Twardowski - ebook
Twardowski - ebook
Romuald Twardowski – urodzony w 1930 roku w Wilnie polski kompozytor, który w swojej twórczości – operach i baletach, symfonice i kameralistyce, muzyce religijnej, w tym cerkiewnej, także w utworach dla dzieci – odnalazł klucz do połączenia tradycji z nowoczesnością, Zachodu ze Wschodem, świeżości z doświadczeniem. Tym kluczem jest mądrość i dążenie do piękna, które od siedmiu już dekad (!) dostrzegają słuchacze na całym świecie w kompozycjach Twardowskiego. Jego wspomnienia, publicystyka, fascynujące gawędy (nagrane przez PWM i dostępne w Internecie), a także długie godziny rozmów z twórcą pozwoliły autorowi monografii Mateuszowi Ciupce przedstawić losy artysty w całej złożoności kontekstów dziejowych. Książka, jak jej bohater, ma wileńskiego ducha – radość i pogoda ducha przezwyciężają dramaty, jasność myśli i wytężona praca pokonują wszelkie przeciwności. Opisując niezwykły, ponad 90-letni życiorys stale czynnego kompozytora, autor konstatuje z uznaniem, a i pewnym zadziwieniem: „od przedwojennego Wilna do Facebooka – to się nazywa przejść kawał drogi”…
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-224-5233-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Matka Twardowskiego, Paulina z rodu Bartoszewiczów, pochodziła z Marcinkańców, niewielkiej miejscowości znajdującej się mniej więcej w połowie drogi między Wilnem a Grodnem. Przyszła na świat w licznej rodzinie – było ich ośmioro, a może nawet dziewięcioro. Była sierotą. Jej matka zmarła przy ostatnim porodzie. Zbiegło się to z wybuchem pierwszej wojny światowej. Rodzina zaczęła się rozpadać – jedni wyjechali za chlebem, inni w obawie przed wojenną zawieruchą. Gdy Rosjanie cofali się pod naporem wojska niemieckiego, ojca, zawiadowcę stacji kolejowej, zmobilizowano i skierowano do służby w odległej Gatczynie (miejsce abdykacji Mikołaja II w 1917 roku), położonej około 45 kilometrów od Petersburga. Paulina miała 15 lat.
Najbliższym dużym miastem – a jedynie takie dawało jakieś szanse przetrwania – było Wilno. Od 1915 roku boleśnie doświadczano tam konsekwencji Wielkiej Wojny. Wiosną trwały przygotowania do obrony, rosyjskie oddziały saperskie budowały linie umocnień. Rosjanie ewakuowali okoliczne wsie, przenosili urzędy, wywozili maszyny, dzieła sztuki, a nawet pomniki. Przez miasto przetaczały się tłumy uchodźców z terenów zachodnich. Szli masą, z całym dobytkiem, wzniecając tumany kurzu. Dzieci i starsi nierzadko umierali w przydrożnych rowach. Choć ludzie obawiali się rekwizycji, część mieszkańców, których krewni służyli w carskiej armii, brała jednak stronę Rosjan. Ostatecznie obrony zaniechano. Zgodnie z taktyką spalonej ziemi wysadzono część kluczowej infrastruktury, wywieziono zapasy, a to, czego wywieźć się nie dało – zniszczono.
Wkroczenie Niemców ludność wileńska przyjęła ze spokojem. Polacy, stanowiący większość mieszkańców, zachowali w stosunku do nowych władz neutralność. Na mieszkańcach wrażenie robiła dyscyplina, karność, nowoczesny wygląd niemieckich wojsk. Dowódcy starali się pokazać podbitemu miastu, że nie są barbarzyńcami. Nie zmieniało to jednak faktu, że Niemcy traktowali zajmowane ziemie jako teren eksploatacji. I to nie tylko gospodarczej – prędko zatrudnili ludność cywilną do budowania fortyfikacji. Owszem, była to odpłatna praca, ale przymusowa. Z upływem czasu rosła liczba przypadków przemocy. Początkowa neutralność miejscowych zaczynała się przeradzać w niechęć, a następnie w otwartą wrogość. Katastrofa nadeszła w 1916 roku – Niemcy zaczęli masowo wykupywać żywność, którą na miejscu zjadali lub wysyłali do swoich rodzin. „Na ulicach zaczęli padać z głodu początkowo ludzie starzy. Wkrótce zabrakło miejsca w szpitalach. Sam widziałem ludzi konających z wycieńczenia na ulicach dzielnicy żydowskiej biedoty” – zanotował Stanisław Aleksandrowicz w swoim pamiętniku, ważnym historycznie opisie Wileńszczyzny lat wojny .
W 1915 roku przybyła tam Paulina Bartoszewicz. Niejasne jest, jak sobie radziła – być może pomagała jej osiedlona tam stryjenka. Jedyne co mogła zrobić, to udać się na służbę. Dobrze trafiła – w domu Wandy Pipperowej, współwłaścicielki jednej z trzech słynnych cukierni Sztralla, potrzeba było kogoś, kto oporządzi, ugotuje i zaopiekuje się Irusią, córką państwa Pipperów, ludzi kulturalnych i zamożnych. Przed wybuchem wojny odwiedzanie restauracji, kawiarni czy cukierni było oznaką pewnego statusu. W czasie wojny lokale były nadal potrzebne, nie przestały więc działać, choć ich funkcjonowanie zostało znacznie ograniczone. W 1917 roku Niemcy wydali pozwolenie na wypiek ciastek tylko 17 lokalom i piekarniom. Cukiernia Sztralla była jednym z nich – założona w końcu XIX wieku, przetrwała czas niemieckiej okupacji i kryzys.
Zwalił się on na miasto w styczniu 1919 roku, gdy wkroczyła Armia Czerwona. Wilno znalazło się w ogniu kolejnych walk. Cud nad Wisłą spowodował odwrót wojsk sowieckich, ale nawet to nie oznaczało jeszcze stabilizacji – ta przyszła dopiero w 1923 roku, gdy w wyniku wyborów tak zwana Litwa Środkowa (utworzona po „buncie” generała Żeligowskiego w roku 1920) została przyłączona ostatecznie do Drugiej Rzeczypospolitej.
Tymczasem do Wilna przybył pochodzący z Żytomierza w Ukrainie Stanisław Twardowski. Miał szlacheckie korzenie. Przeszło 20-letni kawaler zaciągnął się do Legionów Józefa Piłsudskiego i wraz z nimi przeszedł drogę od Kijowa do granic Polski. Ze swoim bogatym zbiorem odznaczeń i medali państwu Pipperom poszukującym kandydata na męża dla „Pawci”, jak nazywali Paulinę, wydawał się odpowiedni. Para pobrała się w maju 1929 roku w kościele św. Jana. Zachowało się zdjęcie, na którym widać ich dwoje siedzących w kabriolecie podczas poślubnej przejażdżki. Paulina przeprowadziła się do męża mieszkającego przy ulicy Metropolitalnej 1. Rok później, 17 czerwca 1930 roku, na świat przyszedł Romuald, a w kolejnym roku jego siostra Zofia.DZIECIĘCE ŚCIEŻKI
Stosunki między małżonkami nie układały się dobrze. Jak wspominał później Romuald Twardowski, nie mogli znaleźć ze sobą wspólnego języka. Ojciec wyniósł się z mieszkania i tylko od czasu do czasu odwiedzał rodzinę. Zabierał syna na występy słynnego cyrku braci Staniewskich, prezentującego cieszące się ogromną popularnością pokazy siłaczy przegryzających monety, tresurę zwierząt i popisy klaunów. Prowadził go także do miejskiej łaźni oraz kina. Przyszły kompozytor jako czterolatek zobaczył pierwsze w życiu w filmy.
W Wilnie lat trzydziestych krzyżowało się wiele kultur i tradycji. Z jednej strony unosił się w nim duch polskości – Zaułek Literacki, w pobliżu którego wychowywał się Romuald, przemierzali niegdyś Mickiewicz, Słowacki czy Moniuszko (uhonorowany m.in. popiersiem na balkonie chóru kościoła św. Jana). Z drugiej strony bardzo liczna była społeczność żydowska – na tyle że Wilno nazywano Jerozolimą Północy. Mieszkali tam także Litwini, Rosjanie i Białorusini. Matka Romualda była gorliwą katoliczką, rozpoczynającą dzień od śpiewania godzinek. Był to być może najwcześniejszy kontakt Romusia – jak nazywała go zwykle mama – z muzyką. Ulica Metropolitalna, przy której mieszkali, swoją nazwę wzięła z tego, że prowadziła do historycznego unickiego soboru metropolitalnego, czyli do cerkwi pod wezwaniem Przeczystej Bogurodzicy. To tam Twardowski po raz pierwszy usłyszał śpiew cerkiewny.
