Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trener czyni mistrza - ebook

Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
28,00

Trener czyni mistrza - ebook

Paweł Słomiński poprowadził Otylię Jędrzejczak do olimpijskiego złota. Bez wysiłków Ireneusza Mazura nie byłoby zwycięstw polskich siatkarzy. Z kolei Aleksander Matusiński sprawił, że słynne Aniołki unosiły się nad bieżnią, a Tomasz Iwański był trenerem jednej z najlepszych tenisistek świata. Wymienionych szkoleniowców zna każdy, kto żywo interesuje się sportem w naszym kraju. Ale czy każdy zdaje sobie sprawę, jak wygląda ich praca od kulis? Z jakimi problemami zmagają się trenerzy? Jak budują relacje z zawodnikami i jaka spoczywa na nich odpowiedzialność? I dlaczego wśród nich nadal jest tak mało kobiet? W tej książce poszukujemy odpowiedzi na te i na wiele innych pytań. Historie piętnastu wyjątkowych osób pozwalają poznać realia środowiska, o którym wciąż mówi się zbyt mało. Podziwiając mistrzów, czasami zapominamy, kto stoi za ich sukcesem…

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8250-328-9
Rozmiar pliku: 6,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

od autora

TYM LUDZIOM WYPADA ODDAĆ GŁOS

Już dawno zro­zu­mia­łem, że tre­ne­rzy to osoby, które postrze­gają ota­cza­jący świat ina­czej niż zawod­nicy, kibice i dzien­ni­ka­rze. Potra­fią o nim opo­wia­dać w spo­sób ory­gi­nalny, nie gry­ząc się w język i nie pró­bu­jąc zado­wo­lić wszyst­kich wokół. Czę­sto cel­nie opi­sują rze­czy­wi­stość i to nie tylko tę spor­tową. Wiele do prze­ka­za­nia mają nawet ci, któ­rzy spra­wiają wra­że­nie spo­koj­nych i wyco­fa­nych. Dla­tego naprawdę warto oddać im głos i dla­tego powstała ta książka. Powstała z prze­ko­na­nia, że o pracy tre­ne­rów wciąż mówi się zbyt powierz­chow­nie. Zwłasz­cza tych zwią­za­nych z dys­cy­pli­nami indy­wi­du­al­nymi. Rzadko ich pracę się doce­nia, za to czę­sto zrzuca się na nich winę. W końcu w chwi­lach kry­zy­so­wych „łatwiej zwol­nić szko­le­niowca niż kil­ku­na­stu zawod­ni­ków”.

A prze­cież bez wła­ści­wego pro­wa­dze­nia trudno sobie pora­dzić i osią­gnąć wielki suk­ces. O tym opo­wia­dała mi Karo­lina Naja, gdy przy­go­to­wy­wa­łem książkę „Sport to nie wszystko”. Wypo­wiedź świet­nej kaja­karki długo pobrzmie­wała mi w uszach, a wstęp do publi­ka­cji o tre­ne­rach jest ide­al­nym miej­scem, by ją przy­to­czyć: „Mnó­stwo zależy od samego spor­towca, ale bez towa­rzy­stwa odpo­wied­niej osoby trudno będzie dostać się na szczyt. Rywa­li­za­cja na pozio­mie wyczy­no­wym to ogromne wyzwa­nie, a dzięki tre­ne­rowi można odcią­żyć głowę i nie trzeba się mie­rzyć ze wszyst­kim samo­dziel­nie. Potrzebne jest jego spoj­rze­nie, wspólna ana­liza, wymiana myśli. W tej kwe­stii pro­chu nie wymy­ślimy i rewo­lu­cji nie doko­namy. Tre­ner musi być”.

Wie­lo­krot­nej meda­li­stce olim­pij­skiej zdają się przy­ta­ki­wać nawet naj­więk­sze legendy świa­to­wego sportu, które też uwa­żają, że tre­ner jest nie­zbędny. Nie przez przy­pa­dek Novak Djo­ko­vić, Roger Fede­rer i Rafael Na­dal, a więc naj­wy­bit­niejsi teni­si­ści w histo­rii, nawet w koń­co­wej fazie swych karier zatrud­niali szko­le­niow­ców – czę­sto byłych i mniej uty­tu­ło­wa­nych zawod­ni­ków od sie­bie.

Na kolej­nych stro­nach znaj­dzie­cie Pań­stwo histo­rie pięt­na­stu wyjąt­ko­wych osób, które podzie­liły się ze mną opo­wie­ściami o bla­skach i cie­niach swo­jego zawodu. Fan­ta­styczni pol­scy tre­ne­rzy i tre­nerki okra­sili je zna­ko­mi­tymi aneg­do­tami oraz inte­re­su­ją­cymi spo­strze­że­niami na temat mecha­ni­zmów funk­cjo­nu­ją­cych w pol­skim i nie tylko pol­skim spo­rcie.

– Przy­wy­kłem, że w rela­cjach zawod­nik – tre­ner naj­waż­niej­szy jest zawod­nik i to o nim mówią media oraz kibice. Mijają lata, a o spor­tow­cach na­dal się przy­po­mina. A kto pamięta o tre­nerach? – zapy­tał pod­czas roz­mowy ze mną Paweł Sło­miń­ski, któ­remu poświę­ci­łem jeden z roz­dzia­łów. – Było wielu zna­ko­mi­tych szko­le­niow­ców w róż­nych poko­le­niach, któ­rzy po zakoń­cze­niu pracy odcho­dzili w zapo­mnie­nie. Ci tre­nerzy są nie­znani, a są to czę­sto osoby bar­dzo uty­tu­ło­wane i zasłu­żone dla pol­skiego sportu. Według mnie pro­ble­mem naszego śro­do­wi­ska i w ogóle pol­skiego spo­łe­czeń­stwa jest brak auto­ry­te­tów. Postaci, które dzia­łają na wyobraź­nię, które sta­no­wią punkt odnie­sie­nia, a ich osią­gnię­cia wzbu­dzają powszechny podziw. Tylko tacy ludzie mogą wpły­nąć na wyobraź­nię mło­dych osób. Bra­kuje mi cze­goś, co sprawi, że o wspa­nia­łych tre­nerach będzie się przy­po­minać – dodał Sło­miń­ski, a ja od razu pomy­śla­łem, że tę lukę, przy­naj­mniej czę­ściowo, może wypeł­nić ta książka.BOŻENA KAR­KUT

KAŻDY DZIEŃ TO CENNA LEKCJA

Czy roz­mowa o cięż­kiej cho­ro­bie, utra­cie dziecka, gro­zie wojny, tru­dach macie­rzyń­stwa i pro­ble­mach kobiet w męskim świe­cie może być przy­jemna? Teo­re­tycz­nie nie ma na to szans. A jed­nak po wywia­dzie z Bożeną Kar­kut mia­łem poczu­cie, że nie­moż­liwe nie ist­nieje. Była wybitna pił­karka ręczna i zna­ko­mita tre­nerka mogłaby nie­ustan­nie narze­kać i mia­łaby do tego prawo, bo los jej nie oszczę­dzał. I choć w trak­cie naszego spo­tka­nia kilka razy musiała ocie­rać łzy, to mia­łem wra­że­nie, że czę­sto się uśmie­chała. Biło od niej cie­pło pozwa­la­jące z opty­mi­zmem spoj­rzeć na świat, w któ­rym sport może zna­czyć wię­cej, niż nam się wydaje.

Trenerka

Pani Bożena już nie­mal ćwierć wieku z suk­ce­sami pro­wa­dzi żeń­ską dru­żynę Zagłę­bia Lubin. Ale to, że została tre­nerką, dla wielu było ogrom­nym zasko­cze­niem.

– Kiedy zaczy­na­łam przy­godę z piłką ręczną, dookoła widzia­łam samych tre­ne­rów. Chyba nawet nikomu do głowy wów­czas nie przy­cho­dziło, że kobieta może być szko­le­niow­cem. Jak zosta­łam stu­dentką na AWF Wro­cław, to naj­pierw wybra­łam kie­ru­nek nauczy­ciel­ski. Na dru­gim roku zde­cy­do­wa­łam jed­nak, że pójdę rów­nież na tre­ner­ski, a tam od początku wykła­dowcy pukali się w głowę, gdy widzieli dziew­czyny. Pytali: „Gdzie wy się pcha­cie? Prze­cież kobieta nie może być dobrym tre­ne­rem”. Mimo to dobrze nas wykształ­cili, choć pano­wało wśród nich takie prze­ko­na­nie, że panie to nadają się naj­wy­żej do pro­wa­dze­nia grup dzie­cię­cych. Bo są cier­pliwe i przy­pil­nują urwi­sów. Na przy­kład gdy pójdą z nimi na basen, to zadbają o to, by każdy wysu­szył włosy, zało­żył czapkę i nie zgu­bił ręcz­nika. Pamię­tam, że w wieku osiem­na­stu lat tra­fi­łam w klu­bie AZS AWF Wro­cław na tre­nerkę Sta­ni­sławę Gotówko-Cybul­ską. W tam­tym momen­cie to była istna rewo­lu­cja! Zdo­by­ły­śmy z nią srebrny medal mistrzostw kraju i Puchar Pol­ski, ale od początku było jasne, że jest ona tylko szko­le­niow­cem tym­cza­so­wym i pomimo dobrych wyni­ków po sezo­nie szu­kano jej następcy. Nikt nawet nie brał pod uwagę, by została na sta­no­wi­sku. Z kolei w kadrze spo­tka­łam Teresę Pecold, która opie­ko­wała się bram­kar­kami. Obie panie poka­zy­wały, że można, ale sta­no­wiły wyją­tek od reguły – opo­wiada Kar­kut, która kobiety tre­nerki czę­ściej zaczęła spo­ty­kać dopiero po wyjeź­dzie do Nor­we­gii, gdzie wystę­po­wała w latach 90. Tam wycho­dzono z zało­że­nia, że nikt nie nauczy zawod­ni­ków i zawod­ni­czek tech­niki lepiej niż były spor­to­wiec. Wie­lo­krot­nym repre­zen­tant­kom Nor­we­gii wręcz szu­kano pracy przy piłce ręcz­nej, z prze­ko­na­niem, że taka osoba powinna pozo­stać przy spo­rcie.

Tak Bożena Kar­kut cie­szyła się z mistrzo­stwa Pol­ski w 2023 roku. To był już jej czwarty tytuł wywal­czony w roli tre­nerki Zagłę­bia Lubin.

– U nas wtedy jesz­cze było ina­czej. Gdy zaczy­na­łam pracę w Zagłę­biu na początku XXI wieku, to czu­łam się w zasa­dzie jak w kraju arab­skim. Zda­rzały się bole­sne sytu­acje. Wielu nie mogło zaak­cep­to­wać kobiety w męskim świe­cie. Tre­ne­rzy nie radzili sobie z tym, że „prze­grali z babą” i nie potra­fili podać ręki po meczu. Do klubu czy nawet do mojego domu przy­cho­dziły obrzy­dliwe ano­nimy z wyzwi­skami. Do Związku Piłki Ręcz­nej w Pol­sce z nie­zna­nych mi źró­deł tra­fiały pisma, w któ­rych infor­mo­wano, że podobno nama­wiam swoje zawod­niczki do sto­so­wa­nia dopingu, więc co chwilę poja­wiali się u nas kon­tro­le­rzy. Podwójne stan­dardy obo­wią­zy­wały też w sędzio­wa­niu. Czę­sto opo­wia­dam aneg­dotę z meczu prze­ciwko eki­pie z Lublina. Rywalki ata­ko­wały, ale moim zda­niem popeł­niły błąd, więc w pew­nym momen­cie zerwa­łam się z ławki i krzyk­nę­łam: „No prze­cież kroki były!”. Sędzia natych­miast dał mi karę, musia­ły­śmy grać w osła­bie­niu. A prze­cież nikomu nie ubli­ży­łam, nie zro­bi­łam nic strasz­nego. Po kilku minu­tach w spor­nej sytu­acji arbi­ter przy­znał nam piłkę, na co tre­ner prze­ciw­ni­czek zare­ago­wał sło­wami: „Kur.., co ty gwiż­dżesz?!”. Sędzia pod­szedł do niego i powie­dział tylko: „Usiądź i uspo­kój się”. Dziś w pol­skim śro­do­wi­sku tre­nerskim sytu­acja kobiet wygląda dużo lepiej, acz­kol­wiek sporo jest jesz­cze do zro­bie­nia. Świad­czy o tym scena z nie­daw­nej kon­fe­ren­cji tre­nerskiej. Jeden ze szko­le­niow­ców wszedł na mów­nicę i zwró­cił się do wszyst­kich sło­wem „pano­wie”, choć na sali była grupa kobiet. Dla­czego oni się tak zacho­wują? To już ich trzeba zapy­tać. Pewne ste­reo­typy wciąż funk­cjo­nują, choć pozy­tywne zmiany są widoczne. Opo­wia­dano mi, że w innych klu­bach coraz czę­ściej zatrud­nia się kobiety w roli tre­nerki, bo skoro „Kar­ku­towa w tym Zagłę­biu od tylu lat robi wyniki, to innej też można dać szansę” – takie słowa dowo­dzą, że wro­cła­wianka prze­ła­my­wała bariery i dziś może być okre­ślana mia­nem pre­kur­sorki, bo jako jedna z pierw­szych kobiet w naszym kraju tak mocno roz­py­chała się łok­ciami w zare­zer­wo­wa­nym dla męż­czyzn śro­do­wi­sku.

