- W empik go
Trzynaście fantazji. Część 1 - ebook
Trzynaście fantazji. Część 1 - ebook
Poznaj przepełnioną erotyzmem historię Laury i Marco!
Laura to niepewna dziewczyna, którą nie może się uwolnić od kompleksów związanych z własnym ciałem i zdarzeniami z przeszłości. W trakcie wizyty w rodzinnej Norwegii babcia poleca jej stronę internetową o literaturze erotycznej, gdzie dziewczyna poznaje mężczyznę, o którym zupełnie nic nie wie. Po powrocie do Hiszpanii koleżanki zachęcają ją, by uwolniła się od ograniczeń i zrealizowała z nim swoje fantazje. Czy Laura, alias „Rozpieszczona Kotka”, będzie w stanie udać się na randkę, aby „Devil69” spełnił najskrytsze z jej marzeń?
Marco nigdy nie miał trudności w kontaktach z płcią przeciwną. Jest przystojny, pochodzi z dobrej rodziny, radzi sobie w interesach, opór napotyka jedynie w miłości. Pod wpływem przeszłości naznaczonej zdradami nie dowierza kobietom i nie szuka poważnego związku, nie chcąc, by znowu ktoś złamał mu serce. Za namową kolegi z pracy umawia się przez internet z dziewczyną, słyszał bowiem, że z tak wygłodniałymi kobietami bardzo łatwo jest zaliczyć przygodę na jedną noc. Jak dwie tak odmienne osobowości odnajdą się w prawdziwym życiu i ze sobą?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-526-2 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co ja tu, u diabła, robię? I dlaczego ciągle zadaję sobie to pytanie?
W zdenerwowaniu poruszam lewą nogą. Siedzę sama przy barze i czuję się niezręcznie.
Czy aby nie przesadziłam z makijażem? Czy ubrałam się, jak należy? Czego się po mnie spodziewa? Czy jak mnie zobaczy, będzie rozczarowany?
Wątpliwości kłębią mi się w myślach, które wirują i wirują… Choć raz za razem powraca do mnie to samo pytanie…
Co ja tu, u diabła, robię? Kto mi kazał przyjść na tę randkę?
Rzecz jasna, akurat na to pytanie znam odpowiedź: moje niezmordowane przyjaciółki i równie nienasycona ciekawość. Wspólnie stworzyły idealną mieszankę, za sprawą której ja, Rozpieszczona Kotka, postanowiłam umówić się z gościem o nicku Devil69.
Rozpieszczona Kotka? Tego dnia, kiedy zdecydowałam się na taki nick, musiało mi kompletnie odbić. Bo też jaka dwudziestosześcioletnia niezależna i samotnie mieszkająca singielka wybrałaby taką nazwę użytkowniczki? W sumie to nie był mój pierwszy pomysł, lecz po wypróbowaniu wszystkich wariantów, które miały dla mnie jakieś znaczenie, i stwierdzeniu, że są już zajęte, przyszło mi wybierać między mnóstwem durnych propozycji zasugerowanych przez komputer babci, bo nikt ich jeszcze nie użył, co zresztą nie dziwiło. Babcia, od której to wszystko się zaczęło – na myśl o niej i wszystkim, co dla mnie zrobiła, zawsze wzbierała we mnie fala czułości. Kiedy pokazała mi inne życie – a przede wszystkim forum, którego teraz byłam miłośniczką – otworzyła mi oczy na nowy świat, w którym potrzebowałam pseudonimu. W końcu zdecydowałam się na jedną z trzech możliwości, jakie automatycznie podsunęło mi forum. „A oto nominowani do Oscara w kategorii «najbardziej tandetny nick»: Rozpieszczona Kotka, Rozrywkowa Beza i Gorąca Szpicruta”.
Beza brzmiała zbyt cukierniczo, a Szpicruta niezbyt pasowała do mojej osobowości, więc wybrałam tak zwane najmniejsze zło. Zresztą chodziło tylko o to, by poczatować w gronie kobiet uzależnionych od książek tak samo jak ja. Ten, kto te ksywy wymyślał, musiał się chyba nieźle bawić. Skąd miałam wiedzieć, że wybrany nick zawiedzie mnie na randkę w ciemno? Inaczej pewnie bardziej wysiliłabym mózgownicę, ale jak to mówią – co się stało, to się nie odstanie. No i teraz siedziałam przy barze i czekałam, aż jakiś nieznajomy poszerzy moje seksualne horyzonty.
Gonitwa myśli nie zwalniała, więc postanowiłam rozważyć jedną z zasadniczych kwestii życiowych. Kim jestem i co ja tu robię?
