Tragedie. Tom I - ebook
Tragedie. Tom I - ebook
Dwutomowa edycja Tragedii Sofoklesa w nowym przekładzie i opracowaniu Antoniego Libery.
Tom I zawiera cykl tebański, czyli Króla Edypa, Edypa w Kolonos i Antygonę, tom II – cykl trojański, czyli Ajasa, Filokteta i Elektrę oraz nienależące do żadnego cyklu Trachinki – tragedię osnutą wokół mitu Dejaniry i Heraklesa. Wszystkie dramaty poprzedzone są zwięzłymi wstępami i opatrzone przypisami, które wyjaśniają wszelkie kwestie mitologiczne i filologiczne.
Wydanie adresowane jest do szerokich rzesz czytelników i miłośników antyku, a także do ludzi teatru – potencjalnych realizatorów i wykonawców scenicznych.
Od połowy XIX przekładano w Polsce Sofoklesa kilkakrotnie. Większość tłumaczeń wyszła spod pióra filologów klasycznych, uzależnionych od reguł ortodoksji lingwistycznej oraz poetyki, którą cechowały sztuczność, patos i archaizowanie. Skutkowało to brakiem prostoty i bywało niekomunikatywne. Sofokles zaś pisząc dla szerokiej publiczności, i to w większości niepiśmiennej, brzmiał jasno i naturalnie. Był rozumiany powszechnie i bez trudu.
Spolszczenia Antoniego Libery są próbą przywrócenia owej prostoty. W zaproponowanej przez niego formie językowej tragedie Sofoklesa brzmią tak, jakby napisane były dzisiaj.
Oto antyk w szlachetnym kostiumie nowoczesności.
Spis treści
Od tłumacza
Cykl tebański
Król Edyp
Edyp w Kolonos
Antygona
Przypisy tłumacza
Części tragedii
Król Edyp
Edyp w Kolonos
Antygona
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-06-03541-4 |
Rozmiar pliku: | 650 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sofokles żył i tworzył w V wieku p.n.e. Od tego czasu minęło blisko dwa i pół tysiąca lat. W ciągu tych stuleci obumarły nie tylko religia i cywilizacja, które stały u podstaw jego dzieła, ale i język, w którym zostało napisane. Przy czym chodzi nie tylko o to, że przestano się nim posługiwać, lecz głównie o to, że jego semantyka i idiomatyka nie pokrywa się w pełni z odpowiednikami w językach nowożytnych. Inaczej mówiąc, wiele z wyrażonych w tamtym języku treści – pojęć, znaczeń, odniesień – jest po prostu nieprzetłumaczalnych, i to nie z braku słownictwa czy innych środków wyrazu, lecz z powodu zaniku pewnej sfery myślowej i głębokiej przemiany mentalności. Starożytne piśmiennictwo, zarówno greckie, jak i innych wymarłych języków, można sobie jedynie przybliżać. A czyni się to zasadniczo na dwa sposoby: naukowo (filologicznie) lub artystycznie (poetycko).
Metoda naukowa stawia sobie za cel maksymalnie wierne oddanie czy odtworzenie treści i sensu utworu. Odkłada na bok kwestię formy: nie próbuje jej odwzorowywać, ograniczając się do jej opisu i wyjaśnienia reguł. Nie dba o styl, nie ułatwia lektury przez dostosowywanie języka do aktualnych standardów mowy i retoryki. Skłania odbiorcę przede wszystkim do zrozumienia dzieła w najszerzej pojętym kontekście historycznym. Tworzy coś w rodzaju językowego skansenu, przy współudziale rozbudowanego aparatu tekstologicznego i filologicznego (objaśnienia idiomów, analiza wariantów, komentarze dotyczące późniejszych dodatków, zmian i ingerencji kopistów).
Metoda poetycka stawia sobie za cel odrodzenie i odświeżenie dzieła na potrzeby szerszego odbiorcy. Tak więc przywiązuje głównie wagę do strony formalnej: stawia na komunikatywność i estetykę. Owszem, opiera się na ustaleniach metody naukowej i wykorzystuje jej osiągnięcia, zarazem jednak modyfikuje tekst, dostosowując go do aktualnych konwencji mówienia. Koncentruje się na takim oddaniu tego, co w dziele pozostało wciąż żywe, aby było to przejrzyste i naturalne, i działało na wrażliwość współczesnego odbiorcy. Rezygnuje więc z niektórych elementów sztafażu historycznego, dążąc do odświeżenia prawdy obyczajowej i emocjonalnej. Przekłada nie tyle język, co sposób myślenia; nie tylko sens, lecz i formę wyrazu.
W piśmiennictwie zachodnim, głównie niemieckim, anglosaskim i włoskim, te dwie metody postępowania od dawna kultywowano osobno, niejako równolegle. Powstawały wydania krytyczne, na ogół dwujęzyczne, służące głównie środowisku akademickiemu, oraz wydania „literackie” (zawierające tłumaczenia mające nieraz charakter parafraz), przeznaczone dla szerszej publiczności, a w przypadku dramatów – dla środowiska teatralnego.
W Polsce przez długi czas panował zwyczaj łączenia obu metod. Tłumaczeniem tragedii greckich zajmowali się prawie wyłącznie filolodzy klasyczni, nieraz najwyższej rangi, jak choćby Zygmunt Węclewski, Kazimierz Morawski czy Stefan Srebrny, którzy w przekładach starali się pogodzić wierność z walorami poetyckimi. Nie dawało to niestety zadowalających rezultatów, częściowo z powodu prymatu ortodoksji lingwistycznej (głębokiego uzależnienia od oryginału), częściowo z niedostatków kunsztu poetyckiego.
Charakterystycznym rysem tej tendencji było transponowanie na aktualne formy wyrazu nie tylko dawnego nazewnictwa i elokwencji, ale i poetyki. Choć tłumacze-filolodzy doskonale zdawali sobie sprawę, że poezja starogrecka nie znała takiego środka wyrazu jak rym (wykształcił się on dopiero w łacińskiej poezji średniowiecznej), uważali jednak, że dla współczesnego odbiorcy stanowi on niezbywalną cechę języka poetyckiego i bez niego czytelnik, a zwłaszcza widz w teatrze, nie doceni walorów poetyckości tekstu, szczególnie w partiach Chóru. Skutkowało to na ogół wątpliwej urody wierszem, tym bardziej że rozkwit tej praktyki przypadł na okres Młodej Polski, kiedy to literacka polszczyzna uległa aberracji i manieryzmowi.
