Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trzydziestka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 marca 2021
Ebook
31,99 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzydziestka - ebook

Jeden z najciekawszych kryminalnych debiutów ostatnich lat. Były dziennikarz telewizyjny, wokalista hardcore-punkowej kapeli, miejski radca - Tomasz Żak debiutuje powieścią kryminalną "Trzydziestka". Akcja toczy się współcześnie. W małym, prowincjonalnym miasteczku, które lepsze czasy ma już za sobą, podczas swoich trzydziestych urodzin zostaje zamordowany Tomek, syn trzęsącego miasteczkiem i zwierzęco przywiązanego do stanowiska burmistrza. Rozpoczyna się śledztwo, w które zaangażowani są m.in. lokalny dziennikarz, policjantka po przejściach i rówieśnicy Tomka. Wszystko dzieje się tuż przed stołecznymi wyborami: chytrość na szczeblach władzy rośnie więc w zastraszającym tempie. Jedno jest pewne: po brutalnym zabójstwie syna burmistrza długo nikt nie zaśnie spokojnie… Pytanie tylko, czy ktokolwiek spał spokojnie w miasteczku tuż przed morderstwem?

Tomasz Żak (ur. 1987) – zajmował się wieloma rzeczami: był dziennikarzem telewizyjnym, zarządcą nieruchomości, handlowcem, customer happiness managerem, wokalistą w kapeli hardcore punk oraz radnym miejskim. Jak sam o sobie mówi, posiada doktorat z memów i habilitację z polskiego rapu. Według znajomych człowiek orkiestra z niewyparzoną gębą. Obecnie razem z dziewczyną prowadzi firmę e-commerce, a większość wolnego czasu spędza na wprowadzaniu się w stan euforii za pomocą butów do biegania i kilogramów żelastwa do przerzucenia.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8943-3
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pierwszego pchnięcia nawet nie poczuł. Dopamina i norepinefryna, których poziomy kochał sobie podnosić metylofenidatem, nadal robiły swoje – ostatnią tabletkę przyjął niecałą godzinę wcześniej. Wtedy jeszcze nie wiedział, że będzie ostatnia, tak jak kolacja i wino.

Kiedy pod domem zarzucono mu worek na głowę, pomyślał, że to żarty. Przez kilka minut miotał ksywkami ziomków, wyzywając ich od pierdolonych żartownisiów, lamusów i matkojebców. Nikt się jednak nie odezwał, a on, rzucony na tył samochodu dostawczego, zaczął się w końcu wydzierać. Nie chciał tego, ale konwencja była silniejsza – tak zawsze robili porwani w filmach i książkach.

– Wiecie, kim ja, kurwa, jestem?! Wiecie, co robię? Wiecie, kim jest, kurwa, mój ojciec?!

Odpowiadały mu tylko odgłosy jadącego samochodu, ale wkrótce uspokoiła go myśl, że pewnie chodziło o okup. Na pewno. A w takim razie stary nie będzie miał wyboru – zapłaci. Inaczej byłby skończony, na co by sobie nigdy nie pozwolił.

Auto się zatrzymało. Ktoś wytargał go na zewnątrz i poprowadził. Nie miał pojęcia dokąd, czuł tylko smród stęchłego worka. Posadzono go na krześle, a ręce związano mu na plecach. Postanowił, że będzie grał kozaka, tak jak zawsze, kiedy czuł się jak cipa. Nienawidził tego.

– Słuchaj, typie, radzę ci być delikatnym. Serio, śmieciu, dobrze ci radzę, bo cię znajdę i potraktuję tak samo.

– Już czas.

Co to za głos?, pomyślał. Dobiegał zza pleców, więc musiało ich być co najmniej dwóch. Kiedy w głowie układał wszystkie możliwe scenariusze prowadzące do happy endu, a neuroprzekaźniki szalały, nóż zagłębił się w jego brzuch. Raz. Drugi. Kolejny. Kiedy poczuł, że umiera, że śmierć nadchodzi w taki sposób, jak zawsze myślał – nagle – chciał jeszcze coś powiedzieć. Jedyne, co z siebie dobył, to bulgotanie krwi. Ostatnie, co usłyszał, to tamten głos.