Nazywam się Laura i jestem zwyczajną dziewczyną – taką, jakich wiele można spotkać na ulicy. Mam metr sześćdziesiąt osiem wzrostu i teraz – dzięki sporym wysiłkom – mogę powiedzieć, że ważę sześćdziesiąt jeden kilo. A o wysiłkach wspominam, bo mniej więcej dwa lata temu ważyłam siedemdziesiąt osiem kilo.
Nigdy nie byłam tak szczupła jak laski na wybiegach, a w liceum zaczęłam przybierać na wadze i nie przestałam, aż doszłam do rozmiaru 44–46. Kiedy zaczynałam studia, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Byłam niczym duch, podobnie zresztą jak w szkole średniej, choć tam przynajmniej próbowano się do mnie zbliżyć ze względu na moje dobre stopnie. Zawsze byłam typową kujonką. Uczyłam się z entuzjazmem, a liczby zawsze mnie fascynowały, więc wszyscy próbowali się ze mną zaprzyjaźnić, bo a nuż pomogę im w pracy domowej albo dam odpisać lekcje.
Po szkole zdecydowałam się na studia związane z liczbami: ekonomię. Zawsze lubiłam kwestie związane z logiką, a gdy dołożyć do tego nieco tabelkowe – jak to nazywała moja siostra Ilke – i perfekcjonistyczne usposobienie, taki wybór był mi pisany. W matmie nic nie zawodzi, dwa i dwa zawsze równać się będzie cztery.
Pierwszego dnia studiów, kiedy wybrałam sobie miejsce na zajęciach z ekonomii, nie wiedziałam, że dwa miejsca dalej na prawo usiądzie Rodrigo: pierwszy i jedyny chłopak, który przykuł moją uwagę i stał się bohaterem moich romantycznych snów.
Nigdy nie zwrócił na mnie uwagi, ani na pierwszym, ani na drugim, ani na trzecim roku. Dla niego byłam absolutnie niewidoczna. Ale jak tu go winić? Kto by zawiesił oko na grubiutkiej kujonce z pierwszej ławki?
Trzy pierwsze lata studiów upłynęły mi bez chwały i bez bólu. Dla wszystkich byłam niezauważalna i mało z kim się kumplowałam, bo w relacjach towarzyskich krępował mnie wstyd związany z nadwagą. Zbytnio się przejmowałam tym, co ludzie mogliby pomyśleć. Jechałam na uczelnię, uważałam na zajęciach, a kiedy się kończyły, wracałam do domu. Popołudniami udzielałam dzieciom korepetycji, aby pomóc własnym rodzicom w sfinansowaniu mojej nauki, a następnie uczyłam się jak szalona, by ich nie rozczarować i wyrwać jakieś stypendium. Autobusem na uniwersytet i z powrotem do domu – w ten sposób płynęło mi życie przez trzy lata, które minęły bardzo szybko. Tak żyłam za dnia, nocami zaś angażowałam się w gorące romanse, w których to ja byłam główną bohaterką, Rodrigo z kolei popularnym chłopakiem, który w końcu zwracał na mnie uwagę, po czym żyliśmy razem długo i szczęśliwie.
Na ostatnim roku, zachęcana przez dziekana, przyłączyłam się do grupy studentów udzielających pomocy tym, którym nauka szła gorzej lub mieli określone problemy z jakimś przedmiotem. Na zawsze zapamiętam ten dzień, gdy profesor Muñoz powiedział:
– Lauro, po zajęciach czekam na ciebie w gabinecie.
Przez cały ranek byłam podenerwowana, zachodząc w głowę, co też zrobiłam nie tak, że profesor Muñoz wezwał mnie do siebie. Żaden inny wykładowca na Wydziale Ekonomii nie wzbudzał takiego strachu, cieszył się też sławą człowieka twardego i nieugiętego. Tak się trzęsłam, że nie mogłam zjeść śniadania. Czułam, jak zaciska mi się węzeł w żołądku, który pod koniec ranka zaczął wręcz burczeć. Ledwo miałam czas, więc na pięć minut przed spotkaniem z profesorem Muñozem poszłam do bufetu. Poprosiłam o duże americano z lodem. Obsługujący chłopak wykazał się szczodrością i zrobił mi podwójną porcję w wysokiej szklance. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością. W bufecie było tłoczno, o tej porze jadło tam wielu studentów. Zanurzyłam się w rozmyślaniach. Czego może ode mnie chcieć pan Muñoz? Byłam tak rozkojarzona, że odwracając się, nie spostrzegłam, że tuż za mną stoi w kolejce następna osoba, więc niechcący i nie będąc w stanie tego uniknąć, zderzyłam się z nią, oblewając sobie kawą nieskazitelnie białą bluzkę.
