- W empik go
Trudny przypadek - ebook
Trudny przypadek - ebook
Chirurg, internista, ginekolog. Psychiatra z kilkudziesięcioletnim stażem pracy oraz początkujący stażysta w hospicjum. Pielęgniarka wysłana na misję medyczną do toczonej wojną Libii i dentysta gwiazd show-businessu. Psychodietetyczka oraz lekarka posiadająca własne prosektorium. Opowiadają o pacjentach i przypadkach, których nigdy nie zapomną.
O chłopcu, który wierzył, że gdy schudnie, zostanie oddany niewydolnej wychowawczo matce. O dziewczynie, która wolała iść na randkę niż ratować własne zdrowie. O młodym mężczyźnie, który zachorował na nieuleczalną chorobę w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat. O kobiecie z Afryki, którą tamtejszy poziom medycyny skazał na śmierć, chociaż jej choroba jest całkowicie wyleczalna w państwach Zachodu. O setkach nieboszczyków, którzy w prosektoriach są traktowani gorzej niż niepotrzebne przedmioty.
Opowieści o pracy na styku nauki, wiary i nadziei. Przypadki, które zdarzają się raz na milion. Nadal budzą emocje i prowokują niedające spokoju pytanie: czy dla tego pacjenta zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8032-443-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jerzy Zygmunt
część 1
Znalazłem kiedyś piekło w swoim mieście.
Kędzierzyn-Koźle. Dzielnica przemysłowa. Zakłady chemiczne, zakłady azotowe, blachownia, koksownia, a pośrodku z chmury dymu wyrasta gigantyczne osiedle dla pracowników. Osiedle Piastów. Wyobrażasz sobie, jak wygląda? To wyobraź je sobie trzydzieści lat temu! Wiem, za młoda jesteś, ale spróbuj. Gdziekolwiek spojrzeć, tam bloki. Bloki, bloki i jeszcze raz bloki. Jedno wielkie szare betonowisko. I wyobraź sobie, jak wyglądała jesień o trzeciej trzydzieści w nocy na takim betonowisku. Poranna mgła miesza się z oparami z zakładów, zacina mroźny kapuśniak, woda skapuje z blaszanych parapetów. I te bloki, zupełnie jakby płakały.
Miałem dwadzieścia sześć lat, właśnie skończyłem studia i pełniłem jeden z pierwszych dyżurów w pogotowiu ratunkowym. W Kędzierzynie-Koźlu mieliśmy bazę. Wiadomo – parking dla karetek, magazyn sprzętu medycznego i pomieszczenie, w którym wolno było spać, dopóki szczekaczka nie oznajmiła: „Doktor Jerzy Zygmunt do wyjazdu”. Zerwałem się nieprzytomny, pobiegłem do dyspozytora, a ten mówi: „Uważaj, Jerzy, bo facet dobrze popił. Zadzwonił z budki na osiedlu Piastów, adres Królowej Jadwigi osiem. Bełkotał, że ktoś nieprzytomny, że trzeba pomóc”.
Fiat 125p kombi ambulans, pasy, jazda. To chyba tu, ale nie wiadomo, bo oznaczeń na blokach nie ma, tylko mikroskopijne numerki przy domofonach. Ciemno, nic nie widać. Biorę latarkę, wyskakuję z karetki i zasuwam pod najbliższą klatkę, sprawdzam numer: Królowej Jadwigi 2. Biegnę pod sąsiedni blok: Mieszka I 4, grzeję pod trzeci: Bolesława Krzywoustego 6. No kurwa!
Mija dziesięć minut, piętnaście, dwadzieścia. Błądzę ja i błądzi sanitariusz, który ze mną przyjechał. Wokół ani żywej duszy. Raz na jakiś czas słychać przejeżdżający samochód i ten szelest kapuśniaka na kapturze. Nagle z nicości wyłania się męska postać. Krąży w tę i z powrotem jak w obłędzie. Podchodzę bliżej, zauważa mnie i zaczyna biec w przeciwnym kierunku. Lecę za nim, a za mną jedzie karetka. Facet wbiega do jednego z bloków. Królowej Jadwigi 8.
Na schodach udaje mi się go dogonić. Widzę, że to nie alkohol, tylko ostra histeria. Trzecie piętro. Wpada do mieszkania i staje w takiej totalnej bezradności. Na podłodze leży kobieta, na oko trzydzieści lat. Blada, zimna. Trup – myślę, ale zaczynam reanimować. Proszę sanitariusza, żeby wezwał przez radio erkę.
Mija może dziesięć minut. Do mieszkania wpada ekipa reanimacyjna, w tym moja starsza koleżanka, bardzo doświadczona lekarka, która później została ordynatorką OIOM-u. Babka z prawdziwymi jajami. Łapie mnie za fraki i zaczyna odciągać. Odsuwam ją i dalej masuję serce, uciskam, a ona krzyczy: „Chłopie, co ty robisz, przecież ta kobieta od dawna nie żyje!”.
Wstaję, cały jestem mokry. Chcę powiedzieć temu mężczyźnie, że mi przykro, że zrobiłem, co mogłem. Odwracam się w jego stronę, a on zauważa coś za moimi plecami i wytrzeszcza oczy z takim przerażeniem, jakby zobaczył diabła. Odwracam się. Drzwi do pokoju obok są otwarte. Na progu stoi dziewczynka cztero-, może pięcioletnia. Piżamka, włoski potargane. Musiałem ją obudzić. Obserwuje nas, dociera do niej, co się wydarzyło, dobiega do trupa swojej matki, przytula się, krzyczy: „Mama, mama, obudź się!”. A mama się nie budzi. Potrząsa, płacze: „Mama, wstawaj!”. A ja się trzęsę, będę rzygał.
Lekarka ogłasza wyjazd – tu już nie ma nic do roboty. Zbieram ekipę, wracam do bazy. Po drodze sanitariusz rozmawia przez radio z kolegą, który został na miejscu, żeby poczekać z roztrzęsionym mężczyzną na przyjazd policji. Dowiadujemy się, że rodzina spędziła wieczór u znajomych. Kobieta wypiła niewielką ilość alkoholu. Nie była pijana, coś musiało jej zaszkodzić. Zwymiotowała przez sen, leżąc na plecach, przez co zachłysnęła się treścią żołądkową. Faceta obudziło charczenie żony. Nie wiedział, jak jej pomóc, więc robił to, co robiły postaci z bajek, które oglądał z córką. Podnosił ręce, oklepywał plecy, obejmował w pasie i nieudolnie przyciskał. Z każdą sekundą kobieta robiła się coraz bledsza, aż w końcu funkcje życiowe ustały. Wtedy gość wyleciał z domu, żeby wezwać pomoc. Nie mógł znaleźć budki telefonicznej, a potem my nie mogliśmy znaleźć jego. Gdy rozpocząłem reanimację, kobieta nie żyła od co najmniej czterdziestu minut. Nie było cienia szansy.
Dochodziła szósta, kiedy razem z ekipą wróciłem do bazy. Nie wszedłem do środka. Przez półtorej godziny łaziłem po parkingu, nie godząc się z tym wszystkim. Nie chodziło o samego trupa. Trup jak trup. To nie był mój pierwszy. Chodziło o to dziecko. Boże, jakie to jest niesprawiedliwe! Ludzie giną w bardziej uzasadnionych okolicznościach. Ktoś kogoś przejedzie, ktoś ma zawał, ktoś się utopi, ktoś spadnie w przepaść, urwie się kolejka linowa, a tu? Przecież oni nie byli nawet pijani. Jeszcze kilka godzin wcześniej w świetnych humorach gadali o pierdołach ze znajomymi. Później wrócili do domu i położyli dziecko spać. Później może się kochali, później zasnęli, a później ich życie się skończyło.
Słońce powoli wstawało, mgła opadała, a ja snułem się dalej i myślałem, że nie chcę w ten sposób pracować. Że jestem człowiekiem z ideałami – pochodzę z niewielkiego miasteczka, sumiennie się uczyłem, skończyłem bardzo trudne studia, a wszystko po to, żeby pomagać ludziom. Pomagać, a nie patrzeć, jak umierają, zostawiając mężów i dzieci.
Z bazy wyszła koleżanka, która była na akcji. Ruszyłem za nią, żeby powiedzieć, że odchodzę z pracy. Nie na takie gówno się pisałem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------