– Wszystkiego najlepszego.

Noc była chłodna, ale nie przypomniała tych październikowych. Księżyc w pełni próbował przebić się przez chmury, a psy ze schroniska jak zwykle śpiewały upiorną pieśń opuszczonych i niechcianych. Pełnia zawsze podkręcała głośność tej kakofonii, tak jak i samochody, które nocami raczej nie pojawiały się w tych stronach. Psy każdego witały z entuzjazmem. Usłyszały tylko trzask bagażnika, głuche uderzenie i chrzęst żwiru. Księżyc ukazał się w końcu w całej okazałości, psy wciąż ujadały, a trup, rzucony na leśną ścieżkę, natychmiast przyciągnął owady.Rozdział 1

Sesja rady miejskiej trwała od dobrych dwóch godzin. Miał do tych posiedzeń ambiwalentny stosunek. Z jednej strony uważał, że te słowne potyczki z opozycją to totalna strata czasu, z drugiej – uwielbiał pokazywać swoją władzę. Rządził miastem – swoim miastem – już trzecią kadencję. Zawsze miał większość w radzie, robił więc, co chciał. Bez względu na przeciwników z szopozycji, którzy jak szopy pracze śmieci szukali na niego haków. Bezskutecznie – gardę trzymał w górze. Tylko jeden człowiek z tej zgrai drażnił go niczym kamień w bucie.

– …budżet jest niedokładny, zrobiony na kolanie. To mają być inwestycje? W mediach kreuje się pan na Kazimierza Odnowiciela, a jest nieudolnym Augustem III! – Młodego rajcy nie peszyły ani nienawistne spojrzenia świty burmistrza, ani obiektywy kamer. – W zbliżających się wyborach przegra pan z kretesem i skończy ten festiwal żenady. I nie pomogą już tańce w klubach seniora ani placuszki u działkowców. Ludzie w końcu przejrzą na oczy!

Jedynymi manierami, których burmistrz nie pozbył się przez lata kierowania miastem, były poprawianie mankietów i zabawa spinkami, kiedy się niecierpliwił, żeby rozjechać już rywala mentalnym czołgiem. Słuchaj i ucz się, leszczu, jak się robi politykę, pomyślał, podnosząc z zatroskaną miną rękę.

– Panie przewodniczący, proszę o głos, naprawdę krótko, ad vocem.

Oczywiście nie czekał na pozwolenie od starszego jegomościa, który całą uwagę poświęcał mieszaniu herbaty.

– Pan Piotr, jak zwykle zresztą, dał żenujący popis erystyki. Ja bym nie śmiał równać burmistrzów do władców Polski, ale cóż, wiemy już przynajmniej, jak traktowałby pan swego mocodawcę, gdyby zasiadł na moim miejscu. Jeśli oczywiście Bóg pozwoli. – Wyborcy kochali religijne wstawki w przemowach, a on kochał ich uwielbienie.

– Cóż to za impertynencja, kpić sobie ze starszych wyborców. No, ale jak pan radny raczył zauważyć, ludzie niedługo wybiorą. A co do budżetu, ma pan prawo wyrazić swoje zdanie w głosowaniu. Dziękuję, zamknijmy już tę dyskusję.

Zylewicz tym, że przewodniczący nie zauważył jego podniesionej ręki, się nie przejął. Ponieważ należał do facetów, którzy dbają o siebie aż za bardzo, miał pewnie ciekawsze plany na piątkowe popołudnie niż bicie piany na sesji rady. Skończył dopiero trzydzieści lat, ale to była jego druga kadencja. Podczas pierwszej, jeszcze przed nieoczekiwaną woltą, popierał Pałeckiego. W mediach powtarzał później, że nigdy nie miał zamiaru wspierać tyrana, ale wyszło, jak wyszło.

Andrzej Pałecki uchodził za cudotwórcę – wybory wygrywał dzięki miażdżącej przewadze, wróżono mu nawet karierę w wielkiej polityce na Wiejskiej. On wolał jednak dzierżyć berło i siedzieć na tronie małego miasteczka, gdzie większość mieszkańców uważała go za ideał.

Kiedy jeden z radnych składał kolejną interpelację bez znaczenia, w kieszeni burmistrza zabrzęczał telefon. Krótki esemes od żony: „Pamiętałeś?”.

Oczywiście, że nie pamiętał, od tego miał asystentkę. A po prezent wysyłał kierowcę. Odpisał: „Jasne, kochanie. Do wieczora”. Ta sama asystentka zarezerwowała dla niego stolik U Banana, w najmodniejszej restauracji w mieście. To był dobry dzień.

– Dzisiejsze obrady uważam za zamknięte, dziękuję państwu bardzo – obwieścił przewodniczący.

Pałecki wstał, poprawił drogi garnitur i pospieszył uścisnąć dłonie radnym, w pierwszej kolejności swoim oponentom. Przykleił do twarzy uśmiech numer dwa i podziękował im za obecność. Na końcu podszedł do Zylewicza.

– Dziękuję, panie radny, za dziś. Jak zwykle wiele pan wniósł do dyskusji o naszym mieście.

– Pałuj się, Pałecki. Serio, pałuj się. Niedługo cię tu nie będzie, nawet na moim miejscu. Pisz lepiej te swoje wiersze i daj się zająć miastem ludziom, którzy się na tym znają.

– Też cię kocham, Piotrek. – Burmistrz pochylił się do mężczyzny i szeptem dodał: – A teraz wypierdalaj z mojego urzędu.

Zylewicza obleciały medialne muchy, a on udał się do swojego gabinetu.

– Pani Agnieszko, niech nikt mi teraz nie przeszkadza. Jakieś spotkania?

– Tak. Ksiądz proboszcz za godzinę w sprawie remontu kapliczki i… I już nikt.

– No i pięknie. Przez godzinę mnie nie ma. Niech Barnej tu się przykula, raz, raz!

Otyły, upocony mężczyzna władował się do sekretariatu po pięciu minutach. Wejście na drugie piętro było dla niego jak wspinaczka górska. Łysiejący, o niezdrowej cerze wyglądał staro, choć dopiero przekroczył czterdziestkę.

– Jaki ma humor? – rzucił do Agnieszki.

– Chyba niezły. Nie zepsuj tego, proszę, bo znowu się zemści na mnie. Już mu biegałam za prezentami i stolikami, ile można.

– Dla Króla wszystko – odrzekł z przekąsem. – Aga, a ty kiedy dasz się zaprosić na kolację? Stolik to nawet nie będzie potrzebny. Chyba że do czego innego.

– Nigdy, zboczeńcu. Masz żonę.

– I córkę. Ale nie ma takich wagonów, których nie można odpiąć – zarżał grubas.

– Wchodź już. I nie drażnij Króla.

Przeżegnał się, puścił oko do dziewczyny i wtoczył się do gabinetu.

– Załatwiłeś? – zapytał ze wzrokiem wbitym w okno Pałecki.

– Każdy prezes da dwadzieścia koła. To plus nasz, he, he, hajs załatwia nam kwestie finansowe kampanii. Jutro ustalam terminy druku billboardów, publikację spotów i reklam w gazetach.

– Pięknie. Wiesz coś o reszcie?

– Andrzejku, nikt się nie wykruszył, wszyscy wierni i lojalni. Jak adoptowane psy.

– Adoptowane psy, powiadasz? A ty? Co, Bartłomieju?

– Andrzej, co ty mówisz?

– Dlaczego się dziwisz? Myślisz, że nie wiem, co wygadujesz na mieście? Co zrobisz, kiedy Król przejdzie na emeryturę? Chciałbyś awansować z zastępcy na następcę?

– Nie no, Andrzej, ja tak tylko, wiesz, tak sobie gadam.

– To już lepiej nie gadaj. I weź się do roboty, bo znowu ludzie narzekają, że tylko łazisz i ich wkurwiasz.

– Przepraszam.

– Wynocha!

