Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Trzech ich było - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzech ich było - ebook

Fundamentem tej opowieści stała się przyjaźń trzech młodych chłopaków w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tamta przyjaźń była intensywna ale krótka jednak stała się powodem do napisania podobnej opowieści ale w latach już dojrzałych czyli w wieku 70+ i tym sposobem toczy się w latach współczesnych zahaczając o wszystkie problemy ostatnich kilku lat. Im więcej kłopotów życie stwarzało tym przyjaźń ta stawała się mocniejsza a jej granicą była jedyna granica jaką jest granica życia.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-218-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Tych też było trzech, chociaż ci trzej na zdjęciu poniżej w żaden sposób nie są tymi, którzy występują w książce i nawet z trudem można ich nazwać pierwowzorami bohaterów niniejszej opowieści. Jednak bardzo wiele faktów i cech ich charakterów zostało wplecionych do niniejszej opowieści. Oni dali tylko powód do napisania tej historii, zainicjowali i odeszli w siną dal, niby to wracając dopiero po pięćdziesięciu latach, ale nie wszyscy osobowo. Ten w okularach odszedł na zawsze, jako pierwszy w wieku 58 lat. Napisano na jego nagrobku, że Bóg tak chciał i wielu ma wątpliwości czy tak było naprawdę, czy rzeczywiście tak chciał, a może było tak, że jego niefrasobliwe życie to spowodowało, a miłosierny Bóg jedynie zaoszczędził mu niedogodności przez siebie samego zafundowanych. Ten siedzący pod samymi drzwiami kilka lat po nim odszedł, bo ciągle na coś chorował, do samego końca. Ten trzeci żyje nadal i dzisiaj ma 76 lat.

Ich przyjaźń trwała niezbyt długo, ale intensywnie w czasach wczesnej młodości i jak już wspomniano wiele różnych drobnych faktów i różnych nawyków jest ukrytych w tej książce. Po maturze rozjechali się w różnych kierunkach i więcej wspólnie i w jednym miejscu nigdy się nie spotkali.

Zdjęcie to wykonano pół wieku temu, natomiast obiekt za ich plecami wybudowano jeszcze wcześniej, bo 700 lat wcześniej i jest to kościół pod wezwaniem św. Katarzyny i św. Jana w Świerzawie.

Przypadek tych trzech kolegów ze zdjęcia nie jest czymś niezwykłym, bo ludzie zawsze gromadzili się w różnych grupach kilkuosobowych lub wieloosobowych, zawsze ich coś łączyło, na przykład uprawiany zawód czy też zainteresowania pozazawodowe . Ważne było, aby ich poziom intelektualny był zbliżony niezależnie od tego czy ten poziom pochodził z wysokiej półki czy z półki dużo niższej .

Ci trzej na zdjęciu byli w wieku maturalnym a więc łączyła ich głównie nauka. Również o bohaterach naszej opowieści wiemy, że byli emerytowanymi inżynierami pochodzącymi z jednego zakładu, który został zlikwidowany w wyniku zmian ustrojowych. Łączyło ich wiele, przy czym głównie były to zainteresowania z tak zwanej wysokiej półki . Poza zainteresowaniami intelektualnymi ważną rolę w ich więzi odgrywały stosunki sąsiedzkie z tej racji, że mieszkali w jednym bloku. Ta bliskość sąsiedzka spowodowała, że ich stosunki sąsiedzkie i więzi, w pewnym momencie, niczym nie różniły się od zwykłych więzi występujących w rodzinie a niekiedy nawet je przewyższały. Ból występujący w jednej rodzinie natychmiast udzielał się pozostałym dwóm rodzinom.

U podstaw tej sąsiedzkiej znajomości leżała najzwyklejsza przyjaźń, a dokładniej męska przyjaźń pozbawiona wielu cech, którym wielu ludzi niekiedy hołdowało, takich jak zawiść, zazdrość, podejrzliwość a nawet najdrobniejsza konkurencja w kontaktach. Między nimi panowało równouprawnienie koleżeńskie, o ile można użyć takiego nieco dziwacznego określenia. Oni posiadali wielki dystans do siebie samych jak i podobny dystans zachowywali w kontaktach między sobą. To nie było tak, że tak się umówili, oni te cechy wypracowali sobie sami przez całe, długie lata. Oni lubili swoje towarzystwo, nigdy się ze sobą nie nudzili, bo tak się ułożyło, że każdy z nich ciągle zgłębiał nieco inną dziedzinę wiedzy. Oni, czyli Nikodem, Wojciech i Maksymilian, potocznie zwracali się do siebie Nik, Wojtek i Maks. Na pewno nie wyglądali jak ci trzej na zdjęciu, a jak? Niech czytelnik zamknie oczy i spróbuje sobie wyobrazić ich twarze, a może sam należy do takiej trójki lub dwójki przyjaciół? Pod powieką może zobaczyć wspaniałe obrazy, a jeszcze, kiedy uruchomi się wyobraźnię, to ho, ho…

Cechy Maksa, Nika i Wojtka już w wieku dojrzałym to zlepek cech ludzi, z którymi autor miał bliższy lub luźniejszy kontakt na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat, nawet niektóre sytuacje opisane w książce zostały wzięte z życia. Jednak doszukiwanie się konkretnych pierwowzorów jest zupełnie bezcelowe i skazane na niepowodzenie.1. Ci trzej z osiedla

Nie często w historii świata działo się tak, aby na przestrzeni tylko kilkudziesięciu lat tak wiele się zmieniło w życiu ludzi i w ich otoczeniu. Poziom życia zmienił się od głodu do bogactwa, ustroje polityczne zmieniały się z dnia na dzień, poziom intelektualny społeczeństw znacznie się podniósł, chociaż do wyżyn jeszcze mu daleko, otwarto granice między państwami, które nie tak dawno ze sobą wojowały. Wystarczyło spojrzeć na świat tylko z perspektywy życia jednego człowieka, czyli mówiąc inaczej, z perspektywy jednego pokolenia.

W miasteczku nazywali ich seniorami, chociaż oni sami śmiali się z tego określenia, bo za takich się w ogóle nie uważali. Był Klub Seniora w Miejskim Domu Kultury, który skupiał grupę starszych ludzi i głównie na wycieczki jeździli. Ani Nikodem przez przyjaciół zwany Nikiem, ani Wojciech, ani Maksymilian zwany Maksem, bo o nich jest mowa, nie chodzili na żadne spotkania tego klubu, do żadnych organizacji i partii nie należeli. Oni, we trójkę stanowili partię, która się rozpadała i za chwilę się łączyła, kłócili się między sobą, potem się godzili i nikt nikogo za nic nie przepraszał. Za to potrafili bardzo skutecznie oddzielać mądrość od głupoty i dziwnym trafem zawsze, kiedy stanął przed nimi mur z głupoty, potrafili się w mgnieniu oka zjednoczyć i dawali odpór. Przed nimi siewca głupoty musiał odstąpić, chociaż odstępując był przekonany, że to on miał rację a ci trzej są głupcami. Oni natomiast szybko zapominali o tej konfrontacji, bo i rozważać nie było, czego i wracali zaraz do swoich spraw. Nie zdarzyło się, aby taki przypadek konfrontacji z głupotą był jakoś potem rozważany, po prostu głupota nigdy nie była przez nich analizowana, bo, po co? Takie spotkanie traktowali niczym niespodziewane dotknięcie pokrzywy na łące podczas spaceru w niedzielne popołudnie.

Ludzie w miasteczku wiedzieli, że ci trzej bardzo się lubili, ale też lubili ludzi, między którymi żyli. Lubili rozmowy ze wszystkimi, ale gdyby doszło do rozmowy w dużym gronie, a nasi wspomniani przyjaciele siedzieliby nawet w różnych punktach sali, to ich jedność zaraz dało się odczuć i nie daj boże gdyby ktoś chciał ich podzielić. Nieraz ludzie się dziwili, co tych trzech łączy, czy czasami nie są kuzynami, bo braćmi nie byli na pewno. Nikt nigdy nie trafił na nic podejrzanego, na jakieś tajemnicze więzy, tylko niektórzy wiedzieli, że tak po prostu wygląda normalna męska przyjaźń, tylko tyle, w tym wszystkim nie było żadnej tajemnicy..

W niedzielę, po sumie, męskie grono wychodziło na główną ulicę miasteczka, w miejsce gdzie chodnik był najszerszy, gdzie za plecami było kilka ciekawszych wystaw sklepowych a na wprost, po drugiej stronie ulicy był teren z różnymi drzewami i ławkami, bo to był rynek.

Tak było i tej niedzieli, Nikodem z Wojtkiem już tam stali i coraz to ktoś do nich dochodził. Niemal samorzutnie ta grupa zaczęła się lekko dzielić na tych, co palą papierosy i tych niepalących. To raczej niepalący lekko ustępowali miejsca palącym, robiąc lekki krok w bok lub wstecz.

— Ależ od rzeczy gadał ten młody ksiądz dzisiaj — odezwał się jeden z palących papierosa.

Rzadko komentowali kazania, ale dzisiaj akurat od tego się zaczęło, bo kazanie miało podtekst techniczny, bo ksiądz zapędził się w rejony sztucznej inteligencji, najprawdopodobniej nie mając pojęcia, o czym mówi. Całe jego kazanie było o działaniu szatana, a rzekomo sztuczna inteligencja miała być jego najnowszym pomysłem, który ludzie przejęli z radością. Wszystkie oczy zwróciły się w kierunku Nikodema, bo wiedzieli, że zajmuje się komputerami, zresztą on sam się tego spodziewał, bo uśmiechał się patrząc w kierunku tego, który zaczął temat kazania. Ich oczy się nawet spotkały i wtedy te dorzucił jeszcze:

— Nikodem, co ty o tym sądzisz?

Akurat obok Nikodema stał Tadeusz, którego wnuczek posługiwał w kościele i dobrze znał się z proboszczem. W związku z tym Nikodem zwracając się do Tadeusza odezwał się na tyle głośno, aby wszyscy usłyszeli:

— Ten wikary nie tyle od rzeczy mówił, co głupoty gadał. Źle ich uczą w tych seminariach i słyszeliście efekt tego. Nie ma, co sprawy rozwłóczyć, więc proponuję, aby Tadeusz poprosił wnuczka, aby ten przekazał problem proboszczowi. Proboszcz to człowiek rozumny, więc jedną rozmową sprowadzi młodego na ziemię.

Akurat do grupy podchodził Maksymilian, który również był poruszony tym, co słyszał, czyli znał treść kazania a teraz słyszał ostatnie słowa swojego kolegi Nikodema. Nie bardzo spodobała mu się propozycja Nikodema z angażowaniem młodego i natychmiast wtrącił się do dyskusji:

— Oj Nikodem, nie tak! Masz rację, co do problemu, ale nie wtrącajcie do sprawy młodego chłopaka, niech Tadeusz pójdzie, bo doskonale się z proboszczem znają a ja mogę pójść z nim, powiedzmy, jako osoba towarzysząca.

Tadeusz w tym momencie głęboko odetchnął z wielką ulgą, bo już miał protestować, że on się do takich misji nie nadaje. W tej sytuacji zgodził się warunkowo:

— Z Maksem to ja pójdę, ale pod warunkiem, że to on będzie gadał, bo niby to wszystko wiem, ale nie opowiem tego jak trzeba, a w takim przypadku nawet drobna niejasność może spowodować nieporozumienie, co zaraz by się rozniosło po całym mieście i wyszedłbym na głupiego, baby miałyby używanie przynajmniej przez miesiąc. Co najwyżej wnuczek umówi nam spotkanie z proboszczem na plebanii. To moje nieodwołalne stanowisko. Jeżeli Maks się na wszystko zgadza to i ja się zgadzam.

— Dobrze, pójdę z tobą i gadał będę i to dużo, bo mam do pogadania trochę z jegomościem — zakończył Maks dosyć sarkastycznie.

Nie wszystkim tu stojącym podobała się ta próba pouczania księdza, co on ma mówić na ambonie. Ksiądz to ksiądz i wara od niego, jak to któryś wymamrotał, ale nawet nikt na to nie zwrócił uwagi. Inni cały incydent potraktowali, jako rozrywkę, bo kazania nie słyszeli przesypiając całą mszę.

Wielu zaczęło się już rozchodzić, bo ten problem w ogóle ich nie interesował a próby podejmowania tematów politycznych spełzły na niczym. Jeżeli chodzi o sport, czyli żelazny temat, też nic nie wyszło, bo akurat w zeszłym tygodniu nic ważnego się nie działo. Wojtek dotąd w ogóle się nie odzywał, bo mówiąc szczerze należał do tych, których ten temat w ogóle nie interesował. W pewnym momencie dał znak Nikodemowi i ruszyli w kierunku domu, a ponieważ Nikodem mieszkał też w tej samej części miasta, ruszył za nimi. Dopiero po chwili Wojtek burknął w kierunku Maksymiliana:

— Ale złapaliście temat i co teraz? Chcecie mieć kłopoty z plebanem i stać się tematem plotek?

— Wojtek, ani ja ani Nik, żaden z nas tego nie zaczął. Ja już nawet nie wiem, kto ten temat zaczął, bo potem wielu się odzywało. Z drugiej strony sprawa się odwlecze, Tadek zapomni i wszystko ucichnie, zobaczycie, że tak będzie.

No i tu dotąd spokojny Nikodem, zareagował dość ostro:

— Ucichnie, nie ucichnie, ale na głupotę trzeba reagować i nie pozwalać, aby się rozprzestrzeniała i ja tylko to mam na myśli. Doskonale wiem, że z człowiekiem owładniętym głupotą nie da się dyskutować, bo on tę wiedzę posiadł i nie pozbędzie się jej. Pozostają jeszcze ci, którzy znajdują się na granicy i tych należy ratować na wszelkie sposoby. To był powód, dla którego się odezwałem i zawsze tak będę robił, chociaż z autorem tych bredni spierać się nie zamierzam.

Szli jakiś czas razem w kierunku swoich domów, a właściwie domu, bo wszyscy trzej mieszkali w budynku wielorodzinnym, który popularnie wszyscy nazywali blokiem. W części zachodniej miasteczka było takie małe osiedle, które kiedyś zbudowała okoliczna kopalnia, dzisiaj już nieczynna. Dzisiaj zawiadowała tymi blokami tak zwana Wspólnota, czyli sami mieszkańcy. Wszyscy tu się doskonale znali, bo ich rodziny pracowały we wspomnianej kopalni. Ani Nikodem, ani Wojtek, ani Maks nie udzielali się w zarządzie Wspólnoty, mieli już dość takiej i jej podobnej działalności. Nastąpił u nich przesyt taką działalnością jeszcze w czasach działalności zawodowej, wtedy to wypadało się gdzieś udzielać, nawet nie koniecznie w zakładzie pracy. Zresztą chętnych do takiej działalności zawsze było pod dostatkiem, bo wtedy każdy z takich działaczy mógł ugrać coś dla siebie. Cóż tu ukrywać, to ostatnie przyciągało do tak zwanych funkcji społecznych wielu.

Naszych trzech przyjaciół w ogóle takie funkcje i taka działalność absolutnie nie pociągały, oni już swoje wiedzieli woleli nie angażować się w takie sprawy, woleli być wolni od takowych, chociaż nie znaczy to, że poproszeni o jakąkolwiek przysługę, uchylali się od pomocy i to w dowolnej formie. Tak się nawet ułożyło w okolicy, że wielu ludzi z okolicy zwracało się do któregoś z nich z różnymi problemami do rozwiązania. Wtedy to, gdy jeden z nich, którego poproszono o przysługę, czegoś nie wiedział, wtedy zwracał się do drugiego lub trzeciego z pytaniem, a ten pomagał. Takie dziwne trio stanowili, w którym każdy grał niby to na innym instrumencie, ale razem stanowili zespół niezawodny i ludzie to wiedzieli i bardzo doceniali. Oni na osiedlu nie mieli wrogów, nigdy z nikim się nie kłócili, ta forma wymiany zdań była im obca. Natomiast między sobą dość często się kłócili, ale tylko wtedy, gdy nie było osób trzecich, czyli świadków.

Z problemu, który dzisiaj im się trafił nie byli zadowoleni, szczególnie Nikodem i Maks, bo Wojtek cały czas raczej się dystansował od sprawy, chociaż trudno powiedzieć, aby go to w ogóle nie obchodziło. Rodziła się jednak nadzieja, że sprawa się zabliźni i zniknie samoistnie, bo jakoś akurat ten temat nie leżał im absolutnie. Z miejscowym księdzem mieli tyle styczności, co każdy w miasteczku, czyli w niedzielę i ewentualnie, kiedy ksiądz chodził po kolędzie. W czasie tej kolędy to wiadomo, wymieniało się kilka banalnych grzecznościowych zwrotów i to wszystko.

Tak to przeminęła im niedziela, bo umówionego wcześniej brydża u Wojtka odwołali, bo jakoś tak nagle im się odechciało. A prawda była taka, że każdy z nich podejrzewał, że gdy spotkają się po południu to zaczną znowu dyskutować o dzisiejszym incydencie i z gry nic dobrego nie wyjdzie a i nie wiadomo było, czy czwarty do brydża się znajdzie. Powód banalny, ale wszyscy się do niego przychylili. Będzie, zatem popołudnie z książką na kolanach, co każdy z nich lubił.

Lektura to był temat, który też ich łączył. Nikodem czytywał przeważnie książki popularnonaukowe, głównie z zakresu kosmologii, Maksymilian lubił beletrystykę, ale tylko historyczną, opartą na konkretnych faktach. Kiedy się do takiej książki zabierał, najpierw przeszukiwał w internecie wszelkie informacje źródłowe związane z tematem czytanej książki. Wojtek natomiast lubił lekturę geopolityczną, ale wybranych autorów, którym ufał i wierzył, że nie konfabulują. W jego dziale mieściły się też reportaże i w związku, z tym posiadał w swojej bibliotece domowej wszystko, co napisał Kapuściński i Wojciech Jagielski twierdząc, że Jagielski jest prawowitym następcą Kapuścińskiego.

Tak też się stało, Nikodem i Maks zanurzyli się w swoich książkach a Wojtek wsiadł w auto i jeszcze pojechał do pobliskiego lasu na krótką wędrówkę. Była tam taka droga wśród drzew, drogę tę wszyscy nazywali przecinką. Tak bywało już nieraz, że Wojtek, kiedy chciał sobie coś przemyśleć, jechał do lasu i maszerował tą dróżką przez godzinę. Żona zajęta gotowaniem nawet nie zauważała, że Wojtka nie ma, a on w tym czasie odbył już czterokilometrową wędrówkę. Po takim spacerze nawet obiad lepiej smakował nie licząc innych korzyści. Wojtek pisał krótkie felietony, opowiadania i rozdawał znajomym i rodzinie. Bratu wysyłał, który mieszkał pod wschodnią granicą Polski i od niego otrzymywał różne uwagi i korekty. Taki samotny spacer, z dala od ludzi a jedynie w towarzystwie ptaków pozwalał na bardzo wiele przemyśleń.

Można było się domyślać, że Nikodem siedzi teraz nad książką „Od bakterii do Bacha” Daniela Dennetta, o ewolucji ludzkiego myślenia. Nieraz opowiadał o tej książce, ale to była bardzo trudna książka. Maksymilian na pewno jest gdzieś na wojnie Rzymian, którzy w 70 roku naszej ery właśnie tłumili powstanie Żydów, szykując im okropny koniec. Wojtek na pewno coś tam pisze.

Gdyby się tak wgłębić w te upodobania, to można bardzo łatwo zauważyć, że niekiedy te zainteresowania miały wspólne wątki. Kiedy jeden opowiadał o swojej książce, wtedy pozostali łatwo włączali się w dyskusję i potrafili się nawet uzupełniać swoją wiedzą. Oczywiście było to zupełnie niezamierzone, ale tak się działo a oni sami w ogóle się temu nie dziwili, ani się nad tym nie zastanawiali. Bywało, że kiedy Wojtek czytał książkę o powstaniu żydowskim, to wszyscy czekali z niecierpliwością, aby na następnym spotkaniu opowiedział o tym, co się dzieje w Jerozolimie, chociaż wiedzieli, że Rzymianie zrównali to miasto z ziemią i nie pozostał kamień na kamieniu — tak, jak im to Chrystus przepowiedział pół wieku wcześniej i nawet zapłakał nad losem tego miasta.

Tacy oni właśnie byli, lubili ze sobą przebywać, ale niekiedy wskazany był odpoczynek od siebie i ten odpoczynek sami sobie fundowali, bez wstępnych ustaleń. Bywało przeważnie tak, że kiedy coś się między nimi wzburzyło i trzeba było dać czas na uspokojenie wzburzonym falom, i żeby wszystko wróciło na swoje miejsce, to w takich właśnie wypadkach dawali sobie odpoczynek od siebie. Zapewne tak było dzisiaj w niedzielę, chociaż niedziela to dzień wypoczynku i zdaje się, że głównie dlatego, że to był dzień wypoczynku zafundowali sobie spokój od samych siebie.

Wielu ludzi nie rozumiało, że trzeba dać czas wszelkim racjom, aby się same ułożyły i wpasowały między siebie i wcale nie musiały być przykrywane przez inne racje. Wielu ludzi nie potrafiło spocząć do czasu, kiedy ich racja nie została na wierzchu. Tego nasi przyjaciele właśnie zawsze unikali i pewnie dlatego żyli w przyjaźni, co niejednego dziwiło a wielu im zazdrościło. Dotyczyło to oczywiście jedynie najbliższego otoczenia, bo jeżeli chodzi o całe miasteczko, to ta przyjaźń nie rzucała się w oczy, nie była czymś nadzwyczajnym, była czymś zupełnie normalnym.

Zresztą cóż tu dużo mówić, taki jest styl życia w każdym małym mieście, gdzie niemal wszyscy ludzie się znają i wiedzą o sobie niemal wszystko. Nie znaczy to, że się ze sobą przyjaźnią w szczególny sposób, ale w większości wypadków kłaniają się sobie. Kiedy się o kimś rozmawia i uleciało wszystkim jego nazwisko, to wystarczy wtedy wspomnieć tylko jakiś fakt z jego życia a nawet z życia nieżyjącego już członka rodziny i wszyscy natychmiast wiedzą, o kogo chodzi. Tak też niekiedy bywało w przypadku naszych bohaterów, bo w rozmowach między ludźmi w miasteczku byli znani, jako ci trzej i ich imion raczej nikt nie zapominał. Ten skrót „ci trzej” zastępował ich nazwiska a nawet ich imiona, przy czym określenie „ci trzej z osiedla” zawsze było wymawiane z szacunkiem. Zarówno Maksymilian jak Nikodem czy Wojtek byli znani głównie z tego, że nie mieli z nikim żadnego konfliktu a wielu ludzi było im wdzięcznych za różne drobne przysługi.

W mieście nic ważnego się nie działo, to znaczy nic takiego, co by absorbowało, co najmniej kilkunastu mieszkańców jednocześnie. Władza była, ale też nikogo nie zajmowała, ona robiła swoje, to znaczy to, czego wymagały przepisy a już na pewno mniej zajmowali się tym, czego by pragnęli mieszkańcy. Główna ulica miasta jak była dziurawa pół roku temu, tak była nadal dziurawa. No, może jedynie dziur przybyło w nawierzchni. Na liczne interwencje odpowiedź była zawsze ta sama i brzmiała: Brak środków. Dlaczego akurat już drugi rok słychać, że brak środków, trudno było dociec i mało, kto tego dociekał, bo, po co? I tak będzie jak oni zechcą, tylko, że tych onych sami ludzie sobie wybrali. W efekcie ci wybrani są na takim samym poziomie jak ci, co ich wybierali. Jeżeli ktoś ich przerastał, bo był tak zwanym wykształciuchem, wtedy przepadał w tych wyborach naprawdę demokratycznych. Jest tak, że ci wybrani nie mogą być lepsi od tych wybierających, to gwarantuje demokracja.

Nasi trzej bohaterowie nigdy nie pozwalali się wciągać w te tradycyjne utyskiwania pod adresem władzy, bo wiedzieli doskonale, że taka rozmowa do niczego nie prowadzi. Zwykle wtedy Maksymilian odpowiadał, że sami sobie ich wybraliście i takich macie. Ale przecież ty też byłeś na wyborach! — Tak zwykle ktoś mu odpowiadał. Wtedy Maks dosyć mocno odpowiadał, że on na tych obecnych nie głosował. Oczywiście, jak kto głosował nie sposób było teraz dojść, ale argument był mocny i gasił każdą dyskusję. Ani Wojtek ani Nikodem w ogóle nie odpowiadali na takie zaczepki, jedynie skłoniwszy głowę, z uśmiechem na twarzy machali ręką i w ogóle nie podejmowali tematu. Zarówno jeden jak i drugi i trzeci przyjmowali postawę wycofanych, oni się raczej nie wtrącali się w to, co sobie ludzie zafundowali. Nie negowali, ale również nie popierali, oni jedynie starali się wpasować w to, co się działo wokół nich. Jeżeli coś od nich nie zależało lub nie leżało w ich głębokich zainteresowaniach, nie zajmowali się tym.

Któregoś dnia pojawiła się wiadomość jednak dotycząca wszystkich trzech, chociaż tak naprawdę tylko jednego z nich. Otóż Wojtek dostał zaproszenie od starszego kuzyna Franciszka, do odwiedzin w Stanach Zjednoczonych, a dokładnie w Chicago.

— No i co? Pewnie pojedziesz, prawda? — Zapytał z błogim uśmiechem Maksymilian.

Wojtek zrobił minę, z której w żaden sposób nie było widać ani odrobiny radości, raczej przygnębienie malowało się na jego twarzy.

— Maks, a po co mam tam jechać? Chyba jedyny powód to zobaczyć kuzyna, bo go kilkadziesiąt lat nie widziałem. Sama Ameryka w ogóle mnie nie interesuje, bo znam ją z filmów i internetu. Ponadto zważ ile ja mam lat! W tym wieku tyle godzin w samolocie? To jest ponad moje możliwości, nigdy w życiu nie leciałem samolotem tyle godzin bez przystanku. Powiem ci szczerze, że nie znajduję wielu argumentów pozytywnych. Chyba tylko ten argument, że byłoby to faktyczne pożegnanie.

— Widzę Wojtek, że już napracowałeś się na argumentami negatywnymi omijając wszystkie pozytywne, mam rację czy nie mam? — Tym razem Nikodem się odezwał.

— Pewnie masz rację Nikodem, jak zawsze. No to powiedz mi, jakie ty widzisz pozytywy w tym zaproszeniu.

— Jak sobie życzysz to powiem, ale nie traktuj tego, jako zarzuty. Masz rację, jesteśmy starzy i coraz mniej nas już ciekawi ten świat i to jest największy problem. Nam już się nie chce przemieszczać tutaj po kraju, a co dopiero Ameryka. Jeszcze dwadzieścia lat temu ten problem w ogóle dla nas nie istniał. To przychodzi z wiekiem, jak obaj widzimy, różni ludzie bardzo różnie to przechodzą. Ja jednak radziłbym ci skorzystać z tego zaproszenia. Wiem jak bardzo byliście sobie bliscy z tym kuzynem w młodości, dlatego nie uważasz, że należałoby się teraz jakoś po ludzku pożegnać? Wojtek, starzy już jesteśmy, więc załatwiajmy te sprawy póki jeszcze żyjemy i jesteśmy w miarę zdrowi na umyśle, czy źle mówię?

— Dobrze mówisz Niku, właśnie to mnie najbardziej męczy, trafiłeś w sedno, tym bardziej, że on już chodzi o lasce i do Polski raczej nie przyleci ani nie przypłynie.

— No widzisz Wojtek, zatem chorego należy odwiedzić. Jeżeli zaś chodzi o to, że jak powiadasz, że znasz Amerykę, to nie jest tak. Mnie też się wydawało, że znam Bawarię, bo się naczytałem o tym kraju wiele i wiele filmów obejrzałem. Okazało się, że to jest nic w stosunku do tego, co na własne oczy zobaczyłem, dotknąłem i wysłuchałem tamtejszych ludzi, szczególnie tych, co to w gazetach o nich nie piszą i na zdjęciach nie zobaczysz. Zważ to wszystko.

Maksymilian dotąd przysłuchiwał się wszystkiemu i nie wtrącał się do rozmowy przyjaciół, ale zdecydował, że i on doda swoją opinię na zakończenie dyskusji:

— Wojtek, ja bym tam pojechał czy też poleciał. Nie nalegam, bo to nie moja sprawa, chociaż Franka nieco znałem zanim wyjechał do tej Ameryki, zastanów się. Ja rozumiem twoje opory, ale…

No i faktycznie, dyskusja zakończyła się na temat ewentualnego wyjazdu Wojciecha do Ameryki, wszyscy uznali, bowiem, że reszta należy już do niego i sam podejmie decyzję. Zresztą miał jeszcze czas, bo Franek zaproponował przyjazd za pół roku, bo to przecież trzeba było jeszcze wizę załatwić i pewnie paszport też już dawno stracił ważność, bo Wojtek od dawna już nie bywał nigdzie za granicą. Był jedynie, ale to tylko w krajach unijnych, gdzie paszport nie był wymagany. Prawdą było, że Wojtek wcale nie cieszył się z tego zaproszenia, wcale o nim nigdy nie marzył ani nawet nie rozmyślał, chociaż Franka zawsze miło wspominał i nieraz długo wpatrywał się w jego zdjęcia wspominając czasy wczesnej młodości.3. Ich rodziny

To oczywiste, że żony trzech przyjaciół, Maksymiliana, Wojciecha i Nikodema, też się znały tyle, że ich znajomość była zupełnie inna, bardziej powierzchowna, jak to mężowie określali. Zresztą były ku temu powody i to dość ważne powody. One nigdy ze sobą nigdzie nie pracowały. Basia, żona Wojtka pracowała, jako ekspedientka w sklepie odzieżowym, Żona Nikodema Helena była długie lata nauczycielką fizyki w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym, dzięki czemu miał on partnerkę do wielu dyskusji o przeczytanych książkach. A może to właśnie Helenka spowodowała, że Nikodem zajął się taką tematyką.

Natomiast żona Maksymiliana Krystyna, pracowała w Urzędzie Miasta, jako kierowniczka referatu ekonomicznego i była znana w miasteczku chyba jeszcze bardziej aniżeli jej mąż Maksymilian. Zatem, jak z tego wynika, po linii zawodowej raczej nic ich nie łączyło. Mimo to, one wszystkie trzy, zawsze uczestniczyły we wspólnych spotkaniach, również same się spotykały, ale takiej zażyłości jak ich mężowie nigdy nie przejawiały. Cóż tu dużo mówić, taka była egzotyka życia w tamtych blokach, zresztą jest taka nadal, z tą różnicą, że te najnowsze bloki to w większości wypadków wieżowce zwane niekiedy pogardliwie blokowiskami i niejednokrotnie ci z parteru zupełnie nie znają się z tymi z dziesiątego piętra, oni są sobie obcy, nawet na ulicy się nie rozpoznają. Ich małe osiedle miało swój niepowtarzalny urok, bo były to budynki z końca lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, tylko dwupiętrowe. Tych bloków było tylko sześć i była zachowana duża wolna przestrzeń miedzy nimi. Na tej przestrzeni rosły drzewa, których korony widać było w oknach budynków. Tak rozplanowanego i wybudowanego osiedla już się nie spotyka, dzisiaj te bloki są wręcz upychane na jak najmniejszej powierzchni, bo koszty no i drzew się nie sadzi, bo, po co? Przecież ci z piątego piętra i tak ich nie zobaczą i jeszcze wiele innych powodów. Architekci tych tak zwanych nowoczesnych bloków i blokowisk, w pogoni za kasą zatracili coś bardzo istotnego, oni te nowoczesne, przez siebie projektowane osiedla pozbawili tej odrobiny człowieczeństwa, wykluczyli możliwość tworzenia i kultywowania tych dobrych stosunków. Jedni zaprojektowali a inni wybudowali mieszkalne obozy.

Był taki czas, kiedy nadarzyła się możliwość zamiany mieszkań z tego małego osiedla na mieszkania o większym metrażu, w tych nowoczesnych blokach. Pierwszy z taką nową wiadomością przybył Maksymilian i zaczął namawiać żonę, aby zgodziła się na zamianę, bo tam są większe pokoje i wszystko jest tak mądrze rozplanowane. Ona to spokojnie wysłuchała i takiej to udzieliła mężowi odpowiedzi:

— Słuchaj Maks, ja o tym wiem już od miesiąca, bo byłam kiedyś u koleżanek w Urzędzie Miasta i oglądałam nawet plany tych mieszkań w blokach siedmiopiętrowych i wyobraź sobie, że byłam tam, na drugim końcu miasta i przypadkowo przechodziłam koło tego osiedla. Dlatego odpowiem ci krótko, że to nie jest miejsce dla mnie, rozumiesz?

— No, co ty Krystyna! Co się stało, że ty tak kategorycznie do tego podchodzisz.

— Mogłabym ci powiedzieć, że nie i koniec, ale dobrze, już ci wyjaśniam i to bardzo dokładnie, bo ja to sobie już dawno rozważyłam. Otóż gdyby to jeszcze dzieci z nami mieszkały, to bym się poważnie zastanawiała, ale teraz, kiedy jesteśmy sami? Po co ci te metry kwadratowe? Czy nam tu miejsca brakuje? Mieszkamy na pierwszym piętrze, przed oknami zielone drzewa, ulica oddalona od naszego bloku, więc hałas mały. Miejsce przyjazne, ludzie mili, z którymi jesteśmy zżyci od lat. Tych dogodności jest jeszcze więcej, ale myślę, że powinno ci to wystarczyć drogi mój Maksymilianie.

— No, czuję, że ruszyłem lawinę i mnie przygniotła. Znaczy się, że nie mam, co dalej drążyć tematu, bo decyzja już jest podjęta i to ostatecznie. A co będzie jak nasi przyjaciele zechcą skorzystać z tych zamian, co wtedy?

— Helena może by jeszcze chciała, ale Nikodem jest tego samego zdania, co ja i ona też się temu poddaje. Natomiast Wojtek z Basią są od początku zgodni i w ogóle nie chcą myśleć o żadnych zamianach. Zresztą Wojtek wyjeżdża do Ameryki i żadne przeprowadzki ich nie interesują.

Maks zaczął się śmiać i po chwili powiedział:

— No tak, wygląda mi to na spisek, bo tylko ja zostałem sam. Znaczy, że mam sobie wybić to z głowy?

— Nie gadaj głupot Maks, jaki znowu spisek! Ja ci gwarantuję, że za niezbyt długo będziemy mieć naszą ostatnią przeprowadzkę i o tym pomyśl. Wtedy nie będzie to na zasadzie zamiany i pomyśl o zapisie spadkowym żeby dzieci nie miały kłopotu.

— No Krysiu droga, ty mój mózgu, widzę, że o wszystkim pomyślałaś. Ja, człowiek roztrzepany, ciągle do przodu i nie zauważam, że paliwo się wyczerpuje i lada moment zakręt się może pokazać. Dziękuję za sprowadzenie na ziemię. Jak zwykle masz rację, daję spokój, ale z Nikodemem sobie porozmawiam, bo to on mnie wypuścił.

Helena uśmiechnęła się leciutko, co ją zdradziło, że coś z tego, co Maks podejrzewał miało miejsce, to znaczy coś na kształt spisku. Maksymilian dużo wcześniej dawał znaki, że interesują go te nowe bloki a znając jego nieprzejednaną i pewną siebie naturę, trzeba było się jakoś na to przygotować, a nie, kto inny jak jego własna żona Krystyna do tego się najbardziej nadawała. Mówiąc kolokwialnie, Maksymilian został skutecznie spacyfikowany i tym sposobem nikt już nie wracał do tego tematu. On sam podejrzewał, że tak było i w końcu poddał się argumentom żony, do czego dołączyły się również dzieci Nika i Wojtka, one, bowiem tu się urodziły i lubiły tu przyjeżdżać wraz z wnukami. Mały Ignaś powiedział, że on nie chce innej piaskownicy i tylko w tej będzie się bawił, bo zawsze widział babcię w oknie, machającą na niego ręką.

Podobna rozmowa odbyła się w rodzinie Nikodema, przy czym tutaj role były odwrócone, bo tu żona Helena rozpoczęła dyskusję. Przy czym Helena od początku nie była zbytnio przekonana do przeprowadzki i praktycznie na nią nie nalegała. Tak naprawdę to wnuczka Zosia zdecydowała, bo kiedy się dowiedziała, że budki dla jej szpaczków nie da się przenieść do nowego domu, to ona absolutnie nie chce się przenosić i będzie chciała przyjeżdżać do cioci Basi i do Ignasia.

Wojtek i Basia w ogóle nie podjęli tematu przeprowadzki z bardzo wielu powodów a głównie z tego powodu, że Wojtek szykował się do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych, do kuzyna Franka.

Takie i podobne problemy występowały w wielu rodzinach wśród mieszkańców tych czterech bloków. Z oferty zamiany mieszkań skorzystały jedynie cztery młode i wielodzietne rodziny, które miały pod opieką swoich rodziców.

Na tydzień przed wylotem, Wojtek zaprosił obu kolegów z żonami na sobotnie spotkanie, na kawę — miało to być tak zwane spotkanie pożegnalne. Co prawda, nie wyjeżdżał na zawsze, ale miesiąc to przecież kawał czasu, a zresztą, kto wie jak to w końcu wyjdzie, może będzie musiał przedłużyć pobyt, to wszystko zależeć będzie od stanu zdrowia Franka. Zaprosił Nikodema i Maksa, bo oni przecież Franka dobrze znali, wszyscy byli stąd. Zaczął Maks:

— To jak to Wojtek planujesz? Na długo jedziesz? Wiesz już wszystko, co cię tam czeka?

— Słuchajcie, to, co już dawno wam mówiłem i co wszyscy wiemy, to tyle ja wiem i nic więcej. Czuję, że czeka mnie tam jakaś niespodzianka związana ze zdrowiem Franka. Ja planuję być tam przez miesiąc i tak wstępnie ustaliliśmy, a jak będzie ostatecznie to się dowiemy. Dzisiaj przecież jest możliwość rozmowy telefonicznej, to zaraz będę dzwonił. Na razie nie planuję niczego poza pobytem w domu Franka.

Tak to próbował objaśnić kolegów Wojtek, ale przecież nic dodatkowego nie powiedział, o czym dotąd nie wiedzieli. Bardzo tajemnicze było to Frankowe zaproszenie.

— Ależ oczywiście, nie ma, co dywagować przed faktami, wszystko się ułoży — dodał Nikodem.

Wojtek ciągnął dalej:

— Jasne, musi się ułożyć. Tymczasem teraz chciałem was prosić drodzy przyjaciele o patrzenie na moją Basię, która zostaje tu sama. No, może nie tak bardzo sama, bo przecież dzieci będą tu przyjeżdżać w każdą sobotę, a szczególnie Ignaś będzie się opiekował babcią.

— Wojtek, nawet nie musisz o tym mówić, to jest oczywiste przecież my tu jesteśmy w pobliżu — ripostował Maks.

— Oczywiście, ja to wiem, ale poprosić nie zaszkodzi. A teraz ja mam pytanie. Z tą przeprowadzką już wszyscy daliście sobie spokój? My od samego początku nawet nie rozważaliśmy tej propozycji, nie ruszamy się stąd nigdzie — rzucił Wojtek.

Teraz nastała cisza, wszyscy spojrzeli się po sobie i nikt nic nie mówił. W końcu Maksymilian odezwał się pierwszy:

— No tak, czuję się wywołany do odpowiedzi, jako ten, który najdłużej stawiał opór, ale po argumentach żony i moich własnych obliczeniach doszedłem do wniosku, że tam na nowym miejscu już niestety brakłoby mi czasu na nową adaptację, więc zostaję na tak zwanych starych śmieciach, co pewnie Nikodem jeszcze lepiej uzasadni.

— To prawda, musiałam użyć trochę mocnych argumentów, ale opłacało się — dodała Krystyna, żona Maksa.

Nikodem, wywołany przez Maksa, też dodał swoje:

— Cieszę się Maks, że uznałeś argumenty Krystyny, a ja do nich jeszcze dopowiem wam, że byłem tam, pospacerowałem koło tych bloków i wróciłem zdegustowany. Najpierw te alejki zalane asfaltem, czarnym asfaltem, który pod wpływem słońca robi się miękki. Podniosłem głowę do góry i nie zobaczyłem słońca, lecz dwudziestometrową ścianę bloku. No i te kilka drzewek w wąskiej przestrzeni między blokami. Tym drzewkom zostawiono jeden metr kwadratowy ziemi, bo reszta to beton i asfalt. Kiedy mała Zosia zapytała jeszcze czy budkę dla jej szpaków też tam zabierzemy, bo ona musi je mieć przed oknem, to Helena już ani słowa nie powiedziała, a ja nie musiałem o nic pytać, bo wszystko wiedziałem.

— Tak było — dodała Helena, żona Nikodema.

Nikodem ciągnął dalej:

— Kiedy wróciłem stamtąd, przeszedłem się po naszym małym osiedlu i co zobaczyłem? Otóż zobaczyłem te drzewa z rozłożystymi koronami i te budki dla ptaków na wielu z tych drzew i te ptaki tam krążyły. Trawniki były jeszcze zielone a tu i ówdzie niektórzy mieszkańcy porobili romby z kwiatkami i to takimi, których już dzisiaj nigdzie nie uświadczysz. U nas chodzi się po płytkach położonych na gołej ziemi i jest równo, wcale nie trzeba litego betonu. W oknach na parterze widać doniczki z kwiatami, są to głównie pelargonie. Myślę, że to wystarczy. Pokazałem wam tylko te rzeczy, których w nowych blokach już nigdy by się nie zobaczyło. Musielibyśmy się od nowa aklimatyzować, przyzwyczajać i głównie tęsknić za tym, co tu było. Jak to teraz się powiada, wszyscy jesteśmy już w wieku siedemdziesiąt plus, to ile nam zostało? Przypomnijmy sobie ile czasu przyzwyczajaliśmy się do tego miejsca gdzie teraz jesteśmy, myślę, że kilkadziesiąt lat. My jesteśmy jak te stare drzewa, których się nie powinno już przesadzać, bo umierają, one stojąc umierają.

Cisza była zupełna a Nikodem mówił i mówił wylewając z siebie wszystko, co dotąd siedziało mu w głowie, a potrafił mówić obrazowo, spokojnie, bez emocji. Dopiero, kiedy skończył, nastała długa, błoga cisza, wszyscy przytakiwali mu, głowami kręcili, bo przypomniał im to, co wiedzieli, ale na codzień zupełnie nie zwracali uwagi. Dopiero Maks przerwał tę ciszę tymi słowy:

— Nik, ty spisz to wszystko, co powiedziałeś…

— Kto wie, kto wie, pewnie spiszę — odpowiedział Nikodem.

— Ależ tak to będzie ważne nie tyle dla naszych dzieci, ale również dla naszych wnuków i prawnuków — dodała Basia.

Nikodem coś tam pisał, ale to było tylko pisanie na razie tylko do szuflady, jak sam mawiał. Zapowiadał książkę o wszystkich rodzinach, ale ciągle koncepcja tej książki nie chciała się skrystalizować, a czas leciał. Wydaje się, że tym dzisiejszym wystąpieniem sam sobie wyznaczył start do komponowania zamierzonej opowieści o przyjaźni ludzi sobie bliskich, chociaż wcale niepołączonych więzami rodzinnymi, czyli o nich samych.

Maks wiedział, że Nikodema nie należy popędzać, bo to nic nie da, wręcz spowoduje efekt odwrotny, on zawsze sam dojrzewał do każdej decyzji uprzednio sprawdziwszy wszystkie rzeczy mające wpływ na tę decyzję. Tak było i w wypadku zapowiadanej książki. Skoro miała być dla wnuków, to jeszcze czas, bo przecież one jeszcze czytać nie potrafią. Jeżeli sięgną do tej książki, to nie wcześniej jak za dwadzieścia lat i to pod warunkiem, że odczują taką potrzebę. Natomiast jego współcześni widzą i wiedzą jak jest i dla nich ta opowieść byłaby tylko ciekawostką literacką. Na pewno by mu gratulowali, podziwiali go za styl, wiedzę i takie różne drobiazgi, na których jemu zupełnie nie zależy i nawet nie obchodzi go to, a w skrajnych przypadkach nawet denerwuje. Jeżeli ktoś by przeczytał jego książkę i jedyną sprawą, o którą by zapytał: — A skąd ty to wszystko wiedziałeś?

Tyle, nic więcej, to takiemu szkoda by było nawet książkę ofiarowywać. Czekał, więc spokojnie na ten start pisarski nie spiesząc się zupełnie.

Spotkanie skończyło się przed północą, bowiem jak zwykle rozmawiało im się bardzo dobrze, ich zainteresowania sięgały tak daleko, że tematów do poruszenia było wiele. Wojtek powyciągał wiele książek z regału i nawet zaczął wyjaśniać pewne zawiłości geopolityczne świata, on naprawdę siedział w tych sprawach bardzo głęboko. Przy tym wszystkim ani słowem nie poruszono aktualnej polityki krajowej, bo raczej wszyscy trzej mieli do tej polityki stosunek ambiwalentny. Żadna z postaci kreujących tę politykę ich zbytnio nie interesowała, bowiem poziom wielu z tych polityków był godny pożałowania.

To raczej żony zdecydowały żeby się już rozejść, bo panowie pewnie rozprawialiby jeszcze długo. Zatem Maks z żoną wyszli tylko na pierwsze piętro w tej samej klatce, a Nikodem z żoną przeszli tylko do klatki obok — tak to daleko od siebie mieszkali. Oni wszyscy mieszkali po prostu w tym samym domu, co potem nazywali blokiem i tak to już zostało na zawsze.

W tym domu, który wszyscy mieszkańcy nazywali blokiem, wszyscy się znali i kłaniali się sobie codziennie. Mało tego, oni bez mała znali swoje codzienne problemy, mówili o nich między sobą a wielokrotnie sobie pomagali w pokonywaniu tych problemów. Pożyczali sobie różne rzeczy, ze szklanką soli włącznie i było nie do pomyślenia żeby ktoś coś nie oddał. Nikodem w swojej wcześniejszej wypowiedzi nie powiedział o tych drobiazgach, ale właśnie, te ostatnie drobiazgi też składały się na cały obraz ich sąsiedzkiego życia i miały znaleźć się w przygotowywanej książce.

— No to do zobaczenia w tym samym gronie za miesiąc, kiedy wrócisz — powiedział jeszcze Maks i wszyscy wyszli.

Dwa dni potem Wojtek był już w powietrzu. Mówiąc prawdę, to bał się tego lotu nie, dlatego, że to wysoko, że będzie oderwany od Ziemi, on patrzył na to z zupełnie innego punktu. Wojtek przed wylotem sprawdził dokładnie trasę przelotu analizując to, co dzieje się na Ziemi na tej trasie. Przecież nie tak dawno temu do spokojnie lecącego samolotu z Amsterdamu do Kuala Lumpur zbrodniarze rosyjscy wystrzelili rakietę i zginęło trzysta osób w tym bardzo wiele dzieci. Niby na trasie Wojtka nic takiego nie groziło, ale on wolał na to popatrzeć swoim okiem i ocenić po swojemu. Ponadto zajrzał do kilku książek z zakresu geopolityki, dotyczących USA i dość dokładnie wynotował sobie sprawy, na które zechce spojrzeć będąc na miejscu, czyli w Stanach Zjednoczonych. On przewidywał, że niektóre dotychczasowe poglądy będzie musiał zrewidować i to w znacznym stopniu.

Tymczasem w miasteczku życie toczyło się tak jak dotąd, tyle, że jakby panie, czyli Helena, Krystyna i Basia spotykały się jakoś częściej starając się jakoś wypełnić samotne życie Basi. Przecież żadna z nich nie wiedziała jak to jest, kiedy zostaje się w samotności, bez bliskiej osoby, która jest choćby za ścianą. Zresztą sama Basia też nie wiedziała, dla niej samej to też była zupełna nowość. Gdyby to Wojtek będąc poza domem, był gdzieś w pobliżu, w Polsce, ale on był aż po drugiej stronie Ziemi, gdy on tam spał, ona tutaj funkcjonowała. Na szczęście był telefon komórkowy, który pozwalał połączyć się ze sobą w wybranych porach. Zwykle łączyli się późnym wieczorem, bo tam wtedy było rano. Wojtek raczej mało mówił o sprawach rodzinnych obiecując, że opowie jak wróci, a już o Franku zupełnie nic nie mówił poza tym, że Franek faktycznie jest chory. Rozmawiali skromnie i krótko, bo Wojtek uważał, że ich rozmowy są podsłuchiwane i kto wie, kto ich podsłuchuje i w jakim celu. W końcu Basia przyznała mu rację i tak pozostało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: