- W empik go
Transformacja Cienia - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Transformacja Cienia - ebook
Aby uratować życie Ewy, Bohdan oddaje ją w ręce Wędrowca Pomiędzy Wymiarami, aby ten przeniósł dziewczynę do innej rzeczywistości. Tam główna bohaterka spotyka postacie, które w równoległym życiu wcielają się w zupełnie inne role. Czy Ewa będzie w stanie żyć dalej?
Tymczasem przestrzeń wariantów powoli niszczy jej linie losu. Ewa musi zadecydować, czy chce żyć dalej w swojej rzeczywistości. Jeżeli nie zdecyduje się na to w krótkim czasie — jej przeznaczenie wygaśnie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-509-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
An_nowo, lipiec 2018_
Tego popołudnia zastałem Lidię w ciemnej sypialni. Nocna lampka rozświetlała mrok, jaki dawały szczelnie zamknięte okiennice. Pościel była wciąż rzucona w nieładzie po nocy. Ten widok bardzo mnie zaniepokoił. Moja żona była przecież perfekcjonistką. Pierwszą rzeczą jaką robiła po przebudzeniu było wpuszczenie słońca do wnętrza pokoju i otworzenie na oścież okien. Postępowała tak również wbrew mnie nawet w zimie. Tego dnia musiała jednak siedzieć po ciemku kilka godzin. Cóż takiego, mogło ją tak wytrącić z równowagi, że nie była w stanie podjąć żadnej czynności? Zauważyłem, że trzyma w rękach figurkę anioła. Poznałem ją od razu. To jedyna, jaka pozostała jej z całej kolekcji. Gdy przyjrzałem się jednak uważniej glinianym skrzydłom, zmarszczyłem czoło. Mógłbym przysiąc, że anioł spadł kilka dni temu i się ukruszył. Jakim cudem był z powrotem bez skazy? Nie chciałem się przyznać nawet przed sobą, że doskonale znam odpowiedź na to pytanie.
— Lidio?
Moja żona potrząsnęła głową i wyszeptała:
— Zgadzają ci się wszystkie przedmioty dzisiaj, kochanie?
— Co konkretnie masz na myśli? — zapytałem, chociaż w tym samym momencie poczułem zimny dreszcz strachu pełznący wzdłuż kręgosłupa.
Nie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź, ale z pewnością nie takiej rozmowy spodziewałem się po powrocie do domu. Marzyłem o ciepłym obiedzie i leniwym wieczorze. Widziałem siebie siedzącego na tarasie, popijającego zimne piwo i słuchającego koncertu świerszczy.
Pytanie jednak zawisło już w przestrzeni. Obraz idealnego wieczoru rozmazywał się mi się z każdą sekundą czekania na odpowiedź. Nie było odwrotu.
— Pamiętasz, jak po zrobieniu remontu obudziłeś się, a ściany były nadal niepomalowane?
Zbladłem. Przysiadłem przy Lidii i zaczął wpatrywać się w anioła, którego gładziła palcami. Najwyraźniej to się znowu stało. Przeskoczyliśmy do kolejnego wariantu rzeczywistości. Najbardziej przerażające było dla mnie w tej sytuacji to, że nie nie mogliśmy tego kontrolować. Dostawaliśmy znaki, kiedy przejście wykazuje zwiększoną aktywność.
Zdarzenia zwiastujące to między innymi ogień wydostający się spod ziemi w Wąwozie Wędrowca, czy wypływające na powierzchnię jeziora Bagno ugotowane ryby. Miejskie legendy od stuleci zawierały w sobie tajemnicze wskazówki i ostrzeżenia. Już w latach 60-tych XX wieku zaczęły pojawiać się w okolicach łowcy wrażeń, którzy nazywali siebie astrologami. To oni zwrócili uwagę mieszkańców na to, że opowieści o tym miejscu niekoniecznie są jedynie historyjkami przekazywanymi przy ognisku.
Wiedziałem to przecież najlepiej.
— Nie sprawdzałem skarbie. Mogę się uważniej rozejrzeć, a co tobie zginęło?
— Jestem pewna, że dałam tego anioła jakiejś kobiecie. Mam deja vu. Pojawiają mi się w głowie nasze rozmowy. Jadała u nas w domu i chyba nawet spała. Pamiętam ulgę, kiedy pomyślałam, że figurka u niej będzie bezpieczna i nie zniszczy się jak inne. To przecież jedyna pamiątka po Igorze. — W oczach Lidii stanęły łzy. Objąłem ją czule i pocałowałem w czoło. Tak, teraz widziałem to wyraźnie. Anioł był bez skazy.
— Igor zawsze będzie z nami, kochanie. Wiemy o tym oboje. Tam, gdzie jest teraz, prawdopodobnie jest szczęśliwy. Najwyraźniej musiał to zrobić. Poza tym mam wrażenie, że skrywał przed nami tajemnicę, która sprawiała, że jego życie w tym wymiarze zakończyło się, zanim się jeszcze na dobre zaczęło.
— Tak, wiem. Myślę o tym codziennie. Ale jestem pewna, że tego anioła naprawdę komuś podarowałam. Była taka smutna. Miała rude włosy, łagodną twarz i podświadomie wiedziałam, że kochała naszego syna, chociaż nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Zupełnie, jakby trafiła tutaj podążając za jego energią.
— Pamiętasz coś jeszcze?
— Nie…
W momencie w którym wspomniałem o Igorze poczułem, jakby mówił o sobie. Łatwo mi przyszło usprawiedliwienie syna po tym, gdy tamten postanowił zniknąć z tego życia. Ale przecież Lidia o niczym nie wie. Nie ma pojęcia o wejściu przy Wąwozie Wędrowca. Od kiedy pamiętam mam przez to wyrzuty sumienia, ale nie mogłem powiedzieć jej prawdy. Minęło zbyt wiele lat. To, co by usłyszała, zniszczyłoby ją.
— Oderwę cię na moment od tego tematu, kochanie — szepnąłem. — Pani Kasia, nasza sąsiadka z domu obok przyjechała. Miała ze sobą sporo walizek. Prawdopodobnie zabawi tutaj na całe lato. Pójdę się przywitać i zaproponuję jej pomoc. Może zaprosimy ją na obiad? Dawno nie mieliśmy gości…
— Ktoś musiał umrzeć. Ona umarła — wyszeptała Lidia przytulając porcelanową figurkę.
— Pani Kasia?
— Nie… ta kobieta, której podarowałam anioła. Chociaż w zasadzie to nie wiem. Jestem skołowana. Tak, obiad to dobry pomysł. Podaruję jej tego anioła na powitanie. Nie może tutaj zostać. — Lidia zmarszczyła czoło i odgoniła od siebie wizję rudowłosej kobiety o smutnych oczach, leżącej na ganku ich domu.
Moja żona się nie myliła. Pamiętała jedynie rudowłosą postać i nawet nie była pewna, czy to nie sen. Tymczasem dziewczyna miała na imię Ewa i istniała naprawdę. Pamiętałem ją. Nie wiedziała kim jestem do samego końca, ale to w tej akurat historii nie jest istotne. Zapukałem do jej drzwi, aby zaoferować pomoc przy porządkowaniu posiadłości. Była eteryczna i słaba. Skrzywdzona przez ludzi, którzy swoimi słowami i czynami pozbawili ją żywotności. Bez woli do życia snuła się zagubiona po obcej przestrzeni. Ostatkami sił starała się narodzić na nowo. Walczyła o to, aby poczuć się lepiej. Leczyła jak mogła głębokie rany i rozczarowanie. Od początku wiedziałem, że jej się to nie uda. Plan jaki jej dusza miała na życie, rozsypał się w pył. Dopóki dusza ma cel — człowiekiem kieruje nić przeznaczenia. A jej dusza chciała już zakończyć to wcielenie. Bo stało się coś potwornego. Coś, co pozostawało poza Ewy zrozumieniem. Jej ludzkie serce buntowało się jeszcze wolą życia, ale było zbyt słabe. Nie miało skąd czerpać sił. Nawet kiedy się uśmiechała, jej oczy zdradzały niewypowiedziany ból. Był tak silny, że namacalny. Otaczał ją woal pragnienia śmierci. Wydawać by się mogło, że jej walka o życie, choć nierówna, daje nadzieję na lepsze jutro. Była słaba, ale miała apetyt. Podziwiała porcelanowe anioły i chwaliła Lidię za talent kulinarny. Mówiła dużo o sobie, ale nie powiedziała prawie nic o historii, która doprowadziła ją do załamania. Mogliśmy się jedynie domyślać, że ktoś rozsypał w pył jej wiarę, nadzieję i miłość. Spotkanie z nią uzmysłowiło mi ważną rzecz. Było jak podsumowanie moich własnych doświadczeń. Gdybym nie otworzył w młodości tego portalu, podzieliłbym los Ewy. Umarłbym za życia.
Nie wiem jak to wygląda z ludzkiego punktu widzenia. Czy jest zbrodnią żyć w dwóch rzeczywistościach? Zbyt wiele schematów i mitów dotyczących tego jak mamy żyć, funkcjonuje w dzisiejszym świecie. Do tego stopnia, że nic nie można brać za pewne. Może nic nie jest z gruntu prawdziwe? Światy równoległe nie dotyczą żadnej z religii, dlatego ich istnienie nie zostało jeszcze potępione, a równoległe życie zakazane. Pomyśl przez chwilę — ktoś daje ci wybór podwójnego życia. Wiele osób tak żyje, ale w pojedynczym świecie. Na przykład ma żonę i kochankę. Przez wiele lat funkcjonuje w podwójnej relacji. Wiemy, że to oszustwo. Przynajmniej tak zostało to sklasyfikowane. Ale jeżeliby tak rozdzielić światy. W każdym z nich pozostajesz wierny. A patrząc na całokształt — uszczęśliwiasz nie jedną, lecz dwie kobiety. W pewnym pokrętnym sensie, mogę czuć się bohaterem. Z punktu widzenia moralności uznanej społecznie, popełniłem nadużycie wobec wszechświata. Nie znam norm, podług których będę sądzony, kiedy moje życia się zakończą. Być może nie będę sądzony wcale. Sąd i kara za grzechy to przecież z gruntu katolickie podejście. Z innego punktu widzenia to, co mi się przytrafiło można nazwać unikalną przygodą. Być może nawet nagrodą lub darem od losu. Istnieje teoria — znów oczywiście niczym nie potwierdzona, że dusza, aby szybciej wzrastać i więcej doświadczać, wciela się czasem w kilka ciał. Dlaczego więc jedno ciało, nie może doświadczać dwóch żyć? Może to co mi się przytrafiło, dla wszechświata nie stanowi żadnego fenomenu. A z punktu widzenia grzechu społecznego nie ma znaczenia. Nikt nigdy tego nie zdefiniował. Czy jeżeli jestem pierwszy, to mogę siebie nie tylko rozgrzeszyć, ale i obwołać mesjaszem?
Żartuję. Nie chcę być niczyim mesjaszem. Jedyne co chcę, to kochać i być kochanym. Tak po prostu. Wracając jednak do Ewy… Jej obecność w siedlisku była dla mnie jak promyk słońca. Nawet, jeżeli w tamtym czasie umierała, a rozpacz pożerała ją żywcem. To była dobra dziewczyna. Dzięki niej uświadomiłem sobie jak przebiega proces, kiedy poddajemy się z powodu utraconej miłości. Nie wiem w jakiej przestrzeni Ewa się teraz znajduje. Zefir wrócił sam ze spaceru. Miejscowa policja nie znalazła ciała. Ślady krwi prowadziły na bagna i wskazywały jednoznacznie, jakby ktoś zaciągnął tam zwłoki. W pewnym momencie wszelki trop ginął. Zupełnie, jakby ciało nagle rozpłynęło się w przestrzeni. Gdziekolwiek jesteś Ewo, mam nadzieję, że nie cierpisz tak, jak cierpiałaś tutaj. Na nasze wspólne szczęście i szczęście każdej, nawet nieprzebudzonej jednostki ludzkiej — badacze z Instytutu Maxa Plancka w Monachium uważają, że wszechświat, który widzimy jest jedynie tym, co postrzega percepcja i po śmierci mamy do czynienia z wielką nieskończonością. Ja już jej dostąpiłem. Naukowcy nazywają świadomość duszą, która działa na poziomie kwantowym nawet po rozkładzie ludzkiego ciała. W momencie śmierci człowieka umiera jedynie jego ciało, nie ma natomiast mowy o śmierci świadomości. Idąc tym tropem, może dojdziemy kiedyś, jako ludzkość, do poziomu, gdzie będziemy mogli wybierać fizycznie miejsce pobytu. Może kiedyś wieloświaty staną dla wszystkich otworem?
Tymczasem jest to jedynie luźne, odważne rozważanie. Pamiętam zrozpaczoną twarz Ewy, gdy dusiła się w swoim jednym, jak sądziła, prawdziwym świecie. Ten wariant rzeczywistości zabijał ją od samego początku. Ale skoro świadomość mamy jedną i jedno ciało, to czy możemy pokierować świadomością tak, aby doświadczać życia w różnych scenariuszach jednocześnie? Ciało fizycznie ogranicza nam tą możliwość. Może musimy się w nie wcielać po to, aby nie powstał chaos doświadczeń. Może na tym poziomie rozwoju ludzkości nie jesteśmy jeszcze gotowi, aby znikać w innej przestrzeni ilekroć spotka nas trudne doświadczenie. Ale może przyjdzie taki czas, gdy świadomość nam na to pozwoli. Może wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że wszystko jest jedynie zapisem energetycznym. Upieram się, żeby przemoc, zabijanie i zadawanie cierpienia posiadały własną kategorię karmiczną. Ale inne „grzechy” to wymysł społeczeństwa. Jeżeli w twoim polu podświadomości istnieje jakiś aspekt życia, który jest wynikiem karmicznej przeszłości, to jest tam dlatego, że poczułeś społeczną odpowiedzialność za swój czyn. Dotyczy to też twoich przodków, lub energii nagromadzonej przez wiele wcieleń w Twojej linii DNA. Uciekałem się do poszukiwania odpowiedzi na to, czy będę potępiony. Chciałem za wszelką cenę odnaleźć spokój i raz na zawsze przyznać, że to, co mi się przydarzyło nie łamie praw wszechświata. Może jestem jedyny. Może jest nas wielu. Skąd mam to wiedzieć?
Ale dosyć moich rozważań. Lidia pamiętała wrażenie śmierci, ale Ewa nie umarła tam, na bagnach. Dla niewtajemniczonych zaginęła bez śladu tak samo, jak wcześniej zrobił to mój syn. Wiem, bo przy tym byłem. Mam nadzieję, że Ewa na tyle zdołała poznać siebie, że ta podróż okaże się dla niej punktem zwrotnym w całej nieskończoności innych scenariuszy rzeczywistości. I, że jeszcze kiedyś tutaj powróci. Zjemy razem obiad i zabiorę ją na ryby. Jestem szaleńcem, bo wiara jest dla mnie wszystkim.2
Annowo i tajemnicze jezioro z gejzerami wprost z samych czeluści piekła. Kocham i zarazem nienawidzę tego miejsca. Tutaj się wychowałem. Pamiętam to wzniosłe uczucie szczęścia, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Wtedy naprawdę nie trzeba było zbyt wiele, aby je poczuć. Wystarczył powiew letniego wiatru. Wystarczył blask słońca odbijający się w wodzie. Szmer w trzcinach i dwa łabędzie.
Minęło 50 lat, a świat trwa dalej. Dla siebie niezmieniony i tak samo dla młodych będący odkryciem szczęścia, które mają po prostu w sobie. Świat zawsze jest ten sam. Dawno już to odkryłem. Nawet, jeżeli zmienia się krajobraz dla nas, dla młodszych pokoleń i tak z początku jest piękny — cokolwiek przedstawia. Osadzają w nim swoje kotwice szczęścia, aby po latach stwierdzić, że nic z tego co kochali już w danym miejscu nie istnieje. Ale tak naprawdę to nie jest wina świata. To, co przyprawia o rozczarowanie — przestało po prostu istnieć w nas samych. Widzę to z perspektywy całego swojego życia. Annowo nie zmienia się prawie wcale. To wciąż ta sama, cicha wieś. To ja się zmieniłem. Zmieniło się moje podejście do wszystkiego, co widzę. Fenomen młodości polega właśnie na tym, że odczuwamy szczęście. Gdybym wtedy, w wieku 20 lat wiedział to, co wiem teraz, nigdy bym go nie zaznał. Patrzyłem wtedy z przerażeniem na starszych ludzi, którzy zachowywali się tak, jakby ktoś wyrwał im serce. Nie wiedziałem, że każdy człowiek, rok po roku, daje je sobie wyrywać po kawałku. Nie broni się, bo tego po prostu nie zauważa. Z początku nie odczuwa ubytków. Niektórzy umieją je nawet wypełniać i łatać w jakiś całkowicie cudowny sposób. Nic jednak nie połata serca, które w jednej sekundzie straciło największą miłość.
Cały dany mi czas poświęciłem temu, aby ją odzyskać. Było jednak za późno. Za późno o cały rok. Maria pojawiła się w moim życiu już w dzieciństwie. Pamiętam jej gęste, ciemne włosy i najpiękniejsze zielone oczy, jakie dane mi było kiedykolwiek podziwiać. Jej twarz był łagodna jak u anioła, a kształt ust sprawiał wrażenie, jakby wiecznie się uśmiechała. Tak było nawet tego dnia, kiedy płakała, a rozpacz rozdzierała jej serce. Przysięgałem sobie wtedy, że później ją odnajdę. Przysięgałem, że koniec końców będziemy razem. Choćbym miał przeżyć połowę życia na spełnianiu tej obietnicy — dotrzymam jej. Myślałem, że gdy tylko miną wszystkie zobowiązania, które mamy wobec innych ludzi — odnajdę ją i będziemy razem szczęśliwi. Wolni i zakochani, jakby czas nie istniał. Nie wiedziałem wtedy, że w wieku dwudziestu lat, tak naprawdę nie ma się jeszcze żadnych zobowiązań. To, co wydawało mi się wtedy nie do pokonania — było bardzo proste do zakończenia. Wydawało mi się już za późno, aby przerwać nieprzychylny nam bieg wydarzeń. Jak bardzo się myliłem. Nie wiedziałem, że od tego czasu, z każdym dniem będziemy się od siebie oddalać tak bardzo, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, nasz związek będzie jedynie mglistym snem o czymś, czemu nie daliśmy szansy na zaistnienie.
Z początku wiele miesięcy włóczyłem się w poszukiwaniu planu idealnego. Bóg mi świadkiem, że nie chciałem nikogo skrzywdzić. Gdy zabierze się człowiekowi wolność wyboru i miłość, staje się on farsą samego siebie. Wydmuszką. Kimś, kto doświadcza już tylko bólu. I wtedy to się stało.
Pamiętam dzień w którym zniknąłem na całe lato. Było lato tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku. Miałem wtedy zaledwie dwadzieścia lat. Szukała mnie okoliczna policja i wszyscy sąsiedzi. Mój rysopis widniał w każdym sklepie i na przydrożnych słupach w całej okolicy. Wtedy też każdy poznał moje nazwisko i zyskałem miano miejscowego wariata. Na ustach wszystkich był zaginiony Bohdan Horst. Ostatni raz według świadków, widziano mnie w pobliżu Wąwozu Wędrowca. To taka lokalna nazwa części drogi, która wiedzie nad jezioro Bagno. Chociaż od tego momentu minęło pół wieku, wciąż nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobiłem Lidii. Jest najlepszą kobietą, jaką los postawił mi na drodze. Najlepszą opiekunką człowieka o złamanym sercu. Całe życie poświęciła temu, aby moje serce miało jak najmniej ran. Ale ono i tak powoli umierało. Cokolwiek by nie zrobiła, po prostu umierało. Bo miłością mojego życia na zawsze pozostała Maria. Nie potrafię ocenić na ile była szansa na to, aby ocalić serce od ran, a duszę od potępienia. Prawda może przerazić. Prawda wyzwala, ale i zabija tych, którzy nie są gotowi jej usłyszeć. Żyjemy w piekle. Ono nie jest metaforą, lecz istnieje naprawdę. Decydujemy się na życie w nim z własnej woli, a decyzja podjęta zostaje w momencie, kiedy tracimy nadzieję i umiera przy tym serce. Niektórzy walczą zaciekle do samego końca. Jak Lidia. Jej serce pomimo ran ma moc transformacji najgłębszego cienia. Tylko dzięki niej, nie obróciłem się jeszcze w proch. Ceramiczne anioły w naszym domu mają jej twarz właśnie z tego powodu. Igor też to wiedział. Zanim zniknął, wyrzeźbił twarz własnej matki w glinie dziesiątki razy.
Pragnienie zmiany w człowieku jest potężną siłą. Niespełnienie marzeń z powodu strachu, to jak popełnienie samobójstwa. Czyż nie? Takiego pozornego, które nas unieruchamia i sprawia, że stajemy się jedynie skorupą pustą w środku. W życiu, w którym od początku jestem wierny Lidii, w pewnym momencie poznałem bardzo zagubioną, ale mądrą sercem dziewczynę. Była koleżanką wnuczki Marii. Przybyła w pierwszych dniach lata roku dwa tysiące osiemnastego do ich opuszczonej posiadłości. Prawdę mówiąc trochę się z początku rozczarowałem. Sądziłem, że zobaczę Kasię. Jest taka podobna do Marii. Potem zreflektowałem się. Tęskniłem za kimś, kogo codziennie mam u swojego boku w równoległym świecie. Wiem, że brzmi to całkowicie niewiarygodnie. Wręcz jak niezbyt wysublimowany żart. Być może czytelniku nigdy nie odnosiłeś wrażenia, że osoba którą właśnie spotkałeś jest ci bliska. Nigdy nie odczułeś deja vu. Nigdy nie złapał cię za serce bezdenny smutek, którego nie byłeś w stanie wytłumaczyć niczym, co cię spotkało. Ale jeżeli któraś z tych wymienionych rzeczy, przytrafiła się tobie więcej niż raz, przyjmij moją historię jako odpowiedź na dręczące cię wątpliwości. Jesteśmy ze sobą połączeni wspólną cząstką. Przy odrobinie uważności, jesteśmy w stanie odczuć uczucia innych. Nawet, jeżeli nie ma ich w pobliżu. Aborygeni nazywają to telepatią i porozumiewają się w ten sposób podobnie, jak my rozmawiając przez telefon. Nasza cywilizacja dążąc do wygody i wydajności, całkowicie zapomniała o rozwoju ludzkości jako takiej. Nic dziwnego, że niebawem skutecznie będzie można nas wymienić na roboty. Nie mamy żadnej mocy. Nawet nie wiedzielibyśmy jak zaprotestować.3
_Annowo, lipiec 2018_
Berenika opowiadała mi później, że z tego tragicznego wieczoru, zapamiętała przede wszystkim ściskający za gardło niepokój. Długo wpatrywała się w filiżankę z kawą. Jej wzrok zawiesił się na powierzchni napoju, a następnie na wzorze w kwiaty. Nieświadomie policzyła wszystkie róże, jakie były namalowane na porcelanie. Nagle wstała gwałtownie, chwyciła filiżankę za ucho i szybkim gestem wylała kawę do zlewu. Patrzyła jak ciemna ciecz powoli znika w odpływie. Oddychała nierówno. Jej myśli krążyły tylko wokół jednego tematu. Ewa. Wiedziała, że nie powinna była pozwolić jej wyjść z domu. Co u diabła przyszło jej do głowy, żeby puścić ją samą z Zefirem do lasu? I nie chodziło o bzdury, które wygadywałem o demonach czających się na bagnach. Nie raz już setnie uśmiała się z tej historii, która była w Annowie miejscową legendą. Las był miejscem, gdzie przebywała częściej niż ktokolwiek inny pochodzący z tej zabitej dechami wioski. Spacerowała przynajmniej raz dziennie w pobliżu tajemniczych bagien i wracała przez Wąwóz Wędrowca. Nigdy nie zauważyła niczego niezwykłego. Nie zalśniły żadne ogniska w krzewach jagód, ani nie ukazała jej się żadna zjawa. Ilekroć słyszała przejęte szepty tubylców o kolejnych paranormalnych zjawiskach w okolicy, miała ochotę rzucić się na nich z pazurami. Ale dzisiaj…
Cisnęła krzesło o podłogę. Bała się przyznać do własnych uczuć. Ogarniał ją paniczny strach na myśl, że miałaby zagłębić się w ten las. Dzisiaj wydawał jej się inny. Był obcy i złowrogi. A ona wysłała tam dziewczynę, która ledwo zna okolicę. Co więcej, powierzyła jej Zefira, swojego ukochanego psa. Przekleństwa cisnęły jej się na usta. Za chwilę uniosła ręce w geście odpuszczenia. Postanowiła zmienić tok myślenia i trochę się uspokoić.
— W porządku — wyszeptała do samej siebie. Nie było ich dłuższą chwilę, ale nie tak długą, żeby miał prawo opanować ją aż tak potworny strach. Zaśmiała się nerwowo z własnej niemocy. Postanowiła się uspokoić. Ewa z pewnością niedługo wróci. Westchnęła spoglądając na pustą filiżankę w róże. Postanowiła zaparzyć sobie drugą kawę, gdy zdąży ją wypić, a zguby jeszcze nie dotrą ze spaceru, wtedy wyjdzie im naprzeciw.
Plan wydawał się prosty. Niestety nie zdążyła go zrealizować. W tym samym momencie zauważyła przez okno cień, który przesuwał się szybko w stronę domu. Zefir. Przerażona ponownie upuściła filiżankę i podbiegła do drzwi, aby wpuścić zagubione i przestraszone zwierzę do środka. Pies był przerażony.
— Zefir, gdzie Ewa? Już dobrze piesku, jestem przy tobie. Zefir, gdzie masz drugą panią? — W momencie gdy wypowiedziała te słowa zamarła. Pies ziajał ze zmęczenia i stresu, co wprawiało jego ciało w drgania. Bok zwierzęcia naznaczony był świeżą krwią. Berenika poczuła, że robi jej się słabo. Odgarnęła palcami zaplamioną sierść, ale nie znalazła nawet draśnięcia. Spojrzała ponownie za okno. Zaczynało się ściemniać. Bez chwili zawahania okryła się szalem i pobiegła w stronę mojego domu. Starała się przy tym nie myśleć o tej niepokojącej sytuacji. Obawiała się, że zanim dotrze do celu, postrada zmysły.
Kilka minut później zobaczyłem przerażoną twarz Bereniki, natychmiast zrozumiałem, że musiało wydarzyć się coś bardzo złego. Dziewczyna wypluwała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
— Ewa nie wróciła! Przybiegł tylko Zefir! Nie jest ranny, ale jest pobrudzony krwią…
— Tylko spokojnie Ber, spokojnie. Wiesz gdzie mogli spacerować?
— Zefir poprowadzi, o ile nie jest zbyt zdenerwowany… Chyba. Nie wiem! Nigdy nie musiał tropić! Nie mam pojęcia jak ją znaleźć! — Głos Bereniki drżał z rozpaczy i niemocy.
— Może pies nie będzie potrzebny… — skwitowałem z przerażeniem patrząc przed siebie. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła to samo, co ja. Nad lasem wirowało stado wron. Ich złowrogie pokrzykiwania brzmiały jak spełnienie się najbardziej pesymistycznego scenariusza.
Szybkim ruchem zatrzasnąłem drzwi i razem pobiegliśmy w stronę krzykliwego ptactwa. Szybko oszacowałem, że najprawdopodobniej powinniśmy szukać za Wąwozem.
— A co jeśli… — Berenika nie była w stanie dokończyć zdania.
— Nie myślmy teraz o tym. Musimy ją znaleźć.
Dziewczyna pokiwała głową i otarła ukradkiem łzy.
— Czy nie powinniśmy od razu wezwać policji? — zapytała spokojniejszym tonem.
— Nic na razie nie wiemy. Może zwyczajnie zraniła się w nogę i wysłała psa na pomoc. A może pies się zgubił goniąc zająca i zabłądził, a Ewa nie wraca, bo go szuka? Przecież nie musimy od razu zakładać tego, co…
— Tego, o czym oboje wiemy? — Berenika potrząsnęła głową. — Bohdan, ty masz przecież najlepszą intuicję na świecie. Ja też na swoją nie narzekam. Jeżeli wszystko jest w porządku, to dlaczego tak bardzo się boimy? Nigdy tak mocno się nie bałam! Strach mnie paraliżuje!
— Tam! — krzyknąłem i przyspieszyłem kroku. W oddali dostrzec można było leżącą postać.
Pierwsza dopadła do Ewy Berenika i zaszlochała kładąc się obok koleżanki. Skóra dziewczyny była sino biała, a cały mech dookoła ciała nasączony był krwią. Wyglądało na to, że już jest na granicy śmierci, albo nie żyje od kilku chwil. Chwyciłem Ewę za nadgarstki. Krew spływała powoli z naciętych ran. Czerwona ciecz przesączała się przez sukienkę na wysokości łona. W półprzymkniętych oczach dziewczyny dostrzegłem krążące nad nami wrony. Nie zdążyliśmy? Wołała o pomoc całą sobą, a ja ją zawiodłem? Musiał być jakiś sposób. Przy rozpaczliwym płaczu Bereniki, uniosłem ciało Ewy i zacisnąłem zęby.
— Gdzie idziesz? Trzeba wezwać policję… Bohdan! Gdzie idziesz!
— Pomóż mi ją zanieść, to tylko kawałek… — Na mojej twarzy malował się wysiłek i ból.
— Trzeba wezwać policję… Trzeba powiadomić policję! Bohdan zostaw ją! Ona nie żyje, rozumiesz?! — krzyczała Berenika, ale nie zwracałem na nią uwagi. Dziewczyna szlochając zrezygnowana postanowiła po prostu pójść za mną. — Gdzie ją niesiesz? Nie możemy jej tutaj zostawić! Powiedz coś! Błagam!
— Zaufaj mi Ber — sapnąłem ostatkiem sił. Buty zaczęły się zapadać w czarnym torfie. — Zostań tutaj, poczekaj na mnie.
Berenika uchwyciła się pobliskiego drzewa. Otarła łzy i przytuliła twarz do kory. Trzęsła się na całym ciele. W głowie miała totalną pustkę, a przerażenie odebrało jej zdolność oceny sytuacji. Była przekonana, że Ewa nie żyje. Tymczasem ja, osoba do której Berenika zwróciła się o pomoc, odmówiłem wezwania policji. To, że prawdopodobnie byłoby za późno aby ją uratować, nie zmieniał faktu, że będziemy mieli ją na sumieniu do końca życia. Gdy dotarła do niej powaga sytuacji zabrakło jej tchu i w kolejnej chwili osunęła się w ciemność.4
Annowo, lipiec 1967
Dzień w którym zaginąłem był jednym z najcieplejszych tego lata. Później dowiedziałem się, że ten czas w ogóle miał moc odmiany losu. Historycznie lipiec tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku został bowiem obwołany Latem Miłości z powodu powstania ruchu hippisowskiego. I chociaż San Francisco było odległe od Annowa o lata świetlne… moc docierała bez żadnych przeszkód. Rozumiem nadzieję tamtych ludzi i zazdroszczę im, że parę lat pozwolili sobie na życie w czystej miłości. Dobrobyt i normy społeczne zabijają wolność jednostki. U nas niewielu odważyło się być wyznawcą tej ideologii w sposób otwarty. Władza najbardziej obawia się siły miłości. Miłość jest cierpliwa i łaskawa, nie szuka poklasku, a mimo to udaje jej się być przez cały ten czas na świecie. Kto raz jej zaznał, ten odmienia się na zawsze.
Do dziś pamiętam, jak błękitna toń jeziora połyskiwała w promieniach południowego słońca. Trzciny szeleściły smagane podmuchem wiatru. Zewsząd docierał do uszu krzyk bawiących się w wodzie dzieci. Ostre słońce przebijało przez wysokie drzewa, niemiłosiernie nagrzewając szyby w przyczepie kempingowej. Zostawiłem tam Lidię, która wtedy była jeszcze moją narzeczoną. Znosiła ten skwar lepiej ode mnie. Pamiętam, jak na pożegnanie Lidia odgarnęła kosmyk ze spoconego czoła. Potem wiele razy oczami wyobraźni widziałem, jak ze zniecierpliwieniem spogląda na zegarek. Dochodziła dwunasta, a ja obiecałem wrócić dwie godziny temu. Czułem w swojej głowie jej myśli. O tym, że coś nieoczekiwanego musiało mnie zatrzymać w drodze na kemping. Zegar szemrał niemiłosiernie wskazówkami z każdą sekundą pogłębiając niepokój Lidii. Karzę się za te urojone wspomnienia po dziś dzień. Ale wolałem zniknąć, niż powiedzieć jej prawdę. Gdybym to zrobił — być może jej serce też umierałoby po kawałku. I już nikt na tym świecie nie byłby aniołem chroniącym nas przed piekłem.
Bagna były moją samotnią. Miejscem, które pozostawało ciche i ze względu na uwarunkowania przyrodnicze odstraszało zarówno turystów, jak i stałych bywalców. Moja potrzeba bycia tylko z własnymi myślami przewyższała nawet taką niedogodność, jak fakt długiego czyszczenia butów z błota i wielu warstw liści. To cena jaką płaciłem za komfort samotności. I nagle do mojego świata wkrada się Ona. Słońce odbijające się od powierzchni bagien oślepiało przebłyskami, gdy zobaczyłem smukłą postać dziewczyny w białej sukience. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, ile może liczyć wiosen. Płeć piękna jest pod tym względem bardzo zagadkowa. Z początku nie zauważyła mnie. Spacerowała między drzewami, ostrożnie podciągając rąbek sukienki. Przez jej nieświadomość, mogłem nasycić się jej obrazem i zapamiętać każdy detal jej postaci. W końcu zdradziła mnie sucha gałązka, która trzasnęła mi pod butem. Dziewczyna odwróciła się i nasze spojrzenia się spotkały. Początkowy strach w oczach, zastąpiła ciekawość, a nawet ekscytacja. Poczułem się dumny jak paw, że z miejsca zakwalifikowała mnie do grona osób godnych zaufania.
— Przepraszam… — wydusiłem z siebie. — Nie wiedziałem, że ktoś tutaj jest.
— To moje miejsce. Przychodzę tutaj, kiedy chcę zebrać myśli — odparła dziewczyna. Wprawiła mnie tym w takie zdumienie, że przez moment wpatrywałem się w nią z otwartymi ustami.
— Tak, to samo chciałem powiedzieć o sobie.
Zaśmiała się cicho. Była prawdziwą pięknością. Ale nie to mnie w niej najbardziej urzekło. Czasami spotykamy na swojej drodze osoby, które wcale nie są urodziwe, ale mają w sobie „to coś”. Patrzymy na nie i nagle pojawiają się obrazy z nieprzeżytego życia. Widzimy je jak z uśmiechem sadzą kwiaty w ogrodzie, gotują obiad, piją kawę patrząc przez okno lub siadają na swoim ulubionym fotelu z książką. A my jesteśmy gdzieś obok nich. Mają w sobie tyle ciepła, że wyobraźnia podsuwa obrazy wspólnego życia lub przyjaźni. Gdy zobaczyłem Marię poczułem, że życie przeleciało mi przed oczami jak film, którego wszystkie klatki istnieją w jednym momencie. Nie wiem, czy umiem w jakikolwiek sposób wyrazić to, co wtedy odczuło moje serce. Zakochałem się bez pamięci i wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo.
W pewnym momencie Maria odwróciła się do mnie i spojrzała głęboko w oczy. Były przeraźliwie smutne, a z jej postawy wybrzmiewała desperacja. Widziałem, że bije się z myślami w jaki sposób powiedzieć mi coś, na co z pewnością nie jestem gotowy. Zobaczyłem w jej wzroku znajomy błysk. Poczułem, że znamy się zdecydowanie dłużej niż te kilka chwil.
— Nie wiem jak tutaj wrócić. Nie wiem czy będę potrafiła to zrobić ponownie… — zaczęła i chwyciła mnie za ręce. Zacisnęła oczy z rozpaczy, a po policzkach poleciały jej łzy.
— Co masz na myśli? Mówiłaś, że to twoje miejsce. Dlaczego miałabyś tutaj nie wrócić? — zapytałem. Moją duszę ogarnął obezwładniający smutek. Czułem każdym nerwem ciała, że to co się teraz dzieje jest w pewnym sensie kwintesencją mojego przeznaczenia.
— Kocham cię… — wyszeptała Maria. Skamieniałem w pierwszej chwili, aby w następnej roztopić się pod wpływem namiętności jak lawa. Byłem już przekonany, że oto mam przed sobą największą miłość mojego życia i tylko pozornie znamy się od dziś.
— Ale jak to? — wydukałem. Nie wiedziałem jak zacząć pytać.
— Przyszłam tutaj dla ciebie. Kilkaset metrów stąd jest… pewne wejście. To skomplikowane. Nie jestem z tej rzeczywistości. W tamtej… powinniśmy być razem. Ciężko to wyjaśnić. Wiedziałam, że ryzykuję wszystko, żeby tutaj przybyć. Ale pomyślałam, że jeżeli jesteśmy dla siebie stworzeni, to ty mnie również będziesz szukał…
— Co to znaczy, że byliśmy razem? Jakie wejście. Ja…
— Proszę cię, po prostu chodź ze mną… Proszę. Zaufaj mi, to bezpieczne. Nie można ingerować w wymiar w którym nie prowadzisz życia. Nic tam nie należy do Ciebie. Nie możesz więc niczego zmienić. Tamten świat poukładany jest z twoich całkowicie innych wyborów, a miejsca wypełniają inne wspomnienia. Przestrzeń wariantów jest ograniczona, ale nie dla ciebie.
— Dlaczego nie dotyczy to akurat mnie? — zapytałem wciąż nic nie pojmując. Maria spojrzała na mnie ze smutkiem.
— Bo w tamtej rzeczywistości nie istniejesz… Poznałbyś mnie w tej rzeczywistości, ale nie moglibyśmy być razem. Dlatego postanowiłam cię odnaleźć i uprzedzić nasze spotkanie. W świecie w którym żyję, linia losu twojego rodu wymarła. Jestem przekonana, że byliśmy sobie przeznaczeni, bo od wielu lat staram się zapełnić pustkę po kimś, kto nie istnieje… W innych rzeczywistościach jesteśmy razem, stąd wiem, że szukam właśnie ciebie.
To właśnie wtedy pierwszy raz zniknąłem. Wiedziałem, że jeżeli z nią nie pójdę — to cudowne uczucie już nie powróci. To zupełnie tak, jakby otworzyły się przed tobą wrota do wyśnionej krainy. Wiesz, że ta kraina jest wszystkim czego pragniesz, nawet za cenę tego, co możesz bezpowrotnie utracić. Po prostu musisz wykorzystać szansę i znaleźć się w niej, zanim drzwi zamkną się bezpowrotnie.
Maria była zwolenniczką teorii, że jesteśmy na drodze do jeszcze lepszego wykorzystania naszych umysłów, zdolności i zasobów poprzez wzajemne połączenie w polu kolektywnym. Pragnęła, żeby świadoma kreacja życia stała się naturalnym stanem każdego człowieka, a kierowanie się jedynie czystymi intencjami świadomie skupiło energię na miłości i harmonii.
Dlatego tak ważne było dla niej to, co zrobiłem. Przekroczenie granicy światów pozwoliło nam oszczędzić sobie cierpienia i życiowej tragedii. Nie mogłem na początku wyjść ze schematu myślowego i wierzyć, że to co nas spotkało było darem. W mojej głowie wciąż wypływała na wierzch jak sprawiedliwa oliwa, typowo katolicka forma kary i cierpienia, kwestia podwójnej moralności. Te skostniałe wzorce myślowe doprowadzały mnie z początku na granice obłędu. W końcu jednak każda zmiana w sposobie myślenia powoli wyzwoliła we mnie wielką wizję, że to czego dokonałem, mianuje mnie „setną małpą”. Mogę sprawić, że zmieni się oblicze naszego świata. Nawet, jeżeli obecnie przejście pomiędzy światami jest strzeżone. Czeka, aż ludzkość osiągnie odpowiednią wiedzę i świadomość tego, w jaki sposób wykorzystywać to połączenie dla dobra ogółu. Tak, jestem marzycielem. Ale jak twierdził John Lennon, nie jestem jedyny. Wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi ślad.5
Annowo, lipiec 1967
Czułem się rozdarty i potępiałem samego siebie za to, czego się dopuściłem wobec Lidii. Paradoksem jest to, że nie potrafiłem od niej odejść, bo naprawdę bardzo ją kochałem. Moje myśli buntowały się przeciwko zastanej rzeczywistości. Pocieszał mnie fakt, że gdybym urodził się w innej szerokości geograficznej, mógłbym legalnie poślubić obie miłości swojego życia.
Ostatni trymestr ciąży Lidia znosiła bardzo źle. Postanowiliśmy, że pojedzie na ten czas do rodziny w mieście, a ja zajmę się kempingiem. Szczęśliwie w pobliżu rozbiły obóz młode harcerki, które były bardzo chętne do pomocy. Dzięki temu urywałem się na krótkie spotkania z Marią. Okazało się, że niedawno zakupiła siedlisko z pokaźnym stawem po drugiej stronie drogi nad jezioro. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że w ogóle nie kojarzę takiego miejsca na mapie Annowa. Pomagałem sąsiadom w pracach ogrodniczych, ale tego miejsca nie kojarzyłem. Zupełnie, jakby należało do innej przestrzeni lub ujawniało się jedynie wtajemniczonym. Kiedy pierwszy raz ją tam odwiedziłem poczułem, jak przestrzeń rzuca na mnie urok. To jedno z tych miejsc, które zdają się być oddzielnym, żyjącym organizmem. Organizmem zdolnym do samodzielnego myślenia. Zupełnie jakby tętniąca stara zieleń na wylot znała twoje zamiary i myśli. To było przerażające, ale i fascynujące zarazem. Jeżeli wszyscy ludzie są połączeni zbiorową świadomością, to siedlisko Marii było połączone z czymś zdecydowanie wyższym. Było prasiedliskiem.
— Nie wiedziałem, że jest tutaj tak pięknie…
— Zgadzam się. To najpiękniejsze miejsce, jakie mogło mi podsunąć życie w ramach zaakceptowanego scenariusza. Muszę ci coś powiedzieć — Maria uśmiechnęła się tajemniczo.
— Co takiego?
— To miejsce tylko przez jakiś czas będzie należało do mnie. Przejmie je moja rodzina, ale obiecaj, że nie będziesz im wspominać o naszej relacji.
— Obiecuję…
Gdy spojrzałem jej w oczy wiedziałem, że coś przede mną ukrywa. W tragicznych romansach siłę miłości zawsze odbierał strach, który był skutkiem wcześniej zaciągniętych zobowiązań. Maria odwróciła jednak wzrok na znak, że temat na tamten moment został wyczerpany. Wiem, że postąpiła słusznie. Gdybym poznał prawdę wcześniej, zapewne kosztowałaby mnie utratę zmysłów. Milczeniem podarowała mi jeszcze wiele pięknych wspomnień tamtego lata. Cieszę się, że jej zaufałem. Zrobiła to dla mojego dobra.
— Nie smuć się. Chodź. Pokażę ci coś na bagnach! — Maria chwyciła mnie za dłoń i wybiegliśmy wprost do lasu. Pogoda dopisywała, a my spacerując przez większość czasu milczeliśmy upajając się zapachem igliwia.
— Co teraz czujesz? — zapytała.
— Szczęście — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— Ludzie nie mają świadomości, że zeszli tutaj na ziemię, by życie w radości serca było ich naturalnym stanem istnienia. Tymczasem często jest czymś, co nam się przydarza tylko czasami, albo nigdy. Wielu ludzi uważa, że muszą się spieszyć, aby zaznać szczęścia. Muszą coś konkretnego osiągnąć. Coś, co daje namacalne dowody ich pracy. Tymczasem to iluzja.
— Uważasz, że materia jest iluzją?
— Może inaczej. Uważam, że pośpiech jest rezultatem wiary w iluzję pod wpływem której uważasz, że istnieje coś o wiele ważniejszego niż twoja obecność tu i teraz. Iluzja daje ci poczucie, że z niczym nie zdążysz we właściwym czasie i każe wciąż przyspieszać. Gnać za czymś, czego nawet nie potrafisz do końca zdefiniować. Gdy nie nadążasz za stworzonym przez siebie chaosem, panikujesz i pragniesz wymordować każdego, kto spowalnia cię w biegu stając na twojej drodze.
Byłem pełen podziwu dla mądrości tej młodziutkiej istoty. Sposób w jaki wyrażała myśli sprawiał, że dostawałem gęsiej skórki.
— Brzmi poważnie. Dużo w tym racji. Jak w takim razie można zatrzymać trwanie w iluzji? — zapytałem.
— Wyśmiać powagę swojego cierpienia — odrzekła Maria bez chwili zastanowienia. — Pozwolić sobie na całkowitą amnezję dotyczącą tego, co sprawia, że rzeczy mało istotne stają się tak bardzo ważne. Śmiertelna powaga potrafi zabić. I to w kwiecie wieku.
Zaśmiałem się i z zachwytem spojrzałem jej w oczy. Też chciałem jej czymś zaimponować. Rozejrzałem się wokół i wpadłem na pomysł, że opowiem jej o okolicy.
— Wiesz dlaczego ta droga nazywa się Wąwozem Wędrowca?
— Nie wiedziałam, że tak się nazywa…
— Nie jest to nazwa oficjalna. Nie znajdziesz jej na mapie. To nazwa lokalna, która przyjęła się na bazie miejscowej legendy. Annowo słynie z opowieści o tutejszych miejscach.
— Opowiedz mi! Najlepiej wszystkie od razu — zaśmiała się Maria.
— Tylko pozornie to są zwykłe lasy otaczające jezioro. Okolica posiada walory, które sprawiają, że jest atrakcyjna turystycznie. W sezonie przybywają do nas tłumy. Kemping który prowadzimy tylko przez sezon letni, jest naszym źródłem dochodu przez kolejne miesiące. Ludzie lubią to miejsce i miło spędzają tu czas. A mimo to uważam, że tak naprawdę okoliczne lasy kryją mroczną tajemnicę. Jestem wrażliwy na odbiór bodźców z przestrzeni. Większość ludzi nie odczuwa nic z tego, co wzbudza we mnie niepokój. Czasami odnoszę wrażenie, że przestrzeń oddycha i porozumiewa się ze mną, jakby była rozumną istotą.
— To przerażające i fascynujące zarazem… Ale rozumiem, co masz na myśli.
— Mówię ci to, ponieważ istnieje związek pomiędzy legendami tego miejsca, a tym, co czuję.
— Skoro tak, to kim jest Wędrowiec według tych miejscowych opowieści? Czy to postać, która istnieje naprawdę?
— Jest taka legenda, że w tych lasach raz na jakiś czas pojawia się tajemniczy wędrowiec. Ma ciało człowieka, ale tak naprawdę przybiera je po to, aby poruszać się po naszym świecie.
— Kim jest i czego chce?
— Przybywa by spełniać modlitwy dobrych ludzi. W odpowiednim miejscu i czasie można go spotkać i poprosić o pomoc w realizacji marzeń. Dostosowuje przestrzeń do tego, czego chcemy. Układa od nowa ludzi i ich zależności na matrycy energetycznej. Jest magiem modyfikującym rzeczywistość. Gdy pojawia się w naszym świecie, las pokrywa się tysiącem małych ogników. To znak, że przybył.
— Widziałeś te ogniki? — Oczy Marii płonęły.
— Tak. Raz na jakiś czas ziemia faktycznie pokrywa się ognikami, które wydają się wydostawać z samego jej wnętrza. Ale, gdy kiedyś postanowiłem to zbadać, nie znalazłem niczego w poszyciu leśnym co wskazywałoby na ich pochodzenie.
— Może to zwyczajne ogniki bagienne? To chyba dosyć powszechne zjawisko, które dotyczy spalania metanu z rozkładających się roślin. Pojawia się nocami nad bagnami i torfowiskami. Takie niewielkie światełka, które unoszą się ponad powierzchnią?
— Tak, ja też tak myślałem. W legendach to zjawisko wiąże się ściśle ze sferą zjawisk nadprzyrodzonych i światem duchów. Niekiedy błędne ognie wiązano także z ukrytymi w ziemi skarbami i miałyby być światłami z latarni krasnoludów. W innych kulturach światełka nad bagnami uważano za pokutujące po śmierci dusze nieprzychylne ludziom, mogące wywieść wędrowców na manowce. W Annowie historia jest nieco inna. Po pierwsze ogniki nie powstają na bagnach, tylko na polanie pokrytej krzakami jagód. Po drugie pojawiają się zawsze pojedynczym osobom. Grupa ludzi nie jest w stanie dojrzeć tego zjawiska.
— Dlaczego?
— Tego właśnie nie wiadomo.
W momencie kiedy rozmawiałem na ten temat z Marią faktycznie moja wiedza była znikoma. Musiało minąć wiele lat, zanim otrzymałem odpowiedź. Nie ja jeden jej szukałem. Około roku 1994, okolicznych mieszkańców zaczęli nawiedzać ludzie, którzy prowadzili badania statystyczne na zlecenie pewnego tajemniczego instytutu astrologicznego. Była to grupka fascynatów, którzy prawdopodobnie prowadzili badania bezpośrednio będąc zainteresowanymi tematem. Pojawiali się w przeciągu czterech lat i skrupulatnie prowadzili wywiady z okoliczną ludnością. Podobno każdemu założyli coś w stylu teczki. Wypytywali świadków, którzy widzieli ogniki w lesie na własne oczy o różne daty. Kiedy te ogniki były przez nich zaobserwowane, a także o wiele innych aspektów. Niekiedy wręcz bardzo prywatnych, jak okresy wzmożonego napięcia, kłótnie z żoną, problemy z dziećmi, rozwody w rodzinie. Wiadomym jest, że tubylcy nie lubią zwierzać się obcym. Często kończyło się to więc wyrzuceniem wścibskich badaczy za drzwi. Tym bardziej, że przeprowadzający badania nie wzbudzali zaufania. Najwyraźniej działali pod przykrywką i niekoniecznie byli tymi, za których się podają. Szybko jednak znaleźli inny sposób, aby dowiedzieć się zależności pomiędzy zjawiskami zachodzącymi w lesie, a wydarzeniami we wsi. Zaczęli wypytywać o sąsiadów w zamian za pokaźne ilości alkoholu. Nie muszę chyba wspominać, że takim działaniem bardzo szybko dopięli swego. Po kilku latach w 1998 roku na kemping przyjechała grupa astrologów wraz z ich przewodniczką o wdzięcznym imieniu Lena, która oprócz astrologii musiała być kimś w rodzaju medium. Traktowali mnie jak przewodnika i nie ukrywali, że poszukują miejsc opisanych w legendach.
Spotkanie z tymi ludźmi zapoczątkowało u mnie czas duchowego odrodzenia. Świadomość tego w jaki sposób kieruje nami siła wyższa i jak doskonały w swojej formie jest wszechświat. Wcześniej nie nadawałem temu aż takiego znaczenia. Pomimo, iż wiele lat podróżowałem przez Wejście, aby spotykać się z Marią.
Pamiętam jak siedziałem z Marią i prowadziliśmy dyskusję na temat świadomości człowieka. Myślę, że w tamtych czasach byliśmy pionierami. A może wcale tak nie było? Każdy młody człowiek nosi w sobie wiele odkryć w jaki sposób zmienić na lepsze swoje życie. Młodość jest odważna, ale szybko ulega destrukcji na cześć i chwałę starego porządku. Jeżeli naprawdę nie chcesz żyć w starym świecie, musisz umieć go zdradzić. Zdradzić tradycję, która często bazuje na przemocy, rytuałach i okrucieństwie. Społeczeństwo rytualne to społeczeństwo pierwotne, puste, pozbawione empatii i bezmyślne. Uważa, że to co zastane zasługuje na szacunek bez względu na okoliczności w których powstało. Gdy patrzę na upadek tego świata, myślę nieustannie o publikacji, gdzie opisano badania nad Macaca Fuscata — małp z japońskiej wyspy Koshimo. Eksperyment polegał na tym, że postanowiono dodać do diety małp słodkie ziemniaki, ale te wzgardziły nimi, gdyż były zabrudzone ziemią. Pewnego dnia małpa o imieniu Imo wpadła na pomysł, żeby umyć ziemniaka. Zaczęła uczyć tego inne małpy i na przełomie kilku lat, małp myjących ziemniaki było całkiem sporo. Po około sześciu latach nastąpił bardzo gwałtowny wzrost liczby osobników, które myły jedzenie. Grupa małp liczyła wtedy 100 osobników. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, że w czasie kilku lat stado małp poprzez naśladownictwo, nauczyło się jak usuwać brud z pożywienia. Nagle jednak inne grupy małp z sąsiednich wysp oraz z lądu, bez możliwości jakiejkolwiek komunikacji ze sobą, również zaczęły myć ziemniaki. Dało to dowód na istnienie energetycznego połączenia świadomości wszystkich przedstawicieli konkretnego gatunku. Zaraz potem przeprowadzono badania na istnienie podobnego połączenia w przypadku gatunku ludzkiego. Melchizedek w książce „Pradawna tajemnica kwiatu życia” opisuje, że jeden z eksperymentów polegał na testowaniu kilkusetosobowej grupy osób z Australii. Każda osoba z tej grupy miała niezależnie określić, ile twarzy dostrzega na pewnym zdjęciu. Zdjęcie przedstawiało setki ludzkich twarzy, ale gdy patrzyło się na nie po raz pierwszy, rozpoznawało się mniej niż dziesięć. Drugą część eksperymentu przeprowadzono z Anglii, gdzie w stacji emitującej programy wyłącznie na terenie kraju, pokazano na antenie to samo zdjęcie, opisując po kolei umiejscowienie wszystkich twarzy. Kilka minut po tej emisji, część badaczy, którzy ciągle przebywali na terenie Australii, powtórzyli eksperyment z nową, kilkusetosobową grupą osób. Tym razem badani zauważali na zdjęciu przeważającą większość twarzy, chociaż nie było możliwości, aby mogli oglądać program nadawany w Anglii. Współcześnie istnienie tzw. pól morfogenetycznych czyli sieci powiązań między wszystkimi przedstawicielami danego gatunku jest naukowo udowodnione. Stało się faktem, że jesteśmy wszyscy połączeni siecią z olbrzymią ilością danych, informacji i doświadczeń. Telepatia istnieje, a my uczymy się od siebie nawzajem. Uczymy się opanowywać nowe umiejętności i szybko stają się one powszechne. Wzrastamy razem poprzez wybitne jednostki, które swoimi wizjami zmieniały świat wokół. Dlatego warto czynić dobro, być szczęśliwym i wyznaczać nowe kierunki. Nawet, jeżeli nie jesteś uznanym naukowcem czy osobą na przysłowiowym świeczniku — warto czynić dobro. Robisz to, aby wyzwolić ludzkość z masowego cierpienia.
Teraz już czytelniku wiesz o mnie wszystko. Ale moja osoba stanowi tylko spoiwo do historii, którą trzymam na dnie serca. Ostatnio coraz mocniej chce się wydostać na światło dzienne. Może to oznacza, że nastąpił czas w którym zbiorowa świadomość ludzi jest gotowa na to, co mam do przekazania? Z drugiej strony ignorancja jest błogosławieństwem dla człowieka. Nie można pozwolić dziecku funkcjonować tak, jak robi to człowiek dorosły. Trzeba poczekać, aż wykształci się w nim odporność, dojrzeją emocje, a ciało przyjmie docelową wielkość i siłę. Należy pozwolić mu na dzieciństwo, bo ono mu się zwyczajnie należy. Jak kokon z którego wykluwa się motyl. Należy pozwolić społeczeństwu na ignorancję, bo ono uczy się poprzez zbiorową świadomość. Może więc jeszcze nie czas na ujawnienie tajemnicy? Może nie nastąpi to nawet za mojego życia.
An_nowo, lipiec 2018_
Tego popołudnia zastałem Lidię w ciemnej sypialni. Nocna lampka rozświetlała mrok, jaki dawały szczelnie zamknięte okiennice. Pościel była wciąż rzucona w nieładzie po nocy. Ten widok bardzo mnie zaniepokoił. Moja żona była przecież perfekcjonistką. Pierwszą rzeczą jaką robiła po przebudzeniu było wpuszczenie słońca do wnętrza pokoju i otworzenie na oścież okien. Postępowała tak również wbrew mnie nawet w zimie. Tego dnia musiała jednak siedzieć po ciemku kilka godzin. Cóż takiego, mogło ją tak wytrącić z równowagi, że nie była w stanie podjąć żadnej czynności? Zauważyłem, że trzyma w rękach figurkę anioła. Poznałem ją od razu. To jedyna, jaka pozostała jej z całej kolekcji. Gdy przyjrzałem się jednak uważniej glinianym skrzydłom, zmarszczyłem czoło. Mógłbym przysiąc, że anioł spadł kilka dni temu i się ukruszył. Jakim cudem był z powrotem bez skazy? Nie chciałem się przyznać nawet przed sobą, że doskonale znam odpowiedź na to pytanie.
— Lidio?
Moja żona potrząsnęła głową i wyszeptała:
— Zgadzają ci się wszystkie przedmioty dzisiaj, kochanie?
— Co konkretnie masz na myśli? — zapytałem, chociaż w tym samym momencie poczułem zimny dreszcz strachu pełznący wzdłuż kręgosłupa.
Nie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź, ale z pewnością nie takiej rozmowy spodziewałem się po powrocie do domu. Marzyłem o ciepłym obiedzie i leniwym wieczorze. Widziałem siebie siedzącego na tarasie, popijającego zimne piwo i słuchającego koncertu świerszczy.
Pytanie jednak zawisło już w przestrzeni. Obraz idealnego wieczoru rozmazywał się mi się z każdą sekundą czekania na odpowiedź. Nie było odwrotu.
— Pamiętasz, jak po zrobieniu remontu obudziłeś się, a ściany były nadal niepomalowane?
Zbladłem. Przysiadłem przy Lidii i zaczął wpatrywać się w anioła, którego gładziła palcami. Najwyraźniej to się znowu stało. Przeskoczyliśmy do kolejnego wariantu rzeczywistości. Najbardziej przerażające było dla mnie w tej sytuacji to, że nie nie mogliśmy tego kontrolować. Dostawaliśmy znaki, kiedy przejście wykazuje zwiększoną aktywność.
Zdarzenia zwiastujące to między innymi ogień wydostający się spod ziemi w Wąwozie Wędrowca, czy wypływające na powierzchnię jeziora Bagno ugotowane ryby. Miejskie legendy od stuleci zawierały w sobie tajemnicze wskazówki i ostrzeżenia. Już w latach 60-tych XX wieku zaczęły pojawiać się w okolicach łowcy wrażeń, którzy nazywali siebie astrologami. To oni zwrócili uwagę mieszkańców na to, że opowieści o tym miejscu niekoniecznie są jedynie historyjkami przekazywanymi przy ognisku.
Wiedziałem to przecież najlepiej.
— Nie sprawdzałem skarbie. Mogę się uważniej rozejrzeć, a co tobie zginęło?
— Jestem pewna, że dałam tego anioła jakiejś kobiecie. Mam deja vu. Pojawiają mi się w głowie nasze rozmowy. Jadała u nas w domu i chyba nawet spała. Pamiętam ulgę, kiedy pomyślałam, że figurka u niej będzie bezpieczna i nie zniszczy się jak inne. To przecież jedyna pamiątka po Igorze. — W oczach Lidii stanęły łzy. Objąłem ją czule i pocałowałem w czoło. Tak, teraz widziałem to wyraźnie. Anioł był bez skazy.
— Igor zawsze będzie z nami, kochanie. Wiemy o tym oboje. Tam, gdzie jest teraz, prawdopodobnie jest szczęśliwy. Najwyraźniej musiał to zrobić. Poza tym mam wrażenie, że skrywał przed nami tajemnicę, która sprawiała, że jego życie w tym wymiarze zakończyło się, zanim się jeszcze na dobre zaczęło.
— Tak, wiem. Myślę o tym codziennie. Ale jestem pewna, że tego anioła naprawdę komuś podarowałam. Była taka smutna. Miała rude włosy, łagodną twarz i podświadomie wiedziałam, że kochała naszego syna, chociaż nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Zupełnie, jakby trafiła tutaj podążając za jego energią.
— Pamiętasz coś jeszcze?
— Nie…
W momencie w którym wspomniałem o Igorze poczułem, jakby mówił o sobie. Łatwo mi przyszło usprawiedliwienie syna po tym, gdy tamten postanowił zniknąć z tego życia. Ale przecież Lidia o niczym nie wie. Nie ma pojęcia o wejściu przy Wąwozie Wędrowca. Od kiedy pamiętam mam przez to wyrzuty sumienia, ale nie mogłem powiedzieć jej prawdy. Minęło zbyt wiele lat. To, co by usłyszała, zniszczyłoby ją.
— Oderwę cię na moment od tego tematu, kochanie — szepnąłem. — Pani Kasia, nasza sąsiadka z domu obok przyjechała. Miała ze sobą sporo walizek. Prawdopodobnie zabawi tutaj na całe lato. Pójdę się przywitać i zaproponuję jej pomoc. Może zaprosimy ją na obiad? Dawno nie mieliśmy gości…
— Ktoś musiał umrzeć. Ona umarła — wyszeptała Lidia przytulając porcelanową figurkę.
— Pani Kasia?
— Nie… ta kobieta, której podarowałam anioła. Chociaż w zasadzie to nie wiem. Jestem skołowana. Tak, obiad to dobry pomysł. Podaruję jej tego anioła na powitanie. Nie może tutaj zostać. — Lidia zmarszczyła czoło i odgoniła od siebie wizję rudowłosej kobiety o smutnych oczach, leżącej na ganku ich domu.
Moja żona się nie myliła. Pamiętała jedynie rudowłosą postać i nawet nie była pewna, czy to nie sen. Tymczasem dziewczyna miała na imię Ewa i istniała naprawdę. Pamiętałem ją. Nie wiedziała kim jestem do samego końca, ale to w tej akurat historii nie jest istotne. Zapukałem do jej drzwi, aby zaoferować pomoc przy porządkowaniu posiadłości. Była eteryczna i słaba. Skrzywdzona przez ludzi, którzy swoimi słowami i czynami pozbawili ją żywotności. Bez woli do życia snuła się zagubiona po obcej przestrzeni. Ostatkami sił starała się narodzić na nowo. Walczyła o to, aby poczuć się lepiej. Leczyła jak mogła głębokie rany i rozczarowanie. Od początku wiedziałem, że jej się to nie uda. Plan jaki jej dusza miała na życie, rozsypał się w pył. Dopóki dusza ma cel — człowiekiem kieruje nić przeznaczenia. A jej dusza chciała już zakończyć to wcielenie. Bo stało się coś potwornego. Coś, co pozostawało poza Ewy zrozumieniem. Jej ludzkie serce buntowało się jeszcze wolą życia, ale było zbyt słabe. Nie miało skąd czerpać sił. Nawet kiedy się uśmiechała, jej oczy zdradzały niewypowiedziany ból. Był tak silny, że namacalny. Otaczał ją woal pragnienia śmierci. Wydawać by się mogło, że jej walka o życie, choć nierówna, daje nadzieję na lepsze jutro. Była słaba, ale miała apetyt. Podziwiała porcelanowe anioły i chwaliła Lidię za talent kulinarny. Mówiła dużo o sobie, ale nie powiedziała prawie nic o historii, która doprowadziła ją do załamania. Mogliśmy się jedynie domyślać, że ktoś rozsypał w pył jej wiarę, nadzieję i miłość. Spotkanie z nią uzmysłowiło mi ważną rzecz. Było jak podsumowanie moich własnych doświadczeń. Gdybym nie otworzył w młodości tego portalu, podzieliłbym los Ewy. Umarłbym za życia.
Nie wiem jak to wygląda z ludzkiego punktu widzenia. Czy jest zbrodnią żyć w dwóch rzeczywistościach? Zbyt wiele schematów i mitów dotyczących tego jak mamy żyć, funkcjonuje w dzisiejszym świecie. Do tego stopnia, że nic nie można brać za pewne. Może nic nie jest z gruntu prawdziwe? Światy równoległe nie dotyczą żadnej z religii, dlatego ich istnienie nie zostało jeszcze potępione, a równoległe życie zakazane. Pomyśl przez chwilę — ktoś daje ci wybór podwójnego życia. Wiele osób tak żyje, ale w pojedynczym świecie. Na przykład ma żonę i kochankę. Przez wiele lat funkcjonuje w podwójnej relacji. Wiemy, że to oszustwo. Przynajmniej tak zostało to sklasyfikowane. Ale jeżeliby tak rozdzielić światy. W każdym z nich pozostajesz wierny. A patrząc na całokształt — uszczęśliwiasz nie jedną, lecz dwie kobiety. W pewnym pokrętnym sensie, mogę czuć się bohaterem. Z punktu widzenia moralności uznanej społecznie, popełniłem nadużycie wobec wszechświata. Nie znam norm, podług których będę sądzony, kiedy moje życia się zakończą. Być może nie będę sądzony wcale. Sąd i kara za grzechy to przecież z gruntu katolickie podejście. Z innego punktu widzenia to, co mi się przytrafiło można nazwać unikalną przygodą. Być może nawet nagrodą lub darem od losu. Istnieje teoria — znów oczywiście niczym nie potwierdzona, że dusza, aby szybciej wzrastać i więcej doświadczać, wciela się czasem w kilka ciał. Dlaczego więc jedno ciało, nie może doświadczać dwóch żyć? Może to co mi się przytrafiło, dla wszechświata nie stanowi żadnego fenomenu. A z punktu widzenia grzechu społecznego nie ma znaczenia. Nikt nigdy tego nie zdefiniował. Czy jeżeli jestem pierwszy, to mogę siebie nie tylko rozgrzeszyć, ale i obwołać mesjaszem?
Żartuję. Nie chcę być niczyim mesjaszem. Jedyne co chcę, to kochać i być kochanym. Tak po prostu. Wracając jednak do Ewy… Jej obecność w siedlisku była dla mnie jak promyk słońca. Nawet, jeżeli w tamtym czasie umierała, a rozpacz pożerała ją żywcem. To była dobra dziewczyna. Dzięki niej uświadomiłem sobie jak przebiega proces, kiedy poddajemy się z powodu utraconej miłości. Nie wiem w jakiej przestrzeni Ewa się teraz znajduje. Zefir wrócił sam ze spaceru. Miejscowa policja nie znalazła ciała. Ślady krwi prowadziły na bagna i wskazywały jednoznacznie, jakby ktoś zaciągnął tam zwłoki. W pewnym momencie wszelki trop ginął. Zupełnie, jakby ciało nagle rozpłynęło się w przestrzeni. Gdziekolwiek jesteś Ewo, mam nadzieję, że nie cierpisz tak, jak cierpiałaś tutaj. Na nasze wspólne szczęście i szczęście każdej, nawet nieprzebudzonej jednostki ludzkiej — badacze z Instytutu Maxa Plancka w Monachium uważają, że wszechświat, który widzimy jest jedynie tym, co postrzega percepcja i po śmierci mamy do czynienia z wielką nieskończonością. Ja już jej dostąpiłem. Naukowcy nazywają świadomość duszą, która działa na poziomie kwantowym nawet po rozkładzie ludzkiego ciała. W momencie śmierci człowieka umiera jedynie jego ciało, nie ma natomiast mowy o śmierci świadomości. Idąc tym tropem, może dojdziemy kiedyś, jako ludzkość, do poziomu, gdzie będziemy mogli wybierać fizycznie miejsce pobytu. Może kiedyś wieloświaty staną dla wszystkich otworem?
Tymczasem jest to jedynie luźne, odważne rozważanie. Pamiętam zrozpaczoną twarz Ewy, gdy dusiła się w swoim jednym, jak sądziła, prawdziwym świecie. Ten wariant rzeczywistości zabijał ją od samego początku. Ale skoro świadomość mamy jedną i jedno ciało, to czy możemy pokierować świadomością tak, aby doświadczać życia w różnych scenariuszach jednocześnie? Ciało fizycznie ogranicza nam tą możliwość. Może musimy się w nie wcielać po to, aby nie powstał chaos doświadczeń. Może na tym poziomie rozwoju ludzkości nie jesteśmy jeszcze gotowi, aby znikać w innej przestrzeni ilekroć spotka nas trudne doświadczenie. Ale może przyjdzie taki czas, gdy świadomość nam na to pozwoli. Może wtedy, kiedy uświadomimy sobie, że wszystko jest jedynie zapisem energetycznym. Upieram się, żeby przemoc, zabijanie i zadawanie cierpienia posiadały własną kategorię karmiczną. Ale inne „grzechy” to wymysł społeczeństwa. Jeżeli w twoim polu podświadomości istnieje jakiś aspekt życia, który jest wynikiem karmicznej przeszłości, to jest tam dlatego, że poczułeś społeczną odpowiedzialność za swój czyn. Dotyczy to też twoich przodków, lub energii nagromadzonej przez wiele wcieleń w Twojej linii DNA. Uciekałem się do poszukiwania odpowiedzi na to, czy będę potępiony. Chciałem za wszelką cenę odnaleźć spokój i raz na zawsze przyznać, że to, co mi się przydarzyło nie łamie praw wszechświata. Może jestem jedyny. Może jest nas wielu. Skąd mam to wiedzieć?
Ale dosyć moich rozważań. Lidia pamiętała wrażenie śmierci, ale Ewa nie umarła tam, na bagnach. Dla niewtajemniczonych zaginęła bez śladu tak samo, jak wcześniej zrobił to mój syn. Wiem, bo przy tym byłem. Mam nadzieję, że Ewa na tyle zdołała poznać siebie, że ta podróż okaże się dla niej punktem zwrotnym w całej nieskończoności innych scenariuszy rzeczywistości. I, że jeszcze kiedyś tutaj powróci. Zjemy razem obiad i zabiorę ją na ryby. Jestem szaleńcem, bo wiara jest dla mnie wszystkim.2
Annowo i tajemnicze jezioro z gejzerami wprost z samych czeluści piekła. Kocham i zarazem nienawidzę tego miejsca. Tutaj się wychowałem. Pamiętam to wzniosłe uczucie szczęścia, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Wtedy naprawdę nie trzeba było zbyt wiele, aby je poczuć. Wystarczył powiew letniego wiatru. Wystarczył blask słońca odbijający się w wodzie. Szmer w trzcinach i dwa łabędzie.
Minęło 50 lat, a świat trwa dalej. Dla siebie niezmieniony i tak samo dla młodych będący odkryciem szczęścia, które mają po prostu w sobie. Świat zawsze jest ten sam. Dawno już to odkryłem. Nawet, jeżeli zmienia się krajobraz dla nas, dla młodszych pokoleń i tak z początku jest piękny — cokolwiek przedstawia. Osadzają w nim swoje kotwice szczęścia, aby po latach stwierdzić, że nic z tego co kochali już w danym miejscu nie istnieje. Ale tak naprawdę to nie jest wina świata. To, co przyprawia o rozczarowanie — przestało po prostu istnieć w nas samych. Widzę to z perspektywy całego swojego życia. Annowo nie zmienia się prawie wcale. To wciąż ta sama, cicha wieś. To ja się zmieniłem. Zmieniło się moje podejście do wszystkiego, co widzę. Fenomen młodości polega właśnie na tym, że odczuwamy szczęście. Gdybym wtedy, w wieku 20 lat wiedział to, co wiem teraz, nigdy bym go nie zaznał. Patrzyłem wtedy z przerażeniem na starszych ludzi, którzy zachowywali się tak, jakby ktoś wyrwał im serce. Nie wiedziałem, że każdy człowiek, rok po roku, daje je sobie wyrywać po kawałku. Nie broni się, bo tego po prostu nie zauważa. Z początku nie odczuwa ubytków. Niektórzy umieją je nawet wypełniać i łatać w jakiś całkowicie cudowny sposób. Nic jednak nie połata serca, które w jednej sekundzie straciło największą miłość.
Cały dany mi czas poświęciłem temu, aby ją odzyskać. Było jednak za późno. Za późno o cały rok. Maria pojawiła się w moim życiu już w dzieciństwie. Pamiętam jej gęste, ciemne włosy i najpiękniejsze zielone oczy, jakie dane mi było kiedykolwiek podziwiać. Jej twarz był łagodna jak u anioła, a kształt ust sprawiał wrażenie, jakby wiecznie się uśmiechała. Tak było nawet tego dnia, kiedy płakała, a rozpacz rozdzierała jej serce. Przysięgałem sobie wtedy, że później ją odnajdę. Przysięgałem, że koniec końców będziemy razem. Choćbym miał przeżyć połowę życia na spełnianiu tej obietnicy — dotrzymam jej. Myślałem, że gdy tylko miną wszystkie zobowiązania, które mamy wobec innych ludzi — odnajdę ją i będziemy razem szczęśliwi. Wolni i zakochani, jakby czas nie istniał. Nie wiedziałem wtedy, że w wieku dwudziestu lat, tak naprawdę nie ma się jeszcze żadnych zobowiązań. To, co wydawało mi się wtedy nie do pokonania — było bardzo proste do zakończenia. Wydawało mi się już za późno, aby przerwać nieprzychylny nam bieg wydarzeń. Jak bardzo się myliłem. Nie wiedziałem, że od tego czasu, z każdym dniem będziemy się od siebie oddalać tak bardzo, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat, nasz związek będzie jedynie mglistym snem o czymś, czemu nie daliśmy szansy na zaistnienie.
Z początku wiele miesięcy włóczyłem się w poszukiwaniu planu idealnego. Bóg mi świadkiem, że nie chciałem nikogo skrzywdzić. Gdy zabierze się człowiekowi wolność wyboru i miłość, staje się on farsą samego siebie. Wydmuszką. Kimś, kto doświadcza już tylko bólu. I wtedy to się stało.
Pamiętam dzień w którym zniknąłem na całe lato. Było lato tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku. Miałem wtedy zaledwie dwadzieścia lat. Szukała mnie okoliczna policja i wszyscy sąsiedzi. Mój rysopis widniał w każdym sklepie i na przydrożnych słupach w całej okolicy. Wtedy też każdy poznał moje nazwisko i zyskałem miano miejscowego wariata. Na ustach wszystkich był zaginiony Bohdan Horst. Ostatni raz według świadków, widziano mnie w pobliżu Wąwozu Wędrowca. To taka lokalna nazwa części drogi, która wiedzie nad jezioro Bagno. Chociaż od tego momentu minęło pół wieku, wciąż nie mogę sobie wybaczyć tego, co zrobiłem Lidii. Jest najlepszą kobietą, jaką los postawił mi na drodze. Najlepszą opiekunką człowieka o złamanym sercu. Całe życie poświęciła temu, aby moje serce miało jak najmniej ran. Ale ono i tak powoli umierało. Cokolwiek by nie zrobiła, po prostu umierało. Bo miłością mojego życia na zawsze pozostała Maria. Nie potrafię ocenić na ile była szansa na to, aby ocalić serce od ran, a duszę od potępienia. Prawda może przerazić. Prawda wyzwala, ale i zabija tych, którzy nie są gotowi jej usłyszeć. Żyjemy w piekle. Ono nie jest metaforą, lecz istnieje naprawdę. Decydujemy się na życie w nim z własnej woli, a decyzja podjęta zostaje w momencie, kiedy tracimy nadzieję i umiera przy tym serce. Niektórzy walczą zaciekle do samego końca. Jak Lidia. Jej serce pomimo ran ma moc transformacji najgłębszego cienia. Tylko dzięki niej, nie obróciłem się jeszcze w proch. Ceramiczne anioły w naszym domu mają jej twarz właśnie z tego powodu. Igor też to wiedział. Zanim zniknął, wyrzeźbił twarz własnej matki w glinie dziesiątki razy.
Pragnienie zmiany w człowieku jest potężną siłą. Niespełnienie marzeń z powodu strachu, to jak popełnienie samobójstwa. Czyż nie? Takiego pozornego, które nas unieruchamia i sprawia, że stajemy się jedynie skorupą pustą w środku. W życiu, w którym od początku jestem wierny Lidii, w pewnym momencie poznałem bardzo zagubioną, ale mądrą sercem dziewczynę. Była koleżanką wnuczki Marii. Przybyła w pierwszych dniach lata roku dwa tysiące osiemnastego do ich opuszczonej posiadłości. Prawdę mówiąc trochę się z początku rozczarowałem. Sądziłem, że zobaczę Kasię. Jest taka podobna do Marii. Potem zreflektowałem się. Tęskniłem za kimś, kogo codziennie mam u swojego boku w równoległym świecie. Wiem, że brzmi to całkowicie niewiarygodnie. Wręcz jak niezbyt wysublimowany żart. Być może czytelniku nigdy nie odnosiłeś wrażenia, że osoba którą właśnie spotkałeś jest ci bliska. Nigdy nie odczułeś deja vu. Nigdy nie złapał cię za serce bezdenny smutek, którego nie byłeś w stanie wytłumaczyć niczym, co cię spotkało. Ale jeżeli któraś z tych wymienionych rzeczy, przytrafiła się tobie więcej niż raz, przyjmij moją historię jako odpowiedź na dręczące cię wątpliwości. Jesteśmy ze sobą połączeni wspólną cząstką. Przy odrobinie uważności, jesteśmy w stanie odczuć uczucia innych. Nawet, jeżeli nie ma ich w pobliżu. Aborygeni nazywają to telepatią i porozumiewają się w ten sposób podobnie, jak my rozmawiając przez telefon. Nasza cywilizacja dążąc do wygody i wydajności, całkowicie zapomniała o rozwoju ludzkości jako takiej. Nic dziwnego, że niebawem skutecznie będzie można nas wymienić na roboty. Nie mamy żadnej mocy. Nawet nie wiedzielibyśmy jak zaprotestować.3
_Annowo, lipiec 2018_
Berenika opowiadała mi później, że z tego tragicznego wieczoru, zapamiętała przede wszystkim ściskający za gardło niepokój. Długo wpatrywała się w filiżankę z kawą. Jej wzrok zawiesił się na powierzchni napoju, a następnie na wzorze w kwiaty. Nieświadomie policzyła wszystkie róże, jakie były namalowane na porcelanie. Nagle wstała gwałtownie, chwyciła filiżankę za ucho i szybkim gestem wylała kawę do zlewu. Patrzyła jak ciemna ciecz powoli znika w odpływie. Oddychała nierówno. Jej myśli krążyły tylko wokół jednego tematu. Ewa. Wiedziała, że nie powinna była pozwolić jej wyjść z domu. Co u diabła przyszło jej do głowy, żeby puścić ją samą z Zefirem do lasu? I nie chodziło o bzdury, które wygadywałem o demonach czających się na bagnach. Nie raz już setnie uśmiała się z tej historii, która była w Annowie miejscową legendą. Las był miejscem, gdzie przebywała częściej niż ktokolwiek inny pochodzący z tej zabitej dechami wioski. Spacerowała przynajmniej raz dziennie w pobliżu tajemniczych bagien i wracała przez Wąwóz Wędrowca. Nigdy nie zauważyła niczego niezwykłego. Nie zalśniły żadne ogniska w krzewach jagód, ani nie ukazała jej się żadna zjawa. Ilekroć słyszała przejęte szepty tubylców o kolejnych paranormalnych zjawiskach w okolicy, miała ochotę rzucić się na nich z pazurami. Ale dzisiaj…
Cisnęła krzesło o podłogę. Bała się przyznać do własnych uczuć. Ogarniał ją paniczny strach na myśl, że miałaby zagłębić się w ten las. Dzisiaj wydawał jej się inny. Był obcy i złowrogi. A ona wysłała tam dziewczynę, która ledwo zna okolicę. Co więcej, powierzyła jej Zefira, swojego ukochanego psa. Przekleństwa cisnęły jej się na usta. Za chwilę uniosła ręce w geście odpuszczenia. Postanowiła zmienić tok myślenia i trochę się uspokoić.
— W porządku — wyszeptała do samej siebie. Nie było ich dłuższą chwilę, ale nie tak długą, żeby miał prawo opanować ją aż tak potworny strach. Zaśmiała się nerwowo z własnej niemocy. Postanowiła się uspokoić. Ewa z pewnością niedługo wróci. Westchnęła spoglądając na pustą filiżankę w róże. Postanowiła zaparzyć sobie drugą kawę, gdy zdąży ją wypić, a zguby jeszcze nie dotrą ze spaceru, wtedy wyjdzie im naprzeciw.
Plan wydawał się prosty. Niestety nie zdążyła go zrealizować. W tym samym momencie zauważyła przez okno cień, który przesuwał się szybko w stronę domu. Zefir. Przerażona ponownie upuściła filiżankę i podbiegła do drzwi, aby wpuścić zagubione i przestraszone zwierzę do środka. Pies był przerażony.
— Zefir, gdzie Ewa? Już dobrze piesku, jestem przy tobie. Zefir, gdzie masz drugą panią? — W momencie gdy wypowiedziała te słowa zamarła. Pies ziajał ze zmęczenia i stresu, co wprawiało jego ciało w drgania. Bok zwierzęcia naznaczony był świeżą krwią. Berenika poczuła, że robi jej się słabo. Odgarnęła palcami zaplamioną sierść, ale nie znalazła nawet draśnięcia. Spojrzała ponownie za okno. Zaczynało się ściemniać. Bez chwili zawahania okryła się szalem i pobiegła w stronę mojego domu. Starała się przy tym nie myśleć o tej niepokojącej sytuacji. Obawiała się, że zanim dotrze do celu, postrada zmysły.
Kilka minut później zobaczyłem przerażoną twarz Bereniki, natychmiast zrozumiałem, że musiało wydarzyć się coś bardzo złego. Dziewczyna wypluwała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
— Ewa nie wróciła! Przybiegł tylko Zefir! Nie jest ranny, ale jest pobrudzony krwią…
— Tylko spokojnie Ber, spokojnie. Wiesz gdzie mogli spacerować?
— Zefir poprowadzi, o ile nie jest zbyt zdenerwowany… Chyba. Nie wiem! Nigdy nie musiał tropić! Nie mam pojęcia jak ją znaleźć! — Głos Bereniki drżał z rozpaczy i niemocy.
— Może pies nie będzie potrzebny… — skwitowałem z przerażeniem patrząc przed siebie. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła to samo, co ja. Nad lasem wirowało stado wron. Ich złowrogie pokrzykiwania brzmiały jak spełnienie się najbardziej pesymistycznego scenariusza.
Szybkim ruchem zatrzasnąłem drzwi i razem pobiegliśmy w stronę krzykliwego ptactwa. Szybko oszacowałem, że najprawdopodobniej powinniśmy szukać za Wąwozem.
— A co jeśli… — Berenika nie była w stanie dokończyć zdania.
— Nie myślmy teraz o tym. Musimy ją znaleźć.
Dziewczyna pokiwała głową i otarła ukradkiem łzy.
— Czy nie powinniśmy od razu wezwać policji? — zapytała spokojniejszym tonem.
— Nic na razie nie wiemy. Może zwyczajnie zraniła się w nogę i wysłała psa na pomoc. A może pies się zgubił goniąc zająca i zabłądził, a Ewa nie wraca, bo go szuka? Przecież nie musimy od razu zakładać tego, co…
— Tego, o czym oboje wiemy? — Berenika potrząsnęła głową. — Bohdan, ty masz przecież najlepszą intuicję na świecie. Ja też na swoją nie narzekam. Jeżeli wszystko jest w porządku, to dlaczego tak bardzo się boimy? Nigdy tak mocno się nie bałam! Strach mnie paraliżuje!
— Tam! — krzyknąłem i przyspieszyłem kroku. W oddali dostrzec można było leżącą postać.
Pierwsza dopadła do Ewy Berenika i zaszlochała kładąc się obok koleżanki. Skóra dziewczyny była sino biała, a cały mech dookoła ciała nasączony był krwią. Wyglądało na to, że już jest na granicy śmierci, albo nie żyje od kilku chwil. Chwyciłem Ewę za nadgarstki. Krew spływała powoli z naciętych ran. Czerwona ciecz przesączała się przez sukienkę na wysokości łona. W półprzymkniętych oczach dziewczyny dostrzegłem krążące nad nami wrony. Nie zdążyliśmy? Wołała o pomoc całą sobą, a ja ją zawiodłem? Musiał być jakiś sposób. Przy rozpaczliwym płaczu Bereniki, uniosłem ciało Ewy i zacisnąłem zęby.
— Gdzie idziesz? Trzeba wezwać policję… Bohdan! Gdzie idziesz!
— Pomóż mi ją zanieść, to tylko kawałek… — Na mojej twarzy malował się wysiłek i ból.
— Trzeba wezwać policję… Trzeba powiadomić policję! Bohdan zostaw ją! Ona nie żyje, rozumiesz?! — krzyczała Berenika, ale nie zwracałem na nią uwagi. Dziewczyna szlochając zrezygnowana postanowiła po prostu pójść za mną. — Gdzie ją niesiesz? Nie możemy jej tutaj zostawić! Powiedz coś! Błagam!
— Zaufaj mi Ber — sapnąłem ostatkiem sił. Buty zaczęły się zapadać w czarnym torfie. — Zostań tutaj, poczekaj na mnie.
Berenika uchwyciła się pobliskiego drzewa. Otarła łzy i przytuliła twarz do kory. Trzęsła się na całym ciele. W głowie miała totalną pustkę, a przerażenie odebrało jej zdolność oceny sytuacji. Była przekonana, że Ewa nie żyje. Tymczasem ja, osoba do której Berenika zwróciła się o pomoc, odmówiłem wezwania policji. To, że prawdopodobnie byłoby za późno aby ją uratować, nie zmieniał faktu, że będziemy mieli ją na sumieniu do końca życia. Gdy dotarła do niej powaga sytuacji zabrakło jej tchu i w kolejnej chwili osunęła się w ciemność.4
Annowo, lipiec 1967
Dzień w którym zaginąłem był jednym z najcieplejszych tego lata. Później dowiedziałem się, że ten czas w ogóle miał moc odmiany losu. Historycznie lipiec tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego siódmego roku został bowiem obwołany Latem Miłości z powodu powstania ruchu hippisowskiego. I chociaż San Francisco było odległe od Annowa o lata świetlne… moc docierała bez żadnych przeszkód. Rozumiem nadzieję tamtych ludzi i zazdroszczę im, że parę lat pozwolili sobie na życie w czystej miłości. Dobrobyt i normy społeczne zabijają wolność jednostki. U nas niewielu odważyło się być wyznawcą tej ideologii w sposób otwarty. Władza najbardziej obawia się siły miłości. Miłość jest cierpliwa i łaskawa, nie szuka poklasku, a mimo to udaje jej się być przez cały ten czas na świecie. Kto raz jej zaznał, ten odmienia się na zawsze.
Do dziś pamiętam, jak błękitna toń jeziora połyskiwała w promieniach południowego słońca. Trzciny szeleściły smagane podmuchem wiatru. Zewsząd docierał do uszu krzyk bawiących się w wodzie dzieci. Ostre słońce przebijało przez wysokie drzewa, niemiłosiernie nagrzewając szyby w przyczepie kempingowej. Zostawiłem tam Lidię, która wtedy była jeszcze moją narzeczoną. Znosiła ten skwar lepiej ode mnie. Pamiętam, jak na pożegnanie Lidia odgarnęła kosmyk ze spoconego czoła. Potem wiele razy oczami wyobraźni widziałem, jak ze zniecierpliwieniem spogląda na zegarek. Dochodziła dwunasta, a ja obiecałem wrócić dwie godziny temu. Czułem w swojej głowie jej myśli. O tym, że coś nieoczekiwanego musiało mnie zatrzymać w drodze na kemping. Zegar szemrał niemiłosiernie wskazówkami z każdą sekundą pogłębiając niepokój Lidii. Karzę się za te urojone wspomnienia po dziś dzień. Ale wolałem zniknąć, niż powiedzieć jej prawdę. Gdybym to zrobił — być może jej serce też umierałoby po kawałku. I już nikt na tym świecie nie byłby aniołem chroniącym nas przed piekłem.
Bagna były moją samotnią. Miejscem, które pozostawało ciche i ze względu na uwarunkowania przyrodnicze odstraszało zarówno turystów, jak i stałych bywalców. Moja potrzeba bycia tylko z własnymi myślami przewyższała nawet taką niedogodność, jak fakt długiego czyszczenia butów z błota i wielu warstw liści. To cena jaką płaciłem za komfort samotności. I nagle do mojego świata wkrada się Ona. Słońce odbijające się od powierzchni bagien oślepiało przebłyskami, gdy zobaczyłem smukłą postać dziewczyny w białej sukience. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, ile może liczyć wiosen. Płeć piękna jest pod tym względem bardzo zagadkowa. Z początku nie zauważyła mnie. Spacerowała między drzewami, ostrożnie podciągając rąbek sukienki. Przez jej nieświadomość, mogłem nasycić się jej obrazem i zapamiętać każdy detal jej postaci. W końcu zdradziła mnie sucha gałązka, która trzasnęła mi pod butem. Dziewczyna odwróciła się i nasze spojrzenia się spotkały. Początkowy strach w oczach, zastąpiła ciekawość, a nawet ekscytacja. Poczułem się dumny jak paw, że z miejsca zakwalifikowała mnie do grona osób godnych zaufania.
— Przepraszam… — wydusiłem z siebie. — Nie wiedziałem, że ktoś tutaj jest.
— To moje miejsce. Przychodzę tutaj, kiedy chcę zebrać myśli — odparła dziewczyna. Wprawiła mnie tym w takie zdumienie, że przez moment wpatrywałem się w nią z otwartymi ustami.
— Tak, to samo chciałem powiedzieć o sobie.
Zaśmiała się cicho. Była prawdziwą pięknością. Ale nie to mnie w niej najbardziej urzekło. Czasami spotykamy na swojej drodze osoby, które wcale nie są urodziwe, ale mają w sobie „to coś”. Patrzymy na nie i nagle pojawiają się obrazy z nieprzeżytego życia. Widzimy je jak z uśmiechem sadzą kwiaty w ogrodzie, gotują obiad, piją kawę patrząc przez okno lub siadają na swoim ulubionym fotelu z książką. A my jesteśmy gdzieś obok nich. Mają w sobie tyle ciepła, że wyobraźnia podsuwa obrazy wspólnego życia lub przyjaźni. Gdy zobaczyłem Marię poczułem, że życie przeleciało mi przed oczami jak film, którego wszystkie klatki istnieją w jednym momencie. Nie wiem, czy umiem w jakikolwiek sposób wyrazić to, co wtedy odczuło moje serce. Zakochałem się bez pamięci i wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo.
W pewnym momencie Maria odwróciła się do mnie i spojrzała głęboko w oczy. Były przeraźliwie smutne, a z jej postawy wybrzmiewała desperacja. Widziałem, że bije się z myślami w jaki sposób powiedzieć mi coś, na co z pewnością nie jestem gotowy. Zobaczyłem w jej wzroku znajomy błysk. Poczułem, że znamy się zdecydowanie dłużej niż te kilka chwil.
— Nie wiem jak tutaj wrócić. Nie wiem czy będę potrafiła to zrobić ponownie… — zaczęła i chwyciła mnie za ręce. Zacisnęła oczy z rozpaczy, a po policzkach poleciały jej łzy.
— Co masz na myśli? Mówiłaś, że to twoje miejsce. Dlaczego miałabyś tutaj nie wrócić? — zapytałem. Moją duszę ogarnął obezwładniający smutek. Czułem każdym nerwem ciała, że to co się teraz dzieje jest w pewnym sensie kwintesencją mojego przeznaczenia.
— Kocham cię… — wyszeptała Maria. Skamieniałem w pierwszej chwili, aby w następnej roztopić się pod wpływem namiętności jak lawa. Byłem już przekonany, że oto mam przed sobą największą miłość mojego życia i tylko pozornie znamy się od dziś.
— Ale jak to? — wydukałem. Nie wiedziałem jak zacząć pytać.
— Przyszłam tutaj dla ciebie. Kilkaset metrów stąd jest… pewne wejście. To skomplikowane. Nie jestem z tej rzeczywistości. W tamtej… powinniśmy być razem. Ciężko to wyjaśnić. Wiedziałam, że ryzykuję wszystko, żeby tutaj przybyć. Ale pomyślałam, że jeżeli jesteśmy dla siebie stworzeni, to ty mnie również będziesz szukał…
— Co to znaczy, że byliśmy razem? Jakie wejście. Ja…
— Proszę cię, po prostu chodź ze mną… Proszę. Zaufaj mi, to bezpieczne. Nie można ingerować w wymiar w którym nie prowadzisz życia. Nic tam nie należy do Ciebie. Nie możesz więc niczego zmienić. Tamten świat poukładany jest z twoich całkowicie innych wyborów, a miejsca wypełniają inne wspomnienia. Przestrzeń wariantów jest ograniczona, ale nie dla ciebie.
— Dlaczego nie dotyczy to akurat mnie? — zapytałem wciąż nic nie pojmując. Maria spojrzała na mnie ze smutkiem.
— Bo w tamtej rzeczywistości nie istniejesz… Poznałbyś mnie w tej rzeczywistości, ale nie moglibyśmy być razem. Dlatego postanowiłam cię odnaleźć i uprzedzić nasze spotkanie. W świecie w którym żyję, linia losu twojego rodu wymarła. Jestem przekonana, że byliśmy sobie przeznaczeni, bo od wielu lat staram się zapełnić pustkę po kimś, kto nie istnieje… W innych rzeczywistościach jesteśmy razem, stąd wiem, że szukam właśnie ciebie.
To właśnie wtedy pierwszy raz zniknąłem. Wiedziałem, że jeżeli z nią nie pójdę — to cudowne uczucie już nie powróci. To zupełnie tak, jakby otworzyły się przed tobą wrota do wyśnionej krainy. Wiesz, że ta kraina jest wszystkim czego pragniesz, nawet za cenę tego, co możesz bezpowrotnie utracić. Po prostu musisz wykorzystać szansę i znaleźć się w niej, zanim drzwi zamkną się bezpowrotnie.
Maria była zwolenniczką teorii, że jesteśmy na drodze do jeszcze lepszego wykorzystania naszych umysłów, zdolności i zasobów poprzez wzajemne połączenie w polu kolektywnym. Pragnęła, żeby świadoma kreacja życia stała się naturalnym stanem każdego człowieka, a kierowanie się jedynie czystymi intencjami świadomie skupiło energię na miłości i harmonii.
Dlatego tak ważne było dla niej to, co zrobiłem. Przekroczenie granicy światów pozwoliło nam oszczędzić sobie cierpienia i życiowej tragedii. Nie mogłem na początku wyjść ze schematu myślowego i wierzyć, że to co nas spotkało było darem. W mojej głowie wciąż wypływała na wierzch jak sprawiedliwa oliwa, typowo katolicka forma kary i cierpienia, kwestia podwójnej moralności. Te skostniałe wzorce myślowe doprowadzały mnie z początku na granice obłędu. W końcu jednak każda zmiana w sposobie myślenia powoli wyzwoliła we mnie wielką wizję, że to czego dokonałem, mianuje mnie „setną małpą”. Mogę sprawić, że zmieni się oblicze naszego świata. Nawet, jeżeli obecnie przejście pomiędzy światami jest strzeżone. Czeka, aż ludzkość osiągnie odpowiednią wiedzę i świadomość tego, w jaki sposób wykorzystywać to połączenie dla dobra ogółu. Tak, jestem marzycielem. Ale jak twierdził John Lennon, nie jestem jedyny. Wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi ślad.5
Annowo, lipiec 1967
Czułem się rozdarty i potępiałem samego siebie za to, czego się dopuściłem wobec Lidii. Paradoksem jest to, że nie potrafiłem od niej odejść, bo naprawdę bardzo ją kochałem. Moje myśli buntowały się przeciwko zastanej rzeczywistości. Pocieszał mnie fakt, że gdybym urodził się w innej szerokości geograficznej, mógłbym legalnie poślubić obie miłości swojego życia.
Ostatni trymestr ciąży Lidia znosiła bardzo źle. Postanowiliśmy, że pojedzie na ten czas do rodziny w mieście, a ja zajmę się kempingiem. Szczęśliwie w pobliżu rozbiły obóz młode harcerki, które były bardzo chętne do pomocy. Dzięki temu urywałem się na krótkie spotkania z Marią. Okazało się, że niedawno zakupiła siedlisko z pokaźnym stawem po drugiej stronie drogi nad jezioro. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że w ogóle nie kojarzę takiego miejsca na mapie Annowa. Pomagałem sąsiadom w pracach ogrodniczych, ale tego miejsca nie kojarzyłem. Zupełnie, jakby należało do innej przestrzeni lub ujawniało się jedynie wtajemniczonym. Kiedy pierwszy raz ją tam odwiedziłem poczułem, jak przestrzeń rzuca na mnie urok. To jedno z tych miejsc, które zdają się być oddzielnym, żyjącym organizmem. Organizmem zdolnym do samodzielnego myślenia. Zupełnie jakby tętniąca stara zieleń na wylot znała twoje zamiary i myśli. To było przerażające, ale i fascynujące zarazem. Jeżeli wszyscy ludzie są połączeni zbiorową świadomością, to siedlisko Marii było połączone z czymś zdecydowanie wyższym. Było prasiedliskiem.
— Nie wiedziałem, że jest tutaj tak pięknie…
— Zgadzam się. To najpiękniejsze miejsce, jakie mogło mi podsunąć życie w ramach zaakceptowanego scenariusza. Muszę ci coś powiedzieć — Maria uśmiechnęła się tajemniczo.
— Co takiego?
— To miejsce tylko przez jakiś czas będzie należało do mnie. Przejmie je moja rodzina, ale obiecaj, że nie będziesz im wspominać o naszej relacji.
— Obiecuję…
Gdy spojrzałem jej w oczy wiedziałem, że coś przede mną ukrywa. W tragicznych romansach siłę miłości zawsze odbierał strach, który był skutkiem wcześniej zaciągniętych zobowiązań. Maria odwróciła jednak wzrok na znak, że temat na tamten moment został wyczerpany. Wiem, że postąpiła słusznie. Gdybym poznał prawdę wcześniej, zapewne kosztowałaby mnie utratę zmysłów. Milczeniem podarowała mi jeszcze wiele pięknych wspomnień tamtego lata. Cieszę się, że jej zaufałem. Zrobiła to dla mojego dobra.
— Nie smuć się. Chodź. Pokażę ci coś na bagnach! — Maria chwyciła mnie za dłoń i wybiegliśmy wprost do lasu. Pogoda dopisywała, a my spacerując przez większość czasu milczeliśmy upajając się zapachem igliwia.
— Co teraz czujesz? — zapytała.
— Szczęście — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
— Ludzie nie mają świadomości, że zeszli tutaj na ziemię, by życie w radości serca było ich naturalnym stanem istnienia. Tymczasem często jest czymś, co nam się przydarza tylko czasami, albo nigdy. Wielu ludzi uważa, że muszą się spieszyć, aby zaznać szczęścia. Muszą coś konkretnego osiągnąć. Coś, co daje namacalne dowody ich pracy. Tymczasem to iluzja.
— Uważasz, że materia jest iluzją?
— Może inaczej. Uważam, że pośpiech jest rezultatem wiary w iluzję pod wpływem której uważasz, że istnieje coś o wiele ważniejszego niż twoja obecność tu i teraz. Iluzja daje ci poczucie, że z niczym nie zdążysz we właściwym czasie i każe wciąż przyspieszać. Gnać za czymś, czego nawet nie potrafisz do końca zdefiniować. Gdy nie nadążasz za stworzonym przez siebie chaosem, panikujesz i pragniesz wymordować każdego, kto spowalnia cię w biegu stając na twojej drodze.
Byłem pełen podziwu dla mądrości tej młodziutkiej istoty. Sposób w jaki wyrażała myśli sprawiał, że dostawałem gęsiej skórki.
— Brzmi poważnie. Dużo w tym racji. Jak w takim razie można zatrzymać trwanie w iluzji? — zapytałem.
— Wyśmiać powagę swojego cierpienia — odrzekła Maria bez chwili zastanowienia. — Pozwolić sobie na całkowitą amnezję dotyczącą tego, co sprawia, że rzeczy mało istotne stają się tak bardzo ważne. Śmiertelna powaga potrafi zabić. I to w kwiecie wieku.
Zaśmiałem się i z zachwytem spojrzałem jej w oczy. Też chciałem jej czymś zaimponować. Rozejrzałem się wokół i wpadłem na pomysł, że opowiem jej o okolicy.
— Wiesz dlaczego ta droga nazywa się Wąwozem Wędrowca?
— Nie wiedziałam, że tak się nazywa…
— Nie jest to nazwa oficjalna. Nie znajdziesz jej na mapie. To nazwa lokalna, która przyjęła się na bazie miejscowej legendy. Annowo słynie z opowieści o tutejszych miejscach.
— Opowiedz mi! Najlepiej wszystkie od razu — zaśmiała się Maria.
— Tylko pozornie to są zwykłe lasy otaczające jezioro. Okolica posiada walory, które sprawiają, że jest atrakcyjna turystycznie. W sezonie przybywają do nas tłumy. Kemping który prowadzimy tylko przez sezon letni, jest naszym źródłem dochodu przez kolejne miesiące. Ludzie lubią to miejsce i miło spędzają tu czas. A mimo to uważam, że tak naprawdę okoliczne lasy kryją mroczną tajemnicę. Jestem wrażliwy na odbiór bodźców z przestrzeni. Większość ludzi nie odczuwa nic z tego, co wzbudza we mnie niepokój. Czasami odnoszę wrażenie, że przestrzeń oddycha i porozumiewa się ze mną, jakby była rozumną istotą.
— To przerażające i fascynujące zarazem… Ale rozumiem, co masz na myśli.
— Mówię ci to, ponieważ istnieje związek pomiędzy legendami tego miejsca, a tym, co czuję.
— Skoro tak, to kim jest Wędrowiec według tych miejscowych opowieści? Czy to postać, która istnieje naprawdę?
— Jest taka legenda, że w tych lasach raz na jakiś czas pojawia się tajemniczy wędrowiec. Ma ciało człowieka, ale tak naprawdę przybiera je po to, aby poruszać się po naszym świecie.
— Kim jest i czego chce?
— Przybywa by spełniać modlitwy dobrych ludzi. W odpowiednim miejscu i czasie można go spotkać i poprosić o pomoc w realizacji marzeń. Dostosowuje przestrzeń do tego, czego chcemy. Układa od nowa ludzi i ich zależności na matrycy energetycznej. Jest magiem modyfikującym rzeczywistość. Gdy pojawia się w naszym świecie, las pokrywa się tysiącem małych ogników. To znak, że przybył.
— Widziałeś te ogniki? — Oczy Marii płonęły.
— Tak. Raz na jakiś czas ziemia faktycznie pokrywa się ognikami, które wydają się wydostawać z samego jej wnętrza. Ale, gdy kiedyś postanowiłem to zbadać, nie znalazłem niczego w poszyciu leśnym co wskazywałoby na ich pochodzenie.
— Może to zwyczajne ogniki bagienne? To chyba dosyć powszechne zjawisko, które dotyczy spalania metanu z rozkładających się roślin. Pojawia się nocami nad bagnami i torfowiskami. Takie niewielkie światełka, które unoszą się ponad powierzchnią?
— Tak, ja też tak myślałem. W legendach to zjawisko wiąże się ściśle ze sferą zjawisk nadprzyrodzonych i światem duchów. Niekiedy błędne ognie wiązano także z ukrytymi w ziemi skarbami i miałyby być światłami z latarni krasnoludów. W innych kulturach światełka nad bagnami uważano za pokutujące po śmierci dusze nieprzychylne ludziom, mogące wywieść wędrowców na manowce. W Annowie historia jest nieco inna. Po pierwsze ogniki nie powstają na bagnach, tylko na polanie pokrytej krzakami jagód. Po drugie pojawiają się zawsze pojedynczym osobom. Grupa ludzi nie jest w stanie dojrzeć tego zjawiska.
— Dlaczego?
— Tego właśnie nie wiadomo.
W momencie kiedy rozmawiałem na ten temat z Marią faktycznie moja wiedza była znikoma. Musiało minąć wiele lat, zanim otrzymałem odpowiedź. Nie ja jeden jej szukałem. Około roku 1994, okolicznych mieszkańców zaczęli nawiedzać ludzie, którzy prowadzili badania statystyczne na zlecenie pewnego tajemniczego instytutu astrologicznego. Była to grupka fascynatów, którzy prawdopodobnie prowadzili badania bezpośrednio będąc zainteresowanymi tematem. Pojawiali się w przeciągu czterech lat i skrupulatnie prowadzili wywiady z okoliczną ludnością. Podobno każdemu założyli coś w stylu teczki. Wypytywali świadków, którzy widzieli ogniki w lesie na własne oczy o różne daty. Kiedy te ogniki były przez nich zaobserwowane, a także o wiele innych aspektów. Niekiedy wręcz bardzo prywatnych, jak okresy wzmożonego napięcia, kłótnie z żoną, problemy z dziećmi, rozwody w rodzinie. Wiadomym jest, że tubylcy nie lubią zwierzać się obcym. Często kończyło się to więc wyrzuceniem wścibskich badaczy za drzwi. Tym bardziej, że przeprowadzający badania nie wzbudzali zaufania. Najwyraźniej działali pod przykrywką i niekoniecznie byli tymi, za których się podają. Szybko jednak znaleźli inny sposób, aby dowiedzieć się zależności pomiędzy zjawiskami zachodzącymi w lesie, a wydarzeniami we wsi. Zaczęli wypytywać o sąsiadów w zamian za pokaźne ilości alkoholu. Nie muszę chyba wspominać, że takim działaniem bardzo szybko dopięli swego. Po kilku latach w 1998 roku na kemping przyjechała grupa astrologów wraz z ich przewodniczką o wdzięcznym imieniu Lena, która oprócz astrologii musiała być kimś w rodzaju medium. Traktowali mnie jak przewodnika i nie ukrywali, że poszukują miejsc opisanych w legendach.
Spotkanie z tymi ludźmi zapoczątkowało u mnie czas duchowego odrodzenia. Świadomość tego w jaki sposób kieruje nami siła wyższa i jak doskonały w swojej formie jest wszechświat. Wcześniej nie nadawałem temu aż takiego znaczenia. Pomimo, iż wiele lat podróżowałem przez Wejście, aby spotykać się z Marią.
Pamiętam jak siedziałem z Marią i prowadziliśmy dyskusję na temat świadomości człowieka. Myślę, że w tamtych czasach byliśmy pionierami. A może wcale tak nie było? Każdy młody człowiek nosi w sobie wiele odkryć w jaki sposób zmienić na lepsze swoje życie. Młodość jest odważna, ale szybko ulega destrukcji na cześć i chwałę starego porządku. Jeżeli naprawdę nie chcesz żyć w starym świecie, musisz umieć go zdradzić. Zdradzić tradycję, która często bazuje na przemocy, rytuałach i okrucieństwie. Społeczeństwo rytualne to społeczeństwo pierwotne, puste, pozbawione empatii i bezmyślne. Uważa, że to co zastane zasługuje na szacunek bez względu na okoliczności w których powstało. Gdy patrzę na upadek tego świata, myślę nieustannie o publikacji, gdzie opisano badania nad Macaca Fuscata — małp z japońskiej wyspy Koshimo. Eksperyment polegał na tym, że postanowiono dodać do diety małp słodkie ziemniaki, ale te wzgardziły nimi, gdyż były zabrudzone ziemią. Pewnego dnia małpa o imieniu Imo wpadła na pomysł, żeby umyć ziemniaka. Zaczęła uczyć tego inne małpy i na przełomie kilku lat, małp myjących ziemniaki było całkiem sporo. Po około sześciu latach nastąpił bardzo gwałtowny wzrost liczby osobników, które myły jedzenie. Grupa małp liczyła wtedy 100 osobników. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, że w czasie kilku lat stado małp poprzez naśladownictwo, nauczyło się jak usuwać brud z pożywienia. Nagle jednak inne grupy małp z sąsiednich wysp oraz z lądu, bez możliwości jakiejkolwiek komunikacji ze sobą, również zaczęły myć ziemniaki. Dało to dowód na istnienie energetycznego połączenia świadomości wszystkich przedstawicieli konkretnego gatunku. Zaraz potem przeprowadzono badania na istnienie podobnego połączenia w przypadku gatunku ludzkiego. Melchizedek w książce „Pradawna tajemnica kwiatu życia” opisuje, że jeden z eksperymentów polegał na testowaniu kilkusetosobowej grupy osób z Australii. Każda osoba z tej grupy miała niezależnie określić, ile twarzy dostrzega na pewnym zdjęciu. Zdjęcie przedstawiało setki ludzkich twarzy, ale gdy patrzyło się na nie po raz pierwszy, rozpoznawało się mniej niż dziesięć. Drugą część eksperymentu przeprowadzono z Anglii, gdzie w stacji emitującej programy wyłącznie na terenie kraju, pokazano na antenie to samo zdjęcie, opisując po kolei umiejscowienie wszystkich twarzy. Kilka minut po tej emisji, część badaczy, którzy ciągle przebywali na terenie Australii, powtórzyli eksperyment z nową, kilkusetosobową grupą osób. Tym razem badani zauważali na zdjęciu przeważającą większość twarzy, chociaż nie było możliwości, aby mogli oglądać program nadawany w Anglii. Współcześnie istnienie tzw. pól morfogenetycznych czyli sieci powiązań między wszystkimi przedstawicielami danego gatunku jest naukowo udowodnione. Stało się faktem, że jesteśmy wszyscy połączeni siecią z olbrzymią ilością danych, informacji i doświadczeń. Telepatia istnieje, a my uczymy się od siebie nawzajem. Uczymy się opanowywać nowe umiejętności i szybko stają się one powszechne. Wzrastamy razem poprzez wybitne jednostki, które swoimi wizjami zmieniały świat wokół. Dlatego warto czynić dobro, być szczęśliwym i wyznaczać nowe kierunki. Nawet, jeżeli nie jesteś uznanym naukowcem czy osobą na przysłowiowym świeczniku — warto czynić dobro. Robisz to, aby wyzwolić ludzkość z masowego cierpienia.
Teraz już czytelniku wiesz o mnie wszystko. Ale moja osoba stanowi tylko spoiwo do historii, którą trzymam na dnie serca. Ostatnio coraz mocniej chce się wydostać na światło dzienne. Może to oznacza, że nastąpił czas w którym zbiorowa świadomość ludzi jest gotowa na to, co mam do przekazania? Z drugiej strony ignorancja jest błogosławieństwem dla człowieka. Nie można pozwolić dziecku funkcjonować tak, jak robi to człowiek dorosły. Trzeba poczekać, aż wykształci się w nim odporność, dojrzeją emocje, a ciało przyjmie docelową wielkość i siłę. Należy pozwolić mu na dzieciństwo, bo ono mu się zwyczajnie należy. Jak kokon z którego wykluwa się motyl. Należy pozwolić społeczeństwu na ignorancję, bo ono uczy się poprzez zbiorową świadomość. Może więc jeszcze nie czas na ujawnienie tajemnicy? Może nie nastąpi to nawet za mojego życia.
więcej..