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Pałecki stanął przed panoramicznym oknem w swojej sali tronowej i popatrzył na królestwo. Lubił obserwować rynek, ludzi pędzących za swoimi sprawami, kloszardów żebrzących o drobne, dzieciaki porozwalane na ławkach, wrzucające niewyobrażalne ilości kodeiny, byle tylko na moment uciec od rzeczywistości. Zamyślił się i dopiero po chwili się zorientował, że telefon w kieszeni marynarki wibruje. Czempiński.

– No, co tam, panie komendancie?

– Andrzejku, siedzisz?

– Nie.

– To siadaj, proszę. Tak bardzo mi przykro.

Kiedy Pałecki wysłuchał policjanta, faktycznie usiadł, a twarz ukrył w dłoniach. Po kilkunastu sekundach bezruchu rzucił służbowym laptopem o ścianę, rozbijając go w drobny mak. To miał być dobry dzień.Rozdział 2

– Bajkał, do nogi! No chodź, chodź, idziemy!

Bajkał był psem z najdłuższym stażem w schronisku. Od siedmiu lat nie mógł znaleźć kochającego właściciela, wracał już z kilku domów. Duży czarny mieszaniec ostatecznie stał się symbolem tego miejsca. Dogadywał się tylko z Pawłem, opóźnionym w rozwoju synem kierownika, więc to on go wyprowadzał. Bez smyczy, bo Bajkał nie znosił uwięzi. Tego dnia zwierzę było wyjątkowo niespokojne i po kilkuset metrach uciekło w las.

– Piesku, gdzie jesteś? – krzyczał coraz bardziej panicznie chłopak.

W końcu zauważył w oddali puszysty ogon. Pies szarpał coś w ściółce.

– Bajkał, nie budź pana!

Pies z uporem ciągnął dłoń młodego mężczyzny pokrytego zakrzepłą krwią. Słońce grzało coraz mocniej, przebijało się przez korony drzew, nadając temu widokowi iście renesansowy rys. Chłopak cierpliwie prosił psa, żeby nie przeszkadzał panu, przecież każdy może sobie uciąć drzemkę. Bajkał jednak nie odpuszczał, więc Paweł pochylił się nad mężczyzną, żeby przeprosić. Z ust leżącego wyszedł wtedy insekt, a poranną ciszę rozdarł ryk Pawła. Z drzew poderwały się ptaki. Zapowiadał się piękny dzień.Rozdział 4

Paweł siedział na posterunku policji razem z ojcem. Nadal był roztrzęsiony, ale leki miały go zaraz uspokoić.

– Panowie, to trochę potrwa. Jedzie do nas wojewódzka, to nie jest banalna sprawa. – Mundurowy po raz kolejny próbował zapanować nad sytuacją.

– Ja to rozumiem, ale widzi pan, w jakim stanie jest mój syn? On wam za wiele nie powie. Jest chory, zawsze był. A to poranne... znalezisko wcale nie pomogło.

– Ja też rozumiem, ale wie pan, procedury. Tego się nie przeskoczy. O, dzień dobry, panie burmistrzu.

Pałecki przeszedł przez pomieszczenie jak huragan prosto do gabinetu komendanta, postawnego mężczyzny z sarmackim wąsem. Z Pałeckiem znali się jeszcze z liceum, gdzie ten już brylował w samorządzie uczniowskim i zgarniał nagrody dyrektora, a Czempiński – Czempion w tamtych czasach – był typowym mięśniakiem. Zapewniał Pałeckiemu nietykalność w zamian za prace domowe i pomoc na klasówkach. Początkowo był to tylko układ, nic więcej. Z czasem jednak się zaprzyjaźnili. Jeden poszedł na studia, a drugi do wojska, ale pojawiali się na swoich weselach, na chrzcinach dzieci. Przyszła kolej na pogrzeb.

– Nic, kurwa, nie mów, Czempion. – Burmistrz zignorował wyciągniętą rękę. – Żadnych kondolencji, żadnego rzewnego pierdolenia, okej? Nie ty. Czyste, twarde fakty, nic więcej. Jak, gdzie, kiedy. I najważniejsze: dlaczego?

– Andrzejku…

– Czempion! Jeśli mnie choć trochę szanujesz, to tak, kurwa, zrób. Fakty!

– Znalazł go ten chory dzieciak ze schroniska. W lesie, całkiem niedaleko. – Komendant pocił się coraz bardziej. Jednym z powodów była tusza, drugim bez wątpienia obecność Pałeckiego. – Nasi tam za dużo nie zdziałali, jedzie tu wojewódzka. Właściwie nic jeszcze nie wiemy. Oprócz tego, że dostał sporo ciosów nożem.

– Sporo?

– Trzydzieści.

– Równe trzydzieści? To jakiś makabryczny żart, Adam?

Asystentka Pałeckiego zarezerwowała stolik właśnie z okazji trzydziestki jego jedynego syna. Syna, którego już nie miał. Odkąd się o tym dowiedział, analizował ich życia – swoje i zmarłego. Nie, zamordowanego. I to z zimną krwią. Pozostawionego w lesie jak śmieć w dzień trzydziestych urodzin. Kiedy on świętował swoje, był już po ślubie, uczył w szkole, a Tomek skończył cztery lata. Mieszkali z teściami w małym mieszkanku na typowym blokowisku z wielkiej płyty. Wtedy był jeszcze idealistą, wierzącym, że kraj, świat, można zmieniać. Teraz się z tego śmiał. Albo akceptujesz system i zbierasz jego słodkie, czasem aż za bardzo, owoce, albo chwilę pokrzyczysz, porzucasz się jak ryba w sieci i tyle. Od ryb wolał jednak owoce.

A co w wieku trzydziestu lat robił Tomek? Nie żył. Wcześniej balował za jego kasę, rozbijał się po klubach, koncertach, psychiatrach, cholera wie, gdzie jeszcze. Co za banał. Zamożny ojciec, głupi dzieciak. Karierowicz i bumelant. Tomek miał potencjał – szybko się uczył, interesował się wszystkim. Trochę się pogubił w gimnazjum. Może za dużo imprezował. Może poświęcali mu za mało uwagi. Może, ale to już bez znaczenia. Trup to trup.

– Równe. To jest chore, Andrzej. Wiesz, że będziesz przesłuchany. Ewelina także.

– Dobra, póki jeszcze nie dotarło. Kto już węszył?

– Naczelny już wie, ktoś im dał pewniaka. Raczej nikt od nas, ten chory Pawełek zrobił aferę na całe schronisko, a tam jest mnóstwo dzieciaków na wolontariacie, któryś pewnie puścił farbę.

– Zdjęcia?

– Raczej nie ma i już nie będzie. U nas są posrani, nic się nie bój.

– Nie chodzi o mnie. Jak Ewelina zobaczy zwłoki Tomka w jakiejś obsranej gazecie, to oszaleje. Pewnie już szaleje.

– Byłeś w domu? Jak ona się czuje?

– Nie wiem, nie byłem. Jak niby ma się czuć, Czempion?

Drzwi nagle się otworzyły. Do gabinetu weszła piękna kobieta, ewidentnie świadoma, że robi wrażenie. Lepsze, gorsze – zawsze wrażenie. Nie przejęła się minami facetów, zaskoczonych taką bezczelnością. Włosy związane w kucyk, brak makijażu i sportowy outfit sugerowały, że właśnie opuściła siłownię albo wróciła z przebieżki.

– No siema, Czempion. Tęskniłeś?

– O kurwa.

– Ciebie też miło widzieć. Moje kondolencje, panie burmistrzu, nie umiem sobie wyobrazić, co pan teraz czuje, ale im szybciej zaczniemy działać, tym lepiej, szczególnie biorąc pod uwagę pański status i popularność – wyrzucała z siebie słowa z prędkością automatu. – Czy może pan ściągnąć tu swoją żonę? Musimy porozmawiać.

– Adam, kim jest ta kobieta? – zapytał, wciąż skonsternowany, Pałecki.

Czempiński nie zdążył zaspokoić jego ciekawości.

– Inspektor Iwona Steg. Będę się zajmować zabójstwem pańskiego syna. Możemy zaczynać? To będzie długi dzień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: