- W empik go
Turysta polski w ZSRR - ebook
Turysta polski w ZSRR - ebook
Jeśli pół życia się zmyśliło, a resztę przegapiło, to można zawrócić do ostatniego wyraźnego obrazu w pamięci i od niego zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli tym obrazem jest Związek Radziecki.
Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego trafiłem na przewodnik po ZSRR, który namiętnie kartkowałem w dzieciństwie. I znów: Baku. Samarkanda. Frunze. Duszanbe. Leninabad. Kaukaskie Mineralne Wody. Ałma Ata. Obóz pionierów Artek na Krymie. Nazwy, mapy i zdjęcia wciąż działały, więc zamiast trenować codzienność, wybrałem się na skrzyżowanie pamięci i fantazji.
To książka o wycieczkach - niby śladami starego przewodnika po ZSRR, ale tak naprawdę w poszukiwaniu tego samego uczucia, które daje przebywanie w obecności budynku typu Lipsk. Napisana do tego tak bezpretensjonalnie i uczciwie, jak tylko Juliusz Strachota umie. Olga Drenda
Trzeba mieć wyobraźnię, żeby za cel pornostalgicznych peregrynacji postawić sobie zaliczenie wszystkich obrazków z przewodnika po nieistniejącym Związku Radzieckim. Ach, pięknie wypodróżował Strachota ten Sojuz, do ostatniego Lenina. Zbigniew Rokita
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65739-41-4 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Konsekwencje udawania dziecka latem pojawiają się jesienią i zimą. Są to głównie bóle kręgosłupa od ciągłego łażenia z dwoma plecakami oraz bóle mniej namacalne od ciągłego nieznajdowania uleczenia, w które niby nie wierzę, ale i tak go szukam.
Siedzę więc z Kasią w styczniu na lotnisku Chopina i czuję napięcie w związku z wylotem. Kiedyś było odwrotnie. W związku z wylotem następowała ulga, a teraz myślę już tylko o tym, żeby mieć to wreszcie za sobą. Bo po co niby leci się do Rygi? Siedzę wściekły. Nawet ludzie mówiący obok mnie po rosyjsku już nie działają kojąco.
Patrzę na ludzi, jak palą w szklanym akwarium. Na nikogo tak pogardliwie nie patrzę, jak na palących. Na pijących nawet nie. Ani na innych turystów.
Za dużo już tych wycieczek. Straciłem punkty odniesienia. W ciągu roku byłem w dziesięciu krajach. Poza tymi książkowymi pojechałem, całe szczęście, jeszcze do kilku innych, żeby nie zwariować.
Wydaje mi się chwilami, że to za mało, że będę zaraz bił się o jakieś rekordy, jak nałogowiec, ale to jednak za dużo. Nie można robić tego aż tyle. To nie jest zdrowe. Nie odpoczywa się, bo ciągle trzeba się adaptować do nowych warunków. Wyjazd, powrót, zajmowanie się kolejnym wyjazdem, wyjazd. Wycieczki to już ani wakacje, ani codzienność. To jakiś czynnik X w procesie zagospodarowywania życia, a ja nie umiem go za dobrze stosować.
Znów wieczorem siadam w hotelu do Wikipedii i coś sprawdzam. Aha, jedna trzecia to Ruscy. A w Tallinie prawie połowa. A Tallin mały. A Ryga? Ryga mała. Wcale nie miałem ochoty tu przyjeżdżać. Zrobiłem to samo, co zwykle: wylazłem z domu i wylądowałem tam, gdzie wcale nie chciałem.
Wszystko w piach. Nie ma radosnego absurdu, jaki był w latach, kiedy zbierałem te saturatory do wody sodowej. Wtedy to po prostu była młodość. Po dwudziestolatku nie widać jeszcze, czy udaje dziecko. A teraz to już jest tylko odtwarzanie odtwarzania dzieciństwa. Nie da się tego oszukać, obrócić, odkręcić, przeżyć jeszcze raz, odtworzyć, podmienić, podbić, osłabić, zastąpić, nie ma na to żadnego sposobu. Czas spróbować więc czegoś nowego: zabrałem do Rygi kąpielówki i klapki.
Wychodzimy z cerkwi, gdzie szykują się do swojej Wigilii, i wracamy do hotelu. Płacę szesnaście euro, ból pleców mija, zatoki się odtykają, wszelkie oznaki choroby znikają, tylko jakaś dziewczynka puszcza pawia do jacuzzi i to jest znak – taki jak w marszrutce w Abchazji – trzeba się uspokoić, nie przedobrzyć.
Ojciec małej Tatiany robi wszystko, żeby nie powiedzieć obsłudze. Kursuje z kubkiem między basenem i kiblem, ale Kasia go denuncjuje. Paw być może powoduje jakieś zakrojone na szeroką skalę działania albo i nie, bo się wchłonął. Tego nie wiem, bo leżymy już w pokoju i zajadamy się niby-gruzińskim chlebem, który kupiliśmy wcześniej na targu.
Czasem tylko minuty oddzielają jacuzzi od katastrofy. Piętro nad nami jest dach i na nim jest lód, który trzeba skuwać akurat po dwudziestej w piątek. Wściekłość ogarnia Kasię, więc i ja jestem podminowany. Kasia dostaje migreny, więc i mnie boli głowa. Telefon na recepcję nic nie daje. Migrena szaleje. Schodzę i mówię, że jestem wściekły, choć w sumie wisi mi, że skuwają ten lód. Pani mi mówi, że da nam inny pokój. Ja mówię, że zapytam. Kasia, nieco jakby punktując moją zbyt małą wściekłość, schodzi na dół i zaraz w triumfie mówi, że ona nam ZAŁATWIŁA chichy pokój. Jak mogłem pomyśleć, że tym razem nie będziemy zmieniali pokoju? Tak dawno nie zmienialiśmy pokoju. Ostatni raz chyba w Izraelu, wcześniej w Petersburgu, bo potem Kasia zawczasu zaczęła kontrolować moje rezerwacje, gdyż wybieram miejsca brudne albo głośne. I tu też zmieniła na hotel ze spa, a teraz zmieniamy w nim pokój. W samych kalesonach sunę przez korytarze i przenoszę nasze graty.
Nowy pokój jest naprawdę super. Dużo większy od poprzedniego i ma ładny widok na miasto. Robi mi się głupio i długo się zastanawiam, czy nie wrócić do tego wątku i nie przeprosić. Potem myślę, że przecież nie będę przepraszał za to, że sprawiałem zbyt mało przekonywujące wrażenie człowieka, który zaraz eksploduje z wściekłości. No, ale jest mi głupio. Jak jest mi głupio, to notuję w telefonie, żeby nie powtarzać takich sytuacji. Wysyłam do siebie maile z zastrzeżeniami co do swoich zachowań. Czasem się mylę i wysyłam je tacie, bo nasze imiona i maile zaczynają się na „j”.
Na przykład: „Ja jebię, nie trać tyle energii na opór przed czymś, co ma niski koszt, wczuwaj się w potrzeby innych do chuja”.
Ojciec na to odpowiada: „Synek, a kto cię zabierał do Lwowa?”.
Rano idziemy do Muzeum KGB, ale jest w nim zimno i szybko uciekamy. Facet w przejściu podziemnym śpiewa piosenkę zespołu Kino, ale poznaję melodię za późno i nie chce mi się wracać z pieniędzmi. Kasia idzie na zakupy, a ja do spa. Ten wybór jest dla mnie tak naturalny, jakby spa było moim hobby. Staram się nie myśleć. Gorąco, zimno. Sucho, mokro. To jest wyjątkowe doświadczenie: przebywanie w falującej ciepłej wodzie odpręża bardziej niż wkuwanie na pamięć Czterech Szlachetnych Prawd i podążanie Szlachetną Ośmioraką Ścieżką.
Wyglądam przez hotelowe okno.
– Boję się, że jest już niewiele tajemnic.
– Co mówisz, kochanie? – Kasia wyjmuje z ucha jedną słuchawkę.
– Mówię, że boję się, że jest już niewiele tajemnic.
– O, mój biedaczek.
Nie wiem do tego, gdzie one są, jeśli w ogóle są. Przecież nie polecę w kosmos. Że śmierć jest ostatnią tajemnicą? A jeżeli kosmos jest oszustwem? Jeśli nic tam nie ma? Hm, że nic tam nie ma, to przecież nie znaczy, że oszustwo. Według mojego nauczyciela zen to raczej odpowiedź całkiem bliska prawdy. A najbliższa jest taka: nie wiem. No więc myślenie o tej kosmicznej niewiadomej mnie uspokaja. Tak jak niektórych uspokaja myślenie o bogu, który jest, zdaje się, tożsamością dla pustki. Jak pisarz, menadżer średniego szczebla, podróżnik, człowiek pozytywnie zakręcony albo korespondent wojenny. Turysta zaś jest pustką samą w sobie i to wydaje mi się w porządku.
– A w zasadzie po co ci tajemnice?
– Jak to po co?
– No po co?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------