W piśmiennictwie zachodnioeuropejskim tendencja ta prawie nie występowała. Rymu nie stosowali nawet najwyższego lotu poeci parający się przekładem starogreckiej literatury. Przykładem niech będzie tu Friedrich Hölderlin, jeden z największych poetów niemieckich okresu romantyzmu. Choć w języku rodzimym uprawiał on poezję rymową i w ogóle był bardzo biegły w sztuce mowy wiązanej, odrzucił zdecydowanie te środki wyrazu, gdy przyswajał niemczyźnie Króla Edypa i Antygonę. Jego starania szły wręcz w przeciwnym kierunku. Próbował mianowicie dostroić współczesny mu wiersz niemiecki do wzorów starogreckich. W każdym razie uczynił to na wielką skalę we własnej twórczości poetyckiej, całkowicie rezygnując z regularnego wiersza rymowego na rzecz rytmicznego lub rytmizowanego wiersza białego wzorowanego na starogreckich odach, hymnach i dytyrambach. Jego przekłady z greki zaś miały tak wyraziste brzmienie, że z czasem tłumaczono je na inne języki europejskie (m.in. na włoski i francuski) jako dzieła nieledwie oryginalne.
W polskim piśmiennictwie początek emancypacji przekładu „literackiego”, przeznaczonego głównie na potrzeby teatru, datuje się stosunkowo późno, bo dopiero od połowy XX wieku. Choć przekłady Kazimierza Morawskiego z przełomu XIX i XX wieku oraz Stefana Srebrnego z pierwszej połowy ubiegłego stulecia miały z pewnością charakter poetycki i cieszyły się uznaniem w środowisku teatralnym, to jednak za prawdziwego prekursora w tej dziedzinie należy uznać Ludwi-ka Hieronima Morstina, który w zupełnie inny od swoich poprzedników sposób przełożył cykl tebański (PIW 1956). Wprawdzie i on stosuje jeszcze rymy, ale do podstawowego zadania, jakim jest oddanie starożytnego tekstu we współczesnym kostiumie językowym, podszedł znacznie swobodniej, pozwalając sobie na daleko idące modyfikacje i parafrazy.
W latach 60. XX wieku, idąc za panującą wówczas modą, podjęto próby tłumaczenia Sofoklesa prozą. W ten sposób – na zamówienie Gustawa Holoubka – przełożył Króla Edypa Stanisław Dygat, a Antygonę – gdański reżyser Stanisław Hebanowski. W podobnym kierunku kilka dekad później podążył Nikos Chadzinikolau, który obie najsłynniejsze tragedie Sofoklesa, a także Elektrę, przełożył wierszem wolnym (nierytmicznym), co jednak nie zapobiegło manieryzmowi i dziwactwom stylistycznym. Natomiast w stronę całkowicie przeciwną poszedł Artur Sandauer, tłumacząc w latach 70. ubiegłego stulecia Króla Edypa (pt. Edyp królem) wierszem regularnym i ściśle rymowanym, co z kolei dało niezamierzony efekt komiczny czy wręcz groteskowy w tego rodzaju niezliczonych dystychach, co poniższe:
Czy twierdzy bronisz, czy sterujesz statkiem,
Gdy chcesz przewodzić, miej przewodzić nad kim.
Dobrą! Bo dobrem i zło nazwę, byle
Co wszczęte przykro, skończyło się mile.
A ot wróżbitę prowadzi tu chłopię,
On prawdę choćby spod ziemi wykopie.
Uciechy, władzy, bogactwa, kielicha
I pychy, co się nad innych wypycha!
Najlepszych słuchać rad nie mam ochoty.
Bodajbyś nigdy nie zrozumiał, kto ty.
Stylistyka ta, a zwłaszcza sposób rymowania z pewnością pasują do kabaretowych kupletów; zastosowane do greckiej tragedii czynią z niej tekst parodystyczny, ośmieszając jej treść i formę. Nie to, rzecz jasna, było celem głośnego krytyka i besserwissera.
Natomiast na szczególną uwagę i uznanie zasługuje ostatnie kompletne wydanie całego dorobku Sofoklesa w przekładzie i opracowaniu Roberta R. Chodkowskiego (nakładem Towarzystwa Naukowego KUL, Lublin 2009–2012). Jest to pomnikowa edycja w dwóch tomach, będąca zaktualizowanym i wyczerpującym kompendium wiedzy na temat sztuki dramatopisarskiej Sofoklesa – edycja, która poza lekcją nowoczesnego przekładu zawiera ogólny wykład z problematyki teatru antycznego, jak i skrupulatne omówienia poszczególnych tragedii. Dla wszystkich interesujących się Sofoklesem jest to rzecz ze wszech miar godna polecenia.
Całość zachowanego dorobku Sofoklesa, czyli siedem tragedii, przełożyli dotychczas na język polski:
1875 – Zygmunt Węclewski
1888 – Kazimierz Kaszewski
1916 – Kazimierz Morawski
2009 – Robert R. Chodkowski
Przekład, który oddaję do rąk czytelnika, nazywam spolszczeniem, by podkreślić, że moim głównym staraniem było nadanie tekstowi jak najnaturalniejszej formy i dostosowanie go do aktualnych standardów języka mówionego – oczywiście w ramach regularnego wiersza 11-zgłoskowego, który uważam za najlepszy i najbardziej stosowny do oddania rytmicznego toku greckiej tragedii.
Lekcja ta przeznaczona jest zasadniczo dla twórców teatru i szeroko pojętego miłośnika literatury. Wychodzi ona naprzeciw wyzwaniom epoki, która w szaleńczej pogoni za tzw. uwspółcześnianiem antyku coraz częściej sięga po uzurpatorskie kompilacje lub parafrazy, niemające nic wspólnego z oryginałem, przez co przeradza założoną „dekonstrukcję” w… destrukcję, i to zarówno samego dramatu, jak i widowiska teatralnego.
Proponuję współczesną wersję tonu wysokiego, w jakim grecka tragedia powinna być utrzymana. Eliminuję nadmierny patos, archaizmy i anachroniczną sztukaterię, a jednocześnie stronię od pospolitości i wulgaryzmów. Stawiam na ascezę wyrazu: na prostotę, logikę i komunikatywność. Liryczne partie Chóru pozostawiam nieraz w formie neutralnej, przeznaczonej do recytacji albo do adaptacji w innym metrum w przypadku zastosowania podkładu muzycznego. Starałem się unikać ostrych przerzutni (łamiących związki frazeologiczne), a prozodię klasycznego 11-zgłoskowca o stałych akcentach na 4. i 10. sylabie różnicowałem przez zmienny tryb stosowania średniówki i korzystanie z kataleksy, tak aby wiersz nie wpadał w nazbyt dudniący rytm formatu 5+6 (którego charakterystyczne brzmienie ma najsłynniejszy wers Hamleta: „Być albo nie być – oto jest pytanie”), co groziłoby innego rodzaju monotonią.
