- W empik go
Trzech wieszczów naszych: o życiu i dziełach Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego - ebook
Trzech wieszczów naszych: o życiu i dziełach Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 335 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego tych trzech tylko największych poetów nazywamy wieszczami? Co właściwie ten wyraz znaczy?
Wieszczem nazywano u nas tego, kto natchnioną myślą widział przyszłość narodu i wskazywał wiodące do niej drogi. Ten dar widzenia dawało mu wielkie uczucie, głęboka miłość kraju i całej ludzkości, a wreszcie mądrość, nie nabyta wiedzą, lecz płynąca z wielkiego ducha. On, jak gdyby w jasnowidzeniu, odgadywał niekiedy wielkie prawdy dziejom ludzkości nowe nadawał znaczenie, tłumaczył związek przeszłości z przyszłością, ostrzegał, groził, cieszył, potępiał, przebaczał i zapowiadał przyszłe wypadki.
A zatem wieszcz to prorok, przewodnik narodu na wielkiej drodze jego przeznaczenia.
Czy takimi wieszczami byli trzej nasi najwięksi poeci?
Zrozumieć to możemy naturalnie dopiero po zapoznaniu się bliższem z ich dziełami i życiem. Czytając ich utwory, zadawajmy sobie to pytanie, a sami na nie znajdziemy odpowiedź.
A jeśli zrozumiemy wskazywane przez nich drogi i zadania, to możemy śmiało powiedzieć sobie, że naprawdę zrozumieliśmy bardzo wiele, bo ducha wielkich ludzi i wielkiej poezji.I
Adam Mickiewicz urodził się na Litwie, w powiatowem miasteczku, Nowogródku, w samą wigilję Bożego Narodzenia 1798 r.
Ojciec jego był urzędnikiem w sądownictwie i miał w rynku niewielki domek murowany, "najpiękniejszy w mieście. " Tutaj spędził poeta szczęśliwe lata dzieciństwa, które nazwał potem "sielskiem, anielskiem, " w lecie tylko albo na święta wyjeżdżając do poblizkiej wioseczki, Zaosia, należącej do jego ciotki.
Wesołe i szczęśliwe to było dzieciństwo w otoczeniu dość licznej i kochającej się rodziny, przywiązanych do państwa domowników, znajomych i przyjaciół.
W cichym domku cicho upływało życie, według starych zwyczajów, proste i serdeczne. W "piekarni" wieczorami zbierały się dziewczęta, aby prząść i śpiewać pieśni. Stary Błażej, służący, opowiadał dziwy o podróżach swoich w jakieś dalekie kraje, nadzwyczajnych przygodach, zbójach, czarownicach, – dzieciom serca biły, oczy wychodziły na wierzch, po głowie snuły się cuda.
Wtedy Gąsiewska, stara poczciwa służąca, zaczynała śpiewać. Ileż ona umiała pieśni! litewskie, ruskie, polskie, krakowiaki – zapas niewyczerpany. Dziewczęta podchwytywały melodję, chór płynął, ogień trzaskał na kominku, a w duszach dzieci grały tysiączne uczucia: smutku, radości, zachwytu.
Tam już poznał Mickiewicz podania ludowe, które nam później dał w swoich poezjach, tam się budziła jego wyobraźnia i serdeczne uczucia dla tych ludzi dobrych i prostych, którzy stali się cząstką jego najwcześniejszych wspomnień.
Patrzmy, z jakiem uczuciem pisze w wiele lat później o tym domu:
Niedawno odwiedzałem dom nieboszczki matki:
Ledwie go poznać mogłem! już ledwie ostatki!
Kędy spojrzysz – rudera, pustka i zniszczenie!
Z płotów koły, z posadzek wyjęto kamienie,
Dziedziniec mech zarasta, piołun, ostu zioła,
Jak na cmentarzu w północ, milczenie dokoła!
O, inny dawniej bywał przyjazd mój w te bramy,
Po krótkiem niewidzeniu gdym wracał do mamy!
Już mię dobre życzenia spotkały zdaleka,
Życzliwa domu czeladź aż za miastem czeka:
Na rynek siostry, bracia wybiegają mali,
"Gustaw! Gustaw! wołają, pojazd zatrzymali.
Lecą nazad, gościńca wziąwszy po pierogu.
Mama z błogosławieństwem czeka mnie na progu;
Wrzask współuczniów, przyjaciół ledwie nie zagłuszy!
Teraz pustka, noc, cichość, ani żywej duszy.
Słychać tylko psa hałas i coś nakształt stuku:
Ach! ty to, psie nasz wierny, nasz poczciwy Kruku!
Stróżu i niegdyś całej kochanku rodziny,
Z licznych sług i przyjaciół tyś został jedyny!
Choć głodem przemorzony i skurczony laty,
Pilnujesz wrót bez zamka i bez panów chaty.
Kruku mój! pójdź tu, Kruku! – Bieży, staje, słucha,
Skacze na piersi, wyje – i pada bez ducha!…
Ujrzałem światło w oknach: wchodzę – cóż się dzieje?
Z latarnią, z siekierami plądrują złodzieje,
Burząc do reszty świętej przeszłości ostatki!
W miejscu, gdzie stało niegdyś łoże mojej matki,
Złodziej rąbał podłogę i odrywał cegły.
Schwyciłem, zgniotłem, – oczy na łeb mu wybiegły!
Siadam na ziemi, płacząc. W przedporannym mroku
Ktoś posuwa się, kijem podpierając kroku.
Kobieta w reszcie stroju, schorzała, wybladła,
Bardziej do czyścowego podobna widziadła,
Gdy obaczy straszliwą marę w pustym gmachu,
Żegnając się i krzycząc, słania się z przestrachu.
– Nie bój się! Pan Bóg z nami! ktoś, moja kochana?
Czego po domu pustym błąkasz się tak z rana?
– Jestem biedna uboga – ze łzami odpowie –
W tym domu niegdyś moi mieszkali panowie;
Dobrzy panowie, niech im wieczny pokój świeci!
Ale Pan Bóg nie szczęścił dla nich i dla dzieci, –
Pomarli, dom ich pustką, upada i gnije,
O paniczu nie słychać – pewnie już nie żyje! –
Krwią mi serce nabiegło, wsparłem się u proga…
Ach? więc wszystko minęło?"
Z czterech żyjących braci Adam Mickiewicz według starszeństwa był drugim. W dziewiątym roku życia zaczął uczęszczać do szkoły ks. Dominikanów, istniejącej naówczas w Nowogródku.
W tym wieku – jak się zdaje – nie miał jeszcze wielkiego powołania do pracy i nauki. Wolał las, łąkę, ogród od zamkniętych murów, ciasnej klasy i książki. Starszy brat uczył się pilnie, lecz Adaś najczęściej dopiero wieczorem przypominał sobie o tym obowiązku i leżąc w łóżku, prosił:
– Przeczytaj mi, mój drogi, co tam na jutro zadano.
Naturalnie, że to zmieniło się z czasem, ale z owych lat pierwszych zostało dosyć anegdotek, świadczących, że młody uczeń wolał figle, – i świadectwa kwartalne bardzo skromnie wyrażają sięo jego pilności.
Do zabawnych anegdotek należy znany czterowiersz, który miał podpowiedzieć jakiemuś koledze:
Niedaleko Damaszku
Siedział djabeł na daszku,
W kapeluszu czerwonym,
Kwiateczkami upstrzonym.
Zmieszany chłopiec widocznie nie umiał lekcji i powtarzał głośno wyrazy, nie rozumiejąc, co mówi, aż cała klasa wraz z nauczycielem śmiać się musiała z psoty.
Do najulubieńszych zabaw starszych uczniów należały majówki, zabawa w wojsko i sądy studenckie.
Majówki były prawdziwą rozkoszą dla chłopców. Okolice Nowogródka są piękne, malownicze, na jednej z gór poblizkich widać ruiny zamku, dalej góra Mendoga i Żarnowa, lasem okryta, dokoła pełno gajów, zieloności i trakt bity, jak wstęga, wszystko to pozwalało urozmaicać wycieczki, dodawać im uroku zmianą miejscowości i charakteru zabawy.
Zabawa w wojsko zaczynała się jeszcze przed szkołą, ale szkolne ćwiczenia i coraz bogatsze wiadomości z historji doskonaliły ją i podniecały zapał wojowników. W jednym z najpiękniejszych poematów Mickiewicza znajdujemy urywek, malujący, jak bardzo zajmowała go ta rozrywka. Więc np. bawią się w Jana III-go pod Wiedniem:
Wnet zwoływam współuczniów, szykuję pod lasem:
Tu krwawe z chmur pohańskich świecą się księżyce,
Tam Niemców potrwożonych następują roty;
Każę wodze ukrócić, w toku złożyć groty;
Wpadam, a za mną szabel polskich błyskawice!
Przerzedzają się chmury, wrzask o gwiazdy bije,
Gradem lecą turbany i obcięte szyje,
Janczarów zgraja pierzchła, lub do piasku wbita;
Zrąbaną z koni jazdę rozniosły kopyta.
Aż pod wał trzebim drogę!… (ten wzgórek był wałem)…
Wspomnijmy, że na czasy dzieciństwa Mickiewicza przypadają legjony i zwycięstwa Napoleona, nic też dziwnego, że wojny i wojsko zajmowały przedewszystkiem młodzież szkolną.
W Nowogródku stal wtedy pułk konnicy i codziennie odbywał ćwiczenia. Uczniowie – jeśli tylko mieli godziny wolne – przypatrywali się mustrze z zajęciem, a następnie powtarzali w swoich zabawach to wszystko, co im się najbardziej podobało. Podczas rekreacji zbierali się gromadnie pod górą Mendoga i uzbrojeni w kije, urządzali szturmy, staczali uparte walki.
Z czasem utworzono niby rozmaite pułki, które po zabawie wieczorem wracały do klasztoru w wojskowym porządku.
Ksiądz prefekt szkoły, widząc, jaką ta zabawa sprawia przyjemność uczniom, postanowił – naradziwszy się z profesorami, dać studenckiemu wojsku lepsze uzbrojenie. Porobiono z papieru czapki i tornistry, stolarze przygotowali cały zapas lanc, pałaszy, szabel, karabinów z bagnetami, blacharze różnych ozdób do rynsztunków; matki i siostry szyły mundury i chorągiewki. Ponieważ klas było 6, więc wyszyto 6 sztandarów, a 3 maja 1810 roku był pierwszy przegląd tych świetnie wystrojonych już bataljonów;
Wszystko szło jak najlepiej. Arsenał był w szkole, sztandary składano w kościele; młodzież niezmiernie zajęta swoją wojskową służbą, spoważniała. Wtem zdarzył się wypadek, który zgubił armję studencką.
Pewnego razu pułki wymaszerowały do pobliskiej wioski, gdzie odbyła się mustra, a następnie był odpoczynek i zabawa. Wieczorem powracali w uroczystym marszu, z rozwiniętymi sztandarami, przy odgłosie bębna i śpiewu. W tych dniach właśnie do Nowogródka przybył nowy pułk dragonów. W chwili, kiedy uczniowie zbliżali się do ratusza, jeden z poruczników dla zmiany warty wychodził z odwachu.
Niewiadomo, jakim sposobem między uczniem Głowackim a tym porucznikiem przyszło do kłótni, która zmieniła się w bójkę. Dragoni pospieszyli na pomoc porucznikowi, obili Głowackiego i rozproszyli jego pluton.
Wieść o porażce lotem błyskawicy rozniosła się wśród innych pułków, drewniane karabiny i papierowe hełmy uczuły lwią odwagę i pragnienie walki. Mają ustąpić pokonani? Oni?
Przed ratuszem stoi warta, ani przypuszczając, że może ją ktoś atakować. Armja uczniowska uderza na wartę, wyrywa broń żołnierzom, niektórych jako jeńców ciągną do klasztoru i bramę zatrzaskują.
Zwycięstwo! tryumf! Ba, ale co dalej? Po jeńców przyjdzie wojsko. Co powie władza szkolna? I co począć?
Na szczęście w każdym klasztorze są furtki: wymknęli się furtkami i zwycięzcy i jeńcy, a rzeczywiste wojsko, wysadziwszy bramę, nie zastało już nikogo na dziedzińcu.
Ale przecie natem skończyć się nie mogło. Ojciec Mickiewicza, ksiądz rektor i kilka innych osób bawili się w najlepsze, gdy jeden z chłopców przybiegł z wiadomością o tem, co zaszło w mieście. Zerwali się wszyscy zaniepokojeni. Na szczęście generał-major był człowiek uczciwy, osądził całą sprawę jako dziecinny wybryk i żądał odpowiedniej kary na winowajców.
Kilku uczniów szóstej klasy wydalono, inni odsiedzieli kozę. Dla żołnierzy, których skóry i mundury ucierpiały w walce, rodzice uczniów złożyli pieniężne wynagrodzenie. Jeden z profesorów wypalił chłopcom piorunującą perorę; generała z całym sztabem zaproszono na obiad, i jakoś wszystko się zatarło.
Ale uczniowskie wojsko rozwiązano, i odtąd zabaw wojennych nie było. (1)
Sądy studenckie odbywały się zupełnie na wzór prawdziwych sądów trybunalskich. Obierano prezesa, radców, pisarza i innych urzędników, byli obrońcy i oskarżyciele, pisano oskarżenia, obrony, zeznania, wyroki i sądzono zupełnie sprawiedliwie nietylko zatargi pomiędzy uczniami, ale uczniowskie sprawy z ludźmi z poza szkoły. "Do sali posiedzeń cisnęli się widzowie z ciekawości tej zabawy młodzieńców. "
Serdeczny stosunek z nauczycielami oddziaływał bardzo dodatnio na młodzież, a wpływ ich w późniejszem życiu przyniósł jej wiele dobrego.
Tak więc zarazem szkoła i dom rodzicielski, piękna natura i swoboda wiejska urabiały młodą duszę Mickiewicza, pozwalając jej rozwijać się zdrowo, w pogodnej atmosferze i wśród szlachetnych uczuć.
–- (1) Wojsko studenckie ściśle podług Tretiaka, z małemi skróceniami.
Niestety, jakże prędko upływają lata dzieciństwa, jeżeli są szczęśliwe!
W czternastym roku życia Mickiewicz stracił ojca. Możemy sobie łatwo wyobrazić, jak ten cios oddziałać musiał na wrażliwego chłopca, – pierwsza prawdziwa boleść.
Lecz stało się to w r. 1812, i już w parę miesięcy potem niezwykłe i wstrząsające wypadki zbudziły serca do nowego życia, opanowały dusze całego narodu i zostawiły w nich wielkie wspomnienia, głębokie i niezatarte.
W lipcu armja Napoleona wkroczyła do Nowogródka, a w dworku Mickiewiczów stanął król westfalski, Hieronim, brat Napoleona.
Na wojska, wodzów, króla i sztandary trzynastoletni chłopiec patrzał z uniesieniem, z uczuciem, które w 20 lat później odmalował nam żywo w "Panu Tadeuszu. "
O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju!…
Ciebie lud dotąd zowie rokiem urodzaju,
A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy.
Zdawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem
I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;
Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem
Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem,
Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.
Kiedy pierwszy raz bydło wygnano na wiosnę,
Uważano, że chociaż zgłodniałe i chude,
Nie biegło na ruń, co już umaiła grudę,
Lecz kładło się na rolę i schyliwszy głowy,
Ryczało, albo żuło swój pokarm zimowy.
I wieśniacy, ciągnący na jarzynę pługi,
Nie cieszą się, jak zwykle, z końca zimy długiej,
Nie śpiewają piosenek: pracują leniwo,
Jakby nie pamiętali na zasiew i żniwo.
Co krok wstrzymują woły i podjezdki w bronie
I poglądają z trwogą ku zachodniej stronie,
Jakby z tej strony miał się objawić cud jaki,
I uważają z trwogą wracające ptaki.
Bo już bocian przyleciał do rodzinnej sosny
I rozpiął skrzydła białe, wczesny sztandar wiosny;
A za nim, krzykliwymi nadciągnąwszy pułki,
Gromadziły się ponad wodami jaskółki
I z ziemi zmarzłej brały błoto na swe domki.
W wieczór słychać w zaroślach szept ciągnącej słomki,
I stada dzikich gęsi szumią ponad lasem,
I znużone, na popas spadają z hałasem,
A w głębi ciemnej nieba wciąż jęczą żórawie.
Słysząc to, nocni stróże pytają w obawie,
Skąd w królestwie skrzydlatem tyle zamieszania?
Jaka burza te ptaki tak wcześnie wygania?
Aż oto nowe stada: jakby gilów, siewek
I szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek
Zajaśniały na wzgórkach, spadają na błonie:
Konnica! Dziwne stroje, niewidziane bronie!
Pułk za pułkiem; a środkiem, jak stopione śniegi,
Płyną drogami kute żelazem szeregi;
Z lasów czernią się czapki, rząd bagnetów błyska,
Roją się niezliczone piechoty mrowiska.
Wszyscy na północ! Rzekłbyś, że w on czas z wyraju
Za ptactwem i lud ruszył do naszego kraju,
Pędzony niepojętą, instynktową mocą.
Konie, ludzie, armaty, orły, dniem i nocą
Płyną; na niebie górą tu i owdzie łuny,
Ziemia drży, słychać, biją stronami pioruny…
Wojna! wojna!… Nie było w Litwie kąta ziemi,
Gdzieby jej huk nie doszedł. Pomiędzy ciemnemi
Puszczami chłop, którego dziady i rodzice
Pomarli, nie wyjrzawszy za lasu granice,
Który innych na niebie nie rozumiał krzyków
Prócz wichrów, a na ziemi prócz bestyi ryków,
Gości innych nie widział, oprócz spółleśników –
Teraz widzi: na niebie dziwna łuna pała,
W puszczy łoskot: to kula od jakiegoś działa,
Zbłądziwszy z pola bitwy, dróg w lesie szukała,
Rwąc pnie, siekąc gałęzie. Żubr, brodacz sędziwy,
Zadrżał we mchu, najeżył długie włosy grzywy,
Wstaje nawpół, na przednich nogach się opiera,
I potrząsając brodą, zdziwiony spoziera
Na błyskające nagle między łomem zgliszcze:
Był to zbłąkany granat: kręci się, wre, świszcze,
Pękł z hukiem, jakby piorun; żubr pierwszy raz w życiu Zląkł się i uciekł, w głębszem schować się ukryciu.
O wiosno! Kto cię widział wtenczas w naszym kraju,
Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju! O wiosno, kto cię widział, jak byłaś kwitnąca Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca,
Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!
Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna!
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu!
Lecz oto następuje sroga, straszna zima, i świetna armja ginie wśród zasp śnieżnych, tysiącem trupów znaczy każdą milę drogi, kona z głodu i nędzy, złamana potęgą natury.
Po takiej wiośnie tak okropna zima. Nie świetne pułki teraz płyną "jak stopione śniegi, " ale wśród śniegów toną niedobitki, nędzarze bez odzieży, umierając z głodu.
Widzieć ich musiał Adam w Nowogródku, bo i tamtędy szły bezładne tłumy, uchodząc przed nieprzyjacielem i mrozem, ale tych wrażeń może nie chciał opisywać: nadto były bolesne. Krótkie obrazki tylko znajdujemy w "Konradzie Wallenrodzie, " jak gdyby z niechęcią, z przerażeniem oglądał je wciąż jeszcze w mrocznej dali:
Biegną bezładnie, w zaspach śniegu toną.
Ci jeszcze wloką odrętwiałe nogi,
Ci w biegu nagle przystygli do drogi, –
Lecz ręce wznoszą, i stojące trupy
Wskazują miasto, jak przydrożne słupy.
Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała.
Harpija głodu ich lica wyssała. "
Nic dziwnego, że pod takiemi wrażeniami wesoły chłopiec wcześnie spoważniał i dojrzał. Wkrótce potem skończył szkołę nowogródzką i zapragnął kształcić się dalej, marzył o Wilnie, uniwersytecie.
Lecz tylko marzył o tem, gdyż po śmierci ojca i klęskach ostatniej wojny skromne dochody tak się uszczupliły, że nie mogły wystarczyć na utrzymanie go w Wilnie i opłatę wyższej nauki. – Co począć? – Starszy brat już miał płatne miejsce w Nowogródku, zarabiał, pomagał matce wychowywać młodszych, czy nie najlepiej będzie dla Adama iść za jego przykładem?