Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Trzynaście fantazji. Część 1 - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
5 grudnia 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Trzynaście fantazji. Część 1 - ebook

Poznaj przepełnioną erotyzmem historię Laury i Marco!

Laura to niepewna dziewczyna, którą nie może się uwolnić od kompleksów związanych z własnym ciałem i zdarzeniami z przeszłości. W trakcie wizyty w rodzinnej Norwegii babcia poleca jej stronę internetową o literaturze erotycznej, gdzie dziewczyna poznaje mężczyznę, o którym zupełnie nic nie wie.  Po powrocie do Hiszpanii koleżanki zachęcają ją, by uwolniła się od ograniczeń i zrealizowała z nim swoje fantazje. Czy Laura, alias „Rozpieszczona Kotka”, będzie w stanie udać się na randkę, aby „Devil69” spełnił najskrytsze z jej marzeń?

Marco nigdy nie miał trudności w kontaktach z płcią przeciwną. Jest przystojny, pochodzi z dobrej rodziny, radzi sobie w interesach, opór napotyka jedynie w miłości. Pod wpływem przeszłości naznaczonej zdradami nie dowierza kobietom i nie szuka poważnego związku, nie chcąc, by znowu ktoś złamał mu serce. Za namową kolegi z pracy umawia się przez internet z dziewczyną, słyszał bowiem, że z tak wygłodniałymi kobietami bardzo łatwo jest zaliczyć przygodę na jedną noc.  Jak dwie tak odmienne osobowości odnajdą się w prawdziwym życiu i ze sobą?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-526-2
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POCZĄTEK

Co ja tu, u dia­bła, ro­bię? I dla­czego cią­gle za­daję so­bie to py­ta­nie?

W zde­ner­wo­wa­niu po­ru­szam lewą nogą. Sie­dzę sama przy ba­rze i czuję się nie­zręcz­nie.

Czy aby nie prze­sa­dzi­łam z ma­ki­ja­żem? Czy ubra­łam się, jak na­leży? Czego się po mnie spo­dziewa? Czy jak mnie zo­ba­czy, bę­dzie roz­cza­ro­wany?

Wąt­pli­wo­ści kłę­bią mi się w my­ślach, które wi­rują i wi­rują… Choć raz za ra­zem po­wraca do mnie to samo py­ta­nie…

Co ja tu, u dia­bła, ro­bię? Kto mi ka­zał przyjść na tę randkę?

Rzecz ja­sna, aku­rat na to py­ta­nie znam od­po­wiedź: moje nie­zmor­do­wane przy­ja­ciółki i rów­nie nie­na­sy­cona cie­ka­wość. Wspól­nie stwo­rzyły ide­alną mie­szankę, za sprawą któ­rej ja, Roz­piesz­czona Kotka, po­sta­no­wi­łam umó­wić się z go­ściem o nicku De­vi­l69.

Roz­piesz­czona Kotka? Tego dnia, kiedy zde­cy­do­wa­łam się na taki nick, mu­siało mi kom­plet­nie od­bić. Bo też jaka dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­nia nie­za­leżna i sa­mot­nie miesz­ka­jąca sin­gielka wy­bra­łaby taką na­zwę użyt­kow­niczki? W su­mie to nie był mój pierw­szy po­mysł, lecz po wy­pró­bo­wa­niu wszyst­kich wa­rian­tów, które miały dla mnie ja­kieś zna­cze­nie, i stwier­dze­niu, że są już za­jęte, przy­szło mi wy­bie­rać mię­dzy mnó­stwem dur­nych pro­po­zy­cji za­su­ge­ro­wa­nych przez kom­pu­ter babci, bo nikt ich jesz­cze nie użył, co zresztą nie dzi­wiło. Bab­cia, od któ­rej to wszystko się za­częło – na myśl o niej i wszyst­kim, co dla mnie zro­biła, za­wsze wzbie­rała we mnie fala czu­ło­ści. Kiedy po­ka­zała mi inne ży­cie – a przede wszyst­kim fo­rum, któ­rego te­raz by­łam mi­ło­śniczką – otwo­rzyła mi oczy na nowy świat, w któ­rym po­trze­bo­wa­łam pseu­do­nimu. W końcu zde­cy­do­wa­łam się na jedną z trzech moż­li­wo­ści, ja­kie au­to­ma­tycz­nie pod­su­nęło mi fo­rum. „A oto no­mi­no­wani do Oscara w ka­te­go­rii «naj­bar­dziej tan­detny nick»: Roz­piesz­czona Kotka, Roz­ryw­kowa Beza i Go­rąca Szpi­cruta”.

Beza brzmiała zbyt cu­kier­ni­czo, a Szpi­cruta nie­zbyt pa­so­wała do mo­jej oso­bo­wo­ści, więc wy­bra­łam tak zwane naj­mniej­sze zło. Zresztą cho­dziło tylko o to, by po­cza­to­wać w gro­nie ko­biet uza­leż­nio­nych od ksią­żek tak samo jak ja. Ten, kto te ksywy wy­my­ślał, mu­siał się chyba nie­źle ba­wić. Skąd mia­łam wie­dzieć, że wy­brany nick za­wie­dzie mnie na randkę w ciemno? Ina­czej pew­nie bar­dziej wy­si­li­ła­bym mó­zgow­nicę, ale jak to mó­wią – co się stało, to się nie od­sta­nie. No i te­raz sie­dzia­łam przy ba­rze i cze­ka­łam, aż ja­kiś nie­zna­jomy po­sze­rzy moje sek­su­alne ho­ry­zonty.

Go­ni­twa my­śli nie zwal­niała, więc po­sta­no­wi­łam roz­wa­żyć jedną z za­sad­ni­czych kwe­stii ży­cio­wych. Kim je­stem i co ja tu ro­bię?

Na­zy­wam się Laura i je­stem zwy­czajną dziew­czyną – taką, ja­kich wiele można spo­tkać na ulicy. Mam metr sześć­dzie­siąt osiem wzro­stu i te­raz – dzięki spo­rym wy­sił­kom – mogę po­wie­dzieć, że ważę sześć­dzie­siąt je­den kilo. A o wy­sił­kach wspo­mi­nam, bo mniej wię­cej dwa lata temu wa­ży­łam sie­dem­dzie­siąt osiem kilo.

Ni­gdy nie by­łam tak szczu­pła jak la­ski na wy­bie­gach, a w li­ceum za­czę­łam przy­bie­rać na wa­dze i nie prze­sta­łam, aż do­szłam do roz­miaru 44–46. Kiedy za­czy­na­łam stu­dia, nikt nie zwra­cał na mnie uwagi. By­łam ni­czym duch, po­dob­nie zresztą jak w szkole śred­niej, choć tam przy­naj­mniej pró­bo­wano się do mnie zbli­żyć ze względu na moje do­bre stop­nie. Za­wsze by­łam ty­pową ku­jonką. Uczy­łam się z en­tu­zja­zmem, a liczby za­wsze mnie fa­scy­no­wały, więc wszy­scy pró­bo­wali się ze mną za­przy­jaź­nić, bo a nuż po­mogę im w pracy do­mo­wej albo dam od­pi­sać lek­cje.

Po szkole zde­cy­do­wa­łam się na stu­dia zwią­zane z licz­bami: eko­no­mię. Za­wsze lu­bi­łam kwe­stie zwią­zane z lo­giką, a gdy do­ło­żyć do tego nieco ta­bel­kowe – jak to na­zy­wała moja sio­stra Ilke – i per­fek­cjo­ni­styczne uspo­so­bie­nie, taki wy­bór był mi pi­sany. W mat­mie nic nie za­wo­dzi, dwa i dwa za­wsze rów­nać się bę­dzie cztery.

Pierw­szego dnia stu­diów, kiedy wy­bra­łam so­bie miej­sce na za­ję­ciach z eko­no­mii, nie wie­dzia­łam, że dwa miej­sca da­lej na prawo usią­dzie Ro­drigo: pierw­szy i je­dyny chło­pak, który przy­kuł moją uwagę i stał się bo­ha­te­rem mo­ich ro­man­tycz­nych snów.

Ni­gdy nie zwró­cił na mnie uwagi, ani na pierw­szym, ani na dru­gim, ani na trze­cim roku. Dla niego by­łam ab­so­lut­nie nie­wi­do­czna. Ale jak tu go wi­nić? Kto by za­wie­sił oko na gru­biut­kiej ku­jonce z pierw­szej ławki?

Trzy pierw­sze lata stu­diów upły­nęły mi bez chwały i bez bólu. Dla wszyst­kich by­łam nie­zau­wa­żalna i mało z kim się kum­plo­wa­łam, bo w re­la­cjach to­wa­rzy­skich krę­po­wał mnie wstyd zwią­zany z nad­wagą. Zbyt­nio się przej­mo­wa­łam tym, co lu­dzie mo­gliby po­my­śleć. Je­cha­łam na uczel­nię, uwa­ża­łam na za­ję­ciach, a kiedy się koń­czyły, wra­ca­łam do domu. Po­po­łu­dniami udzie­la­łam dzie­ciom ko­re­pe­ty­cji, aby po­móc wła­snym ro­dzi­com w sfi­nan­so­wa­niu mo­jej na­uki, a na­stęp­nie uczy­łam się jak sza­lona, by ich nie roz­cza­ro­wać i wy­rwać ja­kieś sty­pen­dium. Au­to­bu­sem na uni­wer­sy­tet i z po­wro­tem do domu – w ten spo­sób pły­nęło mi ży­cie przez trzy lata, które mi­nęły bar­dzo szybko. Tak ży­łam za dnia, no­cami zaś an­ga­żo­wa­łam się w go­rące ro­manse, w któ­rych to ja by­łam główną bo­ha­terką, Ro­drigo z ko­lei po­pu­lar­nym chło­pa­kiem, który w końcu zwra­cał na mnie uwagę, po czym ży­li­śmy ra­zem długo i szczę­śli­wie.

Na ostat­nim roku, za­chę­cana przez dzie­kana, przy­łą­czy­łam się do grupy stu­den­tów udzie­la­ją­cych po­mocy tym, któ­rym na­uka szła go­rzej lub mieli okre­ślone pro­blemy z ja­kimś przed­mio­tem. Na za­wsze za­pa­mię­tam ten dzień, gdy pro­fe­sor Mu­ñoz po­wie­dział:

– Lauro, po za­ję­ciach cze­kam na cie­bie w ga­bi­ne­cie.

Przez cały ra­nek by­łam po­de­ner­wo­wana, za­cho­dząc w głowę, co też zro­bi­łam nie tak, że pro­fe­sor Mu­ñoz we­zwał mnie do sie­bie. Ża­den inny wy­kła­dowca na Wy­dziale Eko­no­mii nie wzbu­dzał ta­kiego stra­chu, cie­szył się też sławą czło­wieka twar­dego i nie­ugię­tego. Tak się trzę­słam, że nie mo­głam zjeść śnia­da­nia. Czu­łam, jak za­ci­ska mi się wę­zeł w żo­łądku, który pod ko­niec ranka za­czął wręcz bur­czeć. Le­dwo mia­łam czas, więc na pięć mi­nut przed spo­tka­niem z pro­fe­so­rem Mu­ño­zem po­szłam do bu­fetu. Po­pro­si­łam o duże ame­ri­cano z lo­dem. Ob­słu­gu­jący chło­pak wy­ka­zał się szczo­dro­ścią i zro­bił mi po­dwójną por­cję w wy­so­kiej szklance. Uśmiech­nę­łam się z wdzięcz­no­ścią. W bu­fe­cie było tłoczno, o tej po­rze ja­dło tam wielu stu­den­tów. Za­nu­rzy­łam się w roz­my­śla­niach. Czego może ode mnie chcieć pan Mu­ñoz? By­łam tak roz­ko­ja­rzona, że od­wra­ca­jąc się, nie spo­strze­głam, że tuż za mną stoi w ko­lejce na­stępna osoba, więc nie­chcący i nie bę­dąc w sta­nie tego unik­nąć, zde­rzy­łam się z nią, ob­le­wa­jąc so­bie kawą nie­ska­zi­tel­nie białą bluzkę.

I to nie tak, że się odro­binę po­pla­mi­łam, o nie. Gdy już coś ro­bi­łam, to od razu na ca­łego. Nie była to więc byle plamka: na mo­jej bluzce wy­kwi­tła matka wszyst­kich plam. Tak ogromna, że mia­łam wręcz pew­ność, że spe­cja­li­ści by­liby w sta­nie ją zin­ter­pre­to­wać. A jakby tego było mało, aku­rat wło­ży­łam „tę” bluzkę! Przed ro­kiem pa­so­wała jak ulał, ale te­raz za sprawą do­dat­ko­wych ki­lo­gra­mów z lata zro­biła się nie­sa­mo­wi­cie ob­ci­sła. Przede wszyst­kim na pier­siach: zu­peł­nie tak, jak­bym dźwi­gała tam dwa me­lony, które za mo­ment roz­sa­dzą bluzkę. Dla­czego wło­ży­łam ją aku­rat dziś?

Mu­szę przy­znać, że Bóg w swo­jej nie­skoń­czo­nej szczo­dro­ści ob­da­rzył mnie dwoma wspa­nia­łymi przy­mio­tami: mó­zgiem oraz biu­stem w roz­mia­rze sto dzie­sięć.

I tak oto sta­łam z nie­moż­liwą do ukry­cia po­tworną plamą na bluzce, która gro­ziła, że lada chwila nie wy­trzyma i zu­peł­nie się roz­cheł­sta. Na­wet so­bie wy­obra­ża­łam, jak ro­bię się cała zie­lona i za­mie­niam w ko­mik­so­wego Hulka. A w gło­wie już mi się ko­tło­wało: co jesz­cze może pójść nie tak? I wła­śnie tych ma­gicz­nych słów po­trze­bo­wały moje sutki, aby się ob­ja­wić w peł­nej kra­sie. Wy­wo­łane po­łą­cze­niem ko­stek lodu i zim­nej kawy, wy­la­zły ni­czym śli­maki na desz­czu. Fe­no­me­nal­nie! I co te­raz?

Spoj­rza­łam na ze­ga­rek. Pora iść, ale nie mo­głam się tak po­ka­zać. Po­pę­dzi­łam do ła­zienki i spró­bo­wa­łam sprać plamę, ale – co było do prze­wi­dze­nia – tylko po­gor­szy­łam sy­tu­ację. Bluzka była jesz­cze bar­dziej prze­mo­czona, sutki zaś by­naj­mniej się nie uspo­ko­iły i przy­po­mi­nały te­raz dwa so­ple lodu, które za­raz ro­ze­drą tka­ninę. Za­pewne stan mo­ich ner­wów nie uła­twiał sy­tu­acji, a cała krew na­bie­gła mi aku­rat w te punkty ana­to­miczne.

Sta­nę­łam przy su­szarce do rąk w na­dziei, że to roz­wiąże sprawę, ale ku mo­jemu prze­ra­że­niu urzą­dze­nie po­sta­no­wiło nie za­dzia­łać. Aby się uspo­koić, spoj­rza­łam w lu­stro, lecz wi­dok, który tam uj­rza­łam, nie mógłby przed­sta­wiać się ża­ło­śniej. A do tego nie mia­łam choćby nędz­nej kurtki, by coś na sie­bie na­rzu­cić. Na­bra­łam po­wie­trza i spró­bo­wa­łam za­pa­no­wać nad sobą. „Myśl, Lauro, myśl. Ja­koś da się to ukryć…” W mó­zgu za­pa­liła mi się ża­rówka. To było je­dyne do­stępne roz­wią­za­nie i wła­śnie po­sta­no­wi­łam je za­sto­so­wać. Z całą god­no­ścią, na jaką mo­głam się zdo­być, chwy­ci­łam teczkę i przy­ci­snę­łam ją do piersi. Przy odro­bi­nie szczę­ścia roz­mowa bę­dzie krótka i pro­fe­sor ni­czego nie do­strzeże. Wy­star­czyło, bym nie ru­szała teczką, słu­chała tego, co bę­dzie miał do po­wie­dze­nia, i czym prę­dzej wy­szła bez szwanku.

Rzu­ci­łam się bie­giem jak sza­lona, aby nie spóź­nić się jesz­cze bar­dziej: pro­fe­sor Mu­ñoz to czło­wiek uparty, do tego z ob­se­sją na punk­cie punk­tu­al­no­ści, ja zaś by­łam już dzie­sięć mi­nut po cza­sie.

Kiedy do­tar­łam pod drzwi ga­bi­netu, pre­zen­to­wa­łam się ża­ło­śnie: ubru­dzona, spo­cona, a po tym, jak wbie­głam trzy pię­tra po scho­dach, włosy le­piły mi się do twa­rzy. Gdy­bym przy­naj­mniej upra­wiała ja­kiś sport, nie czu­ła­bym się tak wy­koń­czona. Mój „nad­ba­gaż” i brak kon­dy­cji rzu­cały się w oczy i wła­śnie zda­łam so­bie sprawę, że praw­do­po­dob­nie mam po­ważny pro­blem.

Ga­bi­net mie­ścił się na końcu dłu­giego ko­ry­ta­rza, któ­rego po­sadzkę po­kry­wała ty­powa stara, błysz­cząca mo­za­ika, która przez lata zo­stała wy­dep­tana i te­raz od­bi­jała się w niej moja syl­we­tka. Do­tar­łam pod stare drzwi w ko­lo­rze drewna, na któ­rych wid­niał na­pis „prof. Mu­ñoz”. Wzię­łam głę­boki wdech, prze­że­gna­łam się i za­pu­ka­łam w ocze­ki­wa­niu na we­zwa­nie.

– Pro­szę.

Głos pana Mu­ñoza za­re­zo­no­wał we­wnątrz po­miesz­cze­nia. Ob­ró­ci­łam gałkę u drzwi i prze­łknę­łam ślinę, za­my­ka­jąc oczy.

Kiedy otwo­rzy­łam drzwi i jed­no­cze­śnie po­wieki, zda­rzyło się coś, czego ni­gdy w ży­ciu bym się nie spo­dzie­wała. We­wnątrz, na krze­śle na­prze­ciwko pro­fe­sora, sie­dział on: Ro­drigo, bo­ha­ter wszyst­kich mo­ich snów i noc­nych fan­ta­zji. Wcho­dząc, z wra­że­nia i zmie­sza­nia za­ha­czy­łam nie­chcący teczką o fu­trynę drzwi. By­łam tak roz­dy­go­tana, że po­zwo­li­łam, by wy­pa­dła mi z rąk na pod­łogę i tylko spo­glą­da­łam za nią z prze­ra­że­niem i zdu­mie­niem. Ro­drigo pod­sko­czył jak sprę­żyna, by po­móc mi ją pod­nieść, i w jed­nej chwili oboje się schy­li­li­śmy. Mu­sia­łam za wszelką cenę od­zy­skać teczkę, była dla mnie je­dy­nym ra­tun­kiem, tylko dzięki niej mo­głam unik­nąć cał­ko­wi­tego ka­ta­kli­zmu.

Ro­drigo oka­zał się ode mnie szyb­szy i chwy­cił ją w palce. Gdy z tym swoim cu­dow­nym i uprzej­mym uśmie­chem pod­niósł na mnie wzrok, oczy zro­biły mu się wiel­kie ze zdzi­wie­nia. Jego spoj­rze­nie się zmie­niło, prze­stało być ta­kie słod­kie, a zro­biło się bar­dziej in­ten­sywne, źre­nice roz­sze­rzyły się, prze­sła­nia­jąc barwę tę­czówki. Pa­trzył na mnie, a ra­czej –na nie. Moje ol­brzy­mie cycki znaj­do­wały się wprost przed nim, aku­rat na wy­so­ko­ści jego pięk­nych brą­zo­wych oczu, całe mo­kre i ob­lane kawą. A jakby tego było mało, moje sutki wzno­siły się groź­nie ni­czym groty strzał, jakby za­po­wia­dały, że je­śli Ro­drigo nie prze­sta­nie się w nie wga­piać, wy­kolą mu oko.

Nie wy­obra­ża­łam so­bie, by moja sy­tu­acja mo­gła się jesz­cze po­gor­szyć. Ale jak mówi prawo Mur­phy’ego, grzanka za­wsze spada sma­ro­wa­nym na dół. A moja wręcz pla­snęła. Gu­zik tuż nad mo­imi pier­siami, który le­d­wie je spi­nał i przez cały ra­nek za­cho­wy­wał spo­kój, po mi­strzow­sku trzy­ma­jąc się na cien­kiej nitce, po­sta­no­wił przy­dać ca­łej sce­nie nieco dra­ma­ty­zmu. Nik­czemny, speł­nił swoją groźbę i tę wła­śnie chwilę wy­brał, by wy­strze­lić wprost w prawe oko Ro­driga…

– Boże drogi! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz, sły­sząc okrzyk bólu chło­paka.

Ko­rzy­sta­jąc z tego, że Ro­drigo za­sło­nił oko dłońmi, wy­rwa­łam mu teczkę i niby tar­czą osło­ni­łam nią swoje sza­lone cycki, a na­stęp­nie spró­bo­wa­łam bie­da­kowi ja­koś po­móc. Po tym, jak de­ta­licz­nie przy­pa­trzył się naj­bar­dziej wy­róż­nia­ją­cej się czę­ści mo­jej ana­to­mii, do­stał to, na co za­słu­żył, wty­ka­jąc nos w nie­swoje sprawy.

– Nic ci nie jest? – spy­ta­łam smęt­nie, czer­wona jak po­mi­dor.

– Matko ko­chana, ni­gdy nie my­śla­łem, że mnie coś ta­kiego spo­tka. Że też gu­zik mnie za­ata­ko­wał za pa­trze­nie w nie­zły de­kolt. Na­le­żało mi się za nie­okrze­sa­nie. – Uśmiech­nął się spo­koj­nie z szel­mow­skim bły­skiem w nie­na­ru­szo­nym oku.

– Pa­nie Du­rán, ape­luję o odro­binę po­wagi! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz. – Wszystko w po­rządku, chłop­cze?

Ro­drigo ski­nął głową i po­dźwi­gnął się z pod­łogi, prawą ręką za­sła­nia­jąc oko, w które tra­fił gu­zik.

– Ojej, na­prawdę bar­dzo mi przy­kro. Nie mogę uwie­rzyć, że też coś po­dob­nego mo­gło się wy­da­rzyć. Mogę ci ja­koś po­móc? – Czu­łam się okrop­nie skrę­po­wana, nie wie­dzia­łam, co mam zro­bić, co po­wie­dzieć, le­d­wie by­łam w sta­nie coś wy­krztu­sić. W tej zie­lo­nej ko­szulce polo i pia­sko­wych spodniach był tak przy­stojny, że wszystko we mnie aż dy­go­tało.

– Ależ oczy­wi­ście, że mo­żesz coś dla mnie zro­bić, piękna – od­parł z kpią­cym spoj­rze­niem Ro­drigo. – Prawda, pa­nie Mu­ñoz? Dla­tego tu w ogóle je­ste­śmy, czyż nie?

Matko ko­chana, „piękna”? Na­prawdę tak się do mnie zwró­cił? Mia­łam zro­bić coś dla Ro­driga, a pan Mu­ñoz o tym wie­dział? Prze­su­wa­łam wzro­kiem to na jed­nego, to na dru­giego, nic przy tym nie poj­mu­jąc.

– Pro­szę usiąść, panno Gar­cía, już wy­ja­śniam.

Za­ję­łam miej­sce na wol­nym krze­śle obok Ro­driga. Czu­łam swój przy­spie­szony od­dech, świa­doma, że on sie­dzi tak bli­sko i in­ten­syw­nie się we mnie wpa­truje. Pro­fe­sor za­czął tłu­ma­czyć mi po­wód, dla któ­rego mnie we­zwał. Naj­wy­raź­niej przed­miot, któ­rego na­uczał, spra­wiał Ro­dri­gowi trud­no­ści, i uznał, że przy­da­łoby mu się pewne wspar­cie. A że ja na tych za­ję­ciach ra­dzi­łam so­bie bar­dzo do­brze, po­ja­wił się po­mysł, bym to ja po­mo­gła Ro­dri­gowi w ostat­nim try­me­strze za­jęć. Kiedy pan Mu­ñoz skoń­czył wy­ja­śniać sy­tu­ację, mu­sia­łam mieć cie­kawą minę. Niby ja mia­łam po­móc Ro­dri­gowi, by mógł się pod­cią­gnąć z za­awan­so­wa­nej eko­no­mii? Od­nio­słam wra­że­nie, że mój świat wła­śnie sta­nął na gło­wie.

Nie żeby Ro­drigo był prze­cięt­nia­kiem – wy­soki, mie­rzący metr osiem­dzie­siąt pięć chło­pak, brą­zo­wo­oki szczu­pły blon­dyn w oku­la­rach in­te­lek­tu­ali­sty – ale za­wsze ota­czał go wia­nu­szek in­nych osób. Wy­róż­niał go pe­wien ma­gne­tyzm, był uro­dzo­nym li­de­rem. Jed­nym z tych lu­dzi, któ­rzy ema­nują po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa, kimś, kogo chcie­li­by­śmy mieć w na­szym ży­ciu. Ja zaś go­rącz­kowo tego pra­gnę­łam. Od trzech lat nie­po­dziel­nie kró­lo­wał we wszyst­kich mo­ich snach, a te­raz zy­ski­wa­łam moż­li­wość prze­by­wa­nia z nim co­dzien­nie sam na sam. Nie mo­głam zmar­no­wać ta­kiej oka­zji. A może jed­nak? Czy zdo­łam prze­ła­mać wła­sną nie­śmia­łość i za­wal­czyć o Ro­driga? Co masz do stra­ce­nia? Naj­wy­żej od­mówi. Spo­glą­dał na mnie z za­cie­ka­wie­niem w ocze­ki­wa­niu na od­po­wiedź. Mu­sia­łam wziąć się w garść, bo ina­czej ni­gdy w ży­ciu nic by mi się nie tra­fiło! Ku wła­snemu zdzi­wie­niu wy­pa­li­łam:

– Oczy­wi­ście, pro­szę pana. Może pan na mnie li­czyć.

– Ni­czego in­nego się nie spo­dzie­wa­łem, panno Gar­cía – oznaj­mił.

Ze­bra­łam się na od­wagę i spoj­rza­łam na Ro­driga. Już nie trzy­mał się za oko, lecz przy­glą­dał mi się z nie­prze­nik­nioną miną. W przy­pły­wie śmia­ło­ści wy­pro­sto­wa­łam się na krze­śle i z fał­szywą pew­no­ścią w gło­sie po­wie­dzia­łam:

– Za­czy­namy ju­tro o sie­dem­na­stej w bi­blio­tece. Nie spóź­nij się.

– Do­sko­nale, Lauro. Bo na­zy­wasz się Laura, prawda? – Uśmiech miał znie­wa­la­jący.

Przy­tak­nę­łam jak głu­pia, cała szczę­śliwa, że zna moje imię.

– A za­tem do ju­tra, do pią­tej. Te­raz mu­szę iść. Umó­wi­łem się i już je­stem spóź­niony. – Wstał z krze­sła, pod­szedł do mnie, przy­kuc­nął i wy­szep­tał mi do ucha: – A, i do­szyj so­bie po­rząd­nie te gu­ziki, żeby mnie ju­tro znów nie za­ata­ko­wały. – Wy­cią­gnął ku mnie dłoń i ją otwo­rzył. – Weź, chyba dość już do­sta­łem za za­glą­da­nie ci w bal­kon i przy­pa­try­wa­nie się tym pięk­nym kwia­tom.

– Pa­nie Du­rán, pro­szę! – za­wo­łał pro­fe­sor Mu­ñoz. Na­uczy­ciel miał bar­dzo wy­czu­lony słuch.

Kiedy ode­bra­łam gu­zik od Ro­driga, ten wstał i mru­gnął do mnie nie­na­ru­szo­nym okiem. Serce tak mocno mi ło­mo­tało, że przy­ci­snę­łam teczkę do piersi z obawy, by nic mi już nie strze­liło.

Wy­szłam z ga­bi­netu pro­fe­sora z po­czu­ciem, że ko­niec koń­ców ten ka­ta­stro­falny dzień oka­zał się naj­lep­szym w moim ży­ciu. Dzięki ka­wie, zbyt ob­ci­słej bluzce i nie­po­skro­mio­nemu gu­zi­kowi Ro­drigo zaj­rzał mi w de­kolt, po­wie­dział do mnie „piękna”, mia­łam udzie­lać mu in­dy­wi­du­al­nych lek­cji, a prze­cież jesz­cze kilka mi­nut temu na­wet bym so­bie tego nie wy­obra­żała. Z nie­zna­jo­mej sta­łam się oso­bi­stą ko­re­pe­ty­torką.

Od tej chwili dzień za dniem uma­wia­li­śmy się z Ro­dri­giem o pią­tej w bi­blio­tece. Po­ma­ga­łam mu, cier­pli­wie tłu­ma­czy­łam wszystko, czego nie ro­zu­miał, wspie­ra­łam przy przy­dzie­lo­nych za­da­niach, a on w re­wanżu się ze mną wy­głu­piał. Sie­dem­na­sta stała się moją ulu­bioną porą dnia, oto bo­wiem chło­pak z mo­ich snów spo­ty­kał się ze mną i rzu­cał ja­kimś kom­ple­men­tem, a ja przez te pół­to­rej go­dziny w bi­blio­tece czu­łam się jak ktoś wy­jąt­kowy.

Choćby przez tę krótką chwilę by­łam kró­lową świata. Nie­ważne, że przy in­nych oka­zjach Ro­drigo mnie igno­ro­wał, że za­cho­wy­wał się tak, jak­bym nie ist­niała – było to dla mnie zu­peł­nie nie­istotne. Zda­wa­łam so­bie sprawę, że nie na­leżę do grona jego zna­jo­mych, że wszystko, na co mo­głam li­czyć poza czte­rema ścia­nami bi­blio­teki, to po­zdro­wie­nie nie­znacz­nym ru­chem pod­bródka. Ale to było nie­ważne. Na wła­snych złu­dze­niach zdą­ży­łam już wznieść za­mek z pod­ręcz­ni­ków do eko­no­mii, gdzie sama by­łam księż­niczką, Ro­drigo zaś księ­ciem z bajki.

Jego oceny za­częły się po­pra­wiać, a nim się spo­strze­gli­śmy, pra­co­wa­li­śmy już nad ma­te­ria­łem do eg­za­mi­nów koń­co­wych. W tych dniach bi­blio­teka uni­wer­sy­tecka była otwarta dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę, umoż­li­wia­jąc stu­den­tom na­ukę o każ­dej po­rze dnia i nocy. Eg­za­min koń­cowy z za­awan­so­wa­nej eko­no­mii był tuż-tuż, więc Ro­drigo za­pro­po­no­wał, by­śmy wzięli ze sobą ka­na­pki i zo­stali na miej­scu. Jak mó­wił, w ten spo­sób nie mu­sie­li­by­śmy się spie­szyć i mo­gli­by­śmy spo­koj­nie uczyć się do późna. Ko­la­cja z Ro­dri­giem? Jak mo­głam od­mó­wić? Zgo­dzi­łam się, po­wie­dzia­łam, że może na mnie li­czyć, nie mo­głam od­pu­ścić ta­kiego spo­tka­nia z męż­czy­zną, któ­rego pra­gnę­łam naj­bar­dziej na ca­łym świe­cie. Nie wie­dzia­łam, kiedy znowu nada­rzy mi się taka oka­zja, więc mu­sia­łam z niej sko­rzy­stać.

Uzna­łam, że to szcze­gólny dzień, w związku z czym za­le­żało mi, by wy­glą­dać pięk­nie. Chcia­łam po­ka­zać, że po­mimo zbęd­nych ki­lo­gra­mów mogę mu się po­do­bać. Dłuż­szą chwilę się szy­ko­wa­łam, by osta­tecz­nie od­sta­wić się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej niż na co dzień.

Wło­ży­łam długą suk­nię w ko­lo­rze mchu, za­pi­naną na małe gu­ziczki, które bie­gły rzę­dem od piersi aż po kostki. Wie­dzia­łam, że ko­lo­ry­stycz­nie pa­suje, współ­grała bo­wiem z barwą mo­ich oczu. Po­zwo­li­łam, by moje włosy w od­cie­niu ciemny blond wy­schły na po­wie­trzu, dzięki czemu ob­ra­mo­wały mi twarz de­li­kat­nymi fa­lami. Ni­gdy się nie ma­lo­wa­łam, ale tego dnia na­ło­ży­łam odro­binę tu­szu, który wy­dłu­żył moje gę­ste rzęsy. Dzieło zwień­czyły dwa po­cią­gnię­cia ró­żem po po­licz­kach i brzo­skwi­niowy błysz­czyk na usta. Nie chcia­łam zbyt­nio pod­kre­ślać warg: są dość duże i gdy­bym zbyt­nio je pod­ma­lo­wała, z ca­łej twa­rzy wi­dać by­łoby wy­łącz­nie usta.

Do­peł­ni­łam look let­nimi san­da­łami z rze­my­kiem i odro­biną olejku ja­śmi­no­wego. Wprost uwiel­bia­łam ten słodki i świeży aro­mat, za­wsze więc no­si­łam go przy so­bie.

Zgod­nie z tym, co usta­li­li­śmy, o dzie­więt­na­stej sta­wi­łam się w bi­blio­tece i roz­ło­ży­łam wszyst­kie książki na na­szym stole w na­roż­niku sali. Przez ostat­nie mie­siące mie­li­śmy tam wła­sny ką­cik, z któ­rym wią­zały się naj­cu­dow­niej­sze wspo­mnie­nia wy­mie­nia­nych z Ro­dri­giem uśmie­chów.

Usia­dłam pro­sto na krze­śle i cze­ka­łam, aż się zjawi. Po dwóch mi­nu­tach w wej­ściu do bi­blio­teki uj­rza­łam jego syl­we­tkę. Był taki przy­stojny… Z wil­got­nymi wło­sami spra­wiał wra­że­nie, jakby do­piero co wy­szedł spod prysz­nica, i miał na so­bie białą ko­szulkę polo, w któ­rej wy­glą­dał sza­łowo.

Boże, był to­tal­nie znie­wa­la­jący. Na jego wi­dok aż mi ślinka cie­kła. Po­pa­trzy­łam na niego, a on otak­so­wał mnie wzro­kiem od stóp do głów. Czy słusz­nie w jego spoj­rze­niu do­pa­try­wa­łam się po­dziwu? Chyba po­do­bało mu się to, co miał przed sobą, w co trudno było uwie­rzyć. Wie­dzia­łam, że to nie­moż­liwe, by ktoś zwró­cił na mnie uwagę – a już na pewno nie on – mimo że w głębi du­szy tego wła­śnie pra­gnę­łam naj­bar­dziej na ca­łym świe­cie.

Uśmiech­nął się ką­ci­kiem ust, a mnie du­sza roz­to­piła się jak ma­sło. Ja­kiś wę­zeł ści­skał mnie w środku i spra­wiał, że w brzu­chu za­wi­ro­wało mi mi­lion mo­tyli.

– Matko ko­chana! Lauro, wy­glą­dasz prze­pięk­nie! Co ty zro­bi­łaś? Nie spo­sób się bę­dzie skon­cen­tro­wać. Te gu­ziki do­brze się trzy­mają? Nie chcę po­now­nie mieć z nimi do czy­nie­nia.

Wszystko to brzmiało tak słodko i za­baw­nie… Czy mi się zda­wało, czy on mnie pod­ry­wał?

Uśmiech­nę­łam się i spoj­rza­łam na niego zza wy­tu­szo­wa­nych rzęs.

– Spo­koj­nie, Ro­drigo, po­pro­si­łam o eks­tra wzmoc­nie­nie, by już cię nie ata­ko­wały. Bie­rzemy się do na­uki? – Na to aku­rat mia­łam te­raz naj­mniej­szą ochotę, ale pa­mię­ta­łam o celu spo­tka­nia.

I wła­śnie na na­uce upły­nęły nam ko­lejne trzy go­dziny. O dwu­dzie­stej dru­giej by­li­śmy wy­koń­czeni.

– Zro­bimy prze­rwę, by coś zjeść? Nie wiem, jak u cie­bie, ale mnie kiszki grają mar­sza – oznaj­mił, przy­kła­da­jąc dło­nie do brzu­cha.

– Ja­sne, ja też zgłod­nia­łam.

Wy­szli­śmy i usie­dli­śmy na traw­niku kam­pusu. Zje­dli­śmy w mil­cze­niu w świe­tle gwiazd i księ­życa. Do­brze się przy nim czu­łam. Ro­drigo spu­ścił wzrok i spy­tał:

– Pa­li­łaś kie­dyś, Lauro? Zro­bi­łaś kie­dy­kol­wiek w ży­ciu coś śmiesz­nego albo nie­sto­sow­nego? – Le­żał na tra­wie, opie­ra­jąc się na łok­ciu.

– Nie, ni­gdy nie pa­li­łam! Nie cier­pię ty­to­niu! – Mó­wi­łam prawdę. Uwa­ża­łam pa­pie­rosy za mar­no­wa­nie czasu, zdro­wia i pie­nię­dzy, za to­talną głu­potę. – Ni­gdy w ży­ciu bym nie za­pa­liła.

Uśmiech­nął się na taką od­po­wiedź.

– Nie cho­dziło mi o ty­toń. – Uniósł brwi. – Cza­sami pa­trzę na cie­bie i tak so­bie my­ślę… Jest taka nie­winna, taka do­sko­nała: żyje w bańce świę­to­ści, po­maga in­nym, zgar­nia do­bre oceny, pra­wie z ni­kim nie utrzy­muje kon­tak­tów. Ta pu­ry­tań­ska do­sko­na­łość cię nie mę­czy? Zda­rza się, byś ro­biła coś nie­sto­sow­nego, byś po­su­nęła się do gra­nic?

Nie wie­dzia­łam, co mam od­po­wie­dzieć, spra­wił, że całe moje ży­cie wy­dało się głu­pie i nudne. Moż­liwe, że tak było i że do tej pory nie zda­wa­łam so­bie z tego sprawy. Oka­za­łam się więc nie tylko gruba i nie­istotna, ale na do­da­tek głu­pia i nudna. Wspa­niale, czego wię­cej chcieć. Za­wsty­dzona, lekko po­chy­li­łam głowę i wy­szep­ta­łam: – Nie.

– Tak też mi się zda­wało, Lau­rita. A nie my­śla­łaś, że mo­gła­byś kie­dyś dla od­miany zro­bić coś sza­lo­nego i faj­nego? – W dal­szym ciągu świ­dro­wał mnie spoj­rze­niem, jak gdyby wy­cze­ku­jąc, aż coś po­wiem. Wo­bec braku od­po­wie­dzi wło­żył rękę do kie­szeni, wy­cią­gnął coś i na mo­ich oczach ob­ró­cił to w pal­cach. Na­stęp­nie wstał. – Chodź, idziemy.

Po­dał mi rękę i też się pod­nio­słam. Szłam za nim jak au­to­mat, za­sta­na­wia­jąc się, co ta­kiego ze­chce mi po­ka­zać Ro­drigo.

Za­pro­wa­dził mnie w ciemny, od­da­lony za­ką­tek. W dłoni trzy­mał coś w ro­dzaju pa­pie­rosa sa­mo­róbki. Wsu­nął go so­bie w usta i przy­pa­lił. Głę­boko się za­cią­gnął i po­woli wy­pu­ścił dym. Pach­niało ina­czej, zu­peł­nie nie jak ty­toń. Za­raz mi go po­dał.

– Spró­buj, raz w ży­ciu za­ry­zy­kuj.

Po­dał mi dy­mią­cego skręta. Po­my­śla­łam, że może to rze­mieśl­ni­cze cy­garo, wy­twa­rzane ręcz­nie, ale ba­łam się do­py­tać. Ro­drigo chciał się ze mną czymś po­dzie­lić, więc wresz­cie po­wie­dzia­łam so­bie: Czemu nie? Za­ry­zy­kuj, Lauro. Od­wa­ży­łam się i spró­bo­wa­łam po­wtó­rzyć ru­chy, który wcze­śniej wy­ko­nał Ro­drigo.

Wsu­nę­łam pa­pie­rosa do ust i za­cią­gnę­łam się głę­boko.

Po­czu­łam, jak pach­nący dym za­lewa mi usta i scho­dzi w dół krtani, wy­peł­nia­jąc mnie od środka. Kiedy jed­nak do­szedł do płuc, za­nio­słam się wście­kłym kasz­lem.

– Ćśśś. Na lu­zie, Lau­rita. Ma­łymi busz­kami, to twój pierw­szy raz. Nie bądź łap­czywa. – W jego spoj­rze­niu było coś in­try­gu­ją­cego.

– Prze­pra­szam, ja... ja ni­gdy... – za­czę­łam i przy­gry­złam wargę.

– Spo­koj­nie, wiem. – Uśmiech­nął się. – I bar­dzo się cie­szę, że je­stem pierw­szy. Spró­bu­jemy cze­goś de­li­kat­niej­szego, wy­daje mi się, że ci się to spodoba. Otwórz usta i za­mknij oczy. Za­ufaj mi, a za­biorę cię w po­dróż w nie­znane. Zo­ba­czysz, że bę­dzie ci do­brze.

Głos Ro­driga brzmiał tak su­ge­styw­nie, że da­łam się po­nieść. Za­mknę­łam oczy i ustą­pi­łam, z po­czątku z opo­rami, by­łam sztywna jak kij. To Ro­drigo – mó­wi­łam so­bie – co się może stać? Usły­sza­łam, jak po­now­nie głę­boko się za­ciąga, i po­czu­łam, że się do mnie przy­suwa. Zbli­żył swoje wargi do mo­ich, ale ich nie do­tknął, po czym stop­niowo wy­pu­ścił dym, który wsu­nął mi się pro­sto do ust.

– Wcią­gnij ostroż­nie – po­wie­dział. I wcią­gnę­łam, we­ssa­łam to wszystko, co był mi go­tów prze­ka­zać, bo by­łam spra­gniona, spra­gniona mi­ło­ści, zro­zu­mie­nia, no­wych do­znań, a przede wszyst­kim spra­gniona jego. – O, tak, do­sko­nale, śliczna – szep­nął.

Po­czu­łam, jak jego palce gła­dzą mnie po wło­sach i od­gar­niają nie­sforne ko­smyki za uszy. Gra­li­śmy da­lej: on brał bu­chy i wy­pusz­czał mi je w usta, a ja łap­czy­wie się za­cią­ga­łam. Stop­niowo po­czu­łam, jak się od­kle­jam, i za­czę­łam się od­prę­żać. Ciało zda­wało mi się te­raz lek­kie ni­czym piórko, uno­si­łam się, la­ta­łam. Wdy­cha­łam po­wie­trze, które prze­pły­wało z jego ust do mo­ich, czu­łam się żywa i zmy­słowa.

W tym hip­no­tycz­nym tran­sie Ro­drigo przy­warł tor­sem do mo­jej piersi. Moje sutki po­woli za­częły się roz­bu­dzać, tward­nie­jąc pod jego do­ty­kiem, i po­czu­łam, jak już przez to, że po­czu­łam jego od­dech na swym ciele i jego cie­pło tak bli­sko mnie, za­czyna pul­so­wać mi srom.

Chwilę póź­niej się od­su­nął, mię­dzy nami prze­cią­gnął po­dmuch po­wie­trza, od któ­rego po­czu­łam zimny dreszcz, i za­tę­sk­ni­łam za jego cie­płem. Usły­sza­łam, jak od­rzuca nie­do­pa­łek tego wspa­nia­łego pa­pie­rosa i go dep­cze, do­bit­nie wy­zna­cza­jąc kres tego ma­gicz­nego mo­mentu, który do­piero co nas po­łą­czył. Sama pra­gnę­ła­bym, by ta chwila szczę­ścia ni­gdy się nie skoń­czyła.

– Otwórz oczy, śliczna – po­wie­dział, bacz­nie się we mnie wpa­tru­jąc. – Sma­ko­wał ci pierw­szy skręt ma­ryśki? – Głos miał te­raz chra­pliwy i zmy­słowy. – Są­dząc po two­jej mi­nie i ca­łej resz­cie, po­wie­dział­bym, że ow­szem.

– Słu­cham? – Otwo­rzy­łam na wpół za­spane oczy. Czu­łam się jak na chmu­rze: roz­luź­niona, de­li­katna i od­sło­nięta.

– Tak, na to wy­gląda, że ci się po­do­bało. – Ro­drigo pa­trzył na mnie szkli­stymi oczami, w któ­rych znać było triumf. – Ale mu­simy wra­cać do na­uki, ju­tro ważny eg­za­min. Jazda.

Wziął mnie za rękę i po­pro­wa­dził z po­wro­tem do bi­blio­teki. Czu­łam się roz­pa­lona, jak gdy­bym oglą­dała świat z nieba, jak gdy­bym się roz­dwo­iła, a moja du­sza przy­glą­dała się wszyst­kiemu z ze­wnątrz.

– Ro­drigo, mu­szę pójść do ła­zienki, żeby się od­świe­żyć, za­nim za­czniemy. Mogę cię na mo­ment prze­pro­sić?

Ski­nął głową i po­szedł cze­kać na mnie w na­szym ką­cie bi­blio­teki.

Po­szłam do to­a­lety i spoj­rza­łam na sie­bie w lu­strze. Któż to na mnie spo­glą­dał zza tych dłu­gich i gę­stych rzęs? Czyje były te zie­lone oczy, które zmy­słowo pa­trzyły na moje od­bi­cie? Czyje pełne wargi, które aż pro­siły się o ca­ło­wa­nie? To by­łam ja? Kim była ta Laura, którą wi­dzia­łam w lu­strze?

Roz­pię­łam dwa pierw­sze gu­ziki su­kienki i zwil­ży­łam twarz, kark oraz de­kolt. Sutki na­dal mia­łam twarde, wciąż wci­skały się w de­li­katną tka­ninę. Czy on to za­uwa­żył? Spoj­rza­łam na nie jak za­hip­no­ty­zo­wana i do­tknę­łam ich przez ubra­nie. Z mo­ich ust do­było się stęk­nię­cie. Były bar­dzo twarde i wraż­liwe. Matko ko­chana, ni­gdy mi się to nie zda­rzyło. Lauro, ogar­nij się – po­wie­dzia­łam so­bie. Co się z tobą dzieje? Ni­gdy by mi do głowy nie przy­szło, że wy­pa­le­nie skręta może tak za­dzia­łać, że czło­wiek staje się od tego taki uwraż­li­wiony i po­datny. Czy to samo działo się z Ro­dri­giem?

Ogar­nij się, Lauro – przy­po­mnia­łam so­bie raz jesz­cze. Pora na na­ukę. Nie po­do­basz mu się, chciał tylko za­cho­wać się uprzej­mie, chciał, byś spró­bo­wała cze­goś no­wego. Ty je­steś Laura, a on Ro­drigo. Bądź re­alistką, on jest dla cie­bie nie­osią­galny.

I z ta­kim wła­śnie prze­ko­na­niem wy­szłam z ła­zienki, go­towa usiąść z nim do na­uki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: