Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Turcja. Poza utartym szlakiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,99

Turcja. Poza utartym szlakiem - ebook

Jak wygląda Turcja poza utartymi szlakami i hotelami all inclusive? Co warto zobaczyć poza sezonem? Czy powielane o Turkach stereotypy są prawdziwe? Czy można czuć się bezpiecznie, mieszkając na dziko w kamperze? I jak spełniać marzenia o dalekich wyprawach, mając na pokładzie dwójkę małych dzieci?

Spędź sześć miesięcy z naszą rodziną, zobacz kawałek Turcji poza kurortami i poznaj van life od kuchni!

W tej podróży odwiedzisz gorące źródła w Pamukkale i wzgórze Chimery z wiecznie płonącym ogniem. Będziesz podziwiać balony w Kapadocji i opuszczone miasto Kayaky. Spędzisz leniwe dni na bajecznie pustych plażach, zwiedzisz Stambuł, Sanliurfę i Adanę. Dowiesz się, gdzie zjeść najlepszą pistacjową baklavę i szafranowe lody. Przeżyjesz nietuzinkowe spotkania z mieszkańcami oraz niefortunny wypadek, który postawi całą podróż pod znakiem zapytania.

Brzmi jak szalony plan, który nie może się udać? A jednak!

 

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171944
Rozmiar pliku: 7,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I: DOBREGO ZŁE POCZĄTKI

Wy­brze­że Mo­rza Czar­ne­go

Zakup kampera

marzec 2021 roku

Jest po­ło­wa mar­ca 2021 roku. Po wie­lu zmia­nach zda­nia w ko­ńcu de­cy­du­je­my się na za­kup kam­pe­ra. Ma­ciek je­dzie oglądać wy­pa­trzo­ny w in­ter­ne­cie eg­zem­plarz, a ja zo­sta­ję w domu z dzie­ćmi: dwu­mie­si­ęcz­ną cór­ką i trzy­ipó­łlet­nim sy­nem. Wspól­na wy­pra­wa na dru­gi ko­niec za­śnie­żo­nej Pol­ski i ogląda­nie po­jaz­du w ta­kim to­wa­rzy­stwie nie wró­ży nic do­bre­go. Trud­no, ewen­tu­al­ną de­cy­zję o za­ku­pie Ma­ciek będzie mu­siał pod­jąć na miej­scu, z moim zdal­nym wspar­ciem. Od nie­spe­łna roku w ta­kim try­bie funk­cjo­nu­ją naj­wi­ęk­sze fir­my na świe­cie, pro­wa­dząc wie­lo­mi­lio­no­we in­we­sty­cje. W po­rów­na­niu z tym kup­no kam­pe­ra za trzy­dzie­ści kil­ka ty­si­ęcy zło­tych to pest­ka. Przy­naj­mniej tego się trzy­ma­my. Zresz­tą po­sia­da­ny obec­nie sa­mo­chód oso­bo­wy ku­pi­li­śmy na ja­po­ńskiej au­kcji, bez ogląda­nia go. Do pierw­sze­go spo­tka­nia do­szło dwa mie­si­ące pó­źniej, już w Pol­sce, bo auto kil­ka ty­go­dni pły­nęło do nas z dru­gie­go ko­ńca świa­ta. Swo­ją dro­gą, nie był to je­dy­ny po­jazd za­ku­pio­ny w ten spo­sób. Obej­rze­nie kam­pe­ra na żywo to i tak duży krok.

Jed­na z na­szych pierw­szych dzi­kich miej­scó­wek na wy­brze­żu

Pierw­sza myśl o kam­pe­rze po­ja­wi­ła się w Ja­po­nii, w któ­rej spędzi­li­śmy dwa lata (2018–2020). Z Kra­ju Kwit­nącej Wi­śni spro­wa­dzi­li­śmy w su­mie trzy sa­mo­cho­dy, więc for­mal­no­ści nie były prze­szko­dą. Za to wiel­ko­ść do­stęp­nych na ja­po­ńskim ryn­ku kam­pe­rów już tak. Przy na­szym wzro­ście i licz­bie człon­ków ro­dzi­ny (wów­czas nie­któ­rzy jesz­cze w pla­nach) za­kup tak ma­łe­go po­jaz­du nie miał naj­mniej­sze­go sen­su. Zresz­tą, w prze­ci­wie­ństwie do sa­mo­cho­dów oso­bo­wych, ceny do­mów na kó­łkach nie były spe­cjal­nie ku­szące. Plan pod ty­tu­łem „kam­per” zo­stał więc prze­su­ni­ęty na przy­szło­ść. Jak się szyb­ko oka­za­ło, nie tak wca­le da­le­ką. Po po­wro­cie do Pol­ski mio­ta­li­śmy się mi­ędzy „kam­per nam nie­po­trzeb­ny”, a „kam­per jest dla na­sze­go sty­lu pod­ró­żo­wa­nia wręcz ide­al­ny”. Tę dru­gą myśl ugrun­to­wał dwu­mie­si­ęcz­ny po­byt w Eu­ro­pie, głów­nie w Por­tu­ga­lii, pod­czas któ­re­go no­co­wa­li­śmy pod na­mio­tem. Jego co­dzien­ne roz­kła­da­nie, w po­łącze­niu z go­rącz­ko­wy­mi pró­ba­mi do­cie­ra­nia na kem­pin­gi przed ich za­mkni­ęciem, prze­chy­li­ło sza­lę. Kie­dy więc za­pa­dła wstęp­na de­cy­zja, szyb­ko roz­po­częli­śmy po­szu­ki­wa­nia, żeby unik­nąć ko­lej­ne­go za­wa­ha­nia – po co nie­po­trzeb­nie ku­sić los.

W dniu za­ku­pu z od­sie­czą przy­by­wa szwa­gier – van­li­fer na pe­łen etat. Ma­ciek, wte­dy jesz­cze zu­pe­łny żó­łto­dziób, zde­cy­do­wa­nie po­trze­bu­je wspar­cia czło­wie­ka z do­świad­cze­niem. Zwłasz­cza że wy­bra­ny eg­zem­plarz wy­da­je się obie­cu­jący. Pod­skór­nie czu­je­my, że to może być TEN. Wła­ści­wie, jako je­den z nie­wie­lu do­stęp­nych, za­chęca do obej­rze­nia. Wi­ęk­szo­ść to ob­raz nędzy i roz­pa­czy. I to jesz­cze źle sfo­to­gra­fo­wa­nej. „Je­stem sta­ry, za­la­ny i za­grzy­bia­ły – nie ku­puj mnie” – krzy­czą zdjęcia, pod­czas gdy tre­ść ogło­szeń mówi zu­pe­łnie co in­ne­go. Czy­li mniej wi­ęcej „je­stem w świet­nym sta­nie, bez ukry­tych wad, go­to­wy do jaz­dy, oka­zja ży­cia”. Ow­szem, ca­łkiem mo­żli­we, ale chy­ba trzy­dzie­ści lat temu, a nie dziś. Da­le­ko jesz­cze nam – Po­la­kom – do opa­no­wa­nia nie­na­chal­nych, acz wy­su­bli­mo­wa­nych i spój­nych tech­nik sprze­da­żo­wych. Bio­rąc pod uwa­gę wszyst­kie czyn­ni­ki, je­ste­śmy po­zy­tyw­nie na­sta­wie­ni. Nie za­po­mi­na­my jed­nak, że Ma­ciek ogląda kam­per z 1989 roku. Trzy­dzie­sto­dwu­let­ni. Nie spo­dzie­wa­my się więc ide­al­ne­go eg­zem­pla­rza bez wi­docz­nych wad. Bo tego, że ukry­te są, je­ste­śmy pew­ni. Ale o nich do­wie­my się pó­źniej. Dziś nie ma co so­bie nimi za­wra­cać gło­wy.