I to nie tak, że się odrobinę poplamiłam, o nie. Gdy już coś robiłam, to od razu na całego. Nie była to więc byle plamka: na mojej bluzce wykwitła matka wszystkich plam. Tak ogromna, że miałam wręcz pewność, że specjaliści byliby w stanie ją zinterpretować. A jakby tego było mało, akurat włożyłam „tę” bluzkę! Przed rokiem pasowała jak ulał, ale teraz za sprawą dodatkowych kilogramów z lata zrobiła się niesamowicie obcisła. Przede wszystkim na piersiach: zupełnie tak, jakbym dźwigała tam dwa melony, które za moment rozsadzą bluzkę. Dlaczego włożyłam ją akurat dziś?
Muszę przyznać, że Bóg w swojej nieskończonej szczodrości obdarzył mnie dwoma wspaniałymi przymiotami: mózgiem oraz biustem w rozmiarze sto dziesięć.
I tak oto stałam z niemożliwą do ukrycia potworną plamą na bluzce, która groziła, że lada chwila nie wytrzyma i zupełnie się rozchełsta. Nawet sobie wyobrażałam, jak robię się cała zielona i zamieniam w komiksowego Hulka. A w głowie już mi się kotłowało: co jeszcze może pójść nie tak? I właśnie tych magicznych słów potrzebowały moje sutki, aby się objawić w pełnej krasie. Wywołane połączeniem kostek lodu i zimnej kawy, wylazły niczym ślimaki na deszczu. Fenomenalnie! I co teraz?
Spojrzałam na zegarek. Pora iść, ale nie mogłam się tak pokazać. Popędziłam do łazienki i spróbowałam sprać plamę, ale – co było do przewidzenia – tylko pogorszyłam sytuację. Bluzka była jeszcze bardziej przemoczona, sutki zaś bynajmniej się nie uspokoiły i przypominały teraz dwa sople lodu, które zaraz rozedrą tkaninę. Zapewne stan moich nerwów nie ułatwiał sytuacji, a cała krew nabiegła mi akurat w te punkty anatomiczne.
Stanęłam przy suszarce do rąk w nadziei, że to rozwiąże sprawę, ale ku mojemu przerażeniu urządzenie postanowiło nie zadziałać. Aby się uspokoić, spojrzałam w lustro, lecz widok, który tam ujrzałam, nie mógłby przedstawiać się żałośniej. A do tego nie miałam choćby nędznej kurtki, by coś na siebie narzucić. Nabrałam powietrza i spróbowałam zapanować nad sobą. „Myśl, Lauro, myśl. Jakoś da się to ukryć…” W mózgu zapaliła mi się żarówka. To było jedyne dostępne rozwiązanie i właśnie postanowiłam je zastosować. Z całą godnością, na jaką mogłam się zdobyć, chwyciłam teczkę i przycisnęłam ją do piersi. Przy odrobinie szczęścia rozmowa będzie krótka i profesor niczego nie dostrzeże. Wystarczyło, bym nie ruszała teczką, słuchała tego, co będzie miał do powiedzenia, i czym prędzej wyszła bez szwanku.
Rzuciłam się biegiem jak szalona, aby nie spóźnić się jeszcze bardziej: profesor Muñoz to człowiek uparty, do tego z obsesją na punkcie punktualności, ja zaś byłam już dziesięć minut po czasie.
Kiedy dotarłam pod drzwi gabinetu, prezentowałam się żałośnie: ubrudzona, spocona, a po tym, jak wbiegłam trzy piętra po schodach, włosy lepiły mi się do twarzy. Gdybym przynajmniej uprawiała jakiś sport, nie czułabym się tak wykończona. Mój „nadbagaż” i brak kondycji rzucały się w oczy i właśnie zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie mam poważny problem.
Gabinet mieścił się na końcu długiego korytarza, którego posadzkę pokrywała typowa stara, błyszcząca mozaika, która przez lata została wydeptana i teraz odbijała się w niej moja sylwetka. Dotarłam pod stare drzwi w kolorze drewna, na których widniał napis „prof. Muñoz”. Wzięłam głęboki wdech, przeżegnałam się i zapukałam w oczekiwaniu na wezwanie.
– Proszę.
Głos pana Muñoza zarezonował wewnątrz pomieszczenia. Obróciłam gałkę u drzwi i przełknęłam ślinę, zamykając oczy.
Kiedy otworzyłam drzwi i jednocześnie powieki, zdarzyło się coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała. Wewnątrz, na krześle naprzeciwko profesora, siedział on: Rodrigo, bohater wszystkich moich snów i nocnych fantazji. Wchodząc, z wrażenia i zmieszania zahaczyłam niechcący teczką o futrynę drzwi. Byłam tak rozdygotana, że pozwoliłam, by wypadła mi z rąk na podłogę i tylko spoglądałam za nią z przerażeniem i zdumieniem. Rodrigo podskoczył jak sprężyna, by pomóc mi ją podnieść, i w jednej chwili oboje się schyliliśmy. Musiałam za wszelką cenę odzyskać teczkę, była dla mnie jedynym ratunkiem, tylko dzięki niej mogłam uniknąć całkowitego kataklizmu.
Rodrigo okazał się ode mnie szybszy i chwycił ją w palce. Gdy z tym swoim cudownym i uprzejmym uśmiechem podniósł na mnie wzrok, oczy zrobiły mu się wielkie ze zdziwienia. Jego spojrzenie się zmieniło, przestało być takie słodkie, a zrobiło się bardziej intensywne, źrenice rozszerzyły się, przesłaniając barwę tęczówki. Patrzył na mnie, a raczej –na nie. Moje olbrzymie cycki znajdowały się wprost przed nim, akurat na wysokości jego pięknych brązowych oczu, całe mokre i oblane kawą. A jakby tego było mało, moje sutki wznosiły się groźnie niczym groty strzał, jakby zapowiadały, że jeśli Rodrigo nie przestanie się w nie wgapiać, wykolą mu oko.
Nie wyobrażałam sobie, by moja sytuacja mogła się jeszcze pogorszyć. Ale jak mówi prawo Murphy’ego, grzanka zawsze spada smarowanym na dół. A moja wręcz plasnęła. Guzik tuż nad moimi piersiami, który ledwie je spinał i przez cały ranek zachowywał spokój, po mistrzowsku trzymając się na cienkiej nitce, postanowił przydać całej scenie nieco dramatyzmu. Nikczemny, spełnił swoją groźbę i tę właśnie chwilę wybrał, by wystrzelić wprost w prawe oko Rodriga…
– Boże drogi! – zawołał profesor Muñoz, słysząc okrzyk bólu chłopaka.
Korzystając z tego, że Rodrigo zasłonił oko dłońmi, wyrwałam mu teczkę i niby tarczą osłoniłam nią swoje szalone cycki, a następnie spróbowałam biedakowi jakoś pomóc. Po tym, jak detalicznie przypatrzył się najbardziej wyróżniającej się części mojej anatomii, dostał to, na co zasłużył, wtykając nos w nieswoje sprawy.
– Nic ci nie jest? – spytałam smętnie, czerwona jak pomidor.
– Matko kochana, nigdy nie myślałem, że mnie coś takiego spotka. Że też guzik mnie zaatakował za patrzenie w niezły dekolt. Należało mi się za nieokrzesanie. – Uśmiechnął się spokojnie z szelmowskim błyskiem w nienaruszonym oku.
– Panie Durán, apeluję o odrobinę powagi! – zawołał profesor Muñoz. – Wszystko w porządku, chłopcze?
Rodrigo skinął głową i podźwignął się z podłogi, prawą ręką zasłaniając oko, w które trafił guzik.
– Ojej, naprawdę bardzo mi przykro. Nie mogę uwierzyć, że też coś podobnego mogło się wydarzyć. Mogę ci jakoś pomóc? – Czułam się okropnie skrępowana, nie wiedziałam, co mam zrobić, co powiedzieć, ledwie byłam w stanie coś wykrztusić. W tej zielonej koszulce polo i piaskowych spodniach był tak przystojny, że wszystko we mnie aż dygotało.
– Ależ oczywiście, że możesz coś dla mnie zrobić, piękna – odparł z kpiącym spojrzeniem Rodrigo. – Prawda, panie Muñoz? Dlatego tu w ogóle jesteśmy, czyż nie?
Matko kochana, „piękna”? Naprawdę tak się do mnie zwrócił? Miałam zrobić coś dla Rodriga, a pan Muñoz o tym wiedział? Przesuwałam wzrokiem to na jednego, to na drugiego, nic przy tym nie pojmując.
– Proszę usiąść, panno García, już wyjaśniam.
