- promocja
- W empik go
Trojanowska - ebook
Trojanowska - ebook
Ikona polskiej sceny po raz pierwszy o swoim życiu!
Po miażdżącej recenzji w "Przekroju" szesnastoletnia zwyciężczyni opolskich Debiutów prawie zakończyła estradową karierę. Wyrzucona z liceum odnalazła się w studium teatralnym, by już po kilku latach dotrzeć na sam szczyt – jako piosenkarka i jako aktorka. Wróciła do Opola w 1980 roku, aby spektakularnym wykonaniem Wszystko, czego dziś chcę (wraz z Budką Suflera) zapisać się na zawsze w historii polskiej piosenki.
Do dziś pozostaje niekwestionowanym symbolem seksu, choć nigdy nie zgodziła się wystąpić nago przed kamerą – nie zadziałał nawet urok Romana Wilhelmiego w Karierze Nikodema Dyzmy. Jeszcze w szarej PRL-owskiej rzeczywistości stała się ikoną mody i symbolem emancypacji. Po wyjeździe na Zachód, gdy Służba Bezpieczeństwa chętnie rozpowszechniała plotki, że gra tam w filmach pornograficznych, artystka z sukcesem obroniła swoje dobre imię. Po powrocie do kraju przypomniała o sobie milionom Polaków rolą Moniki Ross w serialu Klan.
Rozmowa Leszka Gnoińskiego z Izabelą Trojanowską to nie tylko intrygujący portret fascynującej kobiety, czułej matki i wspaniałej, oddanej fanom artystki, ale także barwna, pełna zakulisowych anegdot oraz towarzyskich skandali opowieść o polskiej piosence, teatrze, filmie, telewizji i modzie, nie tylko z czasów PRL. Książkę uzupełniają nigdy nie publikowane zdjęcia z prywatnego archiwum.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-2579-0 |
Rozmiar pliku: | 9,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Masz pewnie własny pomysł na tę książkę?
Chciałabym przedstawić kulisy mojego życia zawodowego, czasami z góry zaplanowanego, częściej jednak zdanego na zsyłane przez życie przypadki.
No to co umieścimy w spisie treści?
Chciałabym opowiedzieć o moim dzieciństwie w Olsztynie, o pierwszych występach na festiwalach piosenki, o studiach przy Teatrze Muzycznym Danuty Baduszkowej w Gdyni, o pierwszych rolach aktorskich, o angażu w Teatrze Syrena w Warszawie, o spotkaniu z Romkiem Lipko i Andrzejem Mogielnickim, o moich płytach, koncertach i rolach filmowych. Chciałabym również przybliżyć wydarzenia z początku lat osiemdziesiątych, które wpłynęły na moją poważną życiową decyzję o wyjeździe z Polski. A potem pokazać zderzenia z show-biznesem Wielkiego Świata.
Kobietom chciałabym zwierzyć się z wielkiej miłości do mojej córki Roxanny. Objaśnić reguły panujących w różnych czasach mód oraz zdementować choćby część plotek krążących na mój temat w kolorowej prasie.
Oczywiście wspomnimy również o moich poczynaniach artystycznych po powrocie do Polski.
Zapowiada się długa opowieść.
Jeśli mi pomożesz, może będzie ciekawa?Rozdział 1
W 2020 roku mija czterdzieści lat od legendarnego występu w Opolu, po którym Polska była u twoich stóp. A czy możesz spojrzeć na ten występ z perspektywy czterdziestu lat i powiedzieć, jak ważny był dla ciebie?
Okazuje się, że właśnie ten występ był dla mnie kluczowy. Po Opolu jako laureatka automatycznie zostałam zaproszona do Sopotu na Festiwal Interwizji i otrzymałam tam drugą nagrodę za interpretację piosenek Tyle samo prawd, ile kłamstw i Wszystko, czego dziś chcę. Tak więc z Tereski Sikorzanki, postaci wyjętej z lat dwudziestych i głównej bohaterki Strachów, przeistoczyłam się w wampa. Myślałam, że tylko na chwilę, ale kolejne dziesięciolecia mijają, a ja wciąż jestem podobnie postrzegana.
(śmiech)
Kompozytorem tych nagrodzonych piosenek był Romuald Lipko, którego niestety niedawno pożegnaliśmy. Brałaś udział w uroczystościach pogrzebowych.