Zresz­tą, co do kam­pe­ra, mamy kon­kret­ne za­ło­że­nia: szu­ka­my eg­zem­pla­rza, któ­ry będzie go­to­wy do jaz­dy. Nie wy­obra­ża­my so­bie re­no­wa­cji wnętrza, ma­jąc pra­cę na cały etat i dwój­kę ma­łych dzie­ci. Te wszyst­kie, pre­zen­to­wa­ne w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, odświe­żo­ne w im­po­nu­jący spo­sób kam­pe­ry oraz zbu­do­wa­ne od zera pi­ęk­ne bo­ho­va­ny ro­bią wra­że­nie. I cu­dow­nie by­ło­by mieć dom na kó­łkach skro­jo­ny na mia­rę po­trzeb, ale ocza­mi wy­obra­źni wi­dzi­my ogrom cza­su, pie­ni­ędzy i pra­cy nie­zbęd­nych do jego po­sia­da­nia. Nie tym ra­zem. Może kie­dyś, ale nie dziś. Zu­pe­łnie jak nie my – mie­rzy­my siły na za­mia­ry.

Na miej­scu, jak na na­sze za­mó­wie­nie, oka­zu­je się, że kam­per jest ca­łkiem w po­rząd­ku. Me­cha­nicz­nie, przy­nam­niej na pierw­szy rzut oka, spraw­ny. Śro­dek też wy­da­je się przy­zwo­ity, do­brze za­cho­wa­ny i przy­jem­ny. Tro­chę na­wet po­wie­wa luk­su­sem (tym z lat osiem­dzie­si­ątych, oczy­wi­ście), bo za­bu­do­wa wnętrza to Hy­mer – uzna­wa­na za tę z wy­ższej pó­łki. Świet­nie ma­sku­je po­de­szły wiek. Kon­struk­cyj­nie rów­nież nie ma się do cze­go przy­cze­pić: nie wi­dać śla­dów za­la­nia, któ­re często do­pa­da sta­re kam­pe­ry. Wła­ści­cie­le sprze­da­ją go, bo pla­nu­ją za­kup tak zwa­nej pe­łnej in­te­gry, czy­li kam­pe­ra skła­da­jące­go się z jed­nej bry­ły. Prze­zna­cze­nie. Po do­kład­nym obej­rze­niu i krót­kiej kon­sul­ta­cji zdal­nej za­pa­da de­cy­zja. I tak oto sta­je­my się wła­ści­cie­la­mi pó­łzin­te­gro­wa­ne­go Peu­ge­ota J5 z 1989 roku. Nie po­sia­da­my się z ra­do­ści i cze­ka­my na pre­mie­ro­wą pod­róż. Oraz ujaw­nie­nie się pierw­szych ukry­tych wad.

Pierwsze podróże

marzec–czerwiec 2021 roku

Przez kil­ka mie­si­ęcy po­sta­no­wi­li­śmy te­sto­wać nasz nowy dom na kó­łkach na ro­dzi­mych te­re­nach. Za­częli­śmy nie­śmia­ło, bo pod­ró­żą trwa­jącą mniej wi­ęcej trzy go­dzi­ny. Kam­pe­rem, oczy­wi­ście, bo sa­mo­cho­dem oso­bo­wym je­cha­li­by­śmy co naj­mniej go­dzi­nę kró­cej. Tym sa­mym od­kry­li­śmy, że pod­ró­żo­wa­nie kam­pe­rem mie­rzy się in­nym cza­sem. Ta­kim, któ­ry ni­jak ma się do tego wska­zy­wa­ne­go przez Go­ogle Maps. A może po pro­stu jest to czas sto­sow­ny do wie­ku po­jaz­du…? W ka­żdym ra­zie, mak­sy­mal­na pręd­ko­ść 90 ki­lo­me­trów na go­dzi­nę na au­to­stra­dach i tra­sach szyb­kie­go ru­chu oraz od­po­wied­nio mniej­sza na gor­szych dro­gach robi swo­je. Szyb­ko zo­rien­to­wa­li­śmy się też, że w trak­cie jaz­dy nie po­roz­ma­wia­my: moje miej­sce, z ra­cji ogra­ni­czo­nych prze­strze­ni na fo­te­li­ki dzie­ci­ęce, znaj­du­je się w części do­mo­wej, a ha­łas w ka­bi­nie kie­row­cy jest, de­li­kat­nie mó­wi­ąc, znacz­ny. Zresz­tą ten w części do­mo­wej wca­le od nie­go nie od­bie­ga. Ale może to i le­piej. Kto wie, ilu ma­łże­ńskich kłót­ni dzi­ęki temu unik­nie­my. Sta­ra­my się szu­kać po­zy­ty­wów.

De­fek­ty, nie­ste­ty, po­ja­wi­ły się szyb­ciej, niż się spo­dzie­wa­li­śmy. Po­cząt­ko­wo nie­wiel­kie. Pod­czas pierw­sze­go wy­jaz­du zo­rien­to­wa­li­śmy się, co war­to zmie­nić dla wi­ęk­sze­go kom­for­tu – de­cy­zję moc­no de­ter­mi­no­wa­ła obec­no­ść nie­mow­la­ka. Wal­czy­li­śmy rów­nież z nowo za­ku­pio­nym, choć uży­wa­nym, boj­le­rem. Szwan­ko­wa­ła też lo­dów­ka. Me­cha­nicz­nie, na szczęście, nie było żad­nych pro­ble­mów. Do­je­cha­li­śmy do celu i co wi­ęcej – wró­ci­li­śmy do domu. A to aku­rat, przy ko­lej­nych pod­ró­żach, nie było już tak oczy­wi­ste. Zda­li­śmy so­bie też spra­wę, że w kam­pe­rze może nie jest tak su­per­kom­for­to­wo, jak w domu, ale z po­wo­dze­niem mo­żna spędzić w nim Wiel­ka­noc, ugo­to­wać świ­ątecz­ny barszcz i – co naj­wa­żniej­sze – po­kro­ić sa­łat­kę ja­rzy­no­wą. Jed­nym sło­wem: za­ra­zi­li­śmy się kam­pe­ro­wa­niem. Nie było od­wro­tu.

Tego bły­ska­wicz­ne­go po­łk­ni­ęcia bak­cy­la po­ża­ło­wa­li­śmy dość szyb­ko, czy­li przy ko­lej­nych, dal­szych i od­wa­żniej­szych wy­jaz­dach, w trak­cie któ­rych ukry­te wady prze­sta­ły cho­wać się po kątach, a kam­per od­ma­wiał po­słu­sze­ństwa. I to za ka­żdym ra­zem. Czu­li­śmy się lek­ko za­wie­dze­ni, bo już go po­ko­cha­li­śmy, a on nam ta­kie rze­czy… Po­cząt­ko­wo nie­śmia­ło dro­czył się z nami pro­ble­ma­mi z od­pa­la­niem. Raz dzia­łał bez za­rzu­tu, a in­nym ra­zem po­trze­bo­wał wspar­cia. Le­piej albo go­rzej, ale je­ździł. Jed­nak po­ru­sza­nie się ta­kim wa­dli­wym eg­zem­pla­rzem nie było zbyt kom­for­to­we: trze­ba było te­mat ogar­nąć, za­nim po­jazd sta­nie w szcze­rym polu. Po dłu­giej i wca­le nie­ła­twej ana­li­zie pa­dła dia­gno­za: roz­rusz­nik do wy­mia­ny. Tym sa­mym za­częli­śmy na­szą przy­go­dę z na­pra­wa­mi, po­zna­jąc ciem­ne stro­ny kam­pe­ro­wej me­cha­ni­ki po­jaz­do­wej. A sce­na­riu­sze za­zwy­czaj są dwa: na sło­wo kam­per sły­szy­my „my się ta­ki­mi sa­mo­cho­da­mi nie zaj­mu­je­my” albo do­sta­je­my in­for­ma­cję o kosz­tach na­pra­wy, ewen­tu­al­nie ter­mi­nie re­ali­za­cji (kil­ka mie­si­ęcy!), któ­re po­wo­du­ją, że sami szyb­ko re­zy­gnu­je­my.

Fi­nal­nie, tro­chę z bra­ku laku, tym ra­zem zde­cy­do­wa­li­śmy się na na­pra­wę roz­rusz­ni­ka w po­bli­skim warsz­ta­cie, któ­ry, jako je­dy­ny, zro­bił to w mia­rę szyb­ko. Lżej­si o ty­si­ąc zło­tych wy­je­cha­li­śmy za­do­wo­le­ni i po­sta­no­wi­li­śmy ru­szyć spraw­nym kam­pe­rem w ko­lej­ną pod­róż: na dłu­gi, czerw­co­wy week­end na Su­walsz­czy­znę. Było pi­ęk­nie. Przez dwa dni, do­pó­ki kam­per nie sta­nął na sta­cji ben­zy­no­wej. I żad­ną mia­rą nie chciał ru­szyć da­lej. Szczęście w nie­szczęściu, któ­re – jak się po­tem oka­za­ło, za­wsze to­wa­rzy­szyć nam będzie w kam­pe­ro­wych przy­go­dach, sta­cja znaj­do­wa­ła się w za­głębiu warsz­ta­tów sa­mo­cho­do­wych. Ja zo­sta­łam z dzie­ćmi, a Ma­ciek po­sze­dł szu­kać po­mo­cy. Za kil­ka­na­ście mi­nut wró­cił, a nie­ca­łą go­dzi­nę pó­źniej pod­je­chał pra­cow­nik warsz­ta­tu i po szyb­kim re­ko­ne­san­sie orze­kł, że nie dzia­ła… roz­rusz­nik. Ten sam, któ­ry wy­mie­ni­li­śmy kil­ka dni wcze­śniej. Wiecz­ne pro­ble­my z od­pa­la­niem, psu­jące się je­den po dru­gim roz­rusz­ni­ki… Po­dej­rza­ne. Zgod­nie stwier­dzi­li­śmy, że po­przed­nim wła­ści­cie­lom może nie­ko­niecz­nie cho­dzi­ło o kup­no in­ne­go mo­de­lu, a o dziw­ną uster­kę, któ­rej ewi­dent­nie nie mo­żna zlo­ka­li­zo­wać. Przez dwa dni miesz­ka­li­śmy więc na sta­cji ben­zy­no­wej, w kam­pe­rze, rzecz ja­sna, z wi­do­kiem na myj­nię sa­mo­cho­do­wą, w ocze­ki­wa­niu na nową część oraz jej wy­mia­nę. Week­end ży­cia. Ale nie zra­ża­li­śmy się – w ko­ńcu nie tyl­ko nam zda­rza się ku­po­wać nowy roz­rusz­nik do tego sa­me­go sa­mo­cho­du co kil­ka dni. Chy­ba… Zresz­tą, mie­li­śmy jesz­cze parę dni wol­ne­go i ja­koś trze­ba było wró­cić do domu. W za­sa­dzie nie mie­li­śmy wy­bo­ru – mu­sie­li­śmy cze­kać. Po wy­mia­nie roz­rusz­ni­ka, pew­ni, że pro­ble­my z kam­pe­rem już za nami, kon­ty­nu­owa­li­śmy pod­róż i pe­łni na­dziei pla­no­wa­li­śmy ko­lej­ną.

Nad pol­skie mo­rze wy­bra­li­śmy się pod ko­niec czerw­ca. Po­go­da wy­ma­rzo­na: żar leje się z nie­ba, brak tłu­mów, na­wet zno­śna miej­sców­ka, o co wca­le nie­ła­two nad Ba­łty­kiem. Ide­al­nie. Pra­wie, bo, nie­ste­ty, w trak­cie po­by­tu za­uwa­ży­li­śmy pro­ble­my z ła­do­wa­niem aku­mu­la­to­rów: za­rów­no tego do­mo­we­go, jak i sa­mo­cho­do­we­go. Wisi nad nami wid­mo ko­lej­nych pro­ble­mów z od­pa­la­niem, ale sta­ra­my się za­cho­wać zim­ną krew i cie­szyć oko­licz­no­ścia­mi przy­ro­dy. Do domu ru­sza­my w nie­dziel­ne po­po­łud­nie. Na sta­cji, kil­ka­dzie­si­ąt ki­lo­me­trów da­lej, nie mo­że­my od­pa­lić kam­pe­ra. Dzwo­nię po po­bli­skich me­cha­ni­kach, pro­sząc o po­moc. Cie­ka­we, ilu z nich my­śli „Co za wa­riat­ka! ”. Je­den na pew­no nie, bo li­tu­je się nad nami. Aku­rat jego wspól­nik jest z cór­ką na prze­ja­żdżce ro­we­ro­wej w po­bli­żu, więc pod­je­dzie. Kil­ka mi­nut pó­źniej rze­czy­wi­ście zja­wia się na miej­scu i nie­co za­sko­czo­ny ogląda sa­mo­chód, maj­stru­je pod ma­ską, aby chwi­lę pó­źniej za­su­ge­ro­wać od­pa­le­nie „na po­pych”. Tro­chę sza­lo­na wi­zja, ale cóż in­ne­go nam po­zo­sta­je. O dzi­wo, przy po­mo­cy dru­gie­go wi­zjo­ne­ra uda­je się od­pa­lić w ten spo­sób trzy­ipó­łto­no­wy po­jazd. Ru­sza­my! Na ko­niec sły­szy­my, żeby na wszel­ki wy­pa­dek nie sta­wać po dro­dze, albo, przy­naj­mniej, nie ga­sić sil­ni­ka. Ni­ska cena, jak za do­jazd do domu od­da­lo­ne­go o trzy­sta ki­lo­me­trów. Trzy­ma­my się umó­wio­ne­go pla­nu. Wpraw­dzie w trak­cie jaz­dy sil­nik sam ga­śnie, ale, siłą roz­pędu, na całe szczęście, od­pa­la. Po chwi­lo­wym za­wa­le ser­ca, kon­ty­nu­uje­my pod­róż. Do cza­su. Ja­kieś dwa ki­lo­me­try od domu kam­per sta­je na świa­tłach i ko­niec. Śmie­rć na miej­scu. Jest lek­ko po pó­łno­cy. Po­sta­na­wia­my ze­pchnąć go na bok, ko­rzy­sta­jąc z po­mo­cy ko­lej­ne­go wi­zjo­ne­ra. Za­bie­ra­my dzie­ci, naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, za­ma­wia­my tak­sów­kę i wra­ca­my do domu. To jest wła­śnie ten mo­ment, kie­dy mó­wi­my so­bie szcze­rze: to nie był nasz naj­lep­szy za­kup. Jed­ni w kam­pe­rach od­kry­wa­ją gi­gan­tycz­ne za­la­nia, zmu­sza­jące do ka­pi­tal­ne­go re­mon­tu wnętrza, inni bok­su­ją się z ku­la­wą me­cha­ni­ką. Za­zwy­czaj sta­re kam­pe­ry kry­ją w so­bie ja­kąś nie­mi­łą nie­spo­dzian­kę. Nam w udzia­le przy­pa­dła aku­rat ta dru­ga.