Zajęłam miejsce na wolnym krześle obok Rodriga. Czułam swój przyspieszony oddech, świadoma, że on siedzi tak blisko i intensywnie się we mnie wpatruje. Profesor zaczął tłumaczyć mi powód, dla którego mnie wezwał. Najwyraźniej przedmiot, którego nauczał, sprawiał Rodrigowi trudności, i uznał, że przydałoby mu się pewne wsparcie. A że ja na tych zajęciach radziłam sobie bardzo dobrze, pojawił się pomysł, bym to ja pomogła Rodrigowi w ostatnim trymestrze zajęć. Kiedy pan Muñoz skończył wyjaśniać sytuację, musiałam mieć ciekawą minę. Niby ja miałam pomóc Rodrigowi, by mógł się podciągnąć z zaawansowanej ekonomii? Odniosłam wrażenie, że mój świat właśnie stanął na głowie.
Nie żeby Rodrigo był przeciętniakiem – wysoki, mierzący metr osiemdziesiąt pięć chłopak, brązowooki szczupły blondyn w okularach intelektualisty – ale zawsze otaczał go wianuszek innych osób. Wyróżniał go pewien magnetyzm, był urodzonym liderem. Jednym z tych ludzi, którzy emanują poczuciem bezpieczeństwa, kimś, kogo chcielibyśmy mieć w naszym życiu. Ja zaś gorączkowo tego pragnęłam. Od trzech lat niepodzielnie królował we wszystkich moich snach, a teraz zyskiwałam możliwość przebywania z nim codziennie sam na sam. Nie mogłam zmarnować takiej okazji. A może jednak? Czy zdołam przełamać własną nieśmiałość i zawalczyć o Rodriga? Co masz do stracenia? Najwyżej odmówi. Spoglądał na mnie z zaciekawieniem w oczekiwaniu na odpowiedź. Musiałam wziąć się w garść, bo inaczej nigdy w życiu nic by mi się nie trafiło! Ku własnemu zdziwieniu wypaliłam:
– Oczywiście, proszę pana. Może pan na mnie liczyć.
– Niczego innego się nie spodziewałem, panno García – oznajmił.
Zebrałam się na odwagę i spojrzałam na Rodriga. Już nie trzymał się za oko, lecz przyglądał mi się z nieprzeniknioną miną. W przypływie śmiałości wyprostowałam się na krześle i z fałszywą pewnością w głosie powiedziałam:
– Zaczynamy jutro o siedemnastej w bibliotece. Nie spóźnij się.
– Doskonale, Lauro. Bo nazywasz się Laura, prawda? – Uśmiech miał zniewalający.
Przytaknęłam jak głupia, cała szczęśliwa, że zna moje imię.
– A zatem do jutra, do piątej. Teraz muszę iść. Umówiłem się i już jestem spóźniony. – Wstał z krzesła, podszedł do mnie, przykucnął i wyszeptał mi do ucha: – A, i doszyj sobie porządnie te guziki, żeby mnie jutro znów nie zaatakowały. – Wyciągnął ku mnie dłoń i ją otworzył. – Weź, chyba dość już dostałem za zaglądanie ci w balkon i przypatrywanie się tym pięknym kwiatom.
– Panie Durán, proszę! – zawołał profesor Muñoz. Nauczyciel miał bardzo wyczulony słuch.
Kiedy odebrałam guzik od Rodriga, ten wstał i mrugnął do mnie nienaruszonym okiem. Serce tak mocno mi łomotało, że przycisnęłam teczkę do piersi z obawy, by nic mi już nie strzeliło.
Wyszłam z gabinetu profesora z poczuciem, że koniec końców ten katastrofalny dzień okazał się najlepszym w moim życiu. Dzięki kawie, zbyt obcisłej bluzce i nieposkromionemu guzikowi Rodrigo zajrzał mi w dekolt, powiedział do mnie „piękna”, miałam udzielać mu indywidualnych lekcji, a przecież jeszcze kilka minut temu nawet bym sobie tego nie wyobrażała. Z nieznajomej stałam się osobistą korepetytorką.
Od tej chwili dzień za dniem umawialiśmy się z Rodrigiem o piątej w bibliotece. Pomagałam mu, cierpliwie tłumaczyłam wszystko, czego nie rozumiał, wspierałam przy przydzielonych zadaniach, a on w rewanżu się ze mną wygłupiał. Siedemnasta stała się moją ulubioną porą dnia, oto bowiem chłopak z moich snów spotykał się ze mną i rzucał jakimś komplementem, a ja przez te półtorej godziny w bibliotece czułam się jak ktoś wyjątkowy.
Choćby przez tę krótką chwilę byłam królową świata. Nieważne, że przy innych okazjach Rodrigo mnie ignorował, że zachowywał się tak, jakbym nie istniała – było to dla mnie zupełnie nieistotne. Zdawałam sobie sprawę, że nie należę do grona jego znajomych, że wszystko, na co mogłam liczyć poza czterema ścianami biblioteki, to pozdrowienie nieznacznym ruchem podbródka. Ale to było nieważne. Na własnych złudzeniach zdążyłam już wznieść zamek z podręczników do ekonomii, gdzie sama byłam księżniczką, Rodrigo zaś księciem z bajki.
Jego oceny zaczęły się poprawiać, a nim się spostrzegliśmy, pracowaliśmy już nad materiałem do egzaminów końcowych. W tych dniach biblioteka uniwersytecka była otwarta dwadzieścia cztery godziny na dobę, umożliwiając studentom naukę o każdej porze dnia i nocy. Egzamin końcowy z zaawansowanej ekonomii był tuż-tuż, więc Rodrigo zaproponował, byśmy wzięli ze sobą kanapki i zostali na miejscu. Jak mówił, w ten sposób nie musielibyśmy się spieszyć i moglibyśmy spokojnie uczyć się do późna. Kolacja z Rodrigiem? Jak mogłam odmówić? Zgodziłam się, powiedziałam, że może na mnie liczyć, nie mogłam odpuścić takiego spotkania z mężczyzną, którego pragnęłam najbardziej na całym świecie. Nie wiedziałam, kiedy znowu nadarzy mi się taka okazja, więc musiałam z niej skorzystać.
Uznałam, że to szczególny dzień, w związku z czym zależało mi, by wyglądać pięknie. Chciałam pokazać, że pomimo zbędnych kilogramów mogę mu się podobać. Dłuższą chwilę się szykowałam, by ostatecznie odstawić się zdecydowanie bardziej niż na co dzień.
Włożyłam długą suknię w kolorze mchu, zapinaną na małe guziczki, które biegły rzędem od piersi aż po kostki. Wiedziałam, że kolorystycznie pasuje, współgrała bowiem z barwą moich oczu. Pozwoliłam, by moje włosy w odcieniu ciemny blond wyschły na powietrzu, dzięki czemu obramowały mi twarz delikatnymi falami. Nigdy się nie malowałam, ale tego dnia nałożyłam odrobinę tuszu, który wydłużył moje gęste rzęsy. Dzieło zwieńczyły dwa pociągnięcia różem po policzkach i brzoskwiniowy błyszczyk na usta. Nie chciałam zbytnio podkreślać warg: są dość duże i gdybym zbytnio je podmalowała, z całej twarzy widać byłoby wyłącznie usta.
Dopełniłam look letnimi sandałami z rzemykiem i odrobiną olejku jaśminowego. Wprost uwielbiałam ten słodki i świeży aromat, zawsze więc nosiłam go przy sobie.
Zgodnie z tym, co ustaliliśmy, o dziewiętnastej stawiłam się w bibliotece i rozłożyłam wszystkie książki na naszym stole w narożniku sali. Przez ostatnie miesiące mieliśmy tam własny kącik, z którym wiązały się najcudowniejsze wspomnienia wymienianych z Rodrigiem uśmiechów.
Usiadłam prosto na krześle i czekałam, aż się zjawi. Po dwóch minutach w wejściu do biblioteki ujrzałam jego sylwetkę. Był taki przystojny… Z wilgotnymi włosami sprawiał wrażenie, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, i miał na sobie białą koszulkę polo, w której wyglądał szałowo.
Boże, był totalnie zniewalający. Na jego widok aż mi ślinka ciekła. Popatrzyłam na niego, a on otaksował mnie wzrokiem od stóp do głów. Czy słusznie w jego spojrzeniu dopatrywałam się podziwu? Chyba podobało mu się to, co miał przed sobą, w co trudno było uwierzyć. Wiedziałam, że to niemożliwe, by ktoś zwrócił na mnie uwagę – a już na pewno nie on – mimo że w głębi duszy tego właśnie pragnęłam najbardziej na całym świecie.
Uśmiechnął się kącikiem ust, a mnie dusza roztopiła się jak masło. Jakiś węzeł ściskał mnie w środku i sprawiał, że w brzuchu zawirowało mi milion motyli.
– Matko kochana! Lauro, wyglądasz przepięknie! Co ty zrobiłaś? Nie sposób się będzie skoncentrować. Te guziki dobrze się trzymają? Nie chcę ponownie mieć z nimi do czynienia.
Wszystko to brzmiało tak słodko i zabawnie… Czy mi się zdawało, czy on mnie podrywał?
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego zza wytuszowanych rzęs.
– Spokojnie, Rodrigo, poprosiłam o ekstra wzmocnienie, by już cię nie atakowały. Bierzemy się do nauki? – Na to akurat miałam teraz najmniejszą ochotę, ale pamiętałam o celu spotkania.
I właśnie na nauce upłynęły nam kolejne trzy godziny. O dwudziestej drugiej byliśmy wykończeni.
– Zrobimy przerwę, by coś zjeść? Nie wiem, jak u ciebie, ale mnie kiszki grają marsza – oznajmił, przykładając dłonie do brzucha.
– Jasne, ja też zgłodniałam.
Wyszliśmy i usiedliśmy na trawniku kampusu. Zjedliśmy w milczeniu w świetle gwiazd i księżyca. Dobrze się przy nim czułam. Rodrigo spuścił wzrok i spytał:
– Paliłaś kiedyś, Lauro? Zrobiłaś kiedykolwiek w życiu coś śmiesznego albo niestosownego? – Leżał na trawie, opierając się na łokciu.
– Nie, nigdy nie paliłam! Nie cierpię tytoniu! – Mówiłam prawdę. Uważałam papierosy za marnowanie czasu, zdrowia i pieniędzy, za totalną głupotę. – Nigdy w życiu bym nie zapaliła.
Uśmiechnął się na taką odpowiedź.
– Nie chodziło mi o tytoń. – Uniósł brwi. – Czasami patrzę na ciebie i tak sobie myślę… Jest taka niewinna, taka doskonała: żyje w bańce świętości, pomaga innym, zgarnia dobre oceny, prawie z nikim nie utrzymuje kontaktów. Ta purytańska doskonałość cię nie męczy? Zdarza się, byś robiła coś niestosownego, byś posunęła się do granic?
Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, sprawił, że całe moje życie wydało się głupie i nudne. Możliwe, że tak było i że do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy. Okazałam się więc nie tylko gruba i nieistotna, ale na dodatek głupia i nudna. Wspaniale, czego więcej chcieć. Zawstydzona, lekko pochyliłam głowę i wyszeptałam: – Nie.
– Tak też mi się zdawało, Laurita. A nie myślałaś, że mogłabyś kiedyś dla odmiany zrobić coś szalonego i fajnego? – W dalszym ciągu świdrował mnie spojrzeniem, jak gdyby wyczekując, aż coś powiem. Wobec braku odpowiedzi włożył rękę do kieszeni, wyciągnął coś i na moich oczach obrócił to w palcach. Następnie wstał. – Chodź, idziemy.
Podał mi rękę i też się podniosłam. Szłam za nim jak automat, zastanawiając się, co takiego zechce mi pokazać Rodrigo.
Zaprowadził mnie w ciemny, oddalony zakątek. W dłoni trzymał coś w rodzaju papierosa samoróbki. Wsunął go sobie w usta i przypalił. Głęboko się zaciągnął i powoli wypuścił dym. Pachniało inaczej, zupełnie nie jak tytoń. Zaraz mi go podał.
– Spróbuj, raz w życiu zaryzykuj.
Podał mi dymiącego skręta. Pomyślałam, że może to rzemieślnicze cygaro, wytwarzane ręcznie, ale bałam się dopytać. Rodrigo chciał się ze mną czymś podzielić, więc wreszcie powiedziałam sobie: Czemu nie? Zaryzykuj, Lauro. Odważyłam się i spróbowałam powtórzyć ruchy, który wcześniej wykonał Rodrigo.
Wsunęłam papierosa do ust i zaciągnęłam się głęboko.
Poczułam, jak pachnący dym zalewa mi usta i schodzi w dół krtani, wypełniając mnie od środka. Kiedy jednak doszedł do płuc, zaniosłam się wściekłym kaszlem.
– Ćśśś. Na luzie, Laurita. Małymi buszkami, to twój pierwszy raz. Nie bądź łapczywa. – W jego spojrzeniu było coś intrygującego.
– Przepraszam, ja... ja nigdy... – zaczęłam i przygryzłam wargę.
– Spokojnie, wiem. – Uśmiechnął się. – I bardzo się cieszę, że jestem pierwszy. Spróbujemy czegoś delikatniejszego, wydaje mi się, że ci się to spodoba. Otwórz usta i zamknij oczy. Zaufaj mi, a zabiorę cię w podróż w nieznane. Zobaczysz, że będzie ci dobrze.
Głos Rodriga brzmiał tak sugestywnie, że dałam się ponieść. Zamknęłam oczy i ustąpiłam, z początku z oporami, byłam sztywna jak kij. To Rodrigo – mówiłam sobie – co się może stać? Usłyszałam, jak ponownie głęboko się zaciąga, i poczułam, że się do mnie przysuwa. Zbliżył swoje wargi do moich, ale ich nie dotknął, po czym stopniowo wypuścił dym, który wsunął mi się prosto do ust.
– Wciągnij ostrożnie – powiedział. I wciągnęłam, wessałam to wszystko, co był mi gotów przekazać, bo byłam spragniona, spragniona miłości, zrozumienia, nowych doznań, a przede wszystkim spragniona jego. – O, tak, doskonale, śliczna – szepnął.
Poczułam, jak jego palce gładzą mnie po włosach i odgarniają niesforne kosmyki za uszy. Graliśmy dalej: on brał buchy i wypuszczał mi je w usta, a ja łapczywie się zaciągałam. Stopniowo poczułam, jak się odklejam, i zaczęłam się odprężać. Ciało zdawało mi się teraz lekkie niczym piórko, unosiłam się, latałam. Wdychałam powietrze, które przepływało z jego ust do moich, czułam się żywa i zmysłowa.
W tym hipnotycznym transie Rodrigo przywarł torsem do mojej piersi. Moje sutki powoli zaczęły się rozbudzać, twardniejąc pod jego dotykiem, i poczułam, jak już przez to, że poczułam jego oddech na swym ciele i jego ciepło tak blisko mnie, zaczyna pulsować mi srom.
Chwilę później się odsunął, między nami przeciągnął podmuch powietrza, od którego poczułam zimny dreszcz, i zatęskniłam za jego ciepłem. Usłyszałam, jak odrzuca niedopałek tego wspaniałego papierosa i go depcze, dobitnie wyznaczając kres tego magicznego momentu, który dopiero co nas połączył. Sama pragnęłabym, by ta chwila szczęścia nigdy się nie skończyła.
– Otwórz oczy, śliczna – powiedział, bacznie się we mnie wpatrując. – Smakował ci pierwszy skręt maryśki? – Głos miał teraz chrapliwy i zmysłowy. – Sądząc po twojej minie i całej reszcie, powiedziałbym, że owszem.
– Słucham? – Otworzyłam na wpół zaspane oczy. Czułam się jak na chmurze: rozluźniona, delikatna i odsłonięta.
– Tak, na to wygląda, że ci się podobało. – Rodrigo patrzył na mnie szklistymi oczami, w których znać było triumf. – Ale musimy wracać do nauki, jutro ważny egzamin. Jazda.
Wziął mnie za rękę i poprowadził z powrotem do biblioteki. Czułam się rozpalona, jak gdybym oglądała świat z nieba, jak gdybym się rozdwoiła, a moja dusza przyglądała się wszystkiemu z zewnątrz.
– Rodrigo, muszę pójść do łazienki, żeby się odświeżyć, zanim zaczniemy. Mogę cię na moment przeprosić?
Skinął głową i poszedł czekać na mnie w naszym kącie biblioteki.
Poszłam do toalety i spojrzałam na siebie w lustrze. Któż to na mnie spoglądał zza tych długich i gęstych rzęs? Czyje były te zielone oczy, które zmysłowo patrzyły na moje odbicie? Czyje pełne wargi, które aż prosiły się o całowanie? To byłam ja? Kim była ta Laura, którą widziałam w lustrze?
Rozpięłam dwa pierwsze guziki sukienki i zwilżyłam twarz, kark oraz dekolt. Sutki nadal miałam twarde, wciąż wciskały się w delikatną tkaninę. Czy on to zauważył? Spojrzałam na nie jak zahipnotyzowana i dotknęłam ich przez ubranie. Z moich ust dobyło się stęknięcie. Były bardzo twarde i wrażliwe. Matko kochana, nigdy mi się to nie zdarzyło. Lauro, ogarnij się – powiedziałam sobie. Co się z tobą dzieje? Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że wypalenie skręta może tak zadziałać, że człowiek staje się od tego taki uwrażliwiony i podatny. Czy to samo działo się z Rodrigiem?
Ogarnij się, Lauro – przypomniałam sobie raz jeszcze. Pora na naukę. Nie podobasz mu się, chciał tylko zachować się uprzejmie, chciał, byś spróbowała czegoś nowego. Ty jesteś Laura, a on Rodrigo. Bądź realistką, on jest dla ciebie nieosiągalny.
I z takim właśnie przekonaniem wyszłam z łazienki, gotowa usiąść z nim do nauki.