- W empik go
Tragedie - ebook
Tragedie - ebook
Publikacja zawiera 19 utworów wybitnego starożytnego greckiego dramaturga Eurypidesa (ur. ok. 480 p.n.e., zm. 406 p.n.e.). Są to: I. Tragedie niewieście: Alkestis. Medea. Hippolytos uwieńczony. Hekabe. Ifigenia w Aulidzie. Ifigenia w Tauryi. II. Tragedie wojenne i ateńskie. Heraklidzi. Andromache. Błagalnice. Ion. Trojanki. Fenicyanki. III. Tragedie ludzi zwyczajnych: Elektra. Helena. Cyklop. IV. Tragedie szału: Herakles Szalejący. Orestes. Bachantki. V. Dodatek: Rhesos.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-303-2 |
Rozmiar pliku: | 736 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Medea.
Osoby dramatu.
PIASTUNKA.
PIASTUN.
MEDEA.
CHÓR KOBIET.
KREON.
JAZON.
AJGEUS.
POSEŁ.
DZIECI MEDEI.
Rzecz dzieje się w Koryncie.
PIASTUNKA.
Bodajby nie był Argo krajał głębi sinej
Symplegud, do kolchickiej pędzący krainy!
Bodajżeby też nigdy na leśnym Peljonie
Nie padła była sosna! Dzielnych mężów dłonie
Bodajżeby nie były pochwyciły wiosła
Tej łodzi, co po runo złociste ich niosła
Na rozkaz Peliasa! Medea, ma pani,
Nie byłaby płynęła wonczas ku przystani
Jolkijskiej! Miłująca Jazona, ta nasza
Władczyni, poradziwszy córkom Peliasza
Własnego ubić ojca, do korynckiej ziemi
Nie byłaby ucikła z małżonkiem i z swemi
Dziecięty! Juścić prawda, przybywszy tu w gości,
Oddana Jazonowi, doznała miłości
Powszechnej, boć największe to szczęście, jeżeli
Zgodliwa żona z mężem wierny żywot dzieli.
Dziś wszystko się rozsprzęgło najbliżsi sobie
Wrogami dziś, gdyż Jazon porzucił w tej dobie
Mą panią i swe dziatki, poślubiwszy zdradnie
Królewski płód Kreonta, co w tym kraju władnie.
Nioszczęsna zaś Medea, tak strasznie wzgardzona,
Przysięgi wypomina, z rozdartego łona
Do rąk się odwołuje przymierza, na świadki
Przyzywa oto bóstwa, że dziś się tak rzadkiej
Odpłaty doczekała z Jazonowej woli.
Wzgardziwszy wszelką strawą, gdy ją serce boli,
We łzach dzień cały trawiąc, zdradzona przez męża,
I oczu nie podniesie... Przyjaźń się wytęża
Daremnie: słów pociechy słucha, niby skała,
Lub morza spienionego fala rozszalała.
Czasami, odwróciwszy śnieżno-białą szyję,
Uskarża się sam na sam, z bólem się nie kryje,
Rodzica wspominając i ojczyste łany,
Dla męża porzucone, co dziś dla stroskanej
Litości niema żadnej!... Ach! jakżeż szczęśliwy —
Tak myśli —, kto rodzinnej nie opuszcza niwy!
Znienawidziła dzieci; ja-ć wielce się trwożę,
Czy niema złych zamiarów, czy nie knuje może
W swej duszy jakiej zemsty: gwałtowną ma duszę,
Nie zniesie żadnej krzywdy.. Obawiać się muszę,
Ażeby do sypialni wszedłszy pokryjomu,
Nie wbiła w serce córki królewskiego domu
Wyostrzonego noża. Nikt też dzisiaj nie wie,
Czy króla nie uśmierci w swym szalonym gniewie,
Nie sprzątnie oblubieńca i na większą jeszcze
Narazi się niedolę. Serce ma złowieszcze,
Nie wchodzić w nią w zatargi, droga-ć to jest śliska!
Lecz oto już dziecięta wracają z boiska,
Nie wiedzą nic o matce. Tak, umysł dziecięcy
Ma troskę o zabawę, zresztą o nic więcej.
Na scenę wchodzi z dziećmi Medei
PIASTUN.
Ty w domu mej władczyni siwy skarbie stary!
Dlaczego tak sam na sam skarżysz się bez miary
Na dworze na tę naszą niedolę? Czyż zdoła
Obywać się bez ciebie pani chmurnoczoła?
PIASTUNKA.
Sędziwy towarzyszu Jazonowych dzieci!
Nieszczęście chlebodawców w dobrych sługach nieci
Współczucie, ich cierpieniom równa się ich męka,
Więc ja też, gdy mnie dzisiaj straszna boleść nęka,
Wybiegłam i o losach Medei, tak srodze
Dotkniętej, wobec ziemi i nieba zawodzę...
PIASTUN.
Co? Jeszcze nie przestała się żalić ta biedna?
PIASTUNKA.
Draśnięta ledwie kora, daleko do sedna!
PIASTUN.
Nie mądra — jeśli wolno tak nazywać pany!
Więc dotąd ból najświeższy jeszcze jej nie znany?
PIASTUNKA.
Cóż stało się, mój stary? Wyjaw wszystko szczerze.
PIASTUN.
Nic! Nic! Żem to wogóle mówił, żal mnie bierze.
PIASTUNKA.
O powiedz, towarzyszu, powiedz! Na twą brodę!
Gdy trzeba, milczeć będę, wierz mi, nie zawiodę.
PIASTUN.
Poszedłem po warcaby i niepostrzeżenie
Usiadłszy przy źródlisku, przy świętej Pejrenie,
Gdzie starcy się zbierają, usłyszałem słowa,
Że z ziemi chce korynckiej wola Kreontowa
Wydalić matkę z dziećmi. Czy prawda się mieści
W tych słowach, juścić nie wiem, chciałbym też w ich treści
Dopatrzyć się li kłamu... Odpowiedź nie łatwa.
PIASTUNKA.
A Jazon czyż dopuści, iżby jego dziatwa
Cierpiała, choć dla matki tak jest dzisiaj srogi?
PIASTUN.
Dawniejsze związki nowym ustępują z drogi:
On dziś już szczęścia domu swojego nie strzeże.
PIASTUNKA.
Zginiemy więc, gdy klęski łączą się dziś świeże
Z dawnemi, co nam dotąd biedne serca straszą.
PIASTUN.
Nie pora powiadamiać o tem panią naszą,
Dlatego trzeba milczeć. Weź-że to w rachubę!
PIASTUNKA.
Strasznego wy rodzica macie, dziatki lube!
Lecz ja mu źle nie życzę, wszak on moim panem,
Choć bliskich swych cierpieniem darzy niesłychanem.