Kar­kut karierę zawod­ni­czą zakoń­czyła w czerwcu 2000 roku, a już w sierp­niu zaczęła pracę w Lubi­nie. Naj­pierw była asy­stentką Romana Jezier­skiego, lecz po paru mie­sią­cach zastą­piła go i samo­dziel­nie musiała popro­wa­dzić zespół, w któ­rym wciąż wystę­po­wały jej kole­żanki z par­kietu.

– Na początku na pewno bar­dziej byłam dla zawod­ni­czek kole­żanką niż sze­fową, ale pod­czas meczów czy tre­nin­gów sta­wia­łam gra­nicę i nie było ze mną dys­ku­sji, bo czu­łam, że to ja muszę podej­mo­wać decy­zje i na mnie spo­czywa odpo­wie­dzial­ność za dru­żynę. Część dziew­czyn, z któ­rymi bie­ga­łam po boisku, to zaak­cep­to­wała, a inne się obra­żały i prze­stały mi mówić po imie­niu, tylko z prze­ką­sem zwra­cały się do mnie „pani tre­ner” – wspo­mina pani Bożena, która przy oka­zji potwier­dza, że opi­nie suge­ru­jące, iż zespoły kobiece pro­wa­dzi się trud­niej niż męskie, są w pełni uza­sad­nione.

– Uwa­żam, że to prawda, choć trudno było mi to kie­dyś zro­zu­mieć. Może to dla­tego, że wycho­wa­łam się na podwórku z chło­pa­kami na styku ulic Pia­stow­skiej, Grun­waldz­kiej i Sien­kie­wi­cza we Wro­cła­wiu. To nie była łatwa i przy­jemna oko­lica. Tam jak się komuś coś nie podo­bało, to szybko wyja­śniano sprawę. A wra­ca­jąc do kwe­stii kobie­cych rela­cji w spo­rcie, to przy­znaję, że dziew­czyny są bar­dzo pamię­tliwe, bo być może są też bar­dziej wraż­liwe. Przy­wo­łam jedną histo­rię, która dobrze to poka­zuje. Kilka sezo­nów temu od początku roz­gry­wek czu­łam, że zupeł­nie nie mogę się doga­dać z jedną pił­karką. Nie było mię­dzy nami che­mii. Minęło pół sezonu i nic się nie zmie­niło. Wobec tego popro­si­łam ją do sie­bie na roz­mowę. Pytam, o co cho­dzi, a ona na to: „Bo jak gra­ły­śmy w waka­cje tur­niej towa­rzy­ski w Kosza­li­nie, to pani nie zare­ago­wała i nie zwró­ciła uwagi jed­nej z dziew­czyn, która się na mnie wydarła”. Zapy­ta­łam, czy nie szkoda jej życia na takie drob­nostki. Bo mając w zespole kil­ka­na­ście zawod­ni­czek i dodat­kowe osoby w szta­bie, naprawdę nie jestem w sta­nie wyła­pać tego, co każdy powie­dział i jaką zro­bił minę. Po tylu latach pracy na­dal uwa­żam, że każdy dzień to cenna lek­cja, pod­czas któ­rej można się wiele nauczyć. Kobieca szat­nia to zawsze nie­sa­mo­wita mie­szanka cha­rak­te­rów. Teraz w kry­zy­so­wych momen­tach szyb­ciej zapala mi się czer­wona lampka i bły­ska­wicz­nie reaguję, ale ze spo­ko­jem, by niczego nie zaogniać. To ważne w sytu­acjach kon­flik­to­wych – wyja­śnia.

– Poza tym kobie­cie bar­dzo trudno jest pro­wa­dzić kobiecy zespół. Czę­sto widzę, że jak przyj­dzie jaki­kol­wiek facet i powie cokol­wiek, to zawod­niczki od razu robią maślane oczy. Kobieta może mówić to samo, ale to już na nich takiego wra­że­nia nie robi. Podam przy­kład. Krótko po roz­po­czę­ciu pracy z Zagłę­biem przed­sta­wi­łam pił­kar­kom swoje warunki. Nie ma jedze­nia fast foodów, nie ma picia coli i pil­nuję ich wagi, za to są poranne tre­ningi i cza­sem zaję­cia w tere­nie. Sły­sza­łam, że chyba mnie pokrę­ciło. Minęło jakieś dzie­sięć lat i do klubu z Gdyni tra­fił duń­ski tre­ner Tho­mas Örneborg. Miał iden­tyczne wyma­ga­nia, ale zarówno zawod­niczki, jak i media były zachwy­cone. Wystar­czyło to, że był z zagra­nicy. Dla­czego tak jest? W Pol­sce to, co nasze, wciąż czę­sto ucho­dzi za gor­sze. Gdy gra­łam w Jugo­sła­wii i innych kra­jach, w przy­padku porażki to zawsze mnie i innym zawod­nicz­kom z obcych kra­jów się obry­wało, bo od nich wyma­gano wię­cej. Nikogo nie obcho­dziło, że tęsk­nię za rodziną, że mogę mieć kry­zys fizyczny. Pod­pi­sa­łaś kon­trakt, to graj! A u nas jest odwrot­nie. Z obco­kra­jow­cami obcho­dzimy się jak z jaj­kiem, chcemy roz­wią­zy­wać za nich każdy pro­blem, trak­tu­jemy ich lepiej niż naszych. To samo jest z tre­nerami. Za te same błędy czę­ściej obrywa się kra­jo­wym niż zagra­nicz­nym. Zawod­nicy i zawod­niczki w Pol­sce tre­sują szko­le­niow­ców. Czę­sto są nie­po­korni, wszystko im się nie podoba, suge­rują, że w innych kra­jach na pewno jest lepiej. Dopiero jak z tych kra­jów wra­cają do domu, to ich optyka się zmie­nia. Jak ktoś u nas narzeka, to zapra­szam np. na Bał­kany. Tam go dopiero prze­czoł­gają – dodaje Kar­kut, która uważa, że nie­raz pomo­gła jej tzw. kobieca intu­icja.

– Według pani naprawdę ist­nieje coś takiego? – zapy­ta­łem, a ona twier­dząco poki­wała głową. – W jaki spo­sób ta intu­icja przy­daje się w spo­rcie? – drą­ży­łem.

– Gdy byłam zawod­niczką, poma­gała pod­jąć decy­zję. Na boisku masz ułamki sekund, by oce­nić, czy podaję, rzu­cam, a może wycho­dzę do prze­chwytu i zazwy­czaj wybie­ra­łam wła­ści­wie. Od kiedy jestem tre­nerką, mam wra­że­nie, że ta intu­icja pod­czas ana­lizy pod­po­wiada mi, jak mogą zacho­wać się rywalki, jak będzie postę­po­wał ich tre­ner w okre­ślo­nych sytu­acjach. Taką intu­icję nazy­wam też pomocą bożą. Nie wiem dla­czego, ale nagle skądś przy­cho­dzą takie myśli, o tym, kogo wpu­ścić na boisko w danej chwili lub jakiej tak­tyki użyć – tłu­ma­czy.

Bez względu na to, czy Kar­kut korzy­stała z pomocy sił nad­przy­ro­dzo­nych, czy kobie­cej intu­icji, zazwy­czaj doko­ny­wała dobrych wybo­rów. W prze­ciw­nym razie nie byłaby tre­nerką klubu z Lubina przez pra­wie ćwierć wieku. Jak to w ogóle moż­liwe, zwłasz­cza w realiach pol­skiego sportu, gdzie nagłe zwol­nie­nia szko­le­niow­ców są na porządku dzien­nym?

– Mia­łam pro­po­zy­cje z innych klu­bów, ale pozo­sta­łam wierna Zagłę­biu. Po pierw­szym mistrzo­stwie zdo­by­tym w 2011 roku bar­dzo długo, bo aż dzie­sięć lat musie­li­śmy cze­kać na kolejny tytuł. W tym okre­sie wiele osób doma­gało się mojego zwol­nie­nia. Jak potem wresz­cie trzy razy z rzędu zdo­by­ły­śmy złoto, to żadna z nich nie powie­działa „prze­pra­szam” ani „gra­tu­luję”. Muszę podzię­ko­wać wła­dzom klubu za zaufa­nie. Zwłasz­cza pre­ze­sowi Witol­dowi Kule­szy, który jest bar­dzo cier­pliwy i jako były pił­karz dosko­nale rozu­mie sport. Sądzę, że klu­czem do naszych suk­ce­sów jest to, że w Zagłę­biu funk­cjo­nu­jemy jak w rodzi­nie. Gdy jest jakiś pro­blem do roz­wią­za­nia, wszy­scy się zbie­ramy, deba­tu­jemy, jak temu zara­dzić. Inte­re­su­jemy się tym, co sły­chać u innych nie tylko w spra­wach spor­to­wych, lecz także pry­wat­nych, bo to pomaga budo­wać więzi. Pamię­tamy, że spor­towcy to nie maszyny do osią­ga­nia suk­ce­sów – pod­kre­śla.

Aż dziw bie­rze, że tak uty­tu­ło­wana tre­nerka i jed­no­cze­śnie wybitna zawod­niczka ni­gdy nie dostą­piła zaszczytu pro­wa­dze­nia repre­zen­ta­cji Pol­ski. Trzeba jed­nak zauwa­żyć, że dwu­krot­nie była bar­dzo bli­sko obję­cia funk­cji selek­cjo­nerki. Pierw­szą ofertę otrzy­mała od Rady Tre­ne­rów ZPRP w 2006 roku, ale odmó­wiła. Uznała, że jej czas jesz­cze nadej­dzie, a teraz przy­szła pora na kogoś ze star­szych, bar­dziej doświad­czo­nych i uzna­nych tre­ne­rów, takich jak Zyg­fryd Kuchta czy Zenon Łakomy. Druga oferta to już rok 2010. Kar­kut była nawet wstęp­nie doga­dana z pre­ze­sem ZPRP Andrze­jem Kra­śnic­kim, ale kadrę objął jed­nak Duń­czyk Kim Rasmus­sen.

– Już się z tym pogo­dzi­łam, ale wtedy mia­łam żal, bo nikt mi o niczym nie powie­dział, niczego mi nie wyja­śniono. O tym, że repre­zen­ta­cja ma nowego tre­nera, dowie­dzia­łam się z radia – wyznaje.

Osta­tecz­nie Kar­kut w pew­nym momen­cie została selek­cjo­nerką, ale repre­zen­ta­cji kobiet w piłce ręcz­nej pla­żo­wej. Peł­niła tę funk­cję w latach 2009–12, gdy ta dys­cy­plina dopiero racz­ko­wała. Nie tylko w naszym kraju.

– Po raz pierw­szy spo­tka­łam się z nią w 1997 roku. Podej­rze­wam, że byłam jedną z pierw­szych osób z Pol­ski, która ją poznała. Na zakoń­cze­nie sezonu poje­cha­łam z klu­bem Hypo Niederösterreich na Sar­dy­nię. Tam naj­pierw roze­gra­ły­śmy tur­niej w kla­sycz­nej odmia­nie hand­ballu, a potem te same dru­żyny wal­czyły ze sobą na plaży. Do swo­jej pracy z kadrą pode­szłam bar­dzo pro­fe­sjo­nal­nie. Długo ana­li­zo­wa­łam grę rywa­lek, ścią­ga­łam też do dru­żyny świetne zawod­niczki z par­kietu. Jedną z nich była Klau­dia Pie­lesz, która została jedną z naj­sku­tecz­niej­szych pił­ka­rek pod­czas mistrzostw Europy. Faj­nym prze­ży­ciem był też wyjazd na mistrzo­stwa świata do Omanu. Szkoda tylko, że nie udało nam się wywal­czyć medalu na dużej impre­zie – przy­znaje.

Zawodniczka

Zanim Kar­kut została tre­nerką, była zawod­niczką. I to jaką! Począt­kowo jed­nak nie myślała o tym, by zostać szczy­pior­nistką. W trak­cie nauki w pią­tej kla­sie pod­sta­wówki bar­dzo chciała dostać się do Szkol­nego Klubu Spor­to­wego do grupy koszy­kar­skiej, ale na spraw­dzia­nie, jako pra­wo­ręczna, nie tra­fiła lewą ręką do kosza z dwu­taktu i nie została przy­jęta. Po nie­po­wo­dze­niu koszy­kar­skim przez jakiś czas jedy­nie obser­wo­wała ćwi­czące kole­żanki, z któ­rymi po zaję­ciach cho­dziła pograć w piłkę nożną. Któ­re­goś dnia ogło­szono kolejny nabór do SKS, tym razem w piłce ręcz­nej. Wkrótce Kar­kut została bram­karką i zna­la­zła się nawet w repre­zen­ta­cji szkoły, do któ­rej wzięła ją Bar­bara Kar­piń­ska – żona zna­ko­mi­tego tre­nera piłki ręcz­nej Marka Kar­piń­skiego. Nie­ba­wem rodzice pod­jęli jed­nak decy­zję o prze­pro­wadzce na drugi koniec Wro­cła­wia, a ich córka musiała zmie­nić szkołę. W nowym miej­scu już mieli bram­karkę, więc nauczy­cielka zapro­po­no­wała Bożence występy w polu. Gdy ta się krzy­wiła, powie­działa jej: „Spo­koj­nie, to pro­sta gra. Robisz trzy kroki i rzu­casz”. Nie­długo póź­niej od brata usły­szała o tre­ne­rze Jerzym Dyr­ka­czu i pro­wa­dzo­nej przez niego zna­ko­mi­tej junior­skiej dru­ży­nie AZS AWF Wro­cław.

Bożena Kar­kut była zna­ko­mitą szczy­pior­nistką. Co cie­kawe, jako zawod­niczka pra­wo­ręczna wystę­po­wała zwy­kle na pra­wym skrzy­dle. Dziś w piłce ręcz­nej to się prak­tycz­nie nie zda­rza.

– Bar­dzo chcia­łam tam tra­fić, więc moja mama zdo­była numer i zadzwo­niła do tre­nera Dyr­ka­cza, który wycho­wał ponad czter­dzie­ści repre­zen­tan­tek Pol­ski. Począt­kowo nie zamie­rzał się zgo­dzić, aż w końcu powie­dział, że weź­mie mnie na trzy­mie­sięczny okres próbny. Już po pierw­szym tre­ningu popro­sił mnie jed­nak, bym na kolejny przy­nio­sła swoje zdję­cie, bo trzeba będzie mnie zgło­sić do roz­gry­wek – mówi Kar­kut, która z ekipą AZS w roz­gryw­kach junior­skich co sezon grała o medale mistrzostw kraju. Podob­nie było zresztą na szcze­blu senior­skim. Złoty medal z 1984 roku to naj­pięk­niej­sze wspo­mnie­nie pani Bożeny z cza­sów gry w doro­słej dru­ży­nie z tak kla­so­wymi szczy­pior­nist­kami, jak Halina Moroz-Rac, Irena Pacek, Danuta Darm­stet­ter czy Danuta Załę­ska.

– Faj­nie mnie przy­jęły. Nie było żad­nych akcji w stylu: „Ej, młoda! Przy­nieś piłki”. Sza­no­wały to, co robi­łam, bo też od razu zorien­to­wały się, że mogę im pomóc w walce o naj­wyż­sze cele – wyja­śnia Kar­kut, która wraz z kole­żan­kami z AZS kilka razy uczest­ni­czyła też w Aka­de­mic­kich Mistrzo­stwach Pol­ski. Wów­czas AMP były uzna­wane za małe mistrzo­stwa kraju, bowiem swoje dru­żyny wysta­wiały w nich eks­tra­li­gowe ekipy z Wro­cła­wia, Gdań­ska czy Kra­kowa. To wła­śnie w tych zawo­dach Kar­kut usta­no­wiła swój strze­lecki rekord kariery wyno­szący dzie­więt­na­ście goli w jed­nym spo­tka­niu.

Nie­prze­ciętny talent pozwo­lił jej dość szybko zade­biu­to­wać w senior­skiej repre­zen­ta­cji, z którą jed­nak ni­gdy nie awan­so­wała na tur­niej olim­pij­ski, choć dwa razy była bar­dzo bli­sko. Naj­pierw w grud­niu 1983 roku pod­czas MŚ Grupy B w kato­wic­kim Spodku, gdzie 22-let­nia Kar­kut była kapi­tanką zespołu. Te mistrzo­stwa były jed­no­cze­śnie kwa­li­fi­ka­cjami do zbli­ża­ją­cych się igrzysk w Los Ange­les. Olim­pij­ską prze­pustkę uzy­ski­wały tylko zwy­cięż­czy­nie imprezy, a Polki prze­grały w finale z NRD 19:20. Inna sprawa, że do USA nasze szczy­pior­nistki i tak by nie poje­chały, bowiem kilka mie­sięcy póź­niej ogło­szono, że grupa państw bloku wschod­niego, w tym Pol­ska, zboj­ko­tuje zawody za oce­anem. Po raz drugi awans na igrzy­ska prze­szedł Biało-Czer­wo­nym koło nosa w 1990 roku pod­czas mistrzostw świata w Korei Połu­dnio­wej, w któ­rych Kar­kut była kró­lową strzel­czyń (jest pierw­szą i na razie ostat­nią Polką, która trium­fo­wała w kla­sy­fi­ka­cji naj­sku­tecz­niej­szych pił­ka­rek w impre­zie tej rangi). Nasze zawod­niczki do szczę­ścia potrze­bo­wały jedy­nie zwy­cię­stwa w ostat­nim meczu fazy wstęp­nej z Austrią. Dzięki niemu weszłyby do czwórki, wal­czy­łyby o medal i tym samym uzy­skały prawo uczest­nic­twa w olim­pij­skich zma­ga­niach w Bar­ce­lo­nie w 1992 roku. Pol­ski zespół prze­grał jed­nak 21:22.

– Tro­chę nas ten mecz z Austrią prze­rósł. I dru­żynę, i sztab szko­le­niowy. Tak to oce­niam z per­spek­tywy czasu, mając już duże doświad­cze­nie tre­ner­skie. Potrze­bo­wa­ły­śmy przed meczem więk­szego wspar­cia i lep­szej ana­lizy. Zakwa­te­ro­wano nas wtedy w luk­su­so­wym ośrodku Lotte World z małym Disney­lan­dem w środku. Tam na każ­dym pię­trze były nie­sa­mo­wite atrak­cje, a my ze wszyst­kich chcia­ły­śmy sko­rzy­stać, pró­bu­jąc zająć czymś głowę. Bie­ga­ły­śmy po hotelu, byle tylko nie myśleć o klu­czo­wym meczu. Nie pora­dzi­ły­śmy sobie ze stre­sem i źle zaczę­ły­śmy. Rywalki odsko­czyły na kilka goli, a poza tym mogły liczyć na wspar­cie arbi­trów. Sze­fem sędziów na tur­nieju był Austriak, więc w koń­cówce nie były­śmy zasko­czone, gdy nagle prze­ciw­niczki dostały kar­nego z kape­lu­sza, a nam anu­lo­wano pra­wi­dłową bramkę z kon­try. Szkoda, że tak to się uło­żyło. Zwłasz­cza że Austriaczki miały spore pro­blemy zdro­wotne i nie wszyst­kie pił­karki były u nich zdolne do gry. Mogły­śmy to lepiej wyko­rzy­stać. Do dziś bar­dzo żałuję, że nie udało mi się zagrać w igrzy­skach i nie mogłam zoba­czyć z bli­ska, jak wygląda to nie­sa­mo­wite święto sportu, nie mogłam zamiesz­kać w wio­sce z przed­sta­wi­cie­lami innych dys­cy­plin – pod­kre­śla Kar­kut, która nie­po­wo­dze­nia z kadrą powe­to­wała sobie w roz­gryw­kach klu­bo­wych. Po wielu sezo­nach spę­dzo­nych w AZS AWF Wro­cław prze­nio­sła się do innego wro­cław­skiego klubu – Ślęzy, by wresz­cie w 1989 roku, w wieku 28 lat, wyje­chać z kraju. Wystę­po­wała w Voždovacu Bel­grad, nor­we­skich zespo­łach Hau­ge­rud Oslo, Vestar Oslo i Toten HK, a potem, po kolej­nych kilku latach w AZS AWF Wro­cław, zna­la­zła się w austriac­kim Hypo Niederösterreich, z któ­rym zwy­cię­żała w Lidze Mistrzyń w 1998 i 2000 roku. Nie­zwy­kła była zwłasz­cza wyprawa do Jugo­sła­wii będą­cej wów­czas potęgą w grach zespo­ło­wych.

– Nawet po ciemku tam uczto­wano, śpie­wano i cały czas w coś grano. Jak nie w piłkę, to w kosza. Tam wszy­scy byli aktywni fizycz­nie, choć infra­struk­tura spor­towa pozo­sta­wiała wiele do życze­nia – wspo­mina. Trzeba jed­nak zazna­czyć, że choć wyjazd na Bał­kany popra­wił jej sytu­ację finan­sową, to pobyt w Bel­gra­dzie przy­padł na okres poprze­dza­jący wojnę w tym regio­nie Europy.

– Poje­cha­łam kie­dyś na drugi koniec mia­sta do mojej kole­żanki z Buł­ga­rii, którą zna­łam z meczów repre­zen­ta­cji. Kiedy prze­by­wa­łam w jej domu, na jedną z głów­nych ulic pod budyn­kiem tele­wi­zji wyje­chały czołgi. Doszło do zamie­szek, była strze­la­nina i ofiary. Na noc musia­łam zostać u kole­żanki, nie było mowy o powro­cie do mojego miesz­ka­nia. Rodzina, która została w Pol­sce, nie mogła się do mnie dodzwo­nić, wszy­scy umie­rali ze stra­chu, bo to prze­cież nie były czasy tele­fo­nów komór­ko­wych – opo­wiada i dodaje, że w tam­tych latach prak­tycz­nie każdy w Jugo­sła­wii miał broń i nawet pod­czas chrzcin czy wesel urzą­dzano zabawy z uży­ciem pisto­le­tów.

– Men­tal­ność ludzi z Bał­ka­nów jest, mówiąc deli­kat­nie, dość spe­cy­ficzna. Gdy zbli­żała się wojna, po Bel­gra­dzie jeź­dzili przed­sta­wi­ciele innych naro­do­wo­ści niż serb­ska i strze­lali w okna miesz­kań. Bywały przy­padki, że czło­wiek spo­koj­nie oglą­dał sobie tele­wi­zję w pokoju i za chwilę już nie żył. Cza­sem też gdy ktoś miał otwarty bal­kon, wrzu­cali do miesz­kań petardy. Jedna wpa­dła kie­dyś do mojego. Moją czte­ro­let­nią wów­czas córkę obu­dził potworny huk. Do dziś jest to dla niej trau­ma­tyczne prze­ży­cie – przy­wo­łuje wyda­rze­nia sprzed lat.

Kar­kut pod­kre­śla jed­nak, że pobyt w każ­dym z kra­jów coś jej dał. Wszę­dzie uczyła się języ­ków, bo uwa­żała to za swój obo­wią­zek. Wszę­dzie też nawią­zała przy­jaź­nie, które prze­trwały próbę czasu.

– Mogła­bym narze­kać na to, co spo­tkało mnie w Jugo­sła­wii. Tre­ner przy­cho­dził na zaję­cia z kawką, gazetką i papie­ro­skiem. Poza tym czę­sto się spóź­niał i ostro trak­to­wał zawod­niczki. Latem w hali bez kli­ma­ty­za­cji w tem­pe­ra­tu­rze 40 stopni Cel­sju­sza orga­ni­zo­wał po trzy tre­ningi dzien­nie. W ich trak­cie nie pozwa­lał pić wody i kazał ćwi­czyć w dre­sach. Wszystko po to, by w sezo­nie, gdy będzie chłod­niej i ścią­gnie się dres, czuć się lżej i swo­bod­niej na par­kie­cie. Pomimo takiego spo­sobu przy­go­to­wań osią­gnę­łam życiową formę i na mistrzo­stwach świata w 1990 roku w Korei Połu­dnio­wej zosta­łam kró­lową strzel­czyń i naj­lep­szą pra­wo­skrzy­dłową. Pobyt w Bel­gra­dzie to była taka szkoła życia. Z kolei w Nor­we­gii nauczy­łam się czer­pa­nia rado­ści z gry. U nas zawod­nicy nie cie­szyli się wtedy po zdo­by­ciu bramki. Piłka w siatce ozna­czała tylko dobrze wyko­naną robotę. Nikt tego spe­cjal­nie nie cele­bro­wał. A tam dziew­czyny kazały mi pod­no­sić rękę w geście triumfu po każ­dym tra­fie­niu. Kilka mie­sięcy minęło, zanim weszło mi to w krew. Ponadto w Nor­we­gii była taka zasada, że każda zawod­niczka co jakiś czas pro­wa­dziła tre­ningi z gru­pami mło­dzie­żo­wymi. To doświad­cze­nie pomo­gło mi potem w pracy tre­ner­skiej. Naj­bar­dziej w nowej roli przy­dały mi się jed­nak obser­wa­cje poczy­nione w Austrii, bo gra­łam tam pod okiem naprawdę wybit­nych tre­ne­rów – oce­nia.

Matka

Patrząc na spor­tow­ców i szko­le­niow­ców, czę­sto oce­niamy ich jedy­nie przez pry­zmat tego, co dzieje się na are­nie. Nic dziw­nego, że dla wielu Kar­kut to tylko była zawod­niczka i tre­nerka. Ale zgod­nie stwier­dzi­li­śmy, że w swoim życiu peł­niła jesz­cze jedną, istot­niej­szą rolę. Rolę matki.

– Pierw­sze dziecko stra­ci­łam. Synek się uro­dził, ale nie­długo póź­niej zmarł. Dla­tego gdy na świat przy­szła potem upra­gniona córka, bar­dzo bałam się o jej zdro­wie – powie­działa, ale pomię­dzy sło­wami robiła dłu­gie pauzy. Widzia­łem, że pró­bo­wała zacho­wać spo­kój, lecz w pew­nym momen­cie w jej oczach poja­wiły się łzy. Tro­chę pomil­cze­li­śmy.

– Kiedy zorien­to­wa­łam się, że po raz drugi jestem w ciąży, aku­rat zaczęło się mówić o kata­stro­fie w elek­trowni jądro­wej w Czar­no­bylu. Okres ocze­ki­wa­nia na poród to cią­gły strach i obawy, czy to, co stało się w ZSRR, może jakoś wpły­nąć na mnie, a szcze­gól­nie na moje dziecko. Córka uro­dziła się długo przed pla­no­wa­nym ter­mi­nem. Kilka lat póź­niej nagle zacho­ro­wała, przez tydzień miała olbrzy­mią gorączkę, bo ter­mo­metr cały czas poka­zy­wał 40 stopni. Szpi­tal opu­ściła bez dia­gnozy, leka­rze nie potra­fili stwier­dzić, co się z nią działo. Wciąż się o nią mar­twię. Śmiało mogę powie­dzieć, że gdy była mała, to na nią chu­cha­łam i dmu­cha­łam, żeby tylko nic złego jej się nie przy­tra­fiło. Ale dzięki niej sta­łam się moc­niej­sza. Wró­ci­łam na par­kiet już dwa mie­siące po poro­dzie. To dziś się prak­tycz­nie nie zda­rza. Od razu wystą­pi­łam w meczu ligo­wym. Mie­rzy­ły­śmy się ze Star­tem Gdańsk. Ni­gdy nie czu­łam się tak dobrze na boisku! Wszystko mi wycho­dziło, roze­gra­łam jedno z naj­lep­szych spo­tkań w życiu. Gdy tra­fi­łam do austriac­kiego Hypo Niederösterreich, przed roz­po­czę­ciem jed­nego sezonu tre­ner Gun­nar Pro­kop powie­dział, że celem zespołu jest zdo­by­cie Pucharu Europy i ten cel rze­czy­wi­ście udało nam się póź­niej zre­ali­zo­wać. Mówił: „Wie­rzę w to, bo mam w dru­ży­nie czter­na­ście matek. A matki są mocne. Matki są zor­ga­ni­zo­wane. Matki sobie pora­dzą”. To było wspa­niałe – opo­wia­dała mi pani Bożena drżą­cym gło­sem.

– Gra­łam, gdy mia­łam małe dziecko, a zatem wiem, jakie to wyzwa­nie. Przez lata, kiedy jecha­łam na jakiś obóz, zosta­wia­łam córkę w domu. Dopiero w Austrii wraz z innymi zawod­nicz­kami mia­łam szansę, by brać ze sobą dziecko, a kto chciał, mógł też zapro­sić męża czy nia­nię. Dziś to dla mnie oczy­wi­ste, by moje pił­karki miały takie moż­li­wo­ści – pod­kre­śla. – Cza­sem zbliża się ważny mecz, ale zawod­niczka dzwoni do mnie z pła­czem i infor­ma­cją, że dziś nie jest w sta­nie tre­no­wać, bo całą noc nie spała i musiała zaj­mo­wać się dziec­kiem. Nie jestem tre­ne­rem, który w takich chwi­lach mówi: „Masz zapła­cone, masz tre­no­wać”. Rozu­miem je, więc też ina­czej reaguję na takie komu­ni­katy. Nie da się jed­nak ukryć, że kobiety, które chcą wejść na szczyt w spo­rcie czy innych dzie­dzi­nach życia, muszą mieć oso­bo­wość, muszą radzić sobie z pre­sją i wie­loma prze­ciw­no­ściami. Trudno jest nam uło­żyć sobie życie pry­watne. Wyjazdy na obozy, zgru­po­wa­nia i mecze nie dają nam zbyt dużo czasu choćby na lep­sze pozna­nie naszych przy­szłych part­ne­rów. Być może dla­tego wiele z nas jest po roz­wo­dach – opo­wiada.

Pani Bożena zawsze mar­twiła się o swoje dzieci i zawod­niczki oraz ich rodziny. W pew­nym momen­cie jed­nak rów­nie mocno zaczęła mar­twić się o sie­bie. Pod­czas przy­go­to­wań do sezonu 2021/22, w któ­rym Zagłę­bie się­gnęło po mistrzo­stwo, zdia­gno­zo­wano u niej nowo­twór. W sierp­niu 2021 roku prze­szła ope­ra­cję, a następ­nie radio­te­ra­pię.

– Zna­la­złam się w sytu­acji, w któ­rej czło­wiek zaczyna zada­wać sobie różne pyta­nia. Tych pytań było coraz wię­cej, gdy zbli­żały się kolejne bada­nia i ope­ra­cja. O cho­ro­bie dowie­dzia­łam się na początku przy­go­to­wań, więc uzna­łam, iż muszę powie­dzieć o tym pre­ze­sowi klubu, by na wszelki wypa­dek rozej­rzał się za nowym szko­le­niow­cem, gdyby wyda­rzyło się coś złego. Musia­łam brać pod uwagę nawet naj­gor­szy sce­na­riusz. Wtedy usły­sza­łam: „Co będzie, to będzie. Na razie pra­cuj. Nikogo szu­kać nie będziemy”. Czu­łam wspar­cie szefa. Podob­nie było w dru­ży­nie. Dziew­czy­nom rów­nież powie­dzia­łam o dia­gno­zie, by oswo­iły się z myślą, że za chwilę być może będą pra­co­wać z innym tre­ne­rem. Naj­pierw zro­biło się smutno. Ale po tre­ningu zawod­niczki mnie przy­tu­lały, zapew­niały, że wszystko będzie dobrze. Gdy jecha­łam do szpi­tala na ope­ra­cję, to od każ­dej z nich dosta­łam jakąś wia­do­mość. Każda z nich była piękna, każda doda­wała mi sił. W trak­cie sezonu bar­dzo pomo­gła mi Renata Jaku­bow­ska – moja asy­stentka i była zna­ko­mita szczy­pior­nistka. Były dni, że słabo się czu­łam. Wtedy zawod­niczki pod­cho­dziły do mnie i mówiły, że jak chcę odpo­cząć, to spo­koj­nie mogę iść do domu i mam się nie mar­twić, bo one wszystko razem z Renią zre­ali­zują. To kore­spon­duje z moimi wcze­śniej­szymi sło­wami o rodzin­nych rela­cjach w Zagłę­biu. Jedna z naj­młod­szych pił­ka­rek powie­działa mi, że jej mama jest pie­lę­gniarką i jak będzie trzeba coś zała­twić w szpi­talu, to ona zadziała. Inna z kolei szu­kała roz­wią­zań z obszaru medy­cyny nie­kon­wen­cjo­nal­nej, które mogłyby mi pomóc, tak jak pomo­gły jej mamie. One wszyst­kie chciały mnie wyle­czyć. To było takie uro­cze! Mam naprawdę boski zespół – stwier­dziła wyraź­nie wzru­szona. – Prze­szłam wiele, za mną dużo trud­nych chwil. Sport mi w nich pomógł, bo mia­łam do czego wra­cać. Ja dzięki niemu żyję – dodała, a po jej policz­kach znów popły­nęły łzy. Na szczę­ście dziś czuje się już dobrze.

– W walce z cho­robą pomo­gła mi rów­nież wiara. Reli­gia jest dla mnie bar­dzo ważna. Przed meczami zostaję w szatni, lubię poroz­ma­wiać sobie z Bogiem. Wtedy jestem spo­koj­niej­sza – zazna­cza tre­nerka, któ­rej zespół pod­czas spo­tkań pobu­dza się łaciń­skim zawo­ła­niem „Sur­sum corda!” tłu­ma­czo­nym na język pol­ski jako „W górę serca!” i wypo­wia­da­nym pod­czas mszy świę­tej.

Pisząc o Boże­nie Kar­kut, nie można zapo­mnieć, że pra­cuje ona rów­nież jako nauczy­cielka w liceum SMS Zagłę­bie Lubin będą­cym nie­pu­bliczną Szkołą Mistrzo­stwa Spor­to­wego. Zresztą wła­dze szkoły także bar­dzo jej pomo­gły w trak­cie cho­roby.

– Im też należą się podzię­ko­wa­nia. Pra­cu­jąc w szkole, widzę, że nasto­lat­ko­wie coraz rza­dziej garną się do tre­no­wa­nia róż­nych dys­cy­plin. W ostat­nich latach podej­ście dzieci do sportu bar­dzo się zmie­niło i nie­stety wszystko zmie­rza ku gor­szemu. Mam coraz więk­sze dyle­maty pod­czas nabo­rów i zajęć. Nie­ko­niecz­nie tra­fiają do nas ci, któ­rzy mają pre­dys­po­zy­cje, ale z dru­giej strony, czy wypada im zwra­cać uwagę i zaostrzać tre­ningi, gdy widać, że chcą ćwi­czyć i wyle­wają pot, a ich rówie­śnicy tylko sie­dzą w domach przed kom­pu­te­rem? Non stop trzeba wpro­wa­dzać korekty do pro­gramu zajęć, bo z każ­dym rokiem dzieci są coraz mniej sprawne. Poza tym byle co spra­wia, że się znie­chę­cają. Naj­młodsi są prze­bodź­co­wani i widzą, że są łatwiej­sze drogi do sławy i pie­nię­dzy niż ta wio­dąca poprzez sport. Jeśli cokol­wiek chcemy zmie­nić, to musimy dopro­wa­dzić do sytu­acji, w któ­rej WF w szkole będzie stał na wyż­szym pozio­mie i uczeń pozna na lek­cjach różne dys­cy­pliny. Trzeba zacząć od pod­staw, ale dziś mało kto o nich myśli – pod­kre­śla Kar­kut, która w dzie­ciń­stwie chciała zostać wete­ry­na­rzem, a od lat jest ini­cja­torką róż­nych zbió­rek na rzecz pokrzyw­dzo­nych zwie­rząt. Jej główną pasją obok sportu jest jed­nak histo­ria. Głów­nie histo­ria Pol­ski, a w szcze­gól­no­ści okres zwią­zany z naszą walką o nie­pod­le­głość.

– Dzia­dek był żoł­nie­rzem Armii Kra­jo­wej we Lwo­wie, mama zakła­dała struk­tury Soli­dar­no­ści na AWF we Wro­cła­wiu, a wszy­scy jej bra­cia dzia­łali przez lata w opo­zy­cji. Teraz na ich gro­bach w rocz­nicę śmierci poja­wiają się zni­cze od władz pań­stwo­wych. Ja też jestem patriotką z krwi i kości. Ni­gdy nie wsty­dzi­łam się pol­sko­ści, gdy wystę­po­wa­łam w klu­bach zagra­nicz­nych. Chyba byłam nie­złą amba­sa­dorką, bo wie­lo­krot­nie sły­sza­łam od róż­nych osób w innych kra­jach, iż wpły­nę­łam na to, że zmie­nili swoje zda­nie o Pol­sce. Na lep­sze! – powie­działa z uśmie­chem na zakoń­cze­nie trwa­ją­cej kilka godzin roz­mowy w jej rodzin­nym Wro­cła­wiu. Do hotelu wró­ci­łem z prze­ko­na­niem, że wła­śnie spo­tka­łem jedną z naj­bar­dziej nie­zwy­kłych kobiet w pol­skim spo­rcie.

BOŻENA KAR­KUT

Uro­dzona w 1961 roku we Wro­cła­wiu. Była repre­zen­tantka Pol­ski w piłce ręcz­nej. Z ekipą AZS AWF Wro­cław się­gnęła po mistrzo­stwo kraju w 1984 roku. Kró­lowa strzel­czyń i naj­lep­sza pra­wo­skrzy­dłowa mistrzostw świata w 1990 roku. Z austriac­kim klu­bem Hypo Niederösterreich dwa razy trium­fo­wała w Lidze Mistrzyń (1998 i 2000). Po zakoń­cze­niu kariery została tre­nerką. Od 2000 roku pro­wa­dzi kobiecą dru­żynę Zagłę­bia Lubin, z którą przez 23 lata zdo­była 4 złote, 11 srebr­nych i 3 brą­zowe medale mistrzostw kraju oraz 8 razy się­gała po Puchar Pol­ski.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: