Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trzech wieszczów naszych: o życiu i dziełach Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzech wieszczów naszych: o życiu i dziełach Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 335 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DLA­CZE­GO WIESZ­CZÓW?

Dla­cze­go tych trzech tyl­ko naj­więk­szych po­etów na­zy­wa­my wiesz­cza­mi? Co wła­ści­wie ten wy­raz zna­czy?

Wiesz­czem na­zy­wa­no u nas tego, kto na­tchnio­ną my­ślą wi­dział przy­szłość na­ro­du i wska­zy­wał wio­dą­ce do niej dro­gi. Ten dar wi­dze­nia da­wa­ło mu wiel­kie uczu­cie, głę­bo­ka mi­łość kra­ju i ca­łej ludz­ko­ści, a wresz­cie mą­drość, nie na­by­ta wie­dzą, lecz pły­ną­ca z wiel­kie­go du­cha. On, jak gdy­by w ja­sno­wi­dze­niu, od­ga­dy­wał nie­kie­dy wiel­kie praw­dy dzie­jom ludz­ko­ści nowe nada­wał zna­cze­nie, tłu­ma­czył zwią­zek prze­szło­ści z przy­szło­ścią, ostrze­gał, gro­ził, cie­szył, po­tę­piał, prze­ba­czał i za­po­wia­dał przy­szłe wy­pad­ki.

A za­tem wieszcz to pro­rok, prze­wod­nik na­ro­du na wiel­kiej dro­dze jego prze­zna­cze­nia.

Czy ta­ki­mi wiesz­cza­mi byli trzej nasi naj­więk­si po­eci?

Zro­zu­mieć to mo­że­my na­tu­ral­nie do­pie­ro po za­po­zna­niu się bliż­szem z ich dzie­ła­mi i ży­ciem. Czy­ta­jąc ich utwo­ry, za­da­waj­my so­bie to py­ta­nie, a sami na nie znaj­dzie­my od­po­wiedź.

A je­śli zro­zu­mie­my wska­zy­wa­ne przez nich dro­gi i za­da­nia, to mo­że­my śmia­ło po­wie­dzieć so­bie, że na­praw­dę zro­zu­mie­li­śmy bar­dzo wie­le, bo du­cha wiel­kich lu­dzi i wiel­kiej po­ezji.I

Adam Mic­kie­wicz uro­dził się na Li­twie, w po­wia­to­wem mia­stecz­ku, No­wo­gród­ku, w samą wi­gil­ję Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1798 r.

Oj­ciec jego był urzęd­ni­kiem w są­dow­nic­twie i miał w ryn­ku nie­wiel­ki do­mek mu­ro­wa­ny, "naj­pięk­niej­szy w mie­ście. " Tu­taj spę­dził po­eta szczę­śli­we lata dzie­ciń­stwa, któ­re na­zwał po­tem "siel­skiem, aniel­skiem, " w le­cie tyl­ko albo na świę­ta wy­jeż­dża­jąc do po­bliz­kiej wio­secz­ki, Za­osia, na­le­żą­cej do jego ciot­ki.

We­so­łe i szczę­śli­we to było dzie­ciń­stwo w oto­cze­niu dość licz­nej i ko­cha­ją­cej się ro­dzi­ny, przy­wią­za­nych do pań­stwa do­mow­ni­ków, zna­jo­mych i przy­ja­ciół.

W ci­chym dom­ku ci­cho upły­wa­ło ży­cie, we­dług sta­rych zwy­cza­jów, pro­ste i ser­decz­ne. W "pie­kar­ni" wie­czo­ra­mi zbie­ra­ły się dziew­czę­ta, aby prząść i śpie­wać pie­śni. Sta­ry Bła­żej, słu­żą­cy, opo­wia­dał dzi­wy o po­dró­żach swo­ich w ja­kieś da­le­kie kra­je, nad­zwy­czaj­nych przy­go­dach, zbó­jach, cza­row­ni­cach, – dzie­ciom ser­ca biły, oczy wy­cho­dzi­ły na wierzch, po gło­wie snu­ły się cuda.

Wte­dy Gą­siew­ska, sta­ra po­czci­wa słu­żą­ca, za­czy­na­ła śpie­wać. Ileż ona umia­ła pie­śni! li­tew­skie, ru­skie, pol­skie, kra­ko­wia­ki – za­pas nie­wy­czer­pa­ny. Dziew­czę­ta pod­chwy­ty­wa­ły me­lo­dję, chór pły­nął, ogień trza­skał na ko­min­ku, a w du­szach dzie­ci gra­ły ty­sią­cz­ne uczu­cia: smut­ku, ra­do­ści, za­chwy­tu.

Tam już po­znał Mic­kie­wicz po­da­nia lu­do­we, któ­re nam póź­niej dał w swo­ich po­ezjach, tam się bu­dzi­ła jego wy­obraź­nia i ser­decz­ne uczu­cia dla tych lu­dzi do­brych i pro­stych, któ­rzy sta­li się cząst­ką jego naj­wcze­śniej­szych wspo­mnień.

Pa­trz­my, z ja­kiem uczu­ciem pi­sze w wie­le lat póź­niej o tym domu:

Nie­daw­no od­wie­dza­łem dom nie­boszcz­ki mat­ki:

Le­d­wie go po­znać mo­głem! już le­d­wie ostat­ki!

Kędy spoj­rzysz – ru­de­ra, pust­ka i znisz­cze­nie!

Z pło­tów koły, z po­sa­dzek wy­ję­to ka­mie­nie,

Dzie­dzi­niec mech za­ra­sta, pio­łun, ostu zio­ła,

Jak na cmen­ta­rzu w pół­noc, mil­cze­nie do­ko­ła!

O, inny daw­niej by­wał przy­jazd mój w te bra­my,

Po krót­kiem nie­wi­dze­niu gdym wra­cał do mamy!

Już mię do­bre ży­cze­nia spo­tka­ły zda­le­ka,

Życz­li­wa domu cze­ladź aż za mia­stem cze­ka:

Na ry­nek sio­stry, bra­cia wy­bie­ga­ją mali,

"Gu­staw! Gu­staw! wo­ła­ją, po­jazd za­trzy­ma­li.

Lecą na­zad, go­ściń­ca wziąw­szy po pie­ro­gu.

Mama z bło­go­sła­wień­stwem cze­ka mnie na pro­gu;

Wrzask współ­ucz­niów, przy­ja­ciół le­d­wie nie za­głu­szy!

Te­raz pust­ka, noc, ci­chość, ani ży­wej du­szy.

Sły­chać tyl­ko psa ha­łas i coś na­kształt stu­ku:

Ach! ty to, psie nasz wier­ny, nasz po­czci­wy Kru­ku!

Stró­żu i nie­gdyś ca­łej ko­chan­ku ro­dzi­ny,

Z licz­nych sług i przy­ja­ciół tyś zo­stał je­dy­ny!

Choć gło­dem prze­mo­rzo­ny i skur­czo­ny laty,

Pil­nu­jesz wrót bez zam­ka i bez pa­nów cha­ty.

Kru­ku mój! pójdź tu, Kru­ku! – Bie­ży, sta­je, słu­cha,

Ska­cze na pier­si, wyje – i pada bez du­cha!…

Uj­rza­łem świa­tło w oknach: wcho­dzę – cóż się dzie­je?

Z la­tar­nią, z sie­kie­ra­mi plą­dru­ją zło­dzie­je,

Bu­rząc do resz­ty świę­tej prze­szło­ści ostat­ki!

W miej­scu, gdzie sta­ło nie­gdyś łoże mo­jej mat­ki,

Zło­dziej rą­bał pod­ło­gę i od­ry­wał ce­gły.

Schwy­ci­łem, zgnio­tłem, – oczy na łeb mu wy­bie­gły!

Sia­dam na zie­mi, pła­cząc. W przed­po­ran­nym mro­ku

Ktoś po­su­wa się, ki­jem pod­pie­ra­jąc kro­ku.

Ko­bie­ta w resz­cie stro­ju, scho­rza­ła, wy­bla­dła,

Bar­dziej do czy­ś­co­we­go po­dob­na wi­dzia­dła,

Gdy oba­czy strasz­li­wą marę w pu­stym gma­chu,

Że­gna­jąc się i krzy­cząc, sła­nia się z prze­stra­chu.

– Nie bój się! Pan Bóg z nami! ktoś, moja ko­cha­na?

Cze­go po domu pu­stym błą­kasz się tak z rana?

– Je­stem bied­na ubo­ga – ze łza­mi od­po­wie –

W tym domu nie­gdyś moi miesz­ka­li pa­no­wie;

Do­brzy pa­no­wie, niech im wiecz­ny po­kój świe­ci!

Ale Pan Bóg nie szczę­ścił dla nich i dla dzie­ci, –

Po­mar­li, dom ich pust­ką, upa­da i gni­je,

O pa­ni­czu nie sły­chać – pew­nie już nie żyje! –

Krwią mi ser­ce na­bie­gło, wspar­łem się u pro­ga…

Ach? więc wszyst­ko mi­nę­ło?"

Z czte­rech ży­ją­cych bra­ci Adam Mic­kie­wicz we­dług star­szeń­stwa był dru­gim. W dzie­wią­tym roku ży­cia za­czął uczęsz­czać do szko­ły ks. Do­mi­ni­ka­nów, ist­nie­ją­cej na­ów­czas w No­wo­gród­ku.

W tym wie­ku – jak się zda­je – nie miał jesz­cze wiel­kie­go po­wo­ła­nia do pra­cy i na­uki. Wo­lał las, łąkę, ogród od za­mknię­tych mu­rów, cia­snej kla­sy i książ­ki. Star­szy brat uczył się pil­nie, lecz Adaś naj­czę­ściej do­pie­ro wie­czo­rem przy­po­mi­nał so­bie o tym obo­wiąz­ku i le­żąc w łóż­ku, pro­sił:

– Prze­czy­taj mi, mój dro­gi, co tam na ju­tro za­da­no.

Na­tu­ral­nie, że to zmie­ni­ło się z cza­sem, ale z owych lat pierw­szych zo­sta­ło do­syć aneg­do­tek, świad­czą­cych, że mło­dy uczeń wo­lał fi­gle, – i świa­dec­twa kwar­tal­ne bar­dzo skrom­nie wy­ra­ża­ją sięo jego pil­no­ści.

Do za­baw­nych aneg­do­tek na­le­ży zna­ny czte­ro­wiersz, któ­ry miał pod­po­wie­dzieć ja­kie­muś ko­le­dze:

Nie­da­le­ko Da­masz­ku

Sie­dział dja­beł na dasz­ku,

W ka­pe­lu­szu czer­wo­nym,

Kwia­tecz­ka­mi upstrzo­nym.

Zmie­sza­ny chło­piec wi­docz­nie nie umiał lek­cji i po­wta­rzał gło­śno wy­ra­zy, nie ro­zu­mie­jąc, co mówi, aż cała kla­sa wraz z na­uczy­cie­lem śmiać się mu­sia­ła z pso­ty.

Do naj­ulu­bień­szych za­baw star­szych uczniów na­le­ża­ły ma­jów­ki, za­ba­wa w woj­sko i sądy stu­denc­kie.

Ma­jów­ki były praw­dzi­wą roz­ko­szą dla chłop­ców. Oko­li­ce No­wo­gród­ka są pięk­ne, ma­low­ni­cze, na jed­nej z gór po­bliz­kich wi­dać ru­iny zam­ku, da­lej góra Men­do­ga i Żar­no­wa, la­sem okry­ta, do­ko­ła peł­no ga­jów, zie­lo­no­ści i trakt bity, jak wstę­ga, wszyst­ko to po­zwa­la­ło uroz­ma­icać wy­ciecz­ki, do­da­wać im uro­ku zmia­ną miej­sco­wo­ści i cha­rak­te­ru za­ba­wy.

Za­ba­wa w woj­sko za­czy­na­ła się jesz­cze przed szko­łą, ale szkol­ne ćwi­cze­nia i co­raz bo­gat­sze wia­do­mo­ści z hi­stor­ji do­sko­na­li­ły ją i pod­nie­ca­ły za­pał wo­jow­ni­ków. W jed­nym z naj­pięk­niej­szych po­ema­tów Mic­kie­wi­cza znaj­du­je­my ury­wek, ma­lu­ją­cy, jak bar­dzo zaj­mo­wa­ła go ta roz­ryw­ka. Więc np. ba­wią się w Jana III-go pod Wied­niem:

Wnet zwo­ły­wam współ­ucz­niów, szy­ku­ję pod la­sem:

Tu krwa­we z chmur po­hań­skich świe­cą się księ­ży­ce,

Tam Niem­ców po­trwo­żo­nych na­stę­pu­ją roty;

Każę wo­dze ukró­cić, w toku zło­żyć gro­ty;

Wpa­dam, a za mną sza­bel pol­skich bły­ska­wi­ce!

Prze­rze­dza­ją się chmu­ry, wrzask o gwiaz­dy bije,

Gra­dem lecą tur­ba­ny i ob­cię­te szy­je,

Jan­cza­rów zgra­ja pierz­chła, lub do pia­sku wbi­ta;

Zrą­ba­ną z koni jaz­dę roz­nio­sły ko­py­ta.

Aż pod wał trze­bim dro­gę!… (ten wzgó­rek był wa­łem)…

Wspo­mnij­my, że na cza­sy dzie­ciń­stwa Mic­kie­wi­cza przy­pa­da­ją le­gjo­ny i zwy­cię­stwa Na­po­le­ona, nic też dziw­ne­go, że woj­ny i woj­sko zaj­mo­wa­ły przedew­szyst­kiem mło­dzież szkol­ną.

W No­wo­gród­ku stal wte­dy pułk kon­ni­cy i co­dzien­nie od­by­wał ćwi­cze­nia. Ucznio­wie – je­śli tyl­ko mie­li go­dzi­ny wol­ne – przy­pa­try­wa­li się mu­strze z za­ję­ciem, a na­stęp­nie po­wta­rza­li w swo­ich za­ba­wach to wszyst­ko, co im się naj­bar­dziej po­do­ba­ło. Pod­czas re­kre­acji zbie­ra­li się gro­mad­nie pod górą Men­do­ga i uzbro­je­ni w kije, urzą­dza­li sztur­my, sta­cza­li upar­te wal­ki.

Z cza­sem utwo­rzo­no niby roz­ma­ite puł­ki, któ­re po za­ba­wie wie­czo­rem wra­ca­ły do klasz­to­ru w woj­sko­wym po­rząd­ku.

Ksiądz pre­fekt szko­ły, wi­dząc, jaką ta za­ba­wa spra­wia przy­jem­ność uczniom, po­sta­no­wił – na­ra­dziw­szy się z pro­fe­so­ra­mi, dać stu­denc­kie­mu woj­sku lep­sze uzbro­je­nie. Po­ro­bio­no z pa­pie­ru czap­ki i tor­ni­stry, sto­la­rze przy­go­to­wa­li cały za­pas lanc, pa­ła­szy, sza­bel, ka­ra­bi­nów z ba­gne­ta­mi, bla­cha­rze róż­nych ozdób do rynsz­tun­ków; mat­ki i sio­stry szy­ły mun­du­ry i cho­rą­giew­ki. Po­nie­waż klas było 6, więc wy­szy­to 6 sztan­da­rów, a 3 maja 1810 roku był pierw­szy prze­gląd tych świet­nie wy­stro­jo­nych już ba­tal­jo­nów;

Wszyst­ko szło jak naj­le­piej. Ar­se­nał był w szko­le, sztan­da­ry skła­da­no w ko­ście­le; mło­dzież nie­zmier­nie za­ję­ta swo­ją woj­sko­wą służ­bą, spo­waż­nia­ła. Wtem zda­rzył się wy­pa­dek, któ­ry zgu­bił arm­ję stu­denc­ką.

Pew­ne­go razu puł­ki wy­ma­sze­ro­wa­ły do po­bli­skiej wio­ski, gdzie od­by­ła się mu­stra, a na­stęp­nie był od­po­czy­nek i za­ba­wa. Wie­czo­rem po­wra­ca­li w uro­czy­stym mar­szu, z roz­wi­nię­ty­mi sztan­da­ra­mi, przy od­gło­sie bęb­na i śpie­wu. W tych dniach wła­śnie do No­wo­gród­ka przy­był nowy pułk dra­go­nów. W chwi­li, kie­dy ucznio­wie zbli­ża­li się do ra­tu­sza, je­den z po­rucz­ni­ków dla zmia­ny war­ty wy­cho­dził z od­wa­chu.

Nie­wia­do­mo, ja­kim spo­so­bem mię­dzy uczniem Gło­wac­kim a tym po­rucz­ni­kiem przy­szło do kłót­ni, któ­ra zmie­ni­ła się w bój­kę. Dra­go­ni po­spie­szy­li na po­moc po­rucz­ni­ko­wi, obi­li Gło­wac­kie­go i roz­pro­szy­li jego plu­ton.

Wieść o po­raż­ce lo­tem bły­ska­wi­cy roz­nio­sła się wśród in­nych puł­ków, drew­nia­ne ka­ra­bi­ny i pa­pie­ro­we heł­my uczu­ły lwią od­wa­gę i pra­gnie­nie wal­ki. Mają ustą­pić po­ko­na­ni? Oni?

Przed ra­tu­szem stoi war­ta, ani przy­pusz­cza­jąc, że może ją ktoś ata­ko­wać. Arm­ja uczniow­ska ude­rza na war­tę, wy­ry­wa broń żoł­nie­rzom, nie­któ­rych jako jeń­ców cią­gną do klasz­to­ru i bra­mę za­trza­sku­ją.

Zwy­cię­stwo! try­umf! Ba, ale co da­lej? Po jeń­ców przyj­dzie woj­sko. Co po­wie wła­dza szkol­na? I co po­cząć?

Na szczę­ście w każ­dym klasz­to­rze są furt­ki: wy­mknę­li się furt­ka­mi i zwy­cięz­cy i jeń­cy, a rze­czy­wi­ste woj­sko, wy­sa­dziw­szy bra­mę, nie za­sta­ło już ni­ko­go na dzie­dziń­cu.

Ale prze­cie na­tem skoń­czyć się nie mo­gło. Oj­ciec Mic­kie­wi­cza, ksiądz rek­tor i kil­ka in­nych osób ba­wi­li się w naj­lep­sze, gdy je­den z chłop­ców przy­biegł z wia­do­mo­ścią o tem, co za­szło w mie­ście. Ze­rwa­li się wszy­scy za­nie­po­ko­je­ni. Na szczę­ście ge­ne­rał-ma­jor był czło­wiek uczci­wy, osą­dził całą spra­wę jako dzie­cin­ny wy­bryk i żą­dał od­po­wied­niej kary na wi­no­waj­ców.

Kil­ku uczniów szó­stej kla­sy wy­da­lo­no, inni od­sie­dzie­li kozę. Dla żoł­nie­rzy, któ­rych skó­ry i mun­du­ry ucier­pia­ły w wal­ce, ro­dzi­ce uczniów zło­ży­li pie­nięż­ne wy­na­gro­dze­nie. Je­den z pro­fe­so­rów wy­pa­lił chłop­com pio­ru­nu­ją­cą pe­ro­rę; ge­ne­ra­ła z ca­łym szta­bem za­pro­szo­no na obiad, i ja­koś wszyst­ko się za­tar­ło.

Ale uczniow­skie woj­sko roz­wią­za­no, i od­tąd za­baw wo­jen­nych nie było. (1)

Sądy stu­denc­kie od­by­wa­ły się zu­peł­nie na wzór praw­dzi­wych są­dów try­bu­nal­skich. Obie­ra­no pre­ze­sa, rad­ców, pi­sa­rza i in­nych urzęd­ni­ków, byli obroń­cy i oskar­ży­cie­le, pi­sa­no oskar­że­nia, obro­ny, ze­zna­nia, wy­ro­ki i są­dzo­no zu­peł­nie spra­wie­dli­wie nie­tyl­ko za­tar­gi po­mię­dzy ucznia­mi, ale uczniow­skie spra­wy z ludź­mi z poza szko­ły. "Do sali po­sie­dzeń ci­snę­li się wi­dzo­wie z cie­ka­wo­ści tej za­ba­wy mło­dzień­ców. "

Ser­decz­ny sto­su­nek z na­uczy­cie­la­mi od­dzia­ły­wał bar­dzo do­dat­nio na mło­dzież, a wpływ ich w póź­niej­szem ży­ciu przy­niósł jej wie­le do­bre­go.

Tak więc za­ra­zem szko­ła i dom ro­dzi­ciel­ski, pięk­na na­tu­ra i swo­bo­da wiej­ska ura­bia­ły mło­dą du­szę Mic­kie­wi­cza, po­zwa­la­jąc jej roz­wi­jać się zdro­wo, w po­god­nej at­mos­fe­rze i wśród szla­chet­nych uczuć.

–- (1) Woj­sko stu­denc­kie ści­śle po­dług Tre­tia­ka, z ma­łe­mi skró­ce­nia­mi.

Nie­ste­ty, jak­że pręd­ko upły­wa­ją lata dzie­ciń­stwa, je­że­li są szczę­śli­we!

W czter­na­stym roku ży­cia Mic­kie­wicz stra­cił ojca. Mo­że­my so­bie ła­two wy­obra­zić, jak ten cios od­dzia­łać mu­siał na wraż­li­we­go chłop­ca, – pierw­sza praw­dzi­wa bo­leść.

Lecz sta­ło się to w r. 1812, i już w parę mie­się­cy po­tem nie­zwy­kłe i wstrzą­sa­ją­ce wy­pad­ki zbu­dzi­ły ser­ca do no­we­go ży­cia, opa­no­wa­ły du­sze ca­łe­go na­ro­du i zo­sta­wi­ły w nich wiel­kie wspo­mnie­nia, głę­bo­kie i nie­za­tar­te.

W lip­cu arm­ja Na­po­le­ona wkro­czy­ła do No­wo­gród­ka, a w dwor­ku Mic­kie­wi­czów sta­nął król west­fal­ski, Hie­ro­nim, brat Na­po­le­ona.

Na woj­ska, wo­dzów, kró­la i sztan­da­ry trzy­na­sto­let­ni chło­piec pa­trzał z unie­sie­niem, z uczu­ciem, któ­re w 20 lat póź­niej od­ma­lo­wał nam żywo w "Panu Ta­de­uszu. "

O roku ów! kto cie­bie wi­dział w na­szym kra­ju!…

Cie­bie lud do­tąd zo­wie ro­kiem uro­dza­ju,

A żoł­nierz ro­kiem woj­ny; do­tąd lu­bią sta­rzy

O to­bie ba­jać, do­tąd pieśń o to­bie ma­rzy.

Zdaw­na by­łeś nie­bie­skim oznaj­mio­ny cu­dem

I po­prze­dzo­ny głu­chą wie­ścią mię­dzy lu­dem;

Ogar­nę­ło Li­twi­nów ser­ca z wio­sny słoń­cem

Ja­kieś dziw­ne prze­czu­cie, jak przed świa­ta koń­cem,

Ja­kieś ocze­ki­wa­nie tę­sk­ne i ra­do­sne.

Kie­dy pierw­szy raz by­dło wy­gna­no na wio­snę,

Uwa­ża­no, że cho­ciaż zgłod­nia­łe i chu­de,

Nie bie­gło na ruń, co już uma­iła gru­dę,

Lecz kła­dło się na rolę i schy­liw­szy gło­wy,

Ry­cza­ło, albo żuło swój po­karm zi­mo­wy.