PIASTUN.
Rzecz ludzka! Teraz widzisz, że człek zawsze kocha
Więcej siebie, niż innych. I ma racji trocha,
Choć często zysk go ciągnie. Toć, najoczywiściej,
I Jazon wzgardził dziećmi swemi dla korzyści.
PIASTUNKA.
A teraz niech się dziatwa do domu potrudzi.
Ty zaś ją trzymaj z dala od gromady ludzi
I nie wiedź przed oblicze zatroskanej matki.
Widziałam-ci ja wzrok jej, jak w zawiści rzadkiej
Kierował się w ich stronę. Snać coś złego knowa!
Wiem o tem, że w swym gniewie nie spocznie jej głowa,
Dopóki nie porazi swych ofiar. Zaiste!
Nie w swych, lecz w wroga gromy niech rzuca ogniste!
MEDEA (poza sceną).
O jej!
O miej-że litość, ty bolu, o miej!
O jej! A dlaczego nie zginę
W tę przeraźliwą godzinę?
PIASTUNKA.
To właśnie mówiłam, najdroższe me dzieci:
W jej serca znękanem gniew srogi się nieci!
O spieszcie coprędzej! O idźcie już w dom!
A baczcie, by na was nie spłynął jej grom!
Unikać wam trzeba jej dzikiej natury,
Jej myśli wzburzonej, jej duszy ponurej,
Zabójczym oddanej tchom.
O idźcie już, idźcie, biegnijcie coprędzej!
Już widzę, jak rośnie ten obłok jej nędzy —
Przed chwilą zaledwie dostrzegły go oczy,
A teraz jak rośnie w bolesnej swej mroczy
Ten potwór! Ach! stanie się rzecz niepojęta,
Gdy mściwy duch zerwie swe pęta.
MEDEA (j. w.)
Ajaj! Ajaj!
Zbyt wiele ja nieszczęść doznałam, to znaj,
Ty dziatwo wzgardzonej, shańbionej macierzy!
Niech piorun mej klątwy w twe życie uderzy:
I ojciec i dom niech zaginie!
PIASTUNKA.
O, jej mnie nieszczęsnej, o jej!
A jakiż ta dziatwa w ojcowskiej tej winie
Ma udział? Dla czegóż nienawiść twa do niej?
O dzieci wy biedne! A któż was obroni?
Zbyt chełpi się pycha wodzących dziś rej,
Zbyt gniew się nadyma tych władców, co, sami
Zbyt się nie krępując ustawy więzami
Krępują wciąż innych prawem samowoli —
Tylko gdzie jest równość, życie nas nie boli!
Nie pragnę ja bogactw, chcę li mieć ostoję
Bezpieczną na stare, słabe lata moje.
Dla umiarkowanych już w samem ich mianie
Dostatnia jest chwała, boć umiarkowanie
To dobro najwyższe! A kto je przekroczy,
Ten nigdy już szczęścia w swym domu nie zoczy.
A, mówię, dla domu stokrotnie jest gorzej,
Gdy nad nim gniew boski się sroży.
CHÓR.
Słyszałam-ci głosy, te skargi na losy,
Płynące z warg
Nieszczęsnej tej niewiasty kolchidzkiej. O, kiedy
Otrząśnie się, mów, stara! z swej straszliwej biedy?!
Że tak w niej pełno jest skarg!
PIASTUNKA.
Nie dom to już przecie! Przeminie na świecie
Blask jego! Co więcej! łożnicy książęcej
On spragnion, a ona, we łzach zatopiona.
Po swojej tej stracie narzeka w komnacie,
A któż ją pocieszy z przyjaciół jej rzeczy?
MEDEA (j. w.).
Ajaj!
O niechaj w mą głowę pociski gromowe
Uderzą, bo za nic mam żywot, gdy granic
Mój ból nie posiada! Ach! Ach! Oby blada
Przerwała już śmierć to me życie!
CHÓR.
O Zeusie! O światło! O ziemio! Słyszycie
Te skargi gorące, obficie płynące
Z warg najbiedniejszej z żon?
Szalona! Tęsknota, co sercem twem miota
I pcha tak zawzięcie w mężowskie objęcie,
Przyspieszy ci, mówię, twój skon!
Nie pragnij tego! Gdy on
Do innych zrywa się łoży,
Niech gniew się twój nie sroży:
W stosownej cię dobie Bóg pomści. Ty sobie
Daj spokój! Nie brnij po nim w zbytecznej żałobie!
MEDEA (j. w.).
O wielka Temido i ty Artemido!
Ach! w jakiej ja męce wzdyć ginę, gdy ręce
Przeklętymi śluby związał mi dzień zguby!
Niech ujrzą me oczy, jak klęska się stoczy
Na niego i na nią, co taką otchłanią
Cierpienia mnie raczą! Ach! z jakąż rozpaczą
Wspominam, żem, brata sprzątnąwszy ze świata,
Tak ciebie rzuciła, o ziemio ty miła,
O biedny ty ojcze rodzony!
PIASTUNKA.
Słuchajcie, jak bije ten głos w nieboskłony!
Ku mściwej Temidzie, do Zeusa on idzie,
Którego opieka ma śluby człowieka
Na oku!... Ja zasię nie widzę w tym czasie,
By zemsta zbyt mała ukoić zdołała
Tę naszą nieszczęsną kniahinię!
CHÓR.
Bogdajby się tylko zjawiła tu ninie
Przed naszem obliczem! Smagana tym biczem,
Bogdajby zechciała wraz
Nakłonić też ucha mej radzie, co ducha
Gniewnego rozbroi i serce ukoi,
Zrzuci zeń ciężki ten głaz!
Bo juścić w każdy ja czas
Przyjaciół popieram szczerze!
Idź, otwórz domu dźwierze
I wyznaj niebodze mą miłość... Lecz srodze
Ty spiesz się, nim swej zemście straszne puści wodze!
PIASTUNKA.
Uczynić to mogę, przecież czuję trwogę,
Czy mnie wysłucha?
Z miłości ku tobie przechętnie to zrobię,
Choć na domowniki sypie ogień dziki
Z płomiennej źrenicy. Żar jako u lwicy,
Co młode swe broni, skrzy się, jeśli do niej
Zbliżyć się odważy ktoś z sług i szafarzy.
Prawda jest w twem słowie, że nasi przodkowie
Nie wiele zmyślili mądrego tej chwili.
Gdy ludzkiej gromadzie przy tańcu, biesiadzie
Kazali obleśnie piać wesołe pieśnie,
Zaś nauczycieli myśmy w nich nie mieli.
Jak dźwięcznymi tony żywot zachmurzony
Rozjaśniać... Na świecie tak ciągle się plecie,
Że gdy ludzie smutni, to przenigdy lutni
Wielostrunnej dźwięki nie tłumią ich męki.
A oto wciąż gromy biją w nasze domy!
A oto — o losy! — nowe wciąż pokosy
Śmierć kładzie na łanie! Bodajby to granie
Koiło nam bole!... Lecz w biesiadnem kole
Pocóż pieśni trzeba, gdy sam widok chleba
Głodne serca cieszy ucztującej rzeszy?!
(Znika).
CHÓR.
Tysiącznych jęków rozkłębiona fala
Razi me uszy! Zamęt głosów wzrasta!
Nieszczęsna niewiasta
Na zdrajcę się łoża ślubnego użala!
Ku Zeusa córce, przysiąg strażniczce, Temidzie,
Ten krzyk cierpienia idzie!
Ona śród nocy do greckiej ją ziemi
Morzami niosła wzdętemi...
Z pałacu wychodzi
MEDEA.
Rzuciłam progi domu, korynckie me panie,
By waszej przypadkowo nie uledz naganie.
Pysznymi zwią tu wielu — wiem to —, że od ludzi
Wciąż stronią, zaś człek inny zarzut pychy budzi,
Że ciągle poza domu ścianami wystawa.
A innych wreszcie bliźnich spotyka niesława
I wzgarda za to znowu, że im życie płynie
W spokoju arcygnuśnym, w hańbiącym bezczynie.
Źrenicom świata słuszność jakżeż jest daleka!
Nie zdołał człowiek dotrzeć do serca współczłeka.
A już go nienawidzi, chociaż krzywdy żadnej
Nie doznał, zasię przybysz winien żywot składny
Prowadzić według ustaw gościnnego kraju.
Nie chwalę-ć ja też ludzi, co mają w zwyczaju
Dla samej tylko pychy pogardzać innymi.
Mnie los niespodziewanie pogrążył w olbrzymiej
Niedoli; niczem dla mnie uroki żywota.
Ku śmierci, o me drogie, pcha mnie dziś tęsknota.
Bo ten, w którym złożyłam wszystką moją wiarę,
Najgorszym stał się z ludzi. Za jakąż to karę
Z wszystkiego, co oddycha i myśli na świecie,
Najsroższy los się dostał nieszczęsnej kobiecie?
Małżonka trzeba cennem okupywać wianem,
Naszego ciała władcę — złem to niesłychanem,
Lecz gorszym traf: nie wiada, jakim mąż ten będzie,
Szlachetnym czy też podłym, stanąć bowiem w rzędzie
Rozwódek wstyd to wielki, nie można też męża
Odtrącać! A już darmo umysł się wytęża,
Jeżeli w obcym kraju i pod obcem prawem
Z człowiekiem ma się obcym połączyć niebawem.
Zaiste! trzeba być jej jako prorokinie,
Ażeby módz odgadnąć, azali nie zginie.
Lecz gdy się wszystko dobrze zakończy nareście,
Gdy mąż w tem jarzmie życia chodzi przy niewieście
Godziwie, los to godny zazdrości; gdy zasię
Inaczej ma się sprawa, śmierć li dobrą zda się.
Pozatem, gdy mężowi dolega coś w domu,
Uskarżyć się on przecie może lada komu,
Druhowi, z którym wyrósł, a my, złych katuszy
Doznawszy, musim własnej spowiadać się duszy!
A mówią też, iż życie prowadzim bezpieczne
W komnatce, kiedy oni na zatargi wieczne
Wyruszać muszą w pole, gdzie oszczepy warczą!
O głupcy! Trzykroć wolę ja stanąć pod tarczą,
Niż rodzić choć raz jeden! Ale to się ciebie
Nie tyczy: masz ojczyznę, masz swój dom, w potrzebie
Przyjaciół możesz znaleść, żywota rozkosze
Otworem ci tu stoją... Zato co ja znoszę!
Samotna, bez ojczyzny, zdrady mężowskiemi
Nękana, z obcej ku wam przywiedziona ziemi,
Ni matki, ani brata, ani żadnej siostry,
Do których mi się uciec w mej niedoli ostrej!
To jedno tylko raczcie mi spełnić: jeżeli
Wynajdę jakiś środek na mych krzywdzicieli,
Na męża i na ojca, co mu córkę dawa,
I na nią — jeśli wszystkich zniszczę według prawa,
Wy milczcie!.. Tak, kobieta będzie pełna trwogi
We wszystkiem; tchórz do wojny, z pochew broni srogiej
Nie wyjmie, lecz gdy ślubne zbezczeszczą jej łoże,
Nikt mściwszym ani krwawszym od niej być nie może.
CHÓR.
Uczynię tak, Medeo! choć mi nie dziwota,
Że tobą żądza pomsty i żal taki miota.
Lecz, widzę, Kreon idzie, władca tej dziedziny:
Zapewne jakieś świeże niesie ci nowiny.
Na scenę wchodzi
KREON.
Medeo strasznooka, swą zapalczywością........................................HIPPOLYTOS UWIEŃCZONY
(Ἱππόλυτος στεφανοφόρος).
Hippolytos uwieńczony.
Osoby dramatu.
AFRODYTE bogini miłości.
HIPPOLYTOS syn Tezeusza i amazonki Antiopy.
SŁUŻBA.
CHÓR KOBIET TROIZEŃSKICH.
PIASTUNKA.
FEDRA, małżonka Tezeusza, córka Minosa, króla Krety.
TEZEUSZ król Aten, syn Ajgajosa (Egeusa).
POSEŁ.
ARTEMIS bogini łowów.
Rzecz dzieje się w mieście Troizenie przed pałacem króla Pitteusza.
Na scenie jawi się
AFRODYTE.
Me imię na niebiesiech niepomiernie słynie
I ludzie znają dobrze kipryjską władczynię.
A jacy są mieszkańcy od ponckich wybrzeży
Po fale Atlantyku, ten, kto we mnie wierzy,
Doznaje mojej łaski, zaś poniżon będzie
Pod słońcem, kto śmie deptać me święte orędzie.
I bóstwa bowiem lubią, jeśli człek jest skory
Oddawać przynależne niebianom honory.
Wykażę ja tu zaraz prawdę mego słowa.
Hippolit, amazonki syn, Tezeuszowa
Latorośl, wychowaniec cnego Pitteusza,
Jedyna, śród troizeńskiej ziemi żywa dusza
Najlichszą mnie śród bogów mianuje i dumnie
Miłosnem gardzi łożem. Nie znajdując u mnie
Radości, Artemidę, siostrzycę Foibosa,
Uważa za najpierwszą śród tych, co niebiosa
Zajmują, i z Zeusza tą córą dziewiczą
Na łowy, tępić zwierza, wyrusza z swą smyczą —
Za wielka to zażyłość dla śmiertelnych ludzi,
Zazdrości przecież we mnie zaszczyt ten nie budzi,
Bo pocóż? Tylko jeszcze dzisiaj zobaczycie.
Że zemszczę się za krzywdę swą na Hippolycie.
Rzecz dawna, pójdzie łatwo, nie będzie zawodu:
Na obchód gdy świąteczny z Pitteusza grodu
Pojawił się ten młodzian w ziemi Pandiona,
Ujrzała go cna Fedra, ojca jego żona,
I straszną się ka niemu rozpaliła żądzą —
Przezemnie to się stało. Jeszcze nim zabłądzą
Jej kroki do Troizeny, na znak swej miłości
Świątynię zbudowała śród ateńskich włości,
Na zboczu Palladyjskiem, skąd widać te łany —
Przybytek ten, w Kiprydy cześć ufundowany,
Ma zwać się od tej pory na zawsze kościołem
Bogini Hippolyta... Potem, kiedy społem
Z małżonką porzuciwszy mury Kekropsowe,
Tezeusz tu zawitał, aby swoją głowę
Od klątwy uratować, i roczną pokutę
Odprawiać jął zdaleka od domu za lute
Wylanie Pallantydów krwi, od onej chwili
Napróżno się nieszczęsna ta kobieta sili
Uwolnić się od cierpień: wzdycha, jęczy, ginie
Z miłości, ale milczy. Jakiejby to winie
Przypisać, z domowników nie wiada nikomu.
Lecz długo tak nie można kochać pokryjomu:
Wyjawię Tezejowi i ojciec młodziana
Zabije, mego wroga. Tak więc wykonana
Zostanie obietnica, jedna z trzech, któremi
Obdarzył Tezeusza władca, nad morskiemi
Falami władający, Pozeidon. I żona
Paść musi, acz chwalebnie. Bo juścić mi ona
I los jej nie oznacza znów tyle, bym miała
Poniechać swojej zemsty na wrogach, jak chwała,
Jak cześć moja wymaga... Lecz oto me oczy
Spostrzegły Hippolyta: Z łowieckiej-ci kroczy
Wyprawy syn Tezejów. Ustąpię mu z drogi.
Pospiesza tu z nim razem służby orszak mnogi
I głośną składa pieśnią hołdy Artemidzie:
On nawet nie przeczuwa, że ku śmierci idzie,
Że słońce mu przyświeca już po raz ostatni.
HIPPOLYTOS.
Za mną, szeregu mój bratni,
Hymny nam trzeba wznieść
W cześć Artemidy, w córki Zeusa cześć!
CHÓR STRZELCÓW.
O pani dostojna, o pani!
Zeusa ty córo i Latony,
Z dziew najpiękniejsza,
Z dziew, zajmujących gmach złocony
Twego rodzica, nieboskłony
Zeusa promienne: tobie w dani,
Tobie jedynej hołd składamy:
Niech się twa cześć nie umniejsza,
O Artemido bez plamy,
O dziew olimpijskich królowo!
HIPPOLYTOS.
Ten wieniec tobie składam, zioła woniejące,
Zerwane, o władczyni, na dziewiczej łące,
Na którą żaden pasterz nie pognał swych owiec
I z sierpem nikt nie zaszedł. Nietknięty manowiec!
Ta tylko skrzętna pszczoła pobrzękuje w wiośnie,
Dziewicza rosa łan ten orzeźwia, kwiat rośnie
Jedynie dla wybrańców, co nie wyuczoną,
Lecz szczerą wstydliwością w swojem sercu płoną —
Kto podły, temu wara! Więc, pani niebiosów,
Racz przyjąć tę ozdobę twych złocistych włosów
Z mej ręki nieskalanej. Ja jeden na ziemi
Zażywam takiej łaski, że mogę się z swemi
Do ciebie zwracać słowy, żeśmy towarzysze,
Że głos twój, o władczyni, każdej chwili słyszę,
Choć lic twoich nie widzę! Chciałbym w takiej mierze
Przez życie przejść, aż grób mnie w swe mroki zabierze.
Odwraca się od ołtarza w kierunku domostwa. W tej chwili występuje z chóru i zachodzi mu drogę
STARY SŁUGA.
O książę! — gdyż li boga władcą zwać wypada —,
Czy raczysz mnie wysłuchać? Dobra moja rada.
HIPPOLYTOS.
I owszem, boć nie mądrze postąpiłbym przecie.
STARY SŁUGA.
A wiesz ty, jaki zwyczaj panuje na świecie?
HIPPOLYTOS.
Nie, nie wiem. W jakiej sprawie twa się warga trudzi?
STARY SŁUGA.
Nikt pychy i uporu nie lubi śród ludzi.
HIPPOLYTOS.
Rzecz prosta, bo i któżby lubił pychę człeka?
STARY SŁUGA.
Że nikt zaś na uprzejmą grzeczność nie narzeka.
HIPPOLYTOS.
Na uprzejmości ludzie nigdy źle nie wyśli.
STARY SŁUGA.
Czyż bóstwa, powiedz, nie są takiej samej myśli?
HIPPOLYTOS.
Gdy życie ich w ten sposób, jak i nasze, płynie.
STARY SŁUGA.
A jednak pokrzywdziłeś dostojną władczynię.
HIPPOLYTOS.
Ja? Kogo? Strzeż się, proszę, by kłamcą nie zostać.
STARY SŁUGA (wskazując na posąg Afrodyty):
Masz oto przed swym domem cną Kiprydy postać.
HIPPOLYTOS (bijąc przelotny pokłon posągowi).
Jam czysty, nieskalany, pozdrawiam ją zdala.
STARY SŁUGA.
Dostojna jej potęga ludzką moc obala.
HIPPOLYTOS.
Nie wszystkim hołd się składa, ludzie to czy bogi.
STARY SŁUGA.
O mędrszyś, niż potrzeba! Szczęsnej życzę drogi!
HIPPOLYTOS.
Nie znoszę bóstw, co w nocy spełniają swą władzę.
STARY SŁUGA.
Daj bogom co boskiego, to ci, synu, radzę.
HIPPOLYTOS (szybko się odwracając)
Odejdźcie, moi słudzy; do domu pospieszcie,
Zgotujcie nam śniadanie; dobrze jest nareszcie
Posilić się po łowach przy obfitym stole.
I konie oporządzić potrzeba; mam wolę
Pohasać po śniadaniu, zabawa się przyda.
(Do starego sługi)
Niech dobrze tu się miewa ta twoja Kipryda.
Znika. Scena się opróżnia. Pozostaje
STARY SŁUGA (przed ołtarzem Afrodyty).
Nie pójdę-ci ja drogą, jaką chodzą młodzi,
Co myślą tak, jak o tem mówić się nie godzi
Człekowi służebnemu, lecz do twej dostojnej
Świętości się pomodlę, Kiprydo!... Niech wojny
Nie będzie między wami! Jeżeli, jak słyszę,
Zbyteczne prawi głupstwa w swej młodzieńczej pysze,
Ty zamknij na to uszy, boć przecież bogowie
Winni mieć rozum większy, niż ma człek w swej głowie.
(Znika).
Z drugiej strony zjawia się
CHÓR KOBIET.
Okeanosa wiecznie świeży zdrój
Płynie wiadrami z opoczystych ścian,
Rzeźwością życia zalewając łan.
Tam krok wypoczął mój,
Tam też mojemu zjawiła się oku
Dawna ma druha, mocząca w potoku
Lśniste purpury, by potem,
Słonecznem oblane złotem,
Na skalnej suszyć je zboczy.
Od niej to pierwszej jam się dowiedziała,
Juk cierpi ma pani wspaniała.
Jaka to boleść ją tłoczy.
*
Nie pozwalając wychodzić za próg.
Do łoża przykuł okrutny ją los.
Przepaska jasny zaciemnia jej włos.
Strasznie zwalona z nóg,
Trzy dni odtrąca wszelkie dary boże,
Do ust niczego wziąć już dziś nie może,
Dar Demetery jej na nic!
Tak do ostatnich granic
Złamana, nie widząc słońca,
Spoglądać musi w milczeniu, jak skrycie
Ucieka młode jej życie,
Jak prędko zdąża do końca.
∗∗∗
Jakież to bóstwo, o pani,
Tak twoje zmysły tumani?
Któż taką ci daje zapłatę?
Zali to Pan, czy Hekate?
Zali to Macierz gór,
Czy Korybantów chór?
A może tak cierpisz bez miary,
Że, poskąpiwszy ofiary,
Zraniłaś świętą Łowczynię?
Ona-ć to bowiem, ta królowa boża,
Przebiegać umie lądy, a i morza
Ona przepłynie!
*
Czyżby miłosna zawieja
Wtargnęła w gród Erechteja?
Czyżby od twoich się progów
Odwrócił potomek bogów,
Małżonek twój i pan,
Na żądzę przewrotną zdan?
A może z twej Krety rodzinnej
Do tej przystani gościnnej
Przybyli jacyś żeglarze
I, straszne z domu przyniósłszy ci wieści,
Zadali pani mojej te boleści,
Te męki wraże?
∗∗∗
Dola rodzącej kobiety
Niejednokrotnie tak nieszczęsna bywa,
Że, drogą, którą kroczy jej nadzieja żywa,
Spieszy wraz obłęd i szał!
I ja, niestety,
Tych samych doznałam losów,
Lecz na królowę niebiosów,
Na Artemidę, co grozą swych strzał
Szafuje według swej woli,
Duch się mój zdał!
I nie zawiodły
Moje żarliwe modły:
Wyrwała mnie z ciężkiej niedoli!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Lecz, patrzcie! na dworze
Stara piastunka się jawi!
Wynoszą, patrzcie! naszej pani łoże!
Dusza się moja powstrzymać nie może,
By nie zapytać, co tak gnębi ninie,
Co tak boleśnie dziś trawi
Tę naszą biedną kniahinię?
Służebnice wnoszą Fedrę, leżącą na łożu, towarzyszy im i nadzoruje orszak stara
PIASTUNKA (po krótkiej pauzie)
Ach! ta nędza człowieka!
Ach! ten ból, co go czeka!
Ach! te straszne choroby!
Cóż mam czynić tej doby,
Cóż poniechać ja mam?
Wyniosłyśmy twe leże
Na to słońce, na świeże,
Na rzeźwiące powietrze,
A tu coraz są bledsze
Twoje lica! Twe oczy
W coraz głębszej omroczy!
Ach! odpowiedz-że nam?
Wszak ciągnęła cię wola
Do światłości, do pola,
Za pałacu bramami
Pożądałaś być z nami,
A patrz! teraz na nowo,
O ty chwiejna ma głowo,
Chcesz powracać w pokoje!
Wielce zmienne są twoje
Pożądania i chęci!
Coś cię ledwie przynęci
I odpycha cię wraz!
Twoje serce, o pani,
Tego tylko nie gani,
Co ukryte jest oku:
To ci tylko uroku
Jest przepełne i kras!
(Odwracając się)
Tak! ja sama bez mała
Chorować bym wolała,
Niż tak siedzieć, niżeli
Czuwać obok pościeli
Chorych ludzi! Wszak wtedy
Mniej doznaje się biedy —
To cielesne li męki!
A tu z znojem tej ręki
I znój duszy się para!
Męczarń, cierpień niemiara
Oto ludzkie jest życie!
A gdzież, gdzież zobaczycie
Kres i wyzwolenie?!
Są! Lecz mroczne tu cienie
Ukrywają z daleka
Przed oczami człowieka
Oną przystań... Więc ludzie.
Ulegając ułudzie,
Wzdyć żądzami wszystkiemi
Lgną co siły do ziemi
I to dzięki przyczynie,
Że im znan jest jedynie
Żywot ziemski... Zaiste!
Nikt nie wniknął w te mgliste,
W te umarłych dzierżawy,
Więc też błądzi człek prawy,
Bo niepewne są wieści,
Co za nami się mieści.
FEDRA.
Wyprostujcie mą postać!
Trudno mi tak pozostać:
Głowa zbytnio opadła,
Członków moich wiązadła
Rozluźniły się w męce.
Wznieście w górę te ręce —
I ta chustka na czole
Zbyt mi cięży... Ja-ć wolę,
By tych włosów korona
Na me spadła ramiona.
PIASTUNKA.
Męstwa, ciszy, spokoju!
Nie rzucaj się! Toć w znoju
Łatwiej wytrwać i trudzie,
Gdy odważni są ludzie:
Zresztą na to my przecie,
Aby cierpieć na świecie!
FEDRA.
Ajaj!
A niechże mnie tej chwili
Świeży trunek posili,
Z jasnych krynic czerpany!
Na kwieciste mnie łany,
Na murawy ponieście!
Przy topoli szeleście
Czemuż spocząć nie mogę?
PIASTUNKA.
Szał cię opadł, niebogę!
Snać majaczysz w chorobie!
Nie my same tu obie,
Tłum nas słucha! Strzeż-że się!
FEDRA.
Być mi w górach! W tym lesie
Śród tych jodeł, gdzie w zwierza
Psów zajadłych uderza
Rozszczekany rój.
Z jakim jabym zachwytem
Szczuła sforę! Z dzirytem
Tessalijskim w tej dłoni
Za jeleniem w pogoni,
Jakże jabym śmigała
Jego grotem! Jak strzała
Mknąłby oszczep, rzucony
Obok włosów korony
W ten myśliwski bój...
PIASTUNKA.
O dziecino ma chora,
Na co-ć łowy i sfora?
Żądza twoja się ciska,
Chcesz górskiego źródliska?
Za tą bramą jest wzgórze,
Tam ci wodą usłużę.
FEDRA.
Artemido, ty pani
Słonej, morskiej przystani,
Władająca na torze,
Który stado twe orze
Kopytami! O święta!
Jakżeż jabym źrebięta
Chciała kiełzać weneckie!
PIASTUNKA.
Co za myśli zdradzieckie!
Co za szał to niezdrowy!
To chcesz w góry, na łowy,
To znów chętka cię bierze
Na piasczyste wybrzeże,
By dosiadać rumaki!
Wieszcz li zgadłby dziś, jaki
Bóg cię z toru wytrącił,
Kto twe zmysły zamącił!
FEDRA.
Co ja biedna zrobiła?
Co za straszna mi siła
Wzięła rozum? Zaiste,
Zły opętał mnie duch!
Zakryj twarz mi! Rzęsiste
Pod spuszczoną powieką
Łzy ja czuję! Łzy cieką
Z ócz ze wstydu i bólu!
Zakryj-że mnie, matulu!
Wstyd mi tego, com rzekła!
Ach! prawdziwe to piekła
Stracić zmysły! Źle z nowa,
Gdy odzyszcze je głowa!
Umrzeć juści najlepiej,
Zanim rozum się skrzepi!
PIASTUNKA.
Już zakrywam. Lecz kiedy
Grób mnie wyrwie z tej biedy,
Kiedyż ciało me skryje?
Długo, długo-ć ja żyję,
Wiem niejedno i powiem:
Źle ze serca jest zdrowiem,
Jeśli przyjaźń zawiera,
Która nazbyt jest szczera,
Która w duszę zapada
Zbyt głęboko. Ma rada
Żyć pod uczuć tych władzą,
Które zawsze się dadzą
Czy rozluźniać dowoli,
Czy też ścieśniać! Zbyt boli,
Nazbyt ciężar ugniata,
Jeśli człek się tak zbrata,
Że się troska za dwóch,
Jak ja dzisiaj. Toć przecie
Rzecz wiadoma na świecie.
Że gdy człowiek przesadzi.
Częściej bólu, a rzadziej
Dozna szczęścia! I zdrowie
Też nie wieczny jest zuch —
Cierpi na tem... Przysłowie
Przypomnąć się ośmielę,
Że gdy czego za wiele,
To nie zdrowo!... W tem właśnie
Mądry człek mi przyklaśnie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Staruszko, naszej Fedry opiekunko wierna!
Widzimy, że jej boleść dolega bezmierna,
Lecz czem jest ta choroba, tego nikt nie zgadnie,
Więc racz-że nam powiedzieć, wyjaśnić dokładnie!
PIASTUNKA.
Jać sama tego nie wiem — ukrywa przedemną.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Przyczyna tych tajemnic również ci tajemną?
PIASTUNKA.
Nic zgoła tutaj niewiem, toć milczy zawzięcie.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Zmarniała ponad wyraz, zwiędła nad pojęcie.
PIASTUNKA.
Bo jakoż? Dzień już trzeci bez żadnego jadła!
PRZODOWNICA CHÓRU.
Z choroby, czy też myśl ją o śmierci opadła?
PIASTUNKA.
Nie wiedzieć, lecz to jasne: na śmierć się zagłodzi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Mężowi jej — rzecz dziwna — wcale to nie szkodzi?
PIASTUNKA.
Ukrywa przed nim wszystko, mówi, że jest zdrowa.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czy z ócz jej nie wyczyta, co się w wnętrzu chowa?
PIASTUNKA.
Zdarzyło się, że teraz poza krajem bawi.
PRZODOWNICA CHÓRU.
A ty nie masz potrzeby dotrzeć jak najżwawiej,
Co niszczy tak jej ciało i umysł rozprzęga?
PIASTUNKA.
Zrobiłam już, co można, i żadna potęga
Nie zrobi tu nic więcej. Lecz i dziś nie spocznę
W staraniach najgorętszych... Wy, świadki naoczne,
Widzicie, jak zabiegam w nieszczęsnej chorobie
Mej pani... (Do Fedry) Córko droga! zapomnijmy obie
Poprzednie nasze słowa. Popatrz się wesoło,
Pochmurne brwi te wygładź, rozjaśnij to czoło.
I ja się zwrócę z drogi poprzedniej, na której
Nie pięknie-m się sprawiała, biorąc ciebie z góry,
I lepszą dam ci radę... Jeśli masz z chorobą
Tajemną do czynienia, pogadają z tobą
Niewiasty — są tu obok, a jeśli mężczyzna
Posłyszeć o tem może, niech się lekarz wyzna
W tem wszystkiem, przywołamy coprędzej lekarza.
Co? milczysz? Nie trza milczeć! Niech dziecię me zważa:
Źle radzę, więc mi przygań, lecz słuchać wypada,
Jeżeli się w mych słowach dobra mieści rada;
Mów, spojrzyj! Nieszczęśliwa jest istota ze mnie!
Niewiasty! My się wszystkie trudziły daremnie!
Jesteśmy, gdzieśmy były! Moich rad nie słucha,
A wiedz — chociażbyś była nad morskie bałwany
Nieczulsza —: ani jeden syn twój ukochany
Nie będzie gospodarzem w swym ojcowskim domu,
Jeżeli ty ich zdradzisz, niepamiętna sromu,
Pragnąca teraz umrzeć!... Tak! Na Amazonę,
Co dzieciom twoim pana zrodziła, nie płone
Wzdyć plemię, acz bękarcie — znasz je, Hippolita
Nazwisko ma — —
FEDRA.
O rety!
PIASTUNKA.
Takeś tem przybita?!
FEDRA.
Zabijasz mnie, matuchno! Ból mi serce ściska!
Na Boga, nie powtarzaj mi tego nazwiska!
PIASTUNKA.
A widzisz! Mądra jesteś, lecz ci nie przeleci
Przez myśl dbać o swe życie i o szczęście dzieci.
FEDRA.
Ja kocham je!... Mną teraz dola miota inna.
PIASTUNKA.
A wszak bez krwawej zmazy jest twa dłoń niewinna?
FEDRA.
Bez zmazy dłoń, lecz w sercu mojem plama krwawa!
PIASTUNKA.
Azali to jest wroga zawziętego sprawa?
FEDRA.
Wbrew woli mej i swojej drah do zguby zmusza.
PIASTUNKA.
Czy może jaką krzywdę masz od Tezeusza?
FEDRA.
Bodaj-żeby on krzywdy nie doznał z mej strony!
PIASTUNKA.
I cóż cię pcha ku śmierci? Jaki grzech spełniony?
FEDRA.
Nie przeciw tobie grzeszę, więc niech grzeszę sobie.
PIASTUNKA (padając jej do kolan).
Ustąpię, gdy mnie zmusisz — li, wówczas to zrobię.
FEDRA.
Co czynisz? Pragniesz zmusić, chwytając za ręce?!
PIASTUNKA.
Za ręce i za nogi! Mów o swej udręce!
FEDRA.
Gdy powiem, jeszcze większe sprawię ci boleści.
PIASTUNKA.
Największy ból się dla mnie w twej utracie mieści.
FEDRA.
Utracisz mnie! Lecz dla mnie zaszczyt jest w tej doli.
PIASTUNKA.
O rzeczy więc zaszczytnej pani milczeć woli?
FEDRA.
Nie powiem, aż na cnotę mój występek zmienię.
PIASTUNKA.
Mów! Cnota twa tem większe mieć będzie znaczenie.
FEDRA.
Ach! Odejdź! Puść tę rękę! Błagam cię, na nieba!
PIASTUNKA.
Nie puszczę, póki nie dasz tego, czego trzeba.
FEDRA.
O, daję ci! Cześć we mnie budzą ręce twoje!
PIASTUNKA.
Więc mów, na ciebie kolej: ja w milczeniu stoję.
FEDRA.
O jakież to cię, matko, rozpierały żądze!
PIASTUNKA.
Czy byka masz na myśli? Chyba to, tak sądzę — —
FEDRA.
O siostro nieszczęśliwa, Dioniza żono! —
PIASTUNKA.
Co mówisz, dziecko moje?! Lżysz swe gniazdo pono!
FEDRA.
Jam trzecia... Tak haniebnie tu ginę, nieboga!
PIASTUNKA.
Co znaczą twoje słowa? Lęk mnie zdjął i trwoga.
FEDRA.
Tak, stamtąd me nieszczęście! Nie od dziś ni wczora!
PIASTUNKA.
Nic nie wiem, chociaż wiedzieć bardzo jestem skora.
FEDRA.
Ach!
Tyś winna to powiedzieć, co ja rzec mam tobie!
PIASTUNKA.
Nie jestem wieszczka, nic ja z zagadką nie zrobię.
FEDRA.
Co czuje człowiek, powiedz, gdy, jak mówią, kocha?
PIASTUNKA.
Rozkosze same czuje, lecz i bólu trocha.
FEDRA.
Ból moim jest udziałem. Dojmuje mi srogo...
PIASTUNKA.
Co mówisz, dziecko moje? Ty kochasz? I kogo?
FEDRA.
A jakże on się zowie, ów syn Amazony?
PIASTUNKA.
Hippolytos?
FEDRA.
Tyś rzekła, nie ja!
PIASTUNKA.
O stracony
Mój losie!... Co ty mówisz? Gubisz mnie na zawsze!
Niewiasty! Nie wytrzymam! O dni me najkrwawsze!
O życie! Gardzę życiem! Wstrętny blasku słońca!
Umieram!... Idę sobie!... Blisko jestem końca! —
Na wieki bądźcie zdrowe!... Że też tak się dzieje,
Iż człowiek najzacniejszy wybiera koleje
Występku — wbrew swej woli! Wie, że to ohyda.
A idzie!... O, nietylko bóstwem jest Kipryda —
Czemś więcej jest, niż bóstwem! Ona, co dziś niszczy
I ją i mnie i dom ten zmienia w kupę zgliszczy...
PRZODOWNICA CHÓRU.
Czyście słyszały, o!
Czyście słyszały,
Kobiety,
Jakie straszliwe, niesłychane zło
Padło z warg naszej królowej?
Raczej mi zginąć, niż patrzeć na cały
Ból twój, co zmysły ci miesza! O rety!
O gorze! O biada mnie biednej!
O jakiż to los był gotowy
Takie ci sprawić męczarnie?!
Przemarnie
Gnębi was dola, o ludzie,
W łzach wychowani i trudzie!
Zło-ś wyjawiła — czyż w jednej
Nie zginiesz chwili? Ach, jaki
Czekać cię może czas?!
Dom swój ty gubisz i siebie i nas.
Boć już wiadomo, które sobie szlaki
Wybrała Kiprys, o Krety
Nieszczęsna córo ty!
FEDRA.
(wstaje spokojna i podchodzi ku chórowi).
Trojzeńskie me niewiasty, wy, co zajmujecie
Najdalszy zrąb ziemicy Pelopsa! Na świecie
Żyjąca, noc niejedną strawiłam w zadumie
Nad gorzką nędzą świata i, jak to rozumie
Mój umysł, wraz wam powiem: więc mi się wydaje,
Że człek nie z przyrodzenia grzeszne ma zwyczaje,
Boć przecie ludziom wcale nie braknie rozsądku —
Nie! Cała ona sprawa takiego jest wątku:
My wiemy, co jest dobre, znamy wartość złego,
A tylko postępujem inaczej. Dla czego?
Bo jedni są leniwi, a drudzy przenoszą
Nad cnotę jakąś rozkosz, zaś człek się z rozkoszą
Spotyka rozmaitą, A potem te wczasy,
Te puste pogawędki, to zło, pełne krasy,
I wreszcie wstyd... A wstydu dwa rodzaje mamy:
Godziwy wstyd i drugi, co haniebne plamy
Na domy nasze ściąga, tak, że gdyby chciano
Właściwie je określić, te dwa wstydy, miano
Odmienne daćby trzeba temu i tamtemu.
Tak patrzę na te rzeczy i dziś nie wiem, czemu
Miałby się znaleść środek, coby moje zdanie
Przemienił... Nie!... Już przy tem duch mój pozostanie!
A teraz w własnej sprawie: Kiedy mnie swym grotem
Zadała ranę miłość, myślałam li o tem,
Jak znieść to najgodziwiej... Więc powzięłam sobie
Zamilczeć, nic nie mówić o swojej chorobie,
Albowiem na języku oprzeć się nie można,
Boć umie karcić bliźnich jego siła zdrożna,
A sobie zaś największą snać wyrządza szkodę.
Powtóre znosić chciałam tę moją przygodę
Z odwagą, chciałam męstwem zmódz ten szał. A wreście,
Po trzecie, gdym spostrzegła, iż serce niewieście
Nie zdoła się okiełzać, że ma sił za mało,
By żądzę pohamować, więc mi się wydało,
Że umrzeć jest najlepiej, i nikt mi nie powie,
Iż błądzę... Tak! Czci mojej niech będą świadkowie
Chociażby najliczniejsi, ale hańbić siebie
Przy świadkach?! Raczej hańbę w mogile zagrzebię!..
A przytem, żem kobieta, wiem-ci zbyt dokładnie,
Iż wieczna zawsze hańba na kobietę spadnie,
Co łoże swe bezcześci z cudzymi mężami!
Tą hańbą, tak się stało, pierwsza dom swój splami
Niewiasta cnego rodu: Bo gdy się dopuszcza
Występku ktoś z najpierwszych, odrazu i tłuszcza
Rzecz dobrą w tem dostrzega, wielce sobie chwali
Jakoby jakąś cnotę. Nienawidzę, dalej
Tych, co są skromne w słowie, dla których obłuda
Jest wszystkiem, tak że grzeszą, skoro im się uda,
Kryjomo zdradzieckiego poszukując łoża.
(Przed posągiem Afrodyty).
Kiprydo! Wałów morskich ty władczyni boża!
Że one patrzeć mogą swym małżonkom w oczy,
Że ścian się nie lękają i tej nocnej mroczy,
Wspólniczek ich występków, by nie przemówiły!
Mnie zasię, przyjaciółki, trzeba do mogiły,
Bo nie chcę, aby mogło wydawać się komu,
Żem winna sromu męża i mych dzieci sromu.
Swobodnie, z dumnem czołem niech kroczą po ziemi
Chwalebnych naszych Aten, niech się w nich nie plemi
Poczucie hańby matki! Najzuchwalszy człowiek
Nie będzie mógł do góry podnieść swoich powiek,
Lecz spuści je jak sługa, jeśli ma w pamięci
Srom matki lub też ojca... Jedno niech się święci
Na zawsze: tylko to się równa życia cenie,
Gdy duch jest sprawiedliwy, szlachetne sumienie.
Bo przyjdzie dzień, co grzesznym postawi zwierciadło
Przed oczy, jak dziewczynie. Oby tak nie padło,
Bym ja się kiedy tego doczekać musiała.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Hej! Cnota to dla wszystkich największa jest chwała,
Czcigodne imię ludziom na zawsze zdobywa.
PIASTUNKA.
O pani, gdy przedemną stanęła, jak żywa,
Twa boleść, lęk uczułam odrazu i trwogę,
Lecz całkiem niepotrzebnie. To powiedzieć mogę,
Bo gdy się ludzie czemu raz wtóry przypatrzą,
Sąd bywa rozumniejszy, a pomyłka rzadszą.
Cóż stało się dziwnego? Sprawa całkiem prosta:
Bogini cię nawiedza, swym cię gniewem chłosta —
Miłujesz... Żaden dziw to... Wielu innych ludzi
To samo przecież czyni. Więc skądże się budzi
Ta chęć utraty życia dla miłości?.. Powiedz!
Na jakiżby to świat nasz zbłąkał się manowiec.
Jeżeliby ci wszyscy, co kochali kiedy,
I ci, co kochać będą, musieli z tej biedy
Umierać! Nie drobnostka to budować tamy
Przeciwko naporowi miłości. My znamy,
Że kto się jej poddaje, ten ją znosi łatwo,
Lecz jeślibyś zuchwale zechciała, ma dziatwo,
Opierać się jej mocy, źlebyś wyszła na tem:
Pognębi cię, wysmaga, nie wiem jak, swym batem.
W powietrzu ona władnie i w morskiej powodzi
I wszystko, co tu żyje, li przez nią się rodzi.
Kipryda nam zaszczepia ową żądzę w łonie,
Co naszym jest początkiem na ziemskim zagonie.
A komu nie są obce starodawne dzieje,
Kto w pieśni się wczytuje, ten się nie zdumieje,
Ten wie, jak się — bywało — Zeus ongi zapala
Miłością do Semeli, ten wie, jak Kefala
Uniosła zakochana Jutrznia złotowłosa
W dziedzinę swych współbogów. I dzisiaj niebiosa
Ci wszyscy zamieszkują i, tak mi się zdaje,
Kontenci są zapewne, iż w te boże kraje
Zawiodła ich przemożna namiętność... Ty zasię
Sprzeciwiać chcesz się temu?... Opór nie na czasie,
Gdyż ojciec spłodził ciebie na tych samych przecie
Podstawach i ci sami rządzili na świecie
Bogowie, więc się trzeba poddać pod te prawa.
Co myślisz? Czyż nieznaną mężom jest niesława?
Czyż nawet i najmędrszy nie widzi, iż łoże
Bezcześci mu małżonka, a tai, jak może,
Swą hańbę? I niejeden też ojciec pokrywa
Miłosne uchybienia swych synów... Boć, żywa
To prawda, człek rozumny zataja przed światem
Wszelaką, mówię, brzydkość; nie trzeba, pozatem,
Na życie swoje patrzeć zbyt ciemno. Nie tędy
Prowadzą ludzkie drogi: miewa-ci swe błędy
I dach ten, co nam domy osłania. Z tej doli
Czy myślisz, że cię jaka potęga wyzwoli?
Człowiekiem tylko jesteś, więc niech będzie rada
Twa dusza, jeśli więcej dobrego posiada,
Niż złego.. Daj-że spokój, moja córko miła,
Tej pysze bezrozumnej! Pychy-ć to jest siła,
Gdy człek chce być mocniejszy od bogów. Bogowie
Chcą tego, przeto miłuj. A jeśli masz zdrowie
Odzyskać, szukaj środków godowych. Są słowa
Zaklęcia, czarodziejskie są pieśni: zdrowa
Ty będziesz, lek się znajdzie jakowyś... Mężczyzna
Przepysznie by wyglądał — każdy mi to przyzna —,
Jeżeliby go sztuki nie wsparły niewieście.
PRZODOWNICA CHÓRU.
Tak, Fedro, to, co ona ci mówi, jest wreście
W twej doli może milsze, ale ja cię chwalę,
Choć chwalba ma w tej chwili nie może ci wcale
Brzmieć słodko ani twego rozradować serca.
FEDRA.
A cóż tu szczęście ludzi i ludów uśmierca,
Co niszczy byt nas wszystkich, jeśli nie te mowy
Zbyt słodkie, te pochlebstwa? Pożytek gotowy
Ma być, a nie przyjemność, z ludzkich rad nauka,
Jak zacnie żyć należy. Tego człek niech szuka!
PIASTUNKA.
I cóż tu się rozwodzić? Mowa tu jest na nic,
Tu młodzian ów potrzebny. Marniejesz bez granic,
Coprędzej więc należy rozstrzygnąć, coprędzej............................................