Fan­ta­zyj­ny dom na kó­łkach za­par­ko­wa­ny w kam­pe­ro­wej wio­sce

Naprawa kampera

lipiec–sierpień 2021 roku

Tym ra­zem nie li­czy­li­śmy na łut szczęścia. Sko­ńczył się czas na nie­tra­fio­ne wy­bo­ry. Ma­ciek zna­la­zł naj­lep­sze­go me­cha­ni­ka od sta­rych kam­pe­rów w oko­li­cy, a ten dał nam na­dzie­ję. Orze­kł bo­wiem, że kam­per będzie jesz­cze spraw­ny, ale trze­ba, ba­ga­te­la, wy­mie­nić sil­nik na now­szy. Nie my­lić z no­wym, bo zna­le­zie­nie ja­kie­go­kol­wiek spraw­ne­go sil­ni­ka do tak sta­re­go auta jest nie lada wy­czy­nem. O nów­ce sztu­ce nie wspo­mi­na­jąc. Od­czu­li­śmy to na wła­snej skó­rze, znaj­du­jąc je­den je­dy­ny, uży­wa­ny i wca­le nie naj­młod­szy eg­zem­plarz za moc­no wy­gó­ro­wa­ną cenę. Ale po raz ko­lej­ny: nie mie­li­śmy wy­bo­ru. Z roz­rzew­nie­niem wspo­mi­na­li­śmy, jak bez­pro­ble­mo­wo wy­gląda­ło na­sze ży­cie bez domu na kó­łkach. Czy na­praw­dę był on aż tak nie­zbęd­ny? Aż tak męczy­ło nas to ci­ągłe roz­kła­da­nie na­mio­tu? Py­ta­nia traf­ne, ale tro­chę na nie za pó­źno. Z kam­pe­ro­wa­nia ci­ężko się wy­le­czyć, a my nie na­le­ży­my do lu­dzi, któ­rzy ła­two się pod­da­ją. Ku­pi­li­śmy więc sil­nik i przy­sta­li­śmy na wy­mia­nę roz­rządu oraz kil­ku in­nych po­mniej­szych ele­men­tów. To wszyst­ko w lip­cu i sierp­niu – w pe­łni se­zo­nu kam­pe­ro­we­go. Zga­dza się: ku­pi­li­śmy kam­per, któ­ry przez pierw­sze trzy mie­si­ące nie­ustan­nie się psu­je, a po­tem nie­mal cały let­ni se­zon stoi u me­cha­ni­ka. Tro­chę nas to fru­stro­wa­ło. Ale tyl­ko tro­chę, bo wie­dzie­li­śmy, że te na­pra­wy są… przy­go­to­wa­niem do pod­ró­ży, o któ­rej nie­śmia­ło roz­ma­wia­li­śmy od ja­kie­goś cza­su. Pod­ró­ży trwa­jącej kil­ka mie­si­ęcy i pro­wa­dzącej da­le­ko za gra­ni­ce na­sze­go kra­ju. Pod­ró­ży, pod­czas któ­rej za­sma­ku­je­my ży­cia na pe­łen etat w kam­pe­rze. Tak, po tych wszyst­kich per­tur­ba­cjach i mimo po­wra­ca­jącej fru­stra­cji, ani w gło­wie nam sprze­daż domu na kó­łkach. Jak­kol­wiek sza­le­ńczo to brzmi, mamy chęć na wi­ęcej. Dla­te­go, lżej­si o ko­lej­nych kil­ka ty­si­ęcy (dla zdro­wia psy­chicz­ne­go prze­sta­je­my li­czyć te wy­dat­ki), pod ko­niec lata uda­je­my się na te­sty wy­re­mon­to­wa­nym po­jaz­dem. Lu­dzie mają ró­żne hob­by, w któ­re wkła­da­ją nie­ma­łe sumy pie­ni­ędzy. Dla nas ta­kim ko­ni­kiem sta­je się dom na kó­łkach. O dzi­wo, pod­czas tej pod­ró­ży kam­per dzia­ła bez za­rzu­tu. Nie mo­że­my wy­jść z po­dzi­wu. Re­no­ma me­cha­ni­ka nie była prze­sa­dzo­na. Ko­lej­ny wrze­śnio­wy wy­pad rów­nież prze­bie­gł bez żad­nych pro­ble­mów. Coś tam wpraw­dzie tro­chę stu­ka­ło w skrzy­ni bie­gów, ale ogól­nie było do­brze, bo wró­ci­li­śmy bez kło­po­tów do domu. To chy­ba znak.

Decyzja

wrzesień 2021

Kil­ka­krot­nie sta­li­śmy przed de­cy­zja­mi, któ­re prze­ra­ża­ły nas swo­ją wagą i kon­se­kwen­cja­mi. Głów­nie tymi trud­ny­mi do prze­wi­dze­nia. Za­wsze wie­dzie­li­śmy, że de­cy­zje te są ry­zy­kow­ne i mogą zmie­nić na­sze ży­cie nie­od­wra­cal­nie, w ta­kim lub in­nym aspek­cie. Z jed­nej stro­ny po­ci­ąga­ło nas nie­zna­ne, z dru­giej ba­li­śmy się, co mo­że­my od­kryć lub cze­go się o so­bie do­wie­dzieć. Skąd wie­dzie­li­śmy, że dana de­cy­zja jest wła­śnie jed­ną z nich? Stąd, że obo­je mie­li­śmy świa­do­mo­ść, że już ją pod­jęli­śmy, ale nie mo­gli­śmy zdo­być się na od­wa­gę, aby po­wie­dzieć to gło­śno. Cza­sem dużo o tym dys­ku­to­wa­li­śmy, roz­wa­ża­jąc za i prze­ciw, cza­sem mil­cze­li­śmy. Za­wsze jed­nak czu­jąc pod­skór­nie, że tak na­praw­dę wszyst­ko już prze­sądzo­ne. Oby­dwo­je wie­my, że tak wła­śnie chce­my zro­bić, tyl­ko ja­koś ci­ężko prze­cho­dzi nam to przez gar­dło. Z wy­ar­ty­ku­ło­wa­niem tego klu­czo­we­go zda­nia cze­ka­li­śmy więc do ostat­niej chwi­li. Z de­cy­zją o tym wy­je­ździe też tak było. Jesz­cze nie mó­wi­my tego gło­śno, ale już wie­my – po­je­dzie­my w tę pod­róż.

W moim przy­pad­ku zna­czący wpływ na po­zy­tyw­ne po­de­jście do po­my­słu mia­ła jesz­cze jed­na istot­na kwe­stia. W lip­cu do­sta­łam skie­ro­wa­nie na biop­sję guza tar­czy­cy. Wła­ści­wie to pro­fi­lak­tycz­nie, tak na wszel­ki wy­pa­dek, żeby mieć pew­no­ść, że ni­cze­go nie prze­oczo­no. Przy jego wiel­ko­ści, sta­ty­stycz­nie, ry­zy­ko, że oka­że się zło­śli­wy, było wła­ści­wie ze­ro­we. Nie­ste­ty, tyl­ko sta­ty­stycz­nie. Rze­czy­wi­sto­ść oka­za­ła się zgo­ła inna. Kil­ka ty­go­dni pó­źniej, spa­ce­ru­jąc po par­ku z dzie­ćmi, zu­pe­łnie nie­spo­dzie­wa­nie do­sta­łam te­le­fon z in­for­ma­cją, że w 75 pro­cen­tach ba­da­ny guz jest zło­śli­wy. In­for­ma­cja o raku była dla mnie gi­gan­tycz­nym za­sko­cze­niem. Na tyle, że da­łam radę wy­mie­nić z le­ka­rzem je­dy­nie kil­ka nie­skład­nych zdań. Umó­wi­łam się na wi­zy­tę na ko­lej­ny dzień, aby, bez za­le­wa­jących mnie emo­cji, do­wie­dzieć się o do­stęp­nych opcjach le­cze­nia. Do­my­ślam się, że nikt nie jest ni­g­dy go­to­wy na taką wia­do­mo­ść, ale na wła­snej skó­rze prze­ko­na­łam się, jak bar­dzo może być ona za­ska­ku­jąca.

W eks­pre­so­wym tem­pie, bo już dwa ty­go­dnie pó­źniej, tra­fi­łam do szpi­ta­la na ope­ra­cję, zo­sta­wia­jąc w domu dwój­kę dzie­ci, w tym jed­no nie­spe­łna sied­mio­mie­si­ęcz­ne, na­dal kar­mio­ne pier­sią. Pod­czas trzech dni po­by­tu na od­dzia­le on­ko­lo­gicz­nym, zwłasz­cza w dniu ope­ra­cji, czu­łam się jak w kiep­skim se­ria­lu me­dycz­nym. Zjazd do sali ope­ra­cyj­nej usy­tu­owa­nej w pod­zie­miach szpi­ta­la na wóz­ku in­wa­lidz­kim, w spe­cjal­nym stro­ju i z wy­ma­lo­wa­ną na szyi czar­nym fla­ma­strem li­nią wska­zu­jącą miej­sce roz­ci­ęcia. Mo­ment po­ło­że­nia się na wy­so­kim łó­żku ope­ra­cyj­nym w zim­nej sali. Ocze­ki­wa­nie na dzia­ła­nie znie­czu­le­nia, któ­re kom­plet­nie od­ci­ęło mnie od świa­do­mo­ści. A po­tem po­bud­ka i kosz­mar­ne, kil­ku­go­dzin­ne mdło­ści. Jed­no z naj­bar­dziej abs­trak­cyj­nych i nie­przy­jem­nych prze­żyć w moim do­tych­cza­so­wym ży­ciu. Po wy­ni­ku hi­sto­pa­to­lo­gicz­nym otrzy­ma­nym kil­ka ty­go­dni pó­źniej, któ­ry po­twier­dził zło­śli­wo­ść guza, ale wy­klu­czył obec­no­ść in­nych ko­mó­rek ra­ko­wych, czu­łam się, jak­bym do­sta­ła dru­gie ży­cie. Mia­łam „tyl­ko” wy­le­czal­ne­go mi­kro­ra­ka, a prze­cież mo­gło sko­ńczyć się zu­pe­łnie ina­czej. Zresz­tą przez kil­ka ty­go­dni przez moją gło­wę prze­wi­ja­ły się prze­ró­żne sce­na­riu­sze. Po­zy­tyw­ny fi­nał po­ka­zał mi, że wy­świech­ta­na sen­ten­cja „ży­cie jest kru­che” wca­le nie jest taka ba­nal­na. I że na re­ali­za­cję ma­rzeń nie ma co cze­kać, bo ni­g­dy nic nie wia­do­mo…

Przygotowania

październik–listopad 2021 roku

De­cy­zja pod­jęta. Po­wo­li my­śli­my o za­ku­pie rze­czy, któ­re pod­nio­są kom­fort pod­ro­ży: za­ma­wia­my świet­nej ja­ko­ści, nie­ma­lże luk­su­so­wy dy­wan, ku­pu­je­my nowy fo­te­lik dzie­ci­ęcy z od­po­wied­nim mon­ta­żem, in­sta­lu­je­my gas­bank, umo­żli­wia­jący tan­ko­wa­nie gazu na sta­cjach ben­zy­no­wych, i uzu­pe­łnia­my wy­po­sa­że­nie kam­pe­ra, któ­ry będzie na­szym do­mem przez sze­ść mie­si­ęcy. Pod­rzu­ca­my jesz­cze po­jazd do me­cha­ni­ka na wy­mia­nę, ba­ga­te­la, skrzy­ni bie­gów. Dziw­ny stu­kot wy­da­wał się wpraw­dzie nie­gro­źny, ale po otwar­ciu skrzy­ni dia­gno­za oka­za­ła się bez­li­to­sna. W mi­ędzy­cza­sie Ma­ciek skła­da w pra­cy wnio­sek o urlop ro­dzi­ciel­ski i wy­cho­waw­czy, kil­ka dni pó­źniej roz­pa­trzo­ny po­zy­tyw­nie. Wy­po­wia­da­my umo­wę wy­naj­mo­wa­ne­go od nie­daw­na miesz­ka­nia, aby mie­si­ąc pó­źniej po raz ko­lej­ny spa­ko­wać na­sze ży­cie w kar­to­ny, zo­sta­wić je u ro­dzi­ców i ru­szyć po nową przy­go­dę. Po­zo­sta­je nam już tyl­ko pod­jęcie ostat­niej de­cy­zji – tej do­ty­czącej kie­run­ku pod­ró­ży.

Dlaczego Turcja?

listopad 2021 roku

Opcji na spędze­nie zimy w sło­necz­nym kli­ma­cie, we względ­nie nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od Pol­ski jest wła­ści­wie kil­ka. Ma­ro­ko, Por­tu­ga­lia, po­łud­nie Hisz­pa­nii i Tur­cja. Ma­ro­ko, któ­re zje­cha­li­śmy po­ci­ąga­mi w 2013 roku, było tej zimy poza za­si­ęgiem. Pro­my z Hisz­pa­nii zo­sta­ły wstrzy­ma­ne, ofi­cjal­nie z po­wo­du pan­de­mii. Te z Fran­cji zaś po­wa­la­ły wy­so­ką ceną bi­le­tów. Zresz­tą ja­koś nie do ko­ńca bra­li­śmy ten kie­ru­nek pod uwa­gę. Tak na­praw­dę, z jed­nej stro­ny ku­sił nas po­wrót do uko­cha­nej Por­tu­ga­lii – ma­rzy­my, by w niej za­miesz­kać – a przy oka­zji od­kry­cie mało zna­nej nam Hisz­pa­nii. Z dru­giej jed­nak, po­ci­ąga­ła nas zu­pe­łnie inna od za­chod­niej kul­tu­ra. I, nie oszu­kuj­my się, kuch­nia. Z nie­ma­łym pod­eks­cy­to­wa­niem zde­cy­do­wa­li­śmy się więc na Tur­cję. I wte­dy się za­częło.

„Tur­cja?! Kam­pe­rem?! Co to za po­my­sł!?”. Szyb­ko do­wie­dzie­li­śmy się, że je­ste­śmy nie­od­po­wie­dzial­ni, bo wy­bie­ra­my dzi­ki, czy­li mu­zu­łma­ński kraj. Że prze­cież tam zda­rza­ją się ata­ki ter­ro­ry­stycz­ne. Że do Tur­cji, do ho­te­lu na all in­c­lu­si­ve, to ow­szem, ale kam­pe­rem i to na dzi­ko (czy­li nie na kem­pin­gach), to ja­kieś sza­le­ństwo. Że prze­cież w Tur­cji po­ry­wa­ją dzie­ci i zna­jo­mi zna­jo­mych da­le­kich krew­nych po­je­cha­li z dwój­ką, a wró­ci­li już tyl­ko z jed­nym. Że tam jest tak nie­bez­piecz­nie. Po­ja­wia­ło się też stan­dar­do­we: a co będzie, jak dzie­ci za­cho­ru­ją, oraz co z pra­cą: czy to od­po­wie­dzial­ne ro­bić prze­rwę w ka­rie­rze, żeby pod­ró­żo­wać. No i ko­ron­ne: że tym sta­rym, wiecz­nie psu­jącym się kam­pe­rem w taką tra­sę. I to z dzie­ćmi. Wszyst­ko to, rzecz ja­sna, sły­sze­li­śmy od osób pro­wa­dzących po­ukła­da­ne ży­cie, nie­ma­jących po­jęcia o pod­ró­żach kam­pe­rem albo tych, któ­re ni­g­dy nie były w Tur­cji. Ewen­tu­al­nie, tyl­ko na ty­go­dnio­wych wa­ka­cjach w pi­ęcio­gwiazd­ko­wym ho­te­lu. Z jed­nej stro­ny tro­chę udzie­lił nam się ten wszech­obec­ny strach, ale z dru­giej mie­li­śmy już do­świad­cze­nie w po­dej­mo­wa­niu po­dob­nej de­cy­zji. Wpraw­dzie oko­licz­no­ści i kie­ru­nek były inne, ale w przy­pad­ku Ja­po­nii po­ja­wia­ły się nie­mal iden­tycz­ne py­ta­nia, zwłasz­cza w kon­te­kście pra­cy i dzie­ci. Po raz ko­lej­ny prze­ko­na­li­śmy się więc, że kar­mie­nie się cu­dzym stra­chem nie wy­cho­dzi nam na do­bre, a po­dej­mo­wa­nie mniej po­pu­lar­nych de­cy­zji wy­ma­ga od­wa­gi i sa­mo­za­par­cia. Nie­rzad­ko trze­ba li­czyć się z kry­ty­ką, a na­wet utra­tą wie­lo­let­nich przy­ja­źni, któ­re nie są wy­star­cza­jąco sil­ne na dźwi­gni­ęcie ró­żni­cy w sty­lach ży­cia. Wszyst­ko ma swo­ją cenę. Za­wsze.

Trze­ba jed­nak przy­znać, że te wszyst­kie ne­ga­tyw­ne opi­nie o Tur­cji dzia­ła­ły na nas tro­chę jak ma­gnes. Zresz­tą, sami też mie­li­śmy na te­mat tego kra­ju ja­kieś wy­obra­że­nie, nie­ko­niecz­nie w ka­żdym aspek­cie po­zy­tyw­ne, i bar­dzo chcie­li­śmy skon­fron­to­wać je z rze­czy­wi­sto­ścią. Wpraw­dzie kon­kret­ne­go pla­nu zwie­dza­nia nie po­sia­da­li­śmy, bo ten miał za­le­żeć w du­żej mie­rze od po­go­dy i tego, co za­sta­nie­my na miej­scu, ale po ci­chu ma­rzy­li­śmy, żeby do­je­chać na wschód Tur­cji, aż pod sy­ryj­ską gra­ni­cę. A jak wyj­dzie – czas po­ka­że.

Pla­ża w Çıra­lı

Po­cząt­ko­wo czu­li­śmy się jak pio­nie­rzy. Sta­rym kam­pe­rem, na dzi­ko, do Tur­cji, z dzie­ćmi – to jest coś. Ale pod­czas prze­gląda­nia me­diów spo­łecz­no­ścio­wych w po­szu­ki­wa­niu van­li­fer­skich ekip, oka­za­ło się, że chy­ba wszy­scy tego roku wy­bie­ra­li się na zimę do Tur­cji. Wpraw­dzie, w przy­pad­ku Po­la­ków, były to głów­nie pary i oso­by pod­ró­żu­jące sa­mo­dziel­nie (co, jak pó­źniej za­uwa­ża­my, ma ogrom­ne zna­cze­nie), ale jed­nak nie je­cha­li­śmy tam jako je­dy­ni. Szyb­ko po­że­gna­li­śmy się więc z od­zna­ką pio­nie­rów wy­ci­ętą z ziem­nia­ka, a jed­no­cze­śnie utwier­dzi­li­śmy w słusz­no­ści de­cy­zji. Tur­cjo, nad­je­żdża­my!ROZDZIAŁ II: TURCJA WELCOME TO – PRZED

Gӧre­me

11 lutego 2022 roku, godzina 19.00

Jest wcze­sny wie­czór. Cze­ka­my na Ma­ćka i moją sio­strę, któ­rzy po­je­cha­li jed­nym kam­pe­rem zro­bić za­ku­py do po­bli­skie­go mia­stecz­ka. Na dwo­rze zro­bi­ło się tro­chę chłod­no, więc my sie­dzi­my w dru­gim domu na kó­łkach. Wszy­scy je­ste­śmy nie­co zmęcze­ni emo­cja­mi wy­wo­ła­ny­mi spo­tka­niem po kil­ku dłu­gich mie­si­ącach. Koło dwu­dzie­stej Ma­ciek z Ir­mi­ną wra­ca­ją, więc prze­rzu­ca­my się do na­sze­go kam­pe­ra. Chwi­lę po­tem jemy ko­la­cję i kła­dzie­my dzie­ci spać. Cór­ka usy­pia w mgnie­niu oka, ale syn nie­chęt­nie pod­cho­dzi do tego po­my­słu. Już lek­ko zi­ry­to­wa­na, ze­ska­ku­ję do nie­go z al­ko­wy, sły­sząc w tym sa­mym mo­men­cie w tle dziw­ny, nie­zna­ny do­tąd dźwi­ęk. Igno­ru­ję go jed­nak i pró­bu­ję prze­ko­nać syna do snu. W mi­ędzy­cza­sie, obu­dzo­na pła­czem bra­ta, bu­dzi się cór­ka. Ko­lej­ne kil­ka mi­nut są jak żyw­cem wy­jęte z fil­mu ka­ta­stro­ficz­ne­go. Zmie­nią wszyst­ko. Na tyle, że będzie­my je od­twa­rzać w gło­wach jesz­cze wie­le razy.

Turcja – kraj śmieci, psów i kotów

początek grudnia 2021 roku

Przed wy­jaz­dem, pod ko­niec li­sto­pa­da, my­śli­my o dłu­ższych przy­stan­kach w Bu­łga­rii i może Ser­bii. Ni­g­dy tam nie by­li­śmy, więc uzna­je­my, że faj­nie by­ło­by od­wie­dzić jed­no albo dwa miej­sca w ka­żdym z nich. Ale kie­dy wy­ru­sza­my 8 grud­nia, a śnieg za­sy­pu­je dro­gi w ka­żdym ko­lej­nym pa­ństwie, ocho­ta na zwie­dza­nie mija jak ręką od­jął. Jesz­cze kie­dyś tu wró­ci­my, po­wta­rza­my so­bie w my­ślach, za­głu­sza­jąc wy­rzu­ty su­mie­nia. W pięć dni po­ko­nu­je­my tra­sę spod Ra­do­mia do Ka­pi­ku­le – prze­jścia gra­nicz­ne­go w Tur­cji. Ty­si­ąc osiem­set ki­lo­me­trów. Po dro­dze do­bro­wol­nie sta­je­my na Węgrzech, żeby li­znąć kli­ma­tu świ­ąt na jed­nym z jar­mar­ków bo­żo­na­ro­dze­nio­wych. I z przy­mu­su, w Ser­bii, u le­ka­rza. Jesz­cze da­le­ko przed Tur­cją od­po­wia­da­my więc so­bie na za­da­wa­ne nam kil­ka ty­go­dni wcze­śniej py­ta­nie: a co będzie, jak dzie­ci za­cho­ru­ją? Oka­zu­je się, że przy do­brym ubez­pie­cze­niu wszyst­ko mo­żna ogar­nąć.

Do Tur­cji wje­cha­li­śmy pó­źnym wie­czo­rem. Na gra­ni­cy zo­sta­li­śmy bar­dzo miło ob­słu­że­ni, a tuż za nią zo­ba­czy­li­śmy pierw­szy me­czet. Ser­ce za­bi­ło mi moc­niej, bo me­cze­ty są dla mnie jed­ny­mi z bar­dziej fa­scy­nu­jących i ta­jem­ni­czych bu­dow­li. Nie­ste­ty, nie za­wsze mam mo­żli­wo­ść do nich we­jść. W Tur­cji to się na szczęście zmie­ni. Na naj­bli­ższej sta­cji ben­zy­no­wej ku­pi­li­śmy kar­tę SIM i ru­szy­li­śmy na pierw­szą miej­sców­kę – w mie­ście Edir­ne, któ­rą zna­le­źli­śmy w apli­ka­cji Par­k4ni­ght. Ko­rzy­sta­ją z niej licz­nie użyt­kow­ni­cy kam­pe­rów i va­nów, zwłasz­cza ci par­ku­jący „na dzi­ko”. Co istot­ne, ta for­ma po­sto­ju w Tur­cji jest ca­łko­wi­cie le­gal­na i bez­piecz­na.

Ri­wie­ra Tu­rec­ka

Noc mi­nęła bar­dzo spo­koj­nie, cho­ciaż by­li­śmy lek­ko zde­ner­wo­wa­ni, bo to pierw­sza w Tur­cji. Tej sa­mej, w któ­rej po­ry­wa­ją dzie­ci i jest bar­dzo nie­bez­piecz­nie – więc nie ma się cze­mu dzi­wić. Wspo­mi­na­my, jak przed wy­jaz­dem my­śle­li­śmy o ku­pie­niu gazu pie­przo­we­go, uzna­jąc jed­nak, że nie ma co ku­sić losu. Kto mie­czem wo­ju­je… A tak na­praw­dę, z na­szym szczęściem, prędzej niż my, do­rwa­ły­by go dzie­ci. Wy­gra­ło po­ko­jo­we na­sta­wie­nie i wia­ra w dru­gie­go czło­wie­ka. Po sze­ściu mie­si­ącach wie­my, że gaz w Tur­cji by­łby zbęd­nym ga­dże­tem.

Przez sen, po raz pierw­szy, sły­sze­li­śmy śpiew mu­ez­zi­na, wzy­wa­jący do mo­dli­twy, do­cho­dzący z po­bli­skie­go me­cze­tu. Rano, oprócz sza­ro­ści nie­ba, tej, od któ­rej ucie­kli­śmy z Pol­ski (sic!), przy­wi­ta­ła nas za­śmie­co­na oko­li­ca i chma­ra psów. Jak się pó­źniej oka­zu­je, te dwa ostat­nie ele­men­ty to w Tur­cji nor­ma. Pla­że, wręcz prze­pe­łnio­ne śmie­cia­mi, mimo obec­no­ści ko­szy, spo­ty­ka­my wła­ści­wie wszędzie. Te ho­te­lo­we wy­da­ją się wpraw­dzie odro­bi­nę lep­sze, ale i tak nie ide­al­nie czy­ste, za­pew­ne ze względu na okres po­se­zo­no­wy. Ewi­dent­nie, nie są to tyl­ko od­pa­dy wy­rzu­ca­ne przez mor­skie fale (swo­ją dro­gą, one też nie wzi­ęły się zni­kąd), tyl­ko rze­czy po­zo­sta­wia­ne przez miesz­ka­ńców. Zresz­tą, brak zwy­cza­ju wy­rzu­ca­nia śmie­ci do ko­szy wi­dać też w mia­stach i mia­stecz­kach. A ob­raz Tur­ka, ci­ska­jące­go pu­stą bu­tel­kę po na­po­ju obok wła­snej nogi, a nie do ko­sza sto­jące­go dwa me­try da­lej, jest dość częsty. I ra­czej nie cho­dzi tu o ener­gię, któ­rą mu­sia­łby spo­żyt­ko­wać, żeby tra­fić do po­jem­ni­ka, a na­wyk, któ­re­go Po­la­kom bra­ko­wa­ło jesz­cze dwa­dzie­ścia parę lat temu. My, po­dob­nie jak Tur­cy te­raz, nie se­gre­go­wa­li­śmy wów­czas śmie­ci. Dziś jest to dla nas nie do po­my­śle­nia. Za­pew­ne do Tur­cji ten obo­wi­ązek, prędzej czy pó­źniej, do­trze. Póki co, śmie­ci są nie­odzow­nym ele­men­tem tu­rec­kie­go kra­jo­bra­zu. Nie­ste­ty.

Po­dob­nie zresz­tą jak psy i koty. Wpraw­dzie czy­ta­li­śmy o wszech­obec­no­ści bez­pa­ńskich zwie­rząt, ale prze­czy­tać to jed­no, a zo­ba­czyć na wła­sne oczy – dru­gie. Zwłasz­cza że jest ich mnó­stwo. Mówi się na­wet o czte­ry­stu do sze­ściu­set ty­si­ącach błąka­jących się zwie­rząt. Je­śli cho­dzi o psy, te za­zwy­czaj cho­dzą ban­da­mi, choć zda­rza­ją się też po­je­dyn­cze sztu­ki. Po­cząt­ko­wo jest to dość dra­ma­tycz­ny i prze­ra­ża­jący ob­raz, do któ­re­go jed­nak, o dzi­wo, mo­żna się z cza­sem przy­zwy­cza­ić. Zwłasz­cza że zwie­rzęta nie wy­da­ją się gro­źne. Cho­ciaż, nie­ste­ty, zda­rza­ją się ata­ki psów na prze­chod­niów. Pro­blem bez­pa­ńskich zwie­rząt wy­ni­ka po­noć z ła­twe­go pro­ce­su ich za­ku­pu i ad­op­cji. Wła­ści­cie­le, któ­rzy, na przy­kład, po kil­ku mie­si­ącach stwier­dza­ją, że po­sia­da­nie pu­pi­la nie jest im na rękę, po pro­stu wy­rzu­ca­ją go z domu. W Tur­cji ist­nie­je wie­le or­ga­ni­za­cji zaj­mu­jących się bez­pa­ński­mi zwie­rzęta­mi, nie­któ­re są więc pod sta­łą opie­ką: kar­mio­ne, za­szcze­pio­ne i wy­ka­stro­wa­ne, co po­twier­dza obec­no­ść chi­pa w uszach. Zresz­tą wie­lu Tur­ków chęt­nie do­kar­mia bez­dom­ne zwie­rzęta, ale z ra­cji ich licz­by, po­mo­cy nie uzy­sku­ją wszyst­kie. I pro­blem jest wła­śnie z tymi, któ­re, za­nie­dba­ne, mogą prze­no­sić cho­ro­by. A do tego, głod­ne, po­tra­fią być nie­bez­piecz­ne.

Te nie­do­kar­mio­ne chęt­nie kręcą się koło kam­pe­rów i va­nów w po­szu­ki­wa­niu je­dze­nia. Po­tra­fią krążyć nie­ustan­nie wo­kół lu­dzi, żeby do­stać co­kol­wiek. A je­śli coś otrzy­ma­ją, za­wsze wra­ca­ją. Ale nie tyl­ko je­dze­nia szu­ka­ją bez­pa­ńskie psy – wie­le z nich li­czy na tro­chę uwa­gi i za­ba­wy. Na jed­nej z miej­scó­wek, na któ­rej sta­li­śmy kil­ka dni, co­dzien­nie od­wie­dzał nas pies, któ­ry, z upo­rem ma­nia­ka, pro­sił o rzu­ca­nie pi­łki. Po­tra­fił się tak ba­wić cały dzień. My już nie­ko­niecz­nie.

Nie­któ­re psy są na tyle upar­te i… słod­kie, że znaj­du­ją wśród van­li­fer­sów no­wych wła­ści­cie­li. W ta­kim przy­pad­ku wy­star­cza je­dy­nie wi­zy­ta u we­te­ry­na­rza i pies zy­sku­je nowy dom, tym ra­zem na kó­łkach, a van­li­fer – to­wa­rzy­sza pod­ró­ży. Zna­my co naj­mniej trzy eki­py, któ­re przy­gar­nęły psia­ka. Z bez­pa­ński­mi ko­ta­mi mamy o wie­le mniej stycz­no­ści, bo one wy­bie­ra­ją chy­ba ra­czej za­miesz­ka­ne te­re­ny i mia­sta. Tam też naj­częściej je wi­dzi­my: sie­dzące, gdzie po­pad­nie. Tak, Tur­cja to zde­cy­do­wa­nie kraj psów i ko­tów.

Zimowe Pamukkale

19 grudnia 2021 roku

Je­dzie­my w głąb Tur­cji. Jest dość chłod­no i na­dal cho­dzi­my w zi­mo­wych kurt­kach. A prze­cież nie tego szu­ka­my. Za­pa­da więc de­cy­zja o dal­szej dro­dze na wy­brze­że, ale nie mo­że­my od­mó­wić so­bie wi­zy­ty w Pa­muk­ka­le – jed­nej z naj­bar­dziej ob­le­ga­nych atrak­cji. Na szczęście nie w grud­niu, kie­dy lu­dzi, w po­rów­na­niu z mie­si­ąca­mi let­ni­mi, jest jak na le­kar­stwo. Wcho­dzi­my przez Hie­ra­po­lis (jed­no z trzech do­stęp­nych we­jść) – mia­sto z dru­gie­go wie­ku przed na­szą erą, na­zy­wa­ne „świ­ętym”, z ra­cji licz­nych świ­ątyń. Hie­ra­po­lis, kil­ku­krot­nie nisz­czo­ne przez trzęsie­nia zie­mi, w du­żej mie­rze od­bu­do­wa­ne przez Rzy­mian, prze­sta­ło ist­nieć w XIV wie­ku.

Od we­jścia po­dzi­wia­my an­tycz­ne ru­iny. Nie­któ­re są ca­łkiem do­brze za­cho­wa­ne, a bar­dziej znisz­czo­ne ele­men­ty leżą na zie­mi. Wła­ści­wie to mo­żna się o nie po­tknąć. Po­tknąć. O sta­ro­żyt­ne ru­iny.

Je­den z ba­se­nów ter­mal­nych wy­pe­łnio­ny go­rącą wodą

Kil­ka mi­nut pó­źniej do­cho­dzi­my do ba­se­nów ter­mal­nych. Po­cząt­ko­wo bia­łe wa­pien­ne ta­ra­sy oka­zu­ją się pu­ste, choć – zgod­nie ze zdjęcia­mi z Go­ogle i In­sta­gra­ma – po­win­na znaj­do­wać się w nich pi­ęk­na, błękit­na woda. Przyj­mu­je­my ko­rek­tę na ten błękit, pod­kręco­ny w Pho­to­sho­pie, na­dal jed­nak to nie to, po co przy­szli­śmy. Nie pod­da­je­my się, bo 400 lir, któ­re w su­mie za­pła­ci­li­śmy za bi­le­ty wstępu, pie­cho­tą nie cho­dzi. Po chwi­li do­cie­ra­my jed­nak do ro­bi­ące­go wra­że­nie celu. I oto one – bia­łe wa­pien­ne ta­ra­sy wy­pe­łnio­ne błękit­ną wodą. Za­pew­ne przy in­nym oświe­tle­niu i czy­stym nie­bie ów błękit by­łby wy­ra­źniej­szy, ale i tak wi­dok jest wart tych czte­rech stów.

Pa­muk­ka­le, ina­czej na­zy­wa­ne Ba­we­łnia­nym Zam­kiem, ra­zem z Hie­ra­po­lis w 1988 roku zo­sta­ło wpi­sa­ne na Li­stę świa­to­we­go dzie­dzic­twa UNE­SCO. Miej­sce to, swo­je­go cza­su, było naj­lep­szą miej­sców­ką spa z na­tu­ral­ny­mi ba­se­na­mi w Tur­cji, ale zde­cy­do­wa­nie taką bar­dziej Ju­ra­tą ani­że­li Miel­nem. Do ba­se­nów, do któ­rych woda spły­wa ze źró­deł ter­mal­nych po zbo­czach gór, w wy­ni­ku ochło­dze­nia wy­trąca się węglan wap­nia, wy­pe­łnia­jąc wodę bia­łym osa­dem. W Pa­muk­ka­le jest sie­dem­na­ście go­rących źró­deł, któ­rych tem­pe­ra­tu­ra oscy­lu­je mi­ędzy 35 a 100 stop­nia­mi Cel­sju­sza. Nie wiem, ja­kie wra­że­nie ma się la­tem, ale w zi­mie jest nie­zwy­kle przy­jem­nie. Czu­je­my to na wła­snej skó­rze, wcho­dząc boso do ba­se­nu. War­to mieć do­bre ubez­pie­cze­nie, bo dno mo­men­ta­mi jest bar­dzo śli­skie i o upa­dek nie­trud­no. Co nie­zwy­kle istot­ne, nie wszyst­kie ba­se­ny wy­pe­łnia woda. Po­noć w se­zo­nie Pa­muk­ka­le pre­zen­tu­je się le­piej, wła­śnie z ra­cji wi­ęk­szej licz­by pe­łnych zbior­ni­ków, ale za to le­d­wo mo­żna je do­strzec, z po­wo­du za­trwa­ża­jącej licz­by tu­ry­stów, któ­rzy zje­żdża­ją tu z nad­mor­skich ho­te­li. Tych moc­no od­da­lo­nych ta­kże.

Spa­cer w ba­se­nach ter­mal­nych jest wart wy­da­nych na bi­let pie­ni­ędzy

Za­sta­na­wia­my się nad za­mo­cze­niem stóp, a od­wa­gi do­da­je nam ro­syj­ski tu­ry­sta, dziar­sko zmie­rza­jący w stro­nę ba­se­nów w opi­ętych slip­kach. Przez chwi­lę czu­ję się, jak nad pol­skim mo­rzem. Sto­jąc nie­mal po ko­la­na w go­rącej wo­dzie i w pe­łnym sło­ńcu, któ­re ła­ska­wie wy­szło na kil­ka­na­ście mi­nut, po­dzi­wia­my wy­my­śl­ne ak­ce­so­ria do zdjęć, ofe­ro­wa­ne przez lo­kal­nych fo­to­gra­fów. Ewi­dent­nie w tym roku prym wio­dą wiel­kie aniel­skie skrzy­dła w kil­ku ko­lo­rach, wy­po­ży­cza­ne w po­bli­skiej bud­ce. Re­kla­mo­wa­ne przez roz­ne­gli­żo­wa­ne mo­del­ki, mogą roz­pa­lić zmy­sły aspi­ru­jących gwiazd me­diów spo­łecz­no­ścio­wych. I to nie tyl­ko płci że­ńskiej, bo skrzy­dła chęt­nie wy­po­ży­cza­ją rów­nież pa­no­wie. Nie­ste­ty, wszyst­ko, co…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: