- W empik go
Trzy doby: Obraz społeczny z czasów na przełomie dziejów naszych - ebook
Trzy doby: Obraz społeczny z czasów na przełomie dziejów naszych - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 220 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
Juliusza Turczyńskiego
Kraków.
Nakładem Redakcyi "świata"
1891.
Kraków. – Druk Wł L. Anczyca i Sp. pod zarządem Jana Gadowskiego. – 1891
Ostra – straszliwie długa w tym roku zima – miała się już ku końcowi; – wiatr szalał ostatni – rozpasany – zawalając drogi zaspami śniegu. Słońce to się pokazywało, to je wnet gwałtowne dławiły chmury, zasypując świat cały napowrót śniegiem, jakby nowa nastawała zima.
Mimo tego, wszystko pokazywało, że już ma się ku wiośnie. Czuło to ptactwo i czuli ludzie.
Wkrótce stopnieją ostatnie płaty śniegowe i ścieką z pól wody, – a wtedy pokaże się zielona na nich ruń – cała nadzieja wieśniaków.
Z nadchodzącą wiosną nowa otucha we wszystkich wstąpi, pierś szerzej odetchnie, i ptaki na przywitanie zaśpiewają światu.
Z nadchodzącą jednak wiosną nowa nastała obawa. Matki drzą i z trwogą poglądają na synów, rosłych parobków, ojcowie zaś patrzą ku ziemi milczący, mocno zafrasowani. Chwilami zaglądają do stajen, czy będzie co zaprowadzić na targi, albo liczą w skrzyni swojej, jeśli tam jest co do zliczenia. Inni tylko załamują dłonie.
Bo „pan mandatar”, wróciwszy z „krejsamtu” przywiózł wiadomość, że tego roku liczniejsza będzie branka. Trwoga opanowała wszystkich. Co silniejszy, roślejszy parobczak spuścił oczy, – on chciałby być w tej chwili słabszym, niklejszym… nie byłby nawet od tego, żeby mu dziś ręce skrzywiło, nogi połamało, by ujść w ten sposób doli, na myśl której cierpnie mu skóra. Czternaście lat służby wojskowej, czternaście lat życia, zdala od swoich, zdala od swojego sioła – zatrważało wszystkich. Widywano bowiem nieraz zabieranych do wojska, ale i widywano tych, co wracali po latach. Niejeden znów wróciwszy, zastał na gruncie już innego – brata czy nie brata: ale żywot jego dalszy był już straconym.
Gospodarze, dbali o swoich synów, pojedynczo zachodzili teraz do „pana mandatora”. Niejeden wyczekiwał tu długie godziny, pokorny, cierpliwy, stojąc z czapką w ręku, przed gankiem, zanim srogi „sędzia” *) wyjść raczył, by wysłuchać żale ojcowskie a zapewnienia, iż chłopak słabowity, dychawiczny, iż chociaż na pozór niby chłop sążnisty, jednak sił nie ma, zdrowia nie ma. „Pan sędzia” słuchał milczący. – Czasem chłopa ofuknął i okazał się surowym, nieubłaganym, czasem zaś nakłonił ucha, zwłaszcza gdy miał do czynienia z gospodarzem zasobniejszym, o którym wiedział, że potrafi poznać się na rzeczy i oddać „cześć przynależną” panu sędziemu. Okazania zaś wdzięczności onej i czci onej nie pozwalał pan sędzia odkładać na poźniej; jeżeli chłop chciał, żeby mu wierzono – w takim razie musiał zaraz złożyć dowód tego namacalny. Choćby przyszło wołu od pługa na targ wywieść, paru koni pozbyć się ostatnich przy gospodarstwie – należało to uczynić czemprędzey, by w razie przeciwnym nie było już za późno. A i „pani sędziny” również nie należało omijać, gdyż i ona miała swoje gospodarstwo. Była to zaś pani nader zapobiegliwa; pan sędzia rad też chętnie widział, jeśli i kobiecie jego „przynależną cześć” oddawano.
Gospodyni ta, od świtu samego aż do zmroku w ciągłym była i jednakowym ruchu; od krów wracała do bezrogów, od bezrogów do kur i gęsi – ciągle zajęta, żeby wszystko to nakarmić i wychodować. To też kiedy szła przez dziedziniec, wszystko skrzydlate i nieskrzydlate zbiegało się tłumnie, a gdakając i gęgając, różnymi głosy okazując swoje chęci, goniło dokoła niej,- ona zaś tu im czego nasypała, tam znów do nich przemówiła troskliwie. Bo istotnie była dla nich jakoby matka, innych dzieci nie posiadając. Wychowywała je, pieściła. Gdy było jednak potrzeba, wsadzała na rożen, lub na targi woziła. Z równą pieczołowitością dbała o zdrowie i zadowolenie wieprzaków swoich, i z tym samym spokojem, gdy czas przyszedł, dawała je zakłuwać, rozbierając potem z lubością zdrowe uda i grzbiety ulubieńców swoich. Chłopy i ich żony znały te przymioty pani sędziny; wiedziały, jaką ona jest podporą panu sędziemu, – starali się zatem ojej łaskę. Ona zaś nikomu nie odmówiła: wszystko przyjęła. Nie było rzeczy, któraby pogardziła, – wszystko bowiem do kupy składała, będąc tak oszczędną, że czeladzi swojej ledwo co krup do garnka nie liczyła. Dać zaś, nikomu nic nie dała; żebrak nawet od niej odchodził z jedynem: „niech Pan Bóg opatrzy”. Zostawiała to bowiem Panu Bogu, do którego niemałą miała pretensyę za tyle odmówionych codziennie różańcowi za każdy odpust, którego nigdy nie opuściła.
