- W empik go
Trzy myśli pozostałe po ś.p. Henryku Ligenzie, zmarłym w Morreale, 12 kwietnia 1840 roku - ebook
Trzy myśli pozostałe po ś.p. Henryku Ligenzie, zmarłym w Morreale, 12 kwietnia 1840 roku - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 209 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Regestra, listy do przyjaciół i instrukcyje dla officialistów, pisać, pisałem, – ale co innego, ni umiem, ni chcę, ni potrzebuję; – a czemu dziś biorę się do pióra, ba! do druku, pokrótce opowiem.
Na wiosnę tego roku, przypłynąłem z żoną i dziećmi do Sycylji, sam niewiem po co i na co – ale za co, to wiem. – Ja wiem i mój komisarz pan Ordasowski, chociaż siedzi w Polszcze. – Święte przysłowie – gdy czego zachce się kobiecie to i sam szatan nic nie wskóra. – Zachciało się żonie mojej do Włoch. – Z kraju mnie więc powlokła aż do Florencji, zkąd chciałem powracać, a z Florencji do Rzymu, zkąd chciałem powracać, a z Rzymu do Neapolu, zkąd chciałem powracać: aż tu, patrzaj, dalibóg musiałem z nią popłynąć morzeni, do Palermu. Przeprawa jaka taka w nocy wiatr się zerwał; niech mu Pan Bóg nie pamięta, ale tak kołysał się ten okręt parowy, że aż wszystkie gwiazdy nieustanne nam dygały pokłony na niebie – ale co prawda to prawda – nad rankiem cudne znów było powietrze. – Zatoka gdyby tylko błękitna, ale to aż granatowa – góry, wyspy, zdają ci się pędzlem malowane na niebie – a samo Palermo, miasto duże i porządnie stawione – lud tylko gałgański, skacze, biega, piszczy, wrzeszczy, żebrze, kradnie, zdziera, czy na ulicy, czy w gospodach, zwyczajnie Włochy, aż pfuj! do licha!
Lecz nie o tem mowa – podróży pisać nie myślę – niech moja żona, jeśli się podoba Jejmości, napisze. – Uczyła się języków, umie grać i śpiewać, czyta francuzkie romanse; Balzaków, Szatobriandów i wielu innych, którzy mnie nudzą – ona może pisać. – Ja chcę tylko po prostu powiedzieć, jakom się dostał do tych rękopismów, które dziś wydawać muszę.
O trzy mile włoskie (pół naszej ukraińskiej) od Palermu, jest wioska Morreale w której mówią, że tam kiedyś mieszkali Królowie Sycylijscy. – Gdyby nie katedra i cmętarz i parę pałaców, toby nie było na co patrzeć – nie ma nawet zajezdnego do – mu – brudno, pusto, ciasno. – Dalibógci u nas lepiej. Żona moja, koniecznie prosi się tam jechać. – Album bierze z sobą, chciała rysować widok – ja biorę dubeltówkę, bo mówili że niebezpiecznie, nająłem powóz, sadzam dzieci, pojechaliśmy. Nie ma co mówić – znać że człowiek już za morze się dostał – wszędzie koło drogi wzgórza krągłe jak głowy cukru, najeżone w kaktusy, w aloesy – kwiatów czerwonych, jakich nigdzie nie ma, krocie – cyprysów tyle co dzid kozackich – a powietrze ma w sobie coś mydlanego, niby kapie ci do płuc, jak przedziwna oliwa, wyborne dla suchotników, szkoda że od urodzenia zawżdy miałem piersi jak mur.
Jedziemy więc, bardzo powoli, bo wciąż pod górę. – Żona siadła na przodzie, patrzeć na dolinę w miarę jak się odkrywała.
Ja fajkę palę – Pułkownik Wilczek, któregom tej zimy spotkał w Liwurnie, wracającego z Orientu, dał mi dwa funty tytuniu – mówił, że Sułtan innego nie kurzy. – Nic smaczniejszegom na życiu nie palił.
Przyjeżdżamy wreście – musieliśmy stanąć w kawiarni – bo gospody nie ma. – Ledwośmy wysiedli, dwóch, trzech, czterech, dziesięciu obdartych, jak z pod ziemi wysypało się hultajów – każden krzyczy że jest przewodnikiem, Ciceronem, jak to tam ich zowią – musiałem ich sani rozganiać, bo żonę moją chwytali za suknią, wrzeszcząc, " moro di fame," co znaczy, umieram z głodu, a potem, " Complimentate me!" co znaczy, daj co, bo u Włochów kompliment to miedziak – a jeden z nich mniej obszarpany, poznał że my Polacy; okropny węch mają Włochy do cudzoziemców, i wysunąwszy się, rzekł do mnie, ja zaś już po włosku nieźle rozumiem i gadam, choć nie lubię tej komedji z łacińskiego języka przerobionej; otóż ten Włoch prawi do mnie:
"Eccelenza (nie ma z czego się pysznić, bo wszystkich tak mianują), ja znam Polaków, ja zaraz poznał że Signor z tą piękną Signora, po polsku mówi. – O Polacy, to dobrzy panowie – niech im Madonna Santissima., zdrowie daje."
Zdziwiłem się niepomału i mówię: "Kiedyś taki sprytny, to cię biorę na Cycerona;" a innych odpędziwszy, poszedłem zaraz z żoną i z dziećmi do katedry, pytając się po drodze Włocha, jakimby on sposobem znał język nasz?
A ten mi zaraz bajać zacznie, że tu nie – dawno umarł na suchoty młody Polak, co przypłynąwszy z Malty, mieszkał sześć miesięcy w Morreale, znać dla zdrowia. Ze go wszyscy znali, co dzień widywali, kiedy w południe wychodził, opierając się na ramieniu służącego z którym rozmawiał tym samym językiem co ja z żoną – że ten służący nigdy słowa po włosku nie mógł się nauczyć – że tylko o swoim panu mówił" "Liienza, Liienza!" i płakał przed ludźmi, bo codzień pan gorzej się miał; chudł i bladł, aż nareszcie umaił; a służący go na cmętarzu pochował.
"Cóż to znaczyło, to Liienza?" zapytałem się.
"A to było imię młodego pana," odparł mi Włoch.
dziona mozaiką zieloną i złotą, gdyby pasem perskim.
Żona moja zaraz powiedziała że to architektura po Maurach – nie w ciemię bite byty te Maury, kiedy takie marcypany stawiali.
W środku czworoboku, na łące pełnej róż i cyprysów, kamień po kamieniu białym, pomniki, figle, posągi – aż w głowie się kręci. – Lecz to na potem wszystko; choć żona chciała oglądać, ja nie dałem i pcham Włocha przed się, – a mój wiercipięta skacząc przez groby i krzewy bieży do kąta, pod murem i krzyczy, Eccolo! i wyciąga rękę mówiąc znów: " Complimentate me."
Dalibóg, gdy się zbliżę, gdy spojrzę, znak Święty krzyża uczyniłem. Czym mógł się spodziewać?…. oto stał-przedemną krzyż drewniany, niski, ledwo że ostrugany, a na nim napis farbą czarną:
Zgon Henryka Ligenzy.
1840 roku, 12 Kwietnia.
"A co nie Liienza, a co nie piaster?" zawołał Włoch.
Ja mu trzy rzuciłem, i zdjąwszy furażerkę, mówiłem Zdrowaś Maryja, a potem zacząłem przypominać Imości, że to niegdyś wielka familjia była w Polszcze, z osiem kartek w Niesieckim jest o niej; ileż to dygnitarzy i senatorów z tego gniazda wyszło – a teraz co? – pożal się Boże! – Ostatni, bo nie słyszałem by inni jeszcze to imię nosili w kraju; a może są którzy go noszą, ale nie wiem o nich. – Tak, zapewnie, ostatni z Li – genzow tu leży za morzem, na wyspie, wśród obcych, prawda że pod ciepłem niebem i między kwiatami – ale co mu potem niebie i kwiatach!
Syn mój starszy Kazio (młodszy, Tadzio, został w domu z guwernantką), i moja Teodolincia (matka tak ją przezwała, choć ją ksiądz wyraźnie ochrzcił z wody i z ceremonji Barbarą, Urszulą), oboje uklękli i pacierz zmówili.
Tymczasem żonie mojej przyszło na myśl, by zaraz kamień uczciwy sprawić P. Ligenzie wśród tych magnatów włoskich, bo aż wstyd że szlachcic Polski tak nago śpi na cudzej ziemi – z takiem krótkiem słowem, przez poczciwca służącego, niezgrabnie napaćkanem – i zaraz też, bo dowcipna kobieta, zaczęta, chodząc w zdłuż i wszerz, inny napis, zdaję mi się wierszami, układać.
A ja wołam: "Moja panno kochana, trzeba naprzód do wsi wrócić, tam o wszystko się dopytać, wywiedzieć – z kamienia a rzem się rozmówić – i dopiero wtedy pisać, a nie teraz gdy jeszcze nic nie wiesz."
Włochowi zatem, obiecuję dobry kompliment, jeźli mnie zaprowadzi do gospodarza u którego mieszkał P. Ligenza – Włoch zaraz idzie, słowo w słowo żyd faktor u nas. – Żonęm z dziećmi zostawił na cmętarzu – Tak Imość chciała, mówiąc, że będzie czytać na grobie włoskim, jakiegoś poetę Niemca.
Co niechlujnych i ponurych katów w tym Morreale, to strach. – Wreście doszedłem do porządnego domu na wzgórzu, z ogrodem, zkąd widać miasto Palermo i całą zatokę – anim patrzał – gospodarz stał na progu i jadł melona – mój Cyceron mrugnął na niego. – Tuż to oni sobie zaraz tam na migi, wszystko co chcieli, powiedzieli – Gospodarz jednak wyglądał na poczciwego i łebskiego ćwika – z żalem prawić zaczął o panu Ligenzie.
"Signore, szkoda tego młodego pana. – Taki był cichy, spokojny, wspaniały. – Żył miernie, ale regularnie płacił za wszystko – grosza długu nie zostawił – prawda że i grosza na pogrzeb także, aleja i służący pochowaliśmy ciało. – Mówiłem służącemu: Zostań z nami, wykieruję cię na Vetturyna – ale on nie chciał ani się po włosku nauczyć, ani tam zostać gdzie pan na jego ręku skonał, i odpłynął pierwszym statkiem – nie wiem gilzie – podobno do Francji – ale i on niedługo pożyje, bo po śmierci pana rozpił się z rozpaczy."
Wtedym się zapytał, czy nie zostawił P. Ligenza jakicli papierów lub rzeczy.
Gospodarz jakby sobie nagle coś przypomniał, wziął mnie za rękę, i przez wschody zawiódł do porządnej izby, na drugim piętrze.
"Tu mieszkał – natem łóżku umarł, patrząc się w morze i na Concha d'oro (tak przezwali sobie dolinę w której leży Palermo), a przed śmiercią sam widziałem jak pieczętował zwój papierów, i zasuwał potem w głąb tej szafy. – Służący pewno o nich zapomniał, bo gdy ztąd ruszał był jak waryjat jaki."
To mówiąc, otworzył szafę. – Prawda, pod półka leżały papiery – wziąłem – ołówkiem na wierzchu, napisano było: " Ostatni ślad myśli znikającej – Jeźli kiedykolwiek wpadnie w ręce Polaka, niech czyni z nią co mu się podoba – ja chciałbym, by ją wydrukował. " I nic więcej, tylko te słowa, i owe trzy ułamki, które w niniejszym tomiku wydaję.