Tak… i faktycznie bardzo uroczyście pożegnało Romka jego rodzinne miasto Lublin. Towarzyszyłam mu w jego ostatniej drodze wraz z najbliższymi oraz muzykami zespołu Budka Suflera i przyjaciółmi. Odejście Romka uświadomiło mi, jak dużo znaczyło i wciąż znaczy w moim życiu spotkanie z nim. Piosenki, które nagraliśmy na płycie Iza, przetrwały, wciąż śpiewam je na różnych festiwalach, a ludzie świetnie się przy nich bawią. Romek był niezwykle zdolnym, twórczym i ponadczasowym artystą.
„Zaryzykowałam i wyszłam w tym swoim lateksowym płaszczyku”. Iza w Opolu, 1980 r.
„Romek był otwartym, ciepłym i miłym człowiekiem”. Z Romkiem Lipko,
Sopot, 2013 r.
Nie masz czasem poczucia, że jesteś niewolnikiem swojego wizerunku?
Nie przeszkadza mi to ani trochę. W życiu jestem przecież ciepłą osobą, odwrotnością tego wizerunku. Na scenie wykorzystuję swoje możliwości aktorsko-muzyczne. I tak naprawdę nie sądzę, żebym miała jeden określony wizerunek. Wcielam się w różnorodne role, nie zawsze przecież byłam wampem.
Czyli świetnie się kamuflujesz, a na co dzień jesteś dobroduszna.
Dokładnie tak. Dzięki temu mam mnóstwo przyjaciół od wielu, wielu lat. Nie wyobrażam sobie, żebym była kimś izolującym się od ludzi. To bardzo przyjemne, że wciąż spotykam się z sympatią. Lubię rozmawiać z ludźmi po koncercie. Często mi się zdarza, że składając autografy, słyszę opowieści, jak ktoś przy moich piosenkach, na przykład przy Wszystko, czego dziś chcę, pierwszy raz pocałował dziewczynę, a ktoś inny poznał żonę. Albo takie zdanie: „Oto moja córka. Ma na imię Izabela”. Poznałam bardzo dużo Izabel, którym rodzice dali tak na imię podobno ze względu na mnie.
ZOFIA SCHUETZ mama Izabeli
Iza bardzo kocha swój zawód i daje z siebie wszystko. Na mnie też robią wrażenie jej piosenki. Najbliższe dla mnie są: Pokochaj mnie, a potem Wszystko, czego dziś chcę. Następnie Tyle samo prawd, ile kłamstw.
Iza jest opiekuńcza, czuła i troskliwa. Najbardziej jestem dumna z tego, że po paru latach pobytu w Niemczech powróciła do Polski i potrafiła się tutaj odnaleźć. Jest tam, gdzie naprawdę jej miejsce.
Zawsze w nią wierzyłam i do dzisiaj trzymam za nią kciuki.
Czym dla ciebie jest muzyka?
Bez muzyki nie wyobrażam sobie życia. Gdy mam zły dzień, tylko muzyka ratuje mi nastrój. Przygaszam wtedy światło i włączam sobie moje ulubione piosenki, a świat staje się lepszy.
Jakie piosenki poprawiają ci humor?
Różne. Czasami dynamiczne, czasami ballady, nawet te z kręgu sentymentalnych. Wierna jestem raczej swoim stałym idolom, takim jak Bryan Ferry, Lenny Kravitz, Prince, Michael Hutchence – oni powodują szybsze bicie serca. Michael Jackson budzi różne uczucia natury etycznej, ale był geniuszem. W życiu, jak widzisz, inspiruję się głównie mężczyznami. Kiedyś podobał mi się zespół Blondie, ale zarzut, że próbowałam kopiować Debbie Harry, jest nieprawdziwy. Nigdy nie chciałam być jak Debbie Harry, chciałam być Bryanem Ferrym. (śmiech)
Melodia, image, tekst czy moda? Gdy patrzysz na młodego wykonawcę, na co zwracasz największą uwagę?
Ostatnio oglądałam amerykańską edycję programu Idol i trafiłam na niezwykłą osobę. Chłopiec zaśpiewał piosenkę zadedykowaną zmarłemu tragicznie przyjacielowi. Miała tak ogromną moc, że to, czy ta piosenka jest modna, czy nie, stało się kompletnie nieważne. Robił swoje i nie oglądał się na stereotypy. On nie przyszedł zwyciężyć, on przyszedł oddać hołd swojemu przyjacielowi. I to mu się udało. Jury i publiczność zrobili mu owację na stojąco. W muzyce najważniejsze są emocje. Jeżeli są nieprawdziwe, to lepiej na scenę w ogóle nie wychodzić.
Czyli najważniejsza jest interpretacja.
Tak. Ona jest często ważniejsza od kompozycji, bo jeśli zrozumie się piosenkę, jej przesłanie, i znajdzie do niej klucz, można stworzyć coś więcej niż zwykły kawałek. W ciągu tych czterdziestu lat śpiewałam z różnymi zespołami i orkiestrami. Zaśpiewałam Wszystko, czego dziś chcę nawet z sekcją dętą. Na szczęście mądry aranż w tym pomógł i wyszło naprawdę bardzo ciekawie. Do każdego wyzwania warto podejść indywidualnie, nie myśleć szablonowo.
IRENA PAJĄKÓWNA-JASMAN
przyjaciółka ze Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni
Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, jak to jest, że nigdy nie przewróciło się jej w głowie. Jest dobrą koleżanką, która sprawdziła się pod każdym względem. Nie spotkałam się nigdy z jej strony z odmową pomocy. Zawsze była wspaniałym człowiekiem. Pomimo że minęło tyle lat i rzadko się teraz widujemy, w momencie spotkania czujemy się tak, jakby tych lat rozłąki w ogóle nie było, jak byśmy kontynuowały niedokończoną rozmowę sprzed chwili.
Cieszę się jej sukcesami i zawsze jej kibicuję. Wiem, że wszystko, co osiągnęła, zawdzięcza swojej inteligencji, pracy i urokliwej osobowości. Jest jedną z niewielu osób, które tak absolutnie zdobyły moje serce.
Jaka jest różnica między obecną sceną a tą sprzed czterdziestu lat?
Ogromna. Kiedyś musiałam stanąć i zaśpiewać, mikrofony mieliśmy słabe, zbierały głos tylko z bardzo bliska. No i były na kablach. Mieliśmy jednak na nie sposób – nawijaliśmy je sobie na rękę, żeby nie były za długie i nam nie przeszkadzały. Nie posiadaliśmy też słuchawek w uszach ani mikroportów. Odsłuchy przeważnie dostawaliśmy słabe i czasami trzeba było śpiewać na wyczucie. A teraz? Wkładasz do ucha odsłuch i ustalasz z inżynierem dźwięku, które instrumenty chcesz w nich słyszeć. Ja zwykle proszę o klawisz, chórek i dużo gitary. Poza tym scena była polem minowym dla szpilek, musiałam skakać pomiędzy kablami. To cud, że udało mi się nigdy nie zaplątać.
Mam wrażenie, że całe pokolenia muzyków zostały oszukane przez tamten system. Występowaliście setki razy, ale wielkich pieniędzy z tego nie było.
Zgadza się. Wystarczyło wyjechać do NRD i dostawało się wynagrodzenie kilka razy większe. U nas za występ bez względu na to, czy śpiewało się dla pięćdziesięciu osób, czy pięciu tysięcy, dostawało się chyba 350 złotych, a jak już dostałam stawkę ministerialną, zarabiałam 750 złotych. Jednak wszyscy spotykali się z tym samym. To były minusy, a teraz coś o plusach. Artystów traktowano w tamtych czasach z dużym szacunkiem, doceniano ich ciężką pracę. Wiedziano, że nie każdy potrafi wyjść przed kilkutysięczną publiczność, pokonując cholerną tremę i doprowadzić widownię do wrzenia. Tego szacunku w dzisiejszych czasach nie da się zauważyć. Media, a szczególnie kolorowa prasa bazują głównie na skandalach. Nawet gdy ich nie ma, same próbują je wyszukać, wchodząc z butami w nasze życie. Prywatność odbierają nam też łatwe w użyciu aparaty fotograficzne
w telefonach.
Wciąż o tym myślisz, gdy jesteś w miejscu publicznym?
Cały czas. Ostatnio (w marcu 2020, tuż przed ogłoszeniem pandemii koronawirusa – przyp. LG) jechaliśmy z Marcinem (Marcin Miazga, menedżer Izy – przyp. LG) do Krakowa na zdjęcia do programu To był rok! i wstąpiliśmy do KFC na szybki kubełek, bo nie mieliśmy czasu na obiad. Siedziała tam mama z dwoma nastoletnimi córkami i wszystkie próbowały zrobić mi zdjęcie. Musiałam je wciąż obserwować. Potem podeszły do drzwi, odwróciły się i znów chciały pstryknąć, ale zmroziłam je wzrokiem bazyliszka i odpuściły. (śmiech) Gdyby podeszły i poprosiły, zrobiłybyśmy sobie wspólne zdjęcie. Nie lubię, gdy robi mi się fotki podczas jedzenia. Nie powinno się aż tak ingerować w czyjąś
prywatność.
MARCIN MIAZGA menedżer od 2013 roku
Przekomarzamy się, bo się lubimy. Uwielbiamy spędzać ze sobą czas. Bardzo często jeździmy razem na zakupy. Spędzamy razem dużo czasu jako znajomi, koledzy, przyjaciele. Media już nas pobierały i rozwodziły. Jestem do tego przyzwyczajony, bo od 1994 roku byłem w związku ze znaną osobą, więc wielokrotnie pisano o mnie dobre i złe rzeczy. Nie zwracam na to uwagi. Iza, niestety, się tym przejmuje. Zresztą teraz już o mnie nie piszą złych rzeczy. Jestem pogodnym, towarzyskim człowiekiem, zakolegowałem się z tymi wszystkimi paparazzi i przestali publikować głupie zdjęcia z ukrycia.
Ale jesteś jednak osobą publiczną…
Nie ma „ale”. Spytałeś, jaka jest różnica. Jest taka, że nie mam prywatności, a kiedyś ją miałam. Jakbyś mnie zapytał, czy wiedząc, że tak będzie wyglądać moje życie, wybrałabym ten zawód, odpowiem ci, że nie jestem pewna. Wiem tylko, że płacę bardzo wysoką cenę. Pierwszy raz zetknęłam się z paparazzi, gdy mieszkałam w Niemczech. Oni mają tam zupełnie inną pozycję. Byliśmy na balu aktorów w Monachium i widziałam, że dostali dwadzieścia minut na zdjęcia i po tym czasie musieli wyjść. Komfort gości był najważniejszy. A u nas? Wykorzystuje się ich do darmowej reklamy. Zaproszeni goście wciąż są obserwowani i czują się nieswojo.
A gdybyś nagle zniknęła z tych gazet?
Oczywiście, PR jest konieczny, ale moim ideałem jest to, aby oceniano mnie za to, co robię. Nawet jeśli ocena miałaby być zła. Niedawno zrobiono mi zdjęcia pod domem, kiedy położyłam rower i siatkę z zakupami, aby wstukać kod do drzwi. Wiesz, co napisali w gazecie? Że upadłam! Już kilka razy podawali, że jesteśmy z Marcinem parą. Nawet dwukrotnie mieliśmy swoje okładki. (śmiech) Jedną z informacją, że właśnie wzięliśmy ślub. Potem mnie przepraszano, a teraz znowu piszą to samo. Nie chce mi się już tego komentować ani prostować.
TOMASZ RACZEK krytyk
Kiedy się niedawno z nią spotkałem i przeprowadzałem wywiad, stwierdziłem, że teraz jest taka, jaka kiedyś była na scenie: wie, czego chce, jest pewniejsza siebie i okazała się twarda mimo kłopotów życiowych. Gdyby była mężczyzną, powiedziałbym, że zmężniała.
Na świecie geje mają swoje ikony, za które daliby się pokroić, jak Kylie Minogue czy Madonna. W Polsce taką ikoną jest Iza Trojanowska. Uwielbiają ją za wyrazistość i bunt, za poczucie wolności i niezależności. Takie Wszystko, czego dziś chcę, czyli trochę cynizmu, trochę buntu i poczucia własnej godności, to są rzeczy bardzo bliskie gejom, którzy wciąż walczą o swoje prawa.
Gdy rozmawiałem o tobie z Tomaszem Raczkiem, powiedział, że jesteś ikoną gejowską.
Podobno mnie lubią, przychodzą na koncerty, zapraszają do swoich klubów. W zeszłym roku miałam trasę po klubach LGBT, podczas której towarzyszyły mi serdeczne uśmiechy na twarzach tych ludzi. To była obustronna energia. Dla mnie ludzie dzielą się na dobrych i złych. Nigdy mnie nie interesowało, kto z kim sypia.
Bierzesz udział w teleturniejach telewizyjnych, jesteś zapraszana do programów rozrywkowych. Pamiętam też, że przebrałaś się za Alexis z Dynastii.
Faktycznie, to było podczas gali „Plejady” w 2018 roku. Monika Ross była w Klanie taką właśnie Alexis, femme fatale. Lubię tego typu postaci, są barwne, nietuzinkowe, wzbudzają emocje. Takie osoby się zapamiętuje. Wolałeś Krystle czy Alexis?
Oczywiście, że Alexis.
No właśnie. Krystle była trochę nudnawa, a Alexis wyrazista. Kiedyś poznałam Joan Collins. Czy wiesz, że ona jest z rocznika mojej mamy? To niesamowite, bo wciąż świetnie wygląda i jest nieustannie sexy.
Kiedy się spotkałyście?
Z piętnaście lat temu. Do Warszawy przyjechała na czyjeś zaproszenie, już nie pamiętam czyje. Dziennikarze gazety „Halo” wymyślili, że dadzą nasze zdjęcie na okładkę. Collins przyjęła przede mną Wojciecha „Wampira” Jagielskiego, potem wyszła na korytarz i rozejrzała się. Następne w kolejce byłyśmy my: pani redaktor, która miała przeprowadzić wywiad, i ja do pozowania do tego zdjęcia. Popatrzyła na nas i powiedziała, wskazując na dziennikarkę: „Ty tu nie wejdziesz”. Potem pokazała na mnie: „Ty wejdziesz i będziesz ze mną rozmawiała”. Wzięłam szybko kartkę z pytaniami, dyktafon i weszłam. Przeczytałam dwa pierwsze pytania, na które odpowiedziała zdawkowo, po czym od siebie spytałam o jej córkę, bo akurat słyszałam, że miała wypadek samochodowy. I ona nagle przestała być aktorką, a stała się matką! Zaczęła opowiadać, że nie mają z córką dobrych relacji, że ma zły czas i martwi się o nią, że całą karierę by zostawiła, aby tylko córce się poprawiło. Po rozmowie odbyła się wreszcie sesja zdjęciowa. Przyglądałam się jej, co zrozumiałe, ale mnie zganiła. „Nie patrz tak, będziesz kiedyś w moim wieku i też nie będziesz chciała, aby ktoś ci się tak przyglądał”. Pewnie nie chciała, abym się bliżej przyjrzała efektom jej operacji plastycznych. Ale ja nie na to patrzyłam, po prostu nie dowierzałam, że stoję obok niej. (śmiech)
Ale okładka wygląda wzorowo. Twoje okładki pokazują zresztą, jak rozwijał się twój wizerunek... Projektowałaś też ubrania. Jak do tego doszło?
Stroje wymyślałam dla siebie od zawsze i nawet po części szyłam je sama, ale zapewne masz na myśli team Monika Natora & Izabela Trojanowska. Kilka lat temu fotograf Sebastian Skalski urządzał w swojej Galerii Gwiazd pokazy mody, na których każdy początkujący projektant mógł się wykazać inwencją twórczą. Tam poznałam Monę Natorę. Bardzo spodobały mi się jej suknie, ale miałam dużo pomysłów na to, jak je zmienić, aby stały się bardziej nonszalanckie. Pamiętam, że podczas naszej rozmowy Sebastian zaproponował, abyśmy zrobiły coś razem. Potem wpadła nam do głowy nazwa dla naszej kolekcji – MONAIZA – i zaczęłyśmy współpracę.
„Stroje wymyślałam sobie od zawsze”. Iza ze strojami scenicznymi. W ręce trzyma słynną kreację stworzoną przez Jerzego Ilczynę na festiwal w Sopocie w 1996 r.
Co było dla ciebie najważniejsze przy projektowaniu?
Mogłam sprawdzić swoje przemyślenia na temat strojów. Przy odpowiednim kroju kostium potrafi wydłużyć ci optycznie nogi, ukryć lub wyeksponować biust. Osoba, która go wkłada, nagle zaczyna się inaczej poruszać i staje się innym człowiekiem.
MONA NATORA projektantka mody
Akurat w tym czasie zaczęłam współpracę z Sebastianem Skalskim, który był menedżerem Izy. Stworzenie marki MonaIza było spontaniczne i niezaplanowane, namówił nas do tego Sebastian. Nazwę wymyśliliśmy, siedząc przy kawiarnianym stoliku, a Iza narysowała logo szminką na serwetce.
Współpraca z Izą była niesamowitym przeżyciem. Poznałam osobę, na której muzyce się wychowałam i którą zawsze ceniłam. To było wrażenie, którego nie da się opisać słowami. Znała się też na modzie i była prekursorem pewnych rozwiązań modowych w Polsce. Gdy ją lepiej poznałam, trochę się otworzyła i okazała się osobą sympatyczną, wesołą i zabawną.
Pomysły na ubrania są wyłącznie Izy. Z doświadczenia wiedziała, czego potrzebuje kobieta, na co zwracać uwagę, żeby stroje były ładne i wygodne. Opowiadała mi o tym, a ja to wszystko rozrysowywałam, szykowałam formę i potem strój szedł do produkcji z logiem MonaIza. Jej sukienki bardzo dobrze się sprawdziły, podobały się i świetnie sprzedawały.
Nasza współpraca trwała rok. Potem się rozchorowałam i nie wróciłyśmy już do firmy, bo zdrowie mi na to nie pozwalało.
Jak się poczułaś, tworząc ubrania, które potem nosili inni ludzie?
Bardzo dobrze, byłam dumna, że moje pomysły były realizowane. To jest przyjemne, gdy widzisz, że ktoś wybrał takie ubranie, zapłacił i chce w nim chodzić, mimo że część kostiumów była dosyć oryginalna i nie taka oczywista, jeśli chodzi o krój. Współpracowałyśmy tylko rok, bo potem Mona się rozchorowała i musiała zadbać o zdrowie. Dobrze, że jej problemy już się skończyły, a zakład wciąż działa.
Projektowanie do ciebie pasuje, natomiast kompletnie mnie zaskoczyłaś wędkowaniem. Od kiedy łowisz?
Od kiedy Laura Łącz zwabiła mnie na aktorski konkurs łowienia. Musiało to być ze dwanaście, trzynaście lat temu, bo się poznałyśmy, kiedy Laura zaczęła grać w Klanie. Organizuje zawody imienia Mariana Łącza, swojego ojca, który był znanym i lubianym aktorem i piłkarzem.
Zawody trwają trzy godziny. Miejsca przy stawie się losuje. Ostatnio wylosowałam chyba jedno z najgorszych miejsc, jakąś dziurę w krzakach. Musiałam się tam zmieścić ze stołkiem i kombinować, jak zarzucać, aby nie tracić haczyków. Pomimo złego miejsca w ostatniej sekundzie złowiłam dużego karpia i dostałam nagrodę.
„Byłam dumna, że moje pomysły były realizowane”. Iza i Mona Natora podczas pokazów kolekcji MonaIza
MAREK SIEROCKI dziennikarz muzyczny
Czasami zapowiadałem jej koncerty, a jako DJ grałem na imprezach, na których ona była gwiazdą. Zdarzało nam się wracać po takich imprezach samochodem do Warszawy. Wtedy długo rozmawialiśmy, a Iza chętnie słuchała płyt, które miałem w samochodzie. W związku z moją skłonnością do tycia rozmawiamy sobie o różnych dietach i Iza mi opowiada, jak starannie się odżywia. Jakieś przepisy sobie wzajem dajemy. Jest pięknie dojrzałą kobietą. Nie stara się na siłę odmładzać. Ma fajne poczucie humoru. Dzielimy się czasami dowcipami i kawałami.
W 2017 roku wygrałaś jubileuszową dwudziestą edycję!
I to we wszystkich kategoriach! Faktycznie, dopisało mi szczęście. Mój największy karp ważył dwa kilogramy trzysta gramów. Miałam wtedy niesamowite branie, zarzucałam wędkę i od razu żyłka drgała i musiałam szybciutko zacinać. Dostałam trzy puchary i prawdziwy brylant, bo jednym z fundatorów nagród był jubiler. Widziałam, że niektórym panom nie było to w smak.
Nie dziwię się. Przecież wędkarstwo uważa się za zajęcie męskie. Co takiego jest w łowieniu, że tak cię zaintrygowało?
Przyjemnie było stwierdzić, że nie jestem gapą i daję radę. Na początku bardzo brzydziłam się robakami, ale potem przestało mi to przeszkadzać. Ważne, że wszystkie rybki wracają do jeziora. W tym celu są delikatnie zacinane i holowane podbierakiem.
Można porównać emocje przy łowieniu do tych przy wychodzeniu na scenę?
Zdecydowanie nie! Na scenie muszę pokazać pewien rodzaj emocji, a w czasie wędkowania wskazany jest raczej spokój.
W dzieciństwie nie łowiłaś? Wychowałaś się nad jeziorami, jesteś przecież rodowitą olsztynianką.
Chodziliśmy nad jezioro, ale wtedy się tym nie interesowałam.
„Przyjemnie stwierdzić, że nie jestem gapą”. Iza w czasie Zawodów Wędkarskich Aktorów, 2013 r.
Jak ważne jest dla ciebie miasto dzieciństwa?
Jest częścią mojego rodowodu. Gdy przyjeżdżam do Olsztyna, czuję się wyjątkowo. Rozglądam się w poszukiwaniu dawnych znajomych. Czasami udaje mi się kogoś spotkać i powspominać dawne czasy.
Jestem dumną olsztynianką i widocznie dobrze reprezentuję moje rodzinne miasto, bo władze miasta przyznały mi nawet order „Za zasługi dla województwa warmińsko-mazurskiego”. Trzymam go w specjalnym miejscu, bo to jedno z najbardziej sentymentalnych odznaczeń, jakie dostałam.
W kwietniu tego roku skończyłaś sześćdziesiąt pięć lat? Nie za szybko to wszystko mija?
Szybko. Zawsze coś się kończy i coś się zaczyna. Najważniejsze, żeby obudzić się następnego dnia zdrowym i mieć ten dzień dla siebie. Nie przywiązuję szczególnej wagi do imienin i urodzin, jednak „Fakt” co roku mi o nich przypomina. Przynajmniej nie muszę liczyć. Ten dzień jest pretekstem do spotkania i odświeżenia znajomości, przypomnieniem sobie, w którym momencie życia jestem.
Świętujesz?
Przeważnie z fanami na koncertach. Niestety w tym roku z powodu pandemii było to niemożliwe. Został nam spacer za miastem w maseczkach i rękawiczkach. Oczywiście w odpowiedniej odległości od siebie. Pojechaliśmy też rowerami do Powsinka.
JACEK WROŃSKI dziennikarz, przyjaciel
Iza miała koncert w Izabelinie, który wypadł akurat w dniu jej urodzin. Iza, Izabelin – dobrze się zgrało. Dogadałem się z Marcinem, jej menedżerem, że przyjadę, a Iza nie będzie o tym wiedzieć. W pewnym momencie zostałem wywołany na scenę, powiedziałem, jaką jest ważną artystką, i zaprosiłem kolegę cukiernika, który wszedł z tortem. Jestem fanem Rolling Stones, Iza też ich lubi, więc na torcie były słynny jęzor i jedna dymiąca świeczka.
Sześćdziesiąte okazały się huczne.
Bardzo, choć nie wiedziałam, że fani coś przygotowują. Tego dnia występowałam w Izabelinie. W pewnym momencie na scenie pojawił się Jacek Wroński z kolegą Januszem i wnieśli tort z fajerwerkami. Mój zespół był tego dnia odświętnie ubrany i wszyscy zaśpiewali mi Sto lat. Rzeczywiście zrobiło się urodzinowo, a zwykły koncert przeistoczył się w wielkie święto. Po koncercie dostałam mnóstwo róż i zaprosiłam fanów do domu. Akurat była piękna pogoda i mogliśmy posiedzieć na tarasie.
„W muzyce najważniejsze są emocje”. Wspólne zdjęcie z Anastacią, 2018 r. (zdjęcie z lewej)
„Na torcie słynny jęzor i jedna świeczka”. Iza z tortem i Jackiem Wrońskim, dziennikarzem i pomysłodawcą prezentu z okazji 60. urodzin. Izabelin, 22 kwietnia 2015 r. (zdjęcie z prawej)