i rozwoju ekonomicznego dokazał. W Horodnicy i Łosośnej ogromne powznosił gmachy; uczonych, artystów, rzemieślników i fabrykantów z za granicy posprowadzał; wysłał Downarowicza do Anglii dla studyów agronomicznych; zarodowe owczarnie, obory i stadniny zaprowadził, mając z Anglii, Francyi, Brunświku i Holsztyna najpiękniejsze zwierząt domowych okazy. Założył, pod Gilibertem z Montpellier, szkołę weterynaryi; dalej, szkołę miernictwa i architektury; bił drogi i kanały, osuszał bagna, Niemen kanalizował; zakładał młyny, huty, garbarnie, olejarnie, krupiarnie, browary i wyrabiał produkta leśne: smołę, dziegieć, potaże. Urządził fabryki bielizny stołowej z blechami i maglami jak w Hollandyi; fabryki sukna najpiękniej- -
*) "Korespondent Krajowy i Zagraniczny" N. 100.
szego, które za granicą od nas kupowano, muślinów, wyrobów jedwabnych, wstążek, axamitu, atłasów, pasów i materyi litych, powozów i wyrobów metalowych, gisernie i typografie. Pourządzał magazyny i kantory kupieckie. Fundował biblioteki, muzea, korpus kadetów pod przewodnictwem Frehlicha inżyniera i księdza Narwojsza matematyka; a projektował jeszcze założenie Akademii nauk i obserwatoryum astronomicznego. Wybudował nowy zamek królewski, teatr i operę urządził. Jednem słowem, w lat kilkanaście na takim stopniu rozwoju ekonomicznego postawił tamte litewskie prowincye, że ci, którym to wcale nie było po myśli, widząc, miasto zubożenia i obezwładnienia kraju, coraz silniej rozwijające się życie, przestraszeni, intrygami i zabiegami podburzając zawiści jednych, lub z drugich *) korzystając niechęci, tyle przez zakulisowe machinacye potrafili dokazać, że słaby i niedołężny król, pomimo własnej woli i przekonania, ( gdyż sam Tyzenhauza bronił publicznie), od urzędu go jednak usunął. Wpadł więc co prędzej czyhający już na to Rzewuski, Starosta Bohusławski, do Grodna w dniu 1 sierpnia 1780 roku z siłą zbrojną, jak do rabunku, zabrał, zagarnął i zatradował wszystko, co zastał na miejscu, na prywatną nawet nie bacząc własność, i w tejże chwili, jakby coś najzbawienniejszego dla kraju miał czynić, pozamykał i porujnował fabryki, ludzi na cztery wiatry porozpędzał precz, i – jak ów afrykański Scypion na Kartaginy gruzach, mniemał się wielkim zwycięzcą i bohaterem. Grzechem jest przeto, i ciężkim, -
*) Wzięto za pozór nieakuratność niby w wypłatach bankierskich, na które, nota bene, jeszcze zaledwie za trzy miesiące termin nadchodził.
zarzucać ojcom naszym leniwstwo i zacofanie: robili oni co mogli, lecz niezawsze im robić dano; wzięli się może nieco zapóźno do pracy, ale uwzględnić tu przedewszystkiem należy dwa poprzednie panowania Sasów, zupełną niedołężność ostatniego króla i wreszcie okoliczności polityczne, w jakich się znajdowała Europa przy schyłku minionego wieku.
Tak upadały przemysłowe i naukowe zakłady, tak szły w ruinę i umyślną zagładę najpiękniejsze rezydencye naszych magnatów. Wspomnimy tu jeszcze Białę Podlaską (Alba Ducalis), całym blaskiem świetniejącą za księcia Hieronima Radziwiłła, Chorążego W. X. L. i Księcia Karola, Panie Kochanku, a ze śmiercią Księcia Dominika, po córce jego Stefanii za Wittgensteina wydanej, w obce ręce wraz z milionowemi dobrami przeszłą Była tu niegdyś sławna fabryka gobelinów, które w piękności nie ustępowały wyrobom francuzkim. Prawdziwie wspaniały zamek bialski stał jeszcze, w całym swym majestacie, do pierwszych dziesiątków lat naszego stulecia; opustoszały, szczerbiąc się powoli, niepożyty jednak, mógłby był trwać wieki, gdyby dziedzice, Niemcy, nie kazali go zburzyć w roku 1873 do szczętu, na to chyba, aby pyszną architekturą i wspaniałą swoją wielkością świetniejszych naszych nie przypominał czasów.
Gdybyśmy w podobny sposób, pobieżnie tylko, wyliczyć chcieli gruzy i zwaliska, co nasz kraj zalegają, starczyłoby pracy na długie lata i obszerne tomy, bo tuśmy je wskazali w jednej okolicy tylko i niezbyt obszernej, wymieniając też główniejsze jedynie. Spójrzmy na Swisłocz, gdzie tyle wzniósł murów, tyle dobroczynną ręką dla całej okolicy rozsypał kroci, przezacny referendarz Tyszkiewicz, na ufundowanie, uposażenie i utrzymanie prawdziwie wzorowego gimnazyum, w którem się setki litewskiej młodzieży kształciło; – pustka, gołe mury i rudera, W Czarnawczycach, rezydencyi uczonego, niegdyś, Księcia Marcina Radziwiłła, pozostały tylko dwa potężne słupy od wjazdowej bramy, kupa zielskiem porosłego rumowiska i kilkanaście drzew starych z dawnego ogrodu, co tajemniczym cieniem osłaniały może ongi szanownego Krajczego, kiedy się zaciekał nad ulubionym szczególnie talmudem, albo dumał o metampsychozie, w którą święcie wierzył.
Takiemuż losowi, jak wszystkie, wyżej wymienione miejscowości, uległo i miasto Kodeń, linii Sapiechów, Kodeńską zwanej, najdawniejsza siedziba.
Przybywającemu tu chełmskim gościńcem, od strony Włodawy, przedstawiają się najprzód obszerne sklepy, dla świetnych niegdyś jarmarków na składy oraz magazyny przeznaczone, dziś siedlisko sów i szczurów, rozsypujące się z dniem każdym w gruzy; nieopodal, w prawo między Bugiem a oddawna wyschłym stawem, trzyma się jeszcze jako tako stary Sapieżyński zamek, prosta kwadratowa, o niskiem piętrze i na lochach osiadła budowla, która, jeśli dotychczas przetrwała, winna to głównie uczciwym dziedzicom, co przynajmniej dachy czasem łatać każą, i temu zapewne, że, jako cale nie wspaniała, nikomu oczu nie razi. A siedziba to wielce stara, bo fundowana jeszcze przez Iwana Sapiehę, Wojewodę Podlaskiego, który tu właśnie przyjmował Zygmunta I-go owym sławnym "Iwanem" puharem; a że Wojewoda umarł w 1519 roku i przywilej też na budowę zamku wydany jest pod rokiem 1511, przetrwał więc już ten gmach przeszło półczwarta wieku. W obrębie zamku, o kroków kilkanaście od niego, znajduje się jeden z najciekawszych zabytków architektury gotyckiej z początku XVI wieku: jest to dziś w zupełnej ruinie stojąca cerkiewka, którą wzniósł dla uczczenia pamięci ojca, Iwana Sapiehy, Wojewody Podlaskiego, syn jego Paweł, z przyczyny długoletności swej Nestorem zwany. Najwspanialszą wszelako budowlą Kodnia był, w głębi rynku wznoszący się, kościół, pod wezwaniem Św. Anny, na cerkiew wschodniego obrządku w roku 1875 zamieniony. Dokładnie opisywanym on był już niejednokrotnie: przez Księdza Jakóba Walickiego, Jana Fryderyka Sapiehę i innych; we wspaniałej tej, ogromnej budowie, któraby żadnej nie oszpeciła stolicy, mieścił się cudami wsławiony obraz N. P. Maryi, zwany de Guadaluppe, uwieziony potajemnie z Rzymu przez Mikołaja Sapiehę, Chorążego Litewskiego, w 1632 roku; a że ten obraz i w Rzymie, w osobnej pomieszczony kaplicy, szczególnie i powszechnie był czczonym, wielkie ztąd dla Sapiehy wynikły trudności, które dopiero po kilku latach i niezliczonych zabiegach przebaczeniem Ojca Świętego Urbana VIII zakończone zostały. W kościele Kodeńskim znajdowała się wielka ilość relikwii i apparatów, oraz ex-vota bardzo bogate: na samym obrazie N. P. Maryi mnóstwo zawieszonych było kosztowności, między któremi jaśniał ów sławny rubin ogromny, przez Króla Jana Kazimierza ofiarowany. Była to Infułacya, którą pobożni a możni dziedzice szczodrą ręką i przez długie lata uposażali; nie osobliwością tu więc były ciężkie z lamy złotej kapy i ornaty, niemniej perłami i drogiemi wyszywane kamieniami, jak również starożytnej roboty ozdobne puszki, monstrancya i kielichy. W lewej kaplicy ciekawa mieściła się galerya Sapieżyńskich portretów, począwszy od najdawniejszych czasów, aż do Księcia Kazimierza Nestora, Marszałka Sejmu Czteroletniego.
Za miastem, od strony Brześcia Litewskiego, Paweł Sapieha, Biskup Żmujdzki, w 1710 roku założył rezydencję letnią, Placencyą zwaną, w pięknem położeniu nad Bugiem, otoczoną dawniej wielu domkami na podobieństwo tych, jakie mają Kartuzi lub Kameduli.
Pod koniec panowania Stanisława Augusta, należał Kodeń do JO. Księżnej Elżbiety z Branickich Sapieżyny, Wojewodzicowej Mścisławskiej *, siostry Xawerego Branickiego, Hetmana, a matki Księcia Kazimierza Nestora, Generała Artylerji i Marszałka sejmu konstytucyjnego. Piękna niegdyś i w liczbie sławnych pięciu Elżbiet pomieszczona w złośliwym Węgierskiego wierszyku, w roku 1790 lub 92, mając lat sześćdziesiąt kilka, dała już za wygranę wszelkim wielkoświatowego życia ułudom, i z pomocą dawnego a doświadczonego przyjaciela domu, Mierzejewskiego, Strażnika Koronnego, zajmowała się przedewszystkiem tak zwanemi, nie po polsku, interesami". Zatem opłacaniem długów, ciągle robionych na nowo, i o ile się dawało gromadzeniem dla ukochanego syna fortuny; tysiącznemi i niekończącemi się sprawami i procesami, przy mnogich spadkach i rachunkach z rodziną, które nieustannej baczności i zapobiegliwości wymagały; polityką i sprawami kraju, i wreszcie gospodarstwem, z całą skrupulatnością, w jego szczegółach najdrobniejszych nawet, z głównem baczeniem i upodobaniem w rozszerzaniu i wydoskonaleniu fabryki sukna, którą była w Kodniu założyła. Księżna, asystując na -
* Wdowy po Janie, synu Ignacego, ktory był żonaty z Krasicką.
trybunałach, kondesencyach, sejmach i sejmikach, gdy się też ciągle a gorąco i politycznemi zajmowała sprawami, do rozmaitych mięszając się kabał, w nieustannych była podróżach. Czynna i niespracowana, przesiadywała jednak od czasu do czasu i w Kodniu; apartamenta księżnej, dość pięknie urządzone były w parterowym pałacyku na Placencyi; na zamku zaś mieszkanie zajmował książe Nestor, Generał Artyleryi, jeśli przybywał; czas nieco dłuższy bawił on tutaj jedynie przed ożenieniem się*, oraz po rozwodzie z żoną, wyniósłszy się z Lubartowa w 1785 r.; w ogóle, rzadko tu przesiadywał dłużej; najczęściej w podróżach za granicą, lub w Warszawie czas przepędzając, zjeżdżał jedynie dla odwiedzin, polowania, lub Brzeskich Sejmików. Tu także za zamku były oddzielne apartamenta dla Hetmana Branickiego, oraz gościnne, jak również mieszkanie JMPana Koryckiego, marszałka, dworzan, kapelana i miejscowego zarządu
Dwór księżnej, dawnym obyczajem, nawet w ostatnich czasach bardzo był liczny **; mając bowiem mnogość wielką interesów, wielu też do sprawowania ich potrzebowała ludzi; nadto, nie mogła odmówić pomieszczenia na swoim dworze młodzieży, bądź krewniaków, bądź synów tych ze -
* Żona Cetnerówna z domu; primo voto była za J. Samguszką, 2 voto za Księciem Nestorem, 3 voto za Kajetanem Potockim, 4 voto za Karolem de Lambesc.
** Wszelkie wiadomości w niniejszem opowiadaniu o osobach i wypadkach czerpane są bądź z ustnej tradycyi, bądź z wielkiej ilości listów Marszałka dworu Księżnej, Koryckiego, listów samej Księżnej do Księcia Nestora, Hetmana Branickiego, Ks. Repnina, i dworzan Kodeńskich, z archiwów własnych autora w Romanowie Podlaskim.
szlachty, prawników albo plenipotentów, którzy mieli już pewne w domu książąt zasługi, albo w przyszłości potrzebni być mogli.
JMPan Strażnik Kor. Józef Mierzejewski, główny doradzca, pełnomocnik i przyjaciel domu, kiedy niekiedy tylko przybywał do Kodnia, na krótko, w sprawach ważniejszych, lub gdy księżna bawiła. Na owe bowiem czasy przebywała ona najczęściej w Warszawie, głównie z powodu sprawy syna z Sanguszkami o Lubartowszczyznę, gdyż dobra te, jako żonine, winien był książe Nestor po rozwodzie z posiadania swego wypuścić, czego dla poniesionych nakładów i nadpłat wzbraniał, się uczynić, a sprawa ta w Trybunale Lubelskim, jako i sama sprawa rozwodowa, wielu swojego czasu hałasów i gawęd była przyczyną,
Dwór tedy Kodeński, tak z obyczaju, jako i z potrzeby, liczny był i wielce obsadny; w miasteczku, na zaniku, na Placencyi i w domkach podmiejskich roiło się ludzi bez liku, tem bardziej, że tu właściwie były dwa dwory: księżnej matki i syna. Główną tu wszelako osobą na miejscu był JMPan Józef Korycki, marszałek dworu: chudy, szczupły, czarniawy, wcale niepokaźny, ale człowiek z kościami poczciwy i największe zaufanie księżnej posiadający. On na wszystko i na wszystkich miał oko; chełpił się tem, że dużo jeszcze przed owym Janem Koryckim, co był proboszczem Kodeńskim 1730 roku i kilka tysięcy złotych nawet na altaryą miejscową w testamencie swoim rezygnował, już rodzina jego od dawna wiernie Sapieżynskiemu domowi służyła. A był, wiedzieć potrzeba, szlachcic sprawiedliwy, bene natus, lubo niektórzy zarzucali po cichu, jakoby miał z Tatarów pochodzić, bo są Koryccy Tatarowie, – choćby i w tem nic złego nie było, gdyż to powszechnie wiadomo,
Tatarowie Litewscy są ludzie wielce poczciwi i zacni. Ale JMPan Marszałek wcale był innej krwi, i pieczętował się Ciołkiem, jako i sam Król Jegomość, a pisał się Korycki z Korytnice. Wszelako z tą prozapią bynajmniej się nie czwani!, bo zwyczajnie człowiek to był cale skromny, od wszystkich kochany, a poważany nie tylko od bliższych, ale od najdalszych i wysokich nawet dygnitarzy województwa. Drzwi się też u JMPana Koryckiego nigdy nie zamykały, a stół marszałkowski, dostatni i suty, zawsze był obsadzony ludno. Dodać potrzeba, że nieustanna korespondencya z księżną Jejmością, przesiadującą w Warszawie, jak to powiadają, przy wielkim ołtarzu, dawała JMPanu Koryckiemu możność wiadomości o wszelkich nowinach i konjunkturach" politycznych. Sprowadzało to ciekawych gości nie mało, każdy bowiem żądny jest najświeższe mieć "ex – publicis" wiadomości, zwłaszcza, gdy o jego własną skórę idą targi albo kości rzucają, jak to właśnie działo się pod owe czasy.
Pani Korycka, będąc też zaufaną księżnej, zajmowała się wyrobem i blechem płócien i innemi gospodarstwa białogłowskiego porządkami.
Ostrornęcki był na ten czas gubernatorem, czyli, jak dziś mówią, administratorem klucza Kodeńskiego, i miał do pomocy Obuchowicza, który się więcej regestrami zabawiał. JMPan Gubernator był człowiek cale innego, niż Korycki, autoramentu"; bo naprzód na spojrzenie był chłop, jak dąb, tęgi a czupurny, na twarzy czerwony a plamisty, gadał grubo i głośno, aż się szyby trzęsły; niby dobroduszny, otworzystość sentymentów" udawał, a był lis szczwany i słyszał jak trawa rośnie. Żeby miał być dla dobra skarbu wielce przychylnym, powiedzieć trudno, bo dobrze pono o sobie pamiętał; ale był tak zręczny, że go w niczem poszlakować nie było podobna; a choćby rad był dworem trząść, czując wszelako, że z JMPanem Koryckim iść o lepszą w zaufaniu księżnej nie może, tak mu się w oczy przynajmniej układał, że Marszałek miał go za najuczciwszego człowieka.
JMPan Raciborski, był plenipotentem do spraw miejscowych pomniejszych, i w nieustannej prawie zostawał podróży, a Komisarzem Koreywa, człek wesoły i prosty, jak go widzisz, tak go pisz; do kompanii jedyny, ale i pracą nie brzydzący się wcale; każdy też, co mógł, to na niego walił, on zaś, kręcił się sam i tam, zda się nie robił nic, a jednak bez niego się nie obeszło i co wziął w ręce, wywinął jak z płatka.
Stary Zdzitowiecki, rachmistrz i kasyer zarazem, cały dzień ślęczał w swojej na zamku kancelaryi; już to kasy, prawdę rzekłszy, nie miał co tak dalece pilnować, bo choć krocie płynęły, krocie wypływały; zawsze też siary był skrzywiony i kwaśny, a jak mu szóstaka w rachunkach zabrakło, gotów był dwa dni nie jeść i dwie nocy siedzieć aż gdzieś omyłkę przydybał. Miał zaś Zdzitowiecki przy sobie Nassalskiego pisarza, którego już dziesięć razy wyganiać chciano, bo pił haniebnie, a zawsze go rachmistrz wyprosił. I to rzecz ciekawa, co za perfekcyę" w nim upatrywał, bo na wołowej skórze tego by nie spisał, co się stary na niego od rana do nocy w kancelaryi nagderał. A Nassalski, jak mruk, pisał tylko i pił, pił i pisał, ale rękę miał piękną i zawsze jednaką, choćby się na nogach utrzymać nie mógł; pił zaś na umór, jak utrzymywał, z desperacyi od owego gderania.
Całą fabryką sukna i foluszami, które położone były nad
Bugiem niedaleko Placencyi, jako też zakupywaniem wełny i wszystkiem w ogóle, co się tego wydziału tyczyło, zajmował się ksiądz Ambroży, Bernardyn, jako z tym przemysłem obeznany, przybyły z Wielkopolski, co był wpierw kapelanem w Koźminie, dobrach JO. Księcia Piotra Sapiehy, Wojewody Smoleńskiego. Wojewoda umarł w roku 1771, jadąc do Generalności, czasu konfederacyi Barskiej, do Cieszyna; a lubo i tu była niejaka lukta z księżną wdową, bezdzietną, Sułkowską z domu, Koźmin wszelako przeszedł w posiadanie ks. Nestora i z tamtąd więc kapelan do dóbr Kodeńskich przybył. A był ów ksiądz Ambroży człek żwawy i czynny, bo i służby Bożej nie zaniedbywał, i fabryki pilnował sumiennie, na której się też znał doskonale; tylko nowin politycznych tak był ciekawym, że się za niemi całe życie uganiał i kogo złapał tylko, już brał na spytki; z najmniejszej zaś rzeczy wyciągał wnioski takie o jakich się nikomu ani śniło nawet. Z Wielkopolski również przybył i nadzorca fabryki, pod zawiadywaniem głównem księdza Ambrożego będącej, JMPan Sumiński. Ten był człowiekiem cale nowego zakroju: przysadkowaty i barczysty, twarzy kwadratowej, wygolony do czysta, nosił się, jak to mówią, z kiepska po węgiersku, bo ni to po polsku, ni po niemiecku; może i nie głupi, ale człek był ponury i złośliwy, mierził się wszystkiem, co dawnym obyczajem trąciło, wyszydzał to albo ganił i nowostek się chwytał, co u nas na Litwie wcale nie popłaca, wszyscy też od niego, jakby był zapowietrzonym stronili.
Byli wreszcie naówczas na Kodeńskim dworze JMPanowie Jan Narbutt i Ignacy Nielepiec, ludzie młodzi, dworzanie, którzy bądź u pana Koreywy, Komisarza, u Marszałka Koryckiego, lub u samej księżnej zatrudniali się korespondencya, bądź – to w różnych ważniejszych a zaufania potrzebujących sprawach jeździli, albo na zebraniach większych asystowali, jako powszechny wymagał obyczaj.
JMPan Narbutt nawet niby jako koligat bawił na Kodenskim dworze; ta bowiem rodzina Ostyków Narbuttów, lubo na fortunie podupadła nieco, cieszy się wszelako i precedencyą wysoką, i wielu krwi związkami z najmożniejszemi na Litwie domami, a szczególniej książąt Radziwiłłów, z którymi nietylko że jakoby jeden ród stanowi i tegoż samego herbu używa, ale nadto i kilkakrotnemi małżeństwami z nimi jest połączoną. Co zaś do JMPana Nielepca, był też, jak mówiono, słusznej proweniencyi, a nawet z rodziną Poniatowskich spokrewniony; tego na dworze księżnej umieścił był niezbyt dawno Hetman Xawery Branicki, z ojcem bowiem Nielepca bawili się niegdyś razem wojaczką, czasu Siedmioletniej Wojny, przy Ks. Karolu Kurlandzkim, synu Króla Augusta [II-go. Ci dwaj kawalerowie żyli z sobą w dobrej przyjaźni i zażyłości wielkiej, lubo cale różnych byli temperamentów: bo Narbutt mały, żwawy a wesoły, do wypitej był i do wybitej, a Nielepiec, słuszny i urodziwy, wielkiego prawda był animuszu młodzian, więcej wszelako milczący, niż mówny, do hulanki nie skory i zgoła prawie nad wiek poważny. Ten jednak charakter jego tem się łacno tłómaczył, że był sierotą bez ojca i matki; a takim krescytywa" na świecie nie łatwa, i luboć to mówi rusińskie przysłowie: nad syrotoju Boh g katytoju, ale i na tę kaletę dobrze też sobie zasłużyć potrzeba. Miał JMPan Nielepiec wszelako i ojcowizny kawałek gdzieś na Polesiu, folwark Sielnicą zwany, ale nie wielka to pono była substancya"; więc za wysoką promocyą hetmana poszedł w świat, aby własną pracą dorabiać się chleba. Pro – łekcya osób tak dostojnych, jak hetman, książę Nestor, generał artyleryi, albo sama księżna, rokowała mu nie płonną nadzieję lepszego losu. Bo na owe czasy i najzamożniejszych rodzin synowie początkowali po dworach magnackich, gdyż to była szkoła życia i świata, oraz jedyna droga do najwyższych nawet w kraju dostojeństw.
Chcąc dać niejakie wyobrażenie o ówczesnym dworze Kodeńskim, pominąwszy wiele osób mniejszego znaczenia, musimy wszelako wspomnieć jeszcze i o starym Opoczyńskim, murgrabim zamku, oraz o Verandzie, kamerdynerze, księcia Nestora. Z Opoczyńskiego każdy niby sobie trochę dworował, a lubili go wszyscy i cenili za poczciwość wielką. Służył on niegdyś w konfederacyi barskiej rycersko, gdzie też od kontuzyi nieco na słuchu szwankował: o owych też czasach i o służbie swej najprzód pod Bieżyńskim, a później pod księciem Kajetanem Sapiehą, marszałkiem konfederacyi płockiej, co pod Lanckoroną zginął w 1771 roku, stary najbardziej opowiadać lubił. Mały był, krępy i barczysty ogromnie, na twarzy brzydki haniebnie, a wszelako z oczu jego i owej twarzy poczciwa przeglądała dusza. Gaduła był niepohamowany i byle go słowem zaczepić, to już on sam gadał, gadał i gadał, i pytał za ciebie i odpowiadał; poszedłeś wreszcie i wróciłeś, a on sam do siebie jeszcze coś rozprawiał i pod nosem mruczał, co trzy słowa panie tego" powtarzając. A ciągle coś dłubał, czyścił, łatał, ostrzył czy reperował; ostrzenie wszelako brzytew lub nożyków było jego najupodobańszem zajęciem. Miał przy tem zawsze w kieszeni – widno z żołnierskich czasów zachowanym obyczajem – kawałek razowego chleba, który po kruszynie łamiąc, nieustannie przeżuwał, i z tem przeżuwaniem gęba mu się nigdy od rozmowy nie zamykała, –
jak z kim, chwała Bogu, jak nie, to sam do siebie; wreszcie jak nie gadał, to półgłosem klepał sobie pacierze, na ten raz już bez chleba w ustach, co za pewną mortyfikacyę musiał sobie bez wątpienia poczytywać.
Verand, a raczej monsieur Verand, był to znowu sługa cale innego gatunku, lubo miał się po trosze za pana. Przywiózł go był z Paryża książę generał dwudziestokilkuletnim, a że to już było od owego czasu również lat przeszło dwadzieścia ubiegło, pan Verand więc pięćdziesiątki dochodził; osadził go zaś książę w Kodniu dlatego, że się był ożenił i to z prostą dziewką, Rusinką, o której mówiono, że nie umiejąc parlefranse, nie rzadko mu argumenta swoje ciężką ręką na francuzkiej fizyognomii wypisywała. Ale książę go lubił zawsze i zrobił go swoim niby marszałkiem dworu; to marszałkowstwo jednak ograniczało się tylko do garderoby i kredensu księcia. Znał Verand pana swego doskonale i wszelkie sekreta jego, zwłaszcza zakulisowe, posiadał, a przeto i konfidencyę miał wielką; paplał już i po polsku jak papuga, ale gorzej może od samego Rajmera, kodeńskiego doktora, alias cyrulika, że boki zrywać było trzeba, jak we dwóch, zeszedłszy się, rozmawiali po polsku; bo ani Niemiec po francuzku, ani Francuz po niemiecku nie umiał. Ale gdy chodziło o nasz kraj, to Rajmer przynajmniej nie mówił nic złego, a pan Verand klął całą Polskę od czci i wiary, choć się na naszym chlebie zbogacił, a za łaską księcia, kiedy łapserdakiem wyszedł ze swego sławnego Paryża, tu w naszym Kodniu tak porósł w pierze, iż zaręczyć trudno, czy wnuki jego dzisiaj karetami nie jeżdżą.