Dla zilustrowania tej metody podaję niżej – na przykładzie Króla Edypa – po kilka wersji każdej z trzech podstawowych form prozodycznych 11-zgłoskowca.
Przykłady:
(1) Średniówka między zdaniami lub wyrazami o słabym związku składniowym:
------------------------------------------------ ----------- -----
Mów w ich i-mie-niu. // Co was tu spro-wa-dza: 5+6
Bo jak naj-słusz-niej // Apollo i ty kataleksa 5+5
Zwalczyć za-ra-zę // i zażegnać zło kataleksa 5+5
Jak umiał za-bić, // to słów się nie zlęk-nie 5+6
------------------------------------------------ ----------- -----
(2) Średniówka między wyrazami o silnym związku składniowym:
--------------------------------------------------- ----------- -----
Lęk czy po-trze-ba // rady? Bądźcie pew-ni 7+4
Nie mniej niż każ-dy // z was, a nawet bar-dziej 6+5
Na dobre i na // złe, / jak bóg prze-są-dzi 6+5
Niech wskaże go, a // jeśli sam nim jest kataleksa 4+5
Znałeś ich? Stój!… Kto // mnie urodził? – Ga-daj! 4+7
--------------------------------------------------- ----------- -----
(3) Średniówka zatarta:
----------------------------------------------- ----------- -----
Do Delf, by od wy- // -rocz-ni apol-liń-skiej 2+9
Lecz i o bez-pie- // -czeń-stwo. Przecież ten kataleksa 7+3
A tego, kto po- // -peł-nił ową zbrod-nię 3+8
Nie wtajem-ni-czo- // -ne-go, by go stłu-mić 7+4
Gdyby się o-ka- // -zało, że to ja kataleksa 7+3
----------------------------------------------- ----------- -----
Tłumaczyłem na podstawie dwujęzycznego angielskiego wydania Harvard University Press, opracowanego przez jednego z najwybitniejszych współczesnych znawców Sofoklesa i tragedii antycznej, profesora Hugh Lloyda-Jonesa, wspomagając się rekomendowanym przez niego poetyckim przekładem na angielski Roberta Faglesa, opublikowanym w serii Penguin Classics.
Skrupulatne, filologiczne tłumaczenie prozą Sir Hugh Lloyda-Jonesa jest wzorem prostoty i precyzji i wespół ze szczegółowymi objaśnieniami tekstologicznymi nie pozostawia wątpliwości co do znaczenia poszczególnych słów, wyrażeń i całych kwestii. Z kolei wolny przekład Faglesa stanowi instruktywną lekcję inwencji językowej, dając zarazem pojęcie o możliwościach i granicach swobody. Wyobrażenie o tym daje już sama liczba wersów: na przykład Król Edyp liczy sobie w oryginale 1530 wersów, a w przekładzie Faglesa – 1684. Obie wersje doskonale się uzupełniają i pobudzają do tworzenia syntetycznego odpowiednika w języku rodzimym.
Tragedii nie podaję w kolejności, w jakiej postawały (jak zwykle się to czyni w tego rodzaju edycjach), lecz według chronologii mitologicznej, aby uwydatnić następstwo przedstawionych historii. Stąd właśnie naprzód mamy tzw. cykl tebański (Król Edyp, Edyp w Kolonos, Antygona), a później tzw. cykl trojański (Ajas, Filoktet, Elektra). Trachinki, nienależące do żadnego cyklu, umieszczam na końcu.
Pracę tę poświęcam pamięci mojej matki, która była filologiem klasycznym i udzieliła mi pierwszych lekcji kultury i literatury antycznej.
Antoni LiberaKRÓL EDYP
WPROWADZENIE
Bohaterów mitologii greckiej jest bez liku. Jedni są powszechnie znani, inni tylko z imienia, a jeszcze inni prawie wcale. Postać Edypa należy do najsłynniejszych. Jest gwiazdą pierwszej wielkości. Czemu zawdzięcza swą sławę i pozycję?
W XX wieku imię Edypa rozsławił na niespotykaną dotąd skalę twórca psychoanalizy Zygmunt Freud, który w postaci tej dostrzegł mityczny wzór dla swojej teorii, głoszącej, iż człowiek w pewnej fazie dzieciństwa pożąda rodzica płci przeciwnej, a jednocześnie pragnie pozbyć się rodzica płci tej samej, i że jest to zjawisko naturalne i powszechne. Zjawisku temu nadał miano kompleksu Edypa i tym samym imię greckiego herosa wprowadził w zupełnie nowy kontekst kulturowy. Chociaż teoria psychoanalityczna nie wytrzymała krytyki i próby czasu, samo hasło na trwałe pozostało w zbiorowej świadomości.
Jednak postać Edypa i przed Freudem zajmowała wysoką pozycję w panteonie mitologicznych bohaterów. Z czego to wynikało? Prawdopodobnie ze szczególnego stężenia zła i okropności w losie jednego człowieka (złamanie aż dwóch tabu: ojcobójstwa i kazirodztwa), a także stąd, że owo monstrualne nieszczęście jest niezawinione, a przy tym nieuniknione. Podobnych gigantycznych nieszczęść jest jednak w mitologii greckiej więcej, by wymienić choćby Tantala, Niobe i cały ród Atrydów. Poza tym dlaczego właściwie nieszczęście spowodowane przez niepojęty wyrok bogów – Los? Naturę? Tajemniczą Siłę Wyższą? – ma być gorsze i bardziej przerażające niż nieszczęście zgotowane człowiekowi przez innych ludzi? Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi. Wydaje się raczej, że o sławie i randze postaci Edypa w historii kultury zadecydował bardziej – jak to się dzisiaj mówi – pewien zabieg wizerunkowy niż sam materiał mitologiczny.
Przez zabieg wizerunkowy rozumiem tu sposób opracowania tematu. Trzeba bowiem pamiętać, że mitologia grecka w starożytności, zwłaszcza w jej wczesnym okresie, nie była czymś gotowym – skończonym i uporządkowanym. Przez wieleset lat była materią płynną, istniejącą jedynie w przekazie ustnym, a przez to stale modyfikowaną i rozbudowywaną. Jej autorstwo było anonimowe i rozproszone, a wartość poznawcza sprowadzała się właściwie do samych fabuł. To dopiero Homer i Hezjod (VIII wiek p.n.e.), a w ślad za nimi, parę wieków później, tragicy greccy zaczęli artystycznie opracowywać wybierane przez siebie mity i historie.
A zatem o randze i sławie danej postaci czy opowieści w kulturze decyduje w znacznej mierze w a r t o ś ć a u t o r s k i e g o u j ę c i a, a ponadto okrutna selekcja, dokonana przez niszczycielski czas. Bo trzeba też pamiętać, że z tego, co powstało w złotym wieku antycznej Grecji, przetrwała do naszych czasów zaledwie znikoma część. By ograniczyć się do trzech najsłynniejszych tragików, przypomnę, że z ich dramaturgicznego dorobku zachowało się m n i e j n i ż d z i e s i ę ć p r o c e n t: z 90 sztuk Ajschylosa – 7, z tyluż Eurypidesa – 17, a ze 123 dzieł Sofoklesa – też tylko 7. Trudno powiedzieć, ile wśród setek zaginionych utworów było arcydzieł na miarę Króla Edypa i jak przedstawiałby się dziś panteon mitologicznych postaci, gdyby cała ta biblioteka nie przepadła, wolno jednak sądzić, że panorama mitologicznego „nieba” z pewnością wyglądałaby inaczej.
W tym miejscu trzeba jeszcze dodać, że o szczególnej pozycji Edypa zadecydował nie tylko geniusz Sofoklesa, który tak a nie inaczej ukazał jego historię, lecz również – pośrednio – Arystoteles, który w swojej Poetyce nazwał ten właśnie dramat „najpiękniejszą tragedią” i uznał go za niedościgniony wzór dzieła literackiego. Taka rekomendacja jednego z największych filozofów nie tylko starożytności, ale i wszech czasów, nie mogła pozostać bez echa.
Pozostaje więc podstawowe pytanie o zasługę Sofoklesa. Na czym polega jego dokonanie, że z jednego z dziesiątków mitologicznych bohaterów uczynił ikonę kultury, postać archetypiczną, której posępna sława przetrwała do naszych czasów i której los wciąż nas porusza? Żeby odpowiedzieć, trzeba zacząć od tego, z czym poeta miał do czynienia w punkcie wyjścia, czyli od samego mitu.
Otóż ta mitologiczna historia, w najogólniejszym zarysie, przedstawia się następująco:
Lajos, prawnuk Kadmosa, założyciela Teb, spotkawszy raz na drodze Chryzoposa, młodziutkiego syna Pelopsa, syna Tantala, zakochał się w nim i uprowadził go gwałtem do swego rodzinnego miasta. Pelops naprzód długo opłakiwał stratę syna, a kiedy wreszcie dowiedział się, co zaszło, rzucił na Lajosa przekleństwo, życząc mu, aby ten nigdy nie miał potomstwa, a gdyby jednak je spłodził, aby zginął z rąk syna.
(Powyższa część mitu zachowała się m.in. w streszczeniu Fenicjanek Eurypidesa, a także była wykorzystana przez Ajschylosa w jego zaginionej tetralogii tebańskiej).
I rzeczywiście, gdy Lajos, już jako król Teb, poślubił Jo-kastę, przez dłuższy czas nie mógł doczekać się potomka. Zaniepokojony tym stanem rzeczy, udał się potajemnie do Delf, by poznać jego przyczynę. Dowiedział się wtedy, że w jego wypadku bezdzietność nie jest nieszczęściem, ale błogosławieństwem, bo dziecko zrodzone ze związku z Jokastą stałoby się jego zabójcą.
(Nie jest powiedziane, czy wyrocznia ta ma związek z przekleństwem Pelopsa, czy nie, a jeśli ma, na czym miałaby polegać rola bogów po jej wysłuchaniu: dlaczego woleli oni z początku ukarać Lajosa bezdzietnością, a nie śmiercią z ręki własnego syna).
W każdym razie Lajos po powrocie do Teb, nie podając żadnego powodu, odsunął od siebie Jokastę. Ta zaś, urażona separacją, upiła go i podstępem zwabiła do łoża. W ten sposób doszło do poczęcia Edypa.
(Dla tej części mitu wymowne jest to, że dopóki Lajos żyje z Jokastą nieświadom zagrożenia, nie dane mu jest spłodzić potomka; odkąd zaś zna przeznaczenie, do poczęcia dochodzi niemal natychmiast. Można z tego wnioskować, że czyny człowieka n i e ś w i a d o m e g o ciążącej na nim klątwy karane są przez bogów łagodniej – bezdzietnością, ś w i a d o m e g o zaś surowiej – śmiercią z rąk potomka).
Po urodzeniu się dziecka Lajos postanowił odkupić swą winę, polegającą na nieumyślnym spłodzeniu potomka z Jokastą, i przeciwdziałać fatalnym tego skutkom. Nie zdobył się jednak na zabicie niemowlęcia – byłoby to bowiem zbrodnią „symetryczną” i poniekąd gorszą niż zabicie ojca przez syna – i ograniczył się zaledwie do przekłucia i związania mu nóg oraz do polecenia zaufanemu słudze, aby porzucił je w bezludnych górach Kiteronu.
Ta próba oszukania losu nie powiodła się. Sługa bowiem nie miał serca postąpić tak, jak mu przykazano, więc miast zostawić dziecko na pustkowiu, przekazał je zaprzyjaźnionemu pasterzowi z Koryntu, licząc, że w ten sposób ślad po nim zaginie. Koryncki pasterz ofiarował je z kolei królowi Polibosowi, a ten, nieposiadający własnego potomstwa, z radością je przyjął i postanowił wychować na syna.
Według innej wersji mitu Edyp został umieszczony w skrzyni i wrzucony do morza; cudem jednak wylądował na brzegu w Zatoce Korynckiej. Tam znalazła go żona króla Polibosa. Bezdzietna dotychczas kobieta stworzyła pozory, że znalezione niemowlę jest dopiero co urodzonym jej własnym dzieckiem. Prawdę o przybranym potomku powierzyła wprawdzie mężowi, oboje jednak zataili ją przed światem, utrzymując oficjalnie, że jest to ich rodzony syn.
(Ten wątek mitu uwydatnia wagę, jaką przywiązywano do posiadania potomka. Dziecko uważane było za jedno z największych dóbr. Kto go nie miał, był albo podejrzanie upośledzony, albo zwyczajnie biedny, jak niewolnicy lub słudzy, którzy często nie mogli sobie pozwolić na własne potomstwo. W tym stanie rzeczy nawet cudze dziecko – podrzutek lub znajda – było rodzajem skarbu).
Edyp wzrastał w domu Polibosa w dobrobycie, wychowywany na następcę tronu. I tak to trwało, póki ktoś podczas uczty nie zakpił z niego, mówiąc, iż jest on podrzutkiem, a nie dzieckiem swoich rodziców. Mimo zaprzeczeń z ich strony, Edyp udał się do wyroczni delfickiej, aby wyjaśnić tę sprawę. I tu usłyszał okropną przepowiednię, że zabije swego ojca i poślubi własną matkę.
Przekonany, że chodzi o Polibosa i jego żonę, postanowił – podobnie jak niegdyś Lajos – oprzeć się losowi i w tym celu, chcąc znaleźć się jak najdalej od Koryntu, ruszył w przeciwną stronę. Tak się jednak składało, że droga ta prowadziła akurat do Teb, a na dodatek podróżował nią właśnie Lajos, który znów zmierzał do wyroczni delfickiej. Tym razem jechał tam po wskazówkę, jak pozbyć się złowrogiego Sfinksa, potwora, który od dłuższego czasu terroryzował miasto, żądając od ludzi rozwiązywania zagadek i pożerając ich, gdy podawali błędne odpowiedzi.
Do spotkania Lajosa z Edypem doszło na rozstaju dróg w wąskim przesmyku, co wywołało zatarg, kto kogo ma przepuścić. Lajos, czując się człowiekiem wyższego stanu, kazał Edypowi – wędrowcowi niepozornemu, podróżującemu samotnie i pieszo – ustąpić; a kiedy ten odparł, że poza bogami i własnymi rodzicami nie uznaje nikogo za lepszego od siebie, został przez woźnicę zepchnięty na pobocze. W dodatku jedno z kół najechało mu na obolałą od dzieciństwa stopę. To dopełniło miary: Edyp w gniewie zabił woźnicę i Lajosa.
(Ta sekwencja zdaje się potwierdzać domniemaną wcześniej zasadę, iż wobec człowieka nieświadomego przeznaczenia boskie prawo działa opieszale, natomiast wobec świadomego – niezwłocznie).
Wkrótce po zabójstwie Lajosa Edyp przybył do Teb i zastał tam dramatyczną sytuację. Panowało bezkrólewie, a miasto coraz okrutniej tyranizował Sfinks. Edyp zgłosił się na ochotnika, by spróbować go pokonać. Zadana mu zagadka brzmiała: „Co to za istota: ma jeden głos, chodzi zrazu na czterech kończynach, potem na dwóch, a jeszcze później na trzech? I właśnie gdy ma najwięcej nóg, jest najsłabsza?”. Odznaczający się bystrym umysłem Edyp natychmiast ją rozwiązał. „To człowiek”, odpowiedział, „trzecia noga to laska, którą na starość się podpiera”. Upokorzony Sfinks skoczył w przepaść i zginął, a Edyp jako oswobodziciel Teb został wyniesiony na tron. W ten sposób został nieświadomie następcą Lajosa. Wiązało się to z poślubieniem wdowy po nim, Jokasty, czyli rodzonej matki Edypa.
(Znamienne jest, że Edyp z jednej strony robi wszystko, aby przeciwdziałać przepowiedni: ucieka z Koryntu, porzucając domniemanych rodziców, aby ich nie skrzywdzić; z drugiej zaś, jakby zaślepiony własną determinacją, nie zważa na rzeczy, które w oczywisty sposób są dla niego szczególnie ryzykowne: śmiertelna zwada ze starszym mężczyzną mogącym być jego ojcem, ślub ze starszą kobietą mogącą być jego matką).
Po latach pomyślnego królowania, kiedy to Edyp dochował się co najmniej czworga dzieci, dwóch synów i dwóch córek, na Teby znowu spadło nieszczęście, tym razem plaga i mór. Nie mogąc sobie poradzić z tą katastrofą, Edyp po raz kolejny zwrócił się o pomoc do wyroczni, ta zaś orzekła, że należy wykryć zabójcę Lajosa i pozbyć się go z miasta, bo to właśnie przez tę niepomszczoną śmierć chyli się ono ku upadkowi. Edyp, nie przypuszczając, że chodzi o niego samego, rzucił klątwę na mordercę Lajosa i skazał go na wygnanie, a mieszkańcom nakazał go wykryć. Nikt jednak nie wiedział ani kto to jest, ani jak go szukać. Wezwano wówczas wróżbitę Tejrezjasza, by wskazał przynajmniej jakiś trop, ten zaś jako sprawcę zabójstwa Lajosa wskazał samego Edypa.
Wywołało to oczywiście konsternację i oburzenie, zasiało też jednak ziarno wątpliwości i niepokoju, i od tej chwili Edyp, krok po kroku, zaczął dochodzić prawdy. Wreszcie wezwani pasterze – niegdysiejsi słudzy Lajosa i Polibosa – potwierdzili tożsamość Edypa jako syna Lajosa i Jokasty, a tym samym, że jest on ojcobójcą, mężem własnej matki i ojcem swego rodzeństwa.
Jokasta natychmiast popełniła samobójstwo, a zrozpaczony Edyp pozbawił się wzroku, przekłuwając sobie oczy szpilką z jej sukni.
Dalsze losy Edypa przedstawiane są różnie. Według niektórych wersji pozostał on w Tebach, aż zginął w jakiejś bitwie okryty chwałą. Według innych, wygnany z Teb przez swego szwagra, Kreona, albo przez swoich synów, długo tułał się po świecie, prowadzony przez jedną z córek, Antygonę, aż zawędrował do Kolonos i tam dopiero Erynie zaszczuły go na śmierć albo, przeciwnie, łaskawie przyjęły. (Tę wersję podejmuje Sofokles w kolejnej swojej tragedii). Pochować go miał Tezeusz – w Atenach, w miejscu przeznaczonym dla dostojnych mężów.
Na zakończenie niniejszego streszczenia należy podkreślić, że istnieje znacznie więcej wariantów i odgałęzień tego mitu, niż zostało tu podane czy zasugerowane, i że Sofokles z pewnością je znał.
Sofokles, opracowując ten mit, dokonał trzech podstawowych zabiegów:
Po pierwsze, n i e w y k o r z y s t a ł e p i z o d u p o p r z e d z a j ą c e g o g ł ó w n ą f a b u ł ę, czyli historii uwiedzenia małoletniego syna Pelopsa przez Lajosa, zakończonej rzuceniem nań klątwy. W ten sposób odrzucił l u d z k ą praprzyczynę nieszczęścia (wina popełniona wobec bliźniego lub podopiecznego bogów) na rzecz praprzyczyny n i e l u d z k i e j, tkwiącej w sferze metafizycznej – nieznanej, tajemniczej. Inaczej mówiąc, w ujęciu Sofoklesa nie istnieje żaden moralny ani racjonalny powód, by Lajos i Jokasta nie mieli potomstwa. Mimo to stają oni w obliczu bądź krzywdzącej bezdzietności, bądź jeszcze bardziej złowrogiej groźby spłodzenia ojcobójcy i kazirodcy.
Po wtóre, autor Edypa porzucił perspektywę „zewnętrzną”, z której historia przedstawiana jest obiektywnie jako następstwo zdarzeń, na rzecz perspektywy „wewnętrznej”, czyli z punktu widzenia głównego bohatera. W ten sposób położył główny akcent na subiektywne doświadczenie jednostki, nieświadomej nigdy w pełni swojego pochodzenia. Inaczej mówiąc, skłonił odbiorcę/widza do wczucia się w sytuację głównego bohatera, a przez to uświadomienia sobie, jak niejasny i niepewny jest los człowieka, choćby wydawał się najbardziej oczywisty i świetlany. Rodzice, świadomie lub nieświadomie płodząc potomka, zawsze skazują go na cierpienie i śmierć, choć pragną dla niego dobra. Pragnienie potomstwa i szczęście rodzicielstwa okupione jest męką i nieszczęściem narodzonego, choćby los mu sprzyjał.
I wreszcie, po trzecie, zrezygnował z narracji chronologicznej na rzecz retrospektywnej: ukazał mianowicie całą historię z perspektywy jej końca. Akcja dramatu rozgrywa się w zasadzie w ciągu jednego dnia i polega na stopniowym ujawnianiu i reinterpretacji zdarzeń z przeszłości. W ten sposób Sofokles spotęgował efekt radykalnej przemiany „dziecka szczęścia” w „najnieszczęśliwszego z ludzi” (oba wyrażenia autora), króla w nędzarza, potężnego herosa w niedołężnego kalekę. Inaczej mówiąc, tak skonstruował sceniczną perypetię, by była ona zarazem ostatnim aktem i epilogiem narastającej przez wiele lat tragedii. Bardziej adekwatnym tytułem tak pomyślanej sztuki byłby, na przykład, Upadek… albo Koniec króla Edypa niż po prostu Król Edyp czy Edyp królem, jak chcą niektórzy, podkreślając w ten sposób przejściowy charakter tej roli i pozycji w życiu bohatera.
Wszystko to uczyniło z tej mitologicznej opowieści niezwykle nośny i przejmujący moralitet na temat ludzkiej kondycji. Sofokles nadał szczególnemu wypadkowi, jakim jest historia Edypa, rangę uniwersalną: uczynił zeń everymana. I wpisał w ten model kilka fundamentalnych myśli o egzystencji człowieka:
Po pierwsze: nikt nie wie z całą pewnością, kim jest, bo wszystko, co wie o sobie, wie od innych, a to może być nieprawdziwe. A jeśli nawet jest prawdziwe, to i tak nie wiadomo, co z tego wynika lub co się za tym kryje, bo człowiek, będąc mieszanką dwojga ludzi, zawsze jest kimś zagadkowym i nieprzewidywalnym. Co więcej, jego rodowód nie kończy się na rodzicach, lecz biegnie wstecz właściwie w nieskończoność, w związku z czym jego tożsamość rozmywa się stopniowo, aż staje się nieuchwytna. Będąc potomkiem niewyobrażalnie długiego łańcucha ludzkich istnień, nie można wiedzieć, kim się jest „naprawdę”, choćby się znało drzewo genealogiczne od zarania dziejów. Nie mówiąc już o tym, że nie wie się przede wszystkim, kim lub czym jest sam ludzki gatunek: kto i dlaczego go stworzył. Nie mając podstawowej wiedzy w tym zakresie, człowiek jest jak bezwolny pyłek w polu działania przerastających go i nieprzeniknionych sił i żywiołów.
Po drugie, mimo wszelkich ograniczeń, istota ludzka stoi jednak w obliczu dwóch możliwości spełnienia swojego losu. Chodzi o szczęście i nieszczęście. Szczęście polega na zaspokojeniu potrzeb, pragnień i ambicji, na górowaniu nad innymi i na braku cierpienia. Nieszczęście jest przeciwieństwem tego stanu rzeczy. Otóż i w tej materii nic nie jest jednoznaczne. Szczęście nie jest bezwzględne, a nade wszystko nie jest trwałe. I choćby trwało długo, nie równoważy nieszczęścia, kiedy do niego dochodzi. Nieszczęście przekreśla lub wymazuje szczęście. A najczęściej bywa tak, że to właśnie nieszczęście następuje po szczęściu. Stąd właśnie nikt nie może uważać się za szczęśliwego, dopóki nie dożyje swych dni (zob. ostatnie słowa sztuki). Poza tym jest jeszcze inny aspekt sprawy: jednym z podstawowych warunków szczęścia jest posiadanie potomstwa jako jednego z największych dóbr, a potomstwo nieuchronnie narażone jest na nieszczęście. A zatem osiągnięcie własnego szczęścia okupione jest wystawieniem na nieszczęście kogoś innego.
I wreszcie po trzecie: wszelki wybór skażony jest piętnem błędu. W „czasoprzestrzeni” życia nie ma dobrych wyborów, choćby poszczególne akty woli wynikały z dobrych intencji i służyły takimże celom. Dlatego też – tę kropkę nad i, nawiązującą do maksymy Teognisa z Megary (greckiego poety z VI w. p.n.e.), Sofokles stawia wprawdzie dopiero w Edypie w Kolonos (w. 1224–1227), niemniej ciężar dowodu zawiera się w Królu Edypie – „najlepiej się nie urodzić”, a skoro już się to stało, „jak najszybciej powrócić tam, skąd się przybyło”.
Króla Edypa tłumaczyli dotychczas na polski:
1. Alfons Walicki, 1844
2. Kazimierz Kaszewski, 1856
3. Zygmunt Węclewski, 1875
4. Franciszek Wężyk, 1878
5. Jan Czubek, 1880
6. Kazimierz Morawski, 1916
7. Stefan Srebrny, 1935
8. Ludwik Hieronim Morstin, 1956
9. Stanisław Dygat, 1961
10. Artur Sandauer, 1977
11. Nikos Chadzinikolau, 2000
12. Robert R. Chodkowski, 2007
OSOBY DRAMATU
EDYP, król Teb, syn Lajosa i J o k a s t y
KAPŁAN, stary kapłan Zeusa
KREON, brat J o k a s t y
CHÓR starców tebańskich i jego K o r y f e u s z
TEJREZJASZ, ślepy wróżbita
JOKASTA, żona i matka E d y p a, siostra K r e o n a
POSŁANIEC, pasterz z Koryntu
PASTERZ, dawny sługa Lajosa i J o k a s t y
DRUGI POSŁANIEC, sługa z pałacu
POSTACI NIEME
TEBAŃCZYCY
CHŁOPIEC prowadzący T e j r e z j a s z a
SŁUDZY królewscy
ANTYGONA i ISMENA, córki E d y p a i J o k a s t y
Miejsce akcji: Teby, przed pałacem królewskim.
Czas akcji: dwa pokolenia przed wojną trojańską.
PROLOG
Przed pałacem królewskim, na stopniach ołtarza,
tłum błagalników, w tym grupa dzieci,
skupionych wokół kapłana Zeusa.
Z pałacu wychodzi do nich Edyp.
EDYP
Czemu, potomni starego Kadmosa,
Trzymacie w rękach wiązanki oliwne?
Co was sprowadza jako błagalników?
Dlaczego miasto dymi od kadzideł
⁵ I zewsząd słychać modlitwy i jęki?
Pytam was o to ja sam, słynny Edyp,
Bo o strapieniach waszych chcę usłyszeć
Nie przez posłańców, ale z pierwszych ust.
Do Kapłana
A więc ty, starcze, jako najgodniejszy,
¹⁰ Mów w ich imieniu. Co was tu sprowadza:
Lęk czy potrzeba rady? Bądźcie pewni:
Zrobię, co w mojej mocy, by wam ulżyć.
Wasza zgryzota przejmuje mnie troską.
KAPŁAN
Edypie, królu, który władasz miastem!
¹⁵ Popatrz, w jak różnym wieku są ci ludzie:
Od żółtodziobów, niezdolnych do lotu,
Po siwowłosych, ociężałych mężczyzn
Jak ja, będący kapłanem Zeusa;
I jak ci młodzi. – A podobny tłum
²⁰ Oblega również dwie świątynie Pallas
I, nad Ismenem, wyrocznię Apolla.
Bo nasze miasto, jak zresztą sam widzisz,
Upada pod naporem klęsk i nieszczęść
I ledwo już potrafi podnieść głowę.
²⁵ Ginie, bo ziemia nie wydaje plonów;
Ginie, bo trzody padają na polach;
Kobiety rodzą martwe niemowlęta;
A nadto jeszcze bóg ziejący ogniem
Sprowadza na nas potworną zarazę.
³⁰ I tak w rozsypkę idzie dom Kadmosa,
A Hades tryumfuje – jękiem ofiar.
Nie mamy cię za boga, niemniej jednak
Za kogoś, kto przoduje w naszym świecie,
I właśnie do takiego się zwracamy.
³⁵ Bo któż nas wyswobodził, jak nie ty,
Z krwawej tyranii okrutnego Sfinksa,
I to bez próśb i wsparcia z naszej strony?
I dziwną mocą, daną ci od bogów,
Jak niesie wieść, podźwignął nas do życia?
⁴⁰ To stąd i dzisiaj liczymy na ciebie,
Najpotężniejszy tutaj z wszystkich nas:
Zażegnaj zło i wybaw od nieszczęścia –
Z pomocą bogów lub za sprawą ludzi,
Bo wiem, że rada doświadczonych mężów
⁴⁵ Prowadzi zwykle do pomyślnych skutków.
Do dzieła więc, najlepszy spośród nas!
Ratuj to miasto, wynajdź jakiś sposób!
Jak niegdyś, tak i teraz bądź nam zbawcą!
Oby nie było tak, że za twych rządów
⁵⁰ Wstaliśmy tylko po to, aby upaść.
A więc podtrzymaj nas w tej złej godzinie
I jak w przeszłości poprowadź ku szczęściu.
A zresztą, jeśli dalej masz być królem,
To chyba lepiej, abyś rządził miastem
⁵⁵ Pełnym mieszkańców, a nie wyludnionym.
Bo cóż po murach albo po okręcie,
Gdy brak załogi – kiedy nie ma ludzi.
EDYP
Ludu tebański, sercem jestem z tobą!
I zdaję sobie sprawę, co się dzieje.
⁶⁰ I gryzę się tym wszystkim, o czym mówisz,
Nie mniej niż każdy z was, a nawet bardziej:
Bo wy cierpicie każdy swoją biedę,
A ja prócz tego cierpię jeszcze waszą:
Cierpię za wszystkich, za naród, za miasto.
⁶⁵ Nie myślcie przeto, żeście mnie zbudzili.
Nie śpię po nocach, lecz ze łzami w oczach
Chodzę i myślę, szukając ratunku;
I coś już nawet zrobiłem w tej mierze.
A mianowicie posłałem Kreona –
⁷⁰ Brata mej żony, syna Menojkeusa –
Do Delf, by od wyroczni apollińskiej
Dowiedział się, co powinienem czynić
Albo co mówić, aby zbawić miasto.
Miał już powrócić, lecz jeszcze go nie ma.
⁷⁵ Stąd mój niepokój, czy coś się nie stało.
Lecz bądźcie pewni, że z czymkolwiek wróci,
Podporządkuję się wyrokom boga.
KAPŁAN
W dobrą godzinę to rzekłeś, bo właśnie
Dają mi znaki, że Kreon już idzie.
EDYP
⁸⁰ O Apollonie! Oby twe wyroki
Były na miarę jego jasnych oczu!
KAPŁAN
Wieniec z wawrzynu, jaki ma na głowie,
Zwiastuje niezawodnie dobre wieści.
EDYP
Wnet się dowiemy. Chyba już nas słyszy?
Do Kreona
⁸⁵ Kochany szwagrze! Synu Menojkeusa!
Mów, jakie wieści przynosisz od boga!
Wchodzi Kreon.
KREON
Dobre, bo sądzę, że jeśli nieszczęście
Daje się zwalczyć, przeradza się w szczęście.
EDYP
Lecz jak brzmi wyrok? Bo to, coś powiedział,
⁹⁰ Ani mnie uspokaja, ani trwoży.
KREON
Mam mówić tu, przy ludziach, czy też wolisz
Wysłuchać mnie w pałacu, w cztery oczy?
EDYP
Mów tu, przy wszystkich! Bo ich los po stokroć
Bardziej mi leży na sercu niż własny.
KREON
⁹⁵ Dobrze, powtarzam więc, co usłyszałem:
Otóż Apollo kazał nam usunąć
Złośliwą narośl żerującą na nas,
Bo leczyć jej się nie da w żaden sposób.
EDYP
Co to za narośl? I jak ją usunąć?
KREON
¹⁰⁰ Wygnać winnego albo go uśmiercić.
Miasto pogrąża niezmazana krew.
EDYP
O kogo chodzi? Kogo bóg piętnuje?
KREON
Zanim nastałeś tutaj jako król,
Miastem tym władał niepodzielnie Lajos.
EDYP
¹⁰⁵ Słyszałem o nim, ale go nie znałem.
KREON
Został zabity. I bóg się domaga
Kary dla sprawców, kimkolwiek by byli.
EDYP
Ba, ale gdzie ich szukać? Śladów zbrodni
Po tylu latach z pewnością już nie ma.
KREON
¹¹⁰ Powiedział, że w tej ziemi. Trzeba szukać.
Bo kto nie szuka, ten raczej nie znajdzie.
EDYP
Gdzie zginął Lajos? W domu czy na zewnątrz?
Czy może gdzieś daleko, w obcych stronach?
KREON
Wybierał się do Delf – tak zapowiadał.
¹¹⁵ I jak wyjechał, tak nigdy nie wrócił.
EDYP
Nie ma nikogo, kto był świadkiem śmierci
I kto by na ten temat mógł coś zeznać?
KREON
Wszyscy zginęli, a jeden, co przeżył,
Umiał powiedzieć tylko jedną rzecz.
EDYP
¹²⁰ Co mianowicie? Czasem nawet drobiazg
Wskazuje drogę, jeśli jest znaczący.
KREON
Że Lajos padł ofiarą bandy zbójców;
Że go zabiło wielu, a nie jeden.
EDYP
Któż w pojedynkę ważyłby się na to!
¹²⁵ Chyba że w mieście by go przekupiono.
KREON
Tak przypuszczano, lecz po śmierci króla
Nikt się nie kwapił rozwikłać tej sprawy.
EDYP
Dlaczego? Co stanęło na przeszkodzie?
Nie wykryć przyczyn zabójstwa monarchy?
KREON
¹³⁰ Złowróżbne pienia Sfinksa nas trapiły:
Nikt nie miał głowy wyjaśniać tej zbrodni.
EDYP
Dobrze, więc teraz ja tego dokonam.
Bo jak najsłuszniej Apollo i ty
Upominacie się o zabitego.
¹³⁵ Przyjmuję to wyzwanie, będę działał.
Zadośćuczynię bogu i tej ziemi.
Zresztą nie tylko o pomstę tu chodzi,
Lecz i o bezpieczeństwo. Przecież ten,
Który Lajosa zabił, i mnie może.
¹⁴⁰ Tak więc działając w imieniu zmarłego,
Dbam jednocześnie i o własne dobro.
Do zebranych
A teraz wstańcie już i się rozejdźcie,
By poodkładać błagalne wiązanki.
I niech kto zwoła zaraz cały lud:
¹⁴⁵ Niech wie, że jestem gotowy na wszystko:
Na dobre i na złe, jak bóg przesądzi.
Edyp i Kreon wychodzą.
KAPŁAN
To właśnie chcieliśmy tutaj usłyszeć.
Cel został osiągnięty. Wstańcie, chodźmy!
Nic tu już po nas, reszta w rękach boga.
¹⁵⁰ Oby nas zbawił, jak zesłał tę wieść.
Kapłan i błagalnicy wychodzą.
Wchodzi Chór starych Tebańczyków.
P A R O D O S
CHÓR
Strofa 1
^(151–158) Co to za wieść? Co ze złotych Delf
Ślesz słynnym Tebom, łaskawy Zeusie?
Boję się tego i w głowie mam zamęt.
Uzdrowicielu z Delos, pytam cię:
Jakiż to nowy albo stary dług
Z minionych czasów
Każesz nam dziś płacić?
Odpowiedz, głosie złocistej nadziei,
Boska Wyrocznio!
Antystrofa 1
^(159–166) Do ciebie pierwszej zwracam się, Ateno;
A także do twej siostry Artemidy,
Która króluje pośrodku agory
I chroni nasze miasto; i do ciebie,
Boski łuczniku, Apollonie – przyjdźcie!
Przybądźcie tu i zbawcie nas od złego.
Jak niegdyś, tak i dzisiaj!
Strofa 2
^(167–177) Bo niezliczone są nieszczęścia nasze!
Mamy zarazę: ludzie mrą jak muchy
I nikt nie umie znaleźć na to rady.
Ziemia zamarła, nie wydaje plonów;
Kobiety rodzą w bólach martwe dzieci.
Ludzie odchodzą w otchłanie Hadesu
Jeden po drugim, chmarami, jak ptaki.
Antystrofa 2
^(178–189) Miasto umiera, wszędzie leżą trupy;
Nikt ich nie chowa i nie opłakuje.
U stóp ołtarzy zawodzą kobiety –
Żony i wdowy, posiwiałe matki –
Wznosząc błagania do nieba o pomoc.
Córko Zeusa, zlituj się nad nimi!
Strofa 3
^(190–202) A dziki Ares, który dziś bez zbroi
Pali nas ogniem, wywołując grozę,
Niech się odwróci i odejdzie stąd –
W łożnicę Amfitryty albo w przestwór
Morza Trackiego wrogiego okrętom.
Bo jeśli nawet w nocy nas oszczędza,
To w dzień w dwójnasób dopełnia zniszczenia.
Ojcze Zeusie, uderz w niego gromem!
Antystrofa 3
^(203–215) Panie Likejski, naciągnij swój łuk
I sypnij deszczem dobroczynnych strzał!
A ty, nieustraszona Artemido,
Rozświetl nam drogę swoimi błyskami.
I wreszcie ty, co chodzisz w złotej mitrze,
Synu tej ziemi, przyjacielu Menad,
Rumiany Dionizosie, przybądź tu
I płonącymi pochodniami przegnaj
Owego boga niemiłego bogom.
Wchodzi Edyp.