Barwny był świat, w którym dorastał chłopak. W głównym, dwupiętrowym budynku wychodzącym na Metropolitalną mieściła się Drukarnia Archidiecezjalna. Praca maszyn, kręcące się wałki, nakładana farba i szczypce wyrzucające zadrukowane arkusze papieru potrafiły zafascynować chłopca przez wiele godzin. Ze znajdującego się w piwnicach warsztatu stolarskiego wynosił listewki i drewienka służące mu do majsterkowania. Obserwował biedaków podążających do „komitetu do walki z żebractwem” prowadzonego przez emerytowanego majora Rakieja. Zaglądał też do mieszczącej się w podwórzu biblioteki, a także do tajemniczej i pociągającej sali teatralnej. Przedmiotem największego pożądania był zdezelowany fortepian. Zetknął się z nim ponownie nieco później, gdy w przedszkolu, do którego chodził z siostrą Zosią, trafił na wizytę stroiciela. Przesiedział wówczas pod fortepianem dobrych kilka godzin w ukryciu, nie mogąc uszu oderwać od jego dźwięku.
Życie toczyło się także na podwórku. Ten mikroświat sąsiedzki zaludniały niezliczone ciotki i wujkowie. Sąsiedztwo tworzyło bliską wspólnotę, a dzieci w pewien sposób należały do każdego. Żyły bowiem życiem tego podwórka – nie tylko tym radosnym. Twardowski był świadkiem tragedii, która rozegrała się pewnej nocy, gdy syn Żydówki Blumowej wymordował swoją rodzinę. Innym razem widział, jak jedna z mieszkanek próbowała się powiesić, i krzykiem zaalarmował sąsiadkę, która odcięła sznur. Te smugi cienia kładły się co chwila na dziecięcym świecie i pokazywały, że życie w mieście znajdującym się od lat w ogniu wojen miało wiele ciemności. Prawdziwy mrok jednak był wciąż daleko, a większość dni wypełniała niezmącona radość.
Dzieci nie tylko bawiły się na podwórkach, przemierzały też miasto, po którym większość mieszkańców poruszała się pieszo. Spacerowały po Bernardynce, czyli ogrodzie położonym u stóp Góry Trzykrzyskiej. Romuald z Zosią szczególnie lubili wędrować ulicą Wielką w kierunku Ostrej Bramy. Po drodze kupowali słodkie bułeczki i zjadali je na kamiennym moście nad torami kolejowymi, obserwowali wartę przy grobie matki Józefa Piłsudskiego, gdzie spoczywa też serce Marszałka, przechadzali się ścieżkami Kalwarii mającej 34 stacje i wymagającej nie lada kondycji, by ją przejść w całości.CZEGO PRZED WOJNĄ WILNO SŁUCHAŁO?
Wilno było stolicą województwa, największym miastem północnych Kresów. Każda ze współistniejących w nim grup narodowościowych i religijnych miała swoją tradycję muzyczną. Dwie najliczniejsze, polska i żydowska, przenikały się nawet na poziomie edukacji – akademicy polscy prowadzili zajęcia w Żydowskim Instytucie Muzycznym, a żydowscy profesorowie mieli kontakty z polskimi.
Przed pierwszą wojną światową istniała w Wilnie Szkoła Cesarskiego Towarzystwa Muzycznego. Z inicjatywy Adama Wyleżyńskiego, Ludomira Rogowskiego i Konstantego Gałkowskiego powstała orkiestra symfoniczna, która działała przez cały okres międzywojenny. Dyrygowali nią najczęściej Adam Wyleżyński i Tadeusz Szeligowski, przyjeżdżali także muzycy spoza Wilna. Orkiestra nie miała swojej siedziby, gościnnie korzystała z Teatru Polskiego na Pohulance lub ze sceny teatralnej Towarzystwa „Lutnia Wileńska”, które od swych początków w 1905 roku przez dekady rozwijało życie muzyczne i teatralne Wilna, dając początek wielu późniejszym profesjonalnym instytucjom. Latem koncerty odbywały się w parkach miejskich. Działała też w mieście opera, która między innymi wystawiła _Halkę_ z okazji jednej z Moniuszkowskich rocznic.
Jednak to nie filharmonia czy opera grały pierwsze skrzypce w wileńskim życiu muzycznym. Najważniejsze były chóry, przede wszystkim kościelne. Jak wspominał Bernard Ładysz – na 200 tysięcy mieszkańców przypadało 30 świątyń, a niemal każda z nich miała swój zespół wokalny. Wyróżniały się dwa chóry: Towarzystwa Śpiewaczego „Echo” z dyrektorem Władysławem Kalinowskim i Towarzystwa Śpiewaczego „Hasło” – 100-osobowy chór prowadzony przez profesora Jana Żebrowskiego przy kościele pobernardyńskim. To właśnie w tym zespole swoje pierwsze kroki stawiał Ładysz, śpiewał też jego ojciec.
W Ostrej Bramie Twardowski przyglądał się uważnie, jak pod palcami organisty poruszają się klawisze organów i jak grający przełącza rejestry, akompaniując pieśni _Witaj Panno_ w opracowaniu Stanisława Moniuszki. W pobernardyńskim kościele również przyciągały go organy i ich gospodarz, profesor Żebrowski, a w archikatedrze słuchał gry Kalinowskiego i prowadzonego przez niego chóru.
Ważną postacią przedwojennej wileńskiej muzyki był pianista Stanisław Szpinalski, laureat drugiej nagrody i Konkursu Chopinowskiego w 1927 roku, który w pewnym momencie został dyrektorem Konserwatorium Wileńskiego, zastępując na tym stanowisku – nie bez awantury – Wyleżyńskiego. Szpinalski od 1935 roku miał zarządzać uczelnią wspólnie z Szeligowskim, a skandal wywołał fakt, że o zmianie Wyleżyński dowiedział się z… gazety. W akcie protestu część nauczycieli opuściła konserwatorium. Instytucja przeszła gruntowne zmiany formalne (Towarzystwo „Lutnia” przestało sprawować nad nim opiekę), a także nadano jej nową nazwę – odtąd nosiła miano Konserwatorium Muzycznego im. Mieczysława Karłowicza w Wilnie.
Wspomniane kawiarnie i cukiernie nie stroniły od muzyki. W cukierni Sztralla odbywały się regularnie koncerty, a grano zwykle utwory popularne. Jeden z takich koncertów odbył się w 1933 roku z okazji przyjazdu słynnego kapelmistrza-wirtuoza Aleksandra Spluwacza występującego głównie w repertuarze rosyjskim. Były to utwory Glinki, Czajkowskiego, ukraińskie potpourri _Świeże kwiatuszki_ autorstwa niejakiego Leopoldiego oraz _Tęsknota za ojczyzną_ Dagmarowa. Życie muzyczne toczyło się również na ulicy – przemarsze orkiestr dętych wygrywających melodie legionowe natychmiast przyciągały biegnące za nimi ochoczo dzieciaki.
Wydarzenia muzyczne w przestrzeni miasta oraz fortepian, chór i organy to tylko część audiosfery czasów dzieciństwa Twardowskiego. Inną, na wskroś nowoczesną i nieczęsto w domach spotykaną skarbnicą dźwiękowych doświadczeń było radio kryształkowe. To, które znajdowało się w mieszkaniu przy Metropolitalnej, nie należało do szczytowych osiągnięć techniki – w zamożnych domach spotykało się odbiorniki lampowe. Radio Twardowskich stanowiło rodzaj głośnika zawieszanego na ścianie i połączonego przewodem ze skrzynką zawierającą kryształek. Dalej skrzynka połączona była z anteną, którą wyprowadzało się na zewnątrz na wysokiej tyczce lub na dach domu. Programy były zróżnicowane – słuchowiska, felietony, muzyka puszczana z płyt. Dużą popularność zyskały nagrania dramatów wieszczów w reżyserii Witolda Hulewicza, dyrektora regionalnej rozgłośni Polskiego Radia w Wilnie, działającej od 1932 roku do wybuchu wojny. Na falach tego radia Twardowski słuchał między innymi recitali fortepianowych Szpinalskiego. Pewnego razu natknął się także na audycję poświęconą zmarłemu w 1937 roku Karolowi Szymanowskiemu. Wieczorem, gdy leżał już w łóżku, do jego uszu dotarł jeden z mazurków polskiego twórcy – to było pierwsze spotkanie przyszłego kompozytora z muzyką „Karola z Atmy”.
W tym samym roku Twardowski zaczął uczęszczać do szkoły. Mieściła się przy ulicy św. Anny, w podwórzu, gdzie Józef Zawadzki drukował _Śpiewniki domowe_ Moniuszki. Romuś, ubrany w granatowy mundurek, w rogatywce z niebieskim otokiem, początkowo czuł się nieswojo wśród chmary nieznanych dzieciaków, wkrótce jednak – jak napisał później w swoich wspomnieniach – szkoła stała się dla niego drugim domem. Na przerwach dokazywał z kolegami, po lekcjach biegł do domu, po obiedzie zaś na podwórko – miejsce zabaw i psot dzieciarni. Wieczorami słuchał czasami opowiadań dorosłych o Wielkiej Wojnie. Niebawem jednak te opowieści miały ożyć i to w dużo straszniejszej postaci.