Oboje też, tak zapobiegliwi, nie mogli zaniedbywać żniw swoich, za jakie doświadczenie nauczyło ich uważać porę rekrutacyi. Oboje byli tu zatem nader czynni: pan sędzia chował setkami „srokowce” do swojej szuflady, pani sędzina zaś zapełniała również, czem mogła, swoją komorę.
Byliby na większą jeszcze skalę zawiązali czynność swoją, lecz tu musieli uważać na pana dziedzica, swego chlebodawcę, w którym się wszystka władza koncentrowała. Ten bowiem, choć mandataryuszowi, słudze swojemu, na niejedno pozwalał, były jednak granice, których przestąpić nie odważyłby się pan sędzia, chociażby nie wiem jak sprytny. Pan dziedzic nie lubił żartować, a choć umiał cenić swego mandataryusza, jako tego, który rozumiejąc wolę chlebodawcy, lud potrafił utrzymać w karności i posłuszeństwie; mimo to obdzierać chłopstwa nie pozwalał, jakby sobie lego życzyć mógł jego sługa.
Objąwszy dziedzictwo swoje po ojcu, zastał szlachcic licznych we wsi złodziei i koniokradów, całe spółki tego rzemiosła; – bezwzględnem zaś postępowaniem przepłoszył to wszystko, i wieś oczyścił, w czem mu był sługa jego bardzo na rękę. Postępując w ten sposób i mając z takim żywiołem do czynienia, przyszedł do przekonania, iż na chłopa jest tylko groźba i nahaj. Wierzył tylko w złe instynkta ludu wiejskiego.
Pola dworskie były tu wszystkie w czas obrobiona i w czas wszystko z nich zebrane i zwiezione, – ale i chłopskie grunta nie leżały zapuszczone, jeno w czas poupra-wiane, gdyż lud był trzymany w karności i do pracy przyzwyczajony. Lenistwa i najmniejszej opieszałości poddanych swoich pan tu nie znosił: ekonomowie zaś, nastawniki, wszystko to musiało być ciągle na nogach. A biada byłaby temu z czeladzi, któregoby pan w dzień powszedni zastał w karczmie!
Że mimo to Abramko w swojej karczmie nieźle stał, winien to był swemu sprytowi i swojej wytrwałości, do tego i stosunkom z panem sędzią. W sprawach bowiem ciężkich, finansowych, w czasie przednówku, potrafił on wobec pana sędziego zastąpić nieraz chłopa, czekając potem, zanim ten ostatni nie wyprowadzi na jarmark konia lub krowy i żydowi w przynależnej mu kwocie nie odda. Abramko mówił, że to czyni tylko przez szacunek dla pana sędziego.
Atoli chociaż dziedzic był groźnym i nie żałował nigdy skóry chłopskiej, mimo to w czasie przednówku nie ociągał się, gdy przypadło spichrz swój otworzyć i dawać ludowi zapomogi. Te się wprawdzie zapisywały, niby długi na późniejszy odrobek, lecz długo potem tylko w tabeli jako długi figurowały, gdyż przy paószczyźnie dostatniej dziedzic robocizny nie potrzebował, tylko w rzadkich, naglących wypadkach; pieniędzy zaś od ludu odbierać nie miał we zwyczaju. Długi też te chłopskie wyglądały niby sumy dawne w naszych dziejach „neapolitańskich I chłop je też za takie uważał. Pan „mandatar” był zaś innego zdania, i radby je był w inny sposób wyegzekwować, lecz groźne oko dziedzica trzymało go na uwięzi.
Pan „mandatar” choć nie był tak strasznym w słowach i rozkazie swym, jako sam dziedzic, i nie wymagał tyle poddańczej od ludzi pokory, mimo to był wiele twardszym, a straszliwie zaciętym, gdy chodziło o złupienie chłopa. – W tem nie znał litości, i nieraz wszedłby w kolizyę z rozkazami dziedzica, gdyby się w czas nie był jeszcze cofnął. Nieraz groziło mu już niebezpieczeństwo niełaski pańskiej. Lecz zawsze to jakoś nieba odwracały: pani sędzina była też pewną, że to Pan Bóg tak im się odwzajemnia za jej pobożność, gdyż w odmawianiu pacierzy tak była zawsze skrupulatną, iż nawet, by nie tracić czasu, niosąc wieprzom pomyje lub sypiąc ziarno kurom, odmawiała z pospiechem modlitwy. Litanie zaś wtedy mruczeć lubiła, gdy skrobała z dziewką kartofle do garnka, gdyż to jej się jakoś rytmicznie składało. Była zatem pewną, że Pan Bóg za to wszystko, co ona Jemu daje, również i jej odpłacić się musi.
I w samej rzeczy dobytek ich z roku na rok szczęśliwie wzrastał. Wszyscy należną daninę składali. Kto jednak zaniedbał, musiał odpokutować. W czasie zaś rekrutacyi było nawet niebezpiecznie narażać się na zapomnienie u pana „mandatara”.
Wójt tylko jeden, jak sądził, nie potrzebował tu niczego się obawiać: za jego bowiem zasługi pan sędzia przy nadchodzącej dziś rekrutacyi chłopca mu obroni.
A miał on dwóch synów, nierównych co do zdrowia i urody, ale i pod każdym innym względem. Bo gdy starszy był chorowitym, a przez jakiś wypadek do tego dychawicznym, mimo to zaś pracowitym i spokojnym parobkiem, – młodszy przeciwnie chłop jak dąb, zdrów jak ryba, do tego bujny a rozkoszny, pierwszym był we wsi do bitki i wszelkiej swarni; dziewczęta zaś do niego lgnęły, mimo, że z nich sobie nie wiele co robił. Często też od hulatyki w karczmie ciągniono zuchwałego parobka przed pana sędziego, i tam chłopa na ławie dopiero nieco uspakajano, bo pan dziedzic nakazał ostro karać za wszelką rozpustę a bijatyki, które okrwawionych pozostawiały zapaśników.
Po każdej niedzieli a huku w karczmie popołudniowym, odbywały się w poniedziałek dłuższe sądy w manda-tani. I Abramko był wtedy wołany. Przychodził pokorny, od bramy już dworskiej czapkę trzymając w ręku, – ale żyd, zamiast bronienia swoich gości niedzielnych, kiesę mu napełniających, wyliczał ich grzechy w poniedziałek, dokładając, iż ledwo mu karczmy nie rozwalili, i spokojnych tylko gospodarzy wygonić mogli, co dla pańskiej propina-cyi przyniosłoby jeno uszczerbek, którą to okoliczność i pan sędzia uważał jako obciążającą. Mimo to Matwij wójtowy po każdej takiej odprawie wstawał jedynie nieco czerwieńszy, ale na drugich przezto parobków bardziej zapieniony, że ich to, co dostał, ominęło, za co on im ze swojej strony w drugą niedzielę dołoży, co panu sędziemu nową potem dawało robotę. Czynił to zaś sędzia z łaski dla ojca, uważa-, jąc jako zapłatę zasług wójtowych, prywatnych, około osoby pana „mandatara”. Wójt jednak był pewnym, iż pan sędzia również i przy rekrutacyi nie zapomni o jego usługach, dlatego gdy inni gospodarze umieli postarać się o klucz właściwy do łaski pana sędziego, on przybywał jeno ze słowem pokornem i pokłonem.
Nadszedł już dzień, w którym pan sędzia kazał pędzić całą czeredę do „krejsamtu”.
Niełatwą to w owych czasach było sprawą: parobcy bowiem kryć się umieli.
I tak, parę dni przed obecną branką, niektórzy już znikli ze wsi, gdzieindziej się ukrywając, albo też wychodząc na służbę daleką, by pora minęła tymczasem rekrutacyjna; inni znów próbowali nawet się okaleczyć. Niejeden rąbiąc drzewo odciął sobie palec przypadkiem; – na innego znowu spadła zkądsiś kłoda na nogi, uczyniwszy go na cały miesiąc niezdolnym do wszelkiej roboty.
Niespodzianą zatem zrobiono obławę. W nocy, gdy się nie spodziewano, napadali nagle ze dworu na śpiących po szopach, po stajniach, parobków – i tam zbudzonych, zaraz wiązano. Ten i ów, usłyszawszy ruch niezwykły, w jednej chwili oprzytomniony, zaczął uciekać, a jeden z nich nawet, goniony przez służbę dworską, gdy go już do brzegu rzeki dopędzono, nie namyślając się wiele, skoczył w wodę i tam się zanurzył, oddech zatrzymując, – lecz go niebawem wydobyto, poborykawszy się z nim w mokrym żywiole a mroźnym, jako niedawno po lodzie stopionym. Innego znów przyprowadzono przed pana „mandatara” okrwawionego z wyrwanym włosem a podbitem okiem: musiano bowiem z nim niemałą staczać walkę. Lecz koniec końców dano im radę, i z powiązanemi rękoma pędzono całą tego trzodę.
Byli zaś i tacy, co szli wolno, oczekując ze spokojem zupełnym wypadku rekrutacyi. Między tymi był i syn wójtowy, pomny na opiekę pana sędziego.
Z całym tym tłumem ciągnął się długi szereg matek zatrwożonych i gospodarzy niemało o synów swych zatur-bowanych. Dokoła "krejsamtu", gdzie parobków do środka spędzono, czekały inne również tłumy. Były tam mieszczki, były i zawodzące córy izraelskie.
Rewizya zaś odbywała się pod strażą w środku budynku.