I wie­śnia­cy, cią­gną­cy na ja­rzy­nę płu­gi,

Nie cie­szą się, jak zwy­kle, z koń­ca zimy dłu­giej,

Nie śpie­wa­ją pio­se­nek: pra­cu­ją le­ni­wo,

Jak­by nie pa­mię­ta­li na za­siew i żni­wo.

Co krok wstrzy­mu­ją woły i pod­jezd­ki w bro­nie

I po­glą­da­ją z trwo­gą ku za­chod­niej stro­nie,

Jak­by z tej stro­ny miał się ob­ja­wić cud jaki,

I uwa­ża­ją z trwo­gą wra­ca­ją­ce pta­ki.

Bo już bo­cian przy­le­ciał do ro­dzin­nej so­sny

I roz­piął skrzy­dła bia­łe, wcze­sny sztan­dar wio­sny;

A za nim, krzy­kli­wy­mi nad­cią­gnąw­szy puł­ki,

Gro­ma­dzi­ły się po­nad wo­da­mi ja­skół­ki

I z zie­mi zmar­z­łej bra­ły bło­to na swe dom­ki.

W wie­czór sły­chać w za­ro­ślach szept cią­gną­cej słom­ki,

I sta­da dzi­kich gęsi szu­mią po­nad la­sem,

I znu­żo­ne, na po­pas spa­da­ją z ha­ła­sem,

A w głę­bi ciem­nej nie­ba wciąż ję­czą żó­ra­wie.

Sły­sząc to, noc­ni stró­że py­ta­ją w oba­wie,

Skąd w kró­le­stwie skrzy­dla­tem tyle za­mie­sza­nia?

Jaka bu­rza te pta­ki tak wcze­śnie wy­ga­nia?

Aż oto nowe sta­da: jak­by gi­lów, sie­wek

I szpa­ków, sta­da ja­snych kit i cho­rą­gie­wek

Za­ja­śnia­ły na wzgór­kach, spa­da­ją na bło­nie:

Kon­ni­ca! Dziw­ne stro­je, nie­wi­dzia­ne bro­nie!

Pułk za puł­kiem; a środ­kiem, jak sto­pio­ne śnie­gi,

Pły­ną dro­ga­mi kute że­la­zem sze­re­gi;

Z la­sów czer­nią się czap­ki, rząd ba­gne­tów bły­ska,

Roją się nie­zli­czo­ne pie­cho­ty mro­wi­ska.

Wszy­scy na pół­noc! Rzekł­byś, że w on czas z wy­ra­ju

Za ptac­twem i lud ru­szył do na­sze­go kra­ju,

Pę­dzo­ny nie­po­ję­tą, in­stynk­to­wą mocą.

Ko­nie, lu­dzie, ar­ma­ty, orły, dniem i nocą

Pły­ną; na nie­bie górą tu i owdzie łuny,

Zie­mia drży, sły­chać, biją stro­na­mi pio­ru­ny…

Woj­na! woj­na!… Nie było w Li­twie kąta zie­mi,

Gdzie­by jej huk nie do­szedł. Po­mię­dzy ciem­ne­mi

Pusz­cza­mi chłop, któ­re­go dzia­dy i ro­dzi­ce

Po­mar­li, nie wyj­rzaw­szy za lasu gra­ni­ce,

Któ­ry in­nych na nie­bie nie ro­zu­miał krzy­ków

Prócz wi­chrów, a na zie­mi prócz be­styi ry­ków,

Go­ści in­nych nie wi­dział, oprócz spół­le­śni­ków –

Te­raz wi­dzi: na nie­bie dziw­na łuna pała,

W pusz­czy ło­skot: to kula od ja­kie­goś dzia­ła,

Zbłą­dziw­szy z pola bi­twy, dróg w le­sie szu­ka­ła,

Rwąc pnie, sie­kąc ga­łę­zie. Żubr, bro­dacz sę­dzi­wy,

Za­drżał we mchu, na­je­żył dłu­gie wło­sy grzy­wy,

Wsta­je na­wpół, na przed­nich no­gach się opie­ra,

I po­trzą­sa­jąc bro­dą, zdzi­wio­ny spo­zie­ra

Na bły­ska­ją­ce na­gle mię­dzy ło­mem zglisz­cze:

Był to zbłą­ka­ny gra­nat: krę­ci się, wre, świsz­cze,

Pękł z hu­kiem, jak­by pio­run; żubr pierw­szy raz w ży­ciu Zląkł się i uciekł, w głęb­szem scho­wać się ukry­ciu.

O wio­sno! Kto cię wi­dział wten­czas w na­szym kra­ju,

Pa­mięt­na wio­sno woj­ny, wio­sno uro­dza­ju! O wio­sno, kto cię wi­dział, jak by­łaś kwit­ną­ca Zbo­ża­mi i tra­wa­mi, a ludź­mi błysz­czą­ca,

Ob­fi­ta we zda­rze­nia, na­dzie­ją brze­mien­na!

Ja cie­bie do­tąd wi­dzę, pięk­na maro sen­na!

Uro­dzo­ny w nie­wo­li, oku­ty w po­wi­ciu,

Ja tyl­ko jed­ną taką wio­snę mia­łem w ży­ciu!

Lecz oto na­stę­pu­je sro­ga, strasz­na zima, i świet­na arm­ja gi­nie wśród zasp śnież­nych, ty­sią­cem tru­pów zna­czy każ­dą milę dro­gi, kona z gło­du i nę­dzy, zła­ma­na po­tę­gą na­tu­ry.

Po ta­kiej wio­śnie tak okrop­na zima. Nie świet­ne puł­ki te­raz pły­ną "jak sto­pio­ne śnie­gi, " ale wśród śnie­gów toną nie­do­bit­ki, nę­dza­rze bez odzie­ży, umie­ra­jąc z gło­du.

Wi­dzieć ich mu­siał Adam w No­wo­gród­ku, bo i tam­tę­dy szły bez­ład­ne tłu­my, ucho­dząc przed nie­przy­ja­cie­lem i mro­zem, ale tych wra­żeń może nie chciał opi­sy­wać: nad­to były bo­le­sne. Krót­kie ob­raz­ki tyl­ko znaj­du­je­my w "Kon­ra­dzie Wal­len­ro­dzie, " jak gdy­by z nie­chę­cią, z prze­ra­że­niem oglą­dał je wciąż jesz­cze w mrocz­nej dali:

Bie­gną bez­ład­nie, w za­spach śnie­gu toną.

Ci jesz­cze wlo­ką odrę­twia­łe nogi,

Ci w bie­gu na­gle przy­sty­gli do dro­gi, –

Lecz ręce wzno­szą, i sto­ją­ce tru­py

Wska­zu­ją mia­sto, jak przy­droż­ne słu­py.

Nad ich oczy­ma mroź­na śmierć wi­sia­ła.

Har­pi­ja gło­du ich lica wy­ssa­ła. "

Nic dziw­ne­go, że pod ta­kie­mi wra­że­nia­mi we­so­ły chło­piec wcze­śnie spo­waż­niał i doj­rzał. Wkrót­ce po­tem skoń­czył szko­łę no­wo­gródz­ką i za­pra­gnął kształ­cić się da­lej, ma­rzył o Wil­nie, uni­wer­sy­te­cie.

Lecz tyl­ko ma­rzył o tem, gdyż po śmier­ci ojca i klę­skach ostat­niej woj­ny skrom­ne do­cho­dy tak się uszczu­pli­ły, że nie mo­gły wy­star­czyć na utrzy­ma­nie go w Wil­nie i opła­tę wyż­szej na­uki. – Co po­cząć? – Star­szy brat już miał płat­ne miej­sce w No­wo­gród­ku, za­ra­biał, po­ma­gał mat­ce wy­cho­wy­wać młod­szych, czy nie naj­le­piej bę­dzie dla Ada­ma iść za jego przy